rozwiń zwiń

Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz

Na półkach:

O tym dlaczego książkę polecam, chociaż zupełnie mi się nie spodobała.
O podobieństwach z kreskówkami z cartoon network.
O tym o czym książką jest, ponieważ na pewno nie o wampirach.

Jak zwykle, można wygrać egzemplarz książki.

O tym dlaczego książkę polecam, chociaż zupełnie mi się nie spodobała.
O podobieństwach z kreskówkami z cartoon network.
O tym o czym książką jest, ponieważ na pewno nie o wampirach.

Jak zwykle, można wygrać egzemplarz książki.

Pokaż mimo to video - opinia


Na półkach:

Trochę o Stevenie Seagalu w spódnicy.
O życzeniowym konstruowania postaci.
O wielu scenariuszowych głupotkach.
O przyczynach sukcesu sprzedażowego.

Trochę o Stevenie Seagalu w spódnicy.
O życzeniowym konstruowania postaci.
O wielu scenariuszowych głupotkach.
O przyczynach sukcesu sprzedażowego.

Pokaż mimo to video - opinia


Na półkach:

„Cykada na parapecie” to trzecia książka pani Marty Balon, wydającej pod pseudonimem M.M Macko.
Czy powieść osoby, posiadającej stronę internetową o nazwie www.mistrzynislowa.pl oddaje bardzo odważną tezę wciśniętą między „www”, a „pl”? Dlaczego pisanie rozdziałów z męskiej perspektywy nie należy do prostych oraz jak często dochodzi do sytuacji o prawdopodobieństwie bliskim zeru? Tego wszystkiego dowiecie się z recenzji.

Zacznę od faktów. „Cykada na parapecie” opowiada o losach młodego małżeństwa przeżywającego kryzys. Kim jest Justyna z Krystianem oraz w jaki sposób wyjazd do domku w górach wpłynie na ich relacje? Odpowiedzi znajdziecie w tekście, do którego zachęcam już teraz!

Na wstępie chciałbym pochwalić warsztat. Autorka operuje słowem z lekkością. Całość, mimo niewielkiej ilości dialogów czyta się sprawnie i z zainteresowaniem. Spora ilość dygresji, skupionych głównie wokół przeszłych wydarzeń, obserwacji oraz przeżyć, zupełnie nie przeszkadza, ba! Wyznacza dobry rytm. Momentami miałem wrażenie bycia przyjemnie kołysanym przez przeskoki czasowe, zabierające mnie z „przed" do „teraz”. Myślę, że można śmiało powiedzieć o wypracowanym stylu językowym, ale czy nazwałbym panią Martę, mistrzynią słowa? Niekoniecznie.

Czytając opinie, zauważyłem wiele pochwał skierowanych w stronę psychologii postaci. Że portrety głębokie, przemyślane, że udało się stworzyć wiarygodnych bohaterów. Z krwi, kości, traum i wspomnień. Po części się zgadzam, chociaż mam kilka zastrzeżeń. O ile Justyna wydaje mi się kompletna, zbudowana od A do Z, tak Krystian w moim odczuciu został potraktowany „życzeniowo”. To jest, posłusznie wypełnia rolę, narzuconą przez fabułę powieści. O Krystianie dowiadujemy się całkiem sporo. Poznajemy okres dzieciństwa, życie rodzinne, czy przedwczesną żałobę po przyjacielu. Jakby tego było mało, pisarka zdradza nam wiele indywidualnych wspomnień, umożliwiających nam podróż po bogatym wnętrzu Krystiana. Czyli otrzymujemy dużą ilość puzzli, składających się na postać głównego bohatera. Każdy puzzel jest starannie dopieszczony, przedstawiając nam ciekawy ułamek całego obrazu, ale mam wrażenie, iż do pudełka zostało wrzuconych za dużo puzzli, przez co podczas składania całości, niektóre elementy gryzą się ze sobą. Dla przykładu Krystian jako utalentowany scenarzysta i reżyser, czyli osoba dysponująca ponadprzeciętnymi zasobami empatii oraz wiedzy na temat ludzkich charakterów, nie rozumie, skąd wynika czepialstwo rodziców, ani dlaczego zatajanie kredytów przed żoną z taką, a nie inną przeszłością nie jest dobrym pomysłem. Ponadto z jednej strony Krystian chciał zdobywać świat, pragnął bogactwa i sławy, przeciwstawił się rodzicom o zaborczych zapędach, ale z drugiej strony utknął na quasi etacie, zależny od kaprysów przełożonej. Naliczyłem trochę nieścisłości, ale nie powiedziałbym, że bardzo mi przeszkadzały. Właściwe, podobnie jak większość, zaliczam kreacją bohaterów do mocnych stron książki.


Fabuła powieści, choć posiadająca prawdopodobieństwo bliskie zeru jest absolutnie przekonująca oraz angażująca. Poza decyzyjnością Krystiana zwątpiłem wyłącznie w odjechanie z piskiem opon na dopiero co zmoczonej ulewą uliczce. Bawiłem się dobrze, kibicowałem bohaterom, a także bałem o ich los, gdy zrobiło się nieprzyjemnie. Od początku do końca czułem potrzebę kolejnej kartki.
Na koniec wspomnę o tematyce. Autorka poruszając zagadnienia w dużym stopniu związane z etyką, uniknęła przesadnego moralizatorstwa. Szkoda, że rozważania na temat Boga zostały spłycone do pytań w stylu „jak Bóg może na zło pozwalać?”. Pochwale jeszcze coś, co okrutnie mi się podobało, a mianowicie wyobraźnia autorki w stosunku do małych detali. Tekst o odmierzaniu czasu ubytkiem płynu do naczyń, uważam za rewelacyjny. Chciałbym podkreślić, że takich zgrabnych spostrzeżeń znajdziemy bardzo dużo.

Podsumowując, jeśli lubicie historię obyczajowe z naciskiem na wewnętrzne przeżycia bohaterów, podczas których doświadczycie wielu wzruszeń oraz porządnej fabuły - „Cykada na parapecie” powinna się Wam spodobać.

Na moim profilu FB można wziąć udział w konkursie (do wygranie egzemplarz książki)
https://www.facebook.com/profile.php?id=100092694834273

*Książkę otrzymałem od serwisu Sztukater, link do oryginalnej recenzji:
https://sztukater.pl/ksiazki/item/41185.html?highlight=WyJjeWthZGEiLCJuYSIsIiduYSIsIm5hJ2ltYWgiLCJuYSdhdWFvIiwibmEncnplY3p5JyIsImN5a2FkYSBuYSJd

„Cykada na parapecie” to trzecia książka pani Marty Balon, wydającej pod pseudonimem M.M Macko.
Czy powieść osoby, posiadającej stronę internetową o nazwie www.mistrzynislowa.pl oddaje bardzo odważną tezę wciśniętą między „www”, a „pl”? Dlaczego pisanie rozdziałów z męskiej perspektywy nie należy do prostych oraz jak często dochodzi do sytuacji o prawdopodobieństwie...

więcej Pokaż mimo to video - opinia


Na półkach:

„Coś zjada bezdomnych” to niebanalny debiut pana Tomasza Racjan. W zakwalifikowanej jako horror powieści znajdziemy znacznie więcej niż grozę i strach. O czym tak naprawdę jest powieść oraz dlaczego główni bohaterowie, posiadając imiona, są dla nas bezimienni? Tego dowiecie się z recenzji.

Na początek jednak trochę faktów. „Coś zjada bezdomnych” opowiada o losach specyficznej społeczności, żyjącej (a może tylko starającej się nie umrzeć?) daleko poza marginesem społecznym. Narkomanów, dziwaków, bezdomnych, biedaków oraz wszystkich tych, których chcemy jak najszybciej minąć na ulicy, dotyka widmo (czasem dosłownie) zagrożenia. Ktoś bądź coś zaczyna ich zabijać i to w makabryczny sposób. Co z tego wyniknie? W jaki sposób ludzie kompletnie nieradzący sobie z elementarnymi potrzebami, taki jak chociażby dach nad głową, mają poradzić sobie z zagadką przerastającą kompetencje policji? Naturalnie odpowiedzi należy szukać na kartach powieści pana Tomasza. Do czego już, w środku recenzji gorąco zachęcam.

Skąd u mnie pochwały niemalże na samym starcie? Przede wszystkim całość charakteryzuje się indywidualnym stylem językowym. Miejscami ciężkim, wymagającym, ale satysfakcjonującym. Zdania lubią się złamać, jakiś nietypowym przecinkiem, zmuszając nas do wejścia w odpowiednie, podyktowane zamysłem autora, tempo czytania. Potrafią również kończyć się powtórzeniem, prawie parafrazą, potęgując efekt konkretnej myśli, kryjącej się pod literkami. Sama konstrukcja budowania historii, czy postaci świetne współgra ze stylem pana Tomasza. To nie koniec!

Autor wykazuje ponadprzeciętne zdolności do obserwacji. Wyciska sedno, prawiąc o sprawach mającym z sednem jedynie dalekie pokrewieństwo. Zdarza mu się owszem, trochę nadużywać silnie nacechowanych emocjonalnie słów, ale nie popada przy tym w pusty słowotok, znany mi z drugoligowych powieści o porywających polki, diabelnie przystojnych gangsterach. Gdy pisarz dusi nas gęstą atmosferą, przygniata mocnymi określeniami, strofuje naturalistycznymi akapitami, czuć w tym pokrewieństwo ze światem przedstawionym.

Fabuła, choć stanowiąca pretekst do przejmujących rozważań podawana umiejętnie. Na uwagę zasługuje również tempo. Podzielona na mnóstwo króciutkich rozdziałów powieść od samego początku zmierza swoim, własnym przemyślanych krokiem, ku końcowi. Jeśli zbacza w jakąś poboczną alejkę, robi to z rozmysłem. Podczas lektury miałem wrażenie kontaktu z chaosem pozornym, mącącym w głowie, ale w sposób całkowicie kontrolowany przez twórcę powieści.

Główną siłą książki są dla mnie postacie, opisy oraz narracja. O dwójce kluczowych bohaterów, autor wypowiada się w sposób pomijający imiona. Zabieg odbieram jako świetny, już na samym starcie obdzierający bohaterów z elementarnego pierwiastka ludzkości. Jakby bezdomni byli całkowicie pozbawieni prawa własności, nawet tego do własnego imienia. Co więcej, poprzez plastyczne opisy skupiające się rzetelny oddaniu, niekiedy odklejonych od rzeczywistości rozterek, autorowi udało się nakreślić wiele frapujących, wypełnionych pierwotnym lękiem obrazów. Z jednej strony brzydziłem się zaprezentowanym światem oraz ludźmi, z drugiej jakaś część mnie chciała brnąć dalej w stronę bezdomnego jądra ciemności.
Zakończenie uważam za przejmujące, niosące szereg przemyśleń na temat poruszanych kwestii. Podoba mi się również mnogość fałszywych tropów, które wodzą nas za nos niemalże do końca. Jedyne, do czego chciałbym się przyczepić, to wierszowane wstawki. Jestem dość wyczulony w kwestii rytmiki. O ile częstochowskiej rymy oddają książkowe realia, tak kiepska melodyka raczej nie była zamierzona.

Podsumowując, dawno nie napisałem tak pochlebnej recenzji, ale patrząc na oceny „Coś zjada bezdomnych” nasuwa się smutny wniosek, na temat mitycznej „większości”, która decyduje o sukcesie konkretnych utworów. Ja książkę serdecznie polecam i liczę na kolejne powieści spod pióra pana Tomasza.

Na moim profilu FB można wziąć udział w konkursie (do wygranie egzemplarz książki)
https://www.facebook.com/profile.php?id=100092694834273

*Książkę otrzymałem od serwisu Sztukater, link do oryginalnej recenzji:
https://sztukater.pl/ksiazki/item/42612.html?highlight=WyJiZXpkb21ueWNoIl0=

„Coś zjada bezdomnych” to niebanalny debiut pana Tomasza Racjan. W zakwalifikowanej jako horror powieści znajdziemy znacznie więcej niż grozę i strach. O czym tak naprawdę jest powieść oraz dlaczego główni bohaterowie, posiadając imiona, są dla nas bezimienni? Tego dowiecie się z recenzji.

Na początek jednak trochę faktów. „Coś zjada bezdomnych” opowiada o losach...

więcej Pokaż mimo to video - opinia


Na półkach:

„Autostradą w ciemność” to druga książka pana Sebastiana Artymiuka. Młody autor w opisie zapowiada bliskie spotkania ze śmiercią. Nie pojedyncze spotkanie, a spotkania właśnie, gdyż mamy do czynienia ze zbiorem opowiadań. Czy i jak mocno bałem się w trakcie czytania oraz co konkretnie wzbudzało mój strach, tego dowiedzie się z recenzji.

Opowiadania zabierają nas w różne szerokości geograficzne, różne czasy oraz gatunki. Przejedziemy się amerykańskimi klasykami motoryzacji, polatamy futurystycznymi pojazdami, dosiądziemy koni, a co niektórym przyjdzie biegać na golasa. Odwiedzimy gangsterskie knajpy, zapomnianą plaże oraz niebezpieczne bezdroża. Doświadczymy osobistych rozterek, detektywistycznego śledztwa, a nawet pornograficznych scen miłosnych. Przyjrzymy się z bliska handlarzom niewolników, zajrzymy za kulisy powstawania internetowych treści oraz wykąpiemy się w skażonej nuklearną wojną, rzece. Autor serwuje nam mnóstwo odmiennych lokacji, zwrotów akcji oraz ludzkich dramatów. Pozornie nie powinno być mowy o znużeniu. A jednak! Po kilku opowiadaniach odczułem nie tyle zmęczenie, co przeświadczenie o tym, że wiem jak skończy się dany tekst. Jak do tego doszło?

Wydaje mi się, że zaważyła schematyczna konstrukcja z naciskiem położonym na obowiązkowy plot twist. Wszystkie opowiadania prezentują podobny poziom literacki, który nazwałbym, przystępnym. Co prawda od czasu do czasu natrafimy na jakiś nieco zgrabniej sklejony opis albo ciekawie ujętą myśl, jednak ciężko mówić o wypracowanym stylu. Autor(być może świadomy swoich mocnych i słabych stron) za każdym razem stara się zaskoczyć odbiorcę, jakimś chwytliwym zwrotem akcji. Poprzez nastawienie się na efekt „wow”, fabułę, postacie, czy logikę przedstawionych światów, panu Sebastianowi zdarza się traktować po łebkach. Liczy się końcówka. Dla przykładu w opowiadaniu o przyszłości, finalne spotkanie ojca z synem jest żywcem wyjęte z brazylijskich seriali. Nie traktowałbym tego, jako zarzutu. Myślę, że znajdzie się sporo osób, którym taka forma przypadnie do gustu. Zwłaszcza, iż opowiadania rzeczywiście są zaskakujące. Mi osobiście brakowało dopieszczenia samego procesu konstruowania historii, postaci, miejsc i wszystkiego, co występuje przed końcowym zwrotem akcji. Z książką, trochę jak z randką. Odpowiednio długie chodzenie za rękę po parku, czy wspólne patrzenie w gwiazdy ma pozytywny wpływ na to, co wydarzy się na końcu. Zbyt szybki przeskok do końca randki, wcale nie gwarantuje sukcesu, nawet jeśli randki rozpatrujemy głównie w oparciu o ich koniec. Man na myśli, coś na zasadzie „Nie bądź raptus! Najpierw pobaw się… słowami.”

Z minusów dodałbym jeszcze kilka spraw. Otóż bohaterowie często wygłaszają kim są, zamiast pozwolić sobie nabrać charakteru wraz z każdą kolejną kartką. Dialogi lubią wynikać z potrzeby dopowiedzenia czegoś przez autora. Osobiście lubię, gdy dialogi nie są sztuczne, gdy wynikają z historii. Nie do końca czułem ciężar problemów oraz nie jestem fanem opisywania stosunków seksualnych w sposób informujący mnie co dokładnie dzieje się z narządami płciowymi w trakcie seksu.
Plusy zostawiłem na koniec. Autor ma ciekawe pomysły i dobrze wypada w opisach, ma sporą wiedzę ogólną, co potwierdza wieloma detalami. Potrafi zbudować napięcie oraz rzucić interesującym spostrzeżeniem na temat ludzkiej natury. Dwa opowiadania mnie wzruszyły (Mewa i Autostradą przez ciemność) zaś Nocny Urbex przyprawił o gęsią skórkę. Jako, że pisarz pochodzi z moich rejonów, trzymam kciuki za kolejne książki. Jeśli szukacie szybkich historii, pełnych niecodziennych zakończeń, książka powinna Wam się spodobać.

Na moim profilu FB można wziąć udział w konkursie (do wygranie egzemplarz książki)
https://www.facebook.com/profile.php?id=100092694834273

*Książkę otrzymałem od serwisu Sztukater, link do oryginalnej recenzji:
https://sztukater.pl/ksiazki/item/42582.html?highlight=WyJhdXRvc3RyYWRhIl0=

„Autostradą w ciemność” to druga książka pana Sebastiana Artymiuka. Młody autor w opisie zapowiada bliskie spotkania ze śmiercią. Nie pojedyncze spotkanie, a spotkania właśnie, gdyż mamy do czynienia ze zbiorem opowiadań. Czy i jak mocno bałem się w trakcie czytania oraz co konkretnie wzbudzało mój strach, tego dowiedzie się z recenzji.

Opowiadania zabierają nas w różne...

więcej Pokaż mimo to video - opinia


Na półkach:

„Czas wielkiej wody” to debiut pana Michała Jankowskiego. Wedle opisu ów debiut, podobno stanowi wielką gratkę dla fanów serii Gothic, Wiedźmina oraz Gry o Tron. Podobno w powieści znajdziemy cięte dialogi odkrywające charaktery postaci oraz mistrzowsko splecione wątki fabularne.

Podobno… ale o tym za chwilę.
Odważny marketingowo opis obiecuje wiele. Sam autor do strachliwych również nie należy, pozwalając określić się w opisie książki mianem „geniusza literatury fantastycznej”.
Odważnie, prawda?

„Czas wielkiej wody” przybliża nam losy jednookiego mężczyzny Ratysa, strażnika puszczy. Otrzymujemy w miarę standardowego bohatera fantasy, któremu przyjdzie zmierzyć się typowymi dla gatunku problemami. Jak udało się opowiedzieć o losach Rytasa?

Zacznijmy od uniwersum. Akcja została osadzona w lokacjach stworzonych życzeniowo. Dla przykładu mieszkańcy jednego z królestw wykazują się duża tolerancją religijną, jednocześnie bez większych problemów dochodzi do samosądów o podłożu religijnym. U Tolkiena brak zaufania pomiędzy poszczególnymi rasami wynika z rozbudowanej historii, wspólnych konfliktów, położenia geograficznego, wierzeń oraz szeregu innych czynników. Tutaj, po prostu dowiadujemy się z raptem kilku zdań o tym co cechuje taki region. Abyśmy się dobrze zrozumieli, nie miałbym nic przeciwko, gdyby świat został przemyślany. Autor nie kreśli nam obrazu społeczeństwa, otrzymujemy w zamian sporo sprzecznych informacji. W stosunkowo nowej, nastawionej na ekspansję religii światła, kapłani zdążyli zgnuśnieć, na laurach osiąść i przejmować ziemie chłopstwu, o którego istnieniu dowiadujemy się tylko raz, właśnie w kontekście opasłych struktur religijnych. Skoro mamy chłopów, to gdzie rycerstwo? Skąd bierze się władza królewska? Ktoś komuś coś przysięgał? Odniosłem wrażenie, iż autor zbyt dużą uwagę przyłożył, do efekty końcowego. Zbyt skupił się na tym jak CHCE, aby wyglądał stworzony świat. Przypomniał mi się Park Jurajski, a konkretniej dialog pani doktor Ellie Sattler:
„You have poisonous plnats in this biulding. You pickem them because they look good.”

Jak z kolei ma się sprawa bohaterów odkrywających charakter poprzez żywe i cięte dialogi?
Przede wszystkim w książce nie znalazłem żadnych błyskotliwych dialogów, co więcej dialogi służą autorowi, nie postaciom. Rozmowy pchają do przodu fabułę, najczęściej streszczając nam jakieś wydarzenie. Bohaterowie na ogół schematyczni, płascy, cierpiący na brak rozwoju oraz interakcji zdradzających ich wnętrze. Pełno ekspozycji oraz wygłaszania, tego co powinno wybrzmieć w tekście / wyniknąć z postępowania poszczególnych jednostek. Chciałbym podkreślić, że otrzymujemy kilka trafnych momentów prawdziwego budowania postaci: Na przykład uwaga świeżo upieczonego króla dotycząca kałuży krwi. Jednak na ogół musimy uwierzyć serwowanym, co jakiś czas „ściągawkom” psującym nam proces zapoznawania się z bohaterami.

Na koniec intrygi, spiski oraz zdrady. W tym aspekcie powieści bardzo daleko do Gry o Tron. Opisane przez Martina boczne gałęzie, wielkich rodów przewyższają ilością postaci wszystkich bohaterów biorących udział w „Czasie wielkiej wody”. Dodatkowo wątek polityczny jest po prostu naiwny. Autor pragnąć zaskoczyć odbiorcę zdecydował się na wiele „głupotek” scenariuszowych. Przykład?
Koronujący się władca, który zamiast zamożnych, wpływowych obywateli na ceremonie sprasza prostaczków z portu, gdzie dosłownie kilka stron wcześniej dowiadujemy się, iż zwykłych obywateli nic, a nic nie obchodzą zmiany u władzy. Ten sam król, opisany jako diabelnie inteligentny, kaleczy przyrodniego brata, będącego dzieckiem po czym sprzedaje w niewole. Dokładnie tak! Facet wypuszcza jedyną osobę posiadająca pretensję do tronu w świat, z gotowym argumentem dla tych wszystkich których zdążył przed chwilą obrazić.

Na koniec wspomnę o plusach. Przede wszystkich pragnę pochwalić autora za decyzję. Pan Michał zamieścił post o swojej książce, szukając recenzentów. Jako fan Wiedźmina, Gothica oraz GoT nie potrafiłem przejść obojętnie, dlatego zgłosiłem się do przeczytania oraz wysłania uwag. Nie umawialiśmy się na recenzję, umawialiśmy się na uwagi. Wczoraj zapytałem autora, co woli: uwagi na „priv”, czy recenzję? Zapytałem, uprzedzając, że recenzja raczej wyjdzie „średniopozytywna”. Otrzymałem odpowiedź w stylu „nie chcę zakłamywać rzeczywistości, chce szczerości”. Brawo!
Wierzcie mi, to rzadkość wśród pisarzy. Nie posiadam zasięgów, a i tak otrzymałem już prośby o POZYTYWNE recenzję, także jeszcze raz gratuluję odwagi!

Wracając do „Czasu wielkiej wody”. Autor potrafi pisać. Jest trochę nierówny, ale przeważnie klei ładne, zgrabne zdania. Na pochwalę zasługują również opisy miejsc, postaci oraz walk. O ile motywy filozoficzne są płytkie, tak wszystkie elementy związane z podróżą są angażujące. Wątek nauki u pustynnego mistrza, bardzo mi się spodobał. Szkoda, że był taki krótki! Dostrzegam również potencjał w zakresie tworzenia postaci oraz komentowania rzeczywistości. W książce padło sporo celnych uwag na temat ludzkiej natury, czy szarej codzienności.

Teraz ocena. Wbrew temu co napisałem, uważam iż „Czas wielkiej wody” może się spodobać wielu czytelnikom. To utrzymana na wysokim tempie dynamiczna powieść, podczas której czułem potrzebę kolejnej strony. W sam raz na jeden wieczór. Czekam na kolejną przygodę spod pióra pana Michała.
Dałbym 5/10, ale podnoszę oczko wyżej za odwagę + kolejne oczko wyżej za tego „geniusza literatury fantasy” strasznie mnie rozbawiło, ot co!:)

„Czas wielkiej wody” to debiut pana Michała Jankowskiego. Wedle opisu ów debiut, podobno stanowi wielką gratkę dla fanów serii Gothic, Wiedźmina oraz Gry o Tron. Podobno w powieści znajdziemy cięte dialogi odkrywające charaktery postaci oraz mistrzowsko splecione wątki fabularne.

Podobno… ale o tym za chwilę.
Odważny marketingowo opis obiecuje wiele. Sam autor do...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Agenci, szpiedzy, tajne bazy, najnowocześniejsze technologie, piękne kobiety, walka wręcz, strzelaniny, romanse, hackerskie sztuczki i wiele, wiele więcej. Wszystko to znajdziecie w debiutanckiej powieści pana Piotra Moskała. Ja zaś postaram się opowiedzieć czy autorowi udało się wykonać literacką mission impossible, czyli zadowolić zrzędliwego, czepliwego recenzenta. Nawiązanie do serii z Tom Cruisem celowe, dlaczego? Tego dowiecie się z tekstu.

„Korzenie Lilii” opowiadają o losach 30 letniego chłopaka od dziecka szkolonego na tajnego agenta. Oczywiście nie wszystko pójdzie zgodnie z planem, dlatego Antoni Hunt…O! przepraszam Antoni Miko zostanie zmuszony wykorzystać niemalże nadludzkie umiejętności zanim jeszcze otrzyma oficjalną licencję na zabijanie… brzmi zachęcająco?

Po więcej fabuły odsyłam do książki. Ta mogąca się pochwalić ponad 700 stronami wystarcza na zaskakująco krótko. Powieść czyta się dobrze. Chciałbym pochwalić pomysł na historię oraz tempo. Autor ewidentnie przemyślał w jaki sposób chce zaprowadzić czytelników od punktu A do B. Nie śpieszy się z budowaniem świata, czy bohaterów. Daje nam czas na „wejście” w skomplikowany świat tajnych organizacji, wie również kiedy wcisnąć pedał gazu, by nadać scenom akcji odpowiedniego pazura. Losy Antka są na tyle angażujące, iż przez całą lekturę czułem szczere zaciekawienie, co powinno mi wystarczyć do wystawienia pozytywnej recenzji, prawda? Prawda?!

„Korzenie Lilii” konwencją przypominają słynny cykl z Ethanem Huntem. Do wydarzeń, których prawdopodobieństwo jest bliskie zeru, dochodzi zaskakująco często i nikogo one nie dziwią. Postacie lubią eksponować swoje przerysowane cechy, zaś wiszące w tle olbrzymie zagrożenie kiepsko rezonuję z dość naiwnymi, „śmieszkującymi” dialogami. Nie zrozumcie mnie źle, to nie jest zarzut. Takie podejście dostarczy mnóstwo rozrywki wielu osobom, jednak mnie osobiście nie do końca satysfakcjonuję.

Wbrew przypuszczeniom zupełnie nie przeszkadzała mi główna oś powieści, opierająca się na istnieniu sekretnej patriotycznej organizacji, zza kulis pomagającej nieudolnej polskiej władzy. Choć grubymi nićmi szyty, ów koncept wypadł świeżo. W moim odczuciu duża w tym zasługa autora, który przekopał słabo zbadane obszary historycznych faktów, by znaleźć grunt podatny na osadzenie w nim potrzebnych książce półprawd i legend. Brawo!


Największy problem miałem z rozległą wiedzą na temat wojskowości oraz bujną wyobraźnią autora! Wiem, nie brzmi to jak zarzut, ale śpieszę z wyjaśnieniami. Pisarz zna się na rzeczy, często podrzuca nam specjalistyczne słownictwo, odkrywa kulisy działań agentów i do tego potrafi ująć czytelnika ciekawymi pomysłami w przyjemny sposób lawirującymi na granicy s-f. Niestety wszystko łopatologicznie tłumaczy oraz wyjaśnia, zabierając nam możliwość odkrycia chociażby działania nowoczesnych technologii. Miejscami czułem, jakby autor „spoilerował” co ciekawsze momenty. Ponadto główny bohater tłumacząc nam co robi, tłumaczy „na głos” , tłumaczy w odrealniony sposób i to w zupełnie nie sprzyjających ku temu okolicznościach. Dla przykładu scena z wysyłaniem na zwiad „cyber” szpiegującego owada, zapowiadająca się wprost rewelacyjnie, finalnie została całkowicie obdarta z emocji, właśnie za sprawą nadgorliwego tłumaczenia. Naturalnie, piszę o moich odczuciach i dla wielu osób, wspomniany sposób może okazać się strzałem w dziesiątkę.


Powoli zbliżamy się do końca, więc należałoby odpowiedzieć na pytanie z początku. Jak na razie głównie chwaliłem, zaś niepasujące mi elementy zaliczam do subiektywnych wrażeń. Czy zatem „Korzenie Lilii” uniknęły potknięć, które ośmielę się nazwać obiektywnymi? Cóż… Było blisko, ale naliczyłem trochę logicznych „głupotek” plus niektóre opisy są po prostu złe, ponadto zdarza się nie oddawać swojego charakteru poprzez działania. Dla przykładu: Antek bardzo dba o anonimowość, jednak „wozi” się sprowadzonym ze Stanów wielkim autem po malutkiej miejscowości. Dziarski oficer, tłumaczy się podwładnym z decyzji, a komuś zdarzyło się nieprzyjemnie cuchnąć…


Podsumowując: „Korzenie Lilii” to solidny debiut. Przemyślany i wypieszczony pod kątem bliskich autorowi tematów. Doceniam również odwagę w poruszaniu zagadnień aktualnie uchodzących za mało chodliwe. Książkę polecam, natomiast fanom powieści szpiegowskich polecam gorąco!

Na moim profilu FB można wziąć udział w konkursie (do wygranie egzemplarz książki)
https://www.facebook.com/profile.php?id=100092694834273

*Książkę otrzymałem od serwisu Sztukater, link do oryginalnej recenzji:
https://sztukater.pl/ksiazki/item/41916-korzenie-lilii.html?highlight=WyJtb3NrYVx1MDE0MmEiXQ==

Agenci, szpiedzy, tajne bazy, najnowocześniejsze technologie, piękne kobiety, walka wręcz, strzelaniny, romanse, hackerskie sztuczki i wiele, wiele więcej. Wszystko to znajdziecie w debiutanckiej powieści pana Piotra Moskała. Ja zaś postaram się opowiedzieć czy autorowi udało się wykonać literacką mission impossible, czyli zadowolić zrzędliwego, czepliwego recenzenta....

więcej Pokaż mimo to video - opinia


Na półkach:

„Heart of the devil” – to debiut literacki pani Wiktorii Wolf, który NIE powinien mi się spodobać. Nie powinien z wielu powodów (zaraz do nich przejdę) ale mi się spodobał!Magia literatury bywa zaskakująca. Czasami żałuję, że osoba czytająca recenzję nie jest w stanie dostrzec pauz w pisaniu, że nie widzi momentów w których recenzent zastanawia się nad swoim tekstem. Otóż największy kłopot z „Heart od the devil” miałem próbując zrozumieć DLACZEGO. Dlaczego powieść, o której zaraz napiszę mnóstwo nieprzychylnych zdań, zamiast mnie odrzucić, wciągnęła jak diabli?! Wnioski zostawmy jednak na koniec. Wpierw trochę suchych informacji.

Pani Wiktoria opowiada nam o losach młodej, zaledwie 17 letniej Jane. Dziewczyna dużo rozmyśla, głównie o sąsiedzie z naprzeciwka. Chłopak ma na imię Daemon, uchodzi za bożyszcze w szkole, ale niesamowicie drażni Jane, przynajmniej początkowo… Cóż w kwestii fabuły, to w zasadzie tyle… Aha!Okładka obiecuje nam jeszcze wyścigi samochodowe oraz stalkera, ale zarówno wyścigów jak i stalkera doświadczymy tyle, co logiki w „Pierścieniach Władzy”. Niestety tutaj również występują problemy z logika. Może jednak po kolei:

Książka ma problem z wykreowaniem bohaterów. Postacie zbudowane są zwykle w oparciu o wygląd fizyczny plus jedną cechę charakteru. Dodatkowo wszyscy, na czele w główną bohaterka pod koniec opowieści, są dokładnie tacy sami jak na początku. Nikt nie dojrzał, nie doszło do poszerzenia horyzontów, życiowych lekcji, czy zmiany poglądów w istotnych kwestiach. Zasadniczo osią napędową fabuły są kolejne spotkania (celowe, bądź absolutnie przypadkowe) dwójki przedrzeźniających się nastolatków. Jane nie posiada absolutnie żadnego celu, zobowiązań, ani pomysłu na siebie. Jako postać po prostu wypełnia puste kartki powieści. Owszem ktoś mógłby stwierdzić, że może taki sposób na przedstawienie wydarzeń jest celowy? Może chaotyczna narracja wspólnie z płytkimi portretami psychologicznymi służy jako wzmacniacz, potęgujący uczucie pustki w sercu Jane? Może to celowy, sprytny zabieg autorki? Nie wykluczam, choć mocno i szczerze wątpię.

Wątek romantyczny stworzony w okól zasady „kto się czubi, ten się lubi” zaskoczył mnie wulgarnością, niczym więcej. Chociaż nie zaliczam tego jako zarzut, ot kwestia wrażliwości. Spotkałem się z komentarzami głoszącymi tezę, że główna bohaterka godzi się na niezwykle przedmiotowe traktowanie ze strony swojego oblubieńca, co nie powinno mieć miejsca, gdyż pochwala patologiczne wzorce zachowań. Tutaj chciałbym stanąć po stronie autorki, ponieważ nie tylko Daemon w relacji z Jane kieruje się fizycznością! Jane nie pozostaje mu dłużna. Oboje są właściwie zniewoleni młodzieńczymi popędami. Uważam taki stan rzeczy, za jak najbardziej słuszne oddanie pierwszych „miłostek”. Właściwie należałoby się zastanowić, czy skrajnie infantylne zachowania bohaterów nie komentują realiów nastoletnich romansów? Czy pisarka nie pragnie podkreślić ogromnego wpływu budzącej się seksualności na umysły i w rezultacie poczynania wchodzących w dorosłość licealistów? Być może autorka popełniając logiczne gafy, stara się nam naświetlić, przyciemnione prymitywnymi popędami głowy bohaterów, a za wszystkim stoi niezwykle rzadka umiejętność zamieszczania treści między wierszami? Kolejny raz nie wykluczam, ale znowu wątpię.


Na pochwałę zasługują dialogi, opisy i język. Trzymają poziom. Powieść czyta się dobrze. Wbrew temu co napisałem, bardzo szybko zidentyfikowałem się z główną bohaterka i zacząłem jej kibicować. Nie mogłem się doczekać poznania bliżej lokalnego gangstera oraz wyjaśnienia sprawy stalkera.


Co istotne im dalej w las, tym więcej naciąganych zbiegów okoliczności oraz dziwacznych motywacji idących w parze z odrealnionymi wydarzeniami. Brzmi krytycznie, ale w momencie w którym uświadomiłem sobie, iż powieść coraz mocniej zaczyna odklejać się od rzeczywistości poczułem swojego rodzaju ulgę oraz radość z czytania. Mam wrażenie, że pani Weronika świadomie podkręciła tempo na koniec, dała się ponieść fantazji, aby pozwolić czytelnikom na czystą, nieograniczoną niczym rozrywkę. W moim przypadku zabieg odniósł skutek i mniej więcej od połowy książki bawiłem się rewelacyjnie!


Podsumowując: chciałbym polecić książkę, w końcu sprezentowała mi przyjemny wieczór, lecz nie potrafię zrobić tego z czystym sercem. Jestem za to okropnie ciekawy kolejnej publikacji.

*Książkę otrzymałem od serwisu Sztukater, link do oryginalnej recenzji:
https://sztukater.pl/ksiazki/item/41812-heart-of-the-devil.html?highlight=WyJoZWFydCIsImhlYXJ0J3MiLCJvZiIsInRoZSIsIid0aGUiLCJkZXZpbCIsImRldmlsJ3MiLCJoZWFydCBvZiIsImhlYXJ0IG9mIHRoZSIsIm9mIHRoZSIsIm9mIHRoZSBkZXZpbCIsInRoZSBkZXZpbCJd

„Heart of the devil” – to debiut literacki pani Wiktorii Wolf, który NIE powinien mi się spodobać. Nie powinien z wielu powodów (zaraz do nich przejdę) ale mi się spodobał!Magia literatury bywa zaskakująca. Czasami żałuję, że osoba czytająca recenzję nie jest w stanie dostrzec pauz w pisaniu, że nie widzi momentów w których recenzent zastanawia się nad swoim tekstem. Otóż...

więcej Pokaż mimo to video - opinia


Na półkach:

Dlaczego 18% to jednocześnie bardzo dużo i stanowczo za mało? Czemu ludziom zdarza się zasnąć jadąc po autostradzie oraz skąd tyle dziwnych, zagadkowych pytań na samym początku recenzji? O tym już za chwilę!

Debiut pani Oliwi Ciesielskiej opowiada historię Christiny Wright. Młoda, zaledwie 17 letnia dziewczyna trafia do tajemniczego Domu Słonia, gdzie poznaje pozostałych mieszkańców. Ci, zupełnie różni, posiadają jedną wspólną cechę, a mianowicie… są w śpiączce. Szybko okazanie się, iż tytułowy „Dom Słonia” to mieszczący się poza czasem i materią czyściec, który można opuścić zwyciężając w cotygodniowej „Grze”. Czym jest ów gra, kogo na swej drodze spotka Christina oraz jakie zasady rządzą w purgatorium, tego dowiecie się z lektury. Ja zaś podzielę się moimi przemyśleniami odnośnie książki.

Sam pomysł na fabule bardzo mi się spodobał! Zawieszeni między życiem a śmiercią ludzie, walczący o powrót do swych ciał. Ostatnia szansa na zmierzenie się ze swoimi błędami. Próbazredefiniowania wiedzy o sobie, może watek powolnego godzenia się ze śmiercią, albo motyw walki skazanej na porażkę, która uszlachetniając - oczyszcza? Potencjał spory. Jednak dość szybko okazało się, że miejsce osadzenia akcji, to tylko pretekst do opowiedzenia rozterek egzystencjonalno - miłosnych głównej bohaterki. I nie miałbym nic przeciwko, pewnie nawet dobrze bym się bawił (powieść napisana jest ładnym językiem) gdyby nie kilka zgrzytów.

Przede wszystkim autorka zdecydowała się na ingerencje w solidnie przemyślany katolicyzm. W czyściec „wierzy”, a przynajmniej powinno wierzyć niecałe 18% ludzkości, ale nikt spośród mieszkańców tytułowego domu, ani razu nie zdziwił się realiami po „śmierci”. 82% ludzkości nie wierzy w czyściec, ale nikogo nie zastanowiło, że nie miał racji w kwestii swojej wiary! Dziwne prawda? Wracając do tych 18%… katolicy wierzą iż wszystko pochodzi od Boga i dzieje się za jego sprawą. A tu nagle okazuje się, ze czyściec został stworzony poza wiedzą jedynego Boga. Ktoś pod nosem wszechpotężnej istoty stworzył sobie czyściec, bo tak…

Do tego w lasach grasują stwory z wielu różnych wierzeń dla przykładu mantykora z persji, albo trytony z mitologii rzymskiej. To się po prostu nie klei. Rozumiem, że zapewne znajda się osoby którym takie zabiegi nie przeszkadzają, ale mnie rażą w oczy. Powtarzam sam pomysł jest bardzo dobry, jednak traci na spójności, osadzony w realiach które posiadają swoje sztywne zasady.

Niestety przyczepię się jeszcze do tempa oraz budowania dramaturgii. Główna bohaterka co chwile doznaje emocji i ciągle nam o emocjach opowiada. Przypomina to jednostajną, monotonną jazdę 130km/h po długiej trasie na autostradzie. Jedziesz szybko, ale po pewnym czasie zupełnie nie czujesz prędkości. Podobny zabieg zastosowano w najnowszym filmie o Indiana Jones. Pościgu, pościgi i jeszcze raz pościgi. Niby dzieje się dużo, ale zerkamy na zegarek… Niektórzy lubią tego typu narracje, więc nie należy traktować tej uwagi jako zarzutu.

Największy, a zarazem jedyny prawdziwy zarzut kieruję w stronę wygłaszania uczuć, przekonań i emocji. Postacie mówią nam, że się boją, śmieją, smucą, albo cieszą. Dla przykładu: W wielką miłość pomiędzy dwójką przyjaciół bohaterki, trzeba uwierzyć na słowo, gdyż nie została ona w jakiś sposób rozrysowana. Po prostu dowiadujemy się, ze szalenie się kochają, ponieważ siedzą razem i są dla siebie bardzo mili, czyli „bo tak”. Jasne dziewczyna, później strasznie rozpacza, ale przez brak wcześniejszego zbudowania ich relacji na głębszym poziomie, jej stany emocjonalne nie są wiarygodne.

Na koniec wspomnę o pozytywach. Pani Oliwia tworzy ładne zdania oraz opisy. Warsztatowo stoi na solidnym poziomie. Całość czyta się przyjemnie. W historii dostrzegłem spore pokłady wrażliwości. Zgaduje, że autorka jest całkiem sprawnym obserwatorem, ma tez dużo celnych przemyśleń oraz wykazuje potrzebę dyskusji. W dialogach miejscami czai się przyjemny humor, zaś jeden tekst okropnie mnie rozbawił!

„Dom Słonia” to tytuł, który mimo kilku niedociągnięć może się podobać. Fani literatury młodzieżowej powinni się dobrze bawić!


*Książkę otrzymałem od serwisu Sztukater, gdzie znajduję się oryginał recenzji:https://sztukater.pl/ksiazki/item/41574-dom-slonia-i.html?highlight=WyJkb20iLCInZG9tIiwic1x1MDE0Mm9uaWEiLCJkb20gc1x1MDE0Mm9uaWEiXQ==

Na moim profilu można wziąć udział w konkursie (do wygranie egzemplarz książki)
https://www.facebook.com/profile.php?id=100092694834273

Dlaczego 18% to jednocześnie bardzo dużo i stanowczo za mało? Czemu ludziom zdarza się zasnąć jadąc po autostradzie oraz skąd tyle dziwnych, zagadkowych pytań na samym początku recenzji? O tym już za chwilę!

Debiut pani Oliwi Ciesielskiej opowiada historię Christiny Wright. Młoda, zaledwie 17 letnia dziewczyna trafia do tajemniczego Domu Słonia, gdzie poznaje pozostałych...

więcej Pokaż mimo to video - opinia


Na półkach:

Gdzie zło czuje się najlepiej? Którędy wiedzie droga prawych i czemu nie prowadzi do Rzymu? Czy ludzkość skazana jest na fałszywych proroków i dlaczego z taką łatwością ulegamy podstępnym mirażom? – między innymi na te pytania, choć postawione, pan Adam Maksymilian Grzybowski w swoim debiucie, NIE udzielił nam odpowiedzi… i bardzo dobrze!

„Biskup” to zgrabnie napisana, skromna objętościowo powieść fantasy. Autor zabiera nas w podróż do przeszłości, a konkretniej do czasów Benedykta XI. Kiepski stan zdrowia papieża, rozpoczyna wyścig o piękną, wysadzaną diademami tiarę… Chętnych nie brakuje, ale spośród kandydatów zdecydowanie najmocniej wyróżnia się Magnus von Rappard. Biskup Akwizgranu, mimo niewielkiego wzrostu, budzi podziw wśród poddanych oraz respekt u innych duchownych. Wszystko za sprawą charyzmy i … no właśnie czego? Tego dowiecie się z lektury. Poznacie również toczącą się „obok” historię wyznawców pogańskich bogów. Całość została „pocięta” na wiele krótkich, choć treściwych rozdziałów, okraszona humorem oraz podana w przemyślany sposób i właśnie ów sposób zaserwowania powieści chciałbym pochwalić przede wszystkim.

Pan Adam stworzył dynamiczną powieść akcji, w której nie brakuje intryg, tajemnic, okrucieństwa, czy grozy. Wszystkie elementy udało się podać w odpowiednich proporcjach. Dla przykładu:
- Humor bawi, ale nie gryzie się z dość ciężkimi, momentami przygnębiającymi scenami
- Akcja, nadaje dobre tempo, ale nie skraca wątków, nie gna do przodu, spłycając bohaterów
- Intryga wzbudza zaciekawienie od pierwszych stron, ale nie stanowi jedynej wartości książki, po jej odkryciu, „Biskup” wciąż ma sporo do zaoferowania.

Na kolejną pochwałę zasługuje poziom zagłębiania się psychologię bohaterów oraz wątki filozoficzne. Postacie są wyraziste i przekonujące, chociaż daleko im do złożoności, zaś religie odgrywające istotną rolę zostały szczątkowo zarysowane, przez co świetnie wpisują się w narrację. Abyśmy się dobrze zrozumieli. Nie zawsze, by zmusić do refleksji należy serwować czytelnikom traktat filozoficzny. Nie zawsze postacie muszą cechować się potężnym zapleczem psychologicznym, czy złożoną historią wpływająca na ich poczynania, aby mogły zagościć w naszych sercach. Odniosłem wrażenie, że autor doskonale rozumie swoją powieść. Wie, że „Biskup” najlepiej sprawdza się jako fabularnie lekka, nastawiona na dynamizm powieść, posiadająca trudniejsze momenty. Taka konstrukcja zapewnia porządna rozrywkę odbiorcy oraz przy okazji stawia pytania, które pan Adam świadomie, pozostawia nam. Brawo!

Warsztatowo książka prezentuje się dobrze, jak na debiut bardzo dobrze. Na szczególną uwagę zasługują opisy akcji. Znajdziemy również kilka celnych spostrzeżeń oraz błyskotliwych dialogów. Najgorzej wypadają próby dłuższych monologów, szczególnie tych o zabarwieniu filozoficznym. Sporo osób narzeka na podobno zbędny wątek, dziejący się w naszych czasach, ale mnie osobiście zaciekawił oraz pozwolił odetchnąć i przemyśleć wcześniejsze rozdziały.

Wypada wspomnieć, iż książka porusza tematy religijne w sposób odważny. Zgaduję, że znajdą się ludzie zarówno oburzeni, jak i zadowoleni z takiego, a nie innego przedstawienia instytucji kościoła.

Najlepszą rekomendacją powinien być mój największy i jedyny prawdziwy zarzut. Przez niemalże całą lekturę wyczekiwałem przebłysku geniuszu. Jakiejś sceny, może dialogu, może niebanalnej postaci, albo niecodziennego zwrotu akcji. W mojej opinii niczego takiego nie znalazłem, ale sam fakt, że spodziewałem się czegoś takiego, dowodzi wielkiej przyjemności z jaką spędziłem czas z „Biskupem”

Podsumowując, pan Adam Maksymilian Grzybowski przekonał mnie do swojej twórczości i z chęcią sięgnę po kolejny tytuł podpisany jego nazwiskiem.

*Książkę otrzymałem od serwisu Sztukater, link do oryginalnej recenzji:
https://sztukater.pl/ksiazki/item/39982-biskup.html?highlight=WyJiaXNrdXAiXQ==

Gdzie zło czuje się najlepiej? Którędy wiedzie droga prawych i czemu nie prowadzi do Rzymu? Czy ludzkość skazana jest na fałszywych proroków i dlaczego z taką łatwością ulegamy podstępnym mirażom? – między innymi na te pytania, choć postawione, pan Adam Maksymilian Grzybowski w swoim debiucie, NIE udzielił nam odpowiedzi… i bardzo dobrze!

„Biskup” to zgrabnie napisana,...

więcej Pokaż mimo to video - opinia


Na półkach:

W materiale wyjaśniam dlaczego moim zdaniem rozważania filozoficzne w książce, stojące na kiepskim poziomie są celowo "gimnazjalne"

Plusy:

- główny bohater, zachowujący się niczym gąbka chłonącą każdą bzdurę
- klimat!
- przeniesienie ciężaru opowieści na drugi plan
- wielowymiarowa problematyka oraz sposób jej podania

Minusy:
- dialogi
- brak głosy pana Krzysztofa Gosztyły w papierowym egzemplarzu

W materiale wyjaśniam dlaczego moim zdaniem rozważania filozoficzne w książce, stojące na kiepskim poziomie są celowo "gimnazjalne"

Plusy:

- główny bohater, zachowujący się niczym gąbka chłonącą każdą bzdurę
- klimat!
- przeniesienie ciężaru opowieści na drugi plan
- wielowymiarowa problematyka oraz sposób jej podania

Minusy:
- dialogi
- brak głosy pana Krzysztofa...

więcej Pokaż mimo to video - opinia


Na półkach:

Moim zdaniem średni debiut, ale trzeba przyznać, że autor celował wysoko. W założeniu książka miała bawić, wzruszać oraz dostarczać refleksji przy okazji objawiając prawdy życiowe. W praktyce początkujący pisarz popełnił błąd jednej z postaci i pragnąc się popisać efektownym skokiem, przecenił swoje umiejętności.

Całość w mojej ocenie, wypada kiepsko, chociaż doceniam intencje oraz niektóre opisy.

Bardziej szczegółowo omawiam na YT.

Aha! Najbardziej rozbawiła mnie postać Kingi oraz plot twist -> uwielbiam inspirację rodem z dawnych telenoweli. Ma to swój niepowtarzalny urok:)

Moim zdaniem średni debiut, ale trzeba przyznać, że autor celował wysoko. W założeniu książka miała bawić, wzruszać oraz dostarczać refleksji przy okazji objawiając prawdy życiowe. W praktyce początkujący pisarz popełnił błąd jednej z postaci i pragnąc się popisać efektownym skokiem, przecenił swoje umiejętności.

Całość w mojej ocenie, wypada kiepsko, chociaż doceniam...

więcej Pokaż mimo to video - opinia


Na półkach:

O tym jak mylące bywa pierwsze wrażenie, o słowiańskości szeroko pojętej, kapkę o różnych praktykach moralizatorskich, a także cosik na temat ludowych bajań na literacki warsztat wziętych.


Czytając opis zamieszczony na ostatniej stronie, odezwał się we mnie paskudny maruda.


- Kolejne generyczne fantasy! – krzyczał.

- Fabuła jako pretekst do przedstawienia kilku scen akcji! – zapewniał.

- Zobaczysz, niczego odkrywczego nie uświadczysz! – dźwięczało w uszach.



Czy słusznie?



„Cena Odkupienia” pana Łukasza Kucharskiego potrzebowała raptem kilku stron, aby uciszyć rozkrzyczanego marudę, oraz niewiele więcej, by rozbudzić we mnie szczere zainteresowanie.



Literacki debiut przenosi czytelnika do stylizowanego na średniowiecze królestwa Halworu, pełnego intryg, polityki oraz potworów. Wspólnie ze dwójką bohaterów, a mianowicie Rogostem i Daleborem, przyjdzie nam zmierzyć się z wieloma, różnorakimi problemami. W ruch pójdą miecze, łuki, sól i zaklęcia, ale równie pomocny okaże się intelekt, umiejętności detektywistyczne, czy szeroko pojęte, iście bardowskie cwaniactwo. Szykujcie się na wartką akcje, uzasadnioną fabularnie i zręcznie osadzoną w stworzonym uniwersum! Co wrażliwszych odbiorców ostrzegam, należy zaopatrzyć się kilka chusteczek. Powieść potrafi ścisnąć gardło nie gorzej niżeli dusiołek, czy ciasny kołnierzyk koszuli „garniturowej” sprzed kilku lat. Występują również momenty skłaniające do refleksji, niestety w moim odczuciu, są one skrupulatnie niszczone niepotrzebnym moralizatorstwem (o tym za chwilę).



Pan Łukasz Kucharski cechuje się zdolnością do snucia spójnych, wciągających opowieści. Podejrzewam, że dzięki gawędziarstwu skradł niejedną imprezę! Podejrzewam również, iż autor doskonale rozumie swoje predyspozycję. O ile w żaden sposób nie zweryfikuje pierwszej tezy, tak konstrukcja książki, według mnie dowodzi wysokiej świadomości literackiej początkującego pisarza. „Cena Odkupienia” została podzielona na rozdziały retrospekcyjne, stopniowo portretujące bohaterów oraz na rozdziały „bieżące” będące oddzielnymi przygodami protagonistów. Zabieg uważam, za głęboko przemyślany, świetnie pasujący do stylu autora.



Całość napisana zgrabnie. Warsztatowo nie mam żadnych zarzutów. Pisarz umiejętnie posługuje się słowem. Tempo poszczególnych opowiadań dopasowane do konkretnej tematyki. Opisy kwieciste, budujące klimat. Sceny akcji dynamiczne. Podczas czytania, jesteśmy przejęci losami przewijających się postaci. Autor wykonał sporo pracy stylizując dialogi na dawny język, co więcej uniknął wynikających z tego typu zabiegów pułapek, brawo! Tekst jest spójny. Przewijający się bohaterowie, w tym poboczni, wiarygodni, wpisujący się w realia wykreowanego świata. Ani przez chwilę nie zwątpiłem w motywację, którejkolwiek z postaci.


Naturalnie mam również kilka obiekcji. Często myliłem dwójkę głównych bohaterów. Owszem Rogost i Dalebor są zupełnie różnymi facetami, ale w moim przekonaniu, nie wybrzmiewa to podczas dialogów. Dodatkowo ich profile psychologiczne są wyłącznie lekko naszkicowane. Nie traktuję, tego jako błąd, gdyż główna siłą książki są opowiadania scentralizowane wokół ludzkich emocji, jednak z chęcią zanurzyłbym się nieco głębiej w umysły bohaterów. (Hhmmm w zasadzie potrzebę lepszego poznania charakterów, można uznać jako pochwalę) Autor podczas lektury dostarcza naprawdę wielu wrażeń, nie przesadza z humorem, nie szarżuje zbytnio z ciężarem emocjonalnym, innymi słowy: tworzy angażujące historię, które same w sobie skłaniają do refleksji! Dlatego dialogipojawiające się na koniec między dwójką przyjaciół, które podsumowują przeżyte wydarzenia, uważam za zbędne, niepotrzebne oraz psujące wydźwięk poszczególnych rozdziałów. Tyle! Więcej zarzutów nie posiadam. Na koniec chciałbym jeszcze pochwalić obecną w książce „słowiańskość”.


Podsumowując: „Cena Odkupienia’ jest udanym debiutem. Jeśli tylko Rogost i Dalebor wyruszą w kolejną podróż, z radością ponownie odwiedzę Królestwo Halworu!

**Egzemplarz recenzencki otrzymałem od serwisu sztukater, gdzie znajduje się oryginalna recenzja: https://sztukater.pl/ksiazki/item/39707-cena-odkupienia.html?highlight=WyJjZW5cdTAxMDUiLCJvZGt1cGllbmlhIiwib2RrdXBpZW5pYSciLCJjZW5hIG9ka3VwaWVuaWEiXQ==

O tym jak mylące bywa pierwsze wrażenie, o słowiańskości szeroko pojętej, kapkę o różnych praktykach moralizatorskich, a także cosik na temat ludowych bajań na literacki warsztat wziętych.


Czytając opis zamieszczony na ostatniej stronie, odezwał się we mnie paskudny maruda.


- Kolejne generyczne fantasy! – krzyczał.

- Fabuła jako pretekst do przedstawienia kilku scen...

więcej Pokaż mimo to video - opinia


Na półkach:

Jako, że mam sporo przemyśleń odnośnie książki, tutaj zamieszczę ogólne wrażenia, zaś nieco głębiej w temat wejdę już w materiale na YT. Uprzedzam na wideo trochę pomarudzę😊

Ogólne wrażenia:
- solidny warsztat,
- zgrabne opisy
- czuć dynamikę podczas scen akcji
- książka jest o CZYMŚ, otrzymujemy fabułę wraz z bohaterami posiadającymi uzasadnione motywacje
- poprawnie rozłożone tempo powieści
- dość wulgarny język
- niezbyt porywające dialogi
- „widać” zamiłowanie autora do tematyki o której pisze
- bardzo dużo sympatycznych materiałów dodatkowych

Niemalże same plusy. Chciałbym dodać, iż e-booka otrzymałem od autora, zaś czytanie zajęło mi paczkę chipsów i kawę, co również należy zaliczyć na plus, gdyż „Stalker. Długi Rajd” po prostu mnie wciągnął. Polecam!

Jako, że mam sporo przemyśleń odnośnie książki, tutaj zamieszczę ogólne wrażenia, zaś nieco głębiej w temat wejdę już w materiale na YT. Uprzedzam na wideo trochę pomarudzę😊

Ogólne wrażenia:
- solidny warsztat,
- zgrabne opisy
- czuć dynamikę podczas scen akcji
- książka jest o CZYMŚ, otrzymujemy fabułę wraz z bohaterami posiadającymi uzasadnione motywacje
- poprawnie...

więcej Pokaż mimo to video - opinia


Na półkach:

Zapraszam na podróż do czeskiego zamku w którym za sprawą tali kart( i nie tylko) ważą się losy bohaterów, ich ojczyzny oraz wyznawanych ideałów. Po komnatach oprowadzi nas młody, debiutujący autor, Kacper Haraburda. Jak sprawdził się w roli pisarza i dlaczego praca recenzenta bywa nieprzyjemna? Tego wszystkiego dowiecie się z tekstu.


Jako miłośnik książek, filmów, seriali, gier, muzyki, obrazów, kobiet oraz w zasadzie wszystkiego co można skonsumować za pomocą zmysłów, zawsze gdy rozpoczynam przygodę z nowym dziełem, życzę sobie jak najlepszej zabawy! Po części wynika to z egoistycznej potrzeby, przyjemnie spędzanego czasu, a po części z szacunku do twórców. Wierzcie, bądź nie, ale gdy w książce znajduję znacznie więcej minusów niż plusów, tracę zapał do pisania. Tym bardziej należy docenić każdą krytyczną uwagę na jaką natraficie. Zaczynamy!



„Markon” to dramat o problematyce typowej dla gatunku. Tytułowy bohater zmagając się z własnym sumieniem postanawia zemścić się, wymierzyć „sprawiedliwość” wszystkim zdrajcom ojczyzny, niezależnie od poziomu spokrewnienia… Do czego krwawa krucjata zaprowadzi buntowniczego młodzieńca, tego naturalnie dowiemy się z książki.


Otrzymujemy mnóstwo pytań o honor, ojczyznę, zbrodnie, karę, rodzinę, zdradę i wiele innych zagadnień, które od wieków inspirowały pisarzy. Niestety autorowi nie udało się przenieść ciężaru poruszanych tematów. Postacie rdzewieją archetypami, w książce nie znajdziemy niczego świeżego. Jakby tego było mało wszyscy wysławiają się w ten sam sposób. Niezależnie od wieku, posady czy płci bohaterowie jak jeden mąż przemawiają do nas niczym nastolatkowie, sztucznie stylizowani na postacie z książki. Autor próbował braki warsztatowe oraz ubogie słownictwo przykryć losowo wrzuconymi do dialogów „niegdysiami” „bysiami” i innymi słówkami kojarzącymi się dawną, wyniosłą mową, ale w moim odczuciu, ów zabieg wyszedł fatalnie. Na przestrzeni kilku wersów obok siebie stoją zwroty z korytarzy szkolnych oraz pseudo patetyczne, klejone na siłę pojedyncze zdania. Przez cała lekturę zastanawiałem się, dlaczego żaden redaktor nie odradził pani Kacprowi formy dramatu. Gatunek, którego siłę stanowią pisane z pasją monologi, odzwierciadlające emocjonalne burze postaci, nie należy do najprostszych, ba! Wymaga pisarskiego kunsztu oraz nieuchwytnego dla wyrobników polotu. Pytam raz jeszcze, gdzie był korektor? Zanim przejdę dalej, wspomnę jeszcze o wierszach. Cechują się brakiem rytmiki, wynikającym z „rymowania na siłę”.


Pomysł na fabułę oceniam na dobry, niestety wykonanie pozostawia wiele do życzenia. Bohaterowie podejmują mnóstwo niedorzecznych decyzji. Dochodzi do wielu bezsensownych zdarzeń, co więcej postaci w okrutnie sygnalizowany sposób, lubią przypominać czytelnikom, co robią i dlaczego, tłumacząc w dialogach aktualne wydarzenia. Za dużo ekspozycji.

Próby budowania napięcia, próby zaproszenia do dramatu patosu, nieudolne. Po części winę ponoszą infantylne dialogi, po części bezpłciowe postacie. Fabuła nieprzejmująca, akcja bez tempa. Realia historyczne potraktowane po macoszemu. Osoby zwracające uwagę na pieczołowitość z jaka pisarz tworzy swoje dzieło wyłapią ogrom nieścisłości.


Na koniec zostawiłem plusy, którymi chce zakończyć. Przede wszystkim gratuluje napisanie książki w tak młodym wieku. W tekście znalazłem potrzebę literacką, wynikająca ze sporej wrażliwości, a od tego zaczynał każdy pisarz! Udało się też przechwycić kilka zgrabnych wątków. Dla przykładu: Kajom za zło, które spotkało córkę obwinia sztylet. Zupełnie nie zauważając, iż czynnikiem decydującym o losie córki były jego przekonania. Pięknie napisane! Co więcej „Markon” ma przebłyski, świadczące o talencie autora.

Gorąco zachęcam do dalszego pisania, z chęcią przeczytam kolejna książkę, zaś instynkt podpowiada mi, że kolejną recenzję napiszę w dużo lepszym nastroju.

*Egzemplarz recenzencki otrzymałem od serwisu Sztukater, gdzie znajduje się oryginalna recenzja: https://sztukater.pl/ksiazki/item/41029-markon.html?highlight=WyJtYXJrb24iXQ==

Zapraszam na podróż do czeskiego zamku w którym za sprawą tali kart( i nie tylko) ważą się losy bohaterów, ich ojczyzny oraz wyznawanych ideałów. Po komnatach oprowadzi nas młody, debiutujący autor, Kacper Haraburda. Jak sprawdził się w roli pisarza i dlaczego praca recenzenta bywa nieprzyjemna? Tego wszystkiego dowiecie się z tekstu.


Jako miłośnik książek, filmów,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Czy rasizm może dotknąć kogoś, bielszego od reszty? Dlaczego wybraniec, o swojej wyjątkowości nigdy nie może dowiedzieć się od razu? I wreszcie, czemu biblioteki są zamykane na noc? Odpowiedzi szukajcie poniżej!

Wbrew zasadniczo mało poważnym pytaniom, którymi rozpocząłem, debiut pani Pauliny Rola dotyka wielu absolutnie poważnych tematów. Dlaczego w takim razie, recenzję otworzyłem humorystycznie? Otóż postanowiłem, idąc za przykładem wydawnictwa Novae Res wprowadzić odbiorców w błąd, a raczej pułapkę założeń, ot co! Nie oszukać! Delikatnie naciągnąć elastyczne definicje, by zyskać na uwadze. Na swoje usprawiedliwienie, pragnę zapewnić, że kierowały mną szlachetne pobudki. „Białego Elfa” chce serdecznie polecić, stąd mój przytyk do kiepskiego marketingu, który w moim odczuciu skierował książkę na półki nie tych odbiorców, co trzeba.
Powieść sklasyfikowano jako fantasy, wysmarowano opis obiecujący klasyczną odsłonę awanturniczych przygód i … No właśnie. Spora część osób zarzuca zbyt dużą ilość stron, bądź zbyt mało akcji. Czy słusznie? Nie! Dzieje się dużo, choć w sposób wymagający empatii, zaś specyficzny styl pani Pauliny całkowicie rekompensuje ponad 600 stron. Naturalnie nie obyło się bez małych wpadek, jednak zacznijmy (wreszcie) od początku!

„Biały Elf” – to historia, a jakże białego elfa. Estalavanes ze względu na swoja „elfowatość” oraz typowy dla bohaterów fantasy brak rodziców, wychował się pełniąc obowiązki pomywacza w noclegowni pod okiem przyszywanych, ludzkich rodziców. Traktowany niczym posłuszny pies, chłopak zamknął się w sobie, pielęgnując wstręt do świata ludzi. Jego niecodzienny wygląd, codziennie wzbudzał zainteresowanie innych, najczęściej prowadzące do kpin, szyderstw oraz przemocy. Z całą pewnością lekko nie miał. Naturalnie jego życie zmieni się za sprawą nieoczekiwanych zdarzeń, gości z daleka oraz przeznaczenia… Więcej nie zdradzę.

Książka wyraźnie skupia się na wewnętrznych odczuciach oraz przemyśleniach. Autorka każdą scenę, każde wydarzenie rozkłada części pierwsze, po czym opisuje emocje związane z aktualnymi wydarzeniami. Taki zabieg z jednej strony pozwala na dogłębne poznanie perspektywy Esta, bądź innych postaci, z drugiej hamuje przypisaną do gatunku dynamikę. W mojej ocenie powieść traktująca o losach wyalienowanego młodego chłopaka, pogubionego w swoich własnych uczuciach jest niezwykle spójna ze sposobem narracji, który mnie urzekł. Autorka włożyła ogrom pracy w nakreślenie charakteru Esta i jeszcze więcej w wiarygodny proces przemiany głównego bohatera. Co więcej w powieści znalazło się również miejsce dla zgrabnie przedstawionego wątku romantycznego, kilku scen akcji, a nawet odrobiny horroru.

„Biały Elf” to książka o uczuciach, traumach, wewnętrznych dramatach, budzącej się seksualności, potrzebie akceptacji, nierównej walce z pozorami oraz miłości. Owszem znajdziemy w niej trochę fantasy, polityki, walk, treningów, potworów, intryg, magii i miecza, ale to drugoplanowe elementy, dopełniające główny wątek. Całość napisana ładnie, miejscami pięknie. Fani wyszukanych opisów, porównań oraz szeroko rozumianej poetyckości powinni być ukontentowani. Szczątkowy zarys świata oraz nadciągającego zła, zupełnie nie przeszkadza, w moim odczuciu wręcz zachęca do poznania dalszych losów. Jeśli miałbym się do czegoś przyczepić, byłyby to ubogie w treść, dialogi kreowane na dysputy filozoficzne.

Debiut pani Pauliny Rola oceniam pozytywnie, choć zaznaczam, należy do literatury wymagającej i nie każdemu przypadnie do gustu, czego nie należy traktować jako zarzutu! Wręcz przeciwnie, „Biały Elf” posiada swój własny styl, który z pewnością zachwyci osoby poszukujące historii opartych na emocjach.


*Egzemplarz recenzencki otrzymałem od serwisu sztukater, gdzie znajduje się oryginalna recenzja: https://sztukater.pl/ksiazki/item/40883-bialy-elf.html

Czy rasizm może dotknąć kogoś, bielszego od reszty? Dlaczego wybraniec, o swojej wyjątkowości nigdy nie może dowiedzieć się od razu? I wreszcie, czemu biblioteki są zamykane na noc? Odpowiedzi szukajcie poniżej!

Wbrew zasadniczo mało poważnym pytaniom, którymi rozpocząłem, debiut pani Pauliny Rola dotyka wielu absolutnie poważnych tematów. Dlaczego w takim razie, recenzję...

więcej Pokaż mimo to video - opinia


Na półkach:

Jak to możliwe, że pozornie prosta bajka sprawiła mi olbrzymi recenzencki kłopot? Dlaczego pierwszy raz musiałem prosić całą grupę czytelników o pomoc przy książce oraz czemu warto czytać bajki jako osoba dorosła? Na te pytania postaram się odpowiedzieć poniżej.
„Franek i Wojna” to kolejna pozycja z literatury dla najmłodszych spod pióra pani Ewy Marszałek. Nie czytałem wcześniejszych publikacji, także do lektury podszedłem z czystą kartą. Skuszony aktualną tematyką odbyłem wraz małym Frankiem podróż do wnętrza mrowiska, w sam środek owadziego konfliktu. Nie obyło się bez sojuszy, zdrad, brutalnych potyczek, zapracowanych sanitariuszy, trudnych wyborów, poczucia bezradności czy sprawdzianów męstwa. Oj, działo się! Co istotne pani Ewie udało się wyznaczyć nie tylko prawidłowe, wciągające tempo akcji. Autorka obsadzając w roli głównego bohatera, ciekawskiego chłopca o znikomej wiedzy z zakresu wojen, w przemyślany sposób skonstruowała fabułę umożliwiającą dozowanie młodym odbiorcom konkretnych informacji. Dzięki temu proces kształtowania opinii w głowach młodych odbiorów przebiega zgodnie z zamysłem autorki.
Na uwagę zasługuje również sprytny zabieg, znacznie ułatwiający identyfikacje z głównym protagonistą. Zmniejszony do rozmiaru ziarenka grochu oraz wrzucony w kompletnie obce środowisko Franek ze wszystkich sił stara się rozgryźć, niezrozumiałe mechanizmy rządzące światem mrówek, my zaś towarzysząc w wędrówce po „nieznanym” mimowolnie chłoniemy nową rzeczywistość. Nie mamy wyjścia! Nowe otoczenie wymaga naszej pomocy, co z kolei przekłada się na potrzebę zrozumienia dramatycznych realiów. W kwestii zaangażowania potencjalnego odbiorcy w historię Franka oraz jego bohaterskie próby udzielenia pomocy, mam do napisania tylko jedno: Brawo!
Zanim przejdę do aspektów, które wywołały u mnie sporo wątpliwości, chciałbym odnieść się do warstwy technicznej, gdyż wypadły świetnie. O ile w książkach „dla dorosłych” interesuje mnie wyłącznie łowienie treści z morza literek, tak w książkach adresowanych do dzieci należy wspomnieć o wszystkim, co może wpłynąć na odbiór początkujących czytelników. „Franek i Wojna” gabarytowo, zarówno pod względem wielkości, jak i objętości trafił w mój gust. Większy niż standardowy format 235 mm x 165 umożliwił napisanie bajki, dużymi literkami, które w przypadku dzieci zachęcają do czytania. Podczas lektury naszym oczom ukaże się również sporo pomysłowych, rzekłbym klimatycznych ilustracji, umilających czas porządnym wykonaniem oraz w pewien sposób uzupełniających naszą wiedzę o dodatkowe informacje dotyczące fabuły. Umiejętne zarządzanie tekstem( przez które rozumiem odpowiedni stosunek treści do wykorzystanych znaków na każdej ze stron) wyznacza przyjemny rytm czytania oraz zachęca do przewracania kartek. Całość została wykonana starannie z uwzględnieniem specyficznego grona odbiorców, co zapewne wynika z profilu wydawnictwa, któremu za jakość stworzonego produktu, należą się gratulację.

Na koniec zostawiłem przysłowiową łyżkę dziegciu. Otóż przedstawiony przez autorkę świat w którym wojny NIE istnieją uważam za absurdalny. Gdy tylko przeczytałem, że akcja bajki toczy się setki lat w przyszłości, absolutnie wolnej od konfliktów zbrojnych poczułem olbrzymią potrzebą konsultacji. Czy tylko mój nudny, dorosły umysł podpowiada mi, że biorąc pod uwagę historię świata oraz dynamikę rozwoju ludzkości nie ma możliwości aby wojny się cudownie skończyły? Czy autorkę poniosła wyobraźnia? Poprosiłem kilkoro znanych mi kilkulatków, aby wyrazili swoją opinię. Jak się okazało dzieciaki, choć jeszcze niewykształcone, zgodnie uznały, że świat bez wojen jest naciągany, ba! Podczas dyskusji największy urwis poddał w wątpliwość logikę świata przedstawionego, pytając: „Jak ludzkość mogła zapomnieć o wojnach, przecież ich brak zapewnił światu szczęście?!”
W moim odczuciu, niektóre tematy, choćby i posłodzone, pozostają gorzkie.

Podsumowując: „Franek i wojna” to wydana z olbrzymią pieczołowitością bajka, dotykająca trudnych tematów, po którą warto sięgnąć.


*Egzemplarz recenzencki otrzymałem od serwisu Sztukater, gdzie znajduje się oryginalna recenzja: https://sztukater.pl/ksiazki/item/40884-franek-i-wojna.html

Jak to możliwe, że pozornie prosta bajka sprawiła mi olbrzymi recenzencki kłopot? Dlaczego pierwszy raz musiałem prosić całą grupę czytelników o pomoc przy książce oraz czemu warto czytać bajki jako osoba dorosła? Na te pytania postaram się odpowiedzieć poniżej.
„Franek i Wojna” to kolejna pozycja z literatury dla najmłodszych spod pióra pani Ewy Marszałek. Nie czytałem...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Wbrew temu, co znalazłem w komentarzach książka jest jak najbardziej aktualna, porusza bieżące tematy w przejmujący sposób. Ponadto:

- postacie nie są jednowymiarowe. Bohaterom negatywnym możemy współczuć (jest za co) zaś pozytywni bohaterowie mają sporo za uszami, brawo!
- dialogi zgrabne, opisy błyskotliwe, trafne spostrzeżenia społeczne, co więcej w zależności od profilu psychologicznego postaci otrzymujemy, tożsame z nim uwagi
- bardzo aktualny temat, ubrany w szaty retro
- pozornie chaotyczna, w gruncie rzeczy przemyślana konstrukcja, z dobrym tempem i dynamika
- sensowne zwroty akcji
- wszystko napisane z nieprzeszarżowanym pazurkiem

Jeszcze odnośnie braku zrozumienia przez czytelników, o czym tak naprawdę jest książka -> otóż słabe oceny w pewien sposób potwierdzają stawiane przez autorkę tezy o społecznych klatkach.

Wbrew temu, co znalazłem w komentarzach książka jest jak najbardziej aktualna, porusza bieżące tematy w przejmujący sposób. Ponadto:

- postacie nie są jednowymiarowe. Bohaterom negatywnym możemy współczuć (jest za co) zaś pozytywni bohaterowie mają sporo za uszami, brawo!
- dialogi zgrabne, opisy błyskotliwe, trafne spostrzeżenia społeczne, co więcej w zależności od...

więcej Pokaż mimo to video - opinia


Na półkach:

Podobno każda róża ma kolce, czy jednak znane powiedzonko uwzględnia literaturę? Dlaczego podczas czytania trzymałem kciuki za niegodziwego prześladowcę oraz skąd we mnie tyle entuzjazmu odnośnie kolejnych dzieł pisarki? – na te i inne pytania, postaram się udzielić sensownej odpowiedzi w pisanej tuż po lekturze, recenzji.

W swoim debiucie pani Wiktoria Urbanek opowiada nam o losach młodej, bo dwudziestopięcioletniej, albo dwudziestosześcioletniej (nikt tego nie wiem, łącznie z bohaterka!) Rose. Dziewczyna prowadzi kwiaciarnie, jednocześnie usiłując zapomnieć o bolesnej przeszłości, gdy na jej drodze staje wymarzony facet, któremu DOSŁOWNIE wpada w ramiona… Dokąd naszą protagonistkę zaprowadzi romantyczna znajomość z diabelnie pociągającym znajomym? Tego naturalnie nie zdradzę, ale podzielę się odczuciami.

Zacznijmy od warsztatu, który oceniam pozytywnie. Książka trzyma tempo, nie przynudza, trzyma się sprawdzonego szkieletu fabularnego. Opisy są ładne, a nawet KWIECISTE. Autorce zdarzyło się kilkukrotnie napisać coś autorskiego. Dla przykładu, czytając o tym, że Rose nie mogła spojrzeć w oczy ukochanego, dlatego zajrzała w jego duszę poczułem przyjemną nutkę poezji nieśmiało zawieszoną między literkami, brawo! I tutaj pojawia się mój pierwszy problem. Za solidną, ładnie napisaną formą, czai się typowa dla literatury romansowej skąpa treść.

Postacie, choć dobrze zarysowane jako jednostki, nie radzą sobie w relacjach. Uczucie między głównymi bohaterami bierze się znikąd. Zdaje sobie sprawę, że o ile w powieściach fantasy ludzie potrzebują mniej powodów do wdawania się w bójki, tak w nastawionych na emocje książkach postacie obdarzone są ponadprzeciętną wrażliwością, przez co czują więcej i mocniej, szybciej wpadając w miłosne sidła… Wiem i akceptuje prawa rządzące określonymi gatunkami, jednak w przypadku miłości, oczekuję czegoś więcej niż zachwycania się ciałem wybranka oraz drogą restauracją.

Na duży plus zaliczam zostawienie domysłom czytelników sfery seksualnej. Osobiście źle reaguje na wulgarne opisy intymnych zbliżeń, które ostatnimi czasy zyskały sporą popularność. Podoba mi się, że autorka cechuje się pewnego rodzaju świadomością swojego dzieła. Nie uległa trendom, rozumie swój tekst, nakreślony klimat oraz konsekwentnie trzyma się wyznaczonych ram.

Dialogi są solidne, chociaż na pewno nie zaliczyłbym ich to mocnych stron powieści. Cierpią na popularną w swoim gatunku przypadłość, a mianowicie pozostają obowiązkowym tłem, dla dominującej pierwszoosobowej, skupionej na wewnętrznych rozterkach narracji.Zwykle absolutnie nic z nich nie wynika, ponieważ o sytuacji dowiadujemy się bezpośrednio od głównej bohaterki. Na przykład podczas imprezy urodzinowej musimy uwierzyć na słowo narratorce, że ludzie świetnie się bawią, gdyż rozpisana akcja w tekście, zahacza o raptem kilka wymian zdań.


Za największy atut, poza piórem do pięknych opisów, uważam umiejętność budowania tajemnicy. Pani Wiktoria do samego końca trzyma nas w niepewności, zręcznie podsycając płomień naszego zainteresowania. Mniej, więcej od połowy książki ostro kibicowałem „temu złemu”. Trzymałem kciuki aby jego intencje były wiarygodne, aby okazał się sensownie umotywowany. Osobiście mam mieszane uczucia odnośnie zakończenia, ale sam fakt, że chciałem, aby powieść spełniała moje oczekiwania, należy traktować, jako pochwałę.

„Dangerous Roses” – to udany debiut. Co prawda, nie unika typowych problemów literatury romansowej, ale wybija się ponad przeciętność, głównie dzięki pięknym opisom oraz skrywanej do samego końca, tajemnicy. Autorka zaliczyła kilka wpadek logicznych, zwanych przeze mnie „głupotkami”, ale jak na pierwszą powieść i do tego w tak młodym wieku, jest nieźle! Z olbrzymią chęcią przeczytam kolejne książki młodej autorki.

*Egzemplarz recenzencki otrzymałem od serwisu "Sztukater", gdzie znajduje się oryginalna recenzja: https://sztukater.pl/ksiazki/item/40378-dangerous-roses.html

Podobno każda róża ma kolce, czy jednak znane powiedzonko uwzględnia literaturę? Dlaczego podczas czytania trzymałem kciuki za niegodziwego prześladowcę oraz skąd we mnie tyle entuzjazmu odnośnie kolejnych dzieł pisarki? – na te i inne pytania, postaram się udzielić sensownej odpowiedzi w pisanej tuż po lekturze, recenzji.

W swoim debiucie pani Wiktoria Urbanek opowiada...

więcej Pokaż mimo to video - opinia


Na półkach:

„Bądź jak ona” to debiut pani Weroniki Kromołowskiej. Powieść zabiera nas do małej miejscowości w okolicach Kołobrzegu, do której wybierzemy się wraz z główna bohaterką. Lidia, bo o niej mowa, jest 19 letnią, raczej zamkniętą w sobie dziewczyną. Przyszła studentka jedzie na wakacje do matki, świeżo zaręczonej rozwódki. Lidia nie ma lekko! Nie dość, że od 10 roku życia, z własnego wyboru mieszka z ojcem, przez co relację z rodzicielką zdążyły nasiąknąć mieszanką żalu, niedomówień oraz związanych z różnicą charakterów emocji. To jeszcze Jan, mężczyzna mamy, pomimo atrakcyjnej powierzchowności, dobrego wychowania oraz sporych pokładów inteligencji, budzi w dziewczynie niepokój…? Jak nastolatka poradzi sobie w roli detektywa? Czy Jan, rzeczywiście skrywa mroczną tajemnice, a może obawy głównej bohaterki okazały się wytworem bujnej wyobraźni? Kim, tak naprawdę jest osoba odpowiedzialna za całe zamieszanie? Tego wszystkiego dowiecie się z książki.



Zanim przejdę do wrażeń, chciałbym pochwalić solidny warsztat pisarski oraz tempo powieści. Autorka bardzo dobrze zrozumiała ciężar swojego tekstu, co przełożyło się na dynamikę oraz gabaryt książki. „Bądź jak ona” ma dokładnie tyle kartek, ile potrzeba. Doświadczeni pisarze miewają trudności ze znalezieniem balansu między tym co chcą przekazać, a ilością „literek” używanych do przelania myśli na papier, natomiast w przypadku pani Weroniki otrzymujemy doskonale wyważony produkt. Nawet wyczuwane przeze mnie dublowanie akcji, poprzez często zaznajomienie odbiorcy z planami bohaterki, nie wyhamowywało powieści, a raczej nadawało przygodom Lidii więcej dramaturgii.

Szkielet fabularny nie odbiega on sprawdzonych standardów. Najpierw zaznajamiamy się z profilem psychologicznym Lidii, następnie z sytuacją w której się znalazła, zaś na koniec wchodzimy w „konflikt” z Janem. Pisarka zręcznie buduje przeróżne dwuznaczności. Karmiąc czytelników niepewnością, myli tropy i wprowadza, pożądane w kryminałach poczucie zamętu, przyjemnego zakłopotania. I tutaj pojawia się mój największy problem z powieścią. Otóż do momentu, w którym pani Weronika zostawiała możliwość, łamiącego schemat „plottwistu”, czułem największe zaangażowanie. Ostatni akt powieści rozprawiający się z moimi przypuszczeniami, przyniósł mi lekki zawód. Chciałbym podkreślić, że nie należy traktować moich odczuć jako zarzutu! Uważam, że dużo osób odczuje satysfakcję z zakończenia, zwłaszcza, że stoi za nim, rzadko spotykane w tego typu literaturze, sensowne, zgodne z aktualną wiedzą ekspercką, uzasadnienie*.

Nie obyło się kilku wpadek oraz niedociągnięć. Niektóre postacie (całe szczęście poboczne) wydały mi się przerysowane, wręcz przeszarżowane. Do Ciebie mówię Rocki! Dialogi, choć napisane poprawnie nie są siła samą w sobie, wyraźnie służą autorce do przekazania treści. Nie doświadczymy celnych ripost, czy budowania poszczególnych postaci poprzez indywidualny styl wypowiedzi. Ze spraw „technicznych” najbardziej zabolały mnie rzucające się w oczy ekspozycję. Ostatnia scena została żywcem wyjęta z dawnych filmów akcji, w których postacie w zupełnie nieodpowiednim miejscu i sytuacji, streszczają całą intrygę, byleby widz / czytelnik zyskał wszystkie brakujące odpowiedzi. Chociaż, nie ukrywam, ma to pewien urok i nie wykluczam, że autorka celowo zdecydowała się na taki zabieg.

„Bądź jak ona” moim zdaniem jest udanym debiutem pani Weroniki Kromołowskiej. Autorce już w swojej pierwszej książce udało się to, co w kryminałach najważniejsze! Wymyśliła i umiejętnie opowiedziała wciągającą historię. Z racji niewielkiej ilości stron, powieść świetnie nadaje się na jeden wieczór, bądź dłuższą podróż pociągiem, niekoniecznie w okolice Kołobrzegu.



*zaburzenia w fazie genitalno-edyptalnej
**Egzemplarz recenzencki otrzymałem od serwisu "Sztukater", gdzie znajduje się oryginalna recenzja: https://sztukater.pl/ksiazki/item/40195-badz-jak-ona.html

„Bądź jak ona” to debiut pani Weroniki Kromołowskiej. Powieść zabiera nas do małej miejscowości w okolicach Kołobrzegu, do której wybierzemy się wraz z główna bohaterką. Lidia, bo o niej mowa, jest 19 letnią, raczej zamkniętą w sobie dziewczyną. Przyszła studentka jedzie na wakacje do matki, świeżo zaręczonej rozwódki. Lidia nie ma lekko! Nie dość, że od 10 roku życia, z...

więcej Pokaż mimo to video - opinia