-
ArtykułyJames Joyce na Bloomsday, czyli 7 faktów na temat pisarza, który odmienił literaturęKonrad Wrzesiński7
-
ArtykułyŚladami autorów, czyli książki o miejscach, które odwiedzali i opisywali twórcyAnna Sierant8
-
ArtykułyCzytamy w weekend. 14 czerwca 2024LubimyCzytać455
-
ArtykułyZnamy laureatki Women’s Prize for Fiction i wręczonej po raz pierwszy Women’s Prize for Non-FictionAnna Sierant15
Porównanie z Twoją biblioteczką
Wróć do biblioteczki użytkownika2013-02-27
[opinia ukazała się także na moim blogu: http://paskudnerecenzje.blogspot.com/ ]
Postaci C. S. Lewisa przybliżać nie trzeba. Każdy pewnie, nawet jeżeli nie czytał, to choć raz zetknął się z jego legendarną już sagą "Opowieści z Narnii", która to doczekała się w Polsce kilku wydań i mnóstwa oddanych fanów.
Mniej znaną od sławetnej sagi Lewisa powieścią jest jego ostatnie dzieło "Dopóki mamy twarze". Sam autor uznał, że nad powieścią pracował całe życie, gdyż pomysł na tę historię wpadł mu do głowy już na studiach. Jest to jego ostatnia książka, niekiedy uznawana za ukoronowanie jego twórczości.
Dopóki mamy twarze to niezwykła baśń dla dorosłych oparta na greckiej historii Kupidyna i Psyche. Z mitologią Greków bywa u mnie różnie. Jak bardzo lubię podania naszych słowiańskich przodków, tak lata szkoły i lekcji języka polskiego wypaczyły mi spojrzenie na mity greckie i rzymskie, po prostu ich nie lubię. Pomimo tego miałam bardzo wysokie oczekiwania wobec tej powieści. Nie zawiodłam się.
Główną bohaterką, a zarazem narratorką tej powieści jest Orual, królowa starożytnej krainy Glome. Jedna z trzech córek króla, który nie doczekał się męskiego potomka. Początki książki to lata dziecięce Orual oraz jej dwóch sióstr. Lata pełne miłości, beztroski i chęci poznawania świata. Istra, najmłodsza z królewien jest tak piękna, że ludzie poza zamkiem mają ją za niemal boginię. Sama Orual zaś - tak brzydka, że twarz musi skrywać za welonem. Lewis mistrzowsko oddał psychologię brzydkiej kobiety, mającej świadomość, że nigdy nie zazna prawdziwej miłości. Czy aby na pewno? Pomimo tego, iż Orual nie jest atrakcyjna fizycznie, ma wokół siebie oddane osoby, które na każdym kroku okazują jej wierność i lojalność. Pierwsze lata młodości księżniczki to nieustanna walka o bliskich z przeciwnikiem dużo silniejszym od niej. Z bogami. Orual raz po raz rzuca oszczerstwa w ich stronę nie rozumiejąc motywów ich działania. Czuje się krzywdzona, nie tylko bezpośrednio, również poprzez krzywdę, której doznają najbliżsi jej ludzie. Miłość Orual jest bardzo absorbująca, królowa kocha egoistycznie i bezkompromisowo - nie zdając sobie z tego sprawy. Choć serce ma napełnione dobrymi chęciami - jej egocentryzm sprawia, że nie zauważa pewnych ważnych spraw, jak choćby inne potrzeby kochanych przez nią osób. Nie jest to jednak oznaka zła, jest to raczej wynik osamotnienia, zagubienia i braku poczucia własnej wartości. Bohaterka tak bardzo łaknie uczucia, że gdy dostanie go choć namiastkę - nie zauważa niczego wokół.
Pomimo często popełnianych przez królową błędów, książkę czyta się z zapartym tchem. Magiczny, trochę archaiczny język, piękne, subtelne opisy krajobrazu, delikatne niedopowiedzenia i wszechobecny nastrój uniesienia i magii sprawia, że czytając tę powieść - odpoczywa się. Każdy z bohaterów "Dopóki mamy twarze" jest wyjątkowy, każdy wnosi coś innego. Mądrość Greków przeplata się z duchowością i pobożnością prostych ludzi. Kult nauki przeplata się z kultem natury.
Powieść Lewisa jak najbardziej jest lekturą wartościową. Wraz z rozwiązaniem sytuacji obserwujemy przemianę głównej bohaterki i po raz kolejny uświadamiamy sobie, że nie wszystko jest takie, jakie wydaje się być na pierwszy rzut oka.
Jest to książka, do której wracać będę z przyjemnością.
[opinia ukazała się także na moim blogu: http://paskudnerecenzje.blogspot.com/ ]
Postaci C. S. Lewisa przybliżać nie trzeba. Każdy pewnie, nawet jeżeli nie czytał, to choć raz zetknął się z jego legendarną już sagą "Opowieści z Narnii", która to doczekała się w Polsce kilku wydań i mnóstwa oddanych fanów.
Mniej znaną od sławetnej sagi Lewisa powieścią jest jego ostatnie...
[opinia ukazała się także na moim blogu: http://paskudnerecenzje.blogspot.com/ ]
Rozbitkowie. Wykolejeńcy. Emocjonalne sieroty. Ofiary systemu i rewolucji. Ludzie, którym nie wyszło. Mijamy ich co dzień na ulicy, nie wiedząc o nich nic, nie zdając sobie sprawy, jaka historia ciągnie się za przypadkowo spotkanym przechodniem. Oglądamy o nich programy w telewizji. Widujemy ich na dworcach, przystankach, na placach, ulicach i wszędzie tam, gdzie przebiegamy spiesząc się do swoich spraw, nie zauważając tych ludzi, którzy przegrali swoje życie. Przychodzimy do domu, otwieramy gazetę lub włączamy telewizor, popatrzymy chwilę, skomentujemy, oburzymy się, udostępnimy lub damy lajka i... zapomnimy. Pomimo wszystko, choć z pozoru nas to nie dotyczy, zatrzymujemy się na chwilę z wzrokiem wpatrzonym w ekran telewizora, trzymając już rękę na pilocie, widząc kolejny reportaż w internecie, przeglądając komentarze, wdając się w dyskusję na ten (ogólnikowy dla nas) temat przy piwie z przyjacielem. Dlaczego? Czy jest to dla nas temat interesujący społecznie, może sposób zajrzenia do "innego świata", a może pewien rodzaj fantastyki, fikcji - zupełnie jak historia w książce? A może wszystko po trochu?
Chuck Palahniuk. Tego pana nie trzeba szerzej przedstawiać, a to wszystko za sprawą głośnej powieści "Fight Club", wydanej w 1996 roku, która w krótkim czasie zdobyła wielką sławę, bo zaledwie 3 latach doczekała się równie głośnej ekranizacji (do dziś uznanej w wielu kręgach za kultową). Amerykański pisarz satyryczny i dziennikarz, niejednokrotnie uznany za prowokującego, kontrowersyjnego i wizjonerskiego. W tym samym roku, kiedy powstało głośne filmowe dzieło Davida Finchera, światło dzienne ujrzała nowa książka Palahniuka - "Rozbitek". Powieść uznawana za prowokacyjną, melancholijną, jednocześnie zabawną i wstrząsającą, niejednokrotnie krytykowana - właśnie ta historia przyniosła autorowi największą sławę i umocniła jego pozycję na rynku. Co takiego sprawiła, że 14 lat temu w środowisku czytelników tak zawrzało?
"Podróż donikąd też zaczyna się od pierwszego kroku."
Głównego bohatera poznajemy w momencie, w którym w zasadzie każda powieść się kończy. Nie przeżywa on katastrofy Boeinga 747. Leci samotnie na pokładzie uprowadzonego samolotu, po bezpiecznym uwolnieniu wszystkich pasażerów i wypuszczeniu pilota. Mknie w stronę śmierci, czekając na koniec paliwa. W ostatnich godzinach życia opowiada on swoją historię. Spowiedź bohatera do czarnej skrzynki jest jego osobistym katharsis oraz śladem dla tych, którzy znajdą wrak maszyny i będą mogli poznać historię człowieka, który był nikim, nagle został Kimś, by znów nikim pozostać. Tender Branson jest rozbitkiem w przenośni i dosłownie. Człowiek najniższej klasy społecznej, zajmujący się zawodowo sprzątaniem i byciem popychadłem najbogatszych obywateli USA, hobbystycznie zajmujący się pośrednim mordowaniem ludzi (prowadzi telefon zaufania, doradzając swoim rozmówcom natychmiastowe samobójstwo). Nie ma rodziny, a jedyną osobą, którą interesuje jego los jest pani kurator, przydzielona w ramach Federalnego Programu Ochrony Ocalałych. Żyje sobie na najniższym poziomie materialnym, wraz ze złotą rybką numer 641, każdy jego dzień jest zaplanowany co do minuty i co tydzień cierpi na inne zaburzenie psychiczne, w zależności od widzimisię pani kurator, której również do zdrowych jednostek zaliczyć nie można. Nie jest to jednak typowy nieszczęśliwy bohater, nad którego losem pochylać będziemy się przez całą lekturę, będziemy raczej śledzić jego perypetie z zapartym tchem i nieco ironicznym nastawieniem. Pewnego dnia podczas przechadzki po mauzoleum, gdzie wyszukuje nagrobki ofiar swojej telefonicznej działalności charytatywnej, spotyka interesującą, a zarazem tajemniczą młodą kobietę Fertility, będącą siostrą jednego z jego, nieżyjących już, klientów. Tak zaczyna się ich nietypowa znajomość, lawirująca między spotkaniami przy grobach a telefonicznymi rozmowami.
Niedługo po tym Tender dowiaduje się, że został jedynym żyjącym członkiem hermetycznej sekty, zwanej Kościołem Wyznawców, w którym to wychował się wraz z kilkanaściorgiem rodzeństwa, a w wieku 17 lat został wysłany do grzesznego świata "na zewnątrz", by prowadzić swoje bogobojne życie zwieńczone ciężką pracą i co miesiąc wysyłać pieniądze na rzecz swojej wielkiej rodziny. Wydarzenia te wywracają życie naszego bohatera do góry nogami. Nagle staje w centrum zainteresowania mediów, mających na celu sprawić, by stał się nowym prorokiem i ikoną, prowadzącą ludzkość ku oświeceniu religijnemu. Dodajmy do tego jeszcze serię tajemniczych morderstw i... mamy gotową historię zagubienia, absurdu i wielkiego show.
"Słońce za oknem łazienki próbuje nam dać do zrozumienia, że wszyscy jesteśmy głupi."
Proza Palahniuka jest jak uderzenie obuchem. Wiele książek, zarówno współczesnej, jak i starszej literatury traktuje o naszych błędach i przywarach, jednak niewiele z nich robi to tak celnie i... tak boleśnie. Z praktycznie co drugiej strony tej powieści można wyjąc cytat doskonale obrazujący rzeczywistość, nie jest to jednak ckliwy aforyzm, który przeciętny użytkownik internetu z lubością wkomponuje obrazek i wstawi na swój profil dowolnego portalu społecznościowego. Ta książka obnaża hipokryzję tego świata. Epatuje wręcz ludzką głupotą, fałszem, materializmem i skłonnością do histerii. Najlepiej tych zbiorowych. Narkotyki, kłamstwa, hipokryzja, przebiegłość i dążenie do celu "po trupach". Z każdej świętości można zrobić show. Każdą filozofię i system wartości można sprzedać, wystarczy ją ładnie ubrać. Okazuje się, że nawet modlitewnik można zareklamować tak, że kupią go tłumy. Wystarczy, że pokażemy im wypacykowanego proroka, kilka cudów i... formułki, które bardziej trafiają w gusta i egoistyczne potrzeby masowego odbiorcy niż zaspokajają duchowe potrzeby. Chuck Palahniuk nie pozostawia suchej nitki na całym rodzaju ludzkim. Jeżeli szukacie w tej książce praworządnego rycerza, który natchnie Was swoją dobrocią i wskaże Wam drogę - poczytajcie coś innego.
"Sprzątając codziennie to samo mieszkanie, doskonalę tylko umiejętność sprzątania i udawania, że wszystko jest w porządku."
Główny bohater przedstawiony jest na dwa sposoby. Pierwsze sceny jego retrospekcji dzieją się, kiedy w samych bokserkach, z telefonem w jednej ręce smaży kotlety. Jest niechlujnym, aroganckim i cynicznym facetem, któremu nie zależy już na niczym, poza ustaleniem, co czeka go po śmierci. Drugie spojrzenie na bohatera, po jego zaistnieniu w mediach pokazuje go tak, jak większość ludzi chce widzieć wielki autorytet. Autorytet nie ma pryszczy. Nie je. Nie pije. Nie załatwia potrzeb fizjologicznych. Jest piękny. Natchniony. Nigdy się nie myli. Nie ma niedoskonałości. Jest... reżyserowany? Przez większość tej opowieści nie spotyka się pozytywnych bohaterów. Każdy ma jakieś brudy. Każdy ma interesy. I każdy ma coś za skórą. Ale zastanówmy się, czy są na świecie ludzie doskonali? "Rozbitek" to opowieść zabawna i melancholijna, prowokująca i prawdziwa, wizjonerska i uderzająca, nihilistyczna i zarazem pełna czarnego humoru. Nie jest to pozycja, wobec której można przejść obojętnie. Pomimo tego, iż pokazuje nam ponurą stronę człowieczeństwa i uderza w najczulsze punkty naszego ego, to jednak bawi i wciąga - tej książki nie da się przeczytać na raty.
[opinia ukazała się także na moim blogu: http://paskudnerecenzje.blogspot.com/ ]
Rozbitkowie. Wykolejeńcy. Emocjonalne sieroty. Ofiary systemu i rewolucji. Ludzie, którym nie wyszło. Mijamy ich co dzień na ulicy, nie wiedząc o nich nic, nie zdając sobie sprawy, jaka historia ciągnie się za przypadkowo spotkanym przechodniem. Oglądamy o nich programy w telewizji. Widujemy...
[opinia ukazała się także na moim blogu: http://paskudnerecenzje.blogspot.com/ ]
Trudno nie zauważyć, że ostatnio w literaturze i kinematografii nastąpił wysyp wampirów. Wampiry krwiopijcy, wampiry świecące w słońcu, wampiry walczące, wampiry dobre, złe i jakie tylko sobie zamarzymy. Moda jak moda, zapewne przeminie za jakiś czas. Osobiście już 3 lata temu, zanim rozkwitła ona na dobre - odczuwałam zmęczenie tym trendem. Czasem jednak człowiek potrzebuje jakiejś odmiany i zdecydowałam się na sięgnięcie do korzeni tego nurtu, czyli do XIX wieku.
Joseph Sheridan Le Fanu, żyjący w latach 1814-1873, irlandzki pisarz i dziennikarz z pewnością przysłużył się do rozwoju gatunku grozy. Łamiące tabu, kipiące wybujałą erotyką powieści gotyckie szybko przyniosły mu sławę, ale również kłopoty. W wieku 59 lat zmarł na zawał serca, sukcesywnie podsycany obfitymi stanami lękowymi. Największą sławę przyniosło mu opowiadanie "Carmilla", które ukazało się w 1972 roku w zbiorze opowiadań "In a Glass Darkly".
O "Carmilli" usłyszałam całkiem niedawno, przy okazji pewnego wypadu ze znajomymi do kina. Film, na który się wybraliśmy był bardzo kiepski, zaintrygował mnie jednak sam motyw, na podstawie którego powstał. Zmysłowa wampirzyca, uwodząca młode dziewczęta. Zachłanna namiętność, prowadząca do pełnego podporządkowania sobie ofiary. Sheridan Le Fanu stworzył podwaliny do czegoś, co wpisało się na stałe w kanon literatury grozy. Prekursor "Draculi" Brama Stokera zbudował obraz intrygujący, mrożący krew w żyłach i zapadający w pamięć na długo. Kobieta-wamp, piękna, ponętna, okrutna i zła.
Długo tej książki szukałam, dowiadywałam się o niej, aż stało się. Dostałam ją w prezencie.
"Carmilla" to zaledwie 80-stronnicowa nowela, przeplatana gdzieniegdzie obrazkami. Egzemplarz wydany w Polsce ponad 100 lat po napisaniu, czyli w 1974 roku. Główną bohaterką jest młoda dziewczyna, półsierota mieszkająca z ojcem i dwiema guwernantkami w pięknej, odludnej rezydencji, położonej pod lasem, kilka kilometrów od najbliższego domu. Pewnego dnia podczas spaceru, dziewczyna i jej ojciec zostają świadkami wypadku, po którym do ich domu trafia piękna i tajemnicza Carmilla, cierpiąca na napady histerii i lunatyzmu, nie chcąca zdradzić historii swojego życia ni pochodzenia. Po jakimś czasie w okolicy zaczynają dziać się dziwne rzeczy. W położonej nieopodal wiosce ludzie zaczynają umierać od dziwnej choroby, połączonej z szaleństwem i majakami. Główna bohaterka zaprzyjaźnia się z piękną nieznajomą, później czasie adorowana przez nią - zakochuje się naiwnym, wzniosłym i niewinnym uczuciem. Miłość obu dziewcząt jest trudna, przeplatana szaleństwem Carmilli oraz napadami dziwnej egzaltacji. 18 letnia bohaterka zaczyna popadać w szaleństwo...
Z początku szło mi opornie, język książki był dla mnie nieco niestrawny, ze względu na barierę czasową. Szybko jednak rozsmakowałam się w powieści i czytałam ją powoli, uważnie, z prawdziwą przyjemnością. Egzaltowany język, jakim posługiwały się postacie, dawał pewien rodzaj przyjemnego odrealnienia i pewnej odmiany. Jest to ten rodzaj horroru, który lubię najbardziej. Nie ma hektolitrów krwi, flaków, a groza sączy się pomału. Czytelnik snuje się w domysłach i, choć nie jest zaskoczony rozwiązaniem sprawy, daje ono dużą satysfakcję. Prawdziwy urok tej historii tkwi w ogromnej przebiegłości czarnego charakteru, który pozuje na osobę bezbronną, lękliwą i wyjątkowo nieśmiałą, w rzeczywistości będąc sprawcą całego zła.
Trochę zawiodło mnie wydanie tej noweli, konkretnie obrazki pojawiające się między rozdziałami. Rozumiem, że została ona wydana prawie 40 lat temu jednak nie wierzę, że nie mieliśmy wtedy wspaniałych, zdolnych rysowników. Rozumiem, że być może wydawnictwo chciało oddać tymi pracami ducha epoki, jednak z miernym skutkiem.
[opinia ukazała się także na moim blogu: http://paskudnerecenzje.blogspot.com/ ]
Trudno nie zauważyć, że ostatnio w literaturze i kinematografii nastąpił wysyp wampirów. Wampiry krwiopijcy, wampiry świecące w słońcu, wampiry walczące, wampiry dobre, złe i jakie tylko sobie zamarzymy. Moda jak moda, zapewne przeminie za jakiś czas. Osobiście już 3 lata temu, zanim rozkwitła...
2013-02-25
Wyobraźcie sobie świat, w którym wszyscy są uśmiechnięci... i nikt nie jest szczęśliwy. Świat, w którym myślenie nie przystoi obywatelowi, a gdy obywatel wykazuje inicjatywę, jest brany mocno pod lupę. Świat, w którym ogłupiająca rozrywka dla mas jest gloryfikowana, a tak zwana "uczta dla ducha" uznawana za przestępstwo.
Legenda głosi, że kiedyś strażacy gasili pożary, zamiast je wzniecać. Domy nie były ognioodporne, a ludzie lubili czytać książki. Co tam... legend słuchać nie należy.
Montag jest strażakiem. Gdy w nocy rozlega się alarm, wsiada do samochodu i jedzie wzniecać pożar. Jego zadaniem jest palenie domów, w których znajdują się książki. Książki są zakazane. Każdy podejrzany o posiadanie książek jest potencjalnym przestępcą. Ludzie są programowani. Liczy się tylko ogłupiająca zabawa - opery mydlane, durne talk showy, narkotyki, nawet zabójstwa. Nie znają uczuć takich jak miłość, wzruszenie, tęsknota. Czytanie jest złe, bo wywołuje skomplikowane emocje i traktuje o rzeczach, które nie istnieją. Czy naprawdę? Pewnego razu Montag w trakcie akcji przemyca do swojego domu książkę, by sprawdzić, co w niej takiego złego.
Książka Raya Bradbury'ego została napisana 60 lat temu, jednak równie dobrze mogłaby powstać dziś. Kiedyś ukazywała ona sprzeciw wobec totalitaryzmu, dziś z powodzeniem może być parodią naszej codzienności, w której to mass media taśmowo produkują bohaterów i kreują statystycznych obywateli. Na szczęście nasze życie nie jest aż tak straszne, bo populacja czytających i myślących ludzi nadal jest ogromna, lecz wyobraźcie sobie, że kiedyś mógłby nastać czas, w którym świat wykreowany przez Bradbury'ego nie byłby fantastyką. Włos jeży się na głowie.
Nigdy nie czytałam sci-fi, rzadko sięgałam do wykreowanych światów i antyutopii, lecz po przeczytaniu tej książki widzę, że popełniłam błąd. Pochłonęłam ją w 2 godziny i pragnęłam więcej.
[Więcej opinii znajdziesz na: http://paskudnerecenzje.blogspot.com/]
Wyobraźcie sobie świat, w którym wszyscy są uśmiechnięci... i nikt nie jest szczęśliwy. Świat, w którym myślenie nie przystoi obywatelowi, a gdy obywatel wykazuje inicjatywę, jest brany mocno pod lupę. Świat, w którym ogłupiająca rozrywka dla mas jest gloryfikowana, a tak zwana "uczta dla ducha" uznawana za przestępstwo.
więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo toLegenda głosi, że kiedyś strażacy gasili pożary,...