Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz

Na półkach:

Książka ta to zbiór krótkich "opowieści" o najważniejszych, dla autora, płytach w historii rocka. Teksty, o czym pan Skarżyński uprzedza, w większości ukazywały się na łamach Dziennika Polskiego w bardziej lub mniej skróconych wersjach.

Prasowy charakter tych recenzji w sposób dość znaczny determinował ich objętość, więc rzadko znajdziemy tutaj opis dłuższy niż 2 - 2,5 strony plus oczywiście skan okładki z listą numerów. Podróż rozpoczynamy w roku 1967 płytą "sgt.pepper's lonely hearts club band" a kończymy na "the wall" z 1979 roku. Wybór płyt jest oczywiście subiektywną decyzją autora, więc nie ma sensu tutaj wchodzić w jakąś głębszą polemikę. Znajdziemy w tej pozycji płyty zarówno kultowe, bardzo dobre jak i takie, co do których wyboru można mieć odrobinę wątpliwości - jednakże sięgając po tę pozycję powinniśmy być świadomi jej charakteru więc nie można z tego faktu robić zarzutu.

Dla mnie osobiście problemem był sposób opisania samych już płyt. W tylko kilku przypadkach zawartość krążka została opisana rzetelnie i w sposób wyczerpujący. Większość opisów polega raczej na ogólnikowym opisaniu historii danego zespołu (czasami zabiera to prawie 2 strony) by w ostatnich słowach odnieść się do zawartości krążka. Przez to otrzymujemy dziwną hybrydę recenzji płyty, opisu historii zespołu czy ogólnych dygresji autora odnośnie np. punkowej rewolucji czy komuny. Przybliżenie otoczki danej płyty czy historii jej powstania jest zawsze bardzo ważne i nie powinno być pominięte, lecz w tym wypadku autor, zmuszony do stosowania się do wymogów prasowych, mógł spożytkować tę przestrzeń lepiej - bardziej konkretnie.

Dla osób zaczynających przygodę z rockiem lat 60 i 70 książka ta na pewno zawierać będzie sporo ciekawostek i może spełniać rolę skondensowanej skarbnicy wiedzy. Niestety czar ten pryska, gdy jest się bardziej obeznanym w opisywanym przez autora okresie. Okazuje się wtedy, że pan Skarżyński bazuje na ogólnie znanych historiach i anegdotach, które zachwycić mogą tylko początkujących słuchaczy.

Książka zawiera niestety kilka błędów i chochlików drukarskich, które ze względu na krótki charakter tekstów niestety rzucają się w oczy. Sam autor posiada dla mnie irytującą tendencję do wtrącania słów zagranicznych (leader) zamiast polskich odpowiedników (lider). Dochodzi do tego jeszcze kilka drobnych błędów w tłumaczeniach niektórych tytułów tudzież tekstów, lecz można na to przymknąć oko.

Reasumując - "Niezapomniane płyty historii rocka" mogą być świetną i ciekawą lekturą dla początkującego słuchacza bądź też osoby która do tej pory w żaden sposób nie zagłębiała się w historię danego zespołu lub płyty i czerpała tylko radość ze słuchania. Osoby, które przejawiają większą rządzę wiedzy i zdążyły już zapoznać się z literaturą, która odnosi się do opisywanych przez autora lat, mogą sobie tę pozycję odpuścić, gdyż w żaden sposób nie powiększą oni zdobytej już wiedzy.

Książka ta to zbiór krótkich "opowieści" o najważniejszych, dla autora, płytach w historii rocka. Teksty, o czym pan Skarżyński uprzedza, w większości ukazywały się na łamach Dziennika Polskiego w bardziej lub mniej skróconych wersjach.

Prasowy charakter tych recenzji w sposób dość znaczny determinował ich objętość, więc rzadko znajdziemy tutaj opis dłuższy niż 2 - 2,5...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

"Prawie martwy" to prawie dobra książka - a jak wiemy "prawie" robi wielką różnicę. W wypadku powieści Edwardsona ta różnica jest nie tyle wielka co gigantyczna. Przebrnięcie przez 560 stron tej książki to istny koszmar. Najgorsze w tym wszystkim jest to, że wcale nie musiało tak być. Potencjał historii zawartej na tych stronicach był ogromny. Uwielbiam skandynawską literaturę kryminalną i sięgając po tą pozycję nie spodziewałem się aż takiego rozczarowania. Po raz kolejny zaryzykowanie i wzięcie za dobrą monetę sloganowów typu "bestseller" czy też "najchętniej czytany autor", okazało się błędem.

Jedynym plusem tej powieści jest sposób prowadzenia narracji wieloosobowej. Nie będę ukrywał, że uwielbiam kiedy autor ma pomysł i chce prowadzić książkę wielowątkowo z perspektywy kilku postaci przez co opowiadana historia nabiera dodatkowych odcieni. Za to plus dla pana Edwardsona gdyż do pewnego momentu starał się dzielnie trzymać tej zasady, choć nie wytrwał w niej niestety do końca. To tyle jeśli chodzi o plusy.

Powieść Edwardsona jest najeżona tyloma dziurami logicznymi i fabularnymi, że wymienienie połowy z nich zajęło by pewnie dobrych kilkadziesiąt minut. Historia którą otrzymujemy tak na prawdę jest zlepkiem różnych scen, które łączy tylko ... przeczucie genialnego detektywa. Nie mogłem wyjść z podziwu jak autorowi udało się stworzyć kryminał w którym nie ma ŻADNEGO podkreślam ŻADNEGO śledztwa, które opierało by się na jakimkolwiek przewodzie dowodowym. Zamiast tego otrzymujemy bezmyślne i chaotyczne działania policji, które do niczego nie prowadzą. Na dodatek komisarz prowadzący śledztwo, opierając się tylko na niejasnych przypuszczeniach, założeniach i nie wiadomo czym jeszcze zaczyna łączyć sprawy, które dzieli 30 lat. Ja rozumiem że fabuła musi się jakoś zawiązać ale na litość boską niech ma to jakiś SENS.

Wszystko zresztą w tej książce dzieje się dlatego, że komisarz Winter tak pomyślał - i tak jest (lub będzie). Sam Winter zresztą jest postacią tak nijaką, że bardziej się już chyba nie da. Autor próbował przybliżyć nam nie tylko jego pracę ale i życie prywatne - ale wypadło to kompletnie nie realistycznie i sztywno. Czytając książkę mamy ochotę przestać tytułować policjanta mianem komisarza a zaczynamy raczej postrzegać go jako wysokiej klasy jasnowidza, gdyż zdecydowanie jest mu do niego bliżej. Kreacja reszty postaci również nie zachwyca są one w najlepszym wypadku szablonowe, a w najgorszym po prostu nijakie, sztywne, papierowe.

Akcja toczy się wolno, wręcz ślimaczo ale nie jest to zarzut, gdyż w takim przypadku książka powinna nadrabiać klimatem, którego tym razem całkowicie zabrakło. Dlaczego? Pozostanie to chyba największą tajemnicą autora jak udało mu się NIE STWORZYĆ ŻADNEGO KLIMATU - mając do dyspozycji takie elementy jak bliskość morza, wysypy, miejsca gdzie można uciec od świata, zaginięcie sprzed 30 lat etc etc. Zauważenie w paru miejscach książki, że oto lecą lub śmieją się mewy to za mało.

Największy minus zostawiłem na koniec a mianowicie dialogi, które w kryminale powinny sprawiać, że nie jesteśmy w stanie oderwać się od lektury i zagłębiamy się w nią z każdą chwilą z coraz większymi wypiekami na twarzy. Zamiast tego otrzymujemy.... no właśnie sam nie wiem jak to nazwać. Zabawę w echo? Grę pod tytułem " ejj zadam Ci pytanie Ty je powtórz w innej formie i zobaczymy jak długo możemy tak rozmawiać"? Dialogi zamiast budować napięcie sprawiły, że niemal co kilka stron miałem ochotę wyrzucić tę książkę za okno. Niedawno przeżyłem traumę czytając kryminał "Zgliszcza" innego autora i myślałem, że nie można napisać gorszych dialogów niż w tamtej powieści, ku mojemu zdumieniu Edwardson udowodnił że można. Rozmowy, jakie prowadzą między sobą bohaterowie książki są sztuczne, niewiarygodne, infantylne, irytujące jak oni sami. Czytając każdą kolejną stronę tych drętwych i NIC (ZUPEŁNIE NIC) nie wnoszących do historii dialogów (bo przecież i tak Winter sam sobie coś pomyśli i tak będzie) mój umysł krzyczał co chwilę : NIKT TAK ZE SOBĄ NIE ROZMAWIA!! Nawet Szwedzi:). Mam nadzieję.

Kto odważny niech próbuje. Ja zdecydowanie odradzam. Dziewiąta część przygód komisarza Wintera sprawiła, że nie mam ochoty poznawać żadnej innej.

"Prawie martwy" to prawie dobra książka - a jak wiemy "prawie" robi wielką różnicę. W wypadku powieści Edwardsona ta różnica jest nie tyle wielka co gigantyczna. Przebrnięcie przez 560 stron tej książki to istny koszmar. Najgorsze w tym wszystkim jest to, że wcale nie musiało tak być. Potencjał historii zawartej na tych stronicach był ogromny. Uwielbiam skandynawską...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Po ukończeniu lektury książki Chrisa Inghama poczułem się troszkę oszukany. Treści tutaj nie znajdziemy zbyt wiele. Wszelkie anegdotki czy historie związane z opisywanymi numerami są w przerażającej większości powszechnie znane. Każdy fan zespołu, który oprócz słuchanie muzyki poświęcił odrobinę czasu i zagłębił się w historię kapeli, prawdopodobnie będzie znał większość z nich. Znajdziemy tutaj mnóstwo zdjęć ale też nie ma co liczyć na jakieś wyjątkowe okazy. Sam sposób opisania poszczególnych płyt jest różny - brak tutaj systematyczności, wkrada się też odrobina chaosu. Część płyt ewidentnie została potraktowana po macoszemu. Brakuje w większości przypadków jakiegoś szerszego kontekstu do którego czytając można by się odnieść i dzięki temu lepiej zrozumieć proces powstania danej płyty czy utworu. Tylko dla osób, którym do tej pory historia zespołu była zupełnie obca. Inni niestety nie znajdą tutaj raczej nic nowego.

Po ukończeniu lektury książki Chrisa Inghama poczułem się troszkę oszukany. Treści tutaj nie znajdziemy zbyt wiele. Wszelkie anegdotki czy historie związane z opisywanymi numerami są w przerażającej większości powszechnie znane. Każdy fan zespołu, który oprócz słuchanie muzyki poświęcił odrobinę czasu i zagłębił się w historię kapeli, prawdopodobnie będzie znał większość z...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Książka Olsena miała być kolejnym świeżym, świetnym kryminałem z mroczną fabułą, trzymającym w napięciu do samego końca. Zamiast tego otrzymujemy niestety totalnie bzdurną książkę, która nigdy nie powinna powstać. Wszystko - dosłownie - WSZYSTKO - w tej książce kuleje. Zacznijmy jednak od początku. Fabuła tej powieści to jakiś totalny koszmar, kompletnie odrealniona historia zawierająca w sobie tyle kuriozalnych elementów, że co praktycznie kilka stron przecierałem oczy ze zdumienia. Na domiar złego fabuła prowadzona jest tak schematycznie, że bardziej chyba się już nie da. Bohaterowie są w najlepszym wypadku płascy i pozbawieni charakteru, a główny antagonista jest wręcz karykaturalnie śmieszny. Logiki w zachowaniu postaci nie uświadczymy praktycznie w żadnym momencie a już szczególnie w zachowaniu głównej pani detektyw, dla której zmęczenie (jednego dnia), obiad z córką i fakt skończenie pracy w regulaminowym przedziale czasu !!!(drugiego dnia) jest ważniejszy, niż popełniona zbrodni (nie przeszkadza jej to jednak trzeciego dnia wstać szybciej żeby.... zobaczyć swojego szefa udzielającego wywiadu w telewizji - przecież nie po to by rozwikłać sprawę :) ). Tak irytującej i źle skrojonej postaci chyba jeszcze nie miałem okazji "poznać" podczas czytania jakiejkolwiek lektury. Najgorsze jednak w całej książce są dialogi, źle skonstruowane, naiwne, nierzeczywiste i przede wszystkim INFANTYLNE, na poziomie dzieci z gimnazjum. Negatywnych przymiotników odnoszących się do niech mógłbym namnożyć jeszcze kilkanaście i na prawdę nie byłaby to przesada. Czytając nie mogłem uwierzyć, że można napisać i wydać tak złą książkę. Zachowanie pani detektyw przeczy wszelkim regułom z którymi przeważnie obcujemy podczas lektury dobrego kryminału. Mógłbym wypisać w tym momencie dziesiątki sytuacji, które powodowały że łapałem się za głowę nie wierząc w to co czytam, ale mija się to z celem. Kto odważny niech ryzykuje na własne życzenie.

"Zgliszcza" faktycznie pozostawiły we mnie zgliszcza i trzeba przyznać, że tytuł odzwierciedla to co znajdziemy na kartach tej powieści. Dopiero po ukończeniu tej makabrycznej lektury zorientowałem się, że polecana jest ona przez kolejną "genialną" autorkę "bestsellerowych" kryminałów a mianowicie Alex Kavę. Może gdybym zauważył to wcześniej zaoszczędziłbym sobie rozczarowań i tych kilku godzin traumatycznych przeżyć. Jeżeli książka Olsena jest bestsellerem to pozostaje tylko zapłakać i najlepiej zamilknąć.

Książka Olsena miała być kolejnym świeżym, świetnym kryminałem z mroczną fabułą, trzymającym w napięciu do samego końca. Zamiast tego otrzymujemy niestety totalnie bzdurną książkę, która nigdy nie powinna powstać. Wszystko - dosłownie - WSZYSTKO - w tej książce kuleje. Zacznijmy jednak od początku. Fabuła tej powieści to jakiś totalny koszmar, kompletnie odrealniona...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Do lektury powieści "I dusza moja" podchodziłem z tak zwanej pozycji czystej karty, gdyż autor ten do tej pory był mi nieznany, dzięki czemu nie miałem żadnych oczekiwań czy też uprzedzeń. Muszę przyznać, że przeżyłem pozytywne zaskoczenie. Książkę czyta się szybko i przyjemnie, gdyż opowiedziana w niej historia po prostu wciąga i nie pozwala się oderwać. Gdyby nie kilka zgrzytów mógłbym z czystym sumieniem powiedzieć, że jest to pozycja rewelacyjna a nie tylko dobra. Na początek jednak plusy.

Powieść Cetnarowskigo wyróżnia się barwnym językiem, który mimo iż jest w zasadzie dość prosty nie traci na tym lecz zyskuje dzięki swej ostrości. Historia opowiadana jest z perspektywy kilku bohaterów, dzięki czemu akcja jest (dość) dynamiczna. Nie ukrywam, iż taki zabieg w literaturze kryminalnej bądź też sensacyjnej należy do moich ulubionych, więc autor na starcie miał u mnie dużego plusa. Najważniejszym atutem tej książki są jednak bohaterowie. Bohaterowie z krwi i kości, walczący z życiem, swoimi problemami - nie tylko tymi zewnętrznymi. Wiele sytuacji opisanych w książce należy do kategorii "z życia wziętych", z którymi również my jak i ludzie na około nas zmagają się w swoim dniu codziennym, dzięki czemu szybko wnikamy w ich życie, które wcale nie musi różnić się od tego "prawdziwego" jak to niestety często w tego typu powieściach bywa. Autor oczywiście nie uniknął kilku schematów ( np.karierowicz-dziennikarz, policjant wyga - młody aspirant), nie są jednak one na tyle drażniące by znacząco obniżyć przyjemność czytania. Co więc obniża tą przyjemność? Dwie sprawy.

Pierwsza najbardziej drażniąca to liczne dygresje i rozwinięcia myśli bohaterów, które pozornie nie mają nic wspólnego z opowiadaną historią. Sam fakt ich stosowania nie jest wcale minusem, wszak najwięksi mistrzowie (patrz S.King) opanowali ten styl do perfekcji, jednak mam wrażenie że Cetnarowski pogubił się w tym wszystkim i wywędrował na literackie manowce. Na początku te liczne "skoki w bok" ubarwiają powieść by już od połowy zacząć nużyć a pod koniec wręcz drażnić. Czytając miałem nieodparte wrażenie, że autor tak do końca nie miał opracowanego planu wydarzeń, więc pewne niedociągnięcia postanowił załatać "wewnętrznym chaosem myśli" bohaterów, dzięki czemu otrzymujemy powieść a nie dłuższe opowiadanie. Niestety nie wyszło to na dobre, gdyż prosta, aczkolwiek brutalna historia, została zbyt mocno obudowana wątkami nie tyle pobocznymi co zbędnymi. Mam nieodparte wrażenie, że po wyrzuceniu części z nich książka na pewno by nie straciła a wręcz zyskała więcej polotu. Podobnie jak, i tak bogata oraz głęboka, charakterystyka przedstawionych w niej postaci.

Drugi minus to wątek Ewy, młodej, naiwnej, pełnej ideałów nauczycielki języka polskiego. Niestety, była to najgorzej "skrojona" postać, w której to wątku pojawił się dla mnie zupełnie niezrozumiały i nie przystający do całości wątek baśniowy, który pozostawił głęboką rysę na całości odbioru. Zestawienie brutalnego realizmu życia, który momentami u Cetnarowskiego przeraża, z tą bajkową otoczką kompletnie się nie sprawdził.

Na szczęście autor pozostawił jeszcze asa w rękawie w postaci dobrego (co niestety nieczęsto się zdarza) zakończenia, które mimo iż nie jest odkrywcze stanowi mocne zakończenie całej opowieści.

Mogło być rewelacyjnie a wyszło (tylko) dobrze. Szkoda nie do końca wykorzystanego potencjału.

Do lektury powieści "I dusza moja" podchodziłem z tak zwanej pozycji czystej karty, gdyż autor ten do tej pory był mi nieznany, dzięki czemu nie miałem żadnych oczekiwań czy też uprzedzeń. Muszę przyznać, że przeżyłem pozytywne zaskoczenie. Książkę czyta się szybko i przyjemnie, gdyż opowiedziana w niej historia po prostu wciąga i nie pozwala się oderwać. Gdyby nie kilka...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Studnie piekieł do wybitnych dzieł literatury grozy na pewno nie należą. Zabierając się do lektury nie spodziewałem się jednak, że będzie aż tak źle. Książka opowiada straszliwie naiwną historię a do tego niesamowicie naciąganą i momentami absurdalną. Kto bliżej jest zaznajomiony z twórczością pisarza na pewno już zauważył schematy, którymi Masterton często się posługuje, więc poplątanie tematów chrześcijańskich z indiańskimi bóstwami nie może dziwić. Zaskakuje za to zupełny brak klimatu, który to zwykle dominuje w powieściach tegoż autora. Opisom morderstw również brakuje, tego charakterystycznego dla Mastertona makabrycznego przerysowania. Zakończenie mające wprowadzić element moralizatorstwa powoduje tylko przykry uśmiech politowania. Książka zupełnie bezbarwna i nijaka, która pomimo obiecujących pierwszych kilkudziesięciu stron całkowicie rozczarowuje.

Studnie piekieł do wybitnych dzieł literatury grozy na pewno nie należą. Zabierając się do lektury nie spodziewałem się jednak, że będzie aż tak źle. Książka opowiada straszliwie naiwną historię a do tego niesamowicie naciąganą i momentami absurdalną. Kto bliżej jest zaznajomiony z twórczością pisarza na pewno już zauważył schematy, którymi Masterton często się posługuje,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Książką Wonga zainteresowałem się po przeczytaniu fragmentu, który później okazał się prologiem historii opisanej w "John ginie na końcu". Niestety całość rozczarowuje na całej linii. Określenie tej książki mianem "dziwnej" i "oryginalnej" nie oddaje chyba całej jej natury. Rozpoczynamy opowieść w gęstych oparach absurdu i chorej wyobraźni autora tylko po to aby ... przekroczyć wszelkie granice tegoż absurdu w dalszej części powieści, która momentami przypomina majaczenia chorego psychicznie sprzedawcy kaset wideo na odwyku. Czytając książkę co chwila cisnęło mi się na usta pytanie - co ten facet bierze? Opowieść na prawdę ma swoje momenty gdzie czyta się ją dobrze, lecz jest ich niestety mało. Szkoda, gdyż autor udowadnia, iż jest człowiekiem oczytanym i przewrotnie inteligentnym stosując różnego rodzaju ( przeważnie zabawne) nawiązania do współczesnej popkultury. Humor jest również ważnym elementem książki - przyjmuje on jednak skrajne oblicza - i tak momentami można śmiać się do łez by za chwilę z niesmakiem pokiwać głową (ileż w końcu mogą śmieszyć kawały o kupie?).
Podsumowując zagmatwana fabuła(?), chaos i opary absurdu przekraczające momentami dopuszczalne granice,czerstwy dowcip, nieumiejętne używanie wulgaryzmów powodują iż ocena nie może być wysoka. Wszystko ma swoje granice po których przekroczeniu robi się niesmacznie co wg mnie idealnie uwidoczniło się w "John ginie na końcu"

Książką Wonga zainteresowałem się po przeczytaniu fragmentu, który później okazał się prologiem historii opisanej w "John ginie na końcu". Niestety całość rozczarowuje na całej linii. Określenie tej książki mianem "dziwnej" i "oryginalnej" nie oddaje chyba całej jej natury. Rozpoczynamy opowieść w gęstych oparach absurdu i chorej wyobraźni autora tylko po to aby ......

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Drugą część sagi "Rook" czytało się równie szybko i przyjemnie jak pierwszą. Niewymagająca prosta historia, oparta na ulubionym przez Mastertona schemacie z indiańskimi duchami w roli głównej dostarcza sporą dozę rozrywki. W tej części zdecydowanie króluje akcja kosztem klimatu przez co dużo trudniej o prawdziwy dreszcz grozy. Niestety kuriozalne (po raz kolejny) zakończenie + kilka innych niuansów, powoduje iż końcowe wrażenie jest mocno zepsute. Dlatego też 4 a nie 6 gwiazdek.

Drugą część sagi "Rook" czytało się równie szybko i przyjemnie jak pierwszą. Niewymagająca prosta historia, oparta na ulubionym przez Mastertona schemacie z indiańskimi duchami w roli głównej dostarcza sporą dozę rozrywki. W tej części zdecydowanie króluje akcja kosztem klimatu przez co dużo trudniej o prawdziwy dreszcz grozy. Niestety kuriozalne (po raz kolejny)...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

W "Podpalaczach ludzi" (pod takim tytułem książka wpadła mi w ręce) Masterton stworzył tym razem ciekawą historię, która wciąga od pierwszych stron. Mocne krwawe opisy, szybka akcja, trup ścielący się gęsto powodują, że od książki ciężko się oderwać... przynajmniej przez pierwsze kilkadziesiąt stron. Niestety paliwa nie wystarczyło na zbyt długo, gdyż szybko fabuła zaczyna robić się schematyczna a zarazem przekombinowana, przez co środkowa część książki troszkę się dłuży. Na szczęście pod koniec nabiera odrobinę rumieńców. W sumie w tej powieści możemy znaleźć wszystko to za co styl Mastertona można polubić jak i znienawidzić. "Ciemne moce", wyraziste sceny przemocy, wartką akcję, niepowtarzalny klimat, lekki styl okraszony czarnym humorem z jednej strony oraz schematyczni bohaterowie (szczególnie dotyczy to kobiet) i ich zachowanie, wulgarny erotyzm i standardowe "mastertonowskie" zakończenie po którym znowu pokręcimy głową trochę rozczarowani. Pomimo swoich mankamentów książka zapewnia jednak rozrywkę na przyzwoitym poziomie (czego nie da się powiedzieć o każdej pozycji tegoż autora) i przynieść ze sobą odrobinę dreszczyka emocji...

W "Podpalaczach ludzi" (pod takim tytułem książka wpadła mi w ręce) Masterton stworzył tym razem ciekawą historię, która wciąga od pierwszych stron. Mocne krwawe opisy, szybka akcja, trup ścielący się gęsto powodują, że od książki ciężko się oderwać... przynajmniej przez pierwsze kilkadziesiąt stron. Niestety paliwa nie wystarczyło na zbyt długo, gdyż szybko fabuła zaczyna...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Masterton zawodzi na całej linii. Ciężko nazwać to nawet książką - bardziej przypomina zbiór luźnych notatek zapisanych podczas przerwy na kawę w pracy lub w drodze taksówką na lotnisko. Pomysł z wykorzystaniem przemocy wobec dzieci dobry ale zupełnie nie wykorzystany... stracony potencjał. 2 gwiazdki tylko za kilka na prawdę przekonujących opisów oraz ostatni hmm "rozdział"? Niestety 21-ta przeczytana przeze mnie książka tego autora okazała się wielkim rozczarowaniem.

Masterton zawodzi na całej linii. Ciężko nazwać to nawet książką - bardziej przypomina zbiór luźnych notatek zapisanych podczas przerwy na kawę w pracy lub w drodze taksówką na lotnisko. Pomysł z wykorzystaniem przemocy wobec dzieci dobry ale zupełnie nie wykorzystany... stracony potencjał. 2 gwiazdki tylko za kilka na prawdę przekonujących opisów oraz ostatni hmm...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Niewiele dobrego można powiedzieć o książce, w której mamy do czynienia z kryminalną zagadką gdy odpowiedź na kluczowe pytanie dręczące każdego fana opowieści z dreszczykiem otrzymujemy już na samym jej początku. Totalna porażka, zero napięcia - drażniący momentami, wręcz nieporadny styl. Kujący w oczy sztucznością, zupełnie niepotrzebny, nieudolnie wpleciony naiwny wątek miłosny. Niestety po raz kolejny książka uchodząca za bestseller, sprzedająca się wręcz masowo, okazuje się totalnym niewypałem.

Niewiele dobrego można powiedzieć o książce, w której mamy do czynienia z kryminalną zagadką gdy odpowiedź na kluczowe pytanie dręczące każdego fana opowieści z dreszczykiem otrzymujemy już na samym jej początku. Totalna porażka, zero napięcia - drażniący momentami, wręcz nieporadny styl. Kujący w oczy sztucznością, zupełnie niepotrzebny, nieudolnie wpleciony naiwny wątek...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

"Kobieta bez twarzy" to niewiarygodnie słaba książka. Nieciekawa i nieautentyczna( w roli rodzica) postać Hanny to jeden z najlżejszych zarzutów. Nagromadzenie zbyt wielkiej ilości zupełnie niepotrzebnych(na siłę kontrowersyjnych lub też z pod znaku "tabu") wątków. Dochodzi do tego nielogiczność ich prowadzenia. W niektórych przypadkach wątki przybierają wręcz żenujący (niestety niezamierzenie) i śmieszny przebieg (Maks i jego "poszukiwania w okresie buntu"). Na ostatnie strony najlepiej spuścić kurtynę milczenia. Niby styl Autorki nie najgorszy - książkę czyta się szybko - ale co z tego jeżeli kuleje dosłownie wszystko. Ogromny zawód.

"Kobieta bez twarzy" to niewiarygodnie słaba książka. Nieciekawa i nieautentyczna( w roli rodzica) postać Hanny to jeden z najlżejszych zarzutów. Nagromadzenie zbyt wielkiej ilości zupełnie niepotrzebnych(na siłę kontrowersyjnych lub też z pod znaku "tabu") wątków. Dochodzi do tego nielogiczność ich prowadzenia. W niektórych przypadkach wątki przybierają wręcz żenujący...

więcej Pokaż mimo to