rozwiń zwiń

Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz

Na półkach:

To jest bardzo dobra książka, idealna dla miłośników "dobrej obrzydliwości", napisana świetnym, plastycznym językiem. Dla mnie trochę za mocna, ale autro nigdzie nie ukrywa, że temat poruszany w niej będzie miły. Dostaniemy dokładnie to, czego się spodziewamy, a nawet więcej, bo autor potrafi budować postacie. Bardzo mi się podobało to, jak moja opinia o głównym bohaterze balansuje raz w stronę jasnej, raz ciemnej strony mocy, w zależności od tego, co akurat dzieje się w tle. Z jednej strony jest on bohaterskim ojcem, z drugiej stanowczo za bardzo przypomina tych, których chce ukarać, z trzeciej jest bezwzględnym mordercą, a z czwartej - ostatnim prawdziwym bohaterem, który nie boi się przekroczyć prawa, by naprawić wyrządzone zło. Autor nie moralizuje, nie podaje na tacy właściwych odpowiedzi, dzięki temu lektura jest świeża, nawet mimo wszystkich okropności w niej opisanych.

Dodatkowym plusem jest naprawdę świetny styl narracyjny autora, wpadajacy w mroczne opisy Breslau widzianego oczyma Krajewskiego. On nie tylko epatuje gore, ale każda scena buduje obraz całości tak, by czytelnik mógł na końcu sam ocenić, co właściwie myśli o bohaterze.

To jest bardzo dobra książka, idealna dla miłośników "dobrej obrzydliwości", napisana świetnym, plastycznym językiem. Dla mnie trochę za mocna, ale autro nigdzie nie ukrywa, że temat poruszany w niej będzie miły. Dostaniemy dokładnie to, czego się spodziewamy, a nawet więcej, bo autor potrafi budować postacie. Bardzo mi się podobało to, jak moja opinia o głównym bohaterze...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Duński kryminał to dobry kryminał - cóż więcej powiedzieć. Pierwsza część serii zapowiada się bardzo interesująco: mamy młodą detektyw, mamy mroczną Kopenhagę, mamy rzetelny opis pracy policji.

Serdecznie polecam jako rozrywkę na plażę, w pociągu, autobusie - to jest książka, która sama się czyta.

Duński kryminał to dobry kryminał - cóż więcej powiedzieć. Pierwsza część serii zapowiada się bardzo interesująco: mamy młodą detektyw, mamy mroczną Kopenhagę, mamy rzetelny opis pracy policji.

Serdecznie polecam jako rozrywkę na plażę, w pociągu, autobusie - to jest książka, która sama się czyta.

Pokaż mimo to


Na półkach:

Cudowny, autoironiczny i zabawny zbiór wpisów na blogu, felietonów i piosenek polecam każdemu, kto lubi inteligentny humor i trochę liryki. Ale to Wam napisze każdy recenzent, poza tym postać pana A.A. (Anonimowego Autora) jest znana każdemu, kto gustuje w dowcipie z wyższej półki.

Cudowny, autoironiczny i zabawny zbiór wpisów na blogu, felietonów i piosenek polecam każdemu, kto lubi inteligentny humor i trochę liryki. Ale to Wam napisze każdy recenzent, poza tym postać pana A.A. (Anonimowego Autora) jest znana każdemu, kto gustuje w dowcipie z wyższej półki.

Pokaż mimo to


Na półkach:

Dobrze napisana, sympatyczna książka. Oto mamy nieporadnego misia-detektywa, którego babcia nie lubi siedzieć w miejscu, więc postanawia pomóc wnusiowi. Starsze panie pojawiają się to tu, to tam, każda jest niewyczerpanym źródłem informacji, ploteczek i zauważa więcej, niż młody człowiek zajęty swoimi sprawami.

Bohaterów męskich mamy trzech – wspomnianego wnusia-niedojdę, który bawi się w detektywa, truposza i mordercę kotów. Żaden z nich nie zasługuje na sympatię, a każdego ma się ochotę od czasu do czasu kopnąć, żeby oprzytomniał.

Momentami drastyczna, gdzie indziej przezabawna powieść jest naprawdę godna polecenia dla czytelniczki nie bojącej się spojrzeć nieco inaczej na sprawy kobiecości, starości i miłości.

Dobrze napisana, sympatyczna książka. Oto mamy nieporadnego misia-detektywa, którego babcia nie lubi siedzieć w miejscu, więc postanawia pomóc wnusiowi. Starsze panie pojawiają się to tu, to tam, każda jest niewyczerpanym źródłem informacji, ploteczek i zauważa więcej, niż młody człowiek zajęty swoimi sprawami.

Bohaterów męskich mamy trzech – wspomnianego wnusia-niedojdę,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Przedwojenny Lwów, śpiewny, gwarny i tak zupełnie egzotyczny dla nas, pokolenia, które rzadko kiedy słucha opowieści dziadków. Ja pochodzę z rejonu, w którym praktycznie nie ma Lwowiaków, więc kontakt z tamtymi terenami to zaledwie parę pocztówek, jakiś stary film, album. Nie rozumiałam nigdy polskiego sentymentu do Perły Galicji. Jednak dzięki autorowi byłam w stanie choć trochę się do tego zbliżyć.

Jakub prowadzi kronikę kryminalną, barwnie ubarwiając fakty i zazwyczaj prowadząc śledztwo na własną rękę. Tym razem ofiara jest mu znana – pozbawiony głowy bankier prowadził rachunki jego i jego żony. Trop prowadzi nas na sceny teatru, gdzie królują fascynujące, ale i przerażające zarazem marionetki. Lwów szykuje się na festiwal przedstawień kukiełkowych, a plecak znalezionej figurki skrywa w sobie tajemnicę z przeszłości.

Intryga kryminalna, zawiązana zgrabnie i prowadzona z wyczuciem prowadzi nas w ciasne uliczki, przez zagracone podwórka, na cmentarze, na piętra kamienic. Autor z rozmachem maluje miasto, którego już nie ma, z jego specyficzną strukturą społeczną, delikatnym balansem między zgodą a uprzedzeniami społecznymi, ów specyficzny konglomerat nastrojów, obaw i niepokoju wiszący w powietrzu lata 1938 roku. My, czytelnicy patrzący z perspektywy historii zauważamy pierwsze oznaki nadchodzącego nieszczęścia – jak choćby wizyty niemieckich oficerów SS. Wiemy, że lada moment tego świata już nie będzie i nigdy nie wróci. Tu wielkie ukłony w stronę pana Jaszczuka, że nie popadł w tani sentymentalizm i ani przez chwilę nie uderzył w rzewny ton. Nie, on pozwala nam zauważyć, ale nie mamy czasu się nad tym zastanowić – tak, jak nie zastanawia się bohater.

Właśnie – bohater. Jakub Stern, osobnik dociekliwy i wytrwały, budzi od razu sympatię, choć mógłby się trochę bardziej postarać, jeśli chodzi o życie rodzinne. Cóż jednak zrobić, kiedy mrok i zepsucie są takie pociągające? Jakub przemierza ulice ukochanego miasta rodzinnego i zadaje pytania, puka w drzwi, obserwuje… a my widzimy miasto jego oczami. Pełnymi miłości, akceptującymi wszystkie jego dobre i złe aspekty. Niesamowity świat aktorów i zakurzonych teatralnych desek, świat dozorców, służących i praczek. Świat, gdzie załamanie nerwowe jest czymś wstydliwym i trudnym, ale autor zabiera nas nawet do szpitala psychiatrycznego, pokazując “jak to kiedyś było”. W tej książce dzieje się tak dużo, że nie sposób się oderwać.

Przedwojenny Lwów, śpiewny, gwarny i tak zupełnie egzotyczny dla nas, pokolenia, które rzadko kiedy słucha opowieści dziadków. Ja pochodzę z rejonu, w którym praktycznie nie ma Lwowiaków, więc kontakt z tamtymi terenami to zaledwie parę pocztówek, jakiś stary film, album. Nie rozumiałam nigdy polskiego sentymentu do Perły Galicji. Jednak dzięki autorowi byłam w stanie choć...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Fani Kinga, uwaga. Wracamy do Derry. Tak, do miasta, które za szczenięcych czasów kochałam równie mocno, jak się go bałam. Spotkanie Richiego i Beverly powitałam entuzjazmem, jak dawno niewidzianych przyjaciół. I choć pojawili się jedynie na chwilę, rozjaśnili pochmurne opolskie popołudnie aż do wieczora. I tak jest z każdą postacią, która wpada na moment, by uśmiechnąć się do nas z kart książki. Doskonała konstrukcja bohaterów to jeden z największych talentów Kinga. Drugim oczywiście jest fabuła.

A fabuła, moi drodzy, to nie strasznie duchami i krwiożerczymi listwami podłogowymi, z którymi nadal (niesłusznie, moim zdaniem) kojarzony jest King. Jest to bardziej powieść obyczajowa z elementami nadprzyrodzonymi, które mogą, ale nie muszą być przecież zwykłymi zbiegami okoliczności. No, poza tunelem czasoprzestrzennym na tyłach baru Ala. King potrafi opisać wydarzenia niezwykłe jak coś codziennego i naturalnego, a równocześnie umie wprowadzić element grozy w ciąg zdarzeń zupełnie zwyczajnych. Jakże mu zazdroszczę tej umiejętności…

No, ale fabuła, fabuła, kobieto, zacznij że wreszcie pisać, o co chodzi. Wspomniany tunel czasoprzestrzenny prowadzi wprost we wrześniowy dzień roku 1958. Al, który go odkrył, początkowo traktował go jako ciekawostkę, ale z biegiem czasu postanowił zrobić coś więcej – powstrzymać żałosnego, spragnionego sławy człowieczka przed zabiciem prezydenta, który mógł zmienić Stany Zjednoczone w kraj piękny i pozbawiony cierpienia, który nie pozwoliłby wysłać setek młodych ludzi w piekła Wietnamu, wprowadziłby reformy dotyczące praw „kolorowych” obywateli i być może tym samym zapobiegł by zabójstwu Martina Luthera Kinga. Al wierzy, że jest w stanie powstrzymać zabójcę.

Niestety, przeszłość nie lubi być zmieniana. Al przekonuje się o tym, kiedy dopada go rak płuc, uniemożliwiający mu działanie. Pałeczkę przekazuje swojemu przyjacielowi, Jake’owi Eppingowi, który właśnie uwolnił się od toksycznej żony-alkoholiczki… i przeczytał opowiadanie swojego dorosłego ucznia, które sprawiło, że zapłakał, zdaje się, że po raz drugi w życiu. I właśnie to opowiadanie, a właściwie osobisty dramat Harrego i jego rodziny sprawiły, że Jake postanawia zanurzyć się w przeszłość. Po to, by powstrzymać zło.

Fani Kinga, uwaga. Wracamy do Derry. Tak, do miasta, które za szczenięcych czasów kochałam równie mocno, jak się go bałam. Spotkanie Richiego i Beverly powitałam entuzjazmem, jak dawno niewidzianych przyjaciół. I choć pojawili się jedynie na chwilę, rozjaśnili pochmurne opolskie popołudnie aż do wieczora. I tak jest z każdą postacią, która wpada na moment, by uśmiechnąć...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Nie będzie to jeszcze jedna pusta recenzja w stylu „świetnie napisany, trzymający w napięciu thriller z zaskakującymi zwrotami akcji”. Głównie dlatego, że uważam, że ktoś, kto tak pisze, naprawdę nie ma nic więcej do powiedzenia o książce, a „trzymający i zaskakujący” z definicji jest każdy thriller. Jeśli nie jest, to może się wypchać. Ja mam zamiar zabrać Was…hmmm… na przykład do ogródka ze słonecznym zegarem.

Jeżeli wiemy, że fabuła ma obowiązek nas zaskoczyć, to tak naprawdę nie czujemy się zaskoczeni. Ja też nie byłam, przynajmniej wątkiem kryminalnym, który był dobry, a nawet bardzo dobry, ze szczególnym naciskiem na „rzetelnie skonstruowany”. Mimo to, a może właśnie dlatego, tak bardzo mi się podobał. Autorka nie starała się na siłę zaskoczyć czytelnika czy też zaszokować drastycznymi obrazami. Spokojna, szczegółowa narracja wyraźnie wskazuje, że pani Casey miała wszystko przemyślane od początku do końca i nie zniżyła się do żenująco oczywistego podsuwania fałszywych tropów. Bohaterka, detektyw Kerrigan, jest przede wszystkim drobiazgowym śledczym, a nie błyskotliwym geniuszem.

Właśnie ta drobiazgowość świetnie buduje nastrój. Wszystko, włącznie z pierwszą sceną „ataku” seryjnego mordercy na przypadkową dziewczynę, jest na swoim miejscu. Nie ma momentów, które nudzą, w każdej scenie znajduje się jakiś drobiazg, szczególik, który nie tyle popycha śledztwo do przodu, co przybliża nam postaci, ich sposób myślenia, system wartości. Szczególnie intrygującym zabiegiem jest prowadzenie narracji z perspektywy rożnych osób, które inaczej widzą sprawę.

Nie, nie będę piać z zachwytu nad „wypiekami na twarzy”, „zaskakującymi zwrotami akcji”, „porywającą intrygą”. Nie będę, bo najzwyczajniej w świecie nic tu takiego nie ma. Nie oznacza to, że książka jest zła – wręcz przeciwnie. Uważam, że jest bardzo dobra. Trup jest, seryjny morderca jest, śledztwo prowadzone rzetelnie i profesjonalnie, wiarygodne postaci i świetnie nakreślone tło obyczajowe Londynu. Aż do połowy książki nie miałam ochoty sprawdzić, jak się powieść kończy (czasem grzeszę przeciw literaturze i czytam ostatnią stronę), w sensie potwierdzenia czy dobrze zgadłam mordercę te 200 stron wcześniej. Tak, mnie już nie wystarczy seryjny morderca ze specyficznym modus operendi czy opis bestialstwa popełnienia zbrodni, a nawet robactwo kłębiące się wokoło czy inne świństwa. Książka musi mieć coś więcej, niż trupa i mordercę, choćby i nawet terroryzującego cały Londyn.

Na uwagę zasługuje pani detektyw, jej zmysł obserwacji, bardzo ludzki charakter – jest tak normalna, taka zwyczajna i przez to prawdziwa, że aż mam ochotę ją poznać. Jest twarda, fakt, ale to, co mnie najbardziej ujęło, to drobiazgi – choćby to, że przy wysokim wzroście nosi buty na obcasach. Że nie zniża się do pyskówek i wścieka się na siebie, jak komuś uda się ją w nie wciągnąć. Jej genialne dialogi z innym detektywem, Robem. To, że popełnia zwykłe, ludzkie błędy i potrafi się do nich przyznać. Działa równie szybko, co mówi i jest wierna swoim zasadom. Jest dojrzała, co jest cudownie odświeżającą odmianą po całym zestawie „potrzaskanych przez los twardych detektywów”. Owszem, jest dyskryminowana jako kobieta w policji (i Irlandka z pochodzenia, nie zapominajmy!), ale jest to rzecz drugorzędna i autorka nie buduje na tym całej postaci.

Jedyne, o co mogę powieści zarzucić, to to, że była tak o 100 stron za długa. Niepotrzebnie długa, choć czytało się ją naprawdę przyjemnie. Niestety w ten sposób intryga straciła nieco na wyrazistości. Mam nadzieję, że w przyszłych częściach serii Casey przestanie tak dogłębnie rozbudowywać postacie poboczne, niemniej – było to na swój sposób urocze. Kolejny dowód na to, że pisarka ma wszystko przemyślane od początku do końca. Jeśli chodzi o mnie – mam ochotę na więcej. Szczególnie, że autorka ma niezwykły talent nienarzucającego się konstruowania postaci przez drobiazgi, które ją otaczają. Choćby ów zegar słoneczny w ogródku rodziców zamordowanej Rebeccy. Talent to rzadki i na swój specyficzny sposób – bardzo brytyjski.

Recenzja napisana dla blogu Kawa z Cynamonem (kawazcynamonem.wordpress.com)

Nie będzie to jeszcze jedna pusta recenzja w stylu „świetnie napisany, trzymający w napięciu thriller z zaskakującymi zwrotami akcji”. Głównie dlatego, że uważam, że ktoś, kto tak pisze, naprawdę nie ma nic więcej do powiedzenia o książce, a „trzymający i zaskakujący” z definicji jest każdy thriller. Jeśli nie jest, to może się wypchać. Ja mam zamiar zabrać Was…hmmm… na...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Jestem pewna, że kobiety, które lubują się w ckliwych, przewidywalnych historiach miłosnych w archaicznym stylu będą zachwycone. Nie ma tam czego nie lubić – piękne kobiety, czarna noc, burze, namiętności i magia, mężczyźni noszący na rękach swe ukochane, przeciwności losu z gatunku katastrofalnych (jak śmierć, to tragiczna, jak miłość, to zakazana). Polecam czytelniczkom spragnionym romantycznych, prostych historii "ku pokrzepieniu serc".

Jestem pewna, że kobiety, które lubują się w ckliwych, przewidywalnych historiach miłosnych w archaicznym stylu będą zachwycone. Nie ma tam czego nie lubić – piękne kobiety, czarna noc, burze, namiętności i magia, mężczyźni noszący na rękach swe ukochane, przeciwności losu z gatunku katastrofalnych (jak śmierć, to tragiczna, jak miłość, to zakazana). Polecam czytelniczkom...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Zacznę od cytatu z Pereza-Reverte (niedokładnego, bo z głowy): był mężczyzną z gatunku tych, do których przysiadały się kobiety, a mężczyźni klepali po plecach stawiając drinki, by po jego wyjściu zorientować się, że właśnie stracili portfele. Taki też jest Nick Belsey, policjant, oszust, kombinator, drań, bankrut i – słowo daję – socjopata pierwszej wody. Jednak Oliver Harris nie stara się nas przekonać, że jest on uroczym cwaniaczkiem, słodkim draniem i bawidamkiem. Nie jest też potworem w ludzkiej skórze, brutalem i sadystą. Jest… no właśnie, jest.

Wszelkiego rodzaju „coś tam-paci” są ulubioną pożywką autorów kryminalnych i nie tylko, bo psychole fascynują szarego zjadacza chleba. Nick jest inny. Nie budzi sympatii pomieszanej z niezdrową fascynacją. Nie budzi obrzydzenia. Jeśli chodzi o mnie, to najzwyczajniej faceta podziwiałam – innym tytułem ksiązki powinno być „jak przeżyć w Londynie bez grosza przy duszy”. Nick wie, jak i gdzie zjeść za darmo, gdzie się przespać, z kim porozmawiać w razie kłopotów. Bohater jest spłukany do ostatniego pensa, ale nawet wtedy nie wiem, czy odważyłabym się zamieszkać w lokalum świeżego nieboszczyka. Mało tego, bezczelnie wyjeść mu wszystko z lodówki. Nick to robi, bo martwemu szampan nie jest przecież potrzebny, a spać gdzieś trzeba.

Książka jest apoteozą Londynu. Ale Tego, o którym mało kto wspomina – najlepszym słowem, jakie przychodzi mi do głowy to „ćwierćświatek”. Taka warstewka tuż pod powierzchnią legalności, ale jeszcze pozbawiona głębokiego brudu. Nick wykorzystuje odznakę by uzyskać coś od szarego obywatela, ale też by oszukać kolegów z pracy. Wykorzystuje chaos panujący w szeregach aparatu policyjnego, a prowadzoną sprawę – do załatwienia problemów finansowych. W końcu nieboszczykowi nie są potrzebne te grube miliony na koncie. Nick próbuje przywłaszczyć sobie tożsamość biznesmena-samobójcy, Aleksa Devereux, równocześnie prowadzi śledztwo w sprawie jego śmierci. Nie dlatego, że jest szczególnie praworządny, ale najzwyczajniej w świecie ciekawy. Spragniony informacji, a informacje to pieniądz.

Zacznę od cytatu z Pereza-Reverte (niedokładnego, bo z głowy): był mężczyzną z gatunku tych, do których przysiadały się kobiety, a mężczyźni klepali po plecach stawiając drinki, by po jego wyjściu zorientować się, że właśnie stracili portfele. Taki też jest Nick Belsey, policjant, oszust, kombinator, drań, bankrut i – słowo daję – socjopata pierwszej wody. Jednak Oliver...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Powiedzieć, że niniejsza książka jest pełna błyskotliwych pomysłów, to tak, jakby stwierdzić, że słońce to taka duża żarówka. Kolejna, trzecia książka z serii o firmie J.W. Wells zabiera nas w miejsca, o których nie ośmielamy się marzyć. Głównie dlatego, że króluje w nich budyń, a przedawkowanie go grozi uszkodzeniem ciała, śmiercią i teleportacją do rzeczywistości, gdzie Kanada jest potęgą światową.

Ci, którzy nie mieli przyjemności zapoznać się z poprzednimi częściami cyklu, mogą się poczuć nieco zagubieni. Na przykład ja. Na szczęście autor służy pomocą na każdym kroku, zgrabnie przywołując i wyjaśniając wcześniejsze zdarzenia. Na tym jednak jego uprzejmość się kończy, bo z dzikim zapałem ładuje głównego bohatera w kolejne kłopoty, ledwo zostawiając nam czas na zaczerpnięcie oddechu przed kolejnym zanurzeniem w budyniowe szaleństwo. Nie mówiąc już o tym, że każda kolejna stronica budzi olbrzymią chęć położenia łapek również na pozostałych tomach…

Pozwólcie, że przedstawię Wam Paula: oto przeciętny wypłosz o wielkich uszach i nieuleczalnej skazie charakteru, jaką jest uczciwość. Paul ma jeden potężny talent – jak mało kto ładuje się w kłopoty. A raczej kłopoty ładują się w niego. Przypomina nieco pratchettowskiego Rincewinda – większość znajomych próbuje go zabić, albo przynajmniej poważnie uszkodzić, jeśli ma się coś schrzanić, to na pewno w jego okolicy. O ile jednak Rincewind zamyka oczy i ucieka (przypadkiem w tym samym kierunku, w którym mieli go zamiar wysłać bogowie), tak Paula do czynu popycha wspomniana wcześniej skaza charakteru. Oczywiście wcale mu się to nie podoba, ale cóż.

Kim jest Paul? Młodszym urzędnikiem firmy J.W. Wells, która zajmuje się magią stosowaną. Tak, dokładnie tym. Wykrywaniem złóż minerałów, przesuwaniem orbit planet i takie tam. Paul spędza dnie wykonując polecenia starszych stażem pracowników, ot, jak liczenie ile Aniołów tańczy na czubku szpilki. Czasami wpada do krainy śmierci, gdzie rządzi przeuroczy starszy chiński dżentelmen ubrany w jedwabne szaty, pan Dao. Nie, żeby te wycieczki były wyjazdami służbowymi albo spotkaniami towarzyskimi – niestety Paul ma tendencję do umierania. Na przykład z rąk goblinek w bikini.Wyskakujących z tortu.

Te historie z umieraniem to osobna bajka. Gorzej, że Paul ma również niezdrowe skłonności do ratowania dam w potrzebie, a że pod ręką nie ma kobiet, z braku laku ratuje świat. Chyba, że Sophie pozwoliła by się uratować…a to się nie zdarzy. Raczej prychnie pogardliwie i odejdzie w swoją stronę. Oczywiście wiadomo, że oboje się kochają, ale to jest jakby to powiedzieć, no, skomplikowane. A miłosny eliksir tylko by zagmatwał sprawę. W każdym razie uratowany świat zazwyczaj bąknie jakieś podziękowania i toczy się dalej, jakby nigdy nic. A pan Dao czeka, bo może tym razem Paul wreszcie zapisze się na kurs wyplatania koszyków albo esperanto.

Kojarzycie takie książki, filmy z gatunku horrorów, gdzie bohater grzęźnie w strasznym śnie, by po obudzeniu z przerażeniem stwierdzić, zę to po prostu kolejna warstwa snu i kolejna, kolejna, aż wreszcie nie wiadomo, co jest rzeczywiste i czy diabeł nie wyskoczy zza rogu? To samo mamy w książce Holta, tyle, że na wesoło. Humor momentami bardzo czarny, głównie jednak bazuje na genialnych porównaniach i gimnastyce wyobraźni. Praktycznie cała książka nadaje się na cytaty. Zobaczcie sami: „słowo >>proszę

Powiedzieć, że niniejsza książka jest pełna błyskotliwych pomysłów, to tak, jakby stwierdzić, że słońce to taka duża żarówka. Kolejna, trzecia książka z serii o firmie J.W. Wells zabiera nas w miejsca, o których nie ośmielamy się marzyć. Głównie dlatego, że króluje w nich budyń, a przedawkowanie go grozi uszkodzeniem ciała, śmiercią i teleportacją do rzeczywistości, gdzie...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Spojrzenie na okładkę o upiornej godzinie 4 nad ranem może sprawić, że zobaczymy panią dłubiącą w nosie. Uspokajam, to nie jest książka o dobrych obyczajach, to najzwyklejszy w świecie kryminał. W dodatku całkiem dobry, jak na moje wyuzdane czytelnicze gusta.

Główna bohaterka, Reilly, jest Amerykanką w Irlandii. A konkretnie śledczym sądowym. A najkonkretniej – piękną blondynką, która ma w nosie opinię o niej, robi swoje i próbuje jakoś dogadać się z nietrzeźwiejącym ojcem. Reilly jest przy tym konkretną babeczką, która nie musi być „niezależna i pyskata”, żeby osiągnąć swoje. Niestety – jest obca i trochę potrwa, zanim zdobędzie zaufanie otoczenia.

Właśnie ta spokojna rzetelność laboratoryjna jest główną zaletą książki, bo na jej tle wyskakujące znienacka zwroty akcji walą po głowie aż miło. Fakt, pod koniec książki czułam jakiś niedosyt, ale może dlatego, że jest to pierwsza część cyklu. W każdym razie pani Reilly wąchająca scenę zbrodni wzbudziła we mnie sympatię i myślę, że sięgnę do niej ponownie. Szczególnie, że lubię dowiadywać się o procedurach policyjnych na miejscu zbrodni, a ten kryminał robi to w ciekawy, zrozumiały i nienachalny sposób. Niestety wielbiciele seriali typu CSI mogą się poczuć zawiedzeni „normalnością” procesów myślenia i przeprowadzania badań, ale mnie akurat to bardzo odpowiadało.

Bohaterowie sympatyczni i wiarygodni, interesujące opisy scen, seryjny morderca z obsesją grzechu, zwroty akcji i lekkość pióra sprawiają, że ksiażkę czyta się nadspodziewanie szybko. Mnie zajęła jedno popołudnie w pociągu i zostawiła po sobie całkiem miłe wrażenie. Co prawda przyczepiłabym się do jednej konkretnej rzeczy, ale tylko dlatego, że akurat w dziedzinie seryjnych morderców sporo wiem i pewna sprawa wydała mi się przegięciem. Niemniej zakładam, że jest to celowy zabieg, który dzięki swemu nieprawdopodobieństwu nadaje porządnego tempa fabule. Mnie niekoniecznie się podobał ów zabieg, ale myślę, że większość czytelników będzie zachwycona.

Książka jest doskonałą lekturą na wakacje, ma w sobie coś, co sprawia, że długo się ją pamięta (i to nie dlatego, że mnie wkurzyła). Jak piałam wcześniej – bohaterka ma w sobie coś. Jest też jakaś magia w Zielonej Wyspie i jej mieszkańcach, która sprawia, że „Tabu” pozytywnie wyróżnia się na tle kryminałów.

Spojrzenie na okładkę o upiornej godzinie 4 nad ranem może sprawić, że zobaczymy panią dłubiącą w nosie. Uspokajam, to nie jest książka o dobrych obyczajach, to najzwyklejszy w świecie kryminał. W dodatku całkiem dobry, jak na moje wyuzdane czytelnicze gusta.

Główna bohaterka, Reilly, jest Amerykanką w Irlandii. A konkretnie śledczym sądowym. A najkonkretniej – piękną...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Schyłek wieku XIX, Wielka Brytania. Znacie te klimaty, prawda? Badacze, wynalazcy, podróżnicy, pierwsze maszyny parowe, dżentelmeni, zeppeliny i statki kosmiczne? Kojarzycie hasło, że "nad Brytyjskim Imperium słońce nigdy nie zachodzi", które jest odzwierciedleniem mnogości posiadanych kolonii: Australia, Kanada, Indie, Mars... No co tak na mnie patrzycie? Zapytajcie Karola Darwina, który co prawda umarł w 1882 roku, ale to tylko kolejny dowód na to, że historia się myli. A Marsjanie śmierdzą.

Robert Rankin jest jednym trzech brytyjskich "śmiesznych fantastów", obok Pratchetta i Douglasa. W swoich książkach wywraca wszystko do góry nogami, często samym tytułem wytrącając czytelnika z delikatnej równowagi umysłowej. Powiedzcie sami, czy na przykład książka "Nostradamus zjadł mi chomika" nie rokuje spotkania z absurdem najwyższej klasy?Wielbiciele historii "dziko alternatywnych" ubawią się po pachy, uszy i czubek głowy.

"Dziewczyna Płaszczka" już na samym początku pięknym kopem wywraca znaną nam rzeczywistość do góry nogami. W Londynie lądują statki kosmiczne pełne krwiożerczych Marsjan. Wojnę wygrywają ludzie - dosłownie jednym kichnięciem. Pojazdy "ufoków" zostają zarekwirowane w imię królowej, a dzięki sprytowi młodziutkiego pana Churchilla Korona zdobywa całego Marsa. Na Ziemię przybywają łagodniej usposobieni mieszkańcy innych planet Układu Słonecznego, turystyka kwitnie, wszystko jest piękne a Anglia coraz bogatsza.

Zdobycie zaawansowanej technologii nie spowodowało jednak zmiany w mentalności i trybie życia Brytyjczyków, dlatego powieść jest cudowna mieszanką nowoczesności i historii. Ci, którzy czytali w młodości (i nie tylko) powieści Verne'a powinni być zachwyceni światem wypełnionym dżentelmenami w melonikach, niezwykłymi przygodami w egzotycznych zakątkach wszechświata, a nawet udać się w podróż z Fileasem Foggiem. Jednak prawdziwą uciechę będą mieć wielbiciele... cyrku.

Kobieta z brodą, seanse spirytystyczne, dziwy natury w klatkach, świat impresariów o sumiastych wąsach, różnej maści szarlatanów i "zachwycających", "niezwykłych" i "niesamowitych" cudów. Takich, jak Marsjanin w formalinie, którego pilnuje główny bohater, George Fox, któremu los wyznaczył niezwykłe zadanie - odnalezienia przedwiecznej księgi zrozumiałej dla każdego. Na razie jednak głównym celem życiowym Georga jest znalezienie pewnej panny, która wpędziła go w kłopoty i "wcale, a wcale nie zawróciła mu w głowie". Pracodawca nieszczęsnego młodzieńca ma jednak inne plany i nie zawaha się użyć niecnych sztuczek, by przekonać Georga, żeby mu zaufał... w końcu profesor Coffin wie, co jest najkorzystniejsze.

Szalona, spektakularna i magiczna podróż przez świat, mityczna żyjąca bogini, wojny międzyplanetarne i małpi kamerdyner kotłują się na kartach książki, którą czyta się niezwykle przyjemnie i szybko. Powieść przypomina przedstawienie cyrkowe, gdzie nie ciąg wydarzeń jest ważny, a sposób wykonania konkretnego numeru. To, co przyciąga do tej historii, to barwne, fantazyjne opisy i sztuczki, wyciągnięte z pisarskiego cylindra. Chociaż wiemy, że na końcu pojawi się królik, to możemy mieć pewność, że biały to on nie będzie.

Książkę trudno zakwalifikować do konkretnego nurtu, bo przypomina kociołek, do którego wrzucono steampunk, historię alternatywną (w Vonnegutowskim stylu), trochę Verne'a, trochę komedii, pastiszu i czego tam jeszcze. Na szczęście Rankin jest zręcznym cyrkowcem i sprawnie żongluje gatunkami i dowcipami, potrafi też celnie rzucić tortem, kiedy się tego najmniej spodziewamy. Czekają nas może nie tyle salwy śmiechu, ale z pewnością magia, która zamienia wytarty koc w smoka, a linoskoczków w anioły.

Schyłek wieku XIX, Wielka Brytania. Znacie te klimaty, prawda? Badacze, wynalazcy, podróżnicy, pierwsze maszyny parowe, dżentelmeni, zeppeliny i statki kosmiczne? Kojarzycie hasło, że "nad Brytyjskim Imperium słońce nigdy nie zachodzi", które jest odzwierciedleniem mnogości posiadanych kolonii: Australia, Kanada, Indie, Mars... No co tak na mnie patrzycie? Zapytajcie...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Kryminał norweski to jest dokładnie to, czego brakowało mojemu rozumkowi, przejedzonemu zbrodnią brytyjską, amerykańską i kombinacją obu powyższych. Szczególnie, jeśli jego akcja toczy się w lepkim, dusznym, spalonym słońcem Oslo - przyzwyczajeni wszak jesteśmy do myślenia o Norwegii jako miejscu, gdzie polarne niedźwiedzie jeżdżą na wakacje.

Fala upałów i fala zbrodni przetaczają się przez skandynawską stolicę. Przepracowani i zmęczeni policjanci próbują się uporać z aktami agresji, wypadkami i serią gwałtów. Robią wszystko, co w ich mocy, jednak opinia publiczna coraz bardziej zwraca się przeciwko nim. W takiej sytuacji pani sierżant Hanne Wilhelmsen musi zająć się zagadkowymi "sobotnimi masakrami": opuszczone pomieszczenia zachlapane są krwią, najprawdopodobniej ludzką. Widok zaiste przerażający, choć brak ciała uniemożliwia jednoznaczne stwierdzenie, że dokonała się zbrodnia.

Równocześnie zajmuje się sprawą gwałtu na Kristine Haverstad, popełnionym z wyjątkową brutalnością. Czytelnik przeżywa go razem z ofiarą, dzięki świetnej narracji autorki wczuwa się w jej emocje zarówno w trakcie, jak i po ataku. To właśnie jej wątek jest najbardziej soczystą warstwą fabuły, jej uczucia, myśli, działania. Pozostałe postacie wydają się być jedynie tłem dla jej zranionej duszy. Sama główna bohaterka wydaje się być zimna, metodyczna i fachowa, a jej emocji można jedynie się domyślać.

Nie jest to jednak prawda, o czym przekonujemy się zaraz, jak tylko wczujemy się w rytm powieści. Pani Holt nie pisze o samych uczuciach, ale opisuje je przez czyny bohaterów. Uważny czytelnik wpada po uszy w buzujące pod powierzchnią emocje, tak silne, że nie sposób wyrazić ich słowami. Między innymi to właśnie sprawia, że książkę połyka się w jedno popołudnie, z wypiekami na twarzy i uszami zamkniętymi na świat. Jeśli chodzi o mnie, to nawet nie wiem, kiedy zjadłam całą olbrzymią miskę czereśni.

Sam wątek kryminalny jest bez zarzutu, ba, powiedziałabym, że zachwycił mnie fachowością i autentycznością. Opisy żmudnych, ponurych obowiązków policjantów, cierpliwość, drobiazgowość śledczych, użeranie się z laboratorium - jakże inne jest to w stosunku do seriali sensacyjnych, gdzie całe laboratorium zdaje się pracować nad jedną sprawą, gdzie detektywi doznają olśnień, a psychopaci zdają się siedzieć nam na karku i obserwować każdy nasz ruch. Zmęczenie, zniechęcenie i upał nakładają się na siebie, a to może doprowadzić do tragedii...

Niebagatelna jest też rola przypadku. Na szczęście nie mamy tu do czynienia z typowym deux et machina, raczej z normalnym, ludzkim zrządzeniem losu, wynikającym bardziej ze statystyki, a nie dlatego, że autorce brakło pomysłu na rozwiązanie problemu. W rezultacie otrzymujemy trzy niezależne od siebie wątki, które łączy osoba przestępcy. Zmierzają one ku finałowi, który rozegra się w deszczowe, oczyszczające popołudnie.

Książkę czyta się dobrze, szybko i niesamowicie przyjemnie. Rozczula mnie norweska maniera pisania zarówno imienia, jak i nazwiska postaci przy każdej możliwej okazji (co i tak mi nie pomaga, bo - jak zwykle - mylą mi się wszyscy przeraźliwie, ale cóż. Nauczyłam się z tym żyć). Coś w pisarstwie Anne Holt sprawia, że ma się ochotę na więcej. Na szczęście jest ona płodną pisarką, więc niewątpliwie sięgnę także po inne jej tytuły.

po więcej recenzji zapraszam na www.kawazcynamonem.wordpress.com

Kryminał norweski to jest dokładnie to, czego brakowało mojemu rozumkowi, przejedzonemu zbrodnią brytyjską, amerykańską i kombinacją obu powyższych. Szczególnie, jeśli jego akcja toczy się w lepkim, dusznym, spalonym słońcem Oslo - przyzwyczajeni wszak jesteśmy do myślenia o Norwegii jako miejscu, gdzie polarne niedźwiedzie jeżdżą na wakacje.

Fala upałów i fala zbrodni...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

przeurocza bajeczka :D

przeurocza bajeczka :D

Pokaż mimo to


Na półkach:

Okładka. Ach, okładka, która kusi podróżą wgłąb wyobraźni, literatury i tajemnicy. W dodatku podróż ma zabrać nas do Meksyku, który właśnie poznałam za sprawą "Królowej południa" Pereza-Reverte, więc po cichutku liczę na tę specyficzną melancholię wysuszonej na piach gleby, na mężczyzn o zmęczonych twarzach, na kobiety o sarnich oczach, które czekają na swoich "hombres"... niestety, dostałam coś, co w najlepszym przypadko można uznać za udziwnioną kombinację "Lolity", "Klubu Dumas" i "Krainy Traw".

Zacznę od tego, że nie lubię czytać książek z poczuciem, że jestem głupia, a autor najwyraźniej chciał owo odczucie we mnie wywołać rzucając tytułami książek i wplatając w treść ich fragmenty tak, że musiałam wracać parę linijek do góry, żeby zrozumieć, gdzie do licha jest tutaj podmiot mówiący. Zapomnijcie o akapitach czy dialogach - być może wielbiciele konwersacji w stylu Jane Austin będą czuli się jak ryba w wodzie, ale ja po chwili zapominałam, kto do kogo mówi i czy na pewno w pomieszczeniu są tylko dwie osoby. Po kilkunastu stronach zaczęłam podejrzewać, że autor wymyśla książki, by oszołomić czytelnika, z początku złożyłam to na karb mojej niezbyt wielkiej sympatii do tzw. "literatury wysokiej". Nic to, rzekłam do siebie, odrobina kultury nikomu nie zaszkodziła, więc czytam dalej, licząc na to, że do stylu się przyzwyczaję i może wreszcie pojawi się owa "tajemnica".

Niestety, szumnie zapowiadana atmosfera przeplatania się rzeczywistości z fikcją nie jest ani odkrywcza, ani intrygująca, a co najgorsze - głównie opiera się na lekko obłędnym bełkocie. Martwa dziewczynka jest, ale jakoby jej nie było, jest inną dziewczynką, a być może tylko urojeniem jakiejś jeszcze jednej małej dziewczynki... Za dużo tych dziewczynek.

Stanowczo za dużo wszystkiego, jak na taką małą powieść. Mnożą się książki, tytuły, dywagacje, wywody, a wszystko obficie przysypane nieszczęsnym awokado. Co ciekawe, krótkie wstawki nie powiązane z fabułą były całkiem urocze, jak wysepki normalności dawały chwilę wytchnienia - choćby krótka historia biblioteki w Icamole. Niestety, autor wraca do nich jak mucha do miodu i brzęczy namolnie, tak, że dość ciekawy fakt cenzurowania książek przez bibliotekarza Lucio pod kątem choćby opisów jedzenia w nich zawartych, staje się męczący i nudny, a następnie budzi wręcz wstręt.

Nie rozumiem tej książki. Nie rozumiem co chciał uzyskać autor pisząc coś tak pokrętnego i dziwnego. Czy chciał upoetycznić meksykańską rzeczywistość, czy sprowadzić na ziemię wzniosłego ducha natchnionych pisarzy hiszpańskich i francuskich? A może chciał pokazać, że ludzie, którzy żyją książkami nie potrafią normalnie postrzegać rzeczywistości? A może właśnie odwrotnie, że biada tym, którzy książek nie czytają, bo ich życie staje się ubogie i w obliczu czegoś niezrozumiałego głupieją? Chciał stworzyć wrażenie, że wszyscy jesteśmy bohaterami jednej wielkiej nieskończonej powieści, zapisani na trwałe w jej kartach i żyjemy w imię kaprysu jakiegoś Niebiańskiego Czytelnika? Podejrzewam, że Toscana chciał wszystko to do kupy naraz, w rezultacie stworzył męczącą i na siłę udziwnioną książeczkę.

Uwierzcie mi, naprawdę, naprawdę się starałam spojrzeć na treść z innej perspektywy, wznieść się na jakieś intelektualne wyżyny, które pomogły by mi docenić wartość artystyczną książki. Przymknęłam oko na moją lekką niechęć do pisarzy hiszpańskojęzycznych. Starałam się skupić na wątku książkowym, potem na samej dziewczynce, potem na atmosferze wioseczki... no, naprawdę się mocno zmuszałam. I wtedy przyszło mi do głowy to, że jeśli muszę się wziąć za frak, żeby przeczytać kilka stron, to nie jest to dobra książka. Tak po prostu.

Wtedy wszystko zrozumiałam. Przeczytałam ostatnią stronę książki, żeby "zamordować" znajdujące się w niej postaci, zakończyć ich smętny żywot w małym, nienormalnym miasteczku z martwą dziewczynką pod korzeniami drzewa. Chyba o to chodziło - zmusić doprowadzonego do ostateczności czytelnika, by popełnił zbrodnię na książce.

Żegnaj, Icamole pełne awokado. Oto ja, twój Ostatni Czytelnik, na zawsze pozbawiam cię życia w mojej pamięci.

Okładka. Ach, okładka, która kusi podróżą wgłąb wyobraźni, literatury i tajemnicy. W dodatku podróż ma zabrać nas do Meksyku, który właśnie poznałam za sprawą "Królowej południa" Pereza-Reverte, więc po cichutku liczę na tę specyficzną melancholię wysuszonej na piach gleby, na mężczyzn o zmęczonych twarzach, na kobiety o sarnich oczach, które czekają na swoich "hombres"......

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

urocze czytadełko :)

urocze czytadełko :)

Pokaż mimo to


Na półkach:

czasami trafia się na książkę, której nie sposób odłożyć...

czasami trafia się na książkę, której nie sposób odłożyć...

Pokaż mimo to


Na półkach:

bardzo sympatyczne spojrzenie na polską rzeczywistość oczami naturalizowanego Niemca - czasami nam umyka fakt, że jako naród mamy wiele do zaoferowania :)

bardzo sympatyczne spojrzenie na polską rzeczywistość oczami naturalizowanego Niemca - czasami nam umyka fakt, że jako naród mamy wiele do zaoferowania :)

Pokaż mimo to


Na półkach:

Przyznam się, że strasznie się bałam po przeczytaniu tej książki - moze dlatego, że nieopatrznie podprowadziłam ją mamie i czytałam po nocach, młodym dziewczęciem będąc? Niemniej było to moje pierwsze spotkanie z psychopatią i dewiacją, złem nieświadomym, a więc tym bardziej groźnym.

Przyznam się, że strasznie się bałam po przeczytaniu tej książki - moze dlatego, że nieopatrznie podprowadziłam ją mamie i czytałam po nocach, młodym dziewczęciem będąc? Niemniej było to moje pierwsze spotkanie z psychopatią i dewiacją, złem nieświadomym, a więc tym bardziej groźnym.

Pokaż mimo to


Na półkach:

nie urzekła mnie ta ksiażka - nawet nie sięgnęłam po pozostałe części. Może zbyt dużo wymagam od fabuły i nie bawią mnie akcje w stylu "dowalmy jeszcze bohaterce, bo tak" - jest to ciekawe i owszem, ale przedstawione w taki sposób, jak w "Grze Endera" na przykład i jednak CZEMUŚ służy. Tu nie byłam w stanie zobaczyć tego "czegoś"...

nie urzekła mnie ta ksiażka - nawet nie sięgnęłam po pozostałe części. Może zbyt dużo wymagam od fabuły i nie bawią mnie akcje w stylu "dowalmy jeszcze bohaterce, bo tak" - jest to ciekawe i owszem, ale przedstawione w taki sposób, jak w "Grze Endera" na przykład i jednak CZEMUŚ służy. Tu nie byłam w stanie zobaczyć tego "czegoś"...

Pokaż mimo to