Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz

Na półkach:

Książka jest w swojej treści świetna. Autor patrzy na świat bliższy i dalszy nie tylko przez szkło obiektywu. Na siebie, na rodzinę, na pracę, na ludzi i historię. To są bardzo wartościowe i głębokie przemyślenia, szczególnie dla kogoś, kto jak ja choć trochę liznął amatorskiej fotografii. Ale na litość boską rozumiem, owszem, koszty, to i tak mocno niszowa książka ale dlaczego zdjęcia mają wielkość znaczka pocztowego... Autor robi zdjęcia w czerni i bieli, każdy esej jest ilustrowany zdjęciem, nawiązującym do treści ale te zdjęcia są po prostu nieczytelne w ich rozmiarze. Papier jest w sumie niezły jednak nie kredowy bo tylko przy takim chyba byłoby to bardziej czytelne. Czy kosztem tych kilkunastu dodatkowych stron nie udałoby się dodać zdjęć choćby na 1/4 strony?! A tak ta książka wiele traci ze swojego przekazu, książka o fotografii z szarymi plamami zamiast zdjęć. Najlepiej byłoby gdyby zdjęcia tak jak okładkowe były na całą stronę (wklejkę) nie "pocięte" treścią. Może kiedyś autor będzie mógł wydać swoją książkę w takiej właśnie formie. Zatem nie jestem w stanie dać więcej gwiazdek, uśredniając ocenę.

Książka jest w swojej treści świetna. Autor patrzy na świat bliższy i dalszy nie tylko przez szkło obiektywu. Na siebie, na rodzinę, na pracę, na ludzi i historię. To są bardzo wartościowe i głębokie przemyślenia, szczególnie dla kogoś, kto jak ja choć trochę liznął amatorskiej fotografii. Ale na litość boską rozumiem, owszem, koszty, to i tak mocno niszowa książka ale...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Ostatnimi czasy czytam mniej reportaży ponieważ zaczęła mnie męczyć manieryczność i - nie można tego nie brać pod uwagę - w takiej sytuacji naciąganie treści, nasączanie swoimi emocjami. Na tle tych reportaży, Podhale Aleksandra Gurgula wyróżnia się całkowitym brakiem nadprogramowych emocji co dla ludzi przyzwyczajonych w działaniu i czytaniu do burzliwego galopu może być nieco nużące. Mnie nie nuży. Na Podhalu byłam ogromnie dawno, nie znam tego regionu oprócz oczywiście dawnych historii i obiegowych opinii. Dlatego tez to wszystko o czym pisał Gurgul jest dla mnie ciekawe. Zarówno problemy zabytków, jak i turystyka jak i społeczne dramaty. Nie omija też tragicznego zdarzenia na Giewoncie, kiedy pioruny uderzyły w metalowy krzyż - było wielu rannych i zabitych. Opis akcji ratunkowej pozornie beznamiętny zostanie w mojej pamięci na długo. Taki zwyczajny reportaż z przyzwoitym reserachem ( utrudnionym na dodatek w pandemii ). Tylko tyle i aż tyle.

Ostatnimi czasy czytam mniej reportaży ponieważ zaczęła mnie męczyć manieryczność i - nie można tego nie brać pod uwagę - w takiej sytuacji naciąganie treści, nasączanie swoimi emocjami. Na tle tych reportaży, Podhale Aleksandra Gurgula wyróżnia się całkowitym brakiem nadprogramowych emocji co dla ludzi przyzwyczajonych w działaniu i czytaniu do burzliwego galopu może być...

więcej Pokaż mimo to

Okładka książki Wieża Eiffla nad Piną. Kresowe marzenia II RP Agnieszka Rybak, Anna Smółka
Ocena 6,6
Wieża Eiffla n... Agnieszka Rybak, An...

Na półkach:

Po pierwsze dobrze się czyta jak wiesz jak ktoś kto napisał to opowiadałby. Ja wiem. Natomiast porzuciłam tą książkę po pierwszych 2 rozdziałach bo mnie autorki zmęczyły liczbą rozsianych szczegółów, mnogością bohaterów i gubieniem wątku. Ale po 2 latach wróciłam i zmęczywszy na powrót 2 pierwsze rozdziały żałowałam ze ksiażka nie zaczęła się właśnie od zaleszczyckich opowieści . Następne rozdziały były już bardziej uporządkowane, wartkie i trzymały się bardziej tematu niż dwa pierwsze. Mam głęboki szacunek do researchu i do tego że autorki dotknęły naocznie tego co co pozostało ( lub nie ) do dziś. I że wyszły poza cukierkowe opowiadania o krainie szczęśliwości. Lasach pełnych zwierza i polach i rzekach.

Po pierwsze dobrze się czyta jak wiesz jak ktoś kto napisał to opowiadałby. Ja wiem. Natomiast porzuciłam tą książkę po pierwszych 2 rozdziałach bo mnie autorki zmęczyły liczbą rozsianych szczegółów, mnogością bohaterów i gubieniem wątku. Ale po 2 latach wróciłam i zmęczywszy na powrót 2 pierwsze rozdziały żałowałam ze ksiażka nie zaczęła się właśnie od zaleszczyckich...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Książka, która się "zestarzała". Jak dla mnie cudnie się zestarzała. Świadomie użyłam tu cudzysłowu. Bo tak może być odbierana, czarno białe nie zawsze dopracowane na dzisiejsze standardy technicznie zdjęcia, archaiczny styl pisania, no i najważniejsze FOTOGRAFOWANIE GNIAZD Z PISKLĘTAMI (oburz i inne gromy ).Jako ptasiarz średniozaawansowany wiem że NIE WOLNO zbliżać się do lęgowisk jednak czytam też dokonania i biografie. Puchalski był przede wszystkim fotografem jak i filmowcem. Był dzieckiem swoich czasów ( urodził się w 1908 ) kiedy nawet nie myślano o wprowadzeniu prawa dokładnie określającego strefy ochronne dla gatunków zagrożonych, PTAKI nawet np szpaki czy kwiczoły JEDZONO, polowano na różne ptactwo masowo i nie było to zabronione. Więc patrzenie na dokonania Puchalskiego że były pod tym względem złe bo był za blisko gniazd , napawa mnie tylko smutkiem że mało kto widzi jak ogromny obiektyw ma twórca. Jak na moje oko jakaś ogniskowa 1000. Czy ktoś kto trwał w bezruchu wiele godzin czekając na wylęgnięcie młodych piskląt mógł je straszyć jak obecni niektórzy birdwatcherzy - nie . Czy ktoś kto nazywał ptaki rozśpiewanymi klejnotami przyrody mógł chcieć je skrzywdzić - nie. I być może przybliżając zharatanym psychicznie wojną ludziom jak wrażliwe są miejsca lęgu i jak wygląda opieka ptaków nad potomstwem dokonywał przemiany w ludzkich umysłach, że nie są to tylko ptaki ale że aż ptaki. I teraz są potrzeby obserwowania również lęgnięcia się piskląt i dużo większe i łatwiejsze możliwości. I są tacy Puchalscy którym wolno i nawet trzeba umożliwić pokazanie tego bo w żaden sposób nie naruszą dobrostanu ptaków czy zwierząt. A abstrahując nie każdy ptak będzie bał się ludzi. Wiele z nich oswaja się z obecnością człowieka. Nawet te najbardziej "strachliwe". I jeszcze jedno. Większość ptaków to nie ptaszki czy ptaszyny przedstawiane na słodziutkich obrazeczkach ( ciumkanie nad " biednymi ptaszkami" i ich wszechobecna antropomorfizacja nie jest właściwa) tylko małe, zajadłe, piękne i ciekawe killerki. Poczytajcie o sikorkach.

Książka, która się "zestarzała". Jak dla mnie cudnie się zestarzała. Świadomie użyłam tu cudzysłowu. Bo tak może być odbierana, czarno białe nie zawsze dopracowane na dzisiejsze standardy technicznie zdjęcia, archaiczny styl pisania, no i najważniejsze FOTOGRAFOWANIE GNIAZD Z PISKLĘTAMI (oburz i inne gromy ).Jako ptasiarz średniozaawansowany wiem że NIE WOLNO zbliżać się...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Nie wiem czy będzie krótko. Bo mam mieszane uczucia. Nie jestem już docelowym targetem czytelniczym bo daleko wykroczyłam poza bridgetjonesowaty wiek bohaterów, którą to Bridget Jones przeczytałam w wieku stosownym i mogłam się utożsamiać ( częściowo ) z wybrykami bohaterki. A to już pokolenie daleko ode mnie. I trochę czytałam to już jako pamiętnik z przeszłości, poniekąd tylko trochę utożsamiając się z Dorotą. Dobry, bogaty "dotykalny" język, dla mnie historia prawdziwa, którą można streścić ( nawet podwójnie ), że trójkąty są często bolesne w międzyludzkich kontaktach. Byłam dumna z siebie, że znałam kulturowo - językowy background, wiem co oznacza napicie się kawy "z roweru" i wiem kim jest Justyna Kopińska ( której treści uwielbiam ). Zirytowało mnie to co zawsze czyli sceny erotyczne choć ta miała sens ale tradycyjnie pisanie wszystkiego na ten temat wprost w tym elemencie opowiadań fabularnych nie służących rozgrzaniu emocji czytelnika - zarówno w filmie jak i literaturze irytuje mnie. I nie jest to w żaden sposób pruderia tylko to, że takie sceny, w których łatwo otrzeć się o porno bardzo często rozbijają dramaturgię danego epizodu, a często i całego rozdziału. Zirytowało mnie niedomknięcie wyjściowej sceny, czyli tak naprawdę brakowało mi konkretnej informacji dlaczego i kiedy Michał i Dorota natknęli się na zdradę narzeczonego Kasi. Uważam, choć może dla całej treści i przesłania książki jest to nieistotne, za fabularne niedopracowanie pozostawiające czytelnika w zawieszeniu. Z chęcią przeczytam jednak pierwszą książkę Marcisza.

Nie wiem czy będzie krótko. Bo mam mieszane uczucia. Nie jestem już docelowym targetem czytelniczym bo daleko wykroczyłam poza bridgetjonesowaty wiek bohaterów, którą to Bridget Jones przeczytałam w wieku stosownym i mogłam się utożsamiać ( częściowo ) z wybrykami bohaterki. A to już pokolenie daleko ode mnie. I trochę czytałam to już jako pamiętnik z przeszłości, poniekąd...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Rany kota. Książkę dwustustronicową czytałam 2 miesiące. Literatura poruszająca temat holocaustu jest zawsze dla mnie ciekawa. To - śmiem niestety napisać jest przyciężki zakalec z kilkoma dobrymi rodzynkami. Pomysł - zacny. Konstrukcja - niczego sobie. Psychologicznie -w czasach kiedy nie mówiono jeszcze tyle o 2 pokoleniu czyli dzieci i jeszcze nie za bardzo o 3- wnukach ocaleńców to mogło być świeże i nowe. Ale autorka niezwykle często zamiast poetyckiej metafory przeżyć wewnętrznych bohaterów ześlizgiwała się w patetyczny kicz albo próbowała przekazać wiedzę encyklopedyczną rozbijającą poetykę powieści. No nie. Straszliwie się zmęczyłam czytając tę książkę.

Rany kota. Książkę dwustustronicową czytałam 2 miesiące. Literatura poruszająca temat holocaustu jest zawsze dla mnie ciekawa. To - śmiem niestety napisać jest przyciężki zakalec z kilkoma dobrymi rodzynkami. Pomysł - zacny. Konstrukcja - niczego sobie. Psychologicznie -w czasach kiedy nie mówiono jeszcze tyle o 2 pokoleniu czyli dzieci i jeszcze nie za bardzo o 3-...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Wyrzucić czy nie? Stałam przed zakurzonym regałem eksterminując pozycje aby następne umościły się wygodnie. Zaglądałam mówiąc, nie tak, nie , tak. Przy „Wzgórzu”, które chyba dostałam kiedyś na urodziny zawahałam się. Przeczytałam jedno zdanie, potem drugie. Trzasnął klej w niedbale sklejonym grzbiecie, kartki posypały się na podłogę. Pozbierałam je skwapliwie. Następnego dnia w tramwaju już czytałam. Po przegadanym i niekonkretnym „Nie ma” to było jak ożywcza bryza, czy jakikolwiek inny wiatr ( historii). Tradycyjnie zwracam uwagę na tłumaczenie. Jest! Dobrze! Nie mam zastrzeżeń, dialogi nie są jak kamieniem z angielskiego łupane ( a dialogi są podstawą tej książki ). Czytając ( choć jak zwykle myliły mi się nazwiska i postacie - Williams-Wilson – niemal do końca książki sprawdzałam, który jest oficerem ,) myślałam z ilu tak naprawdę postaci autor posklejał głównego bohatera. Którym więźniem był, czy tylko obserwatorem czy te bolesne miejsca od buta sadysty na ciele głównego bohatera Joego Robertsa były jego doświadczeniem? I w kontrze do „Nie ma” westchnęłam: „ dobra fikcja jest lepsza od przekombinowanego reportażu”. Symetrycznie – czterech na czterech. Oportuniści i bohaterowie. Służbiści i sadyści. Prości i skomplikowani, wykształceni i prostacy. Dobrzy i Źli. Czarni i biali a także homo (a raczej może trans)i hetero.A nad nimi wzgórze. I prosta „męska” historia z czasów kiedy wszystko było inaczej. No i oczywiście gotowy scenariusz filmowy.

Wyrzucić czy nie? Stałam przed zakurzonym regałem eksterminując pozycje aby następne umościły się wygodnie. Zaglądałam mówiąc, nie tak, nie , tak. Przy „Wzgórzu”, które chyba dostałam kiedyś na urodziny zawahałam się. Przeczytałam jedno zdanie, potem drugie. Trzasnął klej w niedbale sklejonym grzbiecie, kartki posypały się na podłogę. Pozbierałam je skwapliwie....

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Nie jestem w stanie dobrze ocenić tej książki przez tłumaczenie. Starałam się o różnych kiksach nie pamiętać ale w pewnym momencie zaczęłam się wewnętrznie czepiać nawet czegoś co pewnie było przetłumaczone dobrze. Chciałam już porzucić na stałe książkę po "ubrać coś" ale stwierdziłam, że te 50 stron dam jeszcze radę. Dałam. Wiem zatem też dlaczego tak mało czytam fikcji. Boję się właśnie takich przypadków jak ten gdzie całkiem niezła oryginalna książka ( polecana przez czytających w oryginale znajomych )jest najzwyczajniej w świecie spaprana. Tłumaczył to ktoś kto zapewne zna angielski i tyle. I to nie chodzi tylko o błędy językowe, frazeologiczne, gramatyczne ale również o "sztywność" tłumaczenia. O to co jest podstawą dobrego tłumaczenia - to nie ma być wierne - to ma w języku polskim oddawać wiernie nastrój książki. Tu - myślę, choć nie znam oryginału, że została zgubiona prawie cała warstwa niepewności, zawieszenia, samotności, a pozostały suche fakty opisujące działania bohaterów mające na celu przedstawienie tej niepewności, zawieszenia i samotności. Malutkie przykłady błędów: W jednym z miejsc w książce jest mowa że pomeranian u stóp ( jakoś tak albo podobnie ). Wiadomo,że chodzi o psa. Ale na litość, nie używa się tego w Polsce w literaturze. To jest określenie fachowe, a dla przeciętnego Polaka to jest szpic miniaturka. I to "robi" całą scenę - mnie rozbiło o konieczność szukania co to jest pomeranian i zgubiłam ideę, że bogata żona ma małego drogiego pieska. Szpic miniaturka załatwiłby to w sekundę i podkreśliłby samotność i izolację bohaterki. Pomeranian wprowadził zamieszanie w moim mózgu bo wyobraziłam sobie najpierw jakiegoś pomorskiego blond wikinga leżącego u stóp bohaterki. I tych malutkich szczególików rozbijających akcję, narrację i emocje w tej książce w moim odbiorze jest zbyt dużo jak na moją wytrzymałość. Abstrahując od zwyczajnie błędnego "ubrać coś" czy np ludzie "ściskali się" na lotnisku zamiast tłoczyli się, cisnęli się, kłębili się i pewnie jakieś 50 innych synonimów. Ale książka tematycznie bardzo mi się podoba i ma w sobie wiele filmowych scen. Mam nadzieję,że ktoś ją zekranizuje.

Nie jestem w stanie dobrze ocenić tej książki przez tłumaczenie. Starałam się o różnych kiksach nie pamiętać ale w pewnym momencie zaczęłam się wewnętrznie czepiać nawet czegoś co pewnie było przetłumaczone dobrze. Chciałam już porzucić na stałe książkę po "ubrać coś" ale stwierdziłam, że te 50 stron dam jeszcze radę. Dałam. Wiem zatem też dlaczego tak mało czytam fikcji....

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

I znowu książka, która wywędruje szybko z domu. Kiedyś - skończyłam czytać w 1/3 książki. Zakładką był cieniutki jak bibułka i pożółkły bilet autobusowy z dziurkowanego kasownika. Znowu nie mogę przyczepić się do pisarskiego warsztatu Nurowskiej. Ładna polszczyzna. Wartka w sumie akcja i psychologicznie jako konflikt matki z córką z uwagi na niedomówienie wiarygodna. Ale poza tym to co zwykle. Tło dla emocjonującego seksu w różnych konfiguracjach w sosie historycznym. Dla mnie potrawa podwójnie niestrawna. Na obwolucie Nurowska pisze "Z historią powstania Hiszpańskich oczu wiąże się moje niezwykłe przeżycie. Pod koniec lata 1988 roku spotkałam w parku kobietę, która mimo że nie była już młoda, miała jedną z piękniejszych twarzy, jakie widziałam. Nawiązałam z nią rozmowę. I nagle, nieoczekiwanie dla nas obu, zaczęła o sobie opowiadać. Jak się potem okazało, byłam jej pierwszą i jedyną słuchaczką, odkąd w 1953 roku wróciła z zesłania na Syberii. Trafiła tam jako piętnastoletnia dziewczyna za udział w Powstaniu Warszawskim. Nie wracała ze Związku Radzieckiego sama, przywiozła ze sobą córkę, owoc gwałtu, jakiego dokonano na niej w łagrze." Tylko że dalej pisze, że jej prawdziwa nieznajoma od historii to skromna bibliotekarka, a nie jak zwykle niezwykłej urody aktorka hołubiona przez władze - z kochankiem - lekarzem wysokim w hierarchii w szpitalu. I wolałabym przeczytać prawdziwe wspomnienia tejże bibliotekarki, a nie książkę w której mamy i Wołodię Wysockiego i Janka Wiśniewskiego martwego na drzwiach i autochtonów na Warmii i oczywiście powstanie i łagry i kochanek Rosjanin z Teatru na Tagance i ciotkę hrabinę, wdowę po oficerze w Anglii. Po przeczytaniu wspomnień Czapskiego "Na nieludzkiej ziemi" w ub. roku dałam jeszcze mniej gwiazdek niż dałabym bez przeczytania tychże. Poza tym książka dzieje się w końcówce lat 60 z apogeum w 70 roku, a pisana jest już według mnie z mentalnego punktu widzenia późnych lat 80. Absolutnie trudno mi uwierzyć zarówno w psychologa który wie w tamtych latach (60) jak podejść do bulimii. Jak i matki, która traktuje to jako coś oczywistego do leczenia. Końcówka lat 80 i lata 90 to dopiero zainteresowanie i wiedza na ten temat w Polsce. A dopiero końcówka lat 90 to profesjonalne podchodzenie do tematu. Dziewczyny młodsze ode mnie o ćwierć wieku! Czytajcie Nurowską, nie zabraniam ale czytajcie też Czapskiego. I nie traktujcie książek Nurowskiej jako historyczne. W tamtych - 90 latach to było dla mnie ważne bo przełamywało zakłamanie i dawało pewien obraz i dlatego nie powieszę psów na autorce.

I znowu książka, która wywędruje szybko z domu. Kiedyś - skończyłam czytać w 1/3 książki. Zakładką był cieniutki jak bibułka i pożółkły bilet autobusowy z dziurkowanego kasownika. Znowu nie mogę przyczepić się do pisarskiego warsztatu Nurowskiej. Ładna polszczyzna. Wartka w sumie akcja i psychologicznie jako konflikt matki z córką z uwagi na niedomówienie wiarygodna. Ale...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Co jakiś czas sprawdzam czy nie zmieniło się moje nastawienie co do romansów. Nie. Nie lubię książek których akcja jest tylko tłem dla seksualnej gimnastyki i zdrad. Ale inaczej - nie każda książka o seksualnej gimnastyce i zdradach będzie romansem. Natomiast ta jest. Szczęściem cienka. Może kiedyś już przeczytałam bo mam ją długo. Miałam mikrą fazę w której wydawało ni się że skoro jestem kobietą to powinny mi się takie książki podobać. Elżbieta Elsner, Żydówka, trafia wraz z ojcem, nauczycielem filozofii ( jakżeby inaczej nie szewcem, nie piekarzem nie drobnym rzemieślnikiem ) do getta. I zostaje luksusową dziwką. Taaaak, doskonała znajomość u piętnastolatki dwóch języków...i ta niebotyczna uroda. I ten pełzający u stóp esesman i strzelba ( z męskim dodatkiem) co ma wystrzelić w innym akcie. Zgrzytałam zębami co chwila. Na szybciutką przemianę w Krystynę Chylińską plus obowiązkowa migawka z Miłosza. Na romans z antysemickim lekarzem ( a żona hen w obozie ), na odkupionko opieki nad synem i żoną po powrocie z obozu, na burzliwy seks w garsonierze prominenta - dawnego klienta ( to ta strzelba z męskim dodatkiem, chyba najciekawsza postać w tej książce ). W końcu na usunięcie ciąży, w którą zaszła z kochankiem, na sam koniec na niewiadomopoco i dlaczego chrzest i ślub ( że co, się nie wyda? ) I najśmieszniejsze to, że małżonek czytał to latami i co, miał w odwłoku kłamstwa i obłudę do momentu jak sam w d...ę nie dostał w antysemickiej nagonce. I że matka bohaterki to zła kobieta była i szukać jej nie będę. Naćkane w tej książeczce wszystko i okrutnie papierowe. No może jakaś młoda kobieta czy dziewczyna, która weźmie to do ręki i nie wie nic o tamtych czasach może się ocknie i zacznie szukać PRAWDZIWYCH relacji. Ale wątpię. Dla mnie książka bez wartości choć nie mogę zarzucić Nurowskiej łatwości pisania i ładnego, sprawnego języka oraz konstrukcji książki.

Co jakiś czas sprawdzam czy nie zmieniło się moje nastawienie co do romansów. Nie. Nie lubię książek których akcja jest tylko tłem dla seksualnej gimnastyki i zdrad. Ale inaczej - nie każda książka o seksualnej gimnastyce i zdradach będzie romansem. Natomiast ta jest. Szczęściem cienka. Może kiedyś już przeczytałam bo mam ją długo. Miałam mikrą fazę w której wydawało ni...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Podsumuję zapożyczeniem z recenzji z jakiegoś bloga, który przeczytałam niestety nie pamiętam- no ciężko się czyta jak autorka tak bardzo nie lubi postaci o której pisze. Ja nie wiem czy nie lubi. Może tej książce brak jak zwykle teraz dobrej redakcji. Irytują niepotrzebne dygresje i tłumaczenia częściowo mogące znaleźć się w przypisach. Irytuje - jak dla mnie kompletne czasem niezrozumienie i przekładanie różnych emocji, idei i nieoczywistych układów ludzkich na współczesne czasy czyli to czego ja osobiście nie rozumiem, że nie można nie rozumieć. Jak czytam coś sprzed lat np Wańkowicza w Szczenięcych latach to nie będę się oburzać,że Wańkowicz tak lekko pisze o podszczypywaniu służby i innych paniczowskich wybrykach. I JAK ON TAK MOŻE. W biografii Olgi Szmidt np kompletnie zirytowało mnie przekładanie dzisiejszych standardów ekologicznych. Bo kochająca i znająca przyrodę Kownacka kupiła sobie 2 FUTRA i oburzenie i kompletne niezrozumienie po pierwsze, że to było w tamtych czasach nieoczywiste dla miłośnika przyrody, a po drugie to była pierwsza po latach biedy, wojny i w ogóle całożyciowego zaciskania pasa przez Kownacką przy wspomaganiu dodatkowo licznej i momentami patologicznej rodziny, możliwość posiadania statusu zamożności czyli futra, a nie wyliniałej jesionki nicowanej wielokrotnie. Nie podoba mi się przedstawienie ostatniej, a może tez i pierwszej prawdziwej miłości Kownackiej do o 30 lat młodszego mężczyzny. Za dużo w tym własnego oceniania, jak dla mnie "stara, śmieszna baba,która się wygłupia" choć wprost to nie jest napisane.

Podsumuję zapożyczeniem z recenzji z jakiegoś bloga, który przeczytałam niestety nie pamiętam- no ciężko się czyta jak autorka tak bardzo nie lubi postaci o której pisze. Ja nie wiem czy nie lubi. Może tej książce brak jak zwykle teraz dobrej redakcji. Irytują niepotrzebne dygresje i tłumaczenia częściowo mogące znaleźć się w przypisach. Irytuje - jak dla mnie kompletne...

więcej Pokaż mimo to