Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz

Na półkach: , ,

"CZAS. Wielkość fizyczna określająca kolejność zdarzeń bądź odstępy pomiędzy nimi. Jednostką służącą do jego pomiaru są sekundy, minuty, godziny, doby, tygodnie, miesiące, w końcu lata, dekady i tak dalej. Pola dotychczas nigdy się nad tymi kwestiami nie zastanawiała. Czas jest pojęciem względnym – usłyszała kiedyś, ale dopiero teraz przekonała się, co to oznacza."

„Stan nie! błogosławiony” jest drugą powieścią Magdaleny Majcher — opinie w odmętach Internetu podpowiadają, że zauważalnie lepszą od debiutu. Co prawda sama porównania nie mam, ale o samym „Stanie nie! błogosławionym” mogę powiedzieć: jestem pod wrażeniem. I muszę przyznać, że zaskoczył mnie wiek autorki (rocznik 1990). Nie zapoznałam się z jej osobą przed czytaniem i w czasie lektury zdecydowanie spodziewałam się, że pozycja ta została stworzona przez kogoś o co najmniej kilka lat starszego.

Pola ma dwadzieścia osiem lat, wspaniałego męża i matkę, która jest idealnym przykładem toksycznego rodzica. Non-stop uświadamiana jest przez Bożenę, że wszystko robi źle. Począwszy od tego, że zamiast postarania się umowę o pracę bawi się w jakieś fanaberie z pisaniem (nie ważne, ile w ten sposób zarabia — to nie jest prawdziwa praca!), przez niechodzenie do kościoła (nie tak cię wychowałam!), po fakt, że po trzech latach małżeństwa wciąż nie ma dzieci (sąsiadki wytykają mnie palcami!). Kiedy zachodzi w nieplanowaną ciążę, jej pierwszą reakcją jest panika. A im dalej, tym trudniej: Poli przyjdzie zmierzyć się z dylematami związanymi z wysokim prawdopodobieństwem urodzenia dziecka obarczonego wadą genetyczną. Na szczęście Pola i Kuba mogą liczyć na wsparcie w osobie babci Anieli…

Bohaterowie wykreowani przez Magdalenę Majcher są pełni życia i — w większości — całkiem łatwo ich polubić. Na początku, przez chwilę, irytował mnie styl pisania, jednak to wrażenie szybko minęło. Na korzyść książki przemówiło też realistyczne ukazanie przebiegu ciąży. Ostatecznie oceniam tę pozycję na 8 punktów i czekam na kolejną powieść tej autorki.

"CZAS. Wielkość fizyczna określająca kolejność zdarzeń bądź odstępy pomiędzy nimi. Jednostką służącą do jego pomiaru są sekundy, minuty, godziny, doby, tygodnie, miesiące, w końcu lata, dekady i tak dalej. Pola dotychczas nigdy się nad tymi kwestiami nie zastanawiała. Czas jest pojęciem względnym – usłyszała kiedyś, ale dopiero teraz przekonała się, co to oznacza."

„Stan...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

"— Ewciu… — Maciek jęknął w słuchawkę. — Powiedz mi, co to za facet. Brat do ciebie przyjechał?
— Nie twoja sprawa.
— Jestem pewien, że brat. Ewka, nie dręcz mnie. Muszę cię zobaczyć.
W tym momencie Leszek, mokry, owinięty ręcznikiem, wszedł do pokoju. Filek, który do tej pory drzemał na pufie, natychmiast zeskoczył na podłogę i podbiegł do wybranka swego kociego serca. Leszek, w doskonałym humorze, zawołał na cały głos:
— Chodź do mnie, maleńka! — złapał kota i przytulił go do policzka. — O tak, dobrze, mmm…"

„Motyl na szpilce” to jedyna napisana przez Beatę Wawryniuk powieść. Powiem szczerze: gdyby było ich więcej, z całą pewnością nie sięgnęłabym po kolejną. Można by ją teoretycznie zakwalifikować do lekkich czytadeł, ale od typu książek oczekuję, że pozwolą mi nieco odpocząć od myślenia, a przy okazji będę miała się z czego pośmiać. Tymczasem lektura „Motyla na szpilce” bardziej mnie zmęczyła niż odprężyła, a przez sto siedemdziesiąt sześć stron zaśmiałam się aż jeden raz — przy fragmencie umieszczonym na początku tego wpisu.

Ewa Bielska ma jeden zasadniczy problem: wokół roi się od zakochanych par, świeżo upieczonych mężatek i coraz częściej mowa o dzieciach, a w jej życiu mężczyzny brak. Dlatego też za główny cel stawia sobie znalezienie kandydata na męża — i z widoczną desperacją zabiera się za realizację planu. O ile można mówić o jakimś planie — zarówno w przypadku życia głównej bohaterki, jak i… pisania tej książki. Autorka funduje czytelnikom obserwację codziennych perypetii Ewy, ale całości brakuje dobrze zdefiniowanego początku i końca: w „Motylu na szpilce” tak naprawdę nic konkretnego się nie dzieje.

Język, jakim napisano książkę, jest mocno potoczny — w sposób, który dla mnie osobiście był irytujący. Bo co za dużo, to niezdrowo. Ponadto zdarzają się błędy — i to z kategorii rażących! Kiedy natrafiłam na hasło „Choć na spacerek”, miałam ochotę przerwać czytanie i zapomnieć, co przed chwilą zobaczyłam.

"— Ewciu… — Maciek jęknął w słuchawkę. — Powiedz mi, co to za facet. Brat do ciebie przyjechał?
— Nie twoja sprawa.
— Jestem pewien, że brat. Ewka, nie dręcz mnie. Muszę cię zobaczyć.
W tym momencie Leszek, mokry, owinięty ręcznikiem, wszedł do pokoju. Filek, który do tej pory drzemał na pufie, natychmiast zeskoczył na podłogę i podbiegł do wybranka swego kociego serca....

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

Gdy dziecko zostało zabrane rodzicom i umieszczone u opiekunów zastępczych, może z czasem ustanowić z nimi nowe więzi, których zaburzanie lub przerywanie poprzez zmianę uprzednich decyzji może nie być dla niego korzystne.
W większości krajów uznaje się, że więź dziecka z rodzicami biologicznymi jest tą najistotniejszą. Jeżeli więc po odebraniu im dziecka postarają się poprawić swoją sytuację i zlikwidować przyczyny, z jakich podjęto interwencję — należy dać im szansę. Innymi założeniami kieruje się system norweski, według którego wykształcenie więzi z zastępczymi opiekunami może stanowić przeciwwskazanie do powrotu dziecka do domu rodzinnego. A przypadki umieszczania dzieci w opiece zastępczej nie jest zjawiskiem rzadkim — trudno się więc dziwić, że wśród rodziców-imigrantów Barnevernet cieszy się złą sławą.

„Dzieci Norwegii” ukazują temat norweskiej opieki społecznej w sposób obiektywny, z uwzględnieniem wielu punktów widzenia. Autor skupia się na przybliżeniu spraw Polaków, którzy osobiście mieli z Barnevernetem do czynienia. Unika mitologizacji tej instytucji i podnoszenia jej do rangi tajemniczego zagrożenia, a jednocześnie trafnie wskazuje słabości systemu. Zwraca uwagę na to, jak norweskie podejście do wychowania dzieci wpływa na nieporozumienia z obcokrajowcami i potęguje ich niechęć do Barnevernetu — kontaktuje się też z osobami, które doradzają rodzicom starającym się o odzyskanie dzieci.

Reportaż pana Czarneckiego czytało mi się bardzo sprawnie i przyjemnie — chyba skuszę się w najbliższym czasie na nieco więcej literatury faktu.

Gdy dziecko zostało zabrane rodzicom i umieszczone u opiekunów zastępczych, może z czasem ustanowić z nimi nowe więzi, których zaburzanie lub przerywanie poprzez zmianę uprzednich decyzji może nie być dla niego korzystne.
W większości krajów uznaje się, że więź dziecka z rodzicami biologicznymi jest tą najistotniejszą. Jeżeli więc po odebraniu im dziecka postarają się...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

"— Człowieczeństwo nie lubi chodzić w cuglach, popuść mu więc popręg, a zobaczysz, że ono wcale nie ponosi, choć nie zawsze idzie prostą drogą. Wie pani, przepisy mówią swoje, a serce swoje. Niech pani go słucha i będzie człowiekiem, to nie boli."

„W kolejce po życie” Katarzyny Archimowicz stanowiło dla mnie miłą odmianę po kilku powieściach utrzymanych w klimatach kryminalnych. Jeżeli miałabym tę książkę opisać jednym słowem, powiedziałabym ładna. Samo w sobie słowo „ładna” można uznać za nijakie, ale nie oznacza to, że nijaka jest też historia napisana przez panią Archimowicz — ma bowiem w sobie pewną magię. Jednocześnie zdaję sobie sprawę z faktu, że nie każdemu odpowiadać będzie powieść typowo obyczajowa, z wieloma opisami.

„W kolejce po życie” opowiada o utracie i o poszukiwaniu szczęścia; o dysonansie pomiędzy pragnieniami a ograniczeniami nakładanymi przez społeczeństwo — a nie można zaprzeczyć, że presja na dostosowanie zachowania do pewnych norm jest silna, zwłaszcza w małych miejscowościach. W pewnym momencie trzeba tylko zadać sobie pytanie, czy warto poświęcać się w imię aprobaty innych. Przed tymi wszystkimi dylematami staje Ewa Czarska, której mąż po wypadku samochodowym zapada w śpiączkę będącą tylko odłożeniem w czasie najgorszego. Niemal równocześnie z tą tragedią poznaje ludzi, którzy stają jej się bliscy niczym rodzina, o ile nie bliżsi. Czuje, że to szansa na rozpoczęcie nowego życia, ale… Nie wie, czy wystarczy jej odwagi na wykorzystanie jej.

"— Człowieczeństwo nie lubi chodzić w cuglach, popuść mu więc popręg, a zobaczysz, że ono wcale nie ponosi, choć nie zawsze idzie prostą drogą. Wie pani, przepisy mówią swoje, a serce swoje. Niech pani go słucha i będzie człowiekiem, to nie boli."

„W kolejce po życie” Katarzyny Archimowicz stanowiło dla mnie miłą odmianę po kilku powieściach utrzymanych w klimatach...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

"— Jeśli, teoretyzowała Olga — ktoś, kto otworzy nam te drzwi, potwierdzi, że jest spokrewniony z pacjentem, powiemy mu prawdę. No, chyba że to będzie dzieciak albo staruszek, wtedy nie. Nie chcemy, żeby zszedł nam na zawał serca… Czekaj, a jak stwierdzimy, że to ktoś spokrewniony, skoro nie znamy nazwiska pacjenta?"

„Niebezpieczna gra” jest drugim tomem serii o psycholog Aleksandrze Wilk. Jak pod koniec recenzji poprzedzającej go „Grze pozorów” wspomniałam, nie byłam przekonana, czy kontynuować czytanie, ale skusiła mnie okładka, która niesamowicie mi się spodobała.

Po wyjaśnieniu sprawy nękającego ją szantażysty, Ola ma nadzieję na powrót do równowagi. Wysyła dzieci na obóz i liczy na kilka dni spokoju — jednak wkrótce okazuje się, że w życiu nie może być ZBYT ŁATWO. Wizję wypoczynku zakłóca telefon od dawnego znajomego, który zajmuje się pacjentem cierpiącym na amnezję po wypadku samochodowym i domaga się jej natychmiastowego przyjazdu z Poznania do Łodzi, gdyż rzeczony pacjent odmawia rozmowy z kimkolwiek poza ALEKSANDRĄ CHMIELEWSKĄ.

Trudno przewidzieć, kiedy człowieka dogoni przeszłość, której nie ma ochoty wspominać. Oli właśnie z własną przeszłością przyjdzie się zmierzyć. Przy okazji zostanie uwikłana w sprawę popełnionego dwadzieścia lat wcześniej morderstwa…

„Niebezpieczną grę” czyta się nieco lepiej od „Gry pozorów”, dlatego przyznaję jej dodatkową, siódmą gwiazdkę. Język irytuje jakby mniej, pojawiają się barwniejsi bohaterowie. Całkiem interesujące są też wstawki z modlitwami, których autor długo pozostaje nieznany.

"— Jeśli, teoretyzowała Olga — ktoś, kto otworzy nam te drzwi, potwierdzi, że jest spokrewniony z pacjentem, powiemy mu prawdę. No, chyba że to będzie dzieciak albo staruszek, wtedy nie. Nie chcemy, żeby zszedł nam na zawał serca… Czekaj, a jak stwierdzimy, że to ktoś spokrewniony, skoro nie znamy nazwiska pacjenta?"

„Niebezpieczna gra” jest drugim tomem serii o psycholog...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

"Dziękuję za upojny tydzień. Pamiętaj, to nasza tajemnica. Jeśli ją komuś zdradzisz, zabiję cię. XXX."

Seria Joanny Opiat-Bojarskiej o psycholog Aleksandrze Wilk liczy obecnie dwa tomy i postanowiłam zabrać się za nie hurtem. „Gra pozorów” jest pierwszym z nich.

Trzeba przyznać, że przez ostatni rok życie Aleksandry nie rozpieszczało. Najpierw nagła śmierć męża, którą mogła obejrzeć większość kraju, bo nagranie egzekucji wyciekło do mediów, potem uzależnienie od leków uspokajających, a teraz bunt nastoletniej córki i szwagierka, która najwyraźniej postanowiła zrobić wszystko, by odebrać jej dzieci. Te dwa ostatnie problemy bledną jednak w zestawieniu z:
a) podejrzeniem, że Gabriel Wilk może nie być aż tak martwy, jak sądzono
b) tym, że nieznanej tożsamości szantażysta zamęcza ją sugestywnymi wiadomościami i odlicza czas do tym razem zupełnie prawdziwej śmierci Gabriela.
Zniechęcona wcześniejszymi działaniami policji, Aleksandra postanawia samodzielnie zająć się sprawą i zrobić wszystko, by odzyskać męża.

Plusem książki jest niewątpliwie interesująca akcja — i chyba tylko ona. Główna bohaterka raczej irytuje niż budzi współczucie, trudno poczuć do niej sympatię. Do tego dochodzi język — momentami niezręczny, wybijający z rytmu (miałam ochotę mordować, po raz kolejny raz widząc określenie „czerwony płyn” zamiast „krew”). Ostatecznie przyznałam „Grze pozorów” sześć punktów, przez chwilę zastanawiając się, czy warto zabierać się za drugi tom serii. Urzekająca okładka sprawiła, że i „Niebezpiecznej grze” postanowiłam dać szansę…

"Dziękuję za upojny tydzień. Pamiętaj, to nasza tajemnica. Jeśli ją komuś zdradzisz, zabiję cię. XXX."

Seria Joanny Opiat-Bojarskiej o psycholog Aleksandrze Wilk liczy obecnie dwa tomy i postanowiłam zabrać się za nie hurtem. „Gra pozorów” jest pierwszym z nich.

Trzeba przyznać, że przez ostatni rok życie Aleksandry nie rozpieszczało. Najpierw nagła śmierć męża, którą...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

"Zanim Amadeusz wezwał ją do swojego Ogrodu, mówił jej o nim wiele razy: „Jest takie miejsce, gdzie rosną wszystkie kwiaty świata, psy się nie gryzą, a wszystko, co człowiekowi jest potrzebne, znajduje się na wyciągnięcie ręki”."

„Florystka” Katarzyny Bondy to trzeci tom w serii o policyjnym profilerze Hubercie Meyerze. Wcześniejszych dwóch nie miałam okazji przeczytać (choć pewnie postaram się te braki nadrobić), ale nie odczułam, by negatywnie wpłynęło to na zrozumienie wątków zebranych we „Florystce”. Zabierając się za tę recenzję z pewnym opóźnieniem, mogę rzucić śmiałe stwierdzenie: ta książka jest najlepszą, jaką w tym miesiącu przeczytałam.
Hubert zostaje poproszony o konsultacje w sprawie zaginięcia dziewięcioletniej uczennicy szkoły muzycznej, Zosi Sochackiej. Jedną z pierwszych podejrzanych staje się matka dziewczynki, ale ta teoria psychologa nie przekonuje. Zamierza sprawdzić wszystkie dostępne poszlaki, co z czasem doprowadza do zauważenia dziwnych podobieństw do sprawy morderstwa popełnionego kilka lat wcześniej…
Przeplatające się ścieżki kilkorga podejrzanych, z których trudno którekolwiek jednoznacznie wykluczyć; umiejętne mieszanie teraźniejszości, przeszłości i… świata istniejącego tylko w głowie jednej z bohaterek; a do tego wisienka na torcie — świetny moim zdaniem język. Wszystko to sprawia, że „Florystka” wciąga i żal odłożyć ją bez przeczytania do końca, choć liczy sobie sporo ponad pięćset stron.

"Zanim Amadeusz wezwał ją do swojego Ogrodu, mówił jej o nim wiele razy: „Jest takie miejsce, gdzie rosną wszystkie kwiaty świata, psy się nie gryzą, a wszystko, co człowiekowi jest potrzebne, znajduje się na wyciągnięcie ręki”."

„Florystka” Katarzyny Bondy to trzeci tom w serii o policyjnym profilerze Hubercie Meyerze. Wcześniejszych dwóch nie miałam okazji przeczytać...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

"Powoli zapadał zmrok. Jakieś latające stworzenia głośno zaznaczały swoją obecność bzyczeniem i coraz to nowymi bąblami na skórze. Teren budził się do życia. O tej porze wstawali studenci i wampiry. Oba te gatunki za dnia odczuwały światłowstręt i niechęć do jakiegokolwiek wysiłku, choć wampiry bywały nieco mniej niebezpieczne."

Prawdopodobnie każdy miał okazję przekonać się, że członkowie rodziny potrafią spowodować wiele zamieszania — w taki czy inny sposób. W oczach Dagmary jej dziadek, zwany Generałem, jest po prostu dość kłopotliwym staruszkiem, który ze względu na trudny charakter odstrasza od siebie kolejne gospodynie. Kiedy więc na jej głowę spada znalezienie dla niego nowej pomocy domowej, plan jest jasny: jak najszybciej uporać się z zadaniem i wyjechać na wyczekiwane wakacje z narzeczonym. Tymczasem okazuje się, że dziadek niekoniecznie jest tym, za kogo go miała… I nie on jedyny.
Szczerze powiedziawszy, mam co do „Klątwy Utopców” mieszane uczucia. Trochę chaotyczna, trochę przerysowana — konwencja, w jakiej ukazana została polska wieś, niezupełnie trafia w moje poczucie humoru. Dodatkowo miejscami miałam wrażenie dysproporcji pomiędzy dialogami i opisami (z ilościową przewagą tych pierwszych). Prawdopodobnie główną zaletą tej książki był fakt, że bardzo szybko się ją czytało i kilkakrotnie wywołała u mnie uśmiech. Ostatecznie zdecydowałam się przyznać jej pięć gwiazdek. Jeśli miałabym ją polecić, to z umiarkowanym entuzjazmem i jedynie jako lekkie czytadło.

"Powoli zapadał zmrok. Jakieś latające stworzenia głośno zaznaczały swoją obecność bzyczeniem i coraz to nowymi bąblami na skórze. Teren budził się do życia. O tej porze wstawali studenci i wampiry. Oba te gatunki za dnia odczuwały światłowstręt i niechęć do jakiegokolwiek wysiłku, choć wampiry bywały nieco mniej niebezpieczne."

Prawdopodobnie każdy miał okazję przekonać...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

"— Wracając do naszego niby włamywacza, nie zostawił żadnych śladów?
— Żadnych. Wziął się znikąd. Miał najprawdopodobniej nowiutkie, typowe tenisówki. o tej porze roku. i tak samo rozpłynął się po wyjściu.
Reising nie ukrywał zdegustowania.
— Cóż za brak manier. Całkiem niezorientowany, że gubi się zapalniczkę z inicjałami, bilet do teatru, receptę albo chociaż broszkę."


Wydana w dwa tysiące dziesiątym roku „Klątwa Marianny” jest pierwszą przeczytaną przeze mnie powieścią autorstwa Dominiki Bel. Nie powiem, żeby wciągnęła mnie od pierwszych słów, choć w trakcie akcja zdecydowanie się rozkręciła. Kiedy podczas czytania zastanawiałam się nad oceną, przeszłam od pięciu gwiazdek, przez solidne sześć, by przez chwilę rozważać nawet siódemkę. Jednak zważywszy na nieco zbyt słodkie zakończenie, ostatecznie odejmuję jeden punkt i „Klątwie Marianny” daję szóstkę.
Patrząc na losy mieszkańców budynku przy ulicy Skrętnej 15 nietrudno pomyśleć, że to ten numer — w miejsce cieszącej się złą sławą trzynastki — zasługuje na miano pechowego. Zaginięcie, pożar i… morderstwa. Czego jak czego, ale trupów w historii napisanej przez Dominikę Bel nie brakuje. Co wspólnego z tymi nieszczęśliwymi wypadkami mają dziewiętnastowieczne pistolety pojedynkowe oraz pewna wróżka z Bieszczad? i czy można logicznie uzasadnić podróże w Czesie, obecność duchów i to, że życiem kolejnych panien z rodu Kilińskich najwyraźniej rządzi dawno wypowiedziana klątwa?
Odpowiedź na te pytania lepiej poznać samodzielnie. W stylu nieco staromodnym, bo zatrzęsienie nazwisk, zawiłe relacje i dość przyjemny, niespieszny styl właśnie z utworami datowanymi znacznie wcześniej niż „Klątwa Marianny mi się kojarzy.

"— Wracając do naszego niby włamywacza, nie zostawił żadnych śladów?
— Żadnych. Wziął się znikąd. Miał najprawdopodobniej nowiutkie, typowe tenisówki. o tej porze roku. i tak samo rozpłynął się po wyjściu.
Reising nie ukrywał zdegustowania.
— Cóż za brak manier. Całkiem niezorientowany, że gubi się zapalniczkę z inicjałami, bilet do teatru, receptę albo chociaż...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

"-I co teraz ze mną? - nalegał Will. Gilan westchnął ciężko i popatrzył na nich obu, spoglądając im po kolei w oczy.
- Skacz do przepaści. Tak będzie prościej i schludniej."

Królestwo Araluen szykuje się do wojny. Dla Willa i dla Horace'a oznacza to udział w wyprawie z poselstwem dla Celtów oraz poważny sprawdzian umiejętności i odwagi. Mimo że za nimi niespełna rok szkolenia w dwóch odmiennych - ale równie ważnych dla losu kraju - profesjach zwiadowcy i rycerza, zmuszeni będą stanąć przed wyzwaniami budzącymi strach u mężczyzn znacznie starszych i bardziej doświadczonych w boju. Nawet chwilowa utrata czujności może być tragiczna w skutkach. Kto jest wrogiem, a kogo można uznać za sojusznika? Kim w rzeczywistości jest ich nowa towarzyszka? I... czy sztuczki zwiadowców naprawdę mogą się przydać rycerzowi?

Drugi tom "Zwiadowców" w niczym nie ustępuje pierwszemu - "Ruinom Gorlanu". Czyta się go szybko i przyjemnie, a akcja potrafi utrzymać w napięciu. Osobiście nie narzekałabym tylko na nieco wyraźniej zaznaczoną obecność Halta, bo to mój zdecydowany ulubieniec.

"-I co teraz ze mną? - nalegał Will. Gilan westchnął ciężko i popatrzył na nich obu, spoglądając im po kolei w oczy.
- Skacz do przepaści. Tak będzie prościej i schludniej."

Królestwo Araluen szykuje się do wojny. Dla Willa i dla Horace'a oznacza to udział w wyprawie z poselstwem dla Celtów oraz poważny sprawdzian umiejętności i odwagi. Mimo że za nimi niespełna rok...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Dobrych kilka lat temu przeczytałam pierwsze dwa lub trzy tomy "Zwiadowców" - wystarczająco dawno, by teraz, planując dokończenie serii, zabrać się za czytanie od samego początku.
Po przeczytaniu "Ruin Gorlanu" z zadowoleniem stwierdzam, że od pierwszego razu książka na swoim uroku nie straciła - w ciągu jednej nocy przeszłam przez ponad trzysta stron traktujących w dużej mierze o losach piętnastoletniego Willa i jego początkach w niełatwym fachu zwiadowcy. I chcę więcej. Od razu zabieram się za "Płonący most"!

Dobrych kilka lat temu przeczytałam pierwsze dwa lub trzy tomy "Zwiadowców" - wystarczająco dawno, by teraz, planując dokończenie serii, zabrać się za czytanie od samego początku.
Po przeczytaniu "Ruin Gorlanu" z zadowoleniem stwierdzam, że od pierwszego razu książka na swoim uroku nie straciła - w ciągu jednej nocy przeszłam przez ponad trzysta stron traktujących w dużej...

więcej Pokaż mimo to