-
ArtykułyBabcie z fińskiej dzielnicy nadchodzą. Przeczytaj najnowszą książkę Marty Kisiel!LubimyCzytać1
-
ArtykułyPortret toksycznego związku w ostatnich dniach NRD. Międzynarodowy Booker dla niemieckiej pisarkiKonrad Wrzesiński6
-
ArtykułyKsiążka: najlepszy prezent na Dzień Matki. Przegląd ofertLubimyCzytać6
-
ArtykułyAutor „Taśm rodzinnych” wraca z powieścią idealną na nadchodzące lato. Czytamy „Znaki zodiaku”LubimyCzytać1
Biblioteczka
2023-10-07
2023-07-25
2022-11-26
2022-10-28
Istnieją książki, których zwyczajnie nie godzi się oceniać niżej.
;)
Istnieją książki, których zwyczajnie nie godzi się oceniać niżej.
;)
2022-05-11
2020
2020-01-16
2019-05-10
2019-05-11
2019-05-08
2018-09-27
„W żywe oczy” JP Delaney, czyli aktorstwo może być doskonałe
Chociaż z thrillerami nie mam doświadczenia na co dzień, jeżeli chodzi o lektury książkowe, w domu stale lecą seriale i programy dotyczące seryjnych morderców, psychopatów i ludzi, którzy zabijają. To chyba mój ulubiony sposób na wyciszenie się po całym dniu i poznaniu prawdy, że psychopaci są wśród nas, tak samo jak dobrzy, zagraniczni autorzy powieści, przy których można zapomnieć o całym świecie.
Nazwisko Delaneya powinno kojarzyć się z „Lokatorką”, wydaną w poprzednim roku. Określona przez blogerów jedną z najlepszych powieści z gatunku thriller, pozostała echem w dorobku autora, a ten stworzył dla nas coś nowego na bazie… czegoś starego. Jak można przeczytać w posłowiu pisarza, powieść ta była gotowa już wcześniej. Jednak dopiero potem, po otrzymaniu feedbacku od czytelników, Delaney zdecydował się na podrasowanie tekstu. Jak dla mnie – świetny pomysł. Taki, który okazał się – od razu – strzałem w dziesiątkę.
Zacznę od końca. Nie zdziwiło mnie zakończenie. Chociaż autor starał się grać, pokazywał, że może mylić czytelników, osoba zaznajomiona z thrillerami, takimi „na faktach” od razu wie, kto zabił i dlaczego. Pod tym względem nie poczułam ani zaskoczenia, ani nudy. Ciekawiła mnie gra psychologiczna, którą autor nie prowadził z bohaterami – ale z czytelnikiem. Nie tylko skład książki (dialogi tradycyjne, przeplatane z dialogami przypominającymi scenariusz), ale także fabuła dosłownie uwodziła i przyciągała.
Było trochę potworków, typu: knebel z piłeczką golfową. Miałam w reku trochę knebli – to nigdy nie jest ta piłeczka pingpongowa. Niemniej jednak to były szczegóły, na które zwraca się uwagę w niewielu przypadkach. Na przykład wtedy, kiedy świat forum opisanego przez autora jest bardzo bliski.
Autor zaskoczył mnie również raz, w połowie, i prawie dałam się nabrać na jego sztuczki. Powieść podobała mi się dlatego nie tylko przez fabułę. Ale przez frajdę, tak dużą, jakbym miała Delaneya blisko siebie i to w ciągu dziwnej gry. Miejscami czułam bardzo wyraźnie emocje bohaterki, które miały być realne, prawdziwe, które nie miały dotyczyć śledztwa, w które została wplątana. Tak naprawdę były one… kłamstwem. Grą aktorską. I to wyszło świetnie.
Napięcie napięciem. ‘W żywe oczy”, podobnie jak poprzednia książka autora to nie taki sobie thriller, jak wiele dostępnych na rynku. To coś nowego, coś, w co pisarz włożył serce. Otoczka „Kwiatów zła” i fenomenalnego twórcy, Charlesa Baudelaire, który nieodzownie kojarzy się z dramatem sztuki, poezją wyklętą i mrokiem dekadentyzmu. Podobało mi się wniknięcie do głowy autorów, nie tylko głównej bohaterki, Claire. Dzięki nietypowemu prowadzeniu fabuły weszłam poniekąd do głowy osoby, która zamordowała kobietę w hotelowym pokoju. Przedzierałam się przez znane i lubiane tematy, związane z seksem sado-maso, które pokazywały złożoność nie tylko samej fabuły, ale i prawdziwego życia. Za to chyba lubię thrillery – są tak blisko naszego społeczeństwa, że to aż nierealne.
Książka na pewno jest wymagająca, nie robi z czytelnika debila. Wciągając do gry, Delaney wiedział, że nie może nam wszystkiego tłumaczyć, zwłaszcza na końcu, bo zniszczyłby swój cały, misterny plan. I to mi się w niej podobało, nawet wtedy, kiedy cofałam się o kilka kartek, przypominałam sobie scenę przed totalną zmianą torów fabuły, by móc zrozumieć – już całość – na nowo.
„W żywe oczy” JP Delaney, czyli aktorstwo może być doskonałe
Chociaż z thrillerami nie mam doświadczenia na co dzień, jeżeli chodzi o lektury książkowe, w domu stale lecą seriale i programy dotyczące seryjnych morderców, psychopatów i ludzi, którzy zabijają. To chyba mój ulubiony sposób na wyciszenie się po całym dniu i poznaniu prawdy, że psychopaci są wśród nas, tak...
2016-07-25
Siedem za brak map i legend ;)
Gdybym mogła określić przeczytaną książkę bez pomocy słów, byłoby to westchnienie. Ono jako pierwsze wydobyło się ze mnie tuż po dotarciu do końca, a podyktowało je wiele emocji naraz.
Po raz kolejny recenzuję i jak zawsze uprzedzam, że recenzja ta jest tak po prawdzie bardziej moją indywidualną opinią, chociaż rzeczywiście ładniej brzmi określona tym mianem. Można się z nią nie zgadzać albo zgadzać, dyskutować lub milczeć – polecam jednak dyskusję, bo jest o czym.
Aleksandra Janusz zaskakuje. Naprawdę. Po przeczytaniu blurba na okładce i notki o autorce szczerze nie wiedziałam, czego się spodziewać. Neurobiolog i fantasy? Okej, nie przeczę, ciekawe, acz trudne połączenie, które odzwierciedla w powieści – Asystent Czarodziejki jest właśnie niezmiernie ciekawy, ale też trudny. Dlaczego?
Magowie. Czarodzieje. Powszechnie wiadomo, że są moją platoniczną miłością (zwłaszcza te wybrane jednostki). Trzymając w ręku Kroniki pomyślałam, że w końcu zanurzę się w uniwersum, które kocham, a moja tęsknota chociaż na chwilę zostanie zagłuszona. I tak się stało. Aleksandro Janusz, dziękuję Ci w tym miejscu za to, że napisałaś genialną w swej złożonej fabule pozornie prostego świata i zarazem trudną w teoretycznie całkiem zrozumiałe słowa ubraną powieść o magii, przyjaźni, potworach znanych i nieznanych, a także o świecie, jakiego nie sposób ogarnąć – bez map i legendy – których naprawdę nie ma.
Zacznę więc od tego, co mi niemiłosiernie przeszkadzało. Świat w powieści Janusz jest wzorowany na XIX wieku, mamy gazowe latarnie, dorożki, miasteczka, królestwa i wszystko to, co mieli ludzie dwa wieki temu. Mimo że to technicznie nowe, stworzone przez autorkę uniwersum, w którym magia jest na porządku dziennym i każdy człowiek ma w sobie magiczny potencjał (co nie jest nowością ani zaskoczeniem), natykamy się tu na elementy wspólne z naszą codziennością, jak chociażby piwo. Świat ten tak jakby zmieszano – nasze z tym, co Aleksandra Janusz, jak każdy fajny autor fantasy, ma w głowie. Natykamy się tu również na odrębną historię tego świata i wielka szkoda, że nie została opisana… prawie wcale. Arboria i Bretania, daty, miejsca i im podobne są czytelnikowi po prostu nieznane i wielkim, bardzo wielkim ułatwieniem byłoby wstawienie chociaż mapy Rozdartego Świata, abyśmy wiedzieli, na czym stoimy. Nie mówiąc już o legendzie, bo z treści powieści możemy tylko domyślać się, czym jest tak ciekawe zjawisko jak Pustka, co oznaczają te wszystkie skomplikowane nazewnictwa Rodów (tego nie wiem do tej pory), a także jakimi magami Janusz dysponuje. Tego jest naprawdę mnóstwo i równie naprawdę jest to wszystko fascynujące, włącznie ze zgłębianiem fizyki i matematyki, na których opiera zaklęcia, ale jednak nieco irytuje niewiedza. Nie wiem, czy przeciętny czytelnik, pochłaniający książki często bezmyślnie jedna za drugą, byłby w stanie to wszystko pojąć. Ja mam do czynienia z literaturą i magią na co dzień, a musiałam się nieźle napocić, aby załapać podstawy rządzące tym wszystkim. I za to wielkie brawa. Dzięki temu Kronik Rozdartego Świata nie da się przeczytać do kawy, nie da się „przepchnąć” w jeden wieczór, dzień, a nawet tydzień, mimo że objętościowo nie wykraczają poza typowe schematy – nad tą powieścią trzeba usiąść, zastanowić się, momentami nawet przeczytać dwa razy jedno zdanie – aby zrozumieć. A mówię Wam, warto je zrozumieć.
Pomimo tego że autorka, aby określić moc magiczną i cały mechanizm działania magii, używa kwantów energii, różniczkowania, matematyki i fizyki na poziomie dla mnie osiągalnym w jednym procencie tylko po głębokiej analizie (na co dzień raczej większość z nas nie ma z tym do czynienia), książka jest napisana językiem, który łatwo zrozumieć. Wyjątkiem są na szczęście nieliczne dialogi śląskiej gwary, co tylko chyba Ślązacy rozumieją bezbłędnie. Ja w każdym razie świetnie bawiłam się przy próbach rozpracowania ich. Napotkałam na tradycyjnie zadrukowanych, uwielbianych przeze mnie kremowych stronach humor, ten mój ulubiony (z którego chyba tylko ja się śmieję), zmieszany z powagą, ponadprzeciętną inteligencją i tym czymś, co przyciąga i nie pozwala się oderwać, tym czymś, co każe siedzieć nad linijkami tekstu, pomimo że momentami nudzi, aby w innych momentach wprawić w przeróżne nastroje. Nie powiem, że książka od początku do końca trzyma w napięciu, bo tak nie jest. Ale po dotarciu do końca rozumiem, dlaczego niektóre sceny ciągną się trochę zbyt długo, a niektórych nie ma wcale. Chociaż tego, dlaczego niektórych nie ma wcale, jednak nie rozumiem, bo powinny być. Zakładam, że ta część ma za zadanie wprowadzić czytelnika w świat, w cały zamysł fabuły i na tym etapie skomplikowanej legendy Rozdartego Świata, jeśli się nie mylę, to spełnia swoją rolę niemal doskonale. Osobiście zaczęłam darzyć wielką sympatią Vincenta i całą zgraję, ubóstwiam Czarną Meg i w napięciu czekam na kontynuację. Chcę dowiedzieć się, dlaczego doszło do Wojny Rozdarcia, jakich magów chowa w rękawie Aleksandra Janusz, jak wygląda świat (błagam o mapę), jakie jest drzewo genealogiczne magicznie uzdolnionych i czym się szczycą… I kilka innych kwestii jeszcze by się znalazło.
Pozostała część recenzji do czytania na:
http://polacyniegesi.qs.pl/kroniki-rozdartego-swiata-asystent-czarodziejki-aleksandra-janusz/
Zapraszam ;)
Siedem za brak map i legend ;)
Gdybym mogła określić przeczytaną książkę bez pomocy słów, byłoby to westchnienie. Ono jako pierwsze wydobyło się ze mnie tuż po dotarciu do końca, a podyktowało je wiele emocji naraz.
Po raz kolejny recenzuję i jak zawsze uprzedzam, że recenzja ta jest tak po prawdzie bardziej moją indywidualną opinią, chociaż rzeczywiście ładniej brzmi...
2015-09-02
2015-04-22
„Arisjański fiolet. Cisza” Pola Pane.
„Jeśli rozpacz jest bez złudzeń, trzeba postępować tak, jakby się miało nadzieję albo się zabić.”
Albert Camus.
Książkę Poli czytałam dwadzieścia dni. Dużo? Mało? W samych wolnych chwilach, oczywiście, co skutkowało tym, że niekiedy nie sięgałam po nią wcale. Czemu od tego zaczynam? Bo to niezłe tomiszcze jest. Niezłe tomiszcze, które czyta się wbrew pozorom szybko, gładko i przyjemnie. Serio. A skoro już skończyłam, to napiszę kilka słów na jej temat i wszystko, co przeczytacie, jest wyłącznie moją opinią, moim wypracowanym przez 400 stron zdaniem. Jak zawsze.
Lecimy zatem od garstki myśli z notatek robionych na bieżąco. Podobają mi się dobrane do treści cytaty innych twórców, umieszczone jak u Poli – przed rozdziałami. Fajnie się je czyta i fajnie wyglądają. Są jakby zapowiedzią, mini wstępem, sugerującym co znajdziemy dalej. Odnośnie zaś utworów muzycznych, bo do książki dołączono płytę, mam mieszane odczucia. Jako autor popieram przypisywanie scen odpowiedniej muzyce, ponieważ sama tak robię. Natomiast jako czytelnik – już niekoniecznie. Przecież każdy słucha czegoś innego, nie tak łatwo trafić w gust muzyczny jednej obcej osoby, a co dopiero mnóstwa czytelników. Dlatego tu, według mnie, powstawał przez to zbędny chaos, no ale to muzyka nie w moim stylu, fakt. Wiem jednak, że taki zabieg tworzy specyficzny klimat, wprowadza w ten bardziej właściwy nastrój, gdyby ktoś miał trudności z wyczuciem albo wczuciem się, być może sugerując przy tym emocje towarzyszące autorowi. Z pewnością jest to pewnego rodzaju urozmaicenie, które na jednych zrobi większe wrażenie, na innych mniejsze. Spokojna i przejrzysta okładka zaciekawia, chociaż nic tak naprawdę nie ujawnia. I ten druk. Mimo wielu wad, a praktycznie wyłącznie samych wad „organu wydającego”, ten druk po prostu uwielbiam. Zobaczycie co mam na myśli, jak sięgniecie po książkę.
Przechodząc niemal do rzeczy muszę się przyznać, że znów powieść zaczęła mnie wciągać, zaciekawiać dopiero po setnej stronie. Ostatnio ciągle tak mam, ze wszystkimi, które czytam. Tragedia. :D Może więc lepiej pomarudzę trochę o treści. Co my tu mamy? Kometę, katastrofę, wulkaniczny pył, prawie że zagładę, ocalałych i obcych. Tak, obcych – Arisjan. Kosmitów, znaczy się. No, już od razu byście chcieli zielonych! A tu taki zaskok, ha! Świetnie pomyślane, tak na marginesie. O miłości, seksie… i seksie… ^^ i kilku przygodach chyba nie muszę wspominać, to się rozumie samo przez się. Dodajmy jeszcze nowe środowisko po życiu w odosobnieniu, uwięzieniu, szkołę, nowych przyjaciół… Przypomina Wam to coś? :D Główna bohaterka jest dość typową nastolatką. Dość i nie dość. Mnie nie irytowała ona sama, bo zakładam, że taka właśnie miała być, ale jej „matematyczność”, co zaraz wyjaśnię. Jest uparta, nieco łatwowierna, impulsywna (ta cecha najbardziej mi się w niej podobała, lubię nieprzewidywalne kobiety), za bardzo otwarta, zbyt „szybka”. Była zamknięta 10 lat w schronie, niektóre reakcje są jak dla mnie niezbyt logiczne, nawet jeśliby je zwalić na owe zamknięcie… ale zwalam, a co!
Po jakimś czasie rzuca się w oczy to, że książkę pisała osoba dobrze zaznajomiona z matematyką (zazdrocha…). Myślenie nastolatki nieco różni się od tego przedstawionego w innych, podobnych książkach. Jest „ułożone”. Jak ze wzoru. Wyjaśniając wcześniej wspomnianą matematyczność, podam przykład, który podzielę na dwie części, abyście zobaczyli, o co mi chodzi.
„Czyżbym naprawdę się zakochała?” – pytanie.
„A może to tylko burza młodzieńczych hormonów, które do tej pory uśpione, teraz dawały o sobie znać ze zdwojoną siłą?” – odpowiedź.
Tym sposobem autorka odpowiada na pytania czytelnika, zanim ten zdąży choćby pomyśleć o własnych odpowiedziach. I kiedy z jednej strony to wyjaśnianie od samego początku jest pomocne, bo wszystko świetnie rozumiemy, to z drugiej odbiera nieco przyjemność czytania. Ja na przykład lubię czasem nie wiedzieć. Owszem, wszędzie bohaterowie rozważają swoje reakcje, ale moim zdaniem nie aż tak często. Na szczęście Pola pozostawia jeszcze sporo miejsca dla wyobraźni.
Zanim przejdę do Arisjan, chciałabym wspomnieć, że szeroka jest wiedza autorki i to da się zauważyć. Matematyka, biologia, geografia, genetyka, astronomia… I pewnie więcej, ale będąc pod wrażeniem tak dobrego przygotowania Poli z tych dziedzin właśnie wymienionych, zwyczajnie nie odnotowałam. Szczerze. Moje gratulacje.
A teraz fioletowa wisienka na pomarańczowym torcie. Arisjanie. Obcy bez uczuć wyższych, genialnie poprowadzeni, równie genialnie utrzymani w ryzach. Fascynujący. Przyznam, że dziś miałam przypadkową okazję wyczaić na mapie Alfa Centauri. Wow. Wiele razy, jak chyba większość z nas, zastanawiałam się, czy gdzieś tam istnieje inne życie. Powiem Wam, że jak dla mnie Arisjanie mogliby istnieć rzeczywiście. Byłoby co prawda więcej złamanych serc, ale cóż… W imię nauki! Polecam powieść Poli między innymi za to ciekawe spojrzenie w kosmos. Kupiła mnie tym. Bezsprzecznie.
Tym oraz zakończeniem.
„Jedyna różnica między mną a wariatem to fakt, że ja wariatem nie jestem.”
Salvadore Dali.
Osobiście zazdroszczę im na przykład tego opanowania, braku niektórych emocji. Tam, gdzie jest praca, jest praca, gdzie seks, tam seks, pożądanie. Takie idealne rozdzielanie bez niepotrzebnych odczuć, jak choćby tęsknota, z pewnością ułatwia życie. Jednak życia im nie zazdroszczę. Ba, nawet współczuję, poniekąd. Wszystko poukładane, żadnych rozrywek, niczego wyższego… Z ich perspektywy to wygląda inaczej, oni tego po prostu nie znają. Nie są jak ludzie i to trudno sobie wyobrazić, ale sprawia niebywałą frajdę. Domyślam się, jak trudno było ich w takiej bezuczuciowej formie utrzymać. Szacun. Wychodzi jednak na to, że jestem człowiekiem, stąd też to współczucie. Nie znają prawdziwej istoty życia. Dla nich ona jest czymś innym. Życie bez miłości? Bez pasji? Bez tego… TEGO, no. Wiecie co, to ja już wolę być wybuchowa, zazdrosna, zaborcza, złośliwa, wolę tęsknić i szlochać, wzdychać, cieszyć się i… kochać. Pieprzyć idealizm.
Na temat zalet Ziemian i Arisjan w jednym zestawieniu można by dyskutować w nieskończoność. Tyle samo mam argumentów na ich obronę, co na atak. Są mega interesujący i żałuję, że Pola bardziej się w nich nie zagłębiła.
Przechodząc do rzeczy, wreszcie, powiem tak – jedno wielkie wprowadzenie. Tym dla mnie stał się „Arisjański Fiolet”. To dobrze. Akcja jest umiarkowana, często spokojna, z nielicznymi, drobnymi odchyłami od normy i tak aż do końca. Miłość platoniczna, seks, przyjaźń, szkolne i pozaszkolne zwyczajne życie, wyjaśnianie tajemnic krok po kroku. Wystarczy zapamiętać, nie trzeba się głowić. A koniec? Proszę Państwa… Do tej pory myślę o tym, co będzie dalej, do cholery! :D
Na koniec otrzymujemy zapowiedź czegoś extra. Pola pozostawia czytelnika w oczekiwaniu z duszą na ramieniu i pytaniami, tym razem bez odpowiedzi. Ja mam co najmniej dwa. Jedno dotyczy Korina i jego zachowania – co zrobi, czy cokolwiek poczuje (i tysiąc innych wariantów tegoż pytania)? A drugie dotyczy Profesora. Podstawowe – kim on jest?? Czy to czasem nie jej… (i tysiąc innych domysłów). Okej, tu następuje chwila ciszy i zaczyna obowiązywać pakt milczenia… Albo cokolwiek tam innego, z milczeniem związanego. :D
Co ja mogę jeszcze powiedzieć? Czekam. Na drugi tom. Z tego, co mi wiadomo, pierwszy ma mieć swoje drugie pięć minut, czyli drugie wydanie, na co też czekam, bo z przyjemnością doszukam się różnic. I wszystkiego innego. :D No, ale drugi… Cholera! :D
Pola Pane swoją powieścią rozbudza apetyt, wyostrza zmysły, urzeka.
Cóż… Zapraszam!
„Nawet nie wiesz, jak bardzo chciałbym umieć Cię kochać.”
Zapraszam na stronę autorki:
https://www.facebook.com/PolaPaneArisjanskiFiolet
Oraz na swoją:
https://www.facebook.com/A.M.Chaudiere
„Arisjański fiolet. Cisza” Pola Pane.
„Jeśli rozpacz jest bez złudzeń, trzeba postępować tak, jakby się miało nadzieję albo się zabić.”
Albert Camus.
Książkę Poli czytałam dwadzieścia dni. Dużo? Mało? W samych wolnych chwilach, oczywiście, co skutkowało tym, że niekiedy nie sięgałam po nią wcale. Czemu od tego zaczynam? Bo to niezłe tomiszcze jest. Niezłe tomiszcze, które...
2015-04-01
Tę książkę po prostu trzeba przeczytać. Świetnie napisana, niesamowita historia.
Tę książkę po prostu trzeba przeczytać. Świetnie napisana, niesamowita historia.
Pokaż mimo to