Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz

Na półkach:

Bardzo nierówna książka - w czym upatruję się raczej winy redakcji. Nie wystarczy zebrać wszystkie teksty autorki na dany temat i opakować w papier, tusz i twardą kolorową okładkę, trzeba także podać to danie w formie strawnej dla czytelnika. Tutaj natomiast (i nie wiem, czy to zabieg celowy) lektura przypomina trochę grzebanie w śmietniku - a i owszem, można natrafić na teksty bardzo dobre i potrzebne (takie z długą datą ważności), ale wydobyć je musimy samodzielnie. Redakcja wrzuciła to do jednego kontenera, zamiast posortować. Trochę przykro. A wystarczyłby prosty zabieg: dodanie paru etykiet - w tę stronę "sylwetki postaci" (słynny piekarz), tu istotne tematy (np. freeganizm) i czytelnik o wiele więcej wyciągnąłby z tej lektury. Na pewno nie błądziłby później, szukając jakiegoś fragmentu ("to jak to było z tymi oznaczeniami: najlepiej/należy spożyć do...?" "Jak długo mogę trzymać "po terminie" mąkę?" Długo. Bardzo długo. Nie wiem, czy znajdę, na której to było stronie).

Bardzo nierówna książka - w czym upatruję się raczej winy redakcji. Nie wystarczy zebrać wszystkie teksty autorki na dany temat i opakować w papier, tusz i twardą kolorową okładkę, trzeba także podać to danie w formie strawnej dla czytelnika. Tutaj natomiast (i nie wiem, czy to zabieg celowy) lektura przypomina trochę grzebanie w śmietniku - a i owszem, można natrafić na...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Udana opowieść, aczkolwiek nieco uroku odbiera jej kulejące polskie tłumaczenie.

Holmes prowadzi dwa śledztwa równocześnie (jedno na polecenie Mycrofta), które w pewien sposób się ze sobą łączą, rywalizuje z francuskim detektywem Jeanem Vidocqem (potomkiem Eugene-François Vidocqa), walczy ze swoimi i nie tylko swoimi demonami i dostaje baty. Jak zwykle towarzyszy mu wierny Watson. Obaj główni bohaterowie zostali nakreśleni świetnie, ale i postaci poboczne także wykazują się własnym temperamentem.

Udana opowieść, aczkolwiek nieco uroku odbiera jej kulejące polskie tłumaczenie.

Holmes prowadzi dwa śledztwa równocześnie (jedno na polecenie Mycrofta), które w pewien sposób się ze sobą łączą, rywalizuje z francuskim detektywem Jeanem Vidocqem (potomkiem Eugene-François Vidocqa), walczy ze swoimi i nie tylko swoimi demonami i dostaje baty. Jak zwykle towarzyszy mu wierny...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

To nie jest książka, która ma przekonać przekonanych i to właśnie jest jej wielką zaletą. Foer nie pisze tylko dla wegetarian czy wegan, ani nie stosuje wyłącznie apelu do mięsożerców "przestańcie, źle czynicie". Opowiada swoją osobistą historię i pokazuje, jak nasze życiowe doświadczenia i nasza wiedza wpływają na nasze żywieniowe wybory. I mówi coś ważnego: tak, to, co jemy, jest naszym wyborem.
Jeśli ktoś nie ma wyboru, czy możemy go za to potępiać? Dotyczy to zarówno kwestii jedzenia, jak i wspierania branży przemysłu mięsnego, np. przez podjęcie pracy w rzeźni. Z drugiej strony autor pokazuje postawę swojej babci, która podczas II WŚ odmówiła zjedzenia mięsa, bo było ono niekoszerne. W takiej sytuacji można się przecież zastanawiać, co jest ważniejsze: przeżycie czy zasady moralne.
Foer uwypukla to, że często nie ma łatwych rozwiązań ani prostych odpowiedzi. Trudno się nie zgodzić z nim, kiedy twierdzi, że nie zawsze jesteśmy/możemy być konsekwentni w naszych wyborach. Sama decyzja o rezygnacji z mięsa na niewiele się zda, jeśli np. wciąż będziemy wspierać kurze fermy ze względu na naszą miłość do jajecznicy. Przykładów tego typu można mnożyć. Autor porusza między innymi temat połowów ryb (tak chętne zjadanych tuńczyków i łososi) i tego, jaką szkodę przynoszą one środowisku (ile gatunków ginie "przy okazji"). Można z tego wszystkiego wysnuć pesymistyczne wnioski, jak Elizabeth Costello, wegetarianka patrząca ze wstydem na swoje skórzane buty. Ale można też spojrzeć na to inaczej.
Tym, co odróżnia Foera od innych pisarzy zajmujących się tą tematyką, jest to, że w jego przekonaniu nawet drobna zmiana na lepsze jest mimo wszystko zmianą na lepsze. Ograniczenie ilości spożywanego mięsa, jego zdaniem, także może przynieść pozytywne skutki. Autor odnosi się tu głównie do sytuacji w USA, ale problem nadprodukcji żywności nie dotyczy przecież wyłącznie tego rejonu. Warto tu zaznaczyć, o jaką żywność chodzi (mięso) i o to, czy rzeczywiście intencją producentów jest wykarmienie rzeszy konsumentów (wcale nie). Zwierzęta cierpią, kiedy są traktowane niehumanitarnie, źle opłacani pracownicy ulegają sadystycznym skłonnościom, urzędnicy przymykają na to oko podczas kontroli, ludzie mieszkający w sąsiedztwie hodowli przemysłowych podupadają na zdrowiu z powodu skażenia środowiska. Im więcej wiemy, tym prostsze wydaje się potępienie idei "taniej szynki", czyż nie? A jednak - niekoniecznie. Foer przestawia mięsożerność jako przyzwyczajenie, a nawet nałóg. Wiemy aż za dobrze, że coś szkodzi nam i innym, chcemy to rzucić, ale... okazuje się, że to nie takie proste. Dana potrawa, jej smak, często działa jak proustowska magdalenka - wiąże się z określonymi wspomnieniami, z doświadczeniem wspólnoty.
Myślę, że bardzo ciekawe byłoby pokazanie tej kwestii w kontekście polskim - jak reglamentacja towarów wpłynęła na późniejsze decyzje konsumenckie, albo do czego aspirujemy, wybierając zagraniczne produkty. Jedzenie to nie tylko jedzenie, ale też związane z nim historie - i o tym traktuje książka Foera. Być może nie tyle tęsknimy np. za kiełbaskami, ile za ogniskiem i ludźmi, którzy razem z nami trzymali patyk nad ogniem?

Ostatnia uwaga dotycząca tłumaczenia - 2 wydanie nie zawiera już błędów. I okładkę ma ładniejszą, z krówką.

To nie jest książka, która ma przekonać przekonanych i to właśnie jest jej wielką zaletą. Foer nie pisze tylko dla wegetarian czy wegan, ani nie stosuje wyłącznie apelu do mięsożerców "przestańcie, źle czynicie". Opowiada swoją osobistą historię i pokazuje, jak nasze życiowe doświadczenia i nasza wiedza wpływają na nasze żywieniowe wybory. I mówi coś ważnego: tak, to, co...

więcej Pokaż mimo to

Okładka książki Zoopolis. Teoria polityczna praw zwierząt Sue Donaldson, Will Kymlicka
Ocena 7,2
Zoopolis. Teor... Sue Donaldson, Will...

Na półkach: ,

Trudna książka, bardzo specjalistyczna. Donaldson i Kymlicka wykładają w niej swoją propozycję teorii praw zwierząt i mocno krytykują ART (Animal Rights Theory) za koncentrację na przyznaniu zwierzętom praw negatywnych przy równoczesnym pominięciu praw pozytywnych. Pokazują, że w wielu przypadkach podejście prezentowane przez ART jest niewystarczające. Omawiają kolejno przypadki zwierząt udomowionych, dzikich oraz liminalnych (żyjących w pobliżu ludzkich siedzib, ale nieudomowionych, a ponadto często postrzeganych jako szkodniki). Sugerują, że zwierzętom udomowionym należy nadać prawa obywatelskie (oczywiście chodzi tu o uznanie ich za członków ludzko-nieludzkiej wspólnoty i o ochronę ich podstawowych praw - praw nienaruszalnych - nie o przyznanie im praw wyborczych - obywatelami są przecież także osoby, które np. z uwagi na wiek takich praw nie posiadają), a gatunki, które migrują do miast, stronią od człowieka, ale korzystają na jego bliskiej obecności, traktować jako rezydentów. W przypadku zwierząt dzikich trzeba uznać ich prawa do posiadania własnego terytorium, ale nie można stosować wyłącznie modelu nieinterwencyjnego proponowanego przez ART - człowiek w zbyt dużej mierze oddziałuje na środowisko i nierzadko świadomie lub nieświadomie wprowadza zmiany w ekosystemie. W niektórych sytuacjach zatem powinno się pomagać zwierzętom (kiedy cierpią na niedostatek pożywienia, choroby, albo dotykają ich skutki klęsk żywiołowych). Autorzy zdecydowanie krytykują podejście abolicjonistyczne (ekstynkcjonistyczne) - nie zgadzają się z tezą, że zwierzętom udomowionym należałoby pozwolić wymrzeć. Ich zdaniem zależność tychże zwierząt od ludzi niekoniecznie musi być czymś złym, niektóre gatunki być może nawet udomowiły się same, ponieważ symbioza z ludźmi była dla nich korzystna. Donaldson i Kymlicka podkreślają, że należy zaprzestać wykorzystywania zwierząt, gdyż takie ich traktowanie jest niemoralne i niesprawiedliwe. Twierdzą, że uznanie podmiotowości zwierząt powinno nieść za sobą przyznanie im praw nienaruszalnych. Niestety z przestawioną w tej książce kwestią podmiotowości wiążą się pewne problemy - dla autorów Zoopolis podmiotami prawa mają być zwierzęta istniejące subiektywnie, doznające (świadome własnego życie, ale niekoniecznie zdolne do refleksji nad nim). Po pierwsze: czy mamy wystarczającą wiedzę na temat zwierząt, by sklasyfikować je pod tym kątem? Po drugie, co z resztą, nie-podmiotami, lecz tzw. "przedmiotami troski"? Wbrew temu, co twierdzą autorzy Zoopolis, problem hierarchizowania nie-ludzkich istnień nie zostaje wcale rozwiązany, a jedynie zepchnięty na dalszy plan.

Trudna książka, bardzo specjalistyczna. Donaldson i Kymlicka wykładają w niej swoją propozycję teorii praw zwierząt i mocno krytykują ART (Animal Rights Theory) za koncentrację na przyznaniu zwierzętom praw negatywnych przy równoczesnym pominięciu praw pozytywnych. Pokazują, że w wielu przypadkach podejście prezentowane przez ART jest niewystarczające. Omawiają kolejno...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

W moim przekonaniu ta książka ukazała się w Polsce zbyt późno (oryginał - 2010, pierwsze polskie wydanie - 2019) i stąd jej wydźwięk będzie raczej znikomy. Bekoff przytacza bardzo dużo doniesień medialnych dot. zwierząt, m.in. żyjących w zoo, ale są to materiały opublikowane do 2009 r. włącznie. I to jest ta lepsza część jego książki, bo reszta to ogólniki. Jeśli ktoś śledzi zbieżne tematycznie publikacje, to tę spokojnie może sobie darować, bo nic nowego się z niej nie dowie. 230 stron można łatwo streścić jednym zdaniem: "bądźmy bardziej empatyczni dla zwierząt, bo tak będzie lepiej dla nas i dla nich".

W moim przekonaniu ta książka ukazała się w Polsce zbyt późno (oryginał - 2010, pierwsze polskie wydanie - 2019) i stąd jej wydźwięk będzie raczej znikomy. Bekoff przytacza bardzo dużo doniesień medialnych dot. zwierząt, m.in. żyjących w zoo, ale są to materiały opublikowane do 2009 r. włącznie. I to jest ta lepsza część jego książki, bo reszta to ogólniki. Jeśli ktoś...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Po pierwsze sprostowanie: Wilson owszem otrzymał Nagrodę Pulitzera, ale za publikację dotyczącą socjobiologii - "O naturze ludzkiej" - w 1979 r. Polska okładka wprowadza zatem w błąd, bo o ile autor "Mrowiska" może być uważany za wybitnego naukowca, to o tyle pisarzem jest raczej przeciętnym. Można go pochwalić za ogromną wiedzę na temat mrówek - jak większość komentatorów zauważa, ich "kroniki" są arcyciekawe - jednakże z konstruowaniem fabuły i bohaterów debiutujący tą powieścią Wilson ewidentnie ma problem. Jeśli ktoś oczekuje choć odrobiny realizmu, to nie jest to książka dla niego. Ta powieść to raczej amerykański sen, w którym chłopiec, którego z początku możemy lubić za jego ekologiczną świadomość i wrażliwość, z czasem staje się "człowiekiem narracyjnego sukcesu" - robi licencjat z biologii - o mrówkach, oczywiście! - nad którym rozpływają się starzy profesorowie, a potem - dzięki wsparciu hojnego wuja - kończy prawo na Harwardzie i zostaje radcą prawnym w firmie, która decyduje o losach Nokobee, czyli krainy, o którą nasz bohater od samego początku walczy. I, naturalnie, wygrywa, gdyż udaje mu się przekonać dyrektora owej firmy do kompromisu: część działki przeznaczonej pod budowę domów dla zamożnych Amerykanów zostaje przekształcona w rezerwat dzikiej przyrody.
Oczywiście można tu się zastanawiać, ile bohater musiał poświęcić, by dopiąć swego, na jakie kompromisy musiał się godzić (kariera prawnika nie była wszakże jego pomysłem) i czy jego pragmatyzm jest postawą, którą my, czytelnicy, aprobujemy i pochwalamy, czy też jest wprost przeciwnie - sympatyzujemy bardziej z romantycznymi, niegodzonymi ze światem buntownikami, którzy w przeciwieństwie do Raffa, głównego bohatera "Mrowiska", mają przynajmniej jakiś charakter.
Z polskiej perspektywy ta książka może być z kolei ciekawa ze względu na to, że pokazuje przekonania "ludzi z Południa". Samodzielnym wątkiem do wnikliwej analizy mogłoby być chociażby to, jak Wilson przedstawia kwestie posiadania broni przez Amerykanów (tych "silnych mężczyzn", którzy chodzą po lasach ze spluwą i mordują... nie tylko dzikie zwierzęta. O, przepraszam za spoiler! No, cóż, skoro już poruszyłam tę kwestię, to dopowiem: końcówka jak u Tarantino).

Po pierwsze sprostowanie: Wilson owszem otrzymał Nagrodę Pulitzera, ale za publikację dotyczącą socjobiologii - "O naturze ludzkiej" - w 1979 r. Polska okładka wprowadza zatem w błąd, bo o ile autor "Mrowiska" może być uważany za wybitnego naukowca, to o tyle pisarzem jest raczej przeciętnym. Można go pochwalić za ogromną wiedzę na temat mrówek - jak większość komentatorów...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach:

Z jednej strony ta książka jest istotna dla gwiezdnowojennego rozszerzonego uniwersum (postać Padmé w filmach została spłycona do roli love interest, tymczasem o wiele bardziej interesująca jest jej droga polityczna i to, w jaki sposób była królowa Naboo, która krytykując działania Senatu, doprowadziła do odwołania wielkiego kanclerza Valorum i przyczyniła się do wzmocnienia pozycji Palpatine'a, stała się obrończynią demokracji w Galaktyce). Z drugiej zaś strony momentami ta powieść jest zwyczajnie nudna. Coś dzieje się w tle: Padmé stara się doprowadzić do zniesienia niewolnictwa (wizyta na Tatooine rzeczywiście nią wstrząsnęła), Federacja Handlowa wciąż czyha na jej życie, Mon Mothma i Bail Organa tworzą niejawną opozycję wobec Palpatine'a, podczas gdy ten, jako Darth Sidious, korumpuje kolejnych senatorów, lecz całe to bogate tło polityczne niestety nie zostaje w pełni wykorzystane w tej książce, której fabuła jest znikoma, a rozwiązania problemów zbyt proste.
Ogromnym plusem tej powieści bez wątpienia jest rozwinięcie postaci Sabé, byłej dublerki królowej (granej w Mrocznym widmie przez Keirę Knightley), która teraz staje się szpiegiem (a raz, na życzenie Amidali, ponownie wciela się w jej rolę). Otwarte zakończenie pozwala wierzyć, że Sabé/Tsabin po śmierci Amidali i ukonstytuowaniu Imperium, dołączyła do Rebelii, więc być może jeszcze o niej usłyszymy.
Kolejny wątek, powiązany z poprzednio omówioną przeze mnie kwestią, który oceniam pozytywnie to wyjaśnienie, jaka dokładnie była rola dwórek królowej i jak działała ochrona monarchini.
Także porównanie ustroju politycznego Naboo i Alderaana uważam za strzał w dziesiątkę - nawet jeśli wizyta Amidali na Alderaanie i spotkanie z Brehą Organą nie łączyły się bezpośrednio z główną fabułą, to i tak cieszę się, że ta scena pojawiła się w książce (a podkreślanie tego, że Padmé przyjaźniła się zarówno z Bailem, jak i Brehą, pozwala zrozumieć, dlaczego właściwie ta para adoptowała Leię).
Trudno ocenić tę książkę, bo choć zawiera wiele ciekawych informacji, równocześnie brakuje w niej "tego czegoś", jakiejś zagadki, której rozwiązania można by wyczekiwać, wertując niecierpliwie stronice książki, albo chociażby ewolucji głównej bohaterki. Autorka za bardzo skupia się tu na przedstawieniu osobowości Padmé (oraz jej strojów), a zapomina, że książka powinna być nie tylko o kimś, ale też i o czymś. I takiej dobrej, spójnej fabuły niestety w tym przypadku zabrakło.

Z jednej strony ta książka jest istotna dla gwiezdnowojennego rozszerzonego uniwersum (postać Padmé w filmach została spłycona do roli love interest, tymczasem o wiele bardziej interesująca jest jej droga polityczna i to, w jaki sposób była królowa Naboo, która krytykując działania Senatu, doprowadziła do odwołania wielkiego kanclerza Valorum i przyczyniła się do...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Decyzja o kolejnym wydaniu "Trylogii Thrawna" wzbudziła wiele emocji wśród fanów Gwiezdnych Wojen. Powtarzały się pytania: "dlaczego zamiast nowego "Thrawna" otrzymujemy od Uroborosa powtórkę z Legend?" i "dlaczego akurat ta okładka?". Tymczasem mnie cieszyła myśl, że wreszcie postawię sobie ową Trylogię na półce i z chęcią będę do niej wracać, ponieważ to jedna z lepszych rzeczy, która zaistniała w Expanded Universe i czasem można sobie pozwolić na bycie schizofrenicznym fanem Star Wars, czytającym zarówno nowy kanon jak i legendy.
Trudno ukryć, że target Uroborosa to w tym przypadku kolekcjonerzy, którzy już te książki znają, oraz fani, którzy wahają się, czy w ogóle warto sięgać po Legendy (i po przeczytaniu "Trylogii Thrawna" zapewne dojdą do wniosku, że warto). Reprezentując tę pierwszą grupę, zakupiłam tom drugi i zaskoczyła mnie jedna rzecz - powiem więcej: rzecz ta zirytowała mnie do tego stopnia, by napisać na ten temat kilka słów w internetowej recenzji - wysokość tomu pierwszego to 20,2cm, tomu drugiego zaś - 19,8cm. Naprawdę, Uroborosie? Może to zabieg celowy i tom trzeci będzie jeszcze niższy? Oby, ponieważ wtedy może te książki będą SENSOWNIE prezentować się na półce.

Decyzja o kolejnym wydaniu "Trylogii Thrawna" wzbudziła wiele emocji wśród fanów Gwiezdnych Wojen. Powtarzały się pytania: "dlaczego zamiast nowego "Thrawna" otrzymujemy od Uroborosa powtórkę z Legend?" i "dlaczego akurat ta okładka?". Tymczasem mnie cieszyła myśl, że wreszcie postawię sobie ową Trylogię na półce i z chęcią będę do niej wracać, ponieważ to jedna z lepszych...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Nie taka zła, jak sugerują pozostałe recenzje. Naturalnie, tę książkę czyta się (lub słucha, w przypadku audiobooka), mając przed oczyma film: konkretne obrazy, sceny, grę aktorów. Przyjemnym dodatkiem jest wgląd w psychikę postaci - ich uczucia, przekonania i motywacje: Luke'a, Lei, Rey, Kylo.
W moim odczuciu Poe wypada w tej wersji lepiej - widać, jak zmienił się jego sposób myślenia, po tym, co powiedziała mu Leia i po samobójczej śmierci Holdo (która nota bene do wykonania pamiętnego skoku w nadświetlną wykorzystała parametry wprowadzone do komputera przez Damerona, kiedy ów manewr oznaczał coś zupełnie innego). Minusem niestety pozostaje wątek Rose (a szczególnie podkreślanie tego, jak bardzo podoba jej się Finn - do tego stopnia, że jest nawet zazdrosna o Rey).
Na plus - ograniczenie gagów filmowych i opisy wyciętych scen, które można obejrzeć jako dodatki do filmu - m.in scena, w której Rey spieszy "na ratunek" Opiekunom z Ahch-To (a później podczas wspólnego świętowania tańczy z Luke'iem!) czy spotkania Finna ze znajomym szturmowcem (cameo Toma Hardy'ego).
Książka doprecyzowuje też niektóre niejasności. Dzięki temu łatwiej można zrozumieć, w jaki sposób Kylo oszukał Snoke'a (niestety niewiele jest o samym Snoke'u czy o tym, czego Imperium szukało w Nieznanych Regionach), dlaczego był przekonany, że Rey do niego dołączy i dlaczego Rey wierzyła w to, że Ben się nawróci. Wyjaśnienie po części tkwi już w samym prologu...

Nie taka zła, jak sugerują pozostałe recenzje. Naturalnie, tę książkę czyta się (lub słucha, w przypadku audiobooka), mając przed oczyma film: konkretne obrazy, sceny, grę aktorów. Przyjemnym dodatkiem jest wgląd w psychikę postaci - ich uczucia, przekonania i motywacje: Luke'a, Lei, Rey, Kylo.
W moim odczuciu Poe wypada w tej wersji lepiej - widać, jak zmienił się jego...

więcej Pokaż mimo to

Okładka książki Nieprzysiadalność. Autobiografia Rafał Księżyk, Marcin Świetlicki
Ocena 7,4
Nieprzysiadaln... Rafał Księżyk, Marc...

Na półkach: ,

Tę książkę niewątpliwie otacza pewna aura. Podobnie jak Gombrowiczowego Kronosa.
Wydawnictwo Literackie potrafi w niebywały sposób przemienić premierę "autobiografii" w wydarzenie literackie. Piszę: "Autobiografii", bo przecież Kronos nią nie był, nie jest nią także wywiad-rzeka z "nieprzysiadalnym" Świetlickim.
Któż nie chciałby się przysiąść do "Nieprzysiadalnego"? Któż, kto słyszał o Świetlickim, nie chciałby poznać tajemnic "Mistrza" rozpisanych na sześciuset stronach? Jaki bibliofil nie sięgnąłby po przepięknie wydaną cegłę?
"Nieprzysiadalny" jest jak pudełko czekoladek, które największą przyjemność sprawia, zanim zostanie otwarte. Sprawia bowiem wrażenie przyjemności. Okazuje się jednak, że duża bombonierka nie oznacza dużej ilości wyśmienitych słodyczy. Zjada się je wszystkie, trochę ze wstydu przed samym sobą, że oczekiwało się czegoś innego.
Tak jest trochę z "Nieprzysiadalnym", siedzi się z nim wytrwale, na strychu, na ławeczce na Plantach, w barze, w "Pięknym Psie", w Biurze - i chciałoby się odsiąść, ale trochę głupio. Słucha się Nieprzysiadalnego, a on okazuje się Przysiadalnym, który tylko minę taką zrobił i teraz kontr-miną odpowiada. Jak Gombrowicz zupełnie.

Tę książkę niewątpliwie otacza pewna aura. Podobnie jak Gombrowiczowego Kronosa.
Wydawnictwo Literackie potrafi w niebywały sposób przemienić premierę "autobiografii" w wydarzenie literackie. Piszę: "Autobiografii", bo przecież Kronos nią nie był, nie jest nią także wywiad-rzeka z "nieprzysiadalnym" Świetlickim.
Któż nie chciałby się przysiąść do "Nieprzysiadalnego"? Któż,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Właściwie zawyżam ocenę ze względu na moją sympatię do Wielkiego Admirała, a w tej konkretnej książce: jeszcze Kapitana Thrawna.
Zdawać by się mogło, że sam Thrawn domyśla się w jak niedorzecznej powieści przyszło mu się pojawić (cóż, przecież pisanie złych książek też jest formą sztuki). Zjawia się, by studiować sztukę S'krrr i gdy ginie jeden z towarzyszących mu szturmowców, rozpoczyna śledztwo. Jakież musi być jego rozczarowanie, gdy okazuje się, że śmierć jego podwładnego to nie wynik morderstwa z podtekstem politycznym, lecz nieszczęśliwy wypadek, będący konsekwencją wzrostu populacji żuków. Ta zaś katastrofa ekologiczna miałaby wynikać, jak twierdzi jeden z głównych bohaterów, Zak, z przypadkowego zabicia przez niego jednego (tak!) owadożernego Skreeva. Thrawn się śmieje, czytelnik również, jak chłopak mógł wpaść na tak absurdalny pomysł.
Akcja przytłoczona owadzim rojem sprowadza się do uciekania przed agresywnymi insektami niczym w tanim horrorze klasy B. Nie lękaj się jednak, czytelniku, żuki zjadają wyłącznie tych złych. Powiedzmy. Trzeba sięgnąć po tom dziewiąty, żeby mieć pewność...

Właściwie zawyżam ocenę ze względu na moją sympatię do Wielkiego Admirała, a w tej konkretnej książce: jeszcze Kapitana Thrawna.
Zdawać by się mogło, że sam Thrawn domyśla się w jak niedorzecznej powieści przyszło mu się pojawić (cóż, przecież pisanie złych książek też jest formą sztuki). Zjawia się, by studiować sztukę S'krrr i gdy ginie jeden z towarzyszących mu...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Ostatnia część trylogii Wendiga nawiązuje do "Przebudzenia mocy" już samym miejscem akcji. Jakku, that junkyard. Dlaczego wszyscy nagle chcą tam lecieć? Rae Sloane próbuje rozwikłać zagadkę pochodzenia admirała Galliusa Raxa, protegowanego Palpatine'a, Norra Wexley, pragnąca śmierci wielkiej admirał, podąża za nią. Tymczasem Imperium gromadzi siły na tej właśnie pozornie nieistotnej planecie. Kanclerz Mon Mothma stara się przekonać Senat do wypowiedzenia Imperium ostatecznej bitwy. Na Jakku roztrzygną się losy tej galaktyki (ale, jak wiadomo, nie jest to jedyna galaktyka...).

Ostatnia część trylogii Wendiga nawiązuje do "Przebudzenia mocy" już samym miejscem akcji. Jakku, that junkyard. Dlaczego wszyscy nagle chcą tam lecieć? Rae Sloane próbuje rozwikłać zagadkę pochodzenia admirała Galliusa Raxa, protegowanego Palpatine'a, Norra Wexley, pragnąca śmierci wielkiej admirał, podąża za nią. Tymczasem Imperium gromadzi siły na tej właśnie pozornie...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Spotkałam się z opiniami, że tom drugi przewyższa pierwszą część trylogii, że z czasem Wendig się poprawi i napisze dobrą książkę. Innymi słowy: było źle, będzie lepiej, bo już gorzej być nie może.

Moja pierwsza uwaga odnosi się do tłumaczenia. Styl Wendiga drażni, gdyż autor posługuje się prostym językiem, krótkimi zdaniami i - o zgrozo - czasem teraźniejszym. Tłumaczka pierwszego tomu zmniejszyła poziom czytelniczego cierpienia i zastosowała bardziej przystępny czas przeszły. Niestety Anna Hikiert postanowiła pozostać bliżej oryginalnego tekstu.

Kolejna kwestia to interludia, znane już z poprzedniego tomu. Autor nie rezygnuje z tego charakterystycznego dla siebie, można rzec, zabiegu, jednak tym razem ich wykorzystanie wydaje się bardziej uzasadnione. Nie zmienia to faktu, że "Dług życia" z powodzeniem mógłby zostać skrócony o kilkadziesiąt stron, bez większej szkody dla fabuły.

Zdecydowanie zachęcam, by przed sięgnięciem po "Dług życia" najpierw zapoznać się z tomem pierwszym i nakreślonymi w nim postaciami, a następnie zadać sobie pytanie, czy dla tych bohaterów, Sinjira, Jas (raczej nie dla Norry), warto kontynuować tę przygodę. Dla wielkiej admirał Rae Sloane - być może - warto.

Spotkałam się z opiniami, że tom drugi przewyższa pierwszą część trylogii, że z czasem Wendig się poprawi i napisze dobrą książkę. Innymi słowy: było źle, będzie lepiej, bo już gorzej być nie może.

Moja pierwsza uwaga odnosi się do tłumaczenia. Styl Wendiga drażni, gdyż autor posługuje się prostym językiem, krótkimi zdaniami i - o zgrozo - czasem teraźniejszym. Tłumaczka...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Przyjemna lektura, choć niewyrafinowana pod względem fabularnym. Od głównej intrygi - prób odzyskania skradzionego obrazu - o wiele ciekawsze są wątki poboczne, dotyczące dziedzictwa Lei: rekonstrukcja losów Shmi Skywalker z jej elektronicznego dziennika, oswajanie się z Mocą przez Leię oraz jej wątpliwości, czy jej ewentualne potomstwo nie przyłączy się do Ciemnej Strony.

Warte wzmianki jest również epizodyczne pojawienie się pewnego czerwonookiego oficera, który wprowadza nowe porządki w imperialnej armii. Odtąd szturmowcy mają być skuteczni - a Wielki Admirał chce otrzymać swój obraz...

Przyjemna lektura, choć niewyrafinowana pod względem fabularnym. Od głównej intrygi - prób odzyskania skradzionego obrazu - o wiele ciekawsze są wątki poboczne, dotyczące dziedzictwa Lei: rekonstrukcja losów Shmi Skywalker z jej elektronicznego dziennika, oswajanie się z Mocą przez Leię oraz jej wątpliwości, czy jej ewentualne potomstwo nie przyłączy się do Ciemnej Strony....

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Zahn po raz kolejny udowadnia, że jest dobrym pisarzem. Kto czytał jego powieści z pewnością sięgnie i po tę pozycję. Kto nie czytał i nie wie, czy warto, temu można powiedzieć: o tak, warto. Jeszcze jak warto.
Wartka fabuła i dobrze skrojone postacie sprawiają, że książkę czyta się szybko, niemal na jednym wdechu.
Znajomość historii "Lotu Pozagalaktycznego" nie jest wymagana, wszak "Rozbitkowie" zostali wydani wcześniej niż "Poza galaktykę" (choć równie dobrze można dostosować się do chronologii gwiezdnego uniwersum i czytać książki w tej właśnie kolejności). Nawiązując do tej poprzedniej uwagi, sądzę, że konieczna jednak jest uprzednia lektura trylogii Thrawna i dylogii Ręka Thrawna - inaczej większość odwołań, którymi Zahn okrasza powieść, będzie nieczytelna.

Jedną gwiazdkę odbieram za brak samego Thrawna. Ale jak zauważa Mara Jade: nie wiemy, czy był tylko jeden klon. No właśnie.

Zahn po raz kolejny udowadnia, że jest dobrym pisarzem. Kto czytał jego powieści z pewnością sięgnie i po tę pozycję. Kto nie czytał i nie wie, czy warto, temu można powiedzieć: o tak, warto. Jeszcze jak warto.
Wartka fabuła i dobrze skrojone postacie sprawiają, że książkę czyta się szybko, niemal na jednym wdechu.
Znajomość historii "Lotu Pozagalaktycznego" nie jest...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Ta malutka książeczka to przekład wydanej dwa lata wcześniej anglojęzycznej pracy Masłonia (Père-versions of the truth. The novels of J.M. Coetzee). Z jednej strony cieszy fakt, że istnieje krytyczne omówienie twórczości Coetzeego. Z drugiej zaś strony można zastanawiać się, czy przeczytanie książek Noblisty w kontekście psychoanalizy (Lacana!) pozwala lepiej zrozumieć jego twórczość, czy też jest raczej interpretacją dla samej interpretacji.

Ta malutka książeczka to przekład wydanej dwa lata wcześniej anglojęzycznej pracy Masłonia (Père-versions of the truth. The novels of J.M. Coetzee). Z jednej strony cieszy fakt, że istnieje krytyczne omówienie twórczości Coetzeego. Z drugiej zaś strony można zastanawiać się, czy przeczytanie książek Noblisty w kontekście psychoanalizy (Lacana!) pozwala lepiej zrozumieć jego...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Każdemu, kto zetknął się już z twórczością Gaimana, tego zbioru nie trzeba rekomendować, wystarczy wymienić nazwisko autora i wspomnieć, że napisał nową książkę.
Zbiory opowiadań w przypadku niektórych autorów pozostawiają niedosyt. Szczęśliwie nie dotyczy to Gaimana, który potrafi osiągnąć znakomite efekty przy użyciu krótkich form literackich.
W "Drażliwych tematach" można znaleźć to, co znamy i lubimy u Gaimana: dziwne opowieści, inne ujęcia znanych baśni, kolejną historię o Sherlocku Holmesie (nie gorszą od "Studium w szmaragdzie"), a także opowiadania, które najpewniej najbardziej uradują fanów pisarza - mam tu na myśli powrót Cienia, bohatera "Amerykańskich bogów" oraz Jedenastego Doktora w towarzystwie Amy Pond.

Każdemu, kto zetknął się już z twórczością Gaimana, tego zbioru nie trzeba rekomendować, wystarczy wymienić nazwisko autora i wspomnieć, że napisał nową książkę.
Zbiory opowiadań w przypadku niektórych autorów pozostawiają niedosyt. Szczęśliwie nie dotyczy to Gaimana, który potrafi osiągnąć znakomite efekty przy użyciu krótkich form literackich.
W "Drażliwych tematach"...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Pierwszy tom "Księgi Zaginionych opowieści" opowiada dzieje od stworzenia Ardy do czasu ukrycia Valinoru, wyznaczenia tras Słońca i Księżyca oraz przebudzenia drugich dzieci Iluvatara, czyli ludzi.
Tolkien zdecydował się na formę gawędy: Marynarz Eriol spotyka Eldarów, którzy wyjawiają mu tajemnicę początków istnienia.

Co tu znajdziemy, czego nie ma w Silmarillionie? Z pewnością więcej szczegółów i barwnych opisów. Głównymi bohaterami tych historii są Valarowie, którzy na modłę mitologicznych bogów nie raz sprzeczają się między sobą czy w zupełnie ludzki sposób robią sobie nawzajem na złość. A ich działania wpływają na późniejsze losy Śródziemia...

Pierwszy tom "Księgi Zaginionych opowieści" opowiada dzieje od stworzenia Ardy do czasu ukrycia Valinoru, wyznaczenia tras Słońca i Księżyca oraz przebudzenia drugich dzieci Iluvatara, czyli ludzi.
Tolkien zdecydował się na formę gawędy: Marynarz Eriol spotyka Eldarów, którzy wyjawiają mu tajemnicę początków istnienia.

Co tu znajdziemy, czego nie ma w Silmarillionie? Z...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Drugi tom zawiera legendę o Tinuviel (jeszcze nie noszącej imienia Luthien) i Berenie, historię Turina Turambara oraz opowieść o upadku Gondolinu.
Chociażby ze względu na tę ostatnią historię, gorąco zachęcam wszystkich tolkienologów do przeczytania tej książki. Opowieść jest bardziej szczegółowa niż rozdział z "Silmarillionu" dotyczący Gondolinu. Tu towarzyszymy Tuorowi od czasu jego przybycia do Gondolinu aż do momentu upadku miasta. Bitwa również jest opisana barwnie, a postacie wzmiankowane w "Silmarillionie" (jak Glorfindel czy Ecthelion) zyskują swoje "pięć minut", by wykazać się w walce.
Niemniej interesująca jest historia Berena i Tinuviel, choć okrojona o cały wątek Nargothrondu (tu Beren nie otrzymuje wsparcia od Finroda Felagunda, lecz samodzielnie podąża do Angamandi, czyli Angbandu). Z ciekawostek: Beren w pierwotnym zamyśle Tolkiena nie był człowiekiem, lecz gnomem. Tymczasem pierwowzorem Saurona był olbrzymi kot o imieniu Tevildo (co w pewien sposób tłumaczy nienawiść między nim a psem Huanem).

Drugi tom zawiera legendę o Tinuviel (jeszcze nie noszącej imienia Luthien) i Berenie, historię Turina Turambara oraz opowieść o upadku Gondolinu.
Chociażby ze względu na tę ostatnią historię, gorąco zachęcam wszystkich tolkienologów do przeczytania tej książki. Opowieść jest bardziej szczegółowa niż rozdział z "Silmarillionu" dotyczący Gondolinu. Tu towarzyszymy Tuorowi...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Kiedy uświadomi się sobie, że "The Bluest Eye" powstało w 1970 roku, automatycznie nasuwa się pytanie: dlaczego z polskim wydaniem czekano aż do 2014 roku? Może nie ceni się aż tak bardzo powieści debiutanckich? To błąd, gdyż "Najbardziej niebieskie oko" jest bardzo dobrą powieścią. I bardzo dobrym początkiem przygody z twórczością Toni Morrison.
A może dobrze, że zaczekano? Mamy już "swoje" podobne utwory - traktujące o dojrzewaniu małych dziewczynek, pisane z zacięciem feministycznym. Myślę tu o "E.E" Olgi Tokarczuk i "Absolutnej amnezji" Izabeli Filipiak. Małe dziewczynki, które na swój sposób oswajają świat i zmagają się ze swoimi z pozoru małymi problemami.
Marzenie ciemnoskórej Pecoli o "najbardziej niebieskich oczach" jest tak naprawdę pragnieniem bycia kochaną, akceptowaną przez otoczenie. "Piękne oczy" mają sprawić, że bohaterka będzie piękna w oczach innych. Marzenie spełnia się połowicznie - dziewczynka otrzymuje "niebieskie oczy", które są widoczne jedynie dla niej samej. I wnet zaczyna się zamartwiać, że może istnieje gdzieś osoba z oczami bardziej niebieskimi od niej.
Proza Morrison niejednokrotnie bywa cierpka. Pisarka mówi o rzeczach trudnych - dyskryminacji, problemach rodzinnych - jednak mówi w sposób urokliwy. Powieść zdecydowanie warta przeczytania.

Zwracam uwagę na ciekawe rozwiązanie techniczne - brak wyjustowania tekstu przy pierwszoosobowej narracji Claudii.

Kiedy uświadomi się sobie, że "The Bluest Eye" powstało w 1970 roku, automatycznie nasuwa się pytanie: dlaczego z polskim wydaniem czekano aż do 2014 roku? Może nie ceni się aż tak bardzo powieści debiutanckich? To błąd, gdyż "Najbardziej niebieskie oko" jest bardzo dobrą powieścią. I bardzo dobrym początkiem przygody z twórczością Toni Morrison.
A może dobrze, że...

więcej Pokaż mimo to