rozwiń zwiń

Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz

Na półkach: , ,

Książka przede wszystkim uczciwa. Autor pozbawiony nieznośnego poczucia wyższości, charakteryzującego często piszących o "trzecim świecie", ukazuje inność i nieprzystawalność do naszych kategorii poznawczych doświadczeń Ameryki Łacińskiej.

Książka przede wszystkim uczciwa. Autor pozbawiony nieznośnego poczucia wyższości, charakteryzującego często piszących o "trzecim świecie", ukazuje inność i nieprzystawalność do naszych kategorii poznawczych doświadczeń Ameryki Łacińskiej.

Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Odnoszę wrażenie, że autor traktuje potencjalnego czytelnika jak imbecyla.

Odnoszę wrażenie, że autor traktuje potencjalnego czytelnika jak imbecyla.

Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Porażający tekst. To powinna być lektura obowiązkowa dla tych wszystkich imbecyli i intelektualnych impotentów, którzy dopatrują się w wojnie czegokolwiek wzniosłego tudzież pozytywnego.

Porażający tekst. To powinna być lektura obowiązkowa dla tych wszystkich imbecyli i intelektualnych impotentów, którzy dopatrują się w wojnie czegokolwiek wzniosłego tudzież pozytywnego.

Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Ktoś złośliwy mógłby zadać pytania: „Czy aby nie za dużo mamy na rynku książek na temat Trzeciej Rzeszy i nazizmu?”, „Czy koniecznie potrzebna jest kolejna?” Tego typu pytania zawsze w jakimś stopniu pozostaną pytaniami retorycznymi, lecz nie należy się uchylać przed odpowiedzią. Odpowiedzmy jednak innymi (retorycznymi) pytaniami: Czy zbrodniczy system, który doprowadził do największego kataklizmu w dziejach, nie wymaga tego, by jak najdokładniej go poznać, by prześledzić każdy, nawet najdrobniejszy jego aspekt? By przyjrzeć się bacznie złożonym przyczynom jego powstania? Innymi słowy, należy się cieszyć, gdy trafia nam do rąk książka wnikliwa, analityczna, a przy tym, co podkreśla autor we wstępie, napisana z myślą o czytelniku, który nie jest zawodowym historykiem zajmującym się nazizmem.
Richard J. Evans w pierwszym tomie swojej monumentalnej, trzyczęściowej pracy poświęconej historii Trzeciej Rzeszy zajmuje się przyczynami powstania oraz wczesnym etapem istnienia tego złowrogiego, totalitarnego państwa. Zwraca uwagę to, z jakim pietyzmem autor szuka źródeł i przyczyn powstania nazizmu. Nie lekceważy żadnych czynników – ani społecznych i politycznych, ani ekonomicznych i kulturowych. Przyczyny i uwarunkowania polityczne wywodzi od Bismarcka, co z historycznego punktu widzenia wydaje się jak najbardziej uzasadnione. Tęsknota za imperium i silną władzą była stale obecna w niemieckim społeczeństwie po klęsce poniesionej w I wojnie światowej. Nierozerwalnie z nią związany mit „ciosu w plecy” mówiący o tym, że armia niemiecka nie została pokonana w polu, a o jej porażce wojennej zadecydował wewnętrzny wróg, był stale obecny w krzykliwej retoryce różnych skrajnie prawicowych ugrupowań i organizacji paramilitarnych, w tym oczywiście nazistów. Kolejnym czynnikiem istotnym dla omawianego w książce procesu jest wyraźnie widoczna wrogość licznych środowisk w stosunku do Republiki Weimarskiej. Wrogości do demokracji często towarzyszył zajadły antysemityzm. Jedną z najistotniejszych zalet książki brytyjskiego uczonego jest to, że jasny, systematyczny i logiczny wywód o przyczynach powstania ruchu nazistowskiego umożliwia czytelnikowi zrozumienie procesu, który na pierwszy rzut oka bynajmniej nie jest oczywisty. Oto bowiem droga niczym nie wyróżniającego się Austriaka, któremu nie udało się zostać malarzem, na szczyty władzy w Niemczech wydaje się zdumiewająca. Dlaczego akurat Hitler tego dokonał? Wszak w latach dwudziestych istniało w Niemczech bez liku drobnych skrajnie prawicowych partyjek o zbliżonym programie do tego, jaki przyniósł sukces NSDAP. Czy wszystko można wyjaśnić charyzmą Hitlera? W żadnym wypadku. W takim razie czym? Na to pytanie nie odpowiem, aby nie psuć czytelnikom lektury książki.
Książka Richarda J. Evansa zasługuję też na baczną uwagę ze względu na to, że niektóre opisane w niej zjawiska, charakterystyczne dla tworzenia się nazistowskiego państwa totalitarnego, można obserwować również współcześnie. Żeby nie być gołosłownym, sięgnę po kilka przykładów: Czy uczestnictwo entuzjastycznie nastawionych do nazizmu rodzin z małymi dziećmi w marszach z pochodniami zaraz po tym jak Hitler został kanclerzem nie nasuwa żadnych skojarzeń? Czy nic nam nie przypomina bierna postawa policji w stosunku do szalejącego na ulicach brunatnego terroru po dojściu Hitlera do władzy? (Zwłaszcza jeśli wziąć pod uwagę, że ścigano wówczas z najwyższą surowością lewicowych bojówkarzy, podczas gdy bandyci z SA pozostawali bezkarni.) Czy język nienawiści nie jest z grubsza ten sam? (Jak dla mnie, żądania „anihilacji czerwonej watahy zbrodniarzy, co do jednego” wznoszone po pożarze Reichstagu jak żywo przywołują na myśl toporne „raz sierpem, raz młotem czerwoną hołotę”.) Last but not least, czy interwencja bojówkarzy z SA w dniu 7 maca 1933 roku (kiedy to ich grupa wtargnęła na próbę opery „Rigoletto” Verdiego i zaczęła ubliżać dyrygentowi Fritzowi Buschowi, który nie zgadzał się z kulturalną polityką nazistów) nie przywodzi na myśl współczesnej polskiej organizacji, której – z reguły krótko ostrzyżeni – członkowie uważają się za wybitnych krytyków teatralnych. Cóż, historia, szczególnie ta stosunkowo nieodległa, ma niepokojącą tendencję do powtarzania się. Fernand Braudel nie bez przyczyn stworzył w końcu koncepcję długiego trwania... Tym samym, moim skromnym zdaniem, refleksja nad przytoczonymi faktami jest niezwykle ważna.
Warto też wskazać, że kończąc rozdział o zglajszlachtowaniu niemieckiego społeczeństwa w tak ekspresowym tempie, autor przytacza rozważania prawnika, Raimunda Pretzela, który zastanawiał się, co stało się z grupą 56% wyborców, którzy w wyborach parlamentarnych 5 marca 1933 roku głosowali przeciw nazistom. Otóż, zdaniem Pretzela, na „przemianę” wyborców przemożny wpływ miał strach. Jeśli wziąć pod uwagę ogrom nazistowskiego terroru stosowanego we wszystkich obszarach życia społecznego, to wyjaśnienie istotnie wydaje się przekonywające. Choć, z drugiej strony, nie sposób nie brać tu pod uwagę i roli konformizmu w życiu społecznym.
Książkę Richarda J. Evansa warto jednak przeczytać nie tylko z powodu odniesień do współczesności. To także po prostu dobrze napisana, świetnie udokumentowana praca historyczna, która – zgodnie z zamierzeniami autora – nie jest przeznaczana dla wąskiego grona akademików, lecz ma trafić w ręce „masowego” odbiorcy (słowo „masowy” ujmuję w cudzysłów, albowiem mam świadomość, że chociażby biorąc pod uwagę objętość rekomendowanej pozycji, trudno wymagać, by stała się powszechnie czytana; niemniej niewątpliwie każdy, kto interesuje się historią XX wieku, powinien czym prędzej zabrać się do lektury...).

Ktoś złośliwy mógłby zadać pytania: „Czy aby nie za dużo mamy na rynku książek na temat Trzeciej Rzeszy i nazizmu?”, „Czy koniecznie potrzebna jest kolejna?” Tego typu pytania zawsze w jakimś stopniu pozostaną pytaniami retorycznymi, lecz nie należy się uchylać przed odpowiedzią. Odpowiedzmy jednak innymi (retorycznymi) pytaniami: Czy zbrodniczy system, który doprowadził do...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Zbezcześcić świętą górę Lakotów wizerunkami czterech białych imperialistów? Żaden problem! Wybić miliony bizonów tylko po to by Indianie byli skazani na naszą łaskę i by dało się ich zepchnąć do rezerwatów? Proszę bardzo! Podpisać traktaty i nie dotrzymywać ich postanowień? Ależ oczywiście, że tak. O tym wszystkim przeczytamy w "Powrócę jako piorun. Krótka historia Dzikiego Zachodu".
Książka Macieja Jarkowca jest nietuzinkowa, świetnie napisana, więc czyta się ją ekspresowo. Ale przede wszystkim jest to książka potrzebna. Potrzebna, ponieważ na wagę złota są teksty na temat, który porusza autor. Na uwagę zasługuje to, że do omawianej przez siebie problematyki Jarkowiec podchodzi z empatię i zrozumieniem, co jest niezwykle istotne i wcale nieczęste gdy mamy do czynienia z kulturą tak odmienną od tego co zwykliśmy nazywać kulturą czy cywilizacją białego człowieka, cywilizacją pełna pychy, poczucia wyższości, kipiąca obrzydliwym rasizmem, która dokonała zniszczenia rdzennej kultury Indian w Ameryce Północnej. Książki takie są tym bardziej potrzebne w kraju, w którym ostatnimi czasy znowu bardzo modne jest przeświadczenie, że to jego mieszkańcy mają monopol na prawdę oraz rolę męczenników historii. Interesująca w moim przekonaniu jest już sama konstrukcja książki. Jarkowiec w niej osią narracji czyni postać Russela Meansa, charyzmatycznego lidera indiańskiego oraz aktora zmarłego w roku 2012. Losy Meansa autor wpisuje w szerszą narrację o historii Indian, w szczególności Lakotów i Dakotów, oraz historii podboju Dzikiego Zachodu przez białego człowieka. Właśnie ta paralela między losem pojedynczego człowieka a historią wielkiej zbiorowości ludzkiej na przestrzeni wieków przypadła mi szczególnie do gustu. Uważam również, że dobrym pomysłem jest uczynienie głównym bohaterem opowieści postaci współczesnej, wpisującej się w najnowszą historię Indian, choć oczywiście, pisząc o Dzikim Zachodzie i Indianach, nie można pominąć tak monumentalnych postaci, jak Siedzący Byk i Szalony Koń. Zabieg autora jest tym bardziej uzasadniony, że jak pokazują liczne przykłady przedstawione w książce, arogancja, poczucie wyższości, rasizm, przekonanie o boskim przeznaczeniu przetrwały i w dalszym ciągu są wyraźnie widoczne w stosunku jaki wielu białych ma do Indian. Za symbol tego wszystkiego można uznać pomnik Rushmore przedstawiający głowy czterech prezydentów USA. Ów monument jest swoistą megalomańską wydmuszką, a u genezy jego powstania leżały te wszystkie cechy amerykańskiego charakteru, o których była mowa powyżej. Należy tu wspomnieć o symptomatycznym fakcie, że autor tego nieszczęsnego pomnika był członkiem Ku- klux- klanu. Ten przypadek dość zręcznie pokazuje przykład modelowego amerykańskiego patrioty, oczywiście imigranta.
Wartość książki Macieja Jarkowca tkwi nie tylko w tym, że pokazuje on bolesną historię i przywraca godność tym jej uczestnikom, których - z niewiadomych w gruncie rzeczy powodów - przez wieki uznawano za gorszych. Ważne w niej również to, że daje nadzieję na przyszłość, pokazując na przykładzie Standing Rock współczesne formy aktywności, w jakie angażują się Indianie. W tym konkretnym przypadku jest to walka o środowisko naturalne, ale pól aktywności jest znacznie więcej.
Książka Macieja Jarkowca wpisuje się, obok pozycji takich autorów jak Hampton Sides czy S. C. Gwynne w nurt twórczości, którego celem jest ukazanie historii w jej prawdziwych proporcjach i kształtach oraz przywrócenie sprawiedliwości tym, którym kiedyś odmawiano człowieczeństwa.

Zbezcześcić świętą górę Lakotów wizerunkami czterech białych imperialistów? Żaden problem! Wybić miliony bizonów tylko po to by Indianie byli skazani na naszą łaskę i by dało się ich zepchnąć do rezerwatów? Proszę bardzo! Podpisać traktaty i nie dotrzymywać ich postanowień? Ależ oczywiście, że tak. O tym wszystkim przeczytamy w "Powrócę jako piorun. Krótka historia Dzikiego...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Gdy zacząłem czytać tę książkę, to pierwsza myśl, jaka mi się nasunęła, brzmiała mniej więcej tak: „O rety! Ale będzie skowyt”. Jestem przekonany, że autor ma tego pełną świadomość i jest przygotowany na frontalny atak ze strony bohaterskich strażników pamięci narodowej, którzy co prawda rzadko cokolwiek czytają, ale przecież posiadają monopol na prawdę, szczególnie historyczną.
Przeczytajmy fragment wstępu: „Badania Holokaustu nie polegają jedynie na opisywaniu pomocy, jakiej Polacy udzielali Żydom w czasie Zagłady. Co więcej Holokaust nie wydarzył się tylko po to, aby Polacy mogli poinformować o nim świat i ratować Żydów. Sporo ludzi jednak tak myśli. Obecnie ten typ myślenia przeżywa drugą młodość.”. Gdy drugi akapit wstępu zaczyna się od takich słów, to trzeba się liczyć z bardzo poważnymi konsekwencjami – wszak książka ukazuje się w Polsce, a przecież to Polacy (oczywiście tylko ci „prawdziwi”) posiadają – obok monopolu na prawdę historyczną – monopol na bycie największą ofiarą wszelkich zawirowań dziejowych.
Gdy piszę te słowa, nie dostrzegam jeszcze objawów wspomnianego wyżej skowytu. Może dlatego, że jest 25 marca, a książka ukazała się cztery dni temu. Może przyczyna tkwi w tym, że omijam twórczość para-dziennikarską, której nie powstydziłby się "Völkischer Beobachter"? Z litości nie wymienię żadnego nazwiska. Spokojnie, trochę cierpliwości, zaraz się zacznie, przecież „oficerowie prawdy”, żeby użyć sformułowania Piotra Najsztuba, trwają nieustannie na swym posterunku.
Jak ma się nie zacząć, skoro profesor Jacek Leociak ośmiela się w swoim tekście wskazywać, że tak naprawdę, jeśli chodzi o metody postępowania z Żydami, naziści zasadniczo nie byli w ogóle oryginalni, skopiowali jedynie cudze pomysły. Pytanie brzmi: czyje? Jak to czyje? Papieża Pawła IV, który w swojej bulli "Cum nimis absurdum" z 1555 roku potępił judaizm i polecił stworzyć w Rzymie getto. Jedną z rzucających się w oczy analogii pomiędzy praktyką kościelną i nazistowską jest to, że Żydzi w Rzymie musieli pokryć koszty wzniesienia okalających getto murów. Tak samo rzecz się miała w Warszawie. Zasadniczo, jedynym oryginalnym wkładem nazistów – przyznać należy, że zdecydowanie przelicytowującym w swej horrendalności wszystko, co wymyślono wcześniej – była koncepcja ostatecznego rozwiązania. Eksponowanie takich faktów to przejaw wyjątkowej perfidii ze strony autora, podobnie jak pastwienie się nad biednym Piusem XII, z którego jego apologeci chcą za wszelką cenę uczynić wielkiego obrońcę Żydów. Jest tylko jeden, drobny problem: fakty jednoznacznie przeczą temu wyidealizowanemu wizerunkowi owego papieża. Do tego wszystkiego autor ośmiela się wyrażać oburzenie instrumentalnym wykorzystywaniem Holokaustu w dyskursie antyaborcyjnym. To jednak nie koniec jego przewin. Teraz dochodzimy chyba do sedna problemu. A mianowicie Jacek Leociak w swojej książce wskazuje na niebagatelną rolę, jaką w Zagładzie odegrały dwa tysiąclecia siania przez Kościół nienawiści i pogardy do Żydów. Jak wskazuje autor, to nie naziści, którzy nawiasem mówiąc, w ogóle byli mało oryginalni, wymyślili porównanie Żydów do pasożytów czy insektów. Takich porównań dokonywała między innymi znana katolicka pisarka Zofia Kossak-Szczucka (zaangażowana zresztą w pomoc Żydom w czasie Zagłady). Nie stronili również od owego porównania liczni katoliccy księża okresu międzywojennego. Czynili tak dlatego, że te obrazy i odniesienia były głęboko zakorzenione w zbiorowej świadomości chrześcijan od stuleci. Autor zwraca wreszcie uwagę na zagadnienie – w moim przekonaniu – kluczowe (nie czyni tego jako pierwszy, ale – zważywszy na zwięzłą formę jego pracy – wyraźniej rzuca się ono w oczy). Chodzi mianowicie o to, że zarówno wśród duchowieństwa, jak i wśród świeckich katolików wyraźnie panowało przekonanie, które można by streścić w następujący sposób: „Co prawda ten Hitler to był straszny facet, ale z tymi Żydami to nas wyręczył”. To wszystko znajduje się w książce wydanej w Polsce pod koniec marca 2018 roku. Nie wolno nam zlekceważyć kontekstu. Kilka tygodni wcześniej Mateusz Morawiecki, czyli kolejna pomyłka Jarosława Kaczyńskiego, w Monachium (to jest dopiero chichot historii!) bredził z kamienną twarzą o żydowskich sprawcach, odpowiadając na pytanie zadane mu przez izraelskiego dziennikarza. Jeszcze wcześniej została przyjęta nowelizacja ustawy o Instytucie Pamięci Narodowej, której ewidentnym celem, wbrew zapewnieniom tytanów intelektu – twórców tejże nowelizacji, jest niedopuszczenie do tego, by ukazywały się takie książki, jak omawiana. Bądźmy poważni, przecież nie przygotowano jej tylko i wyłącznie przeciwko Janowi Tomaszowi Grossowi. Wszak zastępy wrogów polskości są znacznie liczniejsze. Anna Bikont, Barbara Engelking, Marcin Zaremba, Paweł Machcewicz. Nazwiska można by mnożyć, ale nie o to tu chodzi. Przecież celem partii rządzącej jest również manipulacja pamięcią historyczną – pytanie tylko, ile znajdzie się Ew Kurek twierdzących, że getta były dla Żydów przestrzenią swobody. Nie jestem do końca przekonany, czy do ustaleń wyżej wymienionej należy się w ogóle odnosić w dyskursie historycznym, bo jakim trzeba być człowiekiem, żeby z niezmąconym spokojem obwiniać ofiary o to, że dały się zamordować swoim oprawcom. W zderzeniu z tak ohydnymi bredniami odczuwam jedynie bezsilność i gniew.
Podejrzewam, że w toku dyskusji nad wzmiankowaną książką, będącą owocem zapisków sporządzanych przez autora i przechowywanych w pudełku po butach, pojawią się zarzuty o subiektywizm czy wybiórcze potraktowanie. Niech się pojawią! Jakiż będą one mieć sens i o czym będą świadczyć, skoro Leociak sam się do nich we wstępie przyznaje?
Im głośniejsze larum podnoszą obrońcy dobrego imienia narodu, im bardziej opluwają jadem swoich adwersarzy, im staranniej usiłują ukryć niewygodną prawdę, tym dobitniej pokazują, że takie książki jak "Młyny boże. Zapiski o Kościele i Zagładzie" są nam potrzebne i wymagają od nas bardzo uważnej lektury.

Gdy zacząłem czytać tę książkę, to pierwsza myśl, jaka mi się nasunęła, brzmiała mniej więcej tak: „O rety! Ale będzie skowyt”. Jestem przekonany, że autor ma tego pełną świadomość i jest przygotowany na frontalny atak ze strony bohaterskich strażników pamięci narodowej, którzy co prawda rzadko cokolwiek czytają, ale przecież posiadają monopol na prawdę, szczególnie...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Porażająca lektura.

Porażająca lektura.

Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Dość kuriozalny wydaje się pomysł zmieniania bibliografii przez tłumacza "na potrzeby polskiego wydania".

Dość kuriozalny wydaje się pomysł zmieniania bibliografii przez tłumacza "na potrzeby polskiego wydania".

Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Nader przenikliwe dziełko.

Nader przenikliwe dziełko.

Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Tak się powinno pisać podręczniki licealne. Być może wtedy ktoś by je czytał.

Tak się powinno pisać podręczniki licealne. Być może wtedy ktoś by je czytał.

Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Bardzo ważna i cenna praca autorstwa jednego z najwybitniejszych współczesnych mediewistów. Pastoureau pokazuje nowe perspektywy badawcze. Gorąco polecam.

Bardzo ważna i cenna praca autorstwa jednego z najwybitniejszych współczesnych mediewistów. Pastoureau pokazuje nowe perspektywy badawcze. Gorąco polecam.

Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Czytałem dużo lepsze powieści. Klaskanie uszami i pianie zachwytów nad tą książką zalatują mi owczym pędem i słabo wyrobionym gustem literackim.

Czytałem dużo lepsze powieści. Klaskanie uszami i pianie zachwytów nad tą książką zalatują mi owczym pędem i słabo wyrobionym gustem literackim.

Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Nie mam poważniejszych zastrzeżeń do strony merytorycznej książki. Na stosunkowo niskiej ocenie zaważyły rażące błędy stylistyczne. Ja nie mam ochoty czytać o cofaniu się w tył!

Nie mam poważniejszych zastrzeżeń do strony merytorycznej książki. Na stosunkowo niskiej ocenie zaważyły rażące błędy stylistyczne. Ja nie mam ochoty czytać o cofaniu się w tył!

Pokaż mimo to


Na półkach: ,

"Korzystano również z tekstów Priscosa, Wiktora z Wity i Klaudiana."

Przepraszam, czy to jest poprawny zapis bibliograficzny tekstów źródłowych!?

Dno. Nie tyle obniżanie poziomu merytorycznego serii, co jej kompromitacja.

"Korzystano również z tekstów Priscosa, Wiktora z Wity i Klaudiana."

Przepraszam, czy to jest poprawny zapis bibliograficzny tekstów źródłowych!?

Dno. Nie tyle obniżanie poziomu merytorycznego serii, co jej kompromitacja.

Pokaż mimo to