Nabokov i narratorzy
Są tacy, którzy w literaturze polują przede wszystkim na piękne zdania i najwyżej cenią sobie smaki literackiego stylu. Są tacy, co książki najbardziej kochają za bohaterów i nic tak ich nie cieszy, jak pełnokrwisty/a protagonista/ka, z którym można zbudować mocną więź. Są tacy, których kręci klimat – uwielbiają horrory za to, że można się ich bać, a rustykalne romanse za sielski optymizm. Ja natomiast szczególnie lubię przyglądać się narratorom.
Niedawno obchodziliśmy sto dwudziestą rocznicę urodzin Vladimira Nabokova i jest to bardzo wygodny pretekst, by pochylić się właśnie nad zagadnieniem narracji. Od dawna wszak wiemy, że pytanie o to, kto w literackim dziele opowiada, jest bardzo istotne, i choć dawniejsza literatura szczególnie upodobała sobie dwa typy opowiadacza (wszechwiedzącego, o boskich kompetencjach, oraz pierwszoosobowego, ściśle spersonalizowanego), to możliwe są tu bardzo różne warianty i pomysły. Nabokova pamięta się jako wielkiego stylistę, mistrza frazy, który w drugim, nieojczystym, wyuczonym języku potrafił osiągnąć wyżyny subtelności. Pamięta się go także jako skandalistę, jak by nie patrzeć „Lolita” do dziś może budzić ściśle obyczajowe emocje, ale także jako bardzo zręcznego – uwaga, neologizm – narratorotwórcę. „Lolita” okazuje się powieścią, która dla wielu czytelników stanowi ogromnie ważną lekcję czytania. Wszak gdyby czytać ją z zaufaniem, jakim zwykle darzymy narratorów, uznać byśmy musieli, że erotyczna miłość dojrzałego mężczyzny do dwunastolatki to rzecz nawet nie tyle naturalna, co wręcz piękna, i że jeśli ktoś z tej pary zachowuje się nie fair, to właśnie owa dziewczynka. Narrator „Lolity” to być może najsłynniejszy przypadek narratora niewiarygodnego, takiego, którego musimy traktować z podejrzliwością i nieufnością i który zmusza czytelnika, by odpowiedzialność za fabułę wziął we własne ręce. Wertując rocznicowo „Lolitę” i „Pnina” – w którym wszak także dzieją się bardzo ciekawe narratorsko rzeczy – sporządziłem sobie krótki katalog Nietypowych Narratorów i oto się nim dzielę.
Narrator ściemniacz
To bardzo szlachetny i klasyczny gatunek opowiadacza, właściwy literaturze relacjonowanej w pierwszej osobie i bardzo bliski naszym doświadczeniom z rzeczywistości: wszak każdy z nas słuchał przesadzonych opowieści, ba – każdy z nas w ten czy inny sposób upiększa bądź przeinacza własne relacje. Najsłynniejszym – przysłowiowym wręcz – przypadkiem jest tu baron Münchausen, moim ulubionym zaś Tatuś Muminka ze swoimi „Pamiętnikami”. Stara to prawda, że nie ma tak dobrej historii, żeby się jej nie dało jeszcze kapkę podkręcić.
Narrator niespodzianka
Wszyscy lubimy, kiedy fabuła w finale dokonuje jakiejś nagłej wolty, a efekt ten staje się naprawdę mocny, kiedy taki numer wycina nam sam narrator. Sytuacja, w której ten-kto-opowiada okazuje się kimś zupełnie innym, niż sądziliśmy, pojawia się w bardzo wielu powieściach i opowiadaniach, ale chyba najbardziej kanonicznym przypadkiem jest „Zabójstwo Rogera Ackroyda” Agathy Christie, w której narrator… Proszę? Że mam nie spojlować? Ale naprawdę ktoś jeszcze nie wie, jak się kończy „Zabójstwo Rogera Ackroyda”?!
Narrator ze skazą
Jak wiemy, prócz typowej narracji pierwszo- i trzecioosobowej mamy różne formy dodatkowe, na przykład wspaniale przeprowadzoną narrację w „Przekleństwach niewinności” Jeffreya Eugenidesa, w której to powieści spotykamy narratora zbiorowego, jakieś nie do końca określone „my”, relacjonujące tragiczną i piękną historię samobójczych sióstr raz z bliska, raz z daleka – moim zdaniem to świetny przykład dzieła, którego siła w zasadniczej mierze opiera się właśnie na narracji. Czasami jednak z narratorem dzieje się coś, czego nie rozumiemy i co nie daje nam spokoju. Słynnym tego przykładem jest „Pani Bovary” Flauberta. Cała historia nieszczęsnej Emmy zrelacjonowana została przez narratora absolutnie wszechwiedzącego, z właściwą Flaubertowi precyzją, acz jest jeden wyjątek – i to dający po oczach, bo pojawia się na samym początku. Pamiętacie pierwsze zdanie „Pani Bovary”? „Byliśmy w naszej sali, kiedy wszedł dyrektor, a z nim nowy, jeszcze bez mundurka…” (podaję w przekładzie Ryszarda Engelkinga, bo jakżeby inaczej) – oto u samego zarania powieści mamy do czynienia z narratorem zupełnie innym, to musi być jeden z uczniów w klasie, do której przychodzi Karol Bovary, ale potem – że sięgnę do filmowej poetyki – kamera unosi się do góry, wysoko, i będzie już patrzeć na wszystkie wydarzenia z perspektywy wręcz boskiej: przecież żaden kolega z klasy Karola nie mógł mieć dostępu do sekretnych czynów Emmy. To prawdziwa zagadka, na którą u pisarza innego pokroju nie zwrócilibyśmy uwagi, ale u Flauberta, tego wielkiego cyzelatora słów, zdań i akapitów, przecież nic nie dzieje się przypadkiem.
Pierwsze zdanie „Pani Bovary” jest jak skaza na całym tekście, ale skaza celowa i pożądana, dzięki której całość tylko zyskuje. Jest jak drobna ryska na wielkim diamencie albo – niech to, nie przychodzą mi dobre porównania – jak pieprzyk na twarzy Cindy Crawford.
Narrator, który jest autorem albo jeszcze kimś innym
Każdy, kto czytał „Serię niefortunnych zdarzeń” Lemony’ego Snicketa, doskonale pamięta zdumiewający proces, jaki zachodzi tam w miarę lektury kolejnych tomów. Oto Lemony Snicket, który widnieje na okładce jako autor i zwraca się do czytelnika w dość staroświeckim stylu („drogi czytelniku” itd.), tyle że nader przewrotnie (bo stara się nas zniechęcić do lektury), z czasem okazuje się jedną z postaci i uczestników opisywanych wydarzeń. To zresztą jeden z zasadniczych błędów popełnionych przez twórców netflixowskiej serialowej adaptacji: Snicket jest tam stanowczo zbyt obecny od samego początku, niemal od razu się odsłania, podczas gdy czytelnicy powieści wprowadzani byli w tę zagadkę stopniowo – i to naprawdę intrygowało.
Poniekąd podobny chwyt stosuje Italo Calvino w swojej bodaj najsłynniejszej powieści – „Jeśli zimową nocą podróżny”. Już w pierwszych zdaniach narrator zwraca się do nas, do czytelnika/czytelniczki, opisując wykonywaną przez nas czynność – czyli lekturę „Jeśli zimową nocą podróżny” Itala Calvina – a potem czytelnik i czytelniczka stają się bohaterami tej niezwykłej historii naszpikowanej początkami nigdy niedokończonych powieści. Calvino kompletnie miesza nam w głowach: kto tu jest narratorem? Kto bohaterem? Kto czytelnikiem?
Narrator, który się ukrywa
Niewidoczność narratora to oczywiście chwyt bardzo klasyczny, znany nam doskonale choćby z literatury osiemnasto- czy dziewiętnastowiecznej, której autorzy bardzo lubili nadawać pozór autentyczności. Stąd ta skłonność do listów, fragmentów z dzienników itd. – osłabiały one nieufność czytelnika i uwiarygodniały fabuły.
Szczególnie ciekawym przypadkiem takiej taktyki jest wydana w latach siedemdziesiątych powieść Manuela Puiga „Pocałunek kobiety-pająka”. To historia dwóch więźniów siedzących wspólnie w celi, rewolucjonisty i geja – pierwszy siedzi za politykę, a drugi za obyczaje. Opowieść o ich relacji zbudowana jest przede wszystkim z dialogów, czyli rozmów obu skazańców, a także z fragmentów policyjnych raportów, protokołów przesłuchań i podobnych dokumentów – a zatem w sumie mamy tu do czynienia z klasycznym kolażem tekstów maskujących narratora. Ten jednak objawia się w dość zaskakujący sposób: w przypisach. Ni stąd, ni zowąd przy fragmentach rozmów pojawiają się odnośniki odsyłające nas do naukowych rozważań o źródłach homoseksualizmu i o psychologii, które układają się w nieoczywisty komentarz do zasadniczej fabuły.
Tropienie narratorów to nie tylko frapujące zajęcie literaturoznawcze, które pozwala nam przyjrzeć się mechanizmom tekstu. To także pouczająca praktyka tak po prostu: przecież w tak zwanym realnym życiu również bardzo istotne jest to, kto do nas mówi i dlaczego. Nieważne, czy słuchamy żywej osoby, czy też czytamy prasę, teksty w sieci, słuchamy radia czy oglądamy telewizję: czujność zachować trzeba zawsze, bo jeśli ktoś nam coś opowiada, to przecież robi to w jakimś celu.
A Wy, P.T. Czytelnicy, jakich macie ulubionych narratorów?
komentarze [23]
Narrator u Georges Perec , na przykład w książce Pamiętam że - wymieniający i numerujący swoje wspomnienia.
Wielojęzyczny narrator w Ulica Sienkiewicza w Kielcach. Sienkiewicza Street in Kielce
Ja lubię typ narratora spoufalającego się z czytelnikiem, narratora wtrącającego jakieś anegdotki luźno związane z fabułą, zwłaszcza kiedy następują w momencie kluczowym dla postaci oraz narratora ironizującego komika. Dlatego też zachwyciła mnie twórczość Terrego Pratchetta. To dość niezwykłe, że książki mogą dostarczyć takiej ilości śmiechu przy dużej skali...
Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten post więcejNigdy się nie zastanawiałam jaki typ narracji bardziej mi odpowiada...teraz bardziej będę się zastanawiała kto mi opowiada....
Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten postUżytkownik wypowiedzi usunął konto
Użytkownik wypowiedzi usunął konto
Użytkownik wypowiedzi usunął konto
Użytkownik wypowiedzi usunął konto
Użytkownik wypowiedzi usunął konto
Świetny tekst!
Myślę, że narratorzy są fascynujący, bo pokazują, że liczy się nie tylko, że opowiadamy historię, ale też jak ją opowiadamy. Do tego nauka nieufności wobec narratora jest zdecydowanie potrzebna w czasach zalewu nieprawdziwych albo przeinaczonych informacji.
Użytkownik wypowiedzi usunął konto
Właśnie w ogóle! :D To jest jakiś mit, że Czesi są bardziej ogarnięci niż my :D Jest dokładnie jak u nas. Faktycznie więcej ludzi czyta - bo też więcej się zarabia i wydatki na kulturę ogólnie są większe i są opiniotwórcze dyskusje i może troszkę lepiej to wygląda niż w Polsce - ale przeciętni Czesi... Jest taki świetny film, "Czeski sen" z 2004 roku, gdzie twórcy (dwaj...
Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten post więcejPodzielam ciekawość autora przyglądającego się narratorom. Zgadzam się również, że często subtelne zabiegi narracyjne mogą być równie atrakcyjne jak spektakularne wolty. Pamietam dającą do myślenia narrację w powieści "Jazz" Toni Morrison. Na pozór wszystko jest tam jasne: perypetie pary głównych bohaterów opowiada ciekawska sąsiadka. Gdy jednak od tego, co można podejrzeć...
Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten post więcejTak, Jazz Toni Morrison też mnie bardzo zaintrygowała...
Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten post
Nie zawsze, przyznam szczerze, zwracam uwagę na to, kto jest narratorem. Ale chciałabym to zmienić :-). Bo właśnie "w tak zwanym realnym życiu również bardzo istotne jest to, kto do nas mówi i dlaczego", tak - zwłaszcza ważne jest "dlaczego".
Od dawna lubię wielogłos narracyjny w literaturze, zróżnicowanie perspektyw. Może powodować to jednak jakieś trudności w odbiorze...
Ta polifoniczność właśnie mnie urzekła w książce Jamesa. Opisywanie wydarzeń kluczowych dla powieści z perspektywy różnych postaci. Z podobnym zabiegiem spotkałem się też ostatnio w "Perfidii" Ellroya. Uczynienie narratora bohaterem powieści, osobą relacjonującą wydarzenia na podstawie wiedzy uzyskanej z rozmów z protagonistą powieści, jak w "Ludzkiej skazie" Rotha,...
Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten post więcejEch, takie powieści z nieoczywistym narratorem trzeba sobie dawkować, robić między nimi dłuższe przerwy, nie uważasz? ;-)
Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten postW przypadku DFW to jest nawet wysoce wskazane :)
Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten postUżytkownik wypowiedzi usunął konto