rozwiń zwiń

Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz

Na półkach:

Niedawno miałam okazję czytać poprzedni tom serii, który raczej nie przypadł mi do gustu. Ale zachęcona losami Liz, która pojawiała się sporadycznie w Until November, postanowiłam dać drugą szanse autorce. I jak było? Może nie wybitnie, ale ciut lepiej.
To gorący romans z nutką dramatyzmu i bohaterami, którzy są zmuszeni borykać się z różnego sortu problemami. Czytało mi się dosyć szybko i przyjemnie, ale czasami miałam wrażenie, że kilka scen jest niepotrzebnie wepchniętych do fabuły i wiele nie wnosiły do rozwoju akcji.
Tym razem miałam do czynienia z kolejnym bratem Mayson. Całe ich grono miało ogromne branie wśród kobiet. Nic dziwnego, w końcu jego wygląd zapierał dech w piersiach. No przynajmniej większości. Trevor, choć zaborczy i natarczywy, miał swoją drugą stronę, która bardzo przypadła mi do gustu: zakochanie sprawiało, że robił się czuły i romantyczny. Był w stanie zrobić wszystko dla osoby, która stała się wybranką jego serca. Co do Liz, to była typową nieśmiałą, ale za to piękną szarą myszką z ciężką przeszłością, która wpływała na jej obecne życie. Chociaż jej charakter raczej nie skłaniał do szaleństw, to trzeba przyznać, że czasami potrafiła pokazać pazurki.
To typowy romans, więc nie mogło zabraknąć miłosnych wzlotów i upadków, które śledziłam z zaciekawieniem. To relacja pełna obaw i niepewności. Krucha a zarazem mająca zadatki na wspólne szczęście przez całe życie. Jedyny minus to sceny erotyczne praktycznie jedna po drugiej i to przez drugą połowę książki. Autorka nieco przesadziła z ich ilością, ale sądząc po dawnym stylu życia Trevora – nie potrafił się bez tego obejść nawet na chwilę.
Podsumowując, Until Trevor to lekki i momentami gorący romans pomiędzy niezwykle przystojnym Trevorem, a nieśmiałą i piękną Liz. Może to nic, co już wcześniej nie zostało napisane, ale czytało się całkiem szybko, nawet pomimo kilku wlekących się scen. Książka wypadła nieco lepiej na tle poprzedniczki, ale to nadal nic nadzwyczajnego. Taka lekka historia miłosna na jeden wieczór. Powinna się spodobać raczej oddanym fankom romansów, którym nie przeszkadzają schematy.

Niedawno miałam okazję czytać poprzedni tom serii, który raczej nie przypadł mi do gustu. Ale zachęcona losami Liz, która pojawiała się sporadycznie w Until November, postanowiłam dać drugą szanse autorce. I jak było? Może nie wybitnie, ale ciut lepiej.
To gorący romans z nutką dramatyzmu i bohaterami, którzy są zmuszeni borykać się z różnego sortu problemami. Czytało mi...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Szczerze powiedziawszy, to byłam bardzo sceptycznie nastawiona do tej książki. Już sam tytuł nieco odpychał, ale jednocześnie wywoływał uśmiech na mojej twarzy. Natomiast opis mnie zaciekawił i ostatecznie zadecydowałam się ją przeczytać. Muszę przyznać, że jestem mile zaskoczona, bo spodobała mi się bardziej, niż mogłam oczekiwać. Ale dlaczego Pan Wyposażony zyskał moje uznanie?
Humor. Już pierwsza strona sprawiła, że nie mogłam powstrzymać uśmiechu i nie schodził on z mojej twarzy niemal do końca. Tego zdecydowanie brakuje mi w romansach. Gdyby każdy książkowy bohater miał tyle dystansu do siebie, myślę, że nie istniałoby coś takiego jak irytujące postacie. Mamy do czynienia z historią miłosną, która jest tak naprawdę czymś nieoczekiwanym. Bo w końcu zakochanie się w przyjacielu powinno być regułą nie do złamania, prawda?
Przed takimi dylematami stają bohaterowie książki. Można by pomyśleć, że Spencer jako playboy, który ceni własną niezależność i nie potrafi zaangażować się w stały związek, nie będzie miał problemów z oddzieleniem zwykłego udawania od prawdziwych uczuć. Właśnie za to go polubiłam. Że oprócz poczucia humoru, miał w sobie pewną niejednoznaczność. Niby wieczny singiel, ale otwarty na coś innego. Charlotte również zyskała moją sympatię. To piękna i niezależna kobieta, dzielnie zmagająca się z mężczyzną, który na zawsze zaprzepaścił jej szanse na szczęście.
Wątek romantyczny był jednym z ciekawszych elementów. Z zainteresowaniem śledziłam stopniowe zmiany, jakie zachodziły w Spencerze. Jego postrzeganie miłości uległo gwałtownej zmianie. Czasami jednak bywa, że trzeba zadbać o coś więcej niż tylko to, co się ma w spodniach. Ważne było serce... i ta silna potrzeba uszczęśliwienia drugiej osoby, jej nieustannego towarzystwa. Nie mogło zabraknąć również gorących momentów, ale również odrzuceń i ciągłej niepewności w uczuciach.
Podsumowując, Pan Wyposażony to typowy romans, w którym przyjaźń z czasem zamienia się w coś znacznie bardziej intensywnego. Ta książka może nie jest żadnym oszałamiającym dziełem, ale czytało mi się ją naprawdę przyjemnie. Jest ciepła, przepełniona humorem, ale również z nutką pikanterii. Spencer nie raz potrafił wywołać uśmiech na mojej twarzy swoimi zabawnymi odzywkami i przemyśleniami. Nie dajcie się zwieść odpychającemu tytułowi. To taka lektura na jeden wieczór: lekka, wesoła, ale również wciągająca.

Szczerze powiedziawszy, to byłam bardzo sceptycznie nastawiona do tej książki. Już sam tytuł nieco odpychał, ale jednocześnie wywoływał uśmiech na mojej twarzy. Natomiast opis mnie zaciekawił i ostatecznie zadecydowałam się ją przeczytać. Muszę przyznać, że jestem mile zaskoczona, bo spodobała mi się bardziej, niż mogłam oczekiwać. Ale dlaczego Pan Wyposażony zyskał moje...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

To typowy romans w królewskim wydaniu. Jednakże nie ma tu koron i złota, ale są bracia Royal, którzy tworzą własne zasady. Ze względu na swoje nazwisko byli powszechnie uwielbiani przez szkolną społeczność. Momentami miałam wrażenie, że prowadzą jakieś dyktatorskie rządy nad innymi dzieciakami. Oczywiście wyłączając Ellę (kto by się domyślił, prawda?). Górowały intrygi, szalone obsesje i zepsucie. Cała rodzina Royalów okazała się nieźle pokręcona.
Kreacja postaci miała trochę do życzenia. Bawiła mnie infantylność głównej bohaterki. Jej niektóre wypowiedzi sprawiały, że tylko wywracałam oczami. W jednej chwili tancerka w klubie nocnym, a już chwilę potem uczennica prestiżowej szkoły pod ostrzałem nienawistnych spojrzeń braci Royalów. Odważna, nieprzejmująca się opinią innych, a jednocześnie bez przerwy pakująca się w kłopoty. Za to wszyscy Royalowie byli bardzo do siebie podobni. Najbardziej moją uwagę zwrócić Reed. Najbardziej pociągający i niebezpieczny. Co oznaczało, że potrafił tyko ranić.
Wątek romantyczny okazał się całkiem interesujący. Pojawił się motyw zakazanej miłości. Szczerze to nie do końca rozumiem osób, które z własnej woli pchają się w trudne związki, ale niektórych po prostu do tego ciągnie. Nie zabrakło intensywnych wrażeń, bolesnych odrzuceń, czy niespodziewanych uczuć. To taka pierwsza, niemająca nic z niewinności miłość. Szczególnie po przeczytaniu ostatnich stron. Mam wrażenie, że zakończenie to jakiś żart.
Podsumowując, Papierowa księżniczka to opowieść o intrygach i zepsuciu bogatych ludzi. To również typowy zakazany romans, z nieco infantylną główną bohaterką. Na zmianę się śmiałam i zastanawiałam, kiedy Ella powie wreszcie coś mądrego. Książka nie jest zła, ale do ideału dużo jej brakuje. Ot tak, lekka opowieść z rodzaju: przeczytaj, pośmiej się, zapomnij. Jeśli ktoś lubi gorące historie miłosne, ma wolny wieczór i szuka czegoś mało wymagającego, to może się spodobać. Dla mnie okazała się raczej średnia.

To typowy romans w królewskim wydaniu. Jednakże nie ma tu koron i złota, ale są bracia Royal, którzy tworzą własne zasady. Ze względu na swoje nazwisko byli powszechnie uwielbiani przez szkolną społeczność. Momentami miałam wrażenie, że prowadzą jakieś dyktatorskie rządy nad innymi dzieciakami. Oczywiście wyłączając Ellę (kto by się domyślił, prawda?). Górowały intrygi,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Do tej książki przyciągnął mnie przede wszystkim opis książki (ale ta okładka raczej niezbyt pasuje do zimowych śnieżyc w Nowym Jorku). Nieuleczalna romantyczka kontra sadystyczny twórca kryminałów? Byłam zaciekawiona. I musiałam natychmiast sprawdzić, czy rzeczywiście jest taka dobra, na jaką się zapowiada.

To typowy romans. Lekka i zabawna opowieść o ludziach, którzy na nowo uczą się miłości, czy też dopiero ją odnajdują w najmniej spodziewanych miejscach. Nie mogło zabraknąć humoru. Muszę przyznać, że podczas lektury nie raz zdarzyło mi się wybuchnąć śmiechem. Urzekła mnie bezpośredniość postaci. Ich ostre wymiany zdań dostarczyły mi mnóstwo rozrywki.

Bohaterowie zostali wykreowani na zasadzie kontrastu. Sympatyczna i niezwykle pozytywna Eva od razu zyskała moją sympatię. Była najbardziej optymistyczną osobą w książce, a przy tym niewinną jak nikt inny. Chodzące dobro. Za to Lucas był dosyć skomplikowany. Cyniczny, odpędzający się od bliskości kogokolwiek, wieczny pesymista o chorym umyśle, idealnie pasującym do kryminałów, które pisał. Nieco stereotypowe ukazanie postaci, ale całkiem ciekawie to wyszło.

Wątek romantyczny był ważnym elementem fabuły. Z zainteresowaniem obserwowałam wzloty i upadki bohaterów, którzy byli przez jakiś czas na siebie skazani i stopniowo się w sobie zakochiwali, chociaż żadne z nich nie chciało dopuścić takiej możliwości do myśli. Jednocześnie zmagali się zw swoimi własnymi tragediami, co ich w pewnym sensie do siebie zbliżyło. Przeszłość w dalszym ciągu raniła i nie było sposobu, aby o niej zapomnieć. To jedna z niewielu rzeczy, jaka ich łączyła, ale mimo wszystko... jakieś nieznane wzajemne przyciąganie było silniejsze.

Podsumowując, Cud na Piątej Alei to lekka i zabawna historia miłosna dwójki ludzi, którzy byli dla siebie jak ogień i woda. To też opowieść o szukaniu szczęścia i godzeniu się z przeszłością. Całkiem przyjemnie mi się ją czytało. Muszę przyznać, że nie raz wywołała uśmiech na mojej twarzy. Może nie jest to nic nadzwyczajnego. Może to typowy romans z nieco schematycznymi postaciami. Ale spodobało mi się i czytałam z zaciekawieniem aż do ostatniej strony. To taka niewymagająca historia na jeden wieczór.

Do tej książki przyciągnął mnie przede wszystkim opis książki (ale ta okładka raczej niezbyt pasuje do zimowych śnieżyc w Nowym Jorku). Nieuleczalna romantyczka kontra sadystyczny twórca kryminałów? Byłam zaciekawiona. I musiałam natychmiast sprawdzić, czy rzeczywiście jest taka dobra, na jaką się zapowiada.

To typowy romans. Lekka i zabawna opowieść o ludziach, którzy na...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Każdy, kto czytał "Mleko i miód" z pewnością domyśli się, że to nie jest typowa poezja. Najnowsza książką autorki została utrzymana w podobnym klimacie. Rupi Kaur ma swój specyficzny styl pisania. Jest równie niepowtarzalny co jej wyzwolona osobowość. Pisze zgrabnie, treściwie, nie boi się odkryć brutalnej prawdy i opowiada o niej z odwagą i przekonaniem. Porusza tematykę samotności i rozpaczy. Rozwodzi się nad szacunkiem do własnej osoby, pragnieniami, czy też różnymi odcieniami miłości, także tej do samego siebie.
Muszę przyznać, że i ja odnalazłam w tej książce coś dla siebie. Niektóre wiersze mocno mnie poruszyły, inne natomiast wywołały poczucie melancholii. Otrzymałam cenną okazję do zastanowienia się nad tym jak żyję i jak powinnam żyć, żeby cieszyć się każdą daną mi chwilą. To zdecydowanie nie jest łatwa poezja. Ale coś w sobie ma, co sprawia, że dociera do serca i duszy. To niesamowite, jak w kilku zdaniach można zawrzeć tyle piękna i szczerości.
Ciekawym pomysłem było podzielenie tomiku na kilka rozdziałów. Każdy z nich poruszał inną tematykę, dzięki czemu łatwiej było dopasować wiersze to tego, o czym pragnęło się w danej chwili poczytać. Od smutku do radości. Od więdnięcia do rozkwitania. Bo w końcu to książka o kwiatach. I o nas, kobietach. Świadomych swoich wyborów. Wolnych, mających prawo do miłości i niezależnych decyzji. Borykających się z całą gamą trudnych przeżyć, jak i próbujących ułożyć wszystko od nowa.
Podsumowując, "Słońce i jej kwiaty" to książka jakich mało. Poruszająca. Dająca do myślenia. To nowoczesna i odważna poezja. Każda strona jest wypełniona minimalistycznymi ilustracjami, które dodają jej uroku. Nie potrzeba wielu słów, by w piękny sposób wyjaśnić najważniejsze rzeczy, a Rupi Kaur to udowodniła. Ja jestem pod dużym wrażeniem. I wiem, że jeszcze nie raz będę do niej wracać. Szczególnie kiedy zgubię gdzieś swój sens życia i będę potrzebować przypomnienia, co tak naprawdę jest ważne. Może nie każdy zrozumie jej fenomen. Nie każdy dostrzeże ukryte znaczenie. Ale naprawdę warto. Polecam.

Każdy, kto czytał "Mleko i miód" z pewnością domyśli się, że to nie jest typowa poezja. Najnowsza książką autorki została utrzymana w podobnym klimacie. Rupi Kaur ma swój specyficzny styl pisania. Jest równie niepowtarzalny co jej wyzwolona osobowość. Pisze zgrabnie, treściwie, nie boi się odkryć brutalnej prawdy i opowiada o niej z odwagą i przekonaniem. Porusza tematykę...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Kilka miesięcy temu miałam okazję czytać inną książkę tej autorki – Początek wszystkiego, który okazał się bardzo przyjemną lekturą. Zachęcona pozytywnymi odczuciami, z wielką chęcią zabrałam się za Dzień ostatnich szans. Czytając opis wydawcy, przeczuwałam że będzie to coś w stylu książek Johna Greena. I już na samym początku mogę stwierdzić, że to taka słodko-gorzka młodzieżówka, której klimat bardzo mi się udzielił. Pochłaniałam kolejne rozdziały na przemian śmiejąc się i wpadając w swego rodzaju melancholię.
Bohaterowie zostali bardzo dobrze wykreowani. Oryginalni, sympatyczni i posiadający bardzo specyficzne poczucie humoru. I jednocześnie zmagający się z nieuleczalną chorobą, która drastycznie zawężała ich możliwości. Od pierwszej chwili polubiłam Lane'a. Był jednym z tych ambitnych nastolatków, którzy skupiali się wyłącznie na przyszłości i uciekała mu możliwość cieszenia się chwilą. Musiał zrozumieć wiele rzeczy, żeby w końcu zacząć żyć, a nie tylko istnieć. Po części przyczyniła się do tego Sadie i jej przyjaciele: ludzie, którzy mimo wszystko starali się żyć normalnie i bez ograniczeń.
Pojawił się również wątek romantyczny, który bardzo mi się spodobał. To była taka delikatna i urocza miłość, powoli pojawiająca się w sercach bohaterów. Potrafili kochać i nie dopuszczać do siebie myśli, że w jednej chwili wszystko może się zawalić. Ważna była również przyjaźń. To ona trzymała Lane'a, Sadie i ich przyjaciół przy zdrowych zmysłach. Sprawiała, że nie bali się wykorzystywać szanse, które także posiadały swój termin ważności. Zupełnie jak ich życie: kruche, ale piękne.
Podsumowując, "Dzień ostatnich szans" to słodko-gorzka opowieść o zmaganiu się z nieuleczalną chorobą. Porwała mnie od pierwszych stron i muszę przyznać, że okazała się naprawdę dobra. Wiele razy wywołała uśmiech na mojej twarzy, ale potrafiła również wprawić mnie w smutny nastrój. Dała dużo do myślenia. O kruchości życia. O walce o szczęście. I w końcu o spełnianiu marzeń i wykorzystywaniu szans, jakie się nadarzają. Bo los bywa naprawdę przewrotny i nigdy nie wiadomo, kiedy nadejdzie koniec. Gorąco polecam tę książkę szczególnie fanom młodzieżówek, które wnoszą coś do życia. Piękna historia.

CAŁOŚĆ: zagubiona-wslowach.blogspot.com

Kilka miesięcy temu miałam okazję czytać inną książkę tej autorki – Początek wszystkiego, który okazał się bardzo przyjemną lekturą. Zachęcona pozytywnymi odczuciami, z wielką chęcią zabrałam się za Dzień ostatnich szans. Czytając opis wydawcy, przeczuwałam że będzie to coś w stylu książek Johna Greena. I już na samym początku mogę stwierdzić, że to taka słodko-gorzka...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Nowe początki pozwalają na ucieczkę od traumatycznej przeszłości. W ten sposób można odciąć od siebie całe dotychczasowe życie i zacząć w innym miejscu jako kompletnie odmienna osoba. Czy to dobre rozwiązanie? Tak, ale... czasowo. W końcu przeszłość i tak da o sobie znać, nieważne jak starannie się przed nią ukryje. Rzeczy, którym nie stawiło się czoła zawsze powracają. Czasami nawet gorsze, niż wcześniej...

Ta książka zaciekawiła mnie swoim opisem. Początek również był całkiem niezły, ale im dalej w treść, tym zaczęła mi się podobać coraz mniej. Historia November coraz bardziej zaczynała przypominać typowe schematyczne romansidła, z nudnymi i przewidywalnymi bohaterami. A zapowiadało się naprawdę dobrze!

Trudne doświadczenia i rodzinne komplikacje to część motywów poruszonych w Until November. Stopniowo wszystko ulegało zmianom, czasami nawet na gorsze. Szczególnie jeśli to najbliższa rodzina raniła najbardziej... A przynajmniej jej część. Momentami czytało mi się dość opornie. Było kilka absurdalnych sytuacji, przez które miałam ochotę odłożyć książkę. Zastanawia mnie, ile razy można wałkować te same utarte scenariusze.

Bohaterowie byli całkiem dobrze wykreowani. Problem w tym, że jakoś nie potrafiłam się z nimi utożsamić. Asher to pewny siebie i niezwykle przystojny mężczyzna z tendencją do lekkich obyczajów. Zaczynałam już go nawet lubić za jego stosunek co do November, ale jego niektóre odzywki... Szkoda gadać. Jeśli chodzi o główną postać, to okazała się całkiem sympatyczna. November była miła i urocza, momentami potrafiła wywołać uśmiech na mojej twarzy.

To typowy romans. Niewinna młoda dziewczyna i niezwykle przystojny i wygadany facet, który może mieć dosłownie każdą. Uczucie gwałtowne, ale przy tym niezwykle silne. Nic dziwnego, w końcu bardzo ciężko znaleźć idealną drugą połowę. Chociaż jak dla mnie wszystko działo się ciut za szybko, a przynajmniej na początku. Miłość była swego rodzaju zapomnieniem od trudnej przeszłości i przypieczętowaniem nowego życia.

Podsumowując, Until November to zwykły romans, który zapowiadał się całkiem nieźle, ale okazał się nieco schematyczny. To historia o zmaganiu się z trudną przeszłością i nowych początkach, a także o miłości, która potrafi odwrócić życie do góry nogami. Dla mnie ta książka okazała się raczej przeciętna. Trochę poprawić bohaterów i już by było lepiej. Lekka, całkiem przyjemna, ale nic poza tym.

Nowe początki pozwalają na ucieczkę od traumatycznej przeszłości. W ten sposób można odciąć od siebie całe dotychczasowe życie i zacząć w innym miejscu jako kompletnie odmienna osoba. Czy to dobre rozwiązanie? Tak, ale... czasowo. W końcu przeszłość i tak da o sobie znać, nieważne jak starannie się przed nią ukryje. Rzeczy, którym nie stawiło się czoła zawsze powracają....

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Powroty bywają naprawdę ciężkie. Wracają wspomnienia. Ludzie, którzy pozostawili serce w kawałkach. Miejsca, które przywołują zdarzenia, o których za wszelką cenę chciałoby się zapomnieć. Każda, nawet najmniejsza cząstka dawnego życia sprawia ogromny ból. Ale zamiast uciekać, trzeba stawić temu czoła. I zawalczyć o swoją przyszłość. Cierpienie bywa nieuniknione, ale czasami warto się poświęcić, prawda? Schować uczucia do kieszeni, przybrać na twarz maskę obojętności... i wyjść naprzeciw wszelkim przeszkodom.

Wspominałam już, że uwielbiam klimat tej serii? Jest magiczny, wyjątkowy i tak mroczny, że z każdą stroną przepadałam na nową. Im dalej w treść, tym bardziej czułam, że zbliżam się do zakończenia... A ja tak bardzo nie chciałam jej kończyć! Za mocno wciągnęłam się w rzeczywistość wypełnioną konfliktami i coraz bardziej zbliżającą się do upadku. Nie mogło zabraknąć wielu emocji, zaskakujących zwrotów akcji i ciągłego napięcia, które nie pozwalało mi oderwać się nawet na chwilę.

Bohaterowie byli dopracowani w najdrobniejszych szczegółach. Nie potrafiłam wystarczająco nacieszyć się moim ukochanym Rhysem, który w dalszym ciągu zachwycał mnie swoją barwną osobowością i specyficznym poczuciem humoru. Jeśli miałabym wybrać ulubioną męską postać z literatury, odpowiedź byłaby oczywista. Miałam okazję bliżej przyjrzeć się również Kasjanowi i Azrielowi, do których również czułam wielką sympatię. Co ciekawsze, całkiem często pojawiały się siostry Feyry – Nesta i Elaina, które musiały zmierzyć się z kompletnie odmienną rzeczywistością. Muszę przyznać, że dało się je lubić, chociaż potrzebowałam nieco czasu, aby przekonać się do kapryśnej, ale za to niezwykle silnej Nesty. Co do samej głównej bohaterki, to miała przed sobą wiele ciężkich decyzji do podjęcia. Ale Feyra to odważna i zdecydowana kobieta, której determinacja od samego początku była godna podziwu. Nie macie pojęcia, jak bardzo mi ich wszystkich brakowało!

Wątek romantyczny okazał się bardzo przyjemnym dodatkiem do fabuły. Z wielkim zainteresowaniem śledziłam miłosne wzloty i upadki bohaterów. Pojawiło się kilka całkiem ciekawych kombinacji i przez całą książkę snułam domysły co do rozwoju ich relacji. Nie mogło zabraknąć niemałych niespodzianek, gorących uczuć i łamiących serce odrzuceń. Jestem zachwycona tym, jak autorka to wszystko sprytnie sobie obmyśliła. A zakończenie pozostawiło we mnie ogromny niedosyt. Tyle pytań bez odpowiedzi... Chciałabym poznać je tu i teraz!

Podsumowując, Dwór skrzydeł i zguby to niesamowicie wciągająca i urzekająca opowieść wypełniona akcją aż po krańce stron. Jestem zachwycona tą mroczną rzeczywistością przepełnioną konfliktami i wojną. Muszę przyznać, że nie mogłam oderwać się nawet na chwilę. Niesamowicie mnie cieszy to, że po raz kolejny mogłam spotkać Rhysanda, Feyrę, Azriela, Kasjana i wszystkich, którzy mają wyjątkowe miejsce w moim sercu. Ileż tu było emocji! Ile zaskoczeń i łamiących serce decyzji! Jestem oczarowana tą książką. Gorąco polecam w szczególności fanom fantastki. To najlepsza seria tego roku i nie można przejść obok niej obojętnie. Ja całkowicie przepadłam!

Powroty bywają naprawdę ciężkie. Wracają wspomnienia. Ludzie, którzy pozostawili serce w kawałkach. Miejsca, które przywołują zdarzenia, o których za wszelką cenę chciałoby się zapomnieć. Każda, nawet najmniejsza cząstka dawnego życia sprawia ogromny ból. Ale zamiast uciekać, trzeba stawić temu czoła. I zawalczyć o swoją przyszłość. Cierpienie bywa nieuniknione, ale czasami...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Szczęśliwe zakończenia? Wydają się aż nazbyt idealne, żeby mogły być prawdą. Miłość po wieki? Zdarza się, ale nie każdy ma na tyle szczęścia, aby ją otrzymać. Więc jaki jest sens składania przysięgi, skoro nie mamy pewności, jak to wszystko potoczy się w przyszłości. W końcu każda podjęta decyzja wiąże się z ryzykiem życiowej porażki. Może okazać się błędem, ale także sprawić, że ta wyjątkowa chwila zdarzy się raz. I będzie trwała już zawsze...

Ostatnio jestem nieustannie zajęta i zmęczona, więc potrzebowałam jakiejś lekkiej i niewymagającej lektury. Raz na zawsze okazało się strzałem w dziesiątkę. Początek był nieco przydługi, ale z każdą kolejną przewróconą stroną moja ciekawość rosła. Skończyło się na tym, że całkowicie pochłonął mnie świat Louny i nie potrafiłam oderwać się aż do ostatniej strony. Szczerze powiedziawszy, to jestem mile zaskoczona. Nie spodziewałam się, że ta książka aż tak mi się spodoba.

Lubię młodzieżówki. Zwykle pozwalają oderwać się od rzeczywistości i nie brakuje w nich poczucia humoru. Tutaj nie mogło się obyć również bez... ślubów. Główna bohaterka pomagała przy przeróżnych, nawet szalonych uroczystościach, sama nie wierząc w szczęśliwe zakończenia. I zmagając się z przeszłością, która ciągle ją prześladowała i nie pozwalała o sobie zapomnieć. Dało się lubić Lounę, chociaż bywały momenty, kiedy nie podobało mi się jej zachowanie i ograniczony tok myślenia.

Za to Ambrose całkowicie skradł moje serce. To jedna z tak pozytywnych i uroczych postaci, których po prostu nie da się nie lubić. Nie raz potrafił wywołać uśmiech na mojej twarzy. Był radosny, nieco chaotyczny i niezwykle towarzyski. Moją sympatię zyskali również William i Natalie, pracujący jako konsultanci ślubni. Mieli niezwykle barwne osobowości, a ich podejście do nowożeńców było bardzo... niespotykane, że tak to ujmę. Nie mam zamiaru zbyt wiele zdradzać.

Wątek romantyczny był ważnym elementem fabuły. Mamy tu do czynienia z ciągłymi powrotami do idealnej miłości, która skończyła się tak szybko, jak pojawiła. A patrzenie przez pryzmat ideałów może prowadzić do zguby, prawda? W końcu nic dwa razy się nie zdarza. Spodobało mi się to, że wszystko działo się stopniowo. Nowe uczucia. Godzenie się z przeszłością. Z wielkim zainteresowaniem śledziłam miłosne wzloty i upadki bohaterów, mocno trzymając kciuki za starania Ambrose'a i wybrankę jego serca.

Podsumowując, Raz na zawsze to bardzo przyjemna i wciągająca historia miłosna z motywem ślubów w tle. Nie zabrakło humoru, sercowych dylematów i zmagania się z demonami przeszłości. Muszę przyznać, że jestem mile zaskoczona, bo spodobała mi się bardziej, niż przypuszczałam. Może nie jest to nic wybitnego, ale czyta się naprawdę szybko i pozwala się odprężyć. To książka idealna na dwa wieczory: zabawna, lekka i intrygująca. Polecam w szczególności fanom powieści młodzieżowych!

Szczęśliwe zakończenia? Wydają się aż nazbyt idealne, żeby mogły być prawdą. Miłość po wieki? Zdarza się, ale nie każdy ma na tyle szczęścia, aby ją otrzymać. Więc jaki jest sens składania przysięgi, skoro nie mamy pewności, jak to wszystko potoczy się w przyszłości. W końcu każda podjęta decyzja wiąże się z ryzykiem życiowej porażki. Może okazać się błędem, ale także...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Pierwszy tom podobał mi się, jednakże nie było w nim nic nadzwyczajnego. Ale po zakończeniu, które zostawiało wiele pytań bez odpowiedzi, byłam bardzo ciekawa Dziesięciu tysięcy słońc nad Tobą. Zaczęłam... i niesamowicie się wciągnęłam. Lekki i prosty język autorki sprawiał, że czytało mi się bardzo przyjemnie. Rzeczywistość ukazana w powieści zdecydowanie jest warta poświęcenia chwili uwagi. Mamy tu do czynienia z przeskakiwaniem pomiędzy światami – każdy z nich był inny, ale zachowywał stałe elementy, które pozostawały niezmienne.
Sprawy pokomplikowały się jeszcze bardziej: nie zabrakło ryzyka, desperackiej walki o przetrwanie i nowych intryg, znacznie bardziej mrocznych niż poprzednio. Ciągle odnajdywałam coś zaskakującego w postaciach, które były mi już dobrze znane, a jednak w każdym wymiarze były kompletnie odrębnymi osobowościami. To dla mnie taka mina odmiana. Czasami ciężko było przewidzieć, co się stanie.
Bohaterowie byli barwni i dobrze wykreowani. Ciągle borykali się z innymi wersjami samych siebie i przeznaczeniem, które przemykało za nimi jak cień. Zaczęłam darzyć większą sympatią Marguerite. Nosiła na barkach wielkie brzemię – i zaskakująco dobrze sobie z tym radziła, chociaż od tych przeróżnych ludzkich oblicz można było dostać zawrotów głowy. Zaczynałam mieć coraz to większe wątpliwości co do Paula – ufać mu, czy nie? Jego wersje z innych rzeczywistości nieco namieszały mi w głowie. Za to zdołałam przekonać się do Theo, który pokazał się ze zdecydowanie lepszej strony.
Wątek romantyczny był jednym z ważniejszych elementów. Co ciekawe, zostało podważone przekonanie o przeznaczeniu dusz. To z kolei sprawiło, że relacje pomiędzy całą trójką pokomplikowały się jeszcze bardziej. Nie jestem zwolenniczką trójkątów miłosnych, ale o dziwo mi się podobało. Może dlatego, że Marguerite nie wahała się co do wybranka jej serca. Ale ci... nie zdradzę Wam o kogo chodzi. Powiem tylko, że kochanie w setkach wymiarów wcale nie jest takie proste.
Podsumowując, Dziesięć tysięcy słońc nad Tobą to niesamowicie lekka i wciągająca opowieść z gatunku sci-fi. Nie zabrakło intryg, podróży pomiędzy wymiarami i zaskakujących zwrotów akcji. Muszę przyznać, że podobała mi się nieco bardziej niż pierwszy tom. A zakończenie sprawiło, że z niecierpliwością wyczekuję na kolejny! Może nie jest wybitna, ale bardzo przyjemnie się czytało. To idealny przerywnik od rzeczywistości. Myślę, że powinna się spodobać w szczególności fanom młodzieżówek z elementami fantastyki. Gwarantuję, że pochłania na długie godziny!

Pierwszy tom podobał mi się, jednakże nie było w nim nic nadzwyczajnego. Ale po zakończeniu, które zostawiało wiele pytań bez odpowiedzi, byłam bardzo ciekawa Dziesięciu tysięcy słońc nad Tobą. Zaczęłam... i niesamowicie się wciągnęłam. Lekki i prosty język autorki sprawiał, że czytało mi się bardzo przyjemnie. Rzeczywistość ukazana w powieści zdecydowanie jest warta...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Od dawna chciałam przeczytać tę książkę. Miałam nawet wersję anglojęzyczną, ale wtedy dowiedziałam się, że zostanie wydana u nas. I na dodatek w oryginalnej okładce, do której mam słabość. Jest naprawdę prześliczna i pięknie prezentuje się na żywo. Ale czy treść rzeczywiście dorównuje oprawie graficznej?
W zasadzie tak. Tylko bez żadnego efektu 'wow'. Wciągnęłam się od pierwszych stron i czytało mi się bardzo szybko i przyjemnie. Bardzo spodobał mi się motyw podróżowania między wymiarami. W każdym z nich były spotykane te same postacie, ale w zupełnie odmiennych okolicznościach. Największa część akcji została poprowadzona w Rosji i Londynie, gdzie miałam okazję doświadczyć wręcz kontrastowych warunków. Jednakże światy, do których przybywała Marguerite, były raczej tłem zdarzeń. Na pierwszy plan wysunął się wątek pościgu mordercy, a także romans.
Bohaterowie byli bardzo ciekawie wykreowani. Ciężko było jednoznacznie określić ich osobowości ze względu na to, że w każdym z wymiarów nieco się różnili. Oczywiście było kilka kluczowych cech, które były niezmienne. Duży plus dla autorki za taką różnorodność, byłam zaintrygowana, jak ta sama osoba mogła być jednocześnie kimś zupełnie odmiennym.
Polubiłam główną bohaterkę. Miała ciekawą osobowość, ale również wielką determinację, która pozwoliła jej zaryzykować wszystko, aby dopaść zabójcę (co zresztą okazało się zdecydowanie bardziej złożone, niż można by pomyśleć). Jednakże to Paul zyskał najwięcej mojej uwagi. Był tajemniczą osobą z wieloma ukrytymi motywami, a przekraczanie kolejnych światów i poznawanie kolejnych skrawków prawdy o nim samym, sprawiło, że stopniowo zyskiwał moją sympatię.
Wątek romantyczny był jednym z ważniejszych elementów. Pojawił się nielubiany przeze mnie trójkąt miłosny, który na początku nieco mi przeszkadzał. Ale im dalej w treść, tym bardziej zaczynałam się przekonywać. Wzajemna pogoń całej trójki skutkowała zaskakującymi i... niebezpiecznymi romansami. Mam cichutką nadzieję, że autorka w kolejnym tomie zrezygnuje z tego dosyć problematycznego rozwiązania...
Podsumowując, Tysiąc odłamków Ciebie to wciągająca młodzieżówka z elementami sci-fi. Nie brakuje w niej akcji i fascynujących podróży pomiędzy równoległymi rzeczywistościami. Autorka miała oryginalny pomysł na powieść i można powiedzieć, że dobrze go wykorzystała, chociaż mogło być nieco lepiej, szczególnie jeśli chodzi o opisy poszczególnych światów i ten nieszczęsny trójkąt miłosny. Ale muszę przyznać, że bardzo przyjemnie mi się czytało i z chęcią sięgnę po kolejny tom, ponieważ końcówka zostawiła we mnie pewien niedosyt... Zdecydowanie mogę polecić ją fanom młodzieżowych romansów z fantastycznymi elementami. Bardzo wciąga!

Od dawna chciałam przeczytać tę książkę. Miałam nawet wersję anglojęzyczną, ale wtedy dowiedziałam się, że zostanie wydana u nas. I na dodatek w oryginalnej okładce, do której mam słabość. Jest naprawdę prześliczna i pięknie prezentuje się na żywo. Ale czy treść rzeczywiście dorównuje oprawie graficznej?
W zasadzie tak. Tylko bez żadnego efektu 'wow'. Wciągnęłam się od...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

CAŁA RECENZJA: zagubiona-wslowach.blogspot.com

Ciągle od czegoś uciekamy. Trzymamy się z daleka od przeszłości z obawy, że powróci ze zdwojoną siłą i po raz kolejny złapie w swoje sidła. Tyle że to nieuniknione. Nie da się cofnąć tego, co już się zdarzyło. Powiedziałabym, że jedynym dobrym wyjściem jest pogodzenie się z tym wszystkim i nowy początek. Nie wolno uciekać. Czy to kiedykolwiek przyniosło zamierzone skutki? Owszem, ale na wyłącznie krótką metę. Ale czy warto? Może nadszedł czas na ostateczną konfrontację?
Szczerze powiedziawszy, to nie spodziewałam się wiele po drugiej części Zranionych. Ale o dziwo zostałam bardzo mile zaskoczona. Podobało mi się o wiele bardziej. Dużo humorystycznych elementów, słowne potyczki bohaterów i silne wzajemne przyciąganie. To znacznie urozmaiciło mi czytanie, a sprawiło nawet, że w niektórych momentach wybuchałam śmiechem.
To typowe new adult. Dwójka mocno doświadczonych przez los młodych ludzi i bezustanne próby naprawienia własnego życia. Nowe początki, bolesne wspomnienia z przeszłości i bariery przeszkadzające we wzajemnych zbliżeniach. Do tego problematyczna rodzina, która momentami zdecydowanie potrafiła utrudnić życie. Jednakże lekki styl pisania autorki sprawił, że czytało mi się szybko i bardzo przyjemnie.
Bohaterowie zostali zdecydowanie bardziej dopracowani niż w pierwszym tomie. Muszę przyznać, że Peterowi w końcu udało się skraść moje serce. W duecie ze swoim bratem Seanem dostarczyli mi niemałą dawkę rozrywki. Jeśli chodzi o Sidney, to z ciekawością obserwowałam jej zmagania z trudnymi wydarzeniami z przeszłości, które ciągle ją prześladowały. Stała się odważniejsza i stanowcza, pragnęła stawić czoło temu, co nieuniknione.
Wątek romantyczny był ważnym elementem fabuły. Nie zabrakło intensywnych uczuć, pogoni za miłością, ale także kilku nieco zbyt cukierkowych momentów. Odniosłam wrażenie, że to działo się zdecydowanie za szybko, szczególnie w ostatnich kilkunastu stronach. Ale mimo wszystko byłam zaintrygowana tym, jak potoczą się losy Petera i Sindey. Główne pytanie, jakie przychodzi na myśl, to czy zasłużyli sobie na własne szczęśliwe zakończenie... A jak było?
Podsumowując, Zranieni 2 to lekka i pełna humoru opowieść o zmaganiu się z demonami przeszłości i przekraczaniu własnych ograniczeń. To także historia miłości dwójki młodych ludzi, którzy nigdy nie powinni zbliżyć się aż tak bardzo. Czytało mi się bardzo szybko i przyjemnie. Może nie jest to nic wybitnego, ale podobała mi się zdecydowanie bardziej niż pierwszy tom. Polubiłam bohaterów, momentami nawet wybuchałam śmiechem. Myślę, że powinna trafić w gusta fanów new adult. To pozycja idealna na jeden wieczór!

CAŁA RECENZJA: zagubiona-wslowach.blogspot.com

Ciągle od czegoś uciekamy. Trzymamy się z daleka od przeszłości z obawy, że powróci ze zdwojoną siłą i po raz kolejny złapie w swoje sidła. Tyle że to nieuniknione. Nie da się cofnąć tego, co już się zdarzyło. Powiedziałabym, że jedynym dobrym wyjściem jest pogodzenie się z tym wszystkim i nowy początek. Nie wolno uciekać. Czy...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Mogę ci zaufać? Mam pewną tajemnicę, którą chciałabym ci powierzyć. To ściśle tajne i nie masz prawa nikomu o tym wspominać pod groźbą śmierci. Jestem pewna, że temat szpiegów jest ci chociaż trochę znany. Chodzi o to, że możesz stać się jednym z nich. Zapowiada się fantastycznie, prawda? Sprawy wagi światowej właśnie w twoich rękach. Możesz stać się kimś wielkim i uratować setki ludzi, ale także... być główną przyczyną ich upadku. Wybór należy do Ciebie. Ale uważaj, od tego nie ma odwrotu. Nie możesz się wycofać. Zaryzykujesz?

Szczerze powiedziawszy, to nie nastawiałam się na wiele, zabierając się do czytania tej książki. Zainteresował mnie opis i liczyłam na coś lekkiego, przy czym będę mogła się chociaż przez chwilę odprężyć. I rzeczywiście tak było: czytało mi się bardzo szybko, ale momentami się nudziłam. Kilka wątków zostało albo pominiętych, albo zdecydowanie za mało rozwiniętych. Było zbyt chaotycznie i zdarzyło mi się kilka razy pogubić w treści.

Rzeczywistość została ukazana oczami Paige, nastoletniej agentki, która zwerbowanej do tajnych służb. Dziewczyna miała bardzo specyficzne poczucie humoru, ale jakoś nie potrafiłam jej polubić. Była odważna, bezpośrednia i starała się sprawiać wrażenie ponad przeciętnie inteligentnej, co niestety czasami przynosiło odwrotny skutek. Trochę szkoda, że autorka skupiła się przede wszystkim na niej, a pominęła inne postacie i nie miałam okazji ich zbytnio poznać ze względu na ich niewielki udział w akcji.

Wątek romantyczny raczej niezbyt przypadł mi do gustu. Paige należała do osób, których nie obchodzą stałe związki, wręcz przeciwnie: szukała tylko chwilowej rozrywki. I co gorsza, miała ogromne powodzenie u płci przeciwnej. A gdy nawet doszło do czegoś poważnego, to sytuacja rozwijała się zdecydowanie za szybko. Mnóstwo szczegółów zostało pominiętych. Nie wiem, czy mogę nazwać to miłością, czy zaledwie przelotnym romansem. Zabrakło mi chemii pomiędzy bohaterami, bo było jakoś tak... bez emocji. Zbyt pośpiesznie, zbyt nijak.

Podsumowując, "Liberty. Jak zostałam szpiegiem" to lekka młodzieżówka z ciekawym pomysłem, ale niewykorzystanym potencjałem. Książka została napisana w chaotyczny sposób, momentami można było się nawet pogubić. Niestety dużo wątków zostało pominiętych. A szkoda, bo po opisie zapowiadało się całkiem dobrze. Może i czytało się bardzo szybko, ale to nie zmienia faktu, że książka nie należy do najwybitniejszych. Czy polecam? Niekoniecznie. Mnie historia Paige niezbyt przypadła do gustu, ale jeśli ktoś lubi typowe odmóżdżacze do przeczytania i zapomnienia, to może bardziej się spodoba... Ale moim zdaniem jest wiele lepszych powieści z podobnymi motywami.

Mogę ci zaufać? Mam pewną tajemnicę, którą chciałabym ci powierzyć. To ściśle tajne i nie masz prawa nikomu o tym wspominać pod groźbą śmierci. Jestem pewna, że temat szpiegów jest ci chociaż trochę znany. Chodzi o to, że możesz stać się jednym z nich. Zapowiada się fantastycznie, prawda? Sprawy wagi światowej właśnie w twoich rękach. Możesz stać się kimś wielkim i uratować...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Każdego dnia odbieramy miliony różnych bodźców poprzez słuch, węch, dotyk, a także wzrok. To właśnie dzięki niemu można dostrzec piękno otaczającego nas świata. Widzenie wszystkiego wydaje się czymś tak naturalnym, że nie przywiązujemy większej wagi do tego, jaki to wielki dar. A przynajmniej do czasu, gdy to utracimy. Niewidomi mają ciężko, prawda? Odseparowani od wizualnej rzeczywistości, bez możliwości uchwycenia wszelkich barw i rozpoznania ludzi. Są zdani jedynie na wyobrażenia. Jednak wcale nie potrzebują wzroku, aby sobie świetnie radzić!
Szczerze powiedziawszy, to nigdy wcześniej nie miałam okazji czytać książki, w której narrator byłby osobą niewidomą. Dlatego też byłam bardzo ciekawa, jak autor poradzi sobie z przedstawieniem rzeczywistości oczami takiej osoby.
Pierwsze wrażenie? Całkiem pozytywne. Nie mogło zabraknąć humoru i pewnej lekkości. Główna bohaterka okazała się sympatyczną i charyzmatyczną nastolatką. Może i Parker Grant miała za sobą okropne przeżycia, ale wcale nie potrzebowała wzroku, aby sobie dobrze radzić. Muszę przyznać, że nawet ją polubiłam. Jej największą zaletą było to, że mimo wszystko nie poddawała się i dążyła do swoich celów. Była po prostu sobą.
Ważną rolę w powieści pełnili również przyjaciele Parker. Głównie mam tu na myśli Sarah, która również musiała zmierzyć się z wieloma trudnościami. Nie zabrakło mocnego wsparcia, ale również spięć, które prowadziły do kolejnych rozłamów. Przeszłość miała na nich wielki wpływ. Można powiedzieć, że ukształtowała ich osobowości. Człowiek po przejściach nigdy nie jest taki sam jak wcześniej.
Pojawił się również wątek romantyczny. I do akcji wkroczył chłopak. A w zasadzie to dwóch. Nie jestem zwolenniczką trójkątów miłosnych, sprawiają, że niepotrzebnie się irytuję, ze względu na przewidywalność wyboru i ciągłe dylematy. Jednakże główna bohaterka skupiała się przede wszystkim na jednym błędzie z przeszłości, który przekreślił jej szanse na udany związek. Ciągle chowała w sobie urazę, nie potrafiąc zapomnieć. Ale niektórych zasad rzeczywiście nie wolno łamać. Tylko czy dotyczy to również miłości?
Podsumowując, Do zobaczenia nigdy to przyjemna młodzieżówka opisująca życie niewidomej dziewczyny. Problemy w domu, miłość i przyjaźń to jedne z głównych tematów poruszonych przez autora. Szczerze powiedziawszy, to spodziewałam się czegoś innego. Książka nie była zła, ale wybitna również nie. Nic nadzwyczajnego. Parker Grant może i niewidoma, ale poza tym nie wyróżniała się zbytnio wśród rówieśników. To po prostu lekka lektura na kilka godzin, coś dla fanów young adult. Ale nie radzę stawiać zbyt wysokich wymagań.

Każdego dnia odbieramy miliony różnych bodźców poprzez słuch, węch, dotyk, a także wzrok. To właśnie dzięki niemu można dostrzec piękno otaczającego nas świata. Widzenie wszystkiego wydaje się czymś tak naturalnym, że nie przywiązujemy większej wagi do tego, jaki to wielki dar. A przynajmniej do czasu, gdy to utracimy. Niewidomi mają ciężko, prawda? Odseparowani od...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Nie każdy, kto zaczyna swoją przygodę z blogowaniem, czy chociażby vlogowaniem od razu nastawia się na zdobycie sławy. Bywa, że przychodzi ona z czasem, po miesiącach ciężkiej pracy, ale zwykle nie ma jej wcale. Można powiedzieć, że z popularnością jest trochę jak z grą w lotto. Albo masz szczęście, albo nie. Jedna jedyna rzecz może zaważyć na tym, w którą stronę pójdzie realizowany projekt. Ku blaskom fleszy i nagrodom? A może w mroki i zapomnienie?
Jest kilka rzeczy, które przyciągnęły mnie do tej książki: jestem blogerką, na co dzień również mnóstwo czytam, a poza tym można mnie nazwać fangirl. Mam fazy na różne serie i bywa, że niesamowicie mocno wkręcę się w życie któregoś z fikcyjnych bohaterów. Zupełnie jak Tash, którą bardzo chciałam poznać.
Pierwsze wrażenie? Raczej pozytywne. Wyciągnęłam się od pierwszych stron. To taka przyjemna opowieść o życiu nastolatków, napisana lekkim językiem. Przyjaźń, rodzina, gwałtowne zmiany, odmienność i trudy dorastania – to zaledwie część tematów, jakie zostały poruszone. Autorka zgrabnie splotła ze sobą codzienne życie wraz z jego problemami, a także tę drugą stronę: vlogowanie i internetową sławę.
Bohaterowie zostali całkiem dobrze wykreowani. Najwięcej mojej uwagi poświęciłam Tash. Niezbyt często mam do czynienia z aseksualnymi postaciami, więc byłam bardzo ciekawa jej podejścia do kilku ważnych kwestii dotyczących miłości. Muszę przyznać, że polubiłam ją od samego początku. Miała bardzo sympatyczną osobowość i trzymałam za nią kciuki w każdej, nawet beznadziejnej sytuacji. Duży wpływ na nią mieli Jack i Paul, jej najbliżsi przyjaciele. Można powiedzieć, że byli dla niej prawdziwą podporą. A już szczególnie Paul, który urzekł mnie swoim urokiem i poczuciem humoru.
Spodobało mi się wyciągnięcie na pierwszy plan przyjaźni pomiędzy Tash a Jack i Paulem. Ta trójka była nierozłączna od dzieciństwa. Przez cały czas wspierali się nawzajem w trudnych chwilach, ale również nie brakowało pomiędzy nimi spięć. Pojawił się również wątek romantyczny, ale był on niesamowicie skomplikowany ze względu na pewne skłonności Tash, które czyniły ją nieco odmienną od reszty. Z zaintrygowaniem obserwowałam jej wzloty i upadki, pragnąc dowiedzieć się, jak poradzi sobie z uczuciami i samą sobą.
Podsumowując, Milion odsłon Tash to książka, która w ciekawy sposób opisuje życie nastolatków ogarniętych nagłą sławą. To opowieść o przyjaźni, miłości, problemach, a także życiu prawdziwej fangirl. Tash i jej Nieszczęśliwe rodziny wciągnęły mnie na kilka godzin. To lekka młodzieżówka, która zdecydowanie umili czas. Nic nadzwyczajnego, ale czyta się bardzo przyjemnie. Myślę, że powinna spodobać się w szczególności osobom, które tak jak główna bohaterka mają kanał na YouTube, czy po prostu własną stronę. I każdemu, kto nie potrafi żyć bez fangirlingu i wyszukiwaniu coraz to nowych shipów.

Nie każdy, kto zaczyna swoją przygodę z blogowaniem, czy chociażby vlogowaniem od razu nastawia się na zdobycie sławy. Bywa, że przychodzi ona z czasem, po miesiącach ciężkiej pracy, ale zwykle nie ma jej wcale. Można powiedzieć, że z popularnością jest trochę jak z grą w lotto. Albo masz szczęście, albo nie. Jedna jedyna rzecz może zaważyć na tym, w którą stronę pójdzie...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Zawsze zachwycał mnie bezmiar kosmosu. Gwiazdy oddalone od siebie całymi latami świetlnymi, bezkresna przestrzeń i ta wręcz przerażająca cisza. Zafascynowana zastanawiałam się, jakby to było dryfować w otchłani, z dala od zgiełku i przyziemnych problemów. Marzenie z pewnością nierealne, ale kto wie, co będzie za kilkadziesiąt lat? Wszechświat jest nieznany i wypełniony mrokiem, a także niemożliwy do odkrycia w pełni. Może nadszedł czas, aby to zmienić?

Uwielbiam tematykę kosmosu i do końca nie wiem, skąd mi się to wzięło. Jednakże uwielbiam spoglądać w gwiazdy. Mają w sobie jakieś nieuchwytne piękno, które ciężko wyrazić słowami. Dlatego też z wielkim optymizmem podeszłam do czytania Zatrzymać gwiazdy. Sam motyw kochanków zagubionych w przestrzeni kosmicznej wydawał mi się niezmiernie intrygujący.

Początek szedł mi nieco opornie, ale na szczęście po kilkudziesięciu stronach mocno się wykręciłam. Rzeczywistość wykreowana przez autorkę przypominała utopię. Ludzie żyli w pozornie idealnym świecie i ściśle przestrzegali zasad Rotacji – byli zmuszeni zmieniać miejsce zamieszkania co trzy lata i realizować wyłącznie własne cele. Wszystko miało na celu zapobieganie kolejnym kulturowym konfliktom. Spodobało mi się stopniowe przeplatanie przeszłości z teraźniejszością. Mogłam jednocześnie poczuć nieziemski klimat panujący w kosmosie, jak i powrócić do wyidealizowanego życia na Ziemi.

Bohaterowie wykreowani. Autorka stworzyła ich na zasadzie kontrastu – Carys i Maxa dzielił niemal wszystko: od pochodzenia, poprzez poglądy i prawo zabraniające małżeństw w ich młodym wieku. Moją sympatię zdobył przede wszystkich Max (chociaż Carys również była niczego sobie). Posiadał barwną i ciekawią osobowość. Poza tym miał w sobie coś z buntownika. Potrafił sprzeciwiać się twardym zasadom w imię własnych uczuć. To jak wyrzeczenie się wszystkiego, w co się dotąd wierzyło. Żadne z nich tak naprawdę nie należało do tego świata.

Wątek romantyczny został bardzo ciekawie obmyślony. Przez całą powieść zostają przytoczone poszczególne etapy relacji Carys i Maxa. To jak spojrzenie z perspektywy czasu na to, co potrafi zrobić z ludźmi prawdziwa miłość. A już w szczególności w obliczu śmierci. Zakończenie dało mi dużo do myślenia i spowodowali pewien chaos w głowie. Pierwsza miłość rzeczywiście zmienia ludzi. Niektórych potrafi złamać, ale są nieliczni, dla których jest jedynym ratunkiem.

Podsumowując, Zatrzymać gwiazdy to z pozoru banalna historia miłości dwojga ludzi zagubionych w kosmosie. Ale im dalej myślę, tym więcej w niej dostrzegam. W tej książce nie chodzi tylko o romans niemieszczący się w sztywnych ramach utopijnej rzeczywistości. Owszem, jest ważny, ale równie istotne jest spojrzenie na wszystkie dokonane w życiu decyzje z dystansem. Czy naprawdę było warto? Mi osobiście się spodobało, chociaż powieść nie należy do najłatwiejszych. Myślę, że mogę polecić ją fanom kosmicznych klimatów i wielkich love story.

Zawsze zachwycał mnie bezmiar kosmosu. Gwiazdy oddalone od siebie całymi latami świetlnymi, bezkresna przestrzeń i ta wręcz przerażająca cisza. Zafascynowana zastanawiałam się, jakby to było dryfować w otchłani, z dala od zgiełku i przyziemnych problemów. Marzenie z pewnością nierealne, ale kto wie, co będzie za kilkadziesiąt lat? Wszechświat jest nieznany i wypełniony...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Taniec. Jedni traktują go jako formę rozrywki, inni wręcz przeciwnie – nienawidzą go. Są też tacy, dla których jest on sposobem wyrażania siebie. Traktują go jak coś niezbędnego do życia. I wiecie co? Rzeczywiście coś w tym jest. Wystarczy po prostu dać się ponieść muzyce i zapomnieć o wszelkich problemach, innych ludziach i całym otaczającym świecie, który każdego dnia coraz bardziej przygniata. Od razu wszystko nabiera barw...

Od zawsze ciągnęło mnie do wszystkiego, co związane z tańcem i muzyką. Sama nawet tańczyłam jako dziecko, ale teraz pozostały mi jedynie filmy i książki. Byłam zaintrygowana opisem W rytmie passady, ale szczerze powiedziawszy, to nie wiedziałam czego się spodziewać. Rzadko sięgam po polską twórczość, ze względu na to, że często się zawodzę, ale nie tym razem!

Ta książka jest przepełniona tańcem – uzależniającym, fascynującym i idealnym na zapomnienie o wszelkich problemach. Ale nie chodzi tu tylko o to: ważne są prywatne życiowe zwycięstwa. A także porażki. Choroby najbliższych. Rodzinne kłopoty. Traumy z przeszłości. Autorka zgrabnie wszystko splotła, ukazując zarówno jasne, jak i ciemne strony codzienności.

Bohaterowie zostali dobrze wykreowani. Polubiłam Julitę. Wydawała się miła, choć z wiadomych względów odosobniona. Zmagała się z traumą, która nie pozwalała jej normalnie żyć. Z zaciekawieniem obserwowałam, jak dzięki lekcji tańca stopniowo otwierała się na innych. Jeśli chodzi o Marcela i Kubę, to tego pierwszego dało się lubić, chociaż momentami irytowało mnie jego egoistyczne podejście do niektórych spraw. Za to spodobał mi się sposób, w jaki traktował Julę. Usilnie próbował jej pomóc z jej specyficznym problemem. Za to nie potrafiłam znieść Kuby i jego natarczywości. Był bardzo uparty i rezygnacja to ostatnia rzecz, którą mógłby rozważyć.

Wątek romantyczny miał swoje plusy i minusy. Jestem przeciwniczką trójkątów miłosnych, a tutaj takowy się pojawił. Julita i dwóch znacznie starszych mężczyzn. Nie wróży to zbyt dobrze, prawda? Jednakże dało się znieść wzajemną rywalizację... do czasu. Zakończenie było dla mnie niemałym zaskoczeniem. Kompletnie nie spodziewałam się, że autorka aż tak zabawi się losem bohaterów. Aż musiałam usiąść i w spokoju sobie wszystko przemyśleć. Za dużo... zdecydowanie zbyt wiele się zdarzyło. Nie potrafię się z tym pogodzić.

Podsumowując, W rytmie passady to opowieść o miłości, zmaganiu się z przeciwnościami losu, a także o tańcu, który potrafi uzależniać. Muszę przyznać, że mi się podobało, chociaż znalazłam kilka niedociągnięć. Jeśli macie nadzieję na słodką historię miłosną, to możecie się zawieść. Do tego daleko. To po prostu książka o życiu i decyzjach, które potrafią zarówno zniszczyć, jak i odbudować stracone nadzieje. Taniec to nie wszystko. A może nawet więcej niż wszystko? Myślę, że powinna się spodobać fanom takich klimatów, ale nie tylko. Do mnie trafiła, mam nadzieję, że wam także przypadnie do gustu.

Taniec. Jedni traktują go jako formę rozrywki, inni wręcz przeciwnie – nienawidzą go. Są też tacy, dla których jest on sposobem wyrażania siebie. Traktują go jak coś niezbędnego do życia. I wiecie co? Rzeczywiście coś w tym jest. Wystarczy po prostu dać się ponieść muzyce i zapomnieć o wszelkich problemach, innych ludziach i całym otaczającym świecie, który każdego dnia...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

W życiu każdego potrzebne są zmiany. Na początku może się wydawać, że to najgorsze, co mogło się przytrafić, ale tak naprawdę jest to niezbędne. Nowe otoczenie i odmienni ludzie mogą sprawić, że będzie można spojrzeć na problemy z innej strony, a nawet znaleźć ich rozwiązanie. Może przy okazji przeżyć też coś niesamowitego? Wszystko jest możliwe!
Miałam już wcześniej styczność z twórczością Rebeccy Stead przy okazji czytania Całkiem obcego człowieka. Spodziewałam się czegoś w podobnych klimatach i moje przeczucia okazały się trafne. Książka jest raczej niewielkich rozmiarów – dwieście stron chłopięcych przygód. Przeczytałam i poczułam się nieco staro, a jednocześnie wzięło mnie na wspominanie beztroskich chwil i dni wypełnionych coraz to bardziej wymyślnymi zabawami.
To przyjemna i momentami zabawna opowieść skierowana raczej do młodszej młodzieży. Autorka przeplatała życiowe problemy takie jak chociażby zmiana zamieszkania, czy brak akceptacji ze strony rówieśników, ze śledztwem pewnego podejrzanego mężczyzny, który niepokoił chłopców swoim zachowaniem.
Bohaterowie byli całkiem dobrze wykreowani. Polubiłam Georgesa, Safera i Candy. Każde z nich miało specyficzną osobowość. Ale jakoś nie potrafiłam znaleźć z nimi wspólnej więzi. To zwykła grupka dzieci i ich zabawy – a raczej profesjonalne śledzeniem pana Iksa i każdego, kto tylko się nawinął.
Podsumowując, Kłamca i szpieg to przyjemna opowieść o zmianach w życiu, rodzinie i dziecięcej przyjaźni. Nie zabrakło humoru i tajemnic. To książka przeznaczona raczej do młodszej młodzieży. Mnie nie porwała, ale gdybym czytała ją kilka lat wcześniej, to na pewno bardziej przypadłaby mi do gustu. Chyba zaczynam się starzeć, skoro po przeczytaniu wzięło mnie na wspominanie szkoły podstawowej. Dla mnie średnia, ale w sumie wiele też nie oczekiwałam.

W życiu każdego potrzebne są zmiany. Na początku może się wydawać, że to najgorsze, co mogło się przytrafić, ale tak naprawdę jest to niezbędne. Nowe otoczenie i odmienni ludzie mogą sprawić, że będzie można spojrzeć na problemy z innej strony, a nawet znaleźć ich rozwiązanie. Może przy okazji przeżyć też coś niesamowitego? Wszystko jest możliwe!
Miałam już wcześniej...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Wiecie jakim cudownym uczuciem jest powrót utraconej pamięci? Cała przeszłość, setki twarzy i wszelkie zdarzenia nagle nabierają sensu. Ale jest to jednocześnie nieco przerażające. Zapomnienie może być swojego rodzaju bańką ochronną przed wszystkim, od czego dotąd się uciekało... albo też próbowało chronić. A w jednej chwili wszystko powraca, że zdwojoną siłą. Czy ty, drogi Czytelniku, poradziłbyś sobie z taką sytuacją? Potomkowie, czyli pierwszy tom tego cyklu okazał się całkiem dobrym początkiem historii i byłam ciekawa dalszych losów Audry, szczególnie po cliffhangerze, który zafundowała autorka w ostatnich stronach. Pojawiły się nawiązania do historycznych zdarzeń i postaci, a w szczególności do Krwawej Hrabiny i jej potomków, od których wszystko tak naprawdę się zaczęło. Liczne podziały, dwa nienawidzące się rody, które nie mogą współistnieć i niezwykle zdolności to tylko część tego, co zawierała Pierworodna. Problemem okazało się to, że kompletnie nie potrafiłam się wciągnąć. Wszystko działo się zbyt szybko, a ja gubiłam się w tym nieco chaotycznym nawale zdarzeń. Dopiero w drugiej połowie książki było nieco lepiej. Okazał się bardziej zbliżony do poprzedniej części, która wywarła na mnie dużo bardziej pozytywne wrażenie. Bohaterowie byli całkiem dobrze wykreowani. Zdarzało się, że Audra momentami irytowała mnie swoim zachowaniem. Niekiedy odstawiała rozsądek na dalszy plan, igrając ze śmiercią i kompletnie nie starając się podszkolić swoich umiejętności, a przecież wcale nie była nieśmiertelna. Wszystko, co robiła było w imię osób, które kochała. Ważną rolę odgrywali również przyjaciele Audry - Luka, Claudia, czy chociażby Błazen. Byli dla niej wsparciem w trudnych chwilach, chociaż sami wiele przeszli przez to, kim byli... I w co zostali wymieszani. W ich rękach były losy setek Potomków... Na pierwszy plan wyszły tajemnice i zgrabnie obmyślone intrygi, a inne wątki (w tym romantyczny) zostały odstawione na bok. Podsumowując, Pierworodna to książka z ciekawymi nawiązaniami do Krwawej Hrabiny. Nie brak w niej sekretów, walki o niepewną przyszłość, czy zmagania się z przeciwnościami losu. Ale niestety nie przypadła mi do gustu tak bardzo, jak pierwszy tom. Czegoś mi w niej zabrakło. Nie potrafiłam odnaleźć się w świecie bohaterów, co na ogół rzadko mi się zdarza. Ani nie polecam, ani nie odradzam. To taki średniaczek. Nie był zły, ale trochę się męczyłam podczas czytania. A szkoda, bo ta historia miała potencjał.

Wiecie jakim cudownym uczuciem jest powrót utraconej pamięci? Cała przeszłość, setki twarzy i wszelkie zdarzenia nagle nabierają sensu. Ale jest to jednocześnie nieco przerażające. Zapomnienie może być swojego rodzaju bańką ochronną przed wszystkim, od czego dotąd się uciekało... albo też próbowało chronić. A w jednej chwili wszystko powraca, że zdwojoną siłą. Czy ty, drogi...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Każdy na co dzień zmaga się ze swoimi własnymi problemami. Ale czasami jest ich po prostu zbyt wiele. Przygniatają tak mocno, że nie da się wytrzymać. Co wtedy? Jest kilka wyjść, ale tylko od Ciebie zależy, jak sobie z nimi poradzisz. Nie wolno się poddawać ani ich ignorować. Ucieczka? To nie zawsze dobry sposób... A może jednak?
Skoro nadeszło lato, to stwierdziłam, że potrzebuję jakiejś lekkiej i przyjemnej opowieści, która pozwoli mi odetchnąć od wszystkich. Lato Eden wydawało mi się idealnym wyborem. I jak się okazało – trafiłam w dziesiątkę.
Autorka poruszyła takie tematy jak chociażby prawdziwa przyjaźń, problemy rodzinne, czy trudna przeszłość, która nie pozwalała normalnie żyć. Całość została napisana lekkim językiem, pochłonęłam ją w bardzo szybkim tempie. Może nie okazała się jakimś odkryciem, ale spędziłam przy niej kilka przyjemnych godzin.
Bohaterowie zostali wykreowani w charakterystyczny sposób. Eden i Jess były jak swoje przeciwieństwa. Jedna piękna i popularna, ale za to kapryśna i z tragedią na koncie. Nie potrafiła poradzić sobie z własnymi problemami. Jess natomiast to nieśmiała gotka po przejściach, która musiała w końcu otworzyć się na świat i zacząć prawdziwie żyć. Obie były znośne, ale jakoś bardziej polubiłam Jess. A także ich wspólnego przyjaciela Liama, który na stałe zagościł w życiu obu dziewczyn.
Można się domyślić, że pojawił się również wątek romantyczny. Czasami przyjaźń i miłość potrafiły znaleźć się bardzo blisko siebie. Jak to jest zakochać się w chłopaku przyjaciółki? No właśnie. Z zaciekawieniem obserwowałam rozwój zdarzeń, gdyż do samego końca nie wszystko było jasne i klarowne. Między tą trójką bardzo dużo się działo. Pierwsze związki, miłosne wzloty i upadki, a także delikatne relacje, które w każdej chwili mogły się rozpaść. Zdecydowanie było uroczo!
Podsumowując, Lato Eden to opowieść o przyjaźni, pierwszej miłości, a także o poszukiwaniu samego siebie. To lekka młodzieżówka, która idealnie nada się na letnie dni. Nie jest niczym wybitnym, ale czyta się całkiem przyjemnie. Myślę, że powinna się spodobać w szczególności fanom young adult. PS: Zauważyliście podobieństwo okładkowej dziewczyny do tej z Kochając pana Danielsa? Taka ciekawostka ode mnie.

Każdy na co dzień zmaga się ze swoimi własnymi problemami. Ale czasami jest ich po prostu zbyt wiele. Przygniatają tak mocno, że nie da się wytrzymać. Co wtedy? Jest kilka wyjść, ale tylko od Ciebie zależy, jak sobie z nimi poradzisz. Nie wolno się poddawać ani ich ignorować. Ucieczka? To nie zawsze dobry sposób... A może jednak?
Skoro nadeszło lato, to stwierdziłam, że...

więcej Pokaż mimo to