-
ArtykułyZawodne pamięci. „Księga luster” E.O. ChiroviciegoBartek Czartoryski1
-
Artykuły„Cud w dolinie Poskoków”, czyli zabawna opowieść o tym, jak kobiety zmieniają światRemigiusz Koziński4
-
ArtykułyUwaga, konkurs! Do wygrania książki „Times New Romans“ Julii Biel!LubimyCzytać8
-
ArtykułyWygraj egzemplarz „Róż i fiołków” Gry Kappel Jensen. Akcja recenzenckaLubimyCzytać2
Biblioteczka
2014-03-28
2014-01-15
Nina, piękna, żywiołowa i charakterna pół-cyganka to główna bohaterka, choć jej perypetie nie zajmują całej objętości książki. Jej historia to oś, wokół której przeplatają się losy całego taboru. Dlaczego jest aż tak ważna? Po pierwsze, Nina jest córką wójta. Dlatego z jednej strony ma pewne przywileje a z drugiej... cóż, nikt nie zapomni jej tego, że jej matka cyganką nie była. Po drugie, mieszanka nacji sprawia, że Nina ma wyjątkową urodę i żaden mężczyzna nie może się jej oprzeć. Dodając do tego zwinne ruchy, lekkość w tańcu i butny charakter nie można się dziwić walczącym o nią. Po trzecie, jej szczerość i wiara w prawdziwą miłość zawiodą ją i tabor na drogę, z której nie ma powrotu.
Czytając inne opinie wpadła mi w oko ta, w której czytelniczka zauważa, że Zarzycka się "spieszy". Po chwili namysłu zdecydowanie przyznaję jej rację. Opisów, za które ubóstwiam autorkę jest mało a akcja pędzi w niewyobrażalnym tempie. Jednak mimo to uwielbiam tę historię. Ktoś inny napisał też, że Zarzycka tworzyła dla gosposi, które łzy wycierały w fartuch. Między wierszami chodziło o to, że jej książki mógł czytać każdy bo autorka "kupowała" go tanimi chwytami.
Cóż, czy pragnienie miłości i różnice kulturowe oraz charakterów to tani chwyt? Nina jest szczera i łatwowierna, pochodzi ze świata przyrody, nie ma wygórowanych potrzeb, chodzi jej tylko o to, żeby przetrwać, nic więcej. Jej system wartości jest zdecydowanie godny pozazdroszczenia i warty poznania. Zaś jej ukochany, pierwsza miłość, Staś Targoski to wygodny panicz, dbający tylko i wyłącznie o siebie. Przykre, gdy tak wygląda nasza pierwsza miłość. Tragiczne, gdy coś takiego spotyka osobę o wielkim sercu, która wszystko postawiła na szali tej miłości.
Mimo języka, który czasami był potoczny a czasami wzniosły ale przede wszystkim: niedzisiejszy, książkę czytałam szybko i z przyjemnością. Nie męczyłam się i ciągle chciałam więcej, bo Zarzycka stworzyła piękną historię o cyganach, jakich wcześniej nie znałam.
Nina, piękna, żywiołowa i charakterna pół-cyganka to główna bohaterka, choć jej perypetie nie zajmują całej objętości książki. Jej historia to oś, wokół której przeplatają się losy całego taboru. Dlaczego jest aż tak ważna? Po pierwsze, Nina jest córką wójta. Dlatego z jednej strony ma pewne przywileje a z drugiej... cóż, nikt nie zapomni jej tego, że jej matka cyganką nie...
więcej mniej Pokaż mimo to2013-03-27
W momencie, gdy jesteś pewien Czytelniku, że nic Cię już nie zaskoczy, zawsze znajdzie się książka, która zmieni ten światopogląd i zajmie Twoje myśli bardziej niż byś tego chciał. Dla mnie taką książką była ostatnio powieść Jennifer Nielsen. Wydawało mi się, że opis mówi wszystko, że będzie prosto, przyjemnie i sztampowo, a jednak - wciągnęłam się w jej czytanie nieziemsko i wiele razy zaskoczenie odbierało mi mowę.
Autorka jest bezlitosna. I chociaż powieść przeznaczona jest dla nastolatków, to spotkamy się z rozlewem krwi, zabójstwami mniej lub bardziej skrywanymi i totalnym brakiem zahamowań, ze strony bohaterów dobrych i złych. Nic nie jest na początku oczywiste, lecz strona po stronie dochodzimy do prawdy by dać się jej na koniec rzucić na kolana. Conner, czyli jedna z ważniejszych postaci w państwie o nazwie Carthya postanawia wziąć sprawy w swoje ręce, gdy para królewska i dziedzic korony zostają zabici we własnym zamku i "odnaleźć" zaginionego przed laty księcia, młodszego syna króla. Jaron, wspomniany książę, wypłynął razem ze służbą do szkoły i już zaraz przy brzegu został zaatakowany przez piratów z sąsiedniego kraju. Ciała jego nigdy nie odnaleziono. I teraz ma wrócić, by uratować kraj przed upadkiem i rządami złego arystokraty.
Jednak dowodów na to, że Jaron naprawdę żyje, nikt nie widział. I wydawać by się mogło, że uczynienie z sieroty prawdziwego króla jest niemożliwe - w końcu książęta od małego uczą się etykiety, potrafią czytać, pisać, tańczyć i jeździć konno, a chłopcy wybrani przez Connera mają tylko dwa tygodnie by te wszystkie umiejętności opanować. Ale spokojnie, arystokrata wie jak osiągnąć swój cel i wie, jakimi ścieżkami do zwycięstwa dążyć. Nie raz, nie dwa, jego prawdziwa natura przerazi czytelnika. Bezwzględność to jedna z wielu negatywnych cech, którymi Conner się szczyci.
Ale to nie Conner jest głównym bohaterem i narratorem opowieści tylko Sage. Charakterny, uparty jak osioł i dumny jak paw sierota o aveńskim pochodzeniu. Jego przekora często przysparza mu problemów i licznych ran ale one nie mogą go złamać - chłopak po prostu nie potrafi być czyimś sługą. Pewny siebie i świadomy swojej wartości do końca nie pozwoli się nikomu stłamsić, nawet jeśli od tego będzie zależeć jego życie. Tak wyrazistego bohatera ze świecą szukać.
I nie mogę uwierzyć, że znowu trzeba czekać. Znowu mamy do czynienia z trylogią, znowu czekamy na przekład i polskie wydanie. Dałam się zrobić w balona ale z wielką przyjemnością, ponieważ od tej książki wprost nie mogłam się oderwać a autorka ten jeden raz potraktowała czytelnika łaskawie i zakończenie nie jest tak "otwarte" jak to w większości serii bywa. Potraktowanie "Fałszywego księcia" jako osobnego dzieła jest możliwe. Dlatego całkiem spokojna odkładam swój egzemplarz na półkę i czekam, gdy będę mogła dołożyć do niego następne części. To nic, że nastolatką już nie jestem - myślę, że dowód osobisty nie stoi na przeszkodzie, by tą książka móc się delektować :)
W momencie, gdy jesteś pewien Czytelniku, że nic Cię już nie zaskoczy, zawsze znajdzie się książka, która zmieni ten światopogląd i zajmie Twoje myśli bardziej niż byś tego chciał. Dla mnie taką książką była ostatnio powieść Jennifer Nielsen. Wydawało mi się, że opis mówi wszystko, że będzie prosto, przyjemnie i sztampowo, a jednak - wciągnęłam się w jej czytanie nieziemsko...
więcej mniej Pokaż mimo to2013-02-13
Kiedy zamykam w dłoniach wrota do innego świata, dotykając okładek idealnego prostopadłościanu złożonego z setek kart zapisanych drobnym drukiem, zawsze czuję się jak w transie. Opuszczam inny świat. Zostaję brutalnie wepchnięta do mojego czasoprzestrzennego perpetuum mobile i muszę wracać bez względu na wszystko. Stawiam ostatnie kroki w innym mieście, kraju, na innej planecie i wiem, że nigdy już tam nie wrócę.
Czasami czuję ulgę, jednak częściej jest mi naprawdę smutno. Nawet gdybym zaczęła czytać od nowa to już nie będzie ten sam świat, ci sami bohaterowie. I właśnie tak czułam się po przeczytaniu powieści "Dziewczyny w podróży" trzech przyjaciółek z Nowego Jorku: Amandy Pressner, Holly C. Corbett oraz Jennifer Baggett. Dziewczyny w podróży czyli dwudziestoośmiolatki pracujące dotychczas w branży rozrywkowej (prasa, telewizja) w Wielkim Jabłku po wspólnie spędzonych wakacjach w Ameryce Południowej decydują się na ponowny wyjazd, tym razem trudniejszy i dłuższy. Mają zamiar okrążyć świat w przeciągu roku, zahaczając o prawie wszystkie kontynenty (odpuszczają tylko Antarktydę i Europę). Nie ma co się jednak bać, podróże po całym świecie to dla tych dziewcząt chleb powszedni. Tylko wcześniej nie musiały rzucać pracy, zostawiać ukochanych i pokonywać tysiące kilometrów z jednym tylko plecakiem, w którym było wszystko, czego potrzebowały przez rok.
Nie powiem, że nasze początki były łatwe. Na wakacjach lubię poczytać książki umiarkowanie lekkie, z prostym stylem i nieszczególnie zagmatwaną fabułą. Takie popularne, sprawdzone tytuły. Tutaj zaś miałam do czynienia z literaturą iście podróżniczą (świetny pomysł z mapkami podróży, od razu człowiek łyknie trochę geografii), a do tego zostałam od razu rzucona na głęboką wodę. Dziewczyny są w Afryce, obserwują ważne, tradycyjne obrzędy i opisują to wszystko z ogromną dokładnością. Zanim przebrnęłam przez te nieznane rytuały i wyobraziłam sobie te kolorowe, tętniące życiem miejsca minęło kilka dłuższych chwil.
Jednak gdy już trochę przyzwyczaiłam się do dziennikarskiego stylu jakim piszą wszystkie dziewczyny (nawet Jennifer, dla której pisanie było nowością), chłonęłam kolejne wrażenia jak gąbka. Ponad pięćset stron zapisanych dość gęstym drukiem czytałam w dzień i w nocy przez tydzień. Nie dlatego, że dziewczyny źle piszą ale dlatego, że nie chciałam przeholować z podróżami. Jeden kontynent dziennie to było dość. Narratorki opowiadały o swoim życiu, o trudach podróży, o konieczności skompletowania wszystkich dokumentów i posiadania więcej niż jednej strony wolnej w paszporcie. Do tego oczywiście miejsca. Bajeczne, rzadko odwiedzane, trochę na uboczu. I wiele, wiele potraw regionalnych.
Nie zawsze było kolorowo. Bohaterki walczyły ze swoimi słabościami - pracoholizm, umiłowanie ciszy podczas snu i jeszcze inne, mniej lub bardziej przeszkadzające w podróży cechy. W podróży, która miała być odpoczynkiem od pracy, dodajmy z akcentem na Amandę. Nie ma jednak tego złego, co by na dobre nie wyszło - dzięki temu, że wspomniana bohaterka pisała bloga, reszta mogła korzystać z takich profitów jak specjalny samochód do zwiedzania Australii. I pokazać nam ją z innej niż dotychczas strony.
Atutów jest wiele, ponieważ książka jest wiernym zapisem wydarzeń z całego roku - w ciągu którego dziewczyny nabrały takiego tempa w zwiedzaniu, że same uznały iż muszą zwolnić i jakiś czas lenić się do bólu. Niczego przed nami nie ukrywają, prezentują koszty takiej podróży, opisują ludzi na których można się natknąć i jakie gafy popełniają sami turyści w obcych krajach o odmiennych kulturach. I to prawda, co napisano na okładce, po przeczytaniu naprawdę chce się jechać - gdziekolwiek! Najlepiej na długo, daleko i w miejsca nieszczególnie popularne. A jeżeli nie mamy takich funduszy (podróże za grosze reklamowane w telewizji to nie do końca prawda) to chociaż wyjechać z miasta. I na chwilę przestać myśleć o własnych problemach. Niektórzy mają gorzej i powinniśmy doceniać to co mamy - tego uczą dziewczyny, pojednania z kochanymi ludźmi i zaakceptowania swoich wad. Bo najlepiej jest podróżować w towarzystwie.
Mam nadzieję, że będzie mi dane doświadczyć kiedyś podobnej podróży, albo chociaż przeczytanie kolejnej książki dziewczyn. Niestety, już za nimi tęsknię.
Kiedy zamykam w dłoniach wrota do innego świata, dotykając okładek idealnego prostopadłościanu złożonego z setek kart zapisanych drobnym drukiem, zawsze czuję się jak w transie. Opuszczam inny świat. Zostaję brutalnie wepchnięta do mojego czasoprzestrzennego perpetuum mobile i muszę wracać bez względu na wszystko. Stawiam ostatnie kroki w innym mieście, kraju, na innej...
więcej mniej Pokaż mimo to2011-09-11
Kłamstwo ma krótkie nogi i zawsze się wyda. Są kłamstwa małe, średnie i duże - i tak samo mają one różne konsekwencje. Nina Petrykowska zalicza się do grona osób, które kłamią na potęgę a w rezultacie... mają jeszcze większe kłopoty niż przed wypowiedzeniem kłamstwa. Naprawdę duże kłopoty.
Pamiętacie jeszcze moją recenzję poprzedniej książki Ewy Nowak pt. "Drugi"? Tam "tym drugim", był Hadrian. Zawsze na drugim miejscu po swoim bracie, drugi w wyścigu po czyjeś serce, drugi w sercu swojej matki o której zainteresowaniu, takim prawdziwym, po cichu marzył. Z Niną jest podobnie pod tym względem - jest byle kim wśród koleżanek, nie ma przyjaciółki, Kaśka zawsze ma w potyczkach słownych z nią ostatnie słowo a matkę obchodzi tylko jej własny czubek nosa. Do tego nie ma chłopaka - w drugiej klasie gimnazjum, przy Kaśce, to po prostu wstyd.
Powiem Wam, że gdy czytałam tę książkę, byłam tak rozemocjonowana, jakbym znowu miała te piętnaście lat i przeżywała gierki szkolne. Wiecie, podstępy, podszepty, kłótnie, kopanie dołków pod koleżankami, "polowania na chłopaka" i ten stres - ogromny stres pod tytułem: co myślą o mnie inni. Książka "Drugi" mi się podobała, była romantyczna, rodzinna, klimatyczna i trochę smutna. Polubiłam Ewę Nowak, ale po "Danych wrażliwych" zakochałam się w jej pisaniu a w Ninie Petrykowskiej to już całkiem. Ta książka, muszę przyznać, jest genialna.
Kim jest wspomniana Nina? Zwyczajną uczennicą gimnazjum, ze słabymi ocenami, kilkoma kompleksami jak np. krzywe zęby, no i bez chłopaka. Ten ostatni problem bardzo jej dokucza. Pewnego dnia od rana ma pod górkę: kłótnia z mamą, spóźnienie na lekcje, brak zadania na matmę i smutna wizja jedynki - do tego Kaśka (była przyjaciółka Niny) bardzo chce znowu poruszyć temat jej wspaniałej pierwszej miłości, upokarzając przy tym resztę. Nina ma już dość i nie wytrzymuje - najpierw kłamie o chłopaku a później poniża Kaśkę przypominając jej o matce alkoholiczce i biedzie w jakiej dziewczyna żyje. Ciekawy początek? A później będzie działo się jeszcze więcej - kiedy dziewczyny połączą fakty i okaże, się kto był chłopakiem Niny.
Nie chcę zdradzać zbyt wiele z fabuły, więc wytłumaczę co oznacza ostatnie zdanie opisu: "Dane wrażliwe można bowiem czytać jako wnikliwe studiom głupoty, jako studiom bezradności lub jako poradnik genialnego manipulatora."
"Dane wrażliwe" jako studium głupoty - szczerze to nie wiem, która postać jest w tej powieści najgłupszą, ale Kaśce i Ninie powinno się oberwać za wieczne przechwałki i poniżanie siebie nawzajem. Jednak to chyba matka Niny zasługuje na ten tytuł, ponieważ zawsze zależy jej najbardziej na pokazaniu się: jak wspaniale sobie radzi bez męża (który pracuje w Warszawie i wraca tylko w weekendy) z dwójką dzieci, jaki z nimi ma świetny kontakt, jaki ma wspaniały dom i jak dobrze mimo tego wygląda.
"Dane wrażliwe" jako studium bezradności - Nina nie potrafi wyplątać się z własnych kłamstw, choć naprawdę tego chce, a jej niepełnosprawna kuzynka Justyna nie potrafi poradzić sobie z nadopiekuńczą matką. Autorka ukazuje, jak człowiek potrafi być bezradny wobec ludzi, którzy chcą wiedzieć wszystko i mieć o każdym własny osąd. A do tego, idealnie opisuje, jak Nina chcąc walczyć ze swoim kłamstwem, jeszcze bardziej się w nim pogrąża.
"Dane wrażliwe" jako poradnik genialnego manipulatora - zdziwicie się, jak wiele rzeczy potrafi zaplanować gimnazjalistka. Myślicie, że problemy nastolatek są błahe i proste do rozwiązania? Nie z takim mistrzem gry jak Kasia. Już ona zadba o to, by i owca była cała i wilk syty.
Styl Ewy Nowak jest niezmiennie dobry - prosty i przyjemny ale emocje jakie igrają czytelnikiem w trakcie lektury "Danych wrażliwych" to, jak często mówi się w telewizji, całkiem nowa jakość. Bohaterowie nie są już tacy grzeczni a ich problemy nie tak wzruszające. W tej powieści dzieje się tak wiele i z taką siłą, że często otwierałam oczy szeroko ze zdziwienia. Możnaby rzec, że autorka zafundowała swojej bohaterce prawdziwy spacer przez szkolne piekło. A jej brat Bogdan, na początku wcale jej życia nie ułatwia - wręcz dręczy ją jak sumienie.
Dzięki tej lekturze, nabrałam jeszcze większej ochoty na przeczytanie całej serii miętowej. Zaś dla stałych czytelników mogę zdradzić, że bohaterowie książki "Drugi" pojawią się i w tej części, i trochę namieszają. Naprawdę warto dać tej powieści szansę, jako kolejnej części i jako osobnej książce. Szczególnie polecam nastolatkom, ale myślę, że i starsze panie będą zadowolone. Obok tej książki nie da się przejść obojętnie :)
Kłamstwo ma krótkie nogi i zawsze się wyda. Są kłamstwa małe, średnie i duże - i tak samo mają one różne konsekwencje. Nina Petrykowska zalicza się do grona osób, które kłamią na potęgę a w rezultacie... mają jeszcze większe kłopoty niż przed wypowiedzeniem kłamstwa. Naprawdę duże kłopoty.
Pamiętacie jeszcze moją recenzję poprzedniej książki Ewy Nowak pt. "Drugi"? Tam...
Po samych pozytywnych recenzjach książki „Igrzyska śmierci” wiedziałam, że i w moje ręce musi ona prędzej czy później trafić. Zatem odwiedzałam bibliotekę kilka razy w tygodniu i czekałam, aż ktoś w końcu odniesie ją z powrotem, ale mijały tygodnie, a ja powoli traciłam już nadzieję. I wtedy niespodziewanie ukazała się moim oczom: prosta czarna okładka ze złotym akcentem – jak się później okazało, broszką z kosogłosem. Zaczęłam ją czytać w pierwszej wolnej chwili.
Swoją historię opowiada nam, ludziom z nieznanej przeszłości, Katniss Everdeen – szesnastoletnia mieszkanka Dwunastego Dystryktu w państwie Panem, położonym gdzieś w północnej części teraźniejszych Stanów Zjednoczonych. Katniss, kilka lat wcześniej osierocona przez ojca tragicznie zmarłego w wybuchu w kopalni węgla, musi utrzymywać swoją młodszą siostrę Prim i matkę, która nie radzi sobie z rzeczywistością od śmierci męża. Na szczęście nastolatka od małego uczyła się od ojca sztuki przetrwania w lesie, a teraz od przyjaciela Gale’a. Wydaje się, że idzie jej całkiem nieźle i dziewczyna nie musi martwić się powszechnie panującym głodem, jednak nadchodzą coroczne Głodowe Igrzyska – spędzające sen z powiek wszystkim nastolatkom w dwunastu dystryktach. Dwójka nastolatków z każdej części Panem zostanie wysłana na arenę, a z dwudziestki czwórki przeżyje tylko jeden bądź jedna z nich.
Jak często teraz powstają takie powieści postapokaliptyczne? Bardzo często. Jest ich całe mnóstwo i najczęściej mają podobny schemat: jeden rząd lub państwo sprawuje władzę nad resztą ocalałego świata i próbuje stworzyć idealną społeczność żyjącą według prawa bez wyjątków i litości. I ta opowieść nie odbiega znacznie od wspomnianego planu, ale mimo to jest bardziej warta przeczytania niż wszystkie inne razem wzięte.
Co w niej jest takiego urzekającego? Konstrukcja świata przedstawionego - zdecydowanie budzi mój zachwyt. Suzanne Collins jest jak stara gawędziarka, która potrafi budować napięcie, odkrywać krok po kroku tajemnice ale także z wielką fantazją opisywać swój świat; świat Kapitolu rządzącego dwunastoma dystryktami, wybitne jednostki starające się swym życiem udowadniać, że nigdy nie ulegną władzy, zwyczajni ludzie, którzy codziennie zmagają się z brutalną rzeczywistością i wyzyskiem oraz igrzyska godne starożytnych Rzymian, pełne wymyślnego cierpienia i niewinnej krwi.
„Igrzyska śmierci” to powieść o zmaganiu się z bezwzględnymi przeciwnikami ale też z samym sobą. Dzięki niej poznajemy naturę ludzką i doceniamy swoje życie. Widzimy, jak robimy krzywdę sobie samym pozwalając innym nami manipulować i jak łatwo krzywdzimy też innych. Jednak nauka z niej płynąca nie jest nachalna. Nie ma czasu na filozoficzne rozmyślania na arenie i pod okiem kamer, czujność musi zachowywać nawet czytelnik, bo wsiąka w akcję do głębi. I to właśnie sprawia, że tak wiele osób zakochuje się w tej powieści. Jest dynamiczna, brutalna a zarazem smutna i czasem romantyczna, ale to dosyć rzadko. Łzy też niestety popłyną i to nie raz. A Katniss? To bohaterka, która nie męczy, ale wyzwala emocje i ciągle pobudza nasz czujność - prawdziwa łowczyni. Dzięki tej mieszance powstał bestseller, który przez ponad rok utrzymywał się na liście bestsellerów "The New York Timesa". W pełni zasłużenie.
Jeżeli jeszcze się wahacie - nie warto. Dzięki takim książkom cytat: "Kto czyta książki, żyje podwójnie" nabiera realnego znaczenia. Polecam!
Po samych pozytywnych recenzjach książki „Igrzyska śmierci” wiedziałam, że i w moje ręce musi ona prędzej czy później trafić. Zatem odwiedzałam bibliotekę kilka razy w tygodniu i czekałam, aż ktoś w końcu odniesie ją z powrotem, ale mijały tygodnie, a ja powoli traciłam już nadzieję. I wtedy niespodziewanie ukazała się moim oczom: prosta czarna okładka ze złotym akcentem –...
więcej mniej Pokaż mimo to2011-07-12
Po przeczytaniu pierwszej części trylogii o futurystycznym państwie Panem nie mogłam się oprzeć pokusie, by jak najszybciej zapoznać się z drugą, czyli „W pierścieniu ognia”. „Igrzyska śmierci” były rewelacyjne, choć jak wiadomo, ja zawsze jakiś minus znajdę. Zastanawiałam się więc, czy kontynuacja będzie lepsza, na tym samym poziomie czy gorsza, jak to z większością „następnych tomów” bywa. Mogę na razie stwierdzić tylko, że się nie zawiodłam.
W porównaniu z częścią pierwszą - akcji będzie na pewno mniej. Katniss Everdeen i Peeta Mellark wracają do domów jako zwycięzcy. Cieszą się dostatkiem, poważaniem, umiarkowaną swobodą – do czasu. Wygrana aż dwóch trybutów, poprzez swego rodzaju szantaż, nie może być obojętna dla prezydenta Snowa, w końcu Igrzyska miały znowu poniżyć i zgnębić wszystkie dystrykty, a posunięcie Katniss spowodowało, że wiele z nich zamiast kulić się w rozpaczy planuje bunt. Nieświadomie trybuci z Dwunastego Dystryktu przyczynili się do ogólnopaństwowego powstania i tylko gra pozorów może uratować dobre imię Kapitolu i przywrócić pokój. Tak przynajmniej twierdzi prezydent. Katniss musi poświęcić swoje marzenia i całe przyszłe życie dla kraju, inaczej zginą jej bliscy.
Spodziewałam się całkiem innego zakończenia po Igrzyskach. Odrobiny sielanki, później kolejnych Igrzysk, w których Katniss byłaby mentorem. Autorka wzięła mnie z zaskoczenia w najmniej oczekiwanym momencie, i gdy już myślałam, że kłopoty Katniss nie mogą być większe, Collins przypomniała swoim czytelnikom, że zawsze może być gorzej.
Książkę czytało mi się równie przyjemnie jak pierwszy tom i chyba nawet szybciej przez nią przebrnęłam, ale ja tak mam. Im dalej w las tym łatwiej. Znowu historię poznajemy tylko z perspektywy Katniss, jednak w tej części możemy trochę odpocząć i chociaż na początku po prostu obserwować sytuację. Dziewczyna, która igrała z ogniem, teraz walczy z władzą i doświadcza prawdziwego terroru, i tego cielesnego i psychicznego. Atmosfera wrogości i strachu wyczuwalna jest na każdym kroku. Ta powieść po prostu wciąga.
Chciałam powiedzieć, co w tej części mi się nie podobało, ale te wrażenia już mi się zatarły i nie wracają z jeszcze większą mocą jak w niektórych książkach. „W pierścieniu ognia” spokojnie dorównuje swojej poprzedniczce, choć to w sumie całkiem inne historie, skupione na różnych wątkach. W pierwszej części autorka ukazywała jak można zgnębić człowieka fizycznie, a w tej – psychicznie. Oba rodzaje cierpień są porównywalne i to możemy odnieść do swojego życia. Czasami słowa ranią bardziej niż uderzenia. Tą właśnie myśl Collins idealnie wplotła w dobrze skonstruowaną fabułę opartą nie tylko na przeżyciach Katniss w Dwunastym Dystrykcie. W Panem nadszedł kres panowania bezwzględnego Kapitolu i ludzie upomnieli się o swoją godność.
Teraz z ogromnym zaciekawieniem czekam na możliwość poznania ostatniej części trylogii Suzanne Collins pod tytułem „Kosogłos”. Domyślam się po tytule, czego dokładnie będzie dotyczyć, ale zachowam to dla siebie – zajrzyjcie do swojej biblioteki i sprawdźcie, czy nie czekają tam na Was powieści tej autorki. Obiecuję, że nie pożałujecie ;)
Po przeczytaniu pierwszej części trylogii o futurystycznym państwie Panem nie mogłam się oprzeć pokusie, by jak najszybciej zapoznać się z drugą, czyli „W pierścieniu ognia”. „Igrzyska śmierci” były rewelacyjne, choć jak wiadomo, ja zawsze jakiś minus znajdę. Zastanawiałam się więc, czy kontynuacja będzie lepsza, na tym samym poziomie czy gorsza, jak to z większością...
więcej mniej Pokaż mimo to2011-07-22
Kojarzycie może taki film jak "Wyznania zakupoholiczki"? A może nawet książkę? Zastanawiacie się pewnie, czemu tak Was przepytuję - otóż wspomnianą historię również stworzyła Sophie Kinsella - czyli tak naprawdę Madeleine Wickham, dziennikarka w branży finansowej, a także jedna z moich ulubionych autorek.
Jakby to było obudzić się pewnego dnia w szpitalu i nie pamiętać trzech poprzednich lat? Taką sytuację rozważa pisarka, w swojej piętnastej z kolei książce pt. "Pamiętasz mnie?". W moim wypadku byłoby to całe liceum (za klasą może bym tęskniła, ale na pewno za żadnym nauczycielem) - u Lexi Smart, głównej bohaterki, są to najprawdopodobniej trzy najpiękniejsze lata z jej całego życia. Tak to wygląda na pierwszy rzut oka.
Alexia Smart, córka kobiety kochającej ponad wszystko psy whippety, starsza siostra Amy - dawniej cudownego dziecka a teraz konkretnej rozrabiaki od kradzieży i wyłudzeń - i żona, żona przystojnego, troskliwego i bogatego Erica Gardinera. Dawniej zakompleksiona asystentka asystenta z krzywymi zębami i partnerem godnym pożałowania, teraz należąca do londyńskiej elity piękność z milionami na koncie. Przez trzy lata w życiu Lexi zmieniło się prawie wszystko, a ona musi się tego wszystkiego nauczyć, najlepiej jak najszybciej, bo jej nowe wyższe stanowisko jest przecież mocno oblegane i szef nie będzie wiecznie znosił jej amnezji. Mąż też dopomina się o swoje, podczas gdy - teraz już dwudziestoośmioletnia Lexi - zastanawia się, jakim cudem została jego żoną, zdobyła tak wysokie stanowisko w pracy i to wszystko bezproblemowo godziła.
Dawno nie czytałam nic z Kinselli, ale pamiętałam, że jej książki potrafiły wywoływać niekontrolowane wybuchy śmiechu i zdecydowanie poprawiały mi humor. Tutaj sytuacja jest całkiem odmienna, bo najczęściej byłam wzruszona, smutna, współczułam Lexi i uroniłam parę łez, choć nie mogę powiedzieć, że śmiesznych epizodów nie było, bo autorka ma tak lekkie pióro, że czasem aż trudno się nie uśmiechnąć. Jednak to było co innego. Strona po stronie jest coraz gorzej a kłopoty rosną a ja jak statku na morzu pełnym rekinów wypatrywałam jakichś pozytywnych akcentów. Kinsella dawkowała je bardzo rozsądnie targając moim emocjami.
Nie napiszę nic więcej, bo na pewno zdradzę coś z fabuły - wystarczy, że zagwarantuję, że warto tę książkę poszukać w bibliotece lub nawet kupić, jeżeli lubi się komedie romantyczne. To książka dla kobiet i dziewczyn, ale jeżeli znajdą się jacyś mężczyźni gotowi na mocny zastrzyk literatury "pięknej" to czemu nie? Poznanie psychiki kobiecej żądnemu mężczyźnie jeszcze chyba nie zaszkodziło.
Kojarzycie może taki film jak "Wyznania zakupoholiczki"? A może nawet książkę? Zastanawiacie się pewnie, czemu tak Was przepytuję - otóż wspomnianą historię również stworzyła Sophie Kinsella - czyli tak naprawdę Madeleine Wickham, dziennikarka w branży finansowej, a także jedna z moich ulubionych autorek.
Jakby to było obudzić się pewnego dnia w szpitalu i nie pamiętać...
2011-08-01
Ostatnio w telewizji został poruszony temat więzień. Wiadomo dlaczego i przez kogo. Norweskie więzienia wyglądają jak polskie pensjonaty, a kary wymierzane w tym kraju wydają się większości świata śmieszne. Pomyślałam nawet, że Polacy z chęcią dadzą się złapać na czymkolwiek w takiej Norwegii, żeby tylko na parę lat zamieszkać w takim fantastycznym miejscu (lepszym niż ich własne mieszkania) ale odbiegłam od tematu. Ważne jest, że w powieści Smitha miejsce akcji to więzienie - tytułowa Otchłań. I w tym zakładzie karnym nikt nie chciałby mieszkać, nawet przez jeden dzień i nawet gdyby był bezdomnym.
Główny bohater i narrator zarazem to Alex Sawyer, siedemnastolatek, który nie ma szczególnie przyjemnego usposobienia. Od trzech lat kradnie a także gnębi młodszych i słabszych. Pewnego dnia dostaje z kolegą - Tobym - cynk, że dom jakichś bogaczy przez weekend będzie pusty. Takiej okazji nie można przepuścić i oboje układają niezbyt skomplikowany plan dostania się do środka. Dziura w oknie przy drzwiach, poradzenie sobie z zamkiem od wewnątrz i gotowe. Wydaje się nawet, że w domu, w którym sprzętem elektronicznym możnaby obdzielić kilka sklepów powinno być jakieś mocniejsze zabezpieczenie czy alarm ale nic się nie dzieje, zatem chłopcy szybko dobierają się do skarbów.
I tu zaczyna się akcja, bo oboje zostają prędko złapani przez nad wyraz szybkich i rosłych mężczyzn w garniturach. Próbują uciekać, jednak nie mają szans - a do tego Alex zostaje wrobiony w morderstwo swojego najlepszego przyjaciela. Mężczyźni pozwalają mu uciec, do pewnego momentu. Na sali sądowej, gdzie nieuchronnie musiał się znaleźć, pojawiają się znowu. Ci mężczyźni to strażnicy w Otchłani, gdzie Alex zostaje wysłany. A Otchłań to podziemne więzienie, gdzie młodzi przestępcy odsiadują tylko i wyłączenie kary dożywotniego pozbawienia wolności.
"Otchłań. W potrzasku" to niestety pierwszy tom serii o więzieniu dla nastolatków. Niestety, ponieważ książka jest naprawdę genialna, a ja znowu będę musiała czekać kilka miesięcy, by dowiedzieć się, czy głównemu bohaterowi uda się stamtąd uciec i jak potoczą się dalsze losy Alexa a także jego przyjaciół. Smith pisze prostym, przejrzystym językiem bez zbędnych udziwnień i potrafi zawrzeć w opisach wszystko co najważniejsze: okropność, grozę, cierpienie, obrzydzenie... dzięki niemu czasem żołądek podchodził mi do gardła, czasem cała krew odpływała mi z twarzy ze strachu a jeszcze innym razem płakałam jak bóbr. A to jest książka wyraźnie dla płci brzydkiej! Zadziwiająca jest brutalność niektórych bohaterów i przemiana Alexa, który z gburowatego złodziejaszka staje się prawdziwym mężczyzną. W Otchłani ścierają się ze sobą najdziwniejsze indywidua, bo są tam i gangi i wolni strzelcy siejący grozę, ale również bojaźliwe dzieciaki i zwykli nastolatkowie, którzy próbują mimo całej beznadziejności sytuacji zachować twarz i żyć z jako taką godnością.
Z tyłu książki napisano, że Otchłań to więzienie, w którym śmierć jest najmniejszą z trosk - i to prawda. Więźniowie wolą popełnić samobójstwo niż znosić wymyślne tortury i żyć w ciągłym strachu, że nocą pojawią się oni - niskie potwory o pomarszczonych twarzach i z przyszytymi na stałe maskami gazowymi. Jeden z takich potworów znajduje się na budzącej przerażenie i wstręt zarazem okładce. Kim są te potwory i co takiego robią? Dowiecie się wszystkiego z książki, już i tak napisałam za dużo.
Mam nadzieję, że następna część ukaże się szybko, bo już nie mogę się doczekać, co będzie dalej z Alexem i jego przyjaciółmi. Zdecydowanie polecam tę książkę wszystkim, którzy nie boją się rozlewu krwi, brutalnych scen, nieziemskich potworów i historii bez wątków miłosnych. Jest to książka również a może nawet przede wszystkim dla chłopców więc idealnie nadaje się na prezent dla braci czy kuzynów, a może nawet ojców i wujków lubujących się w fantastyce czy science-fiction. Warto sięgać po nowe, inne gatunki - a takie powieści coraz bardziej przekonują mnie do wcześniej unikanych fantastyki oraz science-fiction. I nie wierzcie opisowi, że ta książka trzyma w napięciu jak Prison Break, jest jeszcze lepsza :)
Ostatnio w telewizji został poruszony temat więzień. Wiadomo dlaczego i przez kogo. Norweskie więzienia wyglądają jak polskie pensjonaty, a kary wymierzane w tym kraju wydają się większości świata śmieszne. Pomyślałam nawet, że Polacy z chęcią dadzą się złapać na czymkolwiek w takiej Norwegii, żeby tylko na parę lat zamieszkać w takim fantastycznym miejscu (lepszym niż ich...
więcej mniej Pokaż mimo to
„Poruszająca opowieść o trudnych wyborach, przebaczeniu i nadziei.” Najkrótszy i najbliższy prawdy opis tej książki zawiera się właśnie w powyższym zdaniu.
Na pewno większość z nas rozpamiętuje swoje błędy. Rozważa, co by było gdyby coś się wydarzyło lub nie. Marzy o cofnięciu się w czasie. Margot dotkliwie odczuwa te wszystkie potrzeby – jej życie było pełne zła, ona sama często swoim zachowaniem doprowadzała do tragedii, własnych i rodzinnych. Z perspektywy czasu, po śmierci, widzi, jak wiele decyzji podjęła niewłaściwie i jak często podejmując je zapominała o swoich bliskich. Obwinia się więc za rozpad małżeństwa i wyrok syna. Na ratunek przybywa jej Nandita, składając propozycję nie do odrzucenia i przedstawiając Ruth – jej anielskie wcielenie. Od tego momentu Ruth jest Aniołem Stróżem Margot.
„Zawsze przy mnie stój” to bajka – piękna i wzruszająca historia. Jednak sielski spokój nie panuje zbyt długo na kartach tej książki. Życie Margot, przeżywane przez Ruth od nowa, było pasmem nieszczęść i anielski motyw jest jedynie woalem zakrywającym kontury, tuszującym szczegóły. I nawet Anioł Stróż, posiadający moc od Boga, niewiele może zdziałać, kiedy w grę wchodzi walka z demonami czającymi się w zakątkach mieszkań, oplatającymi ludzkie ciała i przejmującymi nad nimi kontrolę a także… z losem, który zaplanował dla nas sam Bóg. Anioł Stróż nim nie jest, więc jego zadaniem nie jest głęboka ingerencja w życie ludzkie. Anioł ma zasady: Obserwuj, chroń, rejestruj, kochaj.
Czytając powieść Carolyn Jess-Cooke miałam wrażenie, że pisze ona historię osób, które zna. Tak często spotykam bohaterów oderwanych od naszej rzeczywistości, choć stąpają po tej samem ziemi. Tutaj było całkiem inaczej, bohaterowie byli jak najbardziej prawdziwi, a gdyby nie senność późną nocą, mogłabym czytać tę książkę bez przerwy. Akcja jest wyważona, potrafi pędzić i budzić grozę, a za chwilę znów wrócić do zwyczajnego tempa – jak w normalnym życiu. Są upadki, ale też i wzloty, i choć Margot przeżyła chyba więcej złego niż dobrego, to jednak z perspektywy czasu ta różnica się zaciera.
Tej książki nie da się czytać z kamienną twarzą. Często się uśmiechałam do bohaterów, złościłam, gdy Margot głupio postępowała i sama wcielałam się w jej Anioła Stróża, roniłam łzy, gdy demony i zwykła niesprawiedliwość przejmowały kontrolę nad sytuacją doprowadzając do rodzinnych tragedii. Byłam pełna podziwu dla Aniołów złych ludzi, którzy mimo to kochali swoich podopiecznych. I dzięki tej książce czułam się tak, jakbym dotknęła skrawka nieba. Autorka nigdy nie używa moralizatorskiego tonu, jest pełna zrozumienia i słowo, które wyeksponowała, a o którym powinien pamiętać nie tylko każdy Anioł Stróż jest: zaufaj. Anioły jak i ludzie muszą pamiętać, że Bóg chce dla nich jak najlepiej i to mnie urzekło.
Nie potrafię porównać tej książki z żadną inną – pierwszy raz czytam o Aniołach. Ale i tak wiem, że jest to powieść nietuzinkowa. W dobie pośpiechu i kultu fizycznego piękna, gdy goni nas czas, a każdy myśli tylko o sobie, warto przeczytać tę książkę i porównać charakter Margot z własnym. Bo myślę, że w każdym z nas jest trochę przesadnej upartości, pychy, każdy z nas jest trochę samolubny i każdy coś przeszedł. Historia o straconych szansach może nas trochę otrzeźwić i sprawić, że zastanowimy się nad naszymi relacjami z bliskimi.
Ciężko jest przejść obojętnie obok tej historii. Dostarcza ona niezapomnianych wzruszeń, jest piękna, budująca i w pewien sposób zmienia sposób patrzenia na świat. Widzi się go w cieplejszych barwach. Pomimo całego zła i wszystkich cierpień należy pamiętać, że jest ktoś, kto nigdy o nas nie zapomina – nasz Anioł Stróż.
Polecam tę powieść wszystkim, bez względu na wiek, płeć czy wyznanie. Chodzi tu o coś większego, o miłość, zaufanie i przyjaźń. Carolyn Jess-Cooke ujęła to wszystko w pięknych słowach – w końcu zna się na rzeczy, jest poetką.
„Poruszająca opowieść o trudnych wyborach, przebaczeniu i nadziei.” Najkrótszy i najbliższy prawdy opis tej książki zawiera się właśnie w powyższym zdaniu.
Na pewno większość z nas rozpamiętuje swoje błędy. Rozważa, co by było gdyby coś się wydarzyło lub nie. Marzy o cofnięciu się w czasie. Margot dotkliwie odczuwa te wszystkie potrzeby – jej życie było pełne zła, ona...
2011-03-29
Mówią, że najtrudniej jest zacząć. Zgadzam się z tym - pierwsze zdanie, pierwsza książka, to zawsze sprawia kłopot. Są jednak wyjątki od reguły, bo książka Ally Condie „Dobrani” jest bajeczna i lekka od pierwszego akapitu. Urzekła mnie na tyle, że na przemian otwierałam ze zdumienia oczy i uśmiechałam się do siebie, naiwnie, na myśl o stworzonej w Społeczeństwie pozornej harmonii i spokoju. Autorka posiada dar władania umysłami czytelników.
Tytuł książki można odnieść do wszystkiego, co się w niej zawiera: adekwatnie dobrana dieta dla każdego członka Społeczeństwa, dopasowane do organizmu tempo i czas osobistego treningu, idealnie dobrany partner życiowy. Tak, to kolejna opowieść o miłości, ale wbrew tytułowi, zakochani nie będą w niej mieli łatwego życia – a wszystko przez jeden wiersz.
Wydaje się to absurdalne ale przecież to odległa przyszłość, oparta na Stu Wierszach, Stu Piosenkach, Stu Lekcjach Historii… Wspomniane zbiory, wyselekcjonowane przez największych znawców literatury i społeczeństwa, stanowią cały dorobek kulturowy Społeczeństwa. Funkcjonariusze, czyli wyższa władza, uważają, że współczesna nam rozmaitość utworów jest zbędna i należy pozbyć się śmieci z przeszłości. Jednak parę osób pracujących przy selekcji przemyca zakazane wiersze. Kojarzy mi się to z czasami okupacji, kiedy sztuka była tworzona w podziemiach. Tutaj również występuje podziemie – sprzedające wiersze.
Czy ktoś z nas potrafiłby sobie wyobrazić przemycanie wierszy? Jak niewielki odsetek ludzi na Ziemi czyta wiersze dla przyjemności? Szuka w nich oparcia dla własnej ideologii? W opisywanej przyszłości jest to jeszcze mniejsza liczba. Życie jest tak uporządkowane, że na literaturę nie ma zbyt wiele czasu. Nie wolno też wierszy tworzyć. Zresztą, nawet gdyby ktoś chciał – nikt nie potrafi pisać. Wszyscy posługują się przenośnymi komputerami, jeżeli coś piszą, to na klawiaturze.
W takim świecie żyje od urodzenia Cassia Reyes, główna bohaterka, którą poznajemy w dniu „Bankietu Doboru”. Kończy właśnie siedemnaście lat i udaje się wraz z rodzicami do Ratusza, gdzie ona i jej koleżanki, które również ukończyły siedemnaście lat, będą „dobrane”. Cassia jest ubrana w zieloną, jedwabną suknię, wypożyczoną specjalnie na ten wieczór; w dłoni trzyma Artefakt, czyli przedmiot zachowany z przyszłości – w jej przypadku jest to złota puderniczka jej babci. Jest zestresowana, tak jak i reszta jej koleżanek oraz oczarowana, bo taki bankiet ma się tylko raz w życiu, a sposobność jedzenia tortu czekoladowego może się już nie powtórzyć, chyba, że podczas Ostatniego Bankietu… Dziewczyny podchodzą w kolejności alfabetycznej, więc Cassia jest jedną z ostatnich. Gdy nadchodzi jej kolej, dzieje się coś nadzwyczajnego, ekran, który ma pokazywać wybrańca jest pusty. To oznacza tylko jedno – „dobrany” pochodzi z jej miasta.
Cassia jest zaskoczona, ale szczęśliwa. Zna swojego wybranka, więc nie ma się czym martwić, a srebrne pudełeczko ze skankartą z informacjami o drugiej połówce może potraktować jedynie jako pamiątkę. Inne dziewczęta z tego prozaicznego przedmiotu muszą poznać szczegółowo swoich lubych. Jednak wieczorem, gdy szczęśliwa wraca do domu i chce przed snem obejrzeć swoją skankartę, okazuje się, że to nie jej wybranek widnieje na zdjęciu.
Akcja toczy się dosyć wartko i już niedługo po tym incydencie Cassia musi przygotowywać się na kolejny Bankiet - Ostatni Bankiet swojego dziadka, którego spadek i postanowienie mogą być zbyt trudne do zaakceptowania przez żyjących według prawa członków rodziny Reyes. Mimo to podejmują oni wyzwanie działania przeciwko zasadom, co uruchamia lawinę dziwnych zdarzeń w Klonowej Gminie i zmienia całkowicie spokojne życie rodziny Cassii.
Czytając „Dobranych” nie mogłam zignorować absurdalności perfekcyjnego świata, w którym znaleźli się bohaterowie. Możliwe, że autorka chciała przekazać czytelnikom, w swojej poetyckiej prozie, że idealni ludzie i idealne systemy nie istnieją. Do doskonałości można dążyć, ale nigdy nie będzie nam ona dana. Przyjemny w odbiorze styl i ciekawy dobór wierszy, z którymi będzie musiała zmierzyć się Cassia sprawia, że książka pozostaje w pamięci a motto książki zmusza do myślenia. Czy warto iść tą samą drogą, którą wybrali inni? Czy jesteśmy pewni, że to wyjście nas też uszczęśliwi?
„Nie wchodź łagodnie do tej dobrej nocy…”
Dylan Thomas
Mówią, że najtrudniej jest zacząć. Zgadzam się z tym - pierwsze zdanie, pierwsza książka, to zawsze sprawia kłopot. Są jednak wyjątki od reguły, bo książka Ally Condie „Dobrani” jest bajeczna i lekka od pierwszego akapitu. Urzekła mnie na tyle, że na przemian otwierałam ze zdumienia oczy i uśmiechałam się do siebie, naiwnie, na myśl o stworzonej w Społeczeństwie pozornej...
więcej mniej Pokaż mimo to
Zdesperowana pisarka tanich romansów postanawia ze sobą skończyć. Nie układa jej się w życiu osobistym, do czego się przyzwyczaiła i co codziennie znosi z pokorą, ale gdy i w życiu zawodowym grunt sypie jej się pod nogami nie może pozostać bezczynna. Samobójstwo z klasą to jedyna rzecz o jakiej naprawdę marzy bohaterka bestsellerowej powieści Kerstin Gier.
Książkę tę dostałam na osiemnaste urodziny od przyjaciółki. Okładka spodobała mi się od pierwszego wejrzenia ale z racji nawału innych lektur ciągle odkładałam tę pozycję na bok. W pewnym momencie pomyślałam sobie, chociaż zacznę... i nie mogłam przestać. Czytałam do czwartej rano, aż zabrakło mi stron :)
Geri poznajemy na obiedzie u rodziców. Co niedzielę zbierają się tam też jej siostry (z partnerami i dziećmi, których imion nie wymienię gdyż książka powędrowała w kolejne ręce). Jednak, co najważniejsze, wszystkie miały być synkami, i tak Martin został Martiną, Ludwik - Ludwiką... Geri miała być chyba Gerardem. Rodzice Geri nie mogą wybaczyć jej przerwania studiów i hańbiącej dobre imię ich rodziny pracy - pisarki romansów (dodatków do czasopism), co wypominają jej przy każdej wizycie i co ukrywają przy każdej rozmowie ze znajomymi czy dalszą rodziną. A fakt, że pomimo trzydziestki na karku wciąż jest singielką, jest tematem żartów na rodzinnych spotkaniach. Sama też zauważa w tym coraz więcej wad, gdyż przyjaciele nieustannie zmieniający stan cywilny i wychowujący kolejne dzieci nie są najlepszymi towarzyszami rozmowy.
Geri nie ma łatwego życia. Po rzuceniu studiów dla wątpliwej kariery pisarskiej, (która mimo wszystko w pełni ją zadowolą i pozwala przeżyć od wypłaty do wypłaty) nie myślała za wiele o przyszłości i wciąż ma przedłużane umowy o pracę. Od kilku lat pisze jeden romans co dwa tygodnie, co daje około 24 książek rocznie. I cóż z tego, skoro po tylu latach nienagannej pracy w jej firmie zmienia się zarząd a jej grozi zwolnienie? A do tego nowy szef, na którym miała zrobić jak najlepsze wrażenie, przez przypadek ujrzał ją pijaną. I w tym momencie przychodzi jej na myśl tylko samobójstwo.
W tym momencie akcja zaczyna pędzić jak szalona, a kolejne rozdziały najprawdopodobniej zbliżające do niechybnej śmierci Geri, rozdzielane są jej pojedynczymi listami pożegnalnymi. I nie byłoby w nich nic dziwnego, gdyby nie fakt, iż Geri pragnie przerwać milczenie i każdemu pisze wszystko co o nim myśli. Dosłownie wszystko. I tu mogę wtrącić - bo spojleruję chyba za bardzo, że te listy są genialne i one właśnie nadają przekomiczny charakter tej książce. Niewątpliwy talent pisarski Geri (i autorki) tylko dodaje im uroku.
Styl autorki jest tak przyjemny, że książkę czyta się bardzo szybko i płynnie, a ironia i komizm wylewają się strumieniami z wszystkich rozdziałów. Ciężko mi opisać wrażenia, gdyż zaraz po skończeniu książki miałam maślane oczy jakbym przeczytała najlepszą książkę na świecie. I dla mnie taką ona pozostanie na długo - jednak za odczucia innych nie ręczę. Nie mogę też znikąd wyciągnąć jakichś powalających statystyk, bo ta książka nigdy nie była na fali popularności - a szkoda.
Wartka akcja i chwytliwe dialogi to kolejny wielki plus tej książki. Czasami powieść aż kipi od akcji i autor traci wątek - tutaj takich tendencji nie zauważyłam. Książka jest dopracowana w szczegółach i dynamika fabuły nie męczy, wręcz przeciwnie, czytając tą książkę zapomina się o całym bożym świecie. W budowaniu napięcia mogę ją porównać do kosztowanych (mało powiedziane) dzisiaj czekoladek ptasiego mleczka. Najpierw zjada się czekoladę z wierzchu, a potem zatapia w miękki środek... i przechodzi do następnej czekoladki :) Tak samo tutaj, żal pominąć choć jedną stronę.
Z czystym sercem mogę polecić tę książkę każdej damie :)
Zdesperowana pisarka tanich romansów postanawia ze sobą skończyć. Nie układa jej się w życiu osobistym, do czego się przyzwyczaiła i co codziennie znosi z pokorą, ale gdy i w życiu zawodowym grunt sypie jej się pod nogami nie może pozostać bezczynna. Samobójstwo z klasą to jedyna rzecz o jakiej naprawdę marzy bohaterka bestsellerowej powieści Kerstin Gier.
więcej Pokaż mimo toKsiążkę tę...