-
ArtykułyAkcja recenzencka! Wygraj książkę „Czartoryska. Historia o marzycielce“ Moniki RaspenLubimyCzytać1
-
Artykuły„Dwie splecione korony”: mroczna baśń Rachel GilligSonia Miniewicz1
-
ArtykułyZbliżają się Międzynarodowe Targi Książki w Warszawie! Oto najważniejsze informacjeLubimyCzytać2
-
ArtykułyUrban fantasy „Antykwariat pod Salamandrą”, czyli nowy cykl Adama PrzechrztyMarcin Waincetel2
Biblioteczka
2023-10-12
2023-10-12
2023-06-03
2023-03-23
Staram się nigdy nie odkładać książek po pierwszym negatywnym wrażeniu. Doczytuję je do końca, nawet jeśli okazuje się, że są po prostu słabe. Dlatego, gdy po pierwszych stronach Urzędu do Spraw Dziwnych nie byłam przekonana do stylu autora, nie odłożyłam powieści. Bo stale miałam nadzieję, że może wydarzy się coś, co sprawi, że książka mi się spodoba.
Jeśli ktoś by powiedział, że Sara Kos nie dogaduje się ze swoim ojcem, to byłoby to ogromne niedopowiedzenie. Zwłaszcza po zniknięciu matki, dziewczyna obwinia ojca o całe zło, jakie miało miejsce w jej życiu.
Tymczasem do Czerna na działkę tuż obok Sary wprowadza się Aron Wysocki. Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie tajemniczy goście, którzy co chwilę pojawiają się u progu nowego sąsiada. Nastolatka, zaintrygowana zachowaniem Arona i jego znajomych, chce dowiedzieć się, co dzieje się w domu obok. Niespodziewanie jednak okazuje się, że dziewczyna ma więcej wspólnego z tym dziwnym towarzystwem, niż mogłoby się wydawać.
Urząd do Spraw Dziwnych to książka posiadająca zarówno wady, jak i zalety, dlatego ciężko stwierdzić jednoznacznie, czy jest to powieść dobra. Niezaprzeczalnie jednak posiada w sobie coś, dzięki czemu pozostaje w myślach na długo. Minęło wiele tygodni od lektury, a wciąż zastanawiam się nad warstwą fabularną, która mnie zaintrygowała. Z pozoru powieść może wydawać się prosta i infantylna. Jednakże wraz z każdą kolejną przełożoną kartą opowieść rozwija się, samo zakończenie zaś zaskakuje i pozostawia niedosyt, który można byłoby uzupełnić jedynie przez przeczytanie kolejnych tomów.
Bardzo ciekawa jest również wizja animów – istot wyższego rzędu, będących w stanie rozmawiać zarówno z ludźmi, jak i zwierzętami. Są oni również podobni w pewnym stopniu do obu gatunków. Autorowi udało się stworzyć gatunek, o którym chce się czytać. Pragnę poznać ich historię, zwyczaje, kulturę. Kreacja tych istot ma ogromny potencjał i mam nadzieję, że Mateusz Cieślik wykorzysta to w kolejnych tomach.
Jednocześnie nie jestem przekonana do stylu autora i sposobu opisywania konkretnych wydarzeń. W powieści każdy szczegół powinien mieć znaczenie. Jedno wydarzenie powinno być konsekwencją drugiego. W Urzędzie do Spraw Dziwnych nie zawsze tak jest. Czasami bohaterka siedzi w oknie przez trzy strony, by po tym czasie stwierdzić, że nic z tego nie wynika. Niektóre wydarzenia są również nielogiczne z punktu widzenia zwykłego, szarego czytelnika. Przykładem może być scena w szpitalu psychiatrycznym. Mężczyzna przedstawia się lekarzowi jako brat pacjentki, a lekarz opowiada całą historię życia kobiety, jakby brat nie wiedział, co się działo. Nie sprawdza nawet jego tożsamości. Wydaje się to nierealne.
Muszę stwierdzić jednak, że mimo kilku dość znaczących wad, w gruncie rzeczy Urząd do Spraw Dziwnych podobał mi się. Jest to nietypowa powieść na polskim rynku wydawniczym i może okazać się zalążkiem naprawdę dobrej serii. Nie wyczekuję z ekscytacją kolejnego tomu, jednakże, gdy wyjdzie, na pewno się skuszę w nadziei, że tym razem autor zaserwuje czytelnikom powieść o wiele lepszą niż pierwszy tom.
Staram się nigdy nie odkładać książek po pierwszym negatywnym wrażeniu. Doczytuję je do końca, nawet jeśli okazuje się, że są po prostu słabe. Dlatego, gdy po pierwszych stronach Urzędu do Spraw Dziwnych nie byłam przekonana do stylu autora, nie odłożyłam powieści. Bo stale miałam nadzieję, że może wydarzy się coś, co sprawi, że książka mi się spodoba.
Jeśli ktoś by...
2023-01-13
2022-11-01
Niektórych opowieści nie jesteśmy w stanie czytać w każdym momencie naszego życia. Są książki tak trudne fabularnie, że wzbudzają w nas nietypowe emocje. Głęboko wnikają w nasze serca i umysły. Nie jesteśmy w stanie poznać losów danych bohaterów, gdy wokół nas, w świecie rzeczywistym istnieją inne problemy, stale zaprzątające głowę. Tego typu powieścią jest flame.
Lizzy myślała, że przyjazd do Anglii będzie dla niej nowym początkiem. Jednak szybko okazuje się, że nawet w tym małym miasteczku doganiają ją demony przeszłości. Pojawienie się w jej nowym domu Omara rozpala płomień, pragnący zniszczyć jej całe życie. Machina została wprawiona w ruch wiele lat temu, skutki tego widać dopiero teraz. Eliza walczy o przyszłość; walczy o bliskich, w tym Chase’a, który zajął specjalne miejsce w jej sercu. Trudno jednak to robić, gdy wszyscy wokół mają tajemnice i kłamią. Dziewczyna już nie jest w stanie rozróżnić, co jest prawdą, a co mistyfikacją. Mimo to się nie poddaje.
flame trafiło w moje ręce, gdy w życiu kilka rzeczy się skomplikowało. Przeczytałam kilkadziesiąt stron… i odłożyłam książkę na półkę. Bo czułam, że zbyt wiele emocji się we mnie nawarstwia, a historia Lizzy jedynie dodaje tych negatywnych. Wróciłam do powieści po miesiącach i pochłonęłam ją w jeden dzień.
Z perspektywy czasu nie mogę powiedzieć, że to jest wadą książki. Po prostu sytuacja ta pokazała, że nie każda historia jest odpowiednia do czytania w danym momencie życia. Czasami trzeba odczekać pewien czas, by w przyszłości móc w pełni zaangażować się w lekturę.
Tym, co zasługuje na uwagę, jest fabuła. Każda kolejna strona wplątuje w czytelnika w misternie utkaną sieć kłamstw i niedopowiedzeń, w której również znajdują się główni bohaterowie. Pierwszy tom pod tym względem był dobrze zrobiony, drugi – jeszcze lepiej. Do samego końca odbiorca nie jest pewien, co uznać za prawdę. Kiedy zaś sekrety wychodzą na jaw, wciąż czuć, że to jeszcze nie wszystko. Rutce udało się zaintrygować i wciągnąć w nakreśloną przez siebie historię. Każda kolejna strona buduje coraz większe napięcie, które nie znika nawet po przeczytaniu rzekomego zakończenia i rozwiązania akcji. Bo czytelnik jest pewien, że tu musi się coś jeszcze wydarzyć; że to nie może być koniec.
Oczywiście istotną rolę w całej historii odgrywają bohaterowie, zwłaszcza ci główni. Choć w ostatnich latach powieści z nurtu new adult słyną z dobrze skonstruowanych postaci, dawno nie spotkałam tak szczegółowo nakreślonych charakterów. Autorka wnika w umysły Chase’a i Elizabeth, pozwalając poznać czytelnikom ich najskrytsze myśli. Pokazuje powolny rozpad obojgu. Zarówno chłopak, jak i dziewczyna przeszli w życiu piekło. Drugi tom uzmysławia odbiorcom, jak wiele jeszcze o nich nie wiedzieliśmy. Każdy kolejny rozdział powoduje, że na sercach czytelników coraz mocniej zaciska się niewidzialna obręcz, by na koniec, w punkcie kulminacyjnym, doprowadzić ich do pełnego rezygnacji płaczu.
Jedyną rzeczą, która w pewnym stopniu przeszkadza jest wrzucenie do powieści „złotych myśli”. Z jednej strony są to zdania, które ma się ochotę zaznaczyć i zapamiętać. Z drugiej – banały, jakie mogliśmy przeczytać w niejednej, podobnej książce. Początkowo one nie przeszkadzają, z czasem jednak zaczynają irytować. Bo flame to do bólu szczera historia o dziewczynie, która przeszła piekło i banalne stwierdzenia nie są jej potrzebne.
flame rozbudziło uczucia, których dawno nie czułam. Sprawiło, że po raz pierwszy od dawna z zapartym tchem śledziłam losy bohaterów; razem z nimi się śmiałam i wspólnie płakałam. Nie jest to łatwa opowieść. Porusza wiele tematów tabu, takich jak molestowanie seksualne, uzależnienie od alkoholu lub znęcanie się nad dziećmi. Mimo to czyta się ją z zaangażowaniem i zapartym tchem. A później myśli się o niej godzinami. To nie jest piękna opowieść, ale takie też są potrzbne.
Pokochałam opowieść stworzoną przez Monikę Rutkę i jedyne, o czym teraz myślę to ashes i zakończenie historii, która wywołała we mnie tak wiele skrajnych uczuć.
Niektórych opowieści nie jesteśmy w stanie czytać w każdym momencie naszego życia. Są książki tak trudne fabularnie, że wzbudzają w nas nietypowe emocje. Głęboko wnikają w nasze serca i umysły. Nie jesteśmy w stanie poznać losów danych bohaterów, gdy wokół nas, w świecie rzeczywistym istnieją inne problemy, stale zaprzątające głowę. Tego typu powieścią jest flame.
Lizzy...
2022-05-13
Premiera jednego z wattpadowych hitów, Start a fire, wzbudziła mnóstwo kontrowersji. Czytelnicy albo pokochali tę książkę, albo nazwali ją szkodliwym tytułem o toksycznej relacji. Wydawnictwo BeYa nie zrezygnowało jednak z wydawania popularnych powieści z Wattpada skierowanych do pełnoletnich czytelników. Jak się okazało, była to dobra decyzja. Spark, choć nie jest powieścią wybitną, to można go nazwać tytułem, którym zdecydowanie warto się zainteresować.
Elizabeth Parker zdecydowała się zostawić pełne sekretów życie w USA i wyjechać na wymianę do Anglii. Szybko okazuje się, że od problemów tak łatwo nie ucieknie, co więcej – w międzyczasie pojawiają się nowe. Rodzina, u której dziewczyna zamieszkała, początkowo wydawała się idealna. Pozory jednak mylą. Lizzie przekonuje się, że skrywają oni sekrety, które mogłyby dorównywać jej tajemnicy.
Pierwsze kilkanaście stron nie przekonało mnie. Czytelnik na wstępie otrzymuje typową historię o dziewczynie, która uciekając przed problemami, wplątuje się w jeszcze większe. Dodając do tego znienawidzonego przez nastolatkę chłopaka, Chase’a, oraz paczkę znajomych, którzy od razu zaopiekowali się amerykanką, można spodziewać się typowej, schematycznej młodzieżówki jakich wiele. I owszem, Rutka schematów nie uniknęła. Nie znaczy to jednak, że Spark ma tylko tyle do zaoferowania.
Autorka w zgrabny sposób wplata w fabułę niezwykle istotne tematy, często będące również tematami tabu. W powieści pojawiają się między innymi problemy gwałtu, kłamstw czy znęcania się psychicznego i fizycznego. Nie są one jednak przedstawione w sposób prześmiewczy czy wymuszony, jak to ma miejsce w niektórych tytułach. Rutka pokazuje problemy te jako coś trudnego do rozwiązania czy przepracowania, a jednak mimo wszystko możliwego. Nie piętnuje bohaterów, nie określa ich poprzez problem, który posiadają, a jedynie wskazuje na fakt, że doświadczenia wpływają na to, jak dana osoba zachowa się w jakiejś sytuacji.
Ciekawie również przedstawiona została relacja pomiędzy Elizabeth a rodziną Shaw. Mimo, że każdy z bohaterów ma swoje problemy i tajemnice, ich stosunki pełne są ciepła i sympatii. Nie mają do siebie wyrzutów. Mogą porozmawiać o wszystkim i z każdej strony spotkają się ze zrozumieniem. Relacje pomiędzy Lizzy a Jonem, Josephine, Caroline i Chasem wzbudzają w czytelniku pozytywne uczucia, które pozostają na długo po przeczytaniu książki.
Jedyną wadą Spark jest język, jakim posługuje się autorka. Monika Rutka używa wielu wulgaryzmów, które często wydają się wtrącone na siłę. Gdyby pozbyć się z dialogów chociażby części z nich, powieść mogłoby czytać się przyjemniej.
Mimo drobnego mankamentu, Spark mogę nazwać jedną z najlepszych wattpadowych książek, jaką miałam okazję czytać. Rutka napisała wartościową, poważną i jednocześnie budującą opowieść, od której nie sposób się oderwać. A plot twist na końcu sprawił, że jak na szpilkach czekam na kolejny tom serii.
Premiera jednego z wattpadowych hitów, Start a fire, wzbudziła mnóstwo kontrowersji. Czytelnicy albo pokochali tę książkę, albo nazwali ją szkodliwym tytułem o toksycznej relacji. Wydawnictwo BeYa nie zrezygnowało jednak z wydawania popularnych powieści z Wattpada skierowanych do pełnoletnich czytelników. Jak się okazało, była to dobra decyzja. Spark, choć nie jest...
więcej mniej Pokaż mimo to2022-04-25
2022-01-23
2022-01-22
2022-01-07
2021-12-27
Święta to magiczny okres, kiedy życie wielu osób niespodziewanie może się zmienić. Jest to czas, gdy więzi zacieśniają się, dawne konflikty zaś zanikają. Na ile silna jest jednak ich moc? Czy mogą sprawić, że w starym zamczysku, w którym od wielu lat straszy, mogą na nowo zagościć spokój, szczęście i miłość?
Święta w rodzinie Baltimore nie zapowiadają się kolorowo. Oliver, na polecenie matki, udaje się po nową podopieczną, której dawny opiekun zmarł. Spodziewa się małej dziewczynki, na miejscu jednak zastaje pyskatą i niezwykle piękną młodą kobietę, niezbyt zainteresowaną podróżą z nieznanym mężczyzną. W tym samym czasie Vincent wraca po wielu latach do domu, zaniepokojony listem panny Spencer o złym stanie zdrowia matki. Na miejscu jednak nie spotyka rodzicieli, ale zostaje ogłuszony świecznikiem. Lady Baltimore zaś po nieszczęśliwym wypadku w podróży trafia do domu swojego największego wroga, lorda Munro. Czy tej rodzinie mogło przydarzyć się więcej nieprzyjemnych sytuacji? Odpowiedź jest prosta – oczywiście! W zamku, jak co roku w grudniu, zaczynają dziać się dziwne rzeczy, które wyjaśnić można tylko w jeden sposób… obecnością duchów.
Po przeczytaniu kilkudziesięciu pierwszych stron można odnieść wrażenie, że Dżentelmen od święta to prosta, a może i wręcz banalna, opowieść o bohaterach, szukających szczęścia i miłości. I w pewnym stopniu tak jest. Wątki romantyczne nie zostały poprowadzone w sposób zaskakujący. Czytelnik już od samego początku jest w stanie zgadnąć, jak zakończą się losy Olivera, Vincenta i lady Margaret. Intrygujący jest jednak wciąż pojawiający się w tle problem duchów, nawiedzających zamek, który wraz z biegiem czasu rozwija się. Melisa Bel w umiejętny sposób wplotła w losy rodziny Baltimore wątek związany ich przodkami, sięgający aż piętnastego wieku. Do zabawnej i lekkiej opowieści dodała nutkę grozy, z czego wyszło genialne połącznie.
Tym, co również wyróżnia Dżentelmena od święta spośród innych świątecznych romansów są niezwykle wyraziści bohaterowie. Dwóch mężczyzn i jedna kobieta natykają się na nieprzeciętne osobowości – pannę Scott, lorda Munro oraz pannę Spencer – dzięki którym ich życie nabiera barw. Do tej pory święta rodziny Baltimore były dziwnie niezręczne, zwłaszcza po śmierci lorda. Lady Margaret czuła się samotna. Jej synowie zaś nie zawsze wracali do domu na święta Bożego Narodzenia. Tym razem jednak, dzięki splotowi wielu przypadków, rodzina spędza wigilię wspólnie. Choć silne, niezależne charaktery panien Scott i Spencer, a także odwaga lorda Munro nie zawsze zadowalają rodzinę, co więcej – wzbudzają w jej członkach wiele emocji, od ekscytacji poprzez irytację, na zmieszaniu kończąc – sprawiają one jednak, że te święta stają się zdecydowanie ciekawsze.
Na uwagę zasługuje również język, jakim posługuje się autorka. Przez tę powieść się płynie. Pisarka z niezwykłą lekkością ze słów tworzy zdania, ze zdań zaś całe opowieści, które czyta się z ogromną przyjemnością. Melisa Bel z łatwością wprowadza czytelnika w wykreowany przez siebie świat, potrafiąc go jednocześnie rozbawić i oczarować. Nie używa skomplikowanych słów czy rozbudowanych zdań. Jej książka jest prosta, a jednak ma w warstwie językowej coś, co sprawia, że czyta się ją z przyjemnością. Być może to kwestia łatwości, z jaką autorce przychodzi kreowanie dziewiętnastowiecznej rzeczywistości oraz bohaterów w tych czasach żyjących.
Jeśli szukacie przyjemnej, lekkiej, zabawnej i jednocześnie dobrze napisanej powieści na długie zimowe wieczory, Dżentelmen od święta może okazać się strzałem w dziesiątkę. Mnie samą oczarował klimat, który udało się stworzyć autorce poprzez połączenie silnych charakterów i nieskomplikowanego wątku romantycznego z nutką grozy. Jeśli lubicie proste i zabawne opowieści, zawierające w sobie niebanalne rozwiązania, najnowsza powieść Melisy Bel będzie dla was idealna!
Święta to magiczny okres, kiedy życie wielu osób niespodziewanie może się zmienić. Jest to czas, gdy więzi zacieśniają się, dawne konflikty zaś zanikają. Na ile silna jest jednak ich moc? Czy mogą sprawić, że w starym zamczysku, w którym od wielu lat straszy, mogą na nowo zagościć spokój, szczęście i miłość?
Święta w rodzinie Baltimore nie zapowiadają się kolorowo. Oliver,...
2021
Kultura azjatycka w naszym kręgu kulturowym wciąż jest egzotyczną. Mimo że na półkach księgarń znaleźć można coraz więcej utworów japońskich, koreańskich czy chińskich twórców, wciąż jest to zbyt mało, by większa grupa czytelników zainteresowała się tematem. Dlatego myślę, że tym bardziej wartościowe są takie pozycje, jak „Japonia. Notatki z podróży” Kingi Kocimskiej.
Marzeniem Kingi Kocimskiej, miłośniczki kultury azjatyckiej, była podróż do Japonii, gdzie mogłaby jeszcze lepiej poznać obyczaje oraz zwyczaje Japończyków. Gdy w końcu wyjazd dochodzi do skutku, kobieta postanawia podzielić się swoimi przygodami z czytelniami. Dzień po dniu opowiada, jak wyglądała jej wizyta w kraju Kwitnących Wiśni. Opowiada o zderzeniu kultury polskiej z kulturą japońską, o spotkaniach ze znajomymi i nieznajomymi, zwyczajach żywieniowych Japończyków, a także wpadkach, których, mimo dość zaawansowanej znajomości kultury tego kraju, podróżniczka nie była w stanie uniknąć.
„Japonia. Notatki z podróży” to publikacja nietypowa pod wieloma względami. Pierwszym dość istotnym faktem dotyczącym książki jest to, że można byłoby ją uznać za reportaż, a jednak napisana jest prostym, często wręcz potocznym, językiem, niezbyt dla reportaży charakterystycznym. Podczas czytania można odnieść wrażenie jakby czytało się połączenie luźnej gawędy z pamiętnikiem autorki. Nie jest to publikacja zachowująca wszystkie cechy charakterystyczne dla reportażu. Jak sama autorka zaznacza: „poniższych notatek nie należy traktować jako obiektywnego przewodnika po Japonii […], lecz jako luźno zebrane pamiętnikowe przemyślenia inspirowane osobistą przygodą”. Nie można jednak nazwać tego wadą. Dzięki takiemu bardzo luźnemu podejściu do tematu, autorka jest w stanie dotrzeć do innego, szerszego grona odbiorców. Zetknięcie się z obcą kulturą dla kogoś, kto wcześniej nic o niej nie wiedział, może być trudne. Dzięki prostemu językowi to zderzenie światów; zderzenie dwóch kultur może okazać się mniej gwałtowne i prostsze do zrozumienia.
Podczas lektury książki „Japonia. Notatki z podróży” czytelnik dzień po dniu towarzyszy podróżniczce i tym samym poznaje Japonię. Każdy kolejny dzień (rozdział) wiąże się ze zwiedzaniem nowych miejsce, które Kocimska chciała koniecznie zobaczyć. Podczas tygodnia w kraju Kwitnącej Wiśni, autorce udaje się zwiedzić dwa miast – Tokio i Koioto, czyli dwa całkowicie odmienne miasta. Jedno niezwykle tradycyjne, drugie nowoczesne. Dzięki temu można poznać kraj ten z dwóch odmiennych perspektyw. Warto zaznaczyć, że autorka w klarowny sposób tłumaczy podstawowe pojęcia związane z kulturą tego kraju, wprowadza czytelników w zwyczaje Japończyków, a także pokazuje, że mimo iż wielu osobom wydaje się, że kultura Japońska jest bardzo odległa od naszej, w polskiej popkulturze nietrudno odnaleźć jej elementy, jak chociażby słynna figurka kota z podniesioną jedną łapką czy znana animacja „Czarodziejka z księżyca”. Ponadto każde z miejsc, do których autorka zabiera czytelnika wiąże się z kolejnymi, czasami dość niezwykłymi, historiami – od tych związanych z chociażby ilustracjami kawaii, na nietypowym wyglądzie toalet kończąc. Jako dodatek można znaleźć w publikacji zdjęcia, pokazujące czytelnikowi, o czym autorka opowiada.
Kinga Kocimska stworzyła niezwykle przydatną publikację, która może okazać się idealnym wstępem nie tylko do kultury japońskiej, lecz także większej całości, jaką jest kultura azjatycka. Autorce udało się nie do końca przystępne dla zwykłego czytelnika treści połączyć z prostą formą, dzięki czemu nawet dla osoby, która wcześniej nigdy nie interesowała się Japonią lektura publikacji „Japonia. Notatki z podróży” może wiązać się z przyjemnie spędzonym czasem.
Kultura azjatycka w naszym kręgu kulturowym wciąż jest egzotyczną. Mimo że na półkach księgarń znaleźć można coraz więcej utworów japońskich, koreańskich czy chińskich twórców, wciąż jest to zbyt mało, by większa grupa czytelników zainteresowała się tematem. Dlatego myślę, że tym bardziej wartościowe są takie pozycje, jak „Japonia. Notatki z podróży” Kingi...
więcej mniej Pokaż mimo to2021
Być może milczenie najpiękniej opowiada historię miłości, jednak jeśli chodzi o „Bożonarodzeniową Księgę Szczęścia”, milczeć nie można. Jeśli w tym roku mielibyście sięgnąć jedynie po jedną powieść obyczajową utrzymaną w klimacie zbliżających się świąt Bożego Narodzenia, zdecydujcie się koniecznie na najnowszą powieść Jolanty Kosowskiej!
Tradycją stało się już, że od kilkunastu lat Rafał, Tomek, Lena, Joanna i Maria wysyłają sobie listy bożonarodzeniowe, w których opowiadają pozostałym przyjaciołom o minionym roku. Tym razem jednak list od Leny nie nadszedł. Zmartwieni przyjaciele, nie mogąc skontaktować się z kobietą, postanawiają działać. Mimo że do Wigilii zostało kilka dni, Rafał, którego w przeszłości łączyło z Leną głębokie uczucie, decyduje się wyruszyć w podróż do odległej Chorwacji, by sprawdzić, dlaczego nagle kontakt z kobietą urwał się.
„Bożonarodzeniową księgę szczęścia” można pod pewnymi względami porównać do poprzednich powieści Jolanty Kosowskiej, napisanych w dość charakterystyczny sposób. Posiada ona jednak także pewien pierwiastek oryginalności. Autorka w każdej swojej książce porusza trudne tematy. Nie boi się tabu. Mówi o rzeczach, o których powinno się wspominać. W „ Bożonarodzeniowej Księdze Szczęścia” nie brakuje tych elementów, nie są one jednak tak przytłaczające, jak chociażby w „Pocztówkach z Portugalii”. Choć pojawia się motyw śmierci bliskiej osoby czy pracoholizmu, czytelnik bardziej skupia się na pozytywnych emocjach – na wierze, że życie bohaterów jeszcze może skończyć się happy endem.
Akcja właściwa „Bożonarodzeniowej Księgi Szczęścia” tak naprawdę rozgrywa się na kilkunastu stronach. Powieść prawie w całości składa się z retrospekcji oraz listów, napisanych przez Lenę do przyjaciół. Nie jest to jednak w żadnym stopniu mankamentem książki. Autorka genialnie poradziła sobie z taką formą książki. Każda kolejna strona buduje napięcie. Czytelnika zastanawia się, co wydarzył się w Chorwacji; dlaczego kobieta nie wysłała listu.
Retrospekcje napisane zostały bardzo dobrze. Idealnie wpasowują się one w całą historię. Dzięki nim czytelnik dowiaduje się między innymi, jak rozwijało się uczucie pomiędzy Rafałem i Leną, w jaki sposób przyjaciele spędzali co roku wakacje, co również jest istotne dla całości powieści, czy co takiego wydarzyło się, że Rafał pozostał w Krakowie, Lena zaś wyjechała do Chorwacji, gdzie na nowo ułożyła sobie życie.
W powieści nie brakuje również charakterystycznych już dla autorki opisów niezwykle pięknych miejsc. Jolanta Kosowska tym razem przenosi odbiorców do malowniczej Chorwacji, która jest krajem nie tylko dla osób uwielbiających piękne widoki, lecz także silnych. Czytelnik wraz z piątką przyjaciół, a czasami również Milą, córką Leny, wędruje przez niezwykłe miasta, skrywające więcej przed turystami, niż mogłoby się zdawać. Pływa w morzu, obserwuje zapierające dech w piersi zachody słońca. Kosowska po raz kolejny maluje słowami, dzięki czemu czytelnik z zachwytem przewraca każdą kolejną kartę powieści, pragnąc jedynie znaleźć się w opisywanych miejscach.
„Bożonarodzeniowa księga szczęścia” nie jest typową powieścią bożonarodzeniową, myślę jednak, że jest to jedna z najbardziej wartościowych opowieści, nawiązujących do tego magicznego okresu. Kosowska w piękny sposób opowiada historię o ambicjach, potrafiących doprowadzić do zniszczenia całego życia, jednocześnie dając nadzieję, że nawet pomimo upływu czasu prawdziwa miłość znajdzie drogę. Boże Narodzenie zaś jest niezwykłym tłem dla całej opowieści, nadającym jej magicznego charakteru.
Być może milczenie najpiękniej opowiada historię miłości, jednak jeśli chodzi o „Bożonarodzeniową Księgę Szczęścia”, milczeć nie można. Jeśli w tym roku mielibyście sięgnąć jedynie po jedną powieść obyczajową utrzymaną w klimacie zbliżających się świąt Bożego Narodzenia, zdecydujcie się koniecznie na najnowszą powieść Jolanty Kosowskiej!
Tradycją stało się już, że od...
2021-10-19
2021-10-19
2021-10-19
Nietrudno jest sklasyfikować powieść jako tę słabą lub wręcz przeciwnie – najlepszą. O wadach lub zaletach łatwo mówić, ciężej jest jednak, gdy natrafi się na powieści średnie, lecz niebędące nijakimi. Wzbudzają one mieszane uczucia. Nie można powiedzieć, że nie podobały się w całości, pojawiają się w nich jednak elementy, które nie pozwalają czytelnikowi na czerpanie przyjemności z lektury. Tego typu książką jest „W mroku snów” Katarzyny Cytlau. Choć moje serce chciałoby uznać tę powieść za dobrą, umysł nie pozwala mi na to z kilku powodów.
Gabriella jest adoptowana, czego jej przybrani rodzice nigdy nie ukrywali. Gdy dziewczyna postanawia dowiedzieć się czegoś na temat swoich biologicznych rodziców, trafia na dziwne informacje, których nie jest w stanie zrozumieć. W międzyczasie przyjaciele Gabrieli, Marta i Sebastian, opowiadają jej o tajemniczej grupie ludzi, spotykających się w opuszczonym miejscu i wierzących w mroczną istotę o niezwykłej mocy – Noctusa. Dziewczyna, kierując się niecodziennym przeczuciem, trafia do miejsca kultu Noctusa, gdzie dowiaduje się niezwykłych rzeczy.
Katarzyna Cytlau przyprawiła mnie o nie lada problem. Przez pierwsze sto pięćdziesiąt stron byłam pewna, że nie będę w stanie nikomu polecić „W mroku snów”, recenzja zaś będzie składała się z akapitów opisujących negatywy książki. Po pewnym czasie okazało się jednak, że śledzę losy bohaterów z zapartym tchem i choć niejednokrotnie podczas lektury w mojej głowie pojawiały się ironiczne komentarze, dotyczące zachowania konkretnych postaci, tuż po przeczytaniu ostatniej strony stwierdziłam, że chcę więcej!
Nie można powiedzieć, że „W mroku snów” jest powieścią bez wad, znajdzie się w niej bowiem wiele niedoskonałości. Zauważyć je mogą zwłaszcza osoby, które mają za sobą lekturę kilku powieści młodzieżowo-fantastycznych, w których pojawiały się podobne schematy i motywy. Niezadowoleni okazać się mogą również miłośnicy książek logicznych, których irytuje, gdy bohaterom wszystko idzie „jak po maśle”. Wszystkie te wady wiążą się w mniejszym bądź większym stopniu z postaciami.
Główna bohaterka, Gabriella, to dziewczyna, która zachowuje się nielogicznie, co niejednokrotnie może wzbudzić w czytelniku irytację. Problemem okazuje się również niedojrzałość dziewczyny, która zamiast zaufać swoim bliskim, często ukrywa fakty, co działa na niekorzyść całego społeczeństwa, zarówno ziemskiego, jak i tego mieszkającego w odległych zakątkach kosmosu. Nie można nie wspomnieć także o jej relacji z Alcorem. Zarówno dziewczyna, jak i mężczyzna są świadomi, jakie konsekwencje pociąga za sobą rozwijające się pomiędzy nimi uczucie, a mimo to poza mówieniem, jakie to jest złe, nie robią nic, by powstrzymać siebie powstrzymać. Na kilkadziesiąt stron zostaje rozciągnięty wątek ich nieszczęśliwej miłości, którego czytanie chwilami robi się nurzące.
I choć myślałam, że kreacja głównej bohaterki, a także pojawiające się w powieści najpopularniejsze w ostatnich latach motywy całkowicie przekreślą tę książkę, szybko okazało się, że się myliłam. Wraz z rozwojem wydarzeń, powieść stawała się coraz ciekawsza. Autorka stopniowo zaczęła wprowadzać czytelników w niezwykły świat pełen odległych planet, na których mieszkały odmienne od ludzi istoty, i innych wymiarów, gdzie ukrywać mogli się między innymi Święci – istoty uznawane kiedyś przez ludzi za bogów. Świat wykreowany przez Cytlau zafascynował mnie; sprawił, że mimo iż główna bohaterka ogromnie mnie irytowała, z ciekawością i w napięciu czytałam „W mroku snów”. Ogromną rolę w przyjemności, jaką czerpałam z lektury odegrał język, jakim posługiwała się autorka. Katarzyna Cytlau postawiła na prosty styl, krótkie zdania i dużą ilość dialogów. Dzięki temu przez książkę się płynie i pomimo tego, że są różne fale, sprawiające, że czytelnik zaczyna wątpić, czy dokończy tę historię, finalnie i tak pragnie więcej.
„W mroku snów” to nie jest opowieść bez wad – główny wątek chwilami zanika, bohaterzy uzyskują odpowiedzi na nurtujące ich pytania zbyt łatwo, a główna bohaterka jest jedną z najbardziej irytujących postaci, z jakimi miałam styczność – trzeba jednak przyznać, że Katarzyna Cytlau stworzyła zalążek naprawdę niezwykłej historii, którą czyta się z ogromną ciekawością. Książkę tę mogę porównać do nieoszlifowanej perły. Wystarczy trochę pracy, a kolejne tomy mogą okazać się prawdziwymi perłami!
Nietrudno jest sklasyfikować powieść jako tę słabą lub wręcz przeciwnie – najlepszą. O wadach lub zaletach łatwo mówić, ciężej jest jednak, gdy natrafi się na powieści średnie, lecz niebędące nijakimi. Wzbudzają one mieszane uczucia. Nie można powiedzieć, że nie podobały się w całości, pojawiają się w nich jednak elementy, które nie pozwalają czytelnikowi na czerpanie...
więcej mniej Pokaż mimo to2021-09-16
Osoba, która raz zdecydowała się na wkroczenie do świata stworzonego przez Jarosława Grzędowicza prawdopodobnie nie będzie w stanie o nim zapomnieć, dopóki nie pozna zakończenia historii bohaterów. Sama początkowo starałam się oszukiwać, że po jednym tomie będę w stanie zrobić sobie przerwę i nie sięgnąć po Księgę II. Okazało się to niemożliwe. Gdy tylko nadarzyła się okazja, z ogromną ciekawością sięgnęłam po kontynuację losów Vuka i Filara; kontynuację, która okazała się o wiele lepsza od poprzedniej części!
Mgła wciąż pustoszy Midgaard, podobnie jak Węże, którym przewodzi Van Dyken. Vuko zaś jest bezsilny, nie jest w stanie zrobić nic, by uratować nie tylko otaczających go ludzi, lecz również samego siebie. Na świecie istnieje jednak ktoś, kto mógłby mu pomóc… W tym samym czasie Filar wraz z Brusem próbują podążać za niejasnymi wskazówkami martwego cesarza, byłego Władcy Tygrysiego Tronu. Nie wiedzą jednak, jaką cenę przyjdzie im zapłacić za tożsamości, które przybrali. Na horyzoncie majaczy Czerwona Wieża wyznawców Podziemnej Matki; miejsce, które drastycznie wpłynie na ich los.
W książce „Pan Lodowego Ogrodu. Księga II” Jarosław Grzędowicz po raz kolejny zabiera czytelników w niezwykłą podróż do świata pełnego magii, lecz także i mroku. Historia ta z każdą kolejną stroną nabiera coraz to brutalniejszego charakteru. Wraz ze wzrostem świadomości bohaterów co do sytuacji, w jakiej się znaleźli, czytelnik może zauważyć nowe szczegóły, pomagające mu zrozumieć mechanizm działania świata wykreowanego przez autora. To nie baśniowa rzeczywistość, gdzie smoki czy różne niezwykłe istoty istnieją naturalnie, lecz świat, w którym dochodzi do eksperymentów na dorosłych mężczyznach, dzieciach czy kobietach w ciąży. W rzeczywistości tej magia istnieje, chociażby w postaci Pieśni Bogów, lecz w większości przypadków wykorzystywana jest w całkowitej sprzeczności z zasadami moralnymi. Nie można jednak powiedzieć, że Grzędowiczowskie uniwersum odrzuca czytelników. Jest ono pełne mroku, często dość obrzydliwe, jednak również można je nazwać fascynującym. Autor stworzył intrygującą wizję świata, który zachwyca czytelników, nawet pomimo swojej brzydoty i zepsucia.
Innym elementem świata przedstawionego są bohaterowie, którzy są idealnie osadzeni w uniwersum. Podczas lektury czytelnik jest wchłaniany w niezwykłą rzeczywistość „Pana Lodowego Ogrodu”. Czuje, że każdy szczegół książki idealnie pasuje do innych szczegółów, co w przypadku tak obszernych utworów często się nie zdarza. Jeśli chodzi zaś o bohaterów, w tomie tym po raz kolejny prym wiodą Vuko i Filar, z tym że o ile w przypadku poprzedniej części historia Odwróconego Żurawia była o wiele bardziej wciągająca, tak Księga II oferuje czytelnikom dwóch niezwykłych bohaterów, z których ciężko jest wybrać ciekawszego. Filar dojrzewa, nabiera powagi i ogłady. Staje się dowódcą, jakiego potrzebują jego towarzysze podróży. Vuko za to rozkwita. W Księdze I był zagubionym ziemianinem, który nie potrafił normalnie funkcjonować w nowej, nieznanej rzeczywistości. Doświadczenia jednak dużo go nauczyły. Mężczyzna podejmuję próbę walki o to, w co wierzy, mimo że nikt nie wierzy w powodzenie wymyślonej przez niego misji.
Drugi tom cyklu „Pan Lodowego Ogrodu” to kolejne elementy dodane do układanki, którą czytelnik zaczął układać podczas lektury Księgi I. Choć Grzędowicz jeszcze nie odkrył wszystkich kart, w umysłach odbiorcy może powoli układać się obraz tego, co autor planuje zrobić. Jest to jednak wizja na tyle krucha, że może zostać zburzona jednym, niespodziewanie wypowiedzianym przez bohaterów zdaniem. Jeśli chcecie przeczytać coś niebanalnego, co was wciągnie i zaintryguje; opowieść pełną akcji i brutalnych scen, ale także pełną magii, koniecznie sięgnijcie po „Pana Lodowego Ogrodu. Księgę II”.
Osoba, która raz zdecydowała się na wkroczenie do świata stworzonego przez Jarosława Grzędowicza prawdopodobnie nie będzie w stanie o nim zapomnieć, dopóki nie pozna zakończenia historii bohaterów. Sama początkowo starałam się oszukiwać, że po jednym tomie będę w stanie zrobić sobie przerwę i nie sięgnąć po Księgę II. Okazało się to niemożliwe. Gdy tylko nadarzyła się...
więcej mniej Pokaż mimo to2021
Pełne magii opowieści tworzone są zazwyczaj w uniwersach, których autorzy pokazują, że magia faktycznie istnieje. Niektóre historie jednak nie potrzebują tego typu rzeczywistości, by faktycznie być magiczną. Najkrótsza noc Mirosławy Karety jest opowieścią która zabiera czytelników w niezwykłą, pełną tajemnic podróż, autorka jednak nie stara się stworzyć świata pełnego magii. Kareta pokazuje, że dziwny, pierwotny świat otaczający czytelnika często jest pełen sekretów, a także przepełniony magią.
Gdy kilka rodzin, grupa uczniów, kilkunastu rencistów, dwie przyjaciółki oraz dwie pary udają się na spływ kajakowy, nie spodziewają się, jak mocno splotą się ich losy. Pełne słowiańskiej magii okolice Kaszub skrywają wiele tajemnic. Kajakowicze muszą uzbroić się w cierpliwość, zebrać wszystkie siły, jakie posiadają i stawić czoło otaczającej ich rzeczywistości.
Mirosława Kareta stworzyła opowieść, której bohaterowie są równoważni. Autorka operuje wieloma różnymi postaciami, z tym że żaden z bohaterów bądź żadna z grup, biorących udział w spływie nie jest ważniejsza. Każdy z kajakowiczów wnosi coś do historii. Sięgając po Najkrótszą noc można mieć ogromne wątpliwości co do ilości postaci, których losy Kareta zdecydowała się przedstawić. Szybko jednak okazuje się, że autorka niezwykle umiejętnie przedstawia ich historie, a także splata je ze sobą. Nie można powiedzieć, że którakolwiek z grup została wyróżniona. Każdej została poświęcona taka sama ilość czasu, dzięki czemu czytelnik może poznać w równej mierze wszystkich kajakowiczów.
Bohaterowie Najkrótszej nocy to postaci niezwykle doświadczone, a także skrywające wiele tajemnic. Gdy podczas kolejnych postoi podczas spływu konkretne grupy natykają się na siebie i poznają się lepiej, na jaw wychodzi wiele sekretów przeszłości. Mirosława Kareta podjęła się ryzykownego zadania – zdecydowała się na przedstawienie losów różnorodnych grup, z których każda borykała się z własnymi problemami. Czytelnik poznaje z pozoru idealne rodziny, w tym Magdę i Sławka, w których małżeństwie jednak wiele się zmieniło przez ostanie lata. Może również towarzyszyć Adzie i Irminie w podróży, która jest dla dziewczyn nie tyle przyjemnością, co ucieczką od osaczającej je nieprzyjemnej rzeczywistości. W spływie bierze również udział grupa młodzieży z księdzem o dziwnych doświadczeniach w przeszłości na czele, którego prawą ręką jest student Małgośka, zastawiający się czy nie pójść drogą duchownego. Nie można zapomnieć o sympatycznych seniorach, a także dwóch parach, z których jedna związana jest ze sobą toksyczną relacją. Małgorzacie Karecie udało się niezwykle zręcznie spleść losy tych bohaterów. Choć różnią sią oni ogromnie, podczas czytania nie wyczuwa się zgrzytów. Wykorzystując niezwykły, magiczny i nieco mroczny, klimat Kaszub, autorce udało się stworzyć opowieść pełną harmonii i oryginalną, którą czyta się z ogromną przyjemnością.
Najkrótsza noc nie jest powieścią dla każdego. Mirosława Kareta stworzyła opowieść, przez którą czytelnik powoli płynie, tak jak bohaterowie powieści powoli zmierzają ku celowi spływu kajakowego. Pierwsze sto stron to spokojna opowieść o uczestnikach wyprawy; odbiorcy dowiadują się, kim są bohaterowie, poznają ich wady i zalety. Z każdym kolejnym przepłyniętym odcinkiem akcja powoli nabiera dynamiki, autorka stopniowo buduje napięcie, coraz bardziej angażując czytelnika w wykreowany świat. Do samego końca jednak czuć pewnego rodzaju spokój, który jednym może wydać się magiczny, innych zirytować.
Nie można powiedzieć jednak, że jest to książka nudna. Najkrótsza noc to opowieść oryginalna. Długo zastanawiałam się, czy potrafię wskazać powieść podobną do niej i wydaje mi się, że na tę chwilę nie jestem w stanie. Tym, co zdecydowanie wyróżnia książkę z pośród innych z tego gatunku jest świat przedstawiony. Autorka niesamowicie rzeczywistość otaczającą bohaterów. Słowami tworzy niesamowitą, chwilami wręcz surrealistyczną rzeczywistość, w której świat realny splata się z rzeczywistością znaną z dawnych pogańskich podań. Wśród drzew i krzewów, pagórków i lasów kryją się niesamowite przestrzenie oraz postaci, które chcą by o nich pamiętano.
O Najkrótszej nocy można by opowiadać bez końca, autorka przygotowała bowiem czytelnikom niezwykłą podróż, po odbyciu której, długo nie można o niej zapomnieć. Najnowsza powieść Mirosławy Karety to prawdziwa uczta literacka, która oferuje czytelnikom niesamowite doświadczenia; to połączenie niezwykle ciekawie skonstruowanych bohaterów z klimatyczną rzeczywistością i niebanalną fabułą. Wszystko zaś zostało ubrane w piękne słowa. Jeśli lubicie tego typu opowieści, nie wahajcie się. Najkrótsza noc zdecydowanie jest książką, po którą warto sięgnąć!
Pełne magii opowieści tworzone są zazwyczaj w uniwersach, których autorzy pokazują, że magia faktycznie istnieje. Niektóre historie jednak nie potrzebują tego typu rzeczywistości, by faktycznie być magiczną. Najkrótsza noc Mirosławy Karety jest opowieścią która zabiera czytelników w niezwykłą, pełną tajemnic podróż, autorka jednak nie stara się stworzyć świata pełnego...
więcej mniej Pokaż mimo to2021-08-29
Pierwsze czytanie - 04.01.2020
Pierwsze czytanie - 04.01.2020
Pokaż mimo to