rozwiń zwiń
Stanisław

Profil użytkownika: Stanisław

Nie podano miasta Mężczyzna
Status Czytelnik
Aktywność 12 tygodni temu
29
Przeczytanych
książek
29
Książek
w biblioteczce
5
Opinii
19
Polubień
opinii
Nie podano
miasta
Mężczyzna
Dodane| Nie dodano
Ten użytkownik nie posiada opisu konta.

Opinie

Okładka książki Tarnowskie Góry niesamowite Dagmara Adwentowska, Agnieszka Biskup, Sylwester Gdela, Izabela Grabda, Wojciech Gunia, Łukasz Krukowski, Łukasz Kucharczyk, Szymon Majcherowicz, Marcin Majchrzak, Paweł Mateja, Anna Musiałowicz, Paulina Rezanowicz, Magdalena Świerczek-Gryboś, Istvan Vizvary, Mariusz Wojteczek, Anna Maria Wybraniec
Ocena 8,1
Tarnowskie Gór... Dagmara Adwentowska...

Na półkach:

Miasteczko-opowieść

Wydawnictwo Almaz z Tarnowskich Gór od kilku lat wydaje publikacje i zbiory opowiadań poświęcone temu miastu, angażując w to autorów z różnych stron Polski. Brano je na warsztat od strony historycznej, powstały książki spod znaku literatury dziecięcej i młodzieżowej, wydano Tarnowskie Góry Kryminalne, Romantyczne i trzy tomy Tarnowskich Gór Fantastycznych, łączących gatunki między innymi science fiction, cyberpunk i urban fantasy. Następnie przyszedł czas na Tarnowskie Góry Niesamowite. Tym jednym słowem, sprytnie oddzielono je od wcześniejszych zbiorów poświęconych szeroko rozumianej fantastyce. Stoi bowiem za nim twarde weird fiction. Jest to jedyna znana mi antologia, poświęcona konkretnemu miastu i utrzymana konsekwentnie w tym gatunku.


Anna Musiałowicz „Nie zostawisz mnie”

Domyślam się, że wybór tego opowiadania na otwierającego antologię jest nieprzypadkowy; poruszamy się tu bowiem samochodem. Mijając tabliczkę z nazwą miasta, symbolicznie wjeżdżamy do Tarnowskich Gór. Po przekroczeniu tej granicy, zaczyna się trwająca do końca książki gra niesamowitości. Narratorka balansuje tu na krawędzi jawy i snu, nękana pewnym traumatycznym wspomnieniem. Dlaczego się ono pojawia? Oto tajemnica związana z tą okolicą. Reminiscencje mieszają się z teraźniejszością, stawiając pod znakiem zapytania to, co realne, a co nie. Granice administracyjne pełnią miasta tu funkcję soczewki, w której skupią się dalsze historie zawarte w książce. Opowiadanie Musiałowicz jest krótkie, ale stanowi dobry akcent na rozpoczęcie zbioru.


Anna Maria Wybraniec „Rybon”

Anna Wybraniec jest jedną z najbardziej oryginalnych, a zarazem najtrudniejszych w odbiorze autorek weirdu w Polsce. Jej cechą charakterystyczną jest wsobność, polegająca na mówieniu równocześnie na zewnątrz i do siebie. Towarzyszą temu spontaniczne gry słowne i ogromne pokłady zaszyfrowanej tkanki emocjonalnej. Te trzy elementy, łącząc się w całość, płyną gładko na kartach jej opowiadań, tworząc niepowtarzalny, choć trudny styl. Zrozumienie jej zawsze nastręczało mi sporo problemu. Nie inaczej jest tu. Tytułowy Rybon to hostess, pracujący jako żywa atrakcja turystyczna w przebraniu pstrąga (nawiązanie do Sztolni Czarnego Pstrąga), na wzór zakopiańskiego misia. Tarnowskie Góry przedstawione są bez złudzeń, z całą biedą i brudem, maskowanymi przez biznes turystyczny. Krzyżują się dwa światy; realny i sztucznie generowany przez komercyjną turystykę, której absurd opisany jest niezwykle trafnie i bezlitośnie. Główna interpretacja, jaka mi przychodzi do głowy, to krytyka samorządowej polityki i zachłannego lokalnego biznesu. A sam Rybon pozostaje dla mnie zagadką. W prozie Wybraniec jest coś unikalnego, ale nie potrafię tego do końca nazwać, ani zrozumieć.


Agnieszka Biskup, Dagmara Adwentowska „Po nas nic”

Miasto emanuje polem magnetycznym czarnej chujowizny – to zdanie, wyrwane z monologu narratora, najlepiej puentuje opowiadanie duetu Biskup/Adwentowska. Choć jakby odjąć od niego czarną chujowiznę, a zostawić pole magnetyczne i dołożyć odpowiednie epitety, pasowałoby do każdego z opowiadań. Skupmy się jednak na czarnej chujowiźnie. W Tarnowskich Górach dochodzi do niepokojącej liczby zaginięć. Były policjant podejmuje prywatne śledztwo w sprawie zaginięcia siostry znajomej. Zaginięciom towarzyszą coraz częstsze przypadki zapadania się ziemi, które niszczą budynki i nieustanna ulewa, przeradzająca się w powódź. Miasto pogrąża się w chaosie. Całe opowiadanie przenika dogłębna beznadzieja. Jest mokro, ciemno, błotniście i wszystko zmierza ku upadkowi. Jeśli chodzi o styl, to da się tu zauważyć wyraźny przeskok między wrażliwym i mocno introwertycznym głosem Wybraniec, a zblazowanym, niezbyt lotnym narratorem stworzonym przez duet Biskup/Adwentowska. Widzę tu sprzeczność; z jednej strony ma być poważnie, a z drugiej niepohamowana ironia, płynąca od narratora, obraca całą katastrofę w żart. Nadmiar ironii to niestety częsta przypadłość, którą widzę też u innych autorów. Nie znam pozostałych przykładów twórczości pani Biskup ani pani Adwentowskiej, jednak ten raczej do mnie nie trafia.


Sylwester Gdela „Argyropoeia”

Po burzy wychodzi słońce. Opowiadanie o drastycznej zmianie w życiu, spowodowanej spotkaniem z nieziemską istotą. Najjaśniejszy punkt antologii i dowód na to, że WF nie musi być zawsze straszne i przytłaczające. Argyropoeia oznacza w alchemii transformację w srebro. Jest to nawiązanie do roli, jaką w historii Tarnowskich Gór pełniło wydobywanie srebronośnych rud. Potencjał ten zostaje użyty do przemiany wewnętrznej bohatera. Mamy tu srebro, które uzdrawia i przynosi wyzwolenie.


Izabela Grabda „Wszystko, czego nie zabrała”

Przejmujący i drastyczny opis dysfunkcyjnego dzieciństwa u boku matki alkoholiczki. Po jasnej, dającej nadzieję „Argyropoei” wracamy znów do brutalnej rzeczywistości. Jest to jedno z opowiadań WF, stawiających za główny temat powrót. Powroty te nigdy nie są miłe. Zawsze oznaczają konieczność zmierzenia się z jakąś traumą. Tak, jak w poprzednim opowiadaniu, spotykamy tu postać wyciągającą pomocną dłoń, ale o ile ta pierwsza jest przykładem magicznego, nieskrępowanego optymizmu, tak druga ma za zadanie skonfrontować bohaterkę z nią samą. Nie daje nic za darmo, pozwala tylko zaciągnąć kredyt i wziąć odpowiedzialność za swoje przeznaczenie, będące cieniem przeszłości. Podoba mi się optymizm zawarty w „Argyropoei”, ale pesymistyczny zastrzyk, następujący po niej, jest bardziej ożywczy. Lubię takie opowiadania. Minimalistyczne, szczere, nie bojące się tematów tabu. Brawo dla autorki za odwagę i dojrzałość.


Szymon Majcherowicz „Hosanna”

Mój faworyt z całego zbioru. Znów mam wrażenie nieprzypadkowej kolejności. Od opowiadania Izabeli Grabdy, skoncentrowanego na traumie, przechodzimy do autora, który jest w tym temacie specjalistą. Jego styl, jego przesłanie, jego „smak” opowiadań są zawsze ostre jak brzytwa. Zawsze w swoich opowiadaniach Majecherowicz dociera do najgłębszych lęków i słabości swoich postaci, bezlitośnie odziera ich ze wszelkich mechanizmów obronnych i zabezpieczeń. Tym razem pastwi się nad nieśmiałym, szarym obywatelem z Tarnowskich Gór, którego los wystawia na próbę, żeby sprawdzić jego charakter. Bezlitosna, bezwzględna historia, która wprawiła mnie w osłupienie. Z postaciami Majcherowicza łatwo mi się utożsamić, są mi bliskie. Sam autor też wie, jak pisać, żeby wywołać szok. Ze wszystkich autorów WF ma, według mnie, najlepszy zmysł obserwatora rzeczywistości, co przekłada się na niezwykle wiarygodne przedstawianie ludzi, bez cienia sztuczności czy przesady. „Hosanna” jest opowieścią o człowieku przypartym brutalnie do ściany, której istnienia nigdy nie podejrzewał. Co z nim zrobi to zderzenie, niech czytelnik sam odkryje.


Łukasz Krukowski „Dzień dobry”

Łukasza Krukowskiego cenię za szybkie tempo narracji i genialne wyczucie absurdu, które daje niezwykle pokręcone, a nieraz wręcz zabawne sytuacje. Tym razem lawina absurdu następuje po tym, jak czternastoletni chłopak, kierowany ambicją, postanawia opuścić strefę komfortu i powiedzieć nieznajomym ludziom na przystanku zwykłe „dzień dobry”. Te dwa, niefortunne słowa przesądzają o wszystkim. Ile to razy można usłyszeć o kimś milkliwym, że jest „dziki”. No to mamy tu prawdziwą dzicz, nad którą mógłby objąć patronat tarnogórski Zakład Zieleni Miejskiej. W gąszczu krukowskich zagadek i absurdów daleko mi do złożenia całościowej interpretacji, choć nasuwa się między innymi pytanie o rolę środowiska naturalnego w mieście i jego znaczenie dla pokoleń mieszkańców.


Łukasz Kucharczyk „Chłopiec zwany Żukiem”

Opowiadanie podejmujące temat życia pozagrobowego i odpowiedzialności żywych za nie. Obok „Argyropoei” najspokojniejszy punkt antologii. Śmierć jest tu pociągająca i otacza ją aura spokoju. Pociągające wizyty na cmentarzu… czy skądś to znamy? Jako pierwsze skojarzenie przychodzi do mnie „Grobowiec” Lovecrafta.


Marcin Majchrzak „Maszynka”

In your dreams show no mercy… - śpiewał Wayne Coyne z Flaming Lips, co kojarzy mi się nieco z opowiadaniem Marcina Majchrzaka. Jednak nie o śnie tu mowa. Bohater, typowo majchrzakowski, czyli pełen goryczy i nienawiści do siebie oraz świata, dostaje możliwość by okazać brak litości w inny, dużo skuteczniejszy sposób. Smutek i pogardę do siebie zamienić w siłę twórczą, puszczając wewnętrzny hamulec autocenzury, który blokuje wolność myśli i kreowania swojego życia. Zejście z tego hamulca ma zaskakująco daleko idące skutki. Na uwagę zasługuje tu zabawna satyra na jedną ze znanych postaci polskiego showbiznesu. Pewnie rwałby ów osobnik włosy z głosy, czytając to, gdyby je miał.


Mariusz Wojteczek „Grzybnia”

Nazwisko Wojteczek znane mi było wcześniej, ale nie czytałem żadnego jego utworu. Po przeczytaniu „Grzybni” jestem pewien, że sięgnę po więcej jego opowiadań, ponieważ jako jedno z kilku zauroczyło mnie najmocniej. Przede wszystkim, na uwagę zasługuje przepiękny, dojrzały język. Mamy tu bardzo plastyczne i gęste opisy, z których bije rzetelność i powaga. Opisywana rzeczywistość jest tak namacalna, że można w nią głęboko wniknąć, doświadczając wszystkimi zmysłami. Na początku opowiadania widzimy dedykację poświęconą Lovecraftowi, co ma swoje uzasadnienie, lecz kiedy patrzę na szorstkie, bezwzględne opisy surowej rzeczywistości, w której dominuje starość, choroba, kurz, zimno i wzajemna nieufność ludzi, przywodzi mi to skojarzenie z prozą Thomasa Bernharda. Narracja odbywa się w formie wspomnienia. Narrator zna odpowiedzi na pytania, na które nie zna odpowiedzi czytelnik. Autor bardzo umiejętnie odkrywa tutaj karty. Akcja toczy się płynnie i naturalnie, bez pompy, bez sztuczności. Pisze to szczery człowiek, nie posługujący się kiepskim sarkazmem, za co ma u mnie ogromny plus. Po „Hossannie” Majcherowicza, „Grzybnia” jest drugim opowiadaniem z antologii, które najmocniej trzyma w napięciu, przy okazji oplatając czytelnika, jak nici pleśni z tytułowej grzybni. Osoby z wrażliwą skórą, mogą to szczególnie dotkliwie odczuć.


Paweł Mateja „Jaśniej”

To, że Tarnowskie Góry Romantyczne nie przyjęłyby tego opowiadania ze względu jego przynależność gatunkową do WF, to oczywiste. Ja natomiast uważam, że dodatkowym powodem jest to, iż jego romantyczność jest blefem. Żeby nie zdradzać zbyt wiele, skrócę to w ten sposób: Bohater zostaje zmuszony do rozłąki z ukochaną, z powodu pewnej decyzji, jaką podjął na własną rękę. Pozostają w kontakcie, lecz tymczasowo nie mogą mieszkać razem. Kiedy wszystko wskazuje na to, że czas separacji może dobiec końca, jego ukochaną zaczyna nawiedzać nocami nieprzyjemne widziadło. Powody są nieznane. Na pozór ich relacja trwa w najlepsze, jednak widziadło się nasila. Całe opowiadanie jest jednym wielkim oczekiwaniem. Czekamy na możliwość ponownego złączenia się z drugą połową. Wisi nad nami ta obietnica i kibicujemy parze, by mogła na nowo ułożyć sobie życie, lecz od samego początku towarzyszy jej wkradające się poczucie niepewności. Trzeba wobec tego zadać pytanie: czy aby na pewno jest do czego wracać? Albo: czym będzie to, do czego wrócą? Niektóre opowiadania zachwycają przez większość fabuły, a rozczarowują zakończeniem. W „Jaśniej” napotkało mnie coś przeciwnego. W zakończeniu od razu zobaczyłem znakomitą w swojej symbolice, zapadającą w pamięć puentę, jednak w trakcie dochodzenia do niej męczyły mnie do bólu ckliwe wymiany zdań między parą zakochanych i ich infantylnie brzmiące imiona. Potem zmieniłem zdanie, kiedy wpadłem na pewien trop. Nie wiem, jaka była intencja autora, ale ja skłaniam się do interpretacji, że cały ten pokaz przesadnej czułości jest tylko fasadą, za którą dzieje się prawdziwa akcja. Niepewność wkradająca się w ich czułostkowe dialogi od razu sugeruje, że coś jest nie tak. Coś się stało, choć nie wiadomo co. Czytelnik sam to rozszyfruje. „Jaśniej” dotyka problemu, jakim jest cena trwania w związku na dobre i na złe. Indywidualność jednej osoby nie może pozostać bez wpływu na drugą i każde poświęcenie wspólnej energii, upomni się, w ten czy inny sposób, o zapłatę. To, co stłumione lub wyparte, musi powrócić, by wyrównać rachunki. W związkach udajemy, staramy się być doskonali, a im bardziej gramy w tę grę, nieświadomi tego, co nas nami naprawdę kieruje, tym częstszym gościem będzie widziadło. Czy można to wytłumaczyć jaśniej? Można, ale będzie to jasność z gatunku ciemnych.


Magdalena Świerczek-Gryboś „A dom cieknie”

Mocne uderzenie. Magdalena Świerczek-Gryboś ustawiła tu wysoko poprzeczkę, biorąc tarnogórski region od najbardziej gruntownej strony. Kto inny wpadłby na pomysł żeby całkiem serio doszukiwać się powiązań między Tarnowskimi Górami, a starożytnym Egiptem? Mamy tu opowiadanie o mierzącej tysiące lat, mistycznej sile, tkwiącej w ziemi. Uważam to za piękną i najbardziej poszanowania godną koncepcję w przypadku takiej antologii. Jest to też najbardziej poetyckie ze wszystkich opowiadań. Poetycko-magiczne. Styl Świerczek-Gryboś jest skierowany do wewnątrz. Widać w nim ogromną wiedzę, wyrafinowanie i kunszt. Autorka wciąga w głębokie rewiry wyobraźni, przez co musiałem przeczytać tekst dwa razy, żeby dopiero za drugim złapać sens. Przenosimy się tu do wczesnych lat 90. ubiegłego wieku. Korzystając z przemiany ustrojowej, bohater wykupuje na licytacji kamienicę, która należała wcześniej do znanego seryjnego mordercy i… urządza w niej gabinet terapeutyczny. Pomysł kapitalny. Jaki jest jednak w tym cel? Terapeuta zapisuje w swoim pamiętniku zdanie: Włóczyłem się po Tarnowskich Górach w poszukiwaniu potencjału. Potencjał – to słowo klucz. Dom, owszem, cieknie w sposób dosłowny, ale spadające krople i wilgoć pojawiają się marginalnie. To, co cieknie, ma tysiące lat, a zostało nieświadomie rozruszane przez mordercę. Krew ofiar, którą nasiąkły ściany, pozostawiła po sobie energię, którą terapeuta świadomie używa do rozbudzania energii seksualnej swoich pacjentek. Ciekawa jest relacja morderca-terapeuta, w której ten drugi, zmierzając ku innym celom, posiłkuje się tą samą energią. Gdy mowa o ukrytej sile w ziemi, nie zostają oczywiście też pominięci górnicy, istotni w historii Tarnowskich Gór. Piękne, wieloznaczne, głębokie opowiadanie, w którym czuć wielkie pokłady magii. Choć może nie wejść za pierwszym razem.


Paulina Rezanowicz „Porzucony bus na polu nawłoci”

Pierwsze skojarzenie – Mariana Enriquez. Rezanowicz pisze w podobnym stylu i tworzy podobny klimat, co argentyńska pisarka. Bardzo przypadło mi to opowiadanie do gustu. Jest krótkie i zwięzłe, a jednocześnie wybrzmiewa głęboko, a obraz zawarty w tytule mocno przemawia do wyobraźni. Po skomplikowanej prozie Świerczek-Gryboś, można doświadczyć magii i dreszczu emocji na prostszym poziomie.


Istvan Vizvary „Bytomska 12a”

Tu muszę uczciwie przyznać, że poległem. Najbardziej hermetyczne i niezrozumiałe opowiadanie ze zbioru. Pojawia się tu postać agenta nieruchomości, próbującego sprzedać mieszkanie i jego rozmowy z klientami, jednak całość napisana jest w tak niedostępny sposób (np. urywające się nagle zdania, brak jakichkolwiek wyjaśnień), że nie potrafię prawie nic więcej powiedzieć.


Wojciech Gunia „O snach, zbawieniu i krwi”

Uważam, że Gunia to ktoś w rodzaju mistyka. Ktoś w rodzaju, ponieważ nie wiem jakie określenie byłoby tu najstosowniejsze. Jego opowiadania przeistaczają literaturę w rytuał. Czerpie w nich z tego, co najdalsze, najbardziej ostateczne, najbardziej tajemnicze i zdumiewające. Mistyczne przeznaczenie, śmierć, życie i los - odarte ze złudzeń. Tylko on potrafi tak o tym pisać. Od wszystkich innych autorów WF różni się tym, że nie wymyśla, a po prostu wie. Tak, jak przy okazji opowiadania Łukasza Krukowskiego wspomniałem o jego oryginalnym wyczuciu absurdu, tak uważam, że Wojtek ma niepowtarzalne wyczucie teatralności. Cokolwiek by się nie działo na kartach jego opowiadań, zawsze w którymś momencie się uśmiecham, kiedy dociera do mnie, że czytam tak naprawdę opis przedstawienia ze szczegółowo rozpisanymi didaskaliami dla aktorów. Określenie „teatralny” przyjęło się rozumieć pejoratywnie. Przywodzi skojarzenie z kiczem, tandetą. Teatr Guni to jednak teatr najwyższego rzędu, z gatunku najbardziej poruszających, pokroju Jerzego Grotowskiego czy Antonin Artaud. Chciałbym zobaczyć kiedyś spektakl napisany przez Wojtka, a może nawet, gdyby gotów był podjąć się takiego zadania, również wyreżyserowany. Nie będę tu streszczać o czym są sny, kto ma być zbawiony i o czyją chodzi krew, bowiem świat Guni to jedno wielkie, senno-teatralne uniwersum, w które radzę się zanurzyć. Dla mnie każde takie zanurzenie to jakbym odwiedzał własne sny. Powiem krótko: Zajrzyjcie na ulicę Legionów i spotkajcie się z mieszkańcami jednej z kamienic.

15 opowiadań, 15 autorów, różniących się wizją, koncepcją, stylem i osobowością. Wszystkich połączyło jedno zadanie: wziąć pod lupę pewne konkretne powiatowe miasto z południa Polski i wokół niego osnuć swoje opowieści. Sam już taki pomysł uważam za kapitalny. Więcej regionów w Polsce powinno podejmować takie przedsięwzięcia literackie. Piszę to z jednej strony z powodu osobistego zamiłowania do patriotyzmu lokalnego w różnych formach, ale z drugiej, uważam też, że my, Polacy, mamy ogromny potencjał do tworzenia lokalnie osadzonego weird fiction. Jesteśmy krajem przesiąkniętym mrokiem i dziwnością, co odzwierciedla nasz krajobraz, historia, polityka, wzajemne stosunki między ludźmi. Warto ten potencjał wykorzystywać. Tak, jak w każdym zbiorze różnych osobowości, tak i tutaj część opowiadań przemówiła do mnie bardziej, a część mniej. Jest to jednak pozycja silna, w której każdy miłośnik WF może znaleźć coś dla siebie. Niewiele znam antologii poświęconych konkretnym miastom, zwłaszcza jeśli są to miasta niewielkie, jeszcze mniej takowych utrzymanych w nurcie fantastycznym, a jeśli chodzi o weird fiction, to myśl, żeby wydać taki zbiór, zakrawa na szaleństwo. Tarnowskie Góry Niesamowite są właśnie takim szaleństwem. Każdy następny owoc tego szaleństwa przyjmę z otwartymi ramionami.

Recenzja z blogu Stromy Ogród
https://stromyogrod.blogspot.com/2024/01/miasteczko-opowiesc.html

Miasteczko-opowieść

Wydawnictwo Almaz z Tarnowskich Gór od kilku lat wydaje publikacje i zbiory opowiadań poświęcone temu miastu, angażując w to autorów z różnych stron Polski. Brano je na warsztat od strony historycznej, powstały książki spod znaku literatury dziecięcej i młodzieżowej, wydano Tarnowskie Góry Kryminalne, Romantyczne i trzy tomy Tarnowskich Gór...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Czarna, minimalistyczna okładka, lakoniczny tytuł, nieduża objętość. Są takie książki, po które nie wiesz dlaczego sięgasz, ale mają coś, co przyciąga. Może to tajemnicza aura zapomnianego pisarza, którego wydało po polsku tajemnicze wydawnictwo w tajemniczo prezentującej się szacie graficznej. Może ten ostry, wpadający w ucho tytuł.
Fabuła „Żeru” Dennisa Coopera opowiada o mężczyźnie (noszącym takie samo imię jak autor), który w wieku trzynastu lat, pod wpływem obejrzanych zdjęć pornograficznych doznaje czegoś w rodzaju iluminacji i jej tropem podąża w dorosłym życiu, szukając coraz bardziej brutalnych doznań. Cały świat przedstawiony w książce składa się prawie wyłącznie z mężczyzn. Narracja jest rwana, chaotyczna. Z początku trudno się połapać kto kim jest i o co chodzi. W dalszym ciągu, nawet gdy się złapie już ogólny rys fabuły, to sztuką jest nie pogubić się w imionach i ksywach, następujących po sobie lawinowo. Dennis, główny bohater, którego imię poznajemy dopiero pod koniec, przedstawia kolejno swoich niezliczonych kochanków. Czasem z jego perspektywy, czasem z ich. Obserwujemy proces staczania się bohatera w stronę destrukcji. W początkowej fazie próbuje dowiedzieć się, czego mu potrzeba, w dalszej części nabiera pewności siebie, aż dochodzi do coraz większych dewiacji i przemocy.
Cała książka jest jednym pasmem uprzedmiotowiania człowieka. Widać to w oschłym, do bólu oszczędnym stylu, który ma za zadanie wykonać i posprzątać. Cooper celuje w czytelnika ostrymi seriami pocisków. Każda postać jest ciałem do zbadania, obiektem do obejrzenia i oceny. Nada się, albo nie. W tej lakoniczności stylu pełno jest zapachów, kolorów i dźwięków. Roi się od obrazów, porównań i zwrotów akcji jak od rozsypanych puzzli. Wirujące sceny wciągają jak narkotyczny trans, w którym ciągle coś pędzi, rozsypuje się, składa na nowo i pędzi dalej. Wszelkie opisy, wspomnienia i doznania zmysłowe traktowane są z techniczną precyzją. Dennis Cooper, choć pisze tajemniczo i nie daje czytelnikowi łatwo się rozgościć w lekturze, ma jednak bardzo zdecydowane podejście do słów. Te słowa bolą, brzydzą i oburzają. Nie ma powodu żeby tę książkę polecać. Nie da się zaprzeczyć, że jest obrzydliwa. Przez kilka lat obchodziłem się z nią jak z problemem. Wyrzucić czy zostawić? To dylemat dotyczący wielu książek trudnych, ale mających w sobie to tajemnicze coś, co przyciąga. Myślę wtedy Nie przebrnę, ale mija czas i przychodzi dzień, gdy treść zaczyna się wlewać do mózgu tylnymi drzwiami. Tak było z „Żerem”.
Cooper podejmuje temat poznania drugiego człowieka, ale robi to w zdumiewający sposób, bo kompletnie unika psychologii. Skupia się na cielesności, wnętrznościach. W nich szuka prawdy, objawienia, absolutu. Wygląda to jak akt rozpaczy, gdy nie mogąc już polegać na psychologii, sięga się po nóż. Ten aspekt „Żeru”, moim zdaniem, ratuje go od szufladki z tytułem marne gejowskie porno. Bo ani ono marne, ani nie wyłącznie porno. Przedzierając się przez powierzchowne opisy i dialogi, dostaję co jakiś czas zdanie lub epitet, które ukazują niespodziewaną głębię. Za fasadą powierzchowności skrywa się niepozorny traktat o rozpaczy. W ciasnym, duszącym stylu, jakim perfekcyjnie operuje Cooper, można odnaleźć swój własny głos, który szuka, a nie może znaleźć, znajduje się w potrzasku nieosiągalnych pragnień, tak jak główny bohater. Dehumanizacja jest ostatnim etapem rozpaczy i jej udekorowaniem. Skrajna dehumanizacja jest skrajnym udekorowaniem przechodzącym w religijne przeżycie. Tylko czytelnik może wybrać, czy jest to książka o niczym, czy o czymś tak silnym, że łatwo pomylić to z nicością.
Przedziwna powieść. To, co mnie w niej urzekło to styl. Uważam, że z powodzeniem mogłaby opowiadać o czymś zupełnie innym niż homoseksualne, sadystyczne zabawy, ale zachować swoją duszącą, ciasną, gęstą i niepokojącą atmosferę. „Żer” oplata się wokół szyi każdym słowem. Terroryzuje, wrzeszczy. Nie daje usiąść. Potem milknie, by powoli sączyć truciznę. I znów dusi. Nie polecam tej książki nikomu. Polecam, żeby szukać takich książek, które intrygują nie wiadomo czym, bo ta niewiadoma otwiera drogę do większego zrozumienia własnej roli w literaturze.

Recenzja z blogu Stromy Ogród
https://stromyogrod.blogspot.com/2023/05/obrzydliwa-ksiazka-ktorej-nie-chce-sie.html

Czarna, minimalistyczna okładka, lakoniczny tytuł, nieduża objętość. Są takie książki, po które nie wiesz dlaczego sięgasz, ale mają coś, co przyciąga. Może to tajemnicza aura zapomnianego pisarza, którego wydało po polsku tajemnicze wydawnictwo w tajemniczo prezentującej się szacie graficznej. Może ten ostry, wpadający w ucho tytuł.
Fabuła „Żeru” Dennisa Coopera opowiada...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Często powraca dyskusja o tym, jak blisko twórczość weird fiction stoi lub powinna stać psychologicznej wiarygodności i czy pisarze są zobligowani ponosić koszt, pracując literacko na żywym organizmie, czyli na samych sobie. Sam w to często wątpię, wszak fantastyka nie musi być bolesna i nie każdy autor poczuwa się do obowiązku masochistycznych poświęceń. Pisarz też człowiek. Jakkolwiek wielkiego talentu by nie posiadał, musi też chronić siebie; swoje zdrowie, swoje życie. Dlatego Szymon Majcherowicz wzbudził we mnie ogromny podziw za swoją odwagę. Tak, jak Michael Haneke w filmie „Caché”, tak autor „Otwieram oczy” zabiera czytelnika w odmęty ukrytego. Ukryte robi w głowie słuszny chaos. Nie jest całkiem obce, ani całkiem znajome. Jeśli znajome, to nie rozpoznane. Jeśli bliskie, to nieznane. A jeśli obce, to w gruncie rzeczy bliskie. Takie są opowiadania Majcherowicza. Bezpośrednim i jedynym źródłem grozy jest w nich ludzka psyche. Kiedy bohater zmaga się z samym sobą, nie jest to tylko jego zmaganie, ale też moje zmaganie, zmaganie autora i zmaganie wszystkich, którzy, przypadkiem lub nie, wpadną w działanie sugestii zawartych w opowiadaniach. Bo jest to pisarstwo silnie sugestywne. Pełne zagadek, przekonujących uzasadnień, pięknych porównań, głębokich intuicji i przenikliwego słuchu społecznego. Precyzja warsztatowa Majcherowicza wyraża się w tym, że wiele tropów i detali znajduje w dalszym ciągu rozwinięcie, składając się w spójną, wielopoziomową, misternie utkaną intrygę. Zwroty akcji często zaskakują i przyspieszają tempo, co wciąga mocniej w fabułę. Nie ma zbędnych słów, lania wody, mielizn, smęcenia. Wyraźnie widać, że pisze to konkretny facet, który dokładnie wie, co ma do przekazania i twardo trzyma się swojego planu. Są dygresje, ale zawsze będące integralną częścią głównego sensu opowiadania. Na poziomie konstrukcji tekstu nic nie dzieje się przypadkowo, analogicznie do nieprzypadkowych zdarzeń w życiu bohaterów. Ważnym zagadnieniem, przyświecającym zbiorowi, jest nieuchronność przeznaczenia. Brzmiałoby to banalnie, gdyby nie to, że opisani w tekście ludzie ową nieuchronność, raz świadomie, a raz nie, hodują głęboko w sobie, jako stałą psychologiczną cechę. Nieszczęście powstaje na bazie własnej hodowli, niemożliwej do uniknięcia. Gdy zdaje się, że atakuje z zewnątrz, bynajmniej tak nie jest, gdyż zewnętrze jest zakamuflowanym wnętrzem. Napotykane w codziennych sytuacjach znaki, omeny, sygnały utwierdzają bohaterów w ich przeczuciach, które noszą w sobie od zawsze, toteż finał rysuje się we współpracy nieprzychylnego losu z rezygnacyjną naturą człowieka. Czy to ja zwariowałem, czy inni? Kim jestem? Kim ty jesteś? Co mnie prześladuje? Jak uciec od grozy, którą napawam sam siebie? Kim są oni? Ci na zewnątrz, ci wewnątrz, bliscy i obcy? Obcy czy bliscy? Czy da się uciec od siebie? Dokąd? Ja czy oni? Mnóstwo pytań powstaje w głowie w trakcie i po lekturze, nawet jeśli nie są przez autora wprost zadane. Majcherowicz sugeruje. Popycha czytelnika w rejon, gdzie czytelnik sam musi podjąć trud konfrontacji z ukrytym. Pisarz stwarza warunki do obecności ukrytego, a czytelnik wpada po uszy i zostaje sam z morzem pytań i problemów.

Opowiadania ułożone są w kolejności od najłagodniejszego do najostrzejszego.


„ZAĆMIENIE"

Tajemnicze zniknięcie ojca, skrzętnie zamiecione pod dywan, dobija się do świadomości pokrętnymi sposobami. Narrator wspomina okres dzieciństwa, gdzie jako mały chłopiec poddany jest silnemu dysonansowi poznawczemu i usiłuje zrozumieć, co się wokół niego dzieje. Objawiają mu się znaki, ale nie może ich zinterpretować. Najkrótsze z czterech opowiadań i najbardziej tajemnicze. Tak, jak narrator, ja też mogę się tylko domyślać, co stoi za niewyjaśnionymi zdarzeniami z jego dzieciństwa, włączając w to zaginięcie ojca i niezrozumiałe zjawiska, następujące po nim. Pozostaje zaćmienie, w podwójnym tego słowa znaczeniu. Wielość interpretacji, dużo podskórnego, dziecięcego niepokoju. Atmosfera refleksji nad tajemnicami przeszłości odpowiada za cały krótki utwór, otwierając go i zamykając.


"SĄSIADKA"

Młode małżeństwo pada ofiarą wampirzycy.

Jest to opowiadanie o tym, jak krucha może być granica między wrogiem widzianym na zewnątrz, a własną psychiczną twierdzą. Jak niebezpieczną otchłanią może być jaźń przypadkowo spotkanej osoby. Nie ma tu jasno sprecyzowanego zła, jest tylko strach przed mrokiem cudzego umysłu, przed wtargnięciem niszczącej bliskości. W jednej osobie ogniskuje się niewyobrażalna ilość nieprzyjemnych treści, o których lepiej nie myśleć. W życiu Piotra i Sylwii nie układa się dobrze i bez trudu można wywnioskować, kto odpowiada za ich kłopoty, jednak jest to tylko warstwa powierzchowna. Ukrytym sednem grozy w tym opowiadaniu jest samoistność. Uważam, że ani wampirzyca, ani małżeństwo, nie są do końca twórcami swojego położenia, ich sytuacja jest prawdopodobnie bezprzyczynowa. Wampirom zwykle przypisuje się podmiotowość, a sąsiadka nie posiada podmiotowości. Niszczy innym życie, ale nie da się jej w pełni obarczyć winą. Bo kim właściwie jest? Albo raczej czym? Głównemu bohaterowi z trudem przychodzi obwinienie sąsiadki o swoje nieszczęścia, jakby podświadomie czuł, że to nie ona jest zasadniczym wrogiem. Że choć logicznie rzecz biorąc, tym wrogiem jest, to atakowanie jej jest bezcelowe. Jej istnienie, rola do odegrania w świecie, wpływ na innych, mogą nie mieścić się w racjonalnym schemacie przyczyna-skutek. Mamy tu do czynienia z osobą oddziałującą na innych jak wampir, ale nie wiemy ostatecznie, czy jest nim rzeczywiście, czy wie o tym, co robi, czy nie jest wampirem mimo woli, również wobec siebie, i czy w ogóle jej działaniu da się przypisać jakąkolwiek przyczynę. Na dodatek wszystko to może być złudzeniem. Wampirzyca prawdopodobnie działa nawet w ukryciu przed samą sobą, jest tylko wampirzą powłoką, skrywającą niepoznawalne mechanizmy. Siła wampirogenna może znajdować się gdzieś znacznie dalej, poza obszarem ludzi, którym można przypisywać wampirze intencje. Ludzie mogą być tylko przekaźnikami nieznanej siły, która ustawia ich nawzajem w relacji wampir-ofiara. Co reprezentuje sąsiadka, jeśli nie jest wampirzycą wprost? Najbardziej niepokojącym przypuszczeniem jest to, że upiorne sąsiedztwo nosisz wyłącznie w sobie. Sąsiadka może nie istnieć jako zewnętrzna osoba, ale manifestacja życia wewnętrznego. Ten brud to mój, czy twój? Te gówna, robaki i obraźliwe napisy zostawia mi ona, czy ja sam? Kiedy dręczy cię nieznośna bliskość antypatycznej postaci, zastanów się, czy aby sam nie dałeś jej życia. Być może największy wróg jest z tobą nierozerwalnie złączony i jesteście na siebie skazani.

Tak, jak „Zaćmienie” jest tajemniczą, ale względnie opanowaną introspekcją, tak już w „Sąsiadce” po raz pierwszy objawia się z całą mocą bezlitosna siła fatum. Skończywszy czytać, czułem się, jakbym dostał czymś twardym po głowie. To wrażenie powtórzy się jeszcze dwukrotnie.


„OTWIERAM OCZY"

Bezimienny narrator postanawia przeprowadzić na sobie autoterapię. W tym celu odbywa podróż do opuszczonego domu, w którym przed laty poddawany był pedofilskiej przemocy, by na nowo wczuć się w rolę krzywdzonego dziecka. Odgrywa tam przed samym sobą coś między psychodramą, a medytacją. Kręci się po pokojach, w których był bity i gwałcony i szczegółowo wizualizuje w wyobraźni zapamiętane sceny. Ciekawe jest obserwowanie go w roli, którą sobie narzuca. Nie wiadomo dokładnie, jaki ma cel. Tekst nie naprowadza wprost na jego motywację, można się jej tylko domyślać. Logika psychodramy podpowiada, że chce sobie pomóc. I tu pojawia się zgrzyt. Dlaczego bowiem wymyśla sobie tak dziwną, drastyczną metodę? Zachowuje się, jakby chciał umyślnie testować swoją wrażliwość, napinać ją jak strunę, do granic wytrzymałości. Jakby sam był przedmiotem własnej prowokacji. Kieruje nim dziwne upodobanie do celebrowania krzywdy. Jego zachowanie jest ambiwalentne. Z jednej strony wygląda, jakby chciał sobie pomóc, a z drugiej zatapia się w otchłani wspomnień z takim straceńczym zapałem, jakby za zamiarem autoterapii stał równocześnie utajony ciąg ku autodestrukcji. Może nie być świadom, jak dziwnie to wygląda z boku. Jako czytelnik jestem rozdarty między uznaniem dla pomysłu zwiedzania miejsca wywołującego najgorsze wspomnienia, a podejrzliwością wobec tego eksperymentu. Mężczyzna próbuje rozliczać się z przeszłością na podstawie rytuałów, których ukrytą intencją zdaje się być nie konkretny cel terapeutyczny, a bardziej bezbrzeżne upajanie się własną sferą mroku. Sferą, która może wymknąć się spod kontroli, gdy zbyt nisko się w nią zejdzie. Zdarza się, że stabilna, wydawałoby się, powierzchnia, urywa się jak kruchy lód i przestaje być tym, czym była. Nie jest już powierzchnią, a ciągnącą w dół głębią nie do opanowania. Chcąc sobie pomóc, można sobie zaszkodzić, jeśli źle się nadepnie. Dlatego pod znakiem zapytania stoi słowo terapia. Mężczyzna pewnie czuje konieczność schodzenia w dół bez umiaru i troski o konsekwencje, bo tak pojmuje terapię. Najciekawszym pytaniem jest, czy aby nie ma racji. Pokonanie kata z dzieciństwa może oznaczać konieczność ponownego złączenia się z nim, z ryzykiem, że się przegra. Terapia to nie tylko pomoc, ale i ryzyko utonięcia w ciemnej głębi swojej psyche. Zmierzanie do źródeł krzywdy grozi zapętleniem się w nowe krzywdy. Demony przeszłości mogą zamienić się w demony teraźniejszości. Ile trzeba im zapłacić za zniknięcie? Opowiadanie stawia pytanie o to, co oznacza pomoc straumatyzowanemu umysłowi i czy jest ona w ogóle możliwa. Czy istnieje możliwość autentycznej zmiany na lepsze, przejścia od mroku do jasności, czy też wysiłki zmierzające do tego są jedynie kręceniem się w kółko. Miłość, dobro, moc radzenia sobie w życiu to kuszące wizje, ale czy prawdziwe? Może to wytwory wyobraźni, a prawdziwym celem nie jest zwycięstwo, lecz sam proces odbijania się od ściany do ściany bez końca? Tak, jak w „Sąsiadce” groźną czeluścią jest jaźń drugiej osoby, tak w „Otwieram oczy” czeluść bohater nosi pod własną czaszką. Doznanie molestowania w dzieciństwie jest jej katalizatorem. Trauma molestowania, poza tym, że upośledza całe życie na poziomie psychicznego funkcjonowania, oprócz tego ujawnia nieskończoną otchłań, mającą źródło w psyche, ale wykraczająca poza nią. Jeśli formującym doświadczeniem jest bezsilność wobec zagrażającej bliskości osoby o miażdżącej przewadze (lub bliskiej osoby), wtedy bliskość staje się na zawsze zagrażająca. A co jest najbliższe? Własne „ja”, własna autonomia. One zawodzą, bo zawiodły w najwcześniejszych latach. A gdy ich nie ma, o uwagę upominają się śmierć i nicość. „Otwieram oczy” traktuję jako fikcyjne echo autobiografii Halszki Opfer pt. „Kato-tata”. Potwierdza to przy okazji, że najstraszniejsze polskie horrory zawsze dzieją się na Śląsku.


„KULA"

Ewa spotyka w ogrodzie latającą kulę. Jak się dowiaduje w internecie, spotkanie z kulą zwiastuje samobójczą śmierć po osiemnastu dniach. Dowodem na to są liczne przypadki z całego świata. Co tych ludzi doprowadza do samobójstwa? Co miałoby doprowadzić Ewę? Motyw klątwy jest tu pretekstem do pokazania, co dzieje się z człowiekiem, kiedy nagle popękają tamy jego podświadomości, zalewając powodzią odrzuconych treści psychicznych. Zderzenie z potęgą wypartego może doprowadzić do skraju wytrzymałości lub nawet śmierci. Ewie eksploduje podświadomość, przez co wpada w obłęd. Czym jest zatem kula? Jaki czynnik jest w stanie wywołać tak doszczętne rozbicie psychicznego pancerza? Co może spowodować przerwanie tamy odgradzającej niebezpieczne odpady psychiczne, na których przyjęcie człowiek nie jest gotów, które mogą go zniszczyć? Ewę zaczynają nachodzić rzeczy, których najbardziej się boi. Narasta w niej szok i rozpacz z powodu zaistniałej sytuacji. Dotychczasowe życie wystawia rachunek, uwolnione demony dobierają się do najwrażliwszych punktów, wpijają w najgłębsze zakamarki duszy. Potrzask. Przesilenie. Czy można wybuchnąć od samego bycia?

Majcherowicz porusza temat intuicji. Ustawia swoich bohaterów w położeniu, w którym ich przeczucia są tożsame z mechanizmami funkcjonowania świata. Nie ma takiego przeczucia, które by się nie ziściło, każdy podświadomie wie, co go czeka. O ile w „Sąsiadce” i „Otwieram oczy” ta nieusuwalna prekognicja jest owiana aurą tajemnicy, o tyle w „Kuli” zostaje wyłożona wprost, jako element dokładnie zaprojektowanego systemu. Teorie spiskowe, wyznawane przez Ewę, są częścią tego samego programu, do którego należą jej codzienne myśli. Są tym samym i tak samo muszą się spełniać. Ze wszystkich opowiadań, w „Kuli” najmocniej rządzi fatalizm. Ewą kierują twardo ustalone prawidła, które nie wie, czy przypisywać sobie, czy wyższym od siebie siłom, ale wie, że inny świat nie istnieje, tak więc to, czego się najbardziej boi, z definicji musi się wydarzyć. Jej ukryta część psychiki przejmuje nad nią władzę. Ewa rozpaczliwie walczy z samą sobą o zachowanie siebie. Sama jest dla siebie śmiertelnym wrogiem, omamiającym ją zewnętrznymi przebraniami. Grozi jej bezwolność wobec samej siebie. Czy uratuje ostatni skrawek wewnętrznego schronienia przed pożerającą ją trucizną z jej wnętrza?

Wzruszający jest kulminacyjny moment opowiadania, w którym Ewa mobilizuje najgłębsze pokłady swojego jestestwa do walki. Wzruszył mnie opis jej nadludzkiego wytężania sił, by ocalić wewnętrzną wolność, jakby krzyczała z całych sił „Chcę istnieć!”. Powstaje z tego niezwykłe wrażenie głębszego rodzaju istnienia, do którego człowiek jest zdolny tylko w momentach szczególnie wyostrzonej koncentracji. Aktor na scenie, w skrajnie wyczerpującym spektaklu, mistyk, tancerz, akrobata, lub właśnie osoba postawiona w obliczu zagrożenia życia.

„Kula” robi potworny mętlik w głowie. Jest jak wybuch bomby. Czytając, zastanawiałem się, na ile sam jestem podatny na ten rodzaj doświadczenia, który spadł na Ewę. I najważniejsze: jaką „kulę” ty napotkasz?


Jest o czym rozmawiać. Jest nad czym myśleć. Od czasu „Miasta i rzeki” Guni żadna książka mną tak mocno nie wstrząsnęła. Jest dla mnie pewne, że Szymon Majcherowicz swoim debiutem dołącza do wąskiego grona najzdolniejszych polskich twórców weird fiction. Miejsce w tym gronie ma gwarantowane, a jeśli ktoś będzie próbował je podważać, to nie pozwolę. Dziękuję ci, autorze, za otwarcie mi oczu.


Opinia z blogu Stromy Ogród:
https://stromyogrod.blogspot.com/2021/09/ukryte-obce-bliskie-jestemw-szoku-jaka.html#more

Często powraca dyskusja o tym, jak blisko twórczość weird fiction stoi lub powinna stać psychologicznej wiarygodności i czy pisarze są zobligowani ponosić koszt, pracując literacko na żywym organizmie, czyli na samych sobie. Sam w to często wątpię, wszak fantastyka nie musi być bolesna i nie każdy autor poczuwa się do obowiązku masochistycznych poświęceń. Pisarz też...

więcej Pokaż mimo to

Więcej opinii

Aktywność użytkownika Stanisław Majewski

z ostatnich 3 m-cy
Stanisław Majewski
2024-01-31 10:56:15
Stanisław Majewski ocenił książkę Tarnowskie Góry niesamowite na
8 / 10
i dodał opinię:
2024-01-31 10:56:15
Stanisław Majewski ocenił książkę Tarnowskie Góry niesamowite na
8 / 10
i dodał opinię:

Miasteczko-opowieść

Wydawnictwo Almaz z Tarnowskich Gór od kilku lat wydaje publikacje i zbiory opowiadań poświęcone temu miastu, angażując w to autorów z różnych stron Polski. Brano je na warsztat od strony historycznej, powstały książki spod znaku literatury dziecięcej i młodzieżowej, w...

Rozwiń Rozwiń

statystyki

W sumie
przeczytano
29
książek
Średnio w roku
przeczytane
4
książki
Opinie były
pomocne
19
razy
W sumie
wystawione
29
ocen ze średnią 9,1

Spędzone
na czytaniu
130
godzin
Dziennie poświęcane
na czytanie
3
minuty
W sumie
dodane
0
cytatów
W sumie
dodane
0
książek [+ Dodaj]