Podczas ostatniej wizyty w bibliotece miejskiej ruszyłam w kierunku półek z poezją. Ta część budynku jest najczęściej pusta i głucha, tak daleko nikt się nie zapuszcza. Bo i po co? W końcu najpopularniejsze książki znajdują się w centralnej części wypożyczalni. Trochę to smutne, z perspektywy tych wszystkich zaniedbywanych tomów, ale przynajmniej miałam spokój. Kurtkę i torebkę rzuciłam na podłogę, usiadłam wygodnie na wykładzinie i zaczęłam grzebać...
Tomik „Od Walta Whitmana do Boba Dylana. Antologia poezji amerykańskiej” skusił mnie tytułem i nazwiskiem autora przekładu. Z góry założyłam, że Barańczakowi mogę zaufać, w końcu to on dokonał autorskiego wyboru wierszy. Poezję amerykańską znałam w stopniu minimalnym, więc postanowiłam poszerzyć własne horyzonty. Ależ się zawiodłam...
Większość przytoczonych nazwisk znałam ze słyszenia. Jednak amerykańska popkultura potrafi skutecznie przemycać poetyckie motywy. Niestety same wiersze zupełnie do mnie nie przemówiły. W trakcie czytania odezwał się we mnie europejski snobizm, a tematy poruszane przez poetów wydały się infantylne i nieistotne. Najwidoczniej mam zbyt małą wiedzę na temat historii i kultury Stanów Zjednoczonych, żeby móc w pełni zrozumieć tamtejszą poezję. Spodobał mi się klimat panujący w wierszach Ezry Pounda i T.S. Eliota, jednak te przytoczone przez Barańczaka nieszczególnie przypadły mi do gustu. Nawet utwory Emily Dickinson całkowicie mnie zawiodły, a przecież znam i lubię jej poezję. Może to wybór wierszy jest tak niefortunny? Może akurat inne utwory złapałyby mnie za serce? Nie wiem, ale bardziej od samej poezji podobały mi się mini biografie poetów spisane ręką Barańczaka. Jak dla mnie były ciekawsze niż przytoczone wiersze.
https://niesamapraca.wordpress.com/2018/01/03/jak-byc-genialnym-tlumaczem-444-wiersze-wedlug-stanislawa-baranczaka/
w tej książce złej poezji nie znajdziecie. Ja jej zresztą interpretować nie zamierzam, bo po pierwsze w książce są sami znani poeci i wyważać otwartych drzwi nie będę a po drugie uważam, że poezję należy przede wszystkim czuć. A jej jedyny właściwy odbiór, którego nijak i nikomu przekazać nie można, to ten, „co ten wiersz ze mną robi”. Jak się czuję czytając? Po przeczytaniu? Czy podoba mi się rytm, melodia, a może żart? W tym tomie dla mnie jest ważne, że jest tam kilku moich ulubieńców, na przykład Robert Frost, E.E. Cummings, W. H. Auden i Dylan Thomas. Różni, choć bynajmniej ta antologia nie wyczerpuje historii XX-wiecznej poezji angielskiej (gdyby miała wyczerpywać, byłaby znacznie grubsza, a i tak jest to solidne tomiszcze). Zresztą nie o to chyba chodziło, a o swoisty dialog czy też może raczej utwór na orkiestrę, w której każdy z twórców, ze swoim własnym słownym instrumentem odgrywa własną linię melodyczną, wzbogacając i podkreślając pozostałych.