-
Artykuły
„Shrek 5”, nowy „Egzorcysta”, powrót Avengersów, a także ekranizacje Kinga, Dahla i Hernana DiazaKonrad Wrzesiński4 -
Artykuły
„Wyluzuj, kobieto“ Katarzyny Grocholi: zadaj autorce pytanie i wygraj książkę!LubimyCzytać23 -
Artykuły
„Herbaciany sztorm”: herbatka z wampiramiSonia Miniewicz1 -
Artykuły
Wakacyjne „Książki. Magazyn do Czytania”. Co w nowym numerze?Konrad Wrzesiński9
Biblioteczka
2019-10-08
2017-10-13
Wstyd się przyznać, ale takiego zastoju w czytaniu nie miałam ani razu przez ostatnie sześć lat jak regularnie prowadzę swój profil na tym portalu. “Podpalaczkę” zaczęłam czytać jeszcze zanim w moim brzuchu zaczęło rosnąć nowe życie, a skończyłam - kiedy już parę tygodni minęło od jego pojawienia się na świecie. Można by rzec, ciekawy splot wydarzeń. Cieszę się, że nie poddałam się i dotrwałam do ostatniej strony. W ten sposób powoli przecieram szlak po bibliograficznej mapie pana Kinga.
Moim pierwszym skojarzeniem po przebrnięciu przez początek był - niestety - “bełkot”. Bardzo nieskładny wstęp, do tego zaprezentowanie postaci w chaotyczny sposób, nie zachęcały do kontynuacji po kilkunastu stronach lektury. Potrzebowałam długiej chwili zanim się połapałam co z czym się je. W sumie, to zanim sięgnęłam po “Podpalaczkę”, w mojej głowie zrodziły się obawy - po pierwsze, fabuła nie wydawała mi się ciekawa po przeczytaniu streszczenia, po drugie - kurczę - przecież gdzieś to już było! “Carrie” to debiut Kinga i ciężko będzie pokonać tę pozycję pod wieloma względami, ale postanowiłam, że dam szansę Charlie (czy Wy też zauważyliście, że imiona obu bohaterek zaczynają się na tę samą literę alfabetu?). Czytałam dalej, już w nieco wolniejszym tempie, aż w końcu porzuciłam czasowo lekturę dotarwszy do ⅓ jej objętości. Do powieści wróciłam po rozwiązaniu i pochłonęłam ją bez reszty, chcąc jak najszybciej zabrać się za kolejną książkę.
Historia w swym zarysie bardzo, ale i to bardzo, przypomina pierwszą powieść Kinga. Obie książki ze swego tytułu zdradzają, że główną bohaterką jest postać kobieca. A żeby być bardziej precyzyjną - zarówno Carrie, jak i Charlie nie są małymi dziećmi, ale daleko im jeszcze do bycia dorosłym. Obie łączy posiadanie niezwykłego daru - telekinezy - który przejawia się i jest wykorzystywany w różny sposób. Są również samotne - nie posiadają przyjaciół i otacza je swoista alienacja środowiska z uwagi to co potrafią. Z początku nie czują się pewnie ze swoją zdolnością, w miarę upływu czasu następuje jej powolny rozwój i akceptacja, a finalnie dają upust swoim emocjom i osiągają szczyt swych możliwości. Podoba mi się jak King to rozegrał - choć tak podobne na wielu płaszczyznach, jedna książka opowiada o czymś zupełnie innym niż druga.
Całość czyta się prosto, brakuje wyszukanych określeń - myślę, że był to jeden z powodów dlaczego tak długo zajęło mi skończenie książki. Na początku historia jest trochę zagmatwana i choć dalej jest lepiej, to miejscami możemy natknąć się na sformułowania, które logicznie nie mają większego sensu, tzw. błędy rzeczowe. Szczególnie irytowało mnie to przy wstawce z komputerem. Po przekroczeniu połowy zaczyna się robić ciekawiej. Zupełnie zmienia się bieg, jakim toczą się losy bohaterów i dzięki temu pochłonęłam resztę w naprawdę niezłym - jak na ostatnie miesiące - tempie. Zakończenie nie rozczarowało mnie, czego w sumie się trochę nie spodziewałam. Taka miła niespodzianka zwieńczająca lekturę. King dobrze rozegrał finał, jakby zostawiając sobie furtkę na dalszy ciąg.
Książkę oceniam przyzwoicie - nie jest powieścią wybitną jak inne jego historie, acz bardziej przypadła mi do gustu niż “Carrie”. Ekranizacja filmowa jest właściwie kalką słowa pisanego, tak że w ramach odpoczynku od czytania można odświeżyć sobie na nowo historię małej dziewczynki zwanej “Podpalaczką”.
Wstyd się przyznać, ale takiego zastoju w czytaniu nie miałam ani razu przez ostatnie sześć lat jak regularnie prowadzę swój profil na tym portalu. “Podpalaczkę” zaczęłam czytać jeszcze zanim w moim brzuchu zaczęło rosnąć nowe życie, a skończyłam - kiedy już parę tygodni minęło od jego pojawienia się na świecie. Można by rzec, ciekawy splot wydarzeń. Cieszę się, że nie...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2013-06-22
Jedyna książka Kinga wycofana ze sprzedaży na jego własne życzenie - i właściwie to wszystko już wyjaśnia. Można by pomyśleć, że otoczka "zakazanego owocu" czyni tę pozycję bardziej pożądaną i ciekawą, jednak w tym konkretnym przypadku jest kompletnie na odwrót.
Książka nie była ani brutalna, ani bardzo kontrowersyjna - ba, dla mnie wręcz irytująca. Sięgając po nią, spodziewałam się czegoś naprawdę ociekającego krwią, gdyż tak zapowiadali ją zachwyceni czytelnicy. Niestety, "Rage" to nic innego jak zwierzenia nabuzowanego hormonami nastolatka, który nie potrafi poradzić sobie z życiem. Jak można przypuszczać, są to wczesne zapiski samego Kinga z okresu młodzieńczego, który to zdecydował się wyrzucić z siebie wszystkie negatywne emocje, przelać je na papier, a następnie stworzyć z tego książkę. Z miejsca można wyczuć jak utożsamia się z głównym bohaterem: czytając, odczuwa się niesamowitą agresję i bunt, jakie przeżywa w tym okresie typowy nastolatek. Aż siąkłam tymi emocjami przy każdym czytaniu.
Strona za stroną fabuła odrzucała mnie coraz bardziej. Była pogmatwana, mało rozbudowana i co chwilę odnosiłam wrażenie, że jest robiona na siłę. Nie było to przyjemne czytanie, dłużyło mi się przez półtora miesiąca i w sumie chciałam dobrnąć do końca, by przekonać się, że jednak było warto przeżyć tę mękę - niestety, bardzo się zawiodłam. Koniec nie był zaskakujący, a raczej utwierdził mnie, że "Rage" słusznie został wycofany - jest to niechlubna powieść i nie dziwi mnie, że King się jej wstydzi. To bezsensowny traktat o przemocy. Nie było mi wcale żal głównego bohatera, o co jest posądzana ta książka - niezmiernie mnie irytował i sama miałam ochotę mu przywalić. Co więcej, opisywana młodzież nie była wcale gorsza od głównego bohatera, w co ciężko mi uwierzyć. To czyni tę pozycję jeszcze mniej wiarygodną.
Podsumowując: moje przeczucia co do "Rage" były słuszne - marnotrawstwo czasu. Nie znajdziecie ani wyszukanego języka, ani rozbudowanej fabuły, ani moralności.
Jedyna książka Kinga wycofana ze sprzedaży na jego własne życzenie - i właściwie to wszystko już wyjaśnia. Można by pomyśleć, że otoczka "zakazanego owocu" czyni tę pozycję bardziej pożądaną i ciekawą, jednak w tym konkretnym przypadku jest kompletnie na odwrót.
Książka nie była ani brutalna, ani bardzo kontrowersyjna - ba, dla mnie wręcz irytująca. Sięgając po nią,...
2012-06-06
Książka zaczyna się ciekawie. Jesteśmy świadkami zdarzenia, które rozpoczyna się nagle, rozprzestrzenia jak wirus i wydaje się, że nic nie jest stanie go powstrzymać. Na dobrą sprawę, nazwany w powieści "Puls" mógłby wydarzyć się naprawdę. King posłużył się przedmiotem codziennego użytku, rzeczą banalną dla przeciętnego człowieka dwudziestego pierwszego wieku, do pokazania jak niebezpieczna może być technologia.
Od pierwszych słów jesteśmy wystawieni na ciężką próbę przedarcia się przez soczyste, rozległe opisy. Ludzie ogarnięci szałem nawzajem się atakują, a ocaleli próbują za wszelką cenę znaleźć ratunek. Można rzec, że stanowi to kwintesencję "Komórki".
To, co z początku było interesujące zaczyna jednak przytłaczać. Strona za stroną jest coraz gorzej. Są przystanki, kiedy to bohaterowie uczestniczą w jakiejś akcji, prowadzą dyskusje, dzięki którym dochodzą do ciekawych wniosków, a te zmuszają nas do zastanowienia się wraz z nimi nad sensem "Pulsu". Niestety, to kropla w morzu w porównaniu do całej powieści.
Dla mnie była to męczarnia. Miałam dość długie przerwy w czytaniu, a to dlatego, że nie chciałam się poddać i odłożyć książki - byłam pewna, że zakończenie wszystko wynagrodzi, jak to u Kinga. Jakieś sto stron przed końcem pojawiła się wciągająca fabuła, która pochłonęła mnie w całości, jednak zmierzając ku ostatnim stronom, byłam coraz bardziej rozczarowana. Zakończenie pozostawiło pustkę, swoiste nierozwiązanie spraw, niezaspokojoną ciekawość.
Ogólnie: jest to jedna z najsłabszych książek Kinga.
Książka zaczyna się ciekawie. Jesteśmy świadkami zdarzenia, które rozpoczyna się nagle, rozprzestrzenia jak wirus i wydaje się, że nic nie jest stanie go powstrzymać. Na dobrą sprawę, nazwany w powieści "Puls" mógłby wydarzyć się naprawdę. King posłużył się przedmiotem codziennego użytku, rzeczą banalną dla przeciętnego człowieka dwudziestego pierwszego wieku, do pokazania...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2016-09-03
O „Martwej strefie” słyszałam jeszcze jako dziecko – od taty. Był to jeden z jego ulubionych filmów, przede wszystkim ze względu na Christophera Walkena odgrywającego główną rolę. Tak się złożyło, że była to kolejna pozycja na mojej liście książek Stephena Kinga i zabrałam się do niej z ciekawością.
Muszę przyznać, że nie jest to jedna z lektur, do których będę wracać. Z pewnością w tamtych latach była nietuzinkowa, podejmująca oryginalny temat; w dniu dzisiejszym - niestety dość oklepany. Niemniej, dobrze było zobaczyć starego Kinga w formie - wykreował złożone postacie i właściwie nie skupiał się wyłącznie na głównym bohaterze. W rezultacie podjął się równoległego przeplatania rozbudowanych wątków. Warto dodać - co jest moim zdaniem ogromnym atutem - że poruszył temat, od którego zaczął swoją karierę jako pisarz. Po nieco nudnym i ciężkim “Wielkim marszu” przyjemnie było zaczytać się w “Martwej strefie”, choć nie była to dla mnie szybka lektura (momentami robiłam sobie przerwy z powodu braku większej akcji).
Szczerze mówiąc już na samym początku zastanawiałam się jak skończy się powieść - zbliżając się do ostatniej strony nabierałam coraz więcej obaw, gdyż nie potrafiłam przewidzieć cóż przełomowego może się jeszcze wydarzyć. Na szczęście zakończenie wyglądało na przemyślane i nie czułam, aby było ostatnią deską ratunku do zwieńczenia historii. Duży plus za dynamiczny start - uwielbiam jak powieść nabiera tempa już od pierwszych stron.
Dla tych co wolą oglądać niż czytać gorąco polecam film w reżyserii Davida Cronenberga. Chociaż nie jest do końca to jego półka, dobrze sobie poradził z ekranizacją książki. Wybór Walkena był strzałem w dziesiątkę i zdecydowanie podniósł poziom filmu!
O „Martwej strefie” słyszałam jeszcze jako dziecko – od taty. Był to jeden z jego ulubionych filmów, przede wszystkim ze względu na Christophera Walkena odgrywającego główną rolę. Tak się złożyło, że była to kolejna pozycja na mojej liście książek Stephena Kinga i zabrałam się do niej z ciekawością.
Muszę przyznać, że nie jest to jedna z lektur, do których będę wracać. Z...
2016-01-30
Nie chcę i nie będę kłamać - kiedy dotarłam do końca, czułam ulgę. Wielki marsz był za mną. Dosłownie i w przenośni. To była męczarnia, tylko może nieporównywalna z tą przy "Bastionie" czy "Diunie". Te lektury sprawiły, że wspominam je po dziś dzień i żywię wobec nich naprawdę świetne uczucia, które pewnie będą mi towarzyszyć do końca życia - "Wielki marsz" nic po sobie nie zostawi. Wdeptałam w ziemię każdą przeczytaną stronę i nie mam zamiaru oglądać się za siebie. Dokładnie tak jak bohaterowie tej książki.
Po lekturze "Rage" miałam ogromne obawy co do kolejnej powieści pana Bachmana. Zabierałam się za nią długo i naprawdę nie wiem czy bym jej podołała, gdyby nie obietnica złożona samej sobie. Raz kozie śmierć, powiedziałam, i po prostu załadowałam odpowiedni tytuł na czytnik, by uniknąć dalszego odkładania w nieskończoność. Cieszę się, że to zrobiłam. Taki impuls jest dobry. Podobnie było z książką, którą czytam teraz - totalny spontan.
Czy "Wielki marsz" to naprawdę taka klapa, jak może się wydawać z mojego dotychczasowego opisu? Otóż nie. Z podobnym tematem miałam już styczność wielokrotnie i może to przeważyło szalę. Historia opowiada o stu chłopcach ruszających w morderczy marsz po Stanach. Bez przystanków, bez zawracania, bez rezygnacji. Każdy kto złamał warunek kończył z kulką w głowie. A to wszystko na oczach spragnionych wrażeń widzów. Brzmi znajomo? No właśnie.
Nasza przyszłość jest niepewna, ale chyba wszyscy widzimy, w jakim kierunku zmierza. I nie jest to dobry kierunek. Ta książka również nie napawa optymizmem, bo nie dość że została napisana przez młodego Kinga, w którym jeszcze buzowały hormony, to po 40 latach jest wciąż bardzo aktualna. Niezależnie czy autor faktycznie miał wtedy na myśli wszystkie możliwe metafory.
"Wielki marsz" na pewno zmusza do refleksji nie tyle nad losem naszego gatunku, ale i własnym życiem, jego sensem i końcem. Szczerze mówiąc, każdy z nas ma do pokonania wielki marsz. Tym marszem jest życie. Momentami jest do dupy, momentami - pełne euforii. Najważniejszy morał z tej historii jest taki, że dla każdego meta znajduje się w innym miejscu. I tak naprawdę nic nie możemy z tym zrobić. Język książki potrafi być bardzo dosadny - kolokwialny, wręcz degustujący - ale widzę w tym niedojrzałość autora, który - moim zdaniem - przelał na bohaterów część swego charakteru, zachowań. Podobnie było w "Rage", tylko tam autor jeszcze bardziej zżył się z główną postacią.
"Wielki marsz" to lektura ciekawa i godna uwagi w swoim temacie. Niestety, dla mnie zbyt dołująca, bezsensowna (co do przebiegu fabuły) i trochę przydługa. Powiecie - jaki miałaby sens powieść o takim tytule, gdyby była krótka? Cóż, niektórzy mają doprawdy długie i nudne życie.
Nie chcę i nie będę kłamać - kiedy dotarłam do końca, czułam ulgę. Wielki marsz był za mną. Dosłownie i w przenośni. To była męczarnia, tylko może nieporównywalna z tą przy "Bastionie" czy "Diunie". Te lektury sprawiły, że wspominam je po dziś dzień i żywię wobec nich naprawdę świetne uczucia, które pewnie będą mi towarzyszyć do końca życia - "Wielki marsz" nic po...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2015-01-06
Nawet nie chcę zliczać tych wszystkich miesięcy, które poświęciłam na lekturę „Bastionu”. Nie chodzi o to, że książka mnie męczyła, ale jest mi po prostu wstyd, że tak długo zajęło mi jej czytanie. Myślę, że po części miał na to wpływ wywiad, jaki ktoś w międzyczasie mi podrzucił (ukazał się w Playboy’u). Mało kto spodziewa się po swoim ulubionym autorze, że pisał swe pierwsze powieści „pod wpływem”. Co prawda, można było takie założenie wysnuć, zważywszy że niektóre książki zahaczały miejscami o mocny bełkot („Lśnienie”, „Christine”, „Cztery Pory Roku”, no i omawiany „Bastion”), ale mimo wszystko, trochę mnie ta wiadomość poruszyła i zachwiała motywację do kontynuowania lektury.
Pierwsze strony „Bastionu” są bardzo intensywne. Mamy do czynienia z genezą epidemii, która wybija prawie całą ludzkość. Podoba mi się, że King nie postawił nas przed faktem dokonanym, tylko etapami rozbudował powieść, zaczynając od początku wszystkiego. Po wstępie opisującym rozprzestrzenianie się wirusa czytamy o perypetiach poszczególnych bohaterów, którzy po kilku miesiącach tułaczki spotkają się w jednym miejscu i podejmują wyzwanie odbudowania świata. Ale – żeby nie było tak łatwo i przyjemnie – w świecie ocalałych wciąż czai się zło, które chce dopaść każdego, kto mu się sprzeciwi.
Bohaterowie „Bastionu” to zwykli ludzie, których wybrał przypadek. King mistrzowsko zbudował postacie i muszę przyznać, że do tej pory się nie zawiodłam w tej kwestii. Kiedy zabierałam się za czytanie i pojawiały się coraz to nowe postaci, zaczęłam mieć obawy czy w pewnym momencie się po prostu nie pogubię. W jakim byłam błędzie… Dlatego właśnie tak lubię Kinga. Kiedy wprowadza do akcji bohatera, nie zaczyna plątać mu się język, tylko kurczowo trzyma się każdego szczegółu, jaki zdążył wspomnieć kilkaset stron wcześniej. Warto dodać, że akcja nabiera miejscami ogromnego tempa, co sprawia że nie można się oderwać od czytania. Tak właśnie pochłonęłam ostatnią ćwiartkę książki - w dwa dni!
Co może wydawać się dziwne, nie zaliczam długości książki do minusów, ani tym bardziej czasu jaki poświęciłam na jej ukończenie. Wręcz przeciwnie – dzięki temu naprawdę zżyłam się z bohaterami i będzie mi brakowało historii Stu, Frannie, Nicka i reszty. King poświęcił większość stron na budowaniu kompleksowych relacji międzyludzkich, co jest kluczowe dla tak obszernej powieści i zarazem świetne w odbiorze, bo nie odczuwamy znudzenia problemami ludzi nowego świata. Nie jest to typowy horror, science-fiction, ani dramat, tylko wyważone połączenie gatunków. Może dlatego ta książka jest tak lubiana - jest w niej jakaś magia. Mogę śmiało powiedzieć, że to druga książka po sadze “Mrocznej Wieży”, którą będę wspominać i polecać innym.
Najsłabszym ogniwem „Bastionu” jest – niestety – zakończenie. Nie mam tu jednak na myśli finałowej sceny, tylko ostatnie strony, zawierające się w epilogu. Czułam niedosyt; jakby zakończenie w takiej formie było wymuszone, bo sam autor już się wypalił i nie miał pomysłu na podsumowanie... Równie dobrze można wyrwać te stronnice i uznać, że ich nie było. Z tej przyczyny nie mogę dać książce maksymalnej oceny.
Na koniec tej recenzji muszę napomknąć o serialu, który jest genialny. Co prawda zmienili kilka szczegółów, ale nie zakłóciło to odbioru całości, gdyż historia od początku do końca bazuje na książce. W pierwszym momencie irytował mnie wybór i gra niektórych aktorów, uczucie to jednak szybko minęło. Tak to jest, kiedy mamy własne wyobrażenie, a reżyser je zakłóca swoim. Ścieżka dźwiękowa to miód dla uszu i pewnie będzie mi jej brakowało w nowo tworzonej serii czteroodcinkowej. Polecam, jak dla mnie to niezapomniane przeżycie.
Nawet nie chcę zliczać tych wszystkich miesięcy, które poświęciłam na lekturę „Bastionu”. Nie chodzi o to, że książka mnie męczyła, ale jest mi po prostu wstyd, że tak długo zajęło mi jej czytanie. Myślę, że po części miał na to wpływ wywiad, jaki ktoś w międzyczasie mi podrzucił (ukazał się w Playboy’u). Mało kto spodziewa się po swoim ulubionym autorze, że pisał swe...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2014-06-26
Chociaż z "Mroczną wieżą" rozstałam się już dobre parę lat temu, nigdy nie zapomnę emocji i przeżyć związanych z czytaniem tej sagi. Uważam, że King nie napisał w swoim życiu nic lepszego i "Mroczna wieża" słusznie nazywana jest ukoronowaniem jego twórczości. Właśnie dlatego targnęły mną sprzeczne uczucia, kiedy dwa lata temu, przeglądając księgarne półki, natrafiłam na tom zabawnie nazwany cztery i pół. Z jednej strony cieszyłam się, że przed "Wilkami z Calla" coś się wydarzyło, z drugiej - miałam obawy czy King postąpił dobrze wracając do swych bohaterów.
Używając wysokiej mowy: to była dobra historia. Dopiero, gdy dotarłam do końca książki zdałam sobie sprawę jak bardzo brakowało mi Rolanda, jego ka-tet i wspólnych przygód. Z lekkim smutkiem przewróciłam ostatnią stronę, wiedząc że nie czeka na mnie już żadna nowa opowieść. Saga spokojnie mogłaby obyć się bez tej części i czytelnik nic nie traci, pomijając ją po drodze, ale myślę że dla osób, które już dawno opuściły świat Rolanda, jest to świetne przypomnienie wszystkich chwil spędzonych przy lekturze.
Z początku przypuszczałam, że "Wiatr przez dziurkę od klucza" został napisany łagodnym językiem, a więc najmniej brutalnym ze wszystkich tomów (może to przez tę piękną okładkę?). Jakież było moje zdziwienie, gdy okazało się inaczej! Z pewnością nie nazwałabym tytułowej opowieści bajką, którą możemy opowiedzieć swojemu dziecku na dobranoc... Aczkolwiek, kiedy pomyślę o tamtejszym uniwersum i codzienności, z jaką mierzyli się ludzie ze Świata Pośredniego, brutalność była nieodzownym elementem ich życia. Właśnie ona nie czyni tego tomu gorszym od pozostałych.
Kiedy autor zastosował zabieg wtrącenie kolejnej historii, nie obyło się bez mojej irytacji. Nie lubię, kiedy ktoś mi przerywa, a tak właśnie było z opowieścią Rolanda. Muszę przyznać, że szybko wkręciłam się i w tę część książki, gdyż akcja momentalnie zaczęła nabierać tempa. Zanim się obejrzałam, już było po wszystkim.
Zastanawiam się czy King jeszcze kiedyś podejmie temat "Mrocznej wieży". Nie ukrywam, że chętnie poczytam o dalszych (i wcześniejszych) losach rewolwerowca, w tym - upadku Gilead. Kto wie, "jeśli Bóg da, będzie woda".
Chociaż z "Mroczną wieżą" rozstałam się już dobre parę lat temu, nigdy nie zapomnę emocji i przeżyć związanych z czytaniem tej sagi. Uważam, że King nie napisał w swoim życiu nic lepszego i "Mroczna wieża" słusznie nazywana jest ukoronowaniem jego twórczości. Właśnie dlatego targnęły mną sprzeczne uczucia, kiedy dwa lata temu, przeglądając księgarne półki, natrafiłam na tom...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2014-01-16
Tę książkę Kinga męczyłam długo. Może po prostu nie lubię opowiadań? Kiedy historia zaczyna się rozkręcać i akcja nabiera tempa, już poznajemy jej finał i widzimy przed sobą kolejną opowieść. Co innego wrzucić do zbioru dwadzieścia opowiadań, co innego wrzucić cztery (przypadek "Czterech pór roku"). Lubię poczuć kingowski klimat, wciągnąć się w historię, móc sobie wyobrazić wszystkie szczegóły, a tego naprawdę brakuje w opowiadaniach. Tym bardziej, jeśli są krótkie.
"Nocna zmiana" zaczyna się całkiem nieźle. Dola Jeruzalem i Cmentarna szycha są całkiem "creepy". Już na początku mam okazję trafić na pierwszą ekranizację, a tych jest parę, jeśli chodzi o tę książkę. Niestety, przeprawiając się przez kolejne opowiadania jest gorzej. O ile "Jestem bramą" trafił w mój gust, o tyle kolejne tytuły zupełnie mnie nie porwały. Tak naprawdę "Nocna zmiana" to sinusoida dobrych i słabych historii.
"Szara materia" okazała się punktem zwrotnym. Na dodatek tę przerażającą historię zdążyli już zekranizować i pozostaje jedynie niecierpliwe wyczekiwanie daty premiery (zapowiada się dobre widowisko). Od tego momentu wciągnęłam się w czytanie i za jednym zamachem połknęłam parę kolejnych opowiadań.
"Pole walki" było nader interesujące i przypomniało mi oglądany w dzieciństwie film przygodowy. "Ciężarówki" niby banalne, a jednak King kolejny raz zwraca uwagę (na dodatek w tych latach) na problem wiążący się ze sztuczną inteligencją. Niestety, po fali ciekawej prozy znowu trafiłam na słabe moim zdaniem tytuły (m.in. "Truskawkowa wiosna", "Czasami wracają", "Ostatni szczebel w drabinie"). Szczerze zaskoczyła mnie obecność opowiadań z pogranicza dramatu, niźli horroru. Kompletnie nie pasują do całości. Problemy natury egzystencjalnej nie pasują do klimatu grozy - po prostu nie!
Należy wziąć pod uwagę, że jest to pierwszy zbiór opowiadań Kinga - dlatego z rezerwą podchodzę do kolejnych tomów, gdyż mogą mnie bardzo zaskoczyć. Mimo wszystko, warto sięgnąć po "Nocną zmianę" choćby ze względu na parę świetnych, mrożących krew w żyłach historii (na podstawie części z nich nakręcono filmy).
Duży plus za: Dola Jeruzalem, Cmentarna szychta, Szara materia, Gzyms, Quitters Inc.
Spory minus za: Nocny przypływ, Magiel, Truskawkowa wiosna, Ostatni szczebel w drabinie, Kobieta na sali
Tę książkę Kinga męczyłam długo. Może po prostu nie lubię opowiadań? Kiedy historia zaczyna się rozkręcać i akcja nabiera tempa, już poznajemy jej finał i widzimy przed sobą kolejną opowieść. Co innego wrzucić do zbioru dwadzieścia opowiadań, co innego wrzucić cztery (przypadek "Czterech pór roku"). Lubię poczuć kingowski klimat, wciągnąć się w historię, móc sobie wyobrazić...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2012-11-22
Carrie White nie była piękna. Nie miała chłopaka, nie była popularna, nie posiadała nawet koleżanek. Jej nieporadność, ograniczona wiedza, skromność i nieśmiałość sprawiły, że stała się obiektem kpin i pośmiewiska wśród uczniów szkoły średniej w Chamberlain. Jednakże wszystko zmieniło się jednej nocy – dla Carrie, jak i mieszkańców miasteczka - nieodwracalnie.
Główna bohaterka żyje w kompletnie innym świecie niż rówieśnicy. Ma matkę fanatyczkę, która nieustannie znęca się nad córką, nigdy nie wychodzi z domu, co jest efektem surowego wychowania, lecz posiada coś, czego nie ma nikt inny, a z czego początkowo nie zdaje sobie sprawy – ogromną siłę drzemiącą w umyśle. Kiedy zamierza wykorzystać ją w akcie zemsty na szkolnym balu, nie przypuszcza, że wszystko ma swoją cenę.
Książka jest debiutem pisarskim Stephena Kinga – moim zdaniem bardzo udanym. Odkryłam Carrie na nowo, bowiem przed lekturą widziałam ekranizację z Sissy Spacek w roli głównej wielokrotnie. Dopiero po latach zdecydowałam się sięgnąć po oryginał, głównie z ciekawości jak to mistrz horroru zaczynał swoją karierę. Pozytywnie się rozczarowałam – książka pokazuje nam więcej niż film i choćby dlatego warto po nią sięgnąć.
Carrie White nie była piękna. Nie miała chłopaka, nie była popularna, nie posiadała nawet koleżanek. Jej nieporadność, ograniczona wiedza, skromność i nieśmiałość sprawiły, że stała się obiektem kpin i pośmiewiska wśród uczniów szkoły średniej w Chamberlain. Jednakże wszystko zmieniło się jednej nocy – dla Carrie, jak i mieszkańców miasteczka - nieodwracalnie.
Główna...
Mam pustkę w głowie. Doprawdy nie wiem co mam sądzić o tej książce. Moja ostatnia styczność z twórczością Kinga była równie burzliwa i powoli zaczynam dochodzić do punktu, w którym rozważam złamanie swej dawno złożonej obietnicy. Po co się męczyć, gdy życie i tak jest krótkie, prawda?
Gdyby nie dynamiczne i oczekiwane przeze mnie zakończenie, czułabym się zawiedziona straconym czasem. Nie boję się mówić TO na głos - moja chęć skończenia tej książki rosła z dnia na dzień i to bynajmniej w wyniku ciekawości finału historii. Właśnie TO uczucie waży szalę i mówi mi, że tak naprawdę TO nie było do końca przyjemne w odbiorze, gdyż równolegle TO przysparzało mi ogromny trud.
Bardzo, ale i to bardzo niesmaczyło mnie parę momentów w trakcie lektury. Z jednej strony - mamy do czynienia z horrorem i tak być powinno; z drugiej - są pewne granice, których nie powinno się przekraczać. W jednej z końcowych scen dostałam kwintesencję Stephena Kinga z czasów pisania "Rage". Tego, którego więcej dostać już nie chciałam. Do tego pojawiają się smaczki w postaci:
"Zmarszczki na jego twarzy mówiły, że przekroczył już czterdziestkę, choć naprawdę miał zaledwie trzydzieści osiem lat."
Tym bardziej to dziwi, biorąc pod uwagę ile książek zdążyło wyjść spod jego pióra od tamtej pory. Ciężko nie patrzeć przez pryzmat takich rzeczy na ogólną ocenę powieści, szczególnie jeśli mocno ci przeszkadzają.
Sama książka mogłaby się spokojnie zmieścić w połowie swej objętości. Ot, dużo wodolejstwa, mało znaczącego dla fabuły (jestem już zaprawiona po "Bastionie"), toteż wiedziałam kiedy mogę pozwolić sobie na "szybsze" wertowanie stron i pomijanie większych fragmentów.
Nad czym ubolewam, to że wątek postaci drugoplanowych nie dość, że został ledwo zarysowany, to ostatecznie okazał się niezbyt istotny dla całości. Szkoda, bo był potencjał, by mądrze to wykorzystać na tylu stronach i rozbudować historię o dodatkowych bohaterów.
Podsumowując:
Pomysł - ciekawy.
Wykonanie - słabe.
Dodatkowo:
1) Gdyby nie fakt, że dawno temu postanowiłam sobie nadrobienie bibliografii Kinga, pewnie nie przeczytałabym tej książki z własnej nieprzymuszonej woli.
2) Sięgnęłam po ten tytuł właśnie teraz, ponieważ niedawno swoją kinową premierę miała druga część "To".
3) Zakończyłam swoją udrękę niemal po dwóch miesiącach (!!!) i cieszyłam się, kiedy dobrnęłam do końca.
4) Coraz bardziej upewniam się, że jestem już Kingiem przesycona i czas na literacki rozwód. Wolę przeznaczyć swój czas na ciekawsze, krótsze lektury.
Wobec powyższego stwierdzam, że "To" jest adresowane w głównej mierze do zagorzałych fanów Kinga, gdyż znam wiele innych, o wiele ciekawszych pozycji tego autora, które bym mogła śmiało polecić osobom nieznającym jego twórczości. Obawiam się, że stykając się na samym początku z taką księgą można łatwo zniechęcić się do innych powieści Stephena Kinga.
Moją końcową ocenę zaniżają:
- długość książki
- kilka niesmacznych scen
- niepotrzebne dłużyzny
- potraktowanie po macoszemu postaci pobocznych
Mam pustkę w głowie. Doprawdy nie wiem co mam sądzić o tej książce. Moja ostatnia styczność z twórczością Kinga była równie burzliwa i powoli zaczynam dochodzić do punktu, w którym rozważam złamanie swej dawno złożonej obietnicy. Po co się męczyć, gdy życie i tak jest krótkie, prawda?
więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo toGdyby nie dynamiczne i oczekiwane przeze mnie zakończenie, czułabym się zawiedziona...