rozwiń zwiń

Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz

Na półkach:

"Wracam z epoki kamiennej" to dziennik z wyprawy do Nowej Gwinei, jaką autor - Heinrich Harrer odbył w 1962 roku. Wszystkie wydarzenia z tamtego czasu spisał właśnie nie byle kto, bo słynny podróżnik, alpinista, uczestnik pierwszego przejścia niezwykle trudnej północnej ściany Eigeru w 1938 r. i niemieckiej wyprawy na Nanga Parbat w 1939 r.
Sięgając po tę książkę obawiałam się trochę ciężkiego, naukowego stylu, jakichś analiz antropologicznych, "suchej" relacji. Jakież było moje zaskoczenie, gdy okazało się, że to lektura bardzo przystępna, lekka w odbiorze, a do tego nad wyraz wciągająca i fascynująca.
Harrer barwnym językiem opisuje własne niezwykłe przygody i co najważniejsze - relacjonuje to na bieżąco, by nic potem mu nie umknęło, a fakty nie zostały przeinaczone.
A dzieje się naprawdę wiele. Na każdym kroku na wędrowców czyhają niebezpieczeństwa wszelkiego sortu - od napaści ze strony tubylców, przez rozmaite choroby, aż po możliwość utonięcia w wartkim nurcie rzeki. Ileż to trzeba mieć w sobie odwagi, by przemierzać tak dzikie tereny, gdzie nie wiadomo, co może nas spotkać za chwilę, czy nie zgubimy się, czy ten teren w ogóle da się przejść. Ten Austriak wraz z garstką towarzyszy przemierzał jednak ogromnie podekscytowany tę wyspę i nie przerażał go brak wytyczonych ścieżek. Dzięki niemu możemy dowiedzieć się też bardzo dużo o ludzie Dani, który zamieszkuje to miejsce. Często są to informacje wywołujące uczucie niedowierzania, choćby np. to, jak wygląda tam żałoba i co mężczyzna czyni, kiedy ktoś porwie mu żonę. Z książki dowiemy się również tego, czy to plemię szanuje prawo własności, jak odnosi się do obcych, ile wódz może posiadać żon, jak wyglądają polowania i z czego składają się posiłki. Tak samo ciekawie przedstawia się kwestia "ubioru", a już w szczególności męskiego.
Podziwiam Harrera za determinację w realizacji swego planu, za to, że w ogóle podjął się tak ogromnego przedsięwzięcia i nie tracił zapału pomimo chociażby trudności w pozyskaniu tragarzy, rozmaitych przeszkód ze strony przyrody, wypadków. A panowały tam przecież tak surowe warunki, że każdy nieodpowiedni krok mógł skończyć się tragicznie, każdy dzień mógł być tym ostatnim. Natura nie zna litości, nie sprzyja w żaden sposób eksploratorom, ale jednocześnie kusi swym bogactwem.
Książka ta przenosi czytelnika do całkiem innej epoki, gdzie ludzie nie znają naszych udogodnień i w rzeczywistości wcale nie potrzebują ich do szczęścia. Wszelkie niewygody są wpisane w ich życie i im samym wydają się czymś naturalnym. Cały czas zastanawiam się, na ile to się zmieniło przez ostatnich pięćdziesiąt lat, czyli od momentu tej wyprawy. Przypuszczam, że i tam w jakimś stopniu dotarła już cywilizacja. Ciekawi mnie ogromnie, czy zachowały się nakręcone wtedy kamerą przez Harrera relacje z tej podróży i czy gdzieś można je zobaczyć.
Lektura tego dziennika zachwyciła mnie przepięknymi, dziewiczymi krajobrazami Nowej Gwinei, zabrała do miejsca, gdzie powstają kamienne siekiery, a ludność nie przejmuje się tym, co przyniesie jutro. Przerażające za to było to, iż nikt z podróżników nie wiedział, czego można spodziewać się po tych mieszkańcach, którzy np. wywoływali duchy podczas czarów i wierzyli w różne dziwne rzeczy. A co ciekawsze - ekspedycja jeszcze dodatkowo dostarczała tym plemionom broń jako formę wynagrodzenia za pracę. Przyznam, że w takich warunkach, w obliczu ciągłego zagrożenia nie zdołałabym w nocy zmrużyć oka. A do tego przecież dochodziły jeszcze trudności w komunikacji i tym samym problemy wynikające ze złego zrozumienia się. I jak wyczytać z twarzy człowieka jego zamiary, stosunek do mnie, jeśli nie jest on w stanie okazywać emocji? W jaki sposób we właściwym momencie wyczuć niebezpieczeństwo?
A jeśli chodzi o samo wydanie tej książki... Bardzo podoba mi się pomysł Wydawnictwa Stapis na to, iż można ją kupić w dwóch wersjach okładkowych, wybrać sobie po prostu tę, która bardziej nam odpowiada. Plusem są też liczne zdjęcia wewnątrz niej pokazujące ciekawe miejsca z tej wyprawy, ludność, jak i samego autora. Jedynym mankamentem, który psuł mi potem odbiór treści, był wstęp stworzony przez Jerzego Kostrzewę. Został napisany interesująco, ale niestety zdradza zbyt wiele faktów z samych wspomnień Harrera, właściwie jest to streszczenie jego dziennika. Tym samym z grubsza już wiedziałam, co spotka bohatera jeszcze zanim przeszłam do właściwego tekstu, a potem ciągle odnajdywałam w nim fragmenty z wprowadzenia. Trochę to psuło zabawę, bo brakowało nieraz elementu zaskoczenia, gdy czytałam to samo, co wcześniej, jedynie rozbudowane i opisane innymi słowami.
Książkę serdecznie polecam każdemu, kto chce przenieść się do dziewiczej krainy, przedzierać się przez chaszcze, wejść na różne górskie szczyty, poznać tamtejsze plemiona, ale i tego wspaniałego człowieka z pasją, jakim był Heinrich Harrer. "Wracam z epoki kamiennej" to rzecz naprawdę warta poznania. Jestem tą historią dosłownie urzeczona i przypuszczam, że na jednokrotnym czytaniu się nie skończy, z pewnością z czasem sięgnę po nią ponownie.

"Wracam z epoki kamiennej" to dziennik z wyprawy do Nowej Gwinei, jaką autor - Heinrich Harrer odbył w 1962 roku. Wszystkie wydarzenia z tamtego czasu spisał właśnie nie byle kto, bo słynny podróżnik, alpinista, uczestnik pierwszego przejścia niezwykle trudnej północnej ściany Eigeru w 1938 r. i niemieckiej wyprawy na Nanga Parbat w 1939 r.
Sięgając po tę książkę obawiałam...

więcej Pokaż mimo to

Okładka książki Uprowadzone Lisa Hoodless, Charlene Lunnon
Ocena 7,4
Uprowadzone Lisa Hoodless, Char...

Na półkach:

Książka „Uprowadzone” Lisy Hoodless i Charlene Lunnon to powieść autobiograficzna, wydana przez Hachette w popularnej serii „Pisane przez życie”. Dotyka ona niezwykle przejmującego tematu pedofilii. Nie jest to więc bynajmniej łatwa lektura, ale jednak przez swój realizm bardzo wartościowa.
Autorkami tej książki są dorosłe kobiety, które po latach koszmaru, jakie je spotkał, postanowiły podzielić się traumatycznymi przeżyciami, aby przestrzec innych przed podobnym losem oraz by uniemożliwić swemu oprawcy wcześniejsze zwolnienie z więzienia. Ich wspomnienia są wstrząsające przede wszystkim z tego powodu, iż te wydarzenia naprawdę miały miejsce, a poza tym dotyczyły małych, niewinnych dziewczynek.
Akcja powieści rozpoczyna się w momencie, gdy dziesięcioletnie Lisa i Charlene idą razem do szkoły. Czują się bezpiecznie, gdyż już wielokrotnie pokonywały tę trasę. Tego dnia jednak mają wrażenie, że ktoś w jadącym za nimi samochodzie je śledzi. I tak jest w rzeczywistości. Kierowca wysiada i siłą zaciąga Lisę do bagażnika. Przyglądająca się temu Charlene jest na tyle zdezorientowana, że stoi, jak skamieniała, zamiast uciekać. Za chwilę i ona trafia w ręce oprawcy. Nikt nie widzi rozgrywającej się tragedii, a samochód z porwanymi dziewczynkami odjeżdża. I tu daje o sobie znać różnica charakteru obu ofiar. Charlene, która była wychowywana przez matkę alkoholiczkę, wydaje się twarda, nie okazuje emocji, a jednocześnie jest świadoma tego, co może ją czekać. Lisa jest jej całkowitym przeciwieństwem – to wrażliwa, krucha, drobna dziewczynka, która nie do końca rozumie powagę sytuacji. Nie ma trudności w okazywaniu emocji, jest serdeczna, miła, ale też często płacze. Obie dziewczynki po brutalnym porwaniu, zostają wywiezione z dala od domu i przez 4 dni są stale gwałcone. Wciąż obmyślają ucieczkę, ale gdy przychodzi co do czego, to boją się to uczynić. Wierzą też słowom Alana, który zwodzi je, obiecując rychłe odwiezienie do rodziców.
Wszystkie wydarzenia niejako obserwujemy z perspektywy obu dziewczynek, ponieważ taka jest konstrukcja tej książki. Każda z nich ma zupełnie odmienny punkt widzenia na świat, inaczej interpretuje to, co zaszło. Bywa więc tak, że Alan zabiera Lisę do pokoju i nie wiemy co się z nią dzieje, czytamy tylko domysły Charlene. Dopiero potem Lisa zdradza, co wtedy czuła i przeżywała. Często opisy zachowania porywacza są na tyle dosadne i straszne, że trudno pojąć, dlaczego świat bywa aż tak okrutny i brutalny. Wystarczy jedna chwila i całe nasze życie się zmienia.
W książce bardzo interesujące jest to całe podejście psychologiczne do sprawy. Dowiadujemy się, co czują ofiary w obliczu zagrożenia, jakie są ich reakcje, jak potem radzą sobie ze wspomnieniami. Pokazane jest też zachowanie rodziny przed i po odnalezieniu, stosunek społeczeństwa, koleżanek i kolegów ze szkoły. Widzimy, jak przeżyta trauma może wpłynąć na nawet najtrwalszą przyjaźń.
Jednak „Uprowadzone” to nie tylko historia o przemocy, gwałcie i cierpieniu. Przede wszystkim pozwala ona zrozumieć, że złe doświadczenia nie muszą wcale negatywnie wpłynąć na naszą przyszłość. Nawet mimo koszmaru doświadczonego w dzieciństwie, można ułożyć sobie dalsze, szczęśliwe życie. Nie wolno się poddawać. Warto wyrzucić z siebie ból np. podczas terapii u psychologa. Z nie każdym zdarzeniem jesteśmy w stanie sobie samodzielnie poradzić. Terapia pomaga się otworzyć i wyrazić własne uczucia. Dzięki temu można zostawić ze sobą przeszłość i zacząć wszystko od nowa. Nie jest to łatwe, ale wykonalne.
Wspomnienia Lisy Hoodless i Charlene Lunnon polecam wszystkim, których interesują dramatyczne i rzeczywiste historie dzieci. Sama cenię obie autorki za to, że zechciały podzielić się m.in. ze mną swoim przeżyciami. Musiało to wymagać od nich sporej odwagi. Myślę, że książka pozwala lepiej zrozumieć człowieka, jego zachowania, reakcje, przestrzega przed niebezpieczeństwami, a jednocześnie daje pozytywny obraz przyszłości mimo doznanych krzywd.

Książka „Uprowadzone” Lisy Hoodless i Charlene Lunnon to powieść autobiograficzna, wydana przez Hachette w popularnej serii „Pisane przez życie”. Dotyka ona niezwykle przejmującego tematu pedofilii. Nie jest to więc bynajmniej łatwa lektura, ale jednak przez swój realizm bardzo wartościowa.
Autorkami tej książki są dorosłe kobiety, które po latach koszmaru, jakie je...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

„Jeździec miedziany” Paulliny Simons to przepiękna historia miłości Tatiany Mietanowej i Aleksandra, oficera Armii Czerwonej, obarczona piętnem wojny. Wszystko ma miejsce w 1941 roku, kiedy to Niemcy atakują Związek Radziecki. Powieść przybliża nam trudne losy ludzi w tym okresie, ale jednocześnie pokazuje istniejący wciąż w tym świecie zbiór wartości egzystencjalnych, którymi kierują się mieszkańcy, nie zatracając swego człowieczeństwa.
W tych właśnie realiach wojennych poznajemy Tatianę, siedemnastoletnią dziewczynę, od której sytuacja w kraju wymaga ogromnej dojrzałości. Jej brak bliźniak, Pasza, ginie podczas obozu młodzieżowego. Kiedy ojciec wysyła ją po zakupy, na przystanku autobusowym natrafia na Aleksandra, który momentalnie „wpada jej w oko”. Jest jednak pewien problem… Ten mężczyzna, jak się później okazuje, to ukochany jej starszej siostry, Daszy. Jak Tania rozwiąże ten dylemat? Czy zwycięży lojalność wobec siostry, a może jednak głos serca podpowie jej coś zupełnie innego? O tym po prostu trzeba się przekonać.
Świat, w którym funkcjonuje Tania jest przepełniony cierpieniem. Na każdym kroku towarzyszy jej ból rozstania ze swym wybrankiem, coraz bardziej zmniejszane racje żywnościowe, brak lekarstw, prądu. Życie staje się brutalne, ale w sercu dziewczyny tkwi nadzieja na lepsze jutro. Jest wierna swej miłości i skłonna do wyrzeczeń. Przechodzi naprawdę wiele, ale się nie poddaje.
Paullina Simons uświadamia nam, że człowiek, nawet w obliczu wojny, potrafi zdobyć się na piękne uczucia i wciąż je pielęgnować. W książce pełno jest scen erotycznych, opisanych ze smakiem, bynajmniej nie wulgarnych, ale wzruszających. Dzięki temu uzmysławiamy sobie, że pomimo okrucieństw otaczającego świata, można być naprawdę blisko, choć na chwilę się zapomnieć.
„Jeździec miedziany”, choć jest powieścią bardzo obszerną, niezwykle wciąga czytelnika od pierwszej strony. Mamy tam wartką akcję, ciekawe tło historyczne, idealnie zakreślonych bohaterów oraz opowieść o miłości ponad wszystkie przeciwności. Czasem aż ciężko uwierzyć, że kochać można tak szaleńczo i bezwarunkowo.
Książka Paulliny Simons wyzwala tak ogromną gamę emocji, że wracają one do nas jakże żywe już po jakimś czasie od zakończenia lektury – w naszych wspomnieniach. Powieść jest poruszająca, przerażająca, a przez to prawdziwa. Sentymentalnie i melancholijnie ukazane uczucia oraz namiętności bohaterów sprawiają, że książka wcale nie przeraża, a właściwie wywołuje zazdrość o tę cudowną, czystą miłość. Prowokuje również do zastanawiania się nad tym, jak wiele jesteśmy w stanie poświęcić dla dobra drugiej osoby i jak silne są nasze uczucia.
Jestem tak zafascynowana tą książką, iż mam nadzieję, że kiedyś doczekam się jej ekranizacji. Ta historia jest po prostu rewelacyjnie napisana, z ogromnym rozmachem, w sposób budzący wszelkie emocje. A taka właśnie powinna być dobra literatura, w tym także i romans.

„Jeździec miedziany” Paulliny Simons to przepiękna historia miłości Tatiany Mietanowej i Aleksandra, oficera Armii Czerwonej, obarczona piętnem wojny. Wszystko ma miejsce w 1941 roku, kiedy to Niemcy atakują Związek Radziecki. Powieść przybliża nam trudne losy ludzi w tym okresie, ale jednocześnie pokazuje istniejący wciąż w tym świecie zbiór wartości egzystencjalnych,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

„Opiekunka, czyli Ameryka widziana z fotela” Lucyny Olejniczak to powieść, która bawi, wzrusza i przywraca wiarę w marzenia oraz we własne możliwości. Choć traktuje o dawnych wydarzeniach, to problemy w niej poruszane, wciąż są bardzo aktualne.
Główna bohaterka, Lucy, daje nam się poznać jako matka dwójki dzieci i żona mężczyzny, który wszystkie pieniądze wydaje na alkohol. Do tego samo życie w okresie komuny bynajmniej nie rozpieszcza – w sklepach nie ma prawie niczego, a po najdrobniejszą rzecz trzeba stać w długich kolejkach. Wtedy pojawia się możliwość wyjazdu do Ameryki, do Chicago, a co za tym idzie, lepszego zarobku. Z uwagi na chęć zapewnienia korzystniejszych warunków bytowych dla swego potomstwa, kobieta podejmuje to wyzwanie, choć tak naprawdę w ogóle nie zna języka obcego. I tu właśnie zaczynają się trudności. Otrzymuje pracę opiekunki do pewnej staruszki mającej demencję, potrzebującej stałej troski i towarzystwa. Dochodzi więc do tego, że Lucy właściwie jest jak w więzieniu, ma możliwość wychodzenia z domu w ciągu dnia wyłącznie na pół godziny. A sklepy, tak odmienne od polskich, wręcz kuszą ciekawymi, barwnymi ubraniami. Ale cóż zrobić, ledwie doszło się do sklepu, już trzeba wracać. Również z powodu barier językowych rodzą się przeróżne zabawne sytuacje. Początki są naprawdę trudne, lecz Lucy nie poddaje się. Stara się przyswajać nowe słówka, uczy się samodzielnie tak pilnie, że po niedługim czasie jest w stanie sprawnie porozumieć się ze swoją podopieczną. Coraz bardziej odnajduje się w nowych realiach, ale z drugiej strony tęskni za rodziną, za możliwością dłuższego wyjścia, a nie „duszenia się” w zamkniętym pomieszczeniu, słuchając w fotelu bez przerwy tych samych opowieści „babci”. Zmiana miejsca pracy okazuje się pomyłką, gdyż trafia do bardzo dziwnych ludzi, z niezrozumiałymi nawykami i zachowaniami. Na szczęście droga powrotu do poprzedniej pracodawczyni nie jest zamknięta, a staruszka wręcz rozpromienia się na wieść o tym, że Lucy ponownie będzie się nią opiekować. Dalszych losów już nie zdradzę, przyznam jednak, że cała książka pełna jest przezabawnych i nieprawdopodobnych zdarzeń, perypetii, które sprawiają, iż do bohaterki czuje się prawdziwą sympatię.
Powieść ta jest obrazem przeżyć, jakich doświadczają ludzie emigrujący za chlebem, ukazuje ich trudne położenie po znalezieniu się za granicą. Trzeba bardzo uważać, żeby nie zostać wykorzystanym, po prostu wiedzieć, komu ufać. Czas zaraz po przyjeździe staje się jakby testem samodzielności, wytrwałości i odporności psychicznej, gdyż ten, kto nie potrafi się odnaleźć w nowej rzeczywistości, nie ma tam czego szukać. Właściwie jest się zdanym tylko na siebie. Jedynie osoby, które rozwijają się, uczą się języka, są pracowite, mogą coś osiągnąć. Czasem do głosu dochodzą myśli o swym beznadziejnym położeniu, tęsknota za domem i trudno jest zatrzymać łzy, które cisną się do oczu. Ale wiadomo, że nie ma wyjścia, podjęło się jakiegoś zadania, chce się zarobić, więc należy zebrać się w sobie i dalej walczyć. Zwłaszcza przy pracy ze starszymi ludźmi istnieje konieczność dużej dozy wyrozumiałości i cierpliwości. Dlatego jestem pełna podziwu dla Lucy, że konsekwentnie pokonywała wszelkie trudności, nie narzekając zbytnio na swoje położenie. Nawet mam wrażenie, że na koniec ta praca stała się dla niej wręcz misją, gdzie mniej patrzyła na osobiste potrzeby, a bardziej dbała o staruszkę, o jej godziwe warunki życia. A, że często dobro do nas wraca, to jej wewnętrzne ciepło zostało docenione, dzięki czemu mogła spełnić jedno ze swoich największych marzeń.
Po lekturze tej książki, ciągle zastanawiam się, ile w losach bohaterki jest autentycznych faktów z życia samej autorki. Podobno powieść powstała na bazie prawdziwych wydarzeń, jakich była uczestnikiem Lucyna Olejniczak podczas swego pobytu w Ameryce. Myślę, że to wspaniale, że spisała własne wspomnienia, gdyż młodzi emigranci mogą w nich przejrzeć się jak w lustrze, na tyle są rzeczywiste i aktualne. Mnie chyba najbardziej rozbawiło spostrzeżenie Lucy na temat tego, jakie wyglądają chociażby relacje międzyludzkie podczas wędrówki po mieście. W Ameryce często uśmiechają się do siebie osoby, które się nie znają i jest to naturalne, a w Polsce taki uśmiech odbierany zostaje dość krytycznie, jako coś dziwnego. Też to kiedyś zauważyłam w innych krajach.
W „Opiekunce” trudne tematy są podane w sposób lekki, przystępny, wręcz humorystyczny, dlatego nie jest to smętna książka, a wręcz wartka opowieść o kobiecie, która odważyła się zawalczyć o lepszą przyszłość dla siebie i swojej rodziny. I udowodniła, że jeśli posiadamy sporą motywację, to żadne przeszkody nie są nam straszne, a na trudności trzeba czasem po prostu spojrzeć z przymrużeniem oka. Przyznam, że przy tej powieści naprawdę bardzo dobrze się bawiłam i chętnie sięgnę po kolejne książki tej autorki.

„Opiekunka, czyli Ameryka widziana z fotela” Lucyny Olejniczak to powieść, która bawi, wzrusza i przywraca wiarę w marzenia oraz we własne możliwości. Choć traktuje o dawnych wydarzeniach, to problemy w niej poruszane, wciąż są bardzo aktualne.
Główna bohaterka, Lucy, daje nam się poznać jako matka dwójki dzieci i żona mężczyzny, który wszystkie pieniądze wydaje na alkohol....

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Książka Ruth Symes pt. „Klara Hokus. Magiczny Zaułek” opowiada o dziewczynce, która wydaje się inna niż wszystkie. A to dlatego, iż od najmłodszych lat jej największym pragnieniem jest zostanie czarownicą. Mieszka w sierocińcu, gdzie podrzucono ją, gdy była jeszcze maleńka. Chętnie ubiera się na czarno, wierząc w swoje nadprzyrodzone zdolności. Dlatego wszyscy trzymają się od niej z dala. Wszyscy oprócz… Sama, który podobnie jak ona, przejawia ekscentryczne zainteresowania, pasjonując się życiem żab, pająków i jaszczurek. Klara marzy o Idealnej Rodzinie, która mogłaby ją zaadoptować, jednocześnie akceptując jej fascynację światem magii. W końcu pojawia się szansa na to pod postacią panny Lili Strzygońskiej, która postanawia na próbę wziąć tę wyobcowaną istotkę pod swój dach. Na wieść o tym, Klara jest wniebowzięta i ciekawa nowego domu. Jakież spotyka ją rozczarowanie, gdy tam dociera. Wszystko wydaje się nudne, nie nosi w sobie ani krzty tajemniczości. Tylko, czy to aby nie są tylko pozory? Z jakiegoś przecież powodu miejsce to nosi nazwę Magicznego Zaułku… Dzieją się tam rzeczy naprawdę niesłychane. Wokoło mieszkają bardzo nietypowe osobistości, ukrywające się przy pomocy zaklęć pod mgiełką zwyczajności, aby ktoś niepowołany nie zorientował się w ich rzeczywistej twarzy. Czy Klara odnajdzie się w zastanych realiach? Czy jej dalsze życie będzie miało coś wspólnego z magią? Po prostu warto zajrzeć do tej książki i się o tym przekonać.
Fascynujący jest ten świat, pokazany oczami czarowniczki, czyli dziewczynki, która dopiero aspiruje do awansowania w przyszłości do poważnego miana czarownicy. Droga ta wiedzie przez trudne zawiłości sztuki magicznej, gdzie często rezultat danego zaklęcia zupełnie różny jest od zamierzonego.
Książkę o Klarze Hokus dostałam niedawno w prezencie i zastanawiałam się, komu mogłabym ją dalej podarować. Wtedy moją uwagę przykuła barwna okładka i równie sympatyczne czarno-białe rysunki w środku. Przypomniały mi się czasy, kiedy będąc małą dziewczynką sama czytałam powieści z gatunku fantasy. I mimo dojrzałego już wieku, postanowiłam zatopić się w lekturze „Magicznego Zaułku”.
Już od pierwszych stron książka ta mnie urzekła, przeniosła do krainy wyobraźni, marzeń i snów. Całkowicie zapomniałam o otaczającej mnie rzeczywistości. Porusza ona wiele kwestii, które dotykają nas na każdym etapie życia, jak: potrzeba akceptacji, odrzucenie, miłość, przyjaźń, dążenie do wyznaczonych celów. Sądzę więc, że jest do skarbnica wiedzy, która pozwoli dzieciom na zgłębienie i poznanie często niezrozumiałego świata. Nauczy je walki o własne szczęście, bez poddawania się, jak również pielęgnowania przyjaźni, która jest prawdziwą wartością. Uświadomi dziecku odmienność każdego z nas, świadczącą o wyjątkowości, wytłumaczy, że warto być sobą wbrew krytycznym uwagom nieprzychylnych osób.
Nagromadzenie zwrotów akcji, fantazji i magii sprawia, że książkę czyta się jednym tchem. Do tego napisana jest bardzo prostym językiem, bez trudnych zwrotów, co pozwoli dziecku na łatwiejsze przyswojenie prawd w niej zawartych. Nie dostrzeżemy tam typowego moralizowania. Wszelkie mądrości tkwią tam zawoalowane w tajemniczej treści opowieści. Dziecko staje się badaczem i odkrywcą praw rządzących światem. Dochodzi do pewnych wniosków, jednocześnie przyjemnie spędzając czas. Nie ma tam też agresji, brutalności, różnych straszydeł, więc książkę można przeczytać nawet przedszkolakowi. Dzieciom starszym, chodzącym do szkoły podstawowej, duża frajdę sprawi samodzielna jej lektura. Tekst napisany jest dużą czcionką, więc czytanie nie powinno sprawić im najmniejszych problemów.
„Klarę Hokus. Magiczny Zaułek” naprawdę serdecznie polecam. Jeśli mnie, dorosłą osobę, tak wciągnęła, to jakąż radość będzie miało z niej dziecko, które właśnie łaknie takich historii. A przy tym wiele się nauczy, uwierzy w swoje możliwości i rozbudzi wyobraźnię. A ileż tam emocji! Tego po prostu trzeba doświadczyć…

Książka Ruth Symes pt. „Klara Hokus. Magiczny Zaułek” opowiada o dziewczynce, która wydaje się inna niż wszystkie. A to dlatego, iż od najmłodszych lat jej największym pragnieniem jest zostanie czarownicą. Mieszka w sierocińcu, gdzie podrzucono ją, gdy była jeszcze maleńka. Chętnie ubiera się na czarno, wierząc w swoje nadprzyrodzone zdolności. Dlatego wszyscy trzymają się...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Po książki Cathy Glass zawsze sięgam z miłą chęcią, gdyż interesują mnie historie dzieci, pokazane z perspektywy psychologicznej i wychowawczej. Tym razem mój wybór padł na „Czekając na anioły”. Przyznam, że w pierwszej kolejności przyciągnęła mnie okładka, na której widać chłopczyka o niebiańsko błękitnych oczach. Kiedy zorientowałam się, że ta książka będzie dotykała tematyki śmierci rodzica i prób pomocy dziecku w obliczu takiej tragedii, od razu zdecydowałam się ją przeczytać. Na pierwszy rzut oka widać było, iż powieść będzie odróżniała się od poprzednich pozycji z serii „Pisane przez życie”. I to mnie zaintrygowało.
Cathy Glass – autorka książki, a jednocześnie jej bohaterka, jest pracownicą opieki społecznej. Ma dwójkę własnych dzieci: malutką Paulę i starszego Adriana, które wychowuje samodzielnie, gdyż mąż odszedł od niej już jakiś czas temu. Wtedy właśnie zostaje poproszona o zaopiekowanie się ośmioletnim chłopcem, Michaelem, którego ojciec umiera na raka. Położenie Michaela stało się dramatyczne, gdyż jego matka również nie żyła, a jedyna ciotka nie kwapiła się do wzięcia go pod swoje skrzydła. Jedyna nadzieja pozostawała więc w rodzinie zastępczej. W głowie Cathy zaczęły dochodzić do głosu pewne wątpliwości: czy da radę udźwignąć taki ogrom smutku? Czy jej własne dzieci zniosą to wszystko, skoro nie tak dawno opuścił je ojciec? Czy zdoła odpowiednio wychować to dziecko dalej na katolika, skoro sama jest niewierząca? Ta sytuacja wydawała się zupełnie nietypowa, gdyż do tej pory Cathy zajmowała się dziećmi raczej tymczasowo, a tu miała prawdopodobnie pojawić się pomoc stała, nie wykluczająca późniejszej adopcji. Ostatecznie kobieta spotyka się z ojcem Michaela, Patrikiem, po czym nadal pełna rozterek, postanawia zająć się chłopcem. Od tej chwili jej świat zupełnie się zmienia. Przepełniają go ciągłe telefony, wizyty, nieoczekiwane wiadomości, smutki, ale i radości. Pomoc dziecku staje się dla niej jakby pasją, oddaje się jej bez reszty.
W książce szokuje najbardziej ta niesprawiedliwość, która spotyka niewinnego, bezbronnego chłopca – śmierć obojga rodziców i brak dalszej rodziny, która mogłaby się nim opiekować. Michael, w obliczu ciężkiej choroby swego ojca, nagle musiał stać się dojrzalszy, przejąć wiele obowiązków w domu, został pozbawiony beztroskiego dzieciństwa. I jakiż był odmienny od dzieci, którymi dotychczas zajmowała się Cathy. Nie sprawiał trudności wychowawczych, w swoim życiu kierował się głęboką wiarą w Boga, a do wszystkich odnosił się z serdecznością. Jego szczerość i doznawany ból były naprawdę przejmujące. Ale Michael dzielnie znosił wciąż pogarszający się stan ojca. Ciężkie chwile pomagała mu przetrwać jego religijność i ufność w anioły, które kiedyś wskażą jego tacie drogę do wiecznej szczęśliwości. Zaskakiwała mnie też łatwość adaptacji chłopca do nowych warunków, w jakich przychodziło mu funkcjonować. Szybko odnalazł się w domu Cathy, nawiązał bliskie i ciepłe relacje z Paulą i Adrianem, chętnie się z nimi bawił.
„Czekając na anioły” zawiera wiele zwrotów akcji, momentów przełomowych, a do tego autorka tak buduje tajemniczość, zaciekawienie dalszymi losami bohaterów, że naprawdę ciężko jest oderwać się od tej książki. Do tego tak silnie działa na emocje, iż chwilami nie sposób pohamować wzruszenia i łez. Niesie ze sobą jednak pozytywne, optymistyczne przesłanie, że człowiek jest zdolny do wielu poświęceń i potrafi przetrwać naprawdę wiele, nawet w dramatycznych okolicznościach. Czasem wystarczy wykonać pierwszy rok, zdobyć się na odwagę i podjąć się określonego wyzwania. Jest wiele osób o dobrym sercu, które są gotowe bezinteresownie nieść pomoc innym. Nie ma sytuacji beznadziejnych, trzeba tylko spróbować znaleźć jakieś wyjście. Dlatego też książkę polecam, ponieważ m.in. uczy nas ona, jak zachować się w obliczu własnych problemów i jak nie załamać się. Przynosi obraz wiary w lepsze jutro.
Cieszę się, że Cathy Glass za pomocą kart swej powieści zaprosiła mnie do swego domu, gdzie panuje ciepło, ale też określone zasady. To właśnie podobało mi się w tej kobiecie najbardziej, że potrafiła wyznaczyć domownikom pewne reguły i konsekwentnie je egzekwowała. Dzieci wiedziały więc, co im wolno, a czego nie. Na tym polega właśnie dobre wychowanie. Chylę czoła przed nią, że mimo trudnej i obciążającej pracy, zdołała wychować własne dzieci na dobrych ludzi, poszukujących odpowiedzi na wiele pytań, otwartych i szczerych. W domu Cathy Glass przebywa się tak chętnie i sprawia to taką przyjemność, że wkrótce sięgnę po kolejną z jej powieści. Już nie mogę się doczekać…

Po książki Cathy Glass zawsze sięgam z miłą chęcią, gdyż interesują mnie historie dzieci, pokazane z perspektywy psychologicznej i wychowawczej. Tym razem mój wybór padł na „Czekając na anioły”. Przyznam, że w pierwszej kolejności przyciągnęła mnie okładka, na której widać chłopczyka o niebiańsko błękitnych oczach. Kiedy zorientowałam się, że ta książka będzie dotykała...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Przyznam, że początki mojej lektury książki Reinholda Messnera pt. „Na szczycie. Kobiety na górze” nie należały do łatwych. Trudno było mi przestawić się na bardzo filozoficzne wywody na tematy wspinaczkowe. Niektóre ze zdań z tych esejów czytałam po kilka razy, aby ostatecznie zrozumieć ukryty w nich sens. Ale potem było już tylko lepiej.
Autor, będący legendą gór, pierwszym zdobywcą Korony Himalajów, nakreśla nam historię kobiecej drogi do osiągania szczytów. Początkowo są to więc emancypacyjne próby, spotykające się z szyderstwem i pogardą męskiej części społeczeństwa. Ale kobiety dzielnie walczą o swoją pozycję! Ba! Momentami stają się lepsze od mężczyzn. Messner porusza też wiele drażliwych kwestii. Krytykuje wyprawy komercyjne za to, że prawie całkowicie eliminują niebezpieczeństwo. Klient może liczyć na poręczówki, butle z tlenem, pomoc Szerpów. Tylko, czy na tym polega przygoda? Autorowi nie podobają się również chorobliwe wyścigi, np. kto będzie najszybciej na szczycie, kto będzie najmłodszym zdobywcą. Tu zatraca się szacunek do gór i jakiekolwiek mistyczne przeżycie. Dochodzi do tego, że niektórzy przylatują do bazy helikopterem, zamiast docierać tam pieszo, aby zaoszczędzić czas, siły, a także wyprzedzić rywala.
Z książki „Na szczycie” wielokrotnie wręcz bije podziw Messnera wobec kobiecych osiągnięć, ich samozaparcia, wytrwałości, siły fizycznej i psychicznej. Przedstawia nam sylwetki kobiet, które w górach zaszły naprawdę daleko. Jeden z rozdziałów poświęcony jest naszej rodaczce, Wandzie Rutkiewicz. Co mnie tu zaskoczyło – nie spodziewałam się, że Wanda i Reinhold darzyli się sporą sympatią, chętnie konwersowali ze sobą, Wanda mu się zwierzała, gdyż niestety w życiu nie miała łatwo. Co krok spotykały ją jakieś tragedie.
Książka Messnera jest prawdziwym obrazem walki kobiet o równouprawnienie w różnych dziedzinach życia. Stanowi skarbnicę wiedzy o najsłynniejszych alpinistkach i himalaistkach. Niezwykle zdziwiło mnie, a jednocześnie ucieszyło to, że ten wyśmienity wspinacz postanowił poświęcić jedną ze swoich książek właśnie kobietom. Uderzające jest tu znawstwo tematu, poparte źródłami. Do tej pory byłam przekonana, że dla Messnera kobiety w górach się nie liczyły. Jakże mylne było to moje przypuszczenie. Właściwie każda charakterystyka, poczyniona przez autora, stanowi pochwałę charyzmy, indywidualności opisywanej postaci, a nawet wylewają się z niej ciepłe słowa skierowane do kobiet.
Myślę, że do tej książki będę wracać wielokrotnie. Jest w niej tak wiele przemyśleń i mądrości, że trudno to wszystko uchwycić przy pierwszym czytaniu. Książkę polecam każdemu, kto zastanawia się nad własnym życiem, wierzy w marzenia. Kto wie, może jej lektura spowoduje w kimś pragnienie przekraczania własnych granic, sprowokuje do walki o własne przekonania, idee… Naprawdę, gorąco polecam tę książkę i to nie tylko kobietom.

Przyznam, że początki mojej lektury książki Reinholda Messnera pt. „Na szczycie. Kobiety na górze” nie należały do łatwych. Trudno było mi przestawić się na bardzo filozoficzne wywody na tematy wspinaczkowe. Niektóre ze zdań z tych esejów czytałam po kilka razy, aby ostatecznie zrozumieć ukryty w nich sens. Ale potem było już tylko lepiej.
Autor, będący legendą gór,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Książka Tomasza Grzywaczewskiego pt.„Przez dziki Wschód” opisuje ekspedycję śladami ucieczki z łagru, dokonanej najprawdopodobniej przez Witolda Glińskiego. Ta właśnie to wydarzenie stało się dla autora tej książki inspiracją do wyruszenia w niezwykle trudną podróż. Dotarł on do źródeł mówiących, że to raczej Gliński porwał się na ten odważny krok, a nie słynny Sławomir Rawicz, który napisał bestsellerowy „Długi marsz”.
Postać zbiega tak mocno zafascynowała Grzywaczewskiego, że zrodził się w jego głowie pomysł zorganizowania ekspedycji. Widział, że samotnie nie dokona takiej wędrówki, więc po dłuższych poszukiwaniach, do jego grupy dołączył Bartosz Malinowski i Filip Drożdż – filmowiec. Udało im się również umówić na wywiad z samym Glińskim, dzięki czemu otrzymali wiele cennych wskazówek. Wkrótce zyskali sponsora, bez którego ta wyprawa nie doszłaby do skutku. Wcześniej ustalili cały przebieg ekspedycji, zorganizowali niezbędny sprzęt i ubiór, skontaktowali się z Polonią na Syberii. Otrzymali potrzebne wizy, a o permit na wjazd do Tybetu nie ubiegali się, gdyż było pewne, że nie dostaną go. Postanowili więc zaryzykować i jakoś obejść pograniczników bez tego pozwolenia.
Podróż rozpoczęli na Syberii, gdzie spotkali się ze sporą gościnnością mieszkańców, ale i z trudnościami transportowymi. Autor ukazał tu prawdziwy obraz dawnej Rosji, gdzie stoją jeszcze pomniki Lenina, ludzie wierzą w zabobony, a po miastach strach poruszać się samemu. Często jest się też odciętym całkowicie od świata poprzez głębokie błota i lód na rzece. I nic nie można zrobić, trzeba czekać.
Nie zdradzę, czy podróżnikom udało się dotrzeć do celu, czyli pokonać 8000 km. Powiem tylko, że jestem pełna podziwu dla ich odwagi i samozaparcia. Porwali się na coś, czego do końca nie byli pewni, czy faktycznie ma szansę realizacji. W wielu wypadkach musieli jednak zdać się wyłącznie na siebie. Znosili niewygody, niebezpieczeństwa, podejmowali ryzyko, potrafili zapanować nad ciągłym głodem i frustracją. Do tego trzech zupełnie obcych mężczyzn, których złączył jeden wspólny cel, umiało koegzystować ze sobą właściwie zupełnie bez najmniejszej nawet kłótni.
Sądzę, że książka bardzo dobrze opisuje wschodnie tereny, tamtejszą kulturę, tradycje, mieszkańców i warunki ich życia. Czasami przeszkadzały mi tylko trochę dłużyzny, gdzie właściwie niewiele się dzieje. Ale są tam też momenty, kiedy akcja mocno nabiera tempa i czuć zew prawdziwej przygody oraz zagrożenia.
Książka jest bardzo ładnie wydana, pełna kolorowych zdjęć, podzielona na rozdziały, a przez to przejrzysta. Stanowi skarbnicę wiedzy o ludzkich możliwościach i zachowaniach, przenosi nas w ciekawe miejsca, ukazuje dobitnie różne systemy polityczne. Nakłania do realizacji własnych marzeń i do podejmowania wyzwań. Dlatego jest naprawdę warta przeczytania.

Książka Tomasza Grzywaczewskiego pt.„Przez dziki Wschód” opisuje ekspedycję śladami ucieczki z łagru, dokonanej najprawdopodobniej przez Witolda Glińskiego. Ta właśnie to wydarzenie stało się dla autora tej książki inspiracją do wyruszenia w niezwykle trudną podróż. Dotarł on do źródeł mówiących, że to raczej Gliński porwał się na ten odważny krok, a nie słynny Sławomir...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

„Prawdziwa królowa. Elżbieta II jakiej nie znamy” Andrew'a Marr'a to książka niezwykła, pokazująca nie tylko życie samej monarchini, ale też i całej dynastii Windsorów. Autorem jest brytyjski dziennikarz i komentator polityczny, który w tym wypadku akurat wzniósł się na wyżyny obiektywizmu i neutralności, unikając oceny oraz krytykanctwa.
Marr początkowo opowiada nam całą historię dynastii, nie ukrywając najdrobniejszych i niewygodnych faktów. Potem przechodzi do dzieciństwa samej Elżbiety, która już od najwcześniejszych lat była wdrażana do obowiązków. Ojciec stopniowo wprowadzał ją w zajęcia i rytuały, jakie miały jej kiedyś dotyczyć. Nigdy nie buntowała się wobec swojej roli, pogodziła się z losem, nie narzekała, poważnie podchodziła do oczekiwań, jakie z nią wiązano. Swe późniejsze władanie uważała za powołanie i misję. Szybko przejęła zachowania i idee rządzące w domu. Nikt nie spodziewał się, że przyjdzie jej tak nagle objąć tron i w tak młodym wieku. Ale stanęła na wysokości zadania.
Autor opisuje też wiele przełomowych i istotnych chwil, jak zaręczyny z Filipem Mountbattenem, ślub, narodziny dzieci, koronację, pojawienie się w rodzinie Diany Spencer i jej tragiczną śmierć, pożar w pałacu. Wszystko przedstawione jest w bardzo konkretny, ale i czasem w emocjonalny sposób. Odkrywamy życie Elżbiety II niejako od kuchni.
Andrew Marr stwierdza, że aby poznać dobrze samą królową, trzeba by towarzyszyć jej przez kilka miesięcy. Dopiero wtedy można docenić ogrom jej pracy. Codziennie musi ona czytać całe góry dokumentów, pokazywać się w różnych miejscach, przyjmować ważne wizyty i serdecznie odnosić się do swych gości.
Królowa już od samego początku panowania dzielnie znosi rutynę, chociażby przebieranie się w rozmaite stroje kilka razy dziennie. Wokół siebie roztacza aurę tajemniczości, przez co wzbudza zainteresowanie. Z natury jest osobą raczej nieśmiałą, ale nie daje tego po sobie poznać, wykorzystując swe wręcz aktorskie umiejętności. Jest drugim co do długości panowania monarchą w brytyjskiej historii i do tego raczej uwielbianym. Elżbieta II czuje się swobodnie wśród ludzi młodych i skromnych, interesuje się też życiem czarnoskórych i azjatyckich Brytyjczyków. Jest żywym symbolem nie tylko Wielkiej Brytanii, ale też kilkunastu innych narodów. Chociaż nie ma formalnej władzy, nie rządzi krajem, to jednak posiada ogromny autorytet. Wiernie służy swym poddanym. Jest mistrzynią w ukrywaniu emocji, dlatego tak łatwo się pomylić, odczytując jej wyraz twarzy. Musi tak zachowywać się w obecności gości, aby nikogo nie urazić. Sama dopilnowuje wielu rzeczy, jak np. czystość pokoi na ich przybycie. Często dyskursom przysłuchuje się w milczeniu albo naprowadza rozmowę na odpowiednie tory. Cały czas pozostaje jednak neutralna i trzeźwa w swych osądach. Do tego ma niezwykle dobrą pamięć. Chętnie parodiuje różne osoby. Już od dziecka kocha konie, uwielbia oglądać ich wyścigi i kibicować. Przy tym jest zupełnie odmienna od swojej matki. Nie odziedziczyła po niej skłonności do flirtu, ani zamiłowania do plotek. Rozważnie obchodzi się z pieniędzmi, potrafi zachować dystans do problemów i ma poważne podejście do życia. Zawsze postępuje zgodnie z tradycją, jest kobietą głęboko wierzącą, pewną siebie i opanowaną. Już jej guwernantki zauważyły kiedyś jej zrównoważenie, umiejętność koncentracji, dobroć i łagodność. Potrafi romantycznie kochać, o czym świadczyło jej zauroczenie księciem Filipem. Nigdy też właściwie nie zrobiła niczego, co by było niezgodne z oczekiwaniami. Jest powściągliwą „mistrzynią lodowatego spojrzenia”, który wypracowała w obliczu braku prywatności, ciągłego obserwowania i czasem nielojalności służby. Jej życie było od początku zupełnie inne, niż pozostałych obywateli. Nie mogła nawet wyjść do muzeum, bo wzbudzała od razu zainteresowanie i plotki. Szybko nauczyła się też oceniać ludzi i ich zachowania, oczywiście skrycie. Dalekie podróże znosiła cierpliwie, wytrzymale, potrafiąc przez godziny zachować wystudiowany uśmiech na twarzy. Chętnie z nią rozmawiano, gdyż stanowiła uosobienie dyskrecji. Audiencje u królowej porównywano do sensu w gabinecie terapeutycznym.
Kluczem do dobrej percepcji królowej przez społeczeństwo było jej szczęśliwe małżeństwo z księciem Filipem. Książę był on dla niej wsparciem, dużo energii wkładał w wychowanie dzieci. Kiedyś stwierdził, że nikt nie wybrałby takiego trybu życia, jakie wiedzie królowa. On przecież najlepiej ją znał i jej „program dnia”. Filip był aktywnym i zaangażowanym członkiem rodziny. Prasa oczywiście doszukiwała się różnych zgrzytów w tym małżeństwie i niewierności, ale nic takiego nie miało miejsca. Co innego, jeśli spojrzeć na pozostałych z rodu Windsorów.
Elżbieta II idzie też z duchem czasów, jest postępowa, nowoczesna, wprowadza zmiany z obowiązujących wcześniej zasadach. Z jednej strony stała się otwarta na media, a z drugiej strony zachowała wobec nich zdrowy dystans. Dziarsko się trzyma, jak na swój wiek, cały czas jest aktywna, dba o to, aby ładnie się prezentować.
W książce „Prawdziwa królowa” urzekło mnie kilka nieznanych mi wcześniej informacji. Pierwszą z nich było to, że naród brytyjski był tak zdeterminowany, aby zobaczyć koronację królowej, że wypożyczano lub nawet kupowano specjalnie na tę okazję telewizory. Inną ciekawą anegdotą wydał się fakt, że gdy królowa zejdzie ze swego jachtu na brzeg i w ciągu minuty lub dwóch się obejrzy, to jest to znak, że potrzebuje towarzysza do przechadzki. Rozbawił mnie też sposób rekrutacji marynarzy na owy jacht.
W tej biografii uderzyło mnie z kolei dość krytyczne spojrzenie autora na osobę Diany Spencer. O ile wcześniej zachowywał obiektywność, o tyle tutaj zaczął wyrażać niepochlebne opinie. Zdziwiło mnie to, gdyż z mediów zapamiętałam zupełnie inny obraz tej kobiety.
Inną rzeczą, która trochę przeszkadzała mi na początku książki, to niedokładne sprecyzowanie, o którą z Elżbiet chodzi (królowa i jej matka nosiły to samo imię). Jeśli więc były opisywane równocześnie, często można się było poplątać. Myślę jednak, że to nie przeszkadzało w odbiorze. Wystarczyło na chwilę się cofnąć i rozeznać, o której z nich mowa.
Teraz zastanawiam się, jakby to było dziwnie widzieć swoją podobiznę wszędzie – w telewizji, na znaczkach pocztowych, na monetach. Elżbieta II doświadczyła tego, ale bynajmniej nie stała się osobą egzaltowaną, zadufaną w sobie. Z jej postawy bije wręcz serdeczność i ciepło. Myślę, że o jej miłości najlepiej może powiedzieć rodzina Windsorów, której jest bardzo oddana.
Książkę tę naprawdę szczerze polecam. W ogóle nie przeszkadza to, że jest to lektura dość obszerna. Podziw wzbudza wkład pracy samego autora. Możemy lepiej poznać historię Wielkiej Brytanii, dynastii nią rządzącej oraz ciekawostki o aktualnie panującej monarchini. Chociaż jest to biografia, to jednak bardzo dobrze się ją czyta. Została podzielona na rozdziały i opatrzona dużą ilością ładnych zdjęć. Teraz jeszcze z większym sentymentem patrzę na królową. Po przeczytaniu tej książki wydała mi się jakaś bardziej ludzka, pełna poczucia humoru i znająca swoje miejsce. Jest to historia kobiety, która potrafiła odnaleźć się w zastanej rzeczywistości i jeszcze czerpać z tego radość. Mało tego! Dając tę radość także innym – swoim poddanym i rodzinie. Cieszę się, że Wydawnictwo Marginesy wydało tę książkę i miałam okazję przeczytać ją po polsku. Obecnie pragnę jeszcze zobaczyć film, który podobno powstał równolegle z tą biografią. Książka Marra zachęciła mnie do dalszego wyszukiwania nowinek o królowej. A taka powinna być dobra książka – przywiązywać czytelnika do siebie i pobudzać do refleksji. Polecam – naprawdę wartościowa pozycja w literaturze faktu.

„Prawdziwa królowa. Elżbieta II jakiej nie znamy” Andrew'a Marr'a to książka niezwykła, pokazująca nie tylko życie samej monarchini, ale też i całej dynastii Windsorów. Autorem jest brytyjski dziennikarz i komentator polityczny, który w tym wypadku akurat wzniósł się na wyżyny obiektywizmu i neutralności, unikając oceny oraz krytykanctwa.
Marr początkowo opowiada nam całą...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Książka pt. „Miłość w kasztanie zaklęta” Moniki Oleksy tak mnie zafascynowała i urzekła, że postanowiłam przeczytać ją jeszcze raz, aby ponownie zatopić się w ten magiczny świat. Jakże ta pozycja różni się od wielu pozostałych na rynku! Można by zaryzykować stwierdzenie, iż ta książka ma duszę. Znajduje się w niej tak szerokie spektrum emocji i uczuć, że trudno pozostać obojętnym. Piękno i ciepło, jakie wylewają się z kart powieści powodują, że naprawdę czyta się ją jednym tchem, ciężko się oderwać. Czytelnik znajdzie tam też smutek i rozpacz, jak również elementy humorystyczne. Książka ta zabiera nas w ludzki świat, w balansowanie między trudnymi wyborami, w rozterki, w zdarzenia losowe, w samotność, ale i w miłość. Jest tak prawdziwa, że ma się wrażenie, jakby bohaterów znało się od dawna. Poruszane tematy nie są łatwe, ale powodują, że zaczynamy zastanawiać się nad samym sobą, nad kruchością życia. Uświadamiamy sobie, jakie tragedie spotykają innych ludzi i widzimy, w jaki sposób przez nie przechodzą, próbują się z nimi zmierzyć. Obserwujemy, jak nasze zachowanie wpływa na życie bliskich nam osób. Czasem pojawia się kryzys wiary w Boga i niechęć do spoglądania w przyszłość. Człowiek zatruwa się własnymi myślami, nie potrafi się ich wyzbyć i nie pozwala sobie pomóc. W tej sytuacji cierpi nie tylko on, ale i otoczenie.
Książka przywróciła mi wiarę w człowieka, w jego siłę, w umiejętność przebaczania, pogodzenia się z losem. Autorka swoim piórem wymalowała tak piękny obraz miłości, czystej, dozgonnej, bezgranicznej, że aż chciałoby się samemu czegoś takiego doświadczyć.
Powieść ta jest dla mnie swoistą pochwałą jesieni, jej barw, darów, czasu refleksji i przemijania. Pokazuje, że nawet w drobnej rzeczy tkwi ukryte piękno. Pozwala spojrzeć sentymentalnie i melancholijnie na otaczający nas świat, bardziej przychylnym wzrokiem, pełnym nadziei i radości. Czasem po prostu nie zauważamy szczęścia, które jest obok nas.
„Miłość w kasztanie zaklęta” daje duchowy spokój i nadzieję na lepsze jutro. Złe chwile, choć bolą tak, że zastanawiamy się, czy damy radę je przeżyć, są tylko chwilowe. To od nas zależy, czy się poddamy, załamiemy, pogrążymy w świecie smutku, do którego nikt nie będzie miał dostępu, czy też stawimy czoła przeciwnościom, nauczymy się żyć na nowo. Nasze życie jest pełne przypadków i okoliczności, których nigdy nie przewidzimy, ale nigdy nie ma sytuacji bez wyjścia. Ważne jest otwarcie się na ludzi, którzy mogą nam pomóc w przejściu przez ten trudny okres.
Dodam jeszcze, że część akcji książki przedstawiona jest przy pomocy retrospekcji. Autorka stopniowo odkrywa przed nami wszystkie karty, odsłania pogmatwane losy, które są nieprzewidywalne, ciągle zaskakują.
Książkę przeczytałam już kilka dni temu i przyznam, że nadal żyję tym światem, przeżywam go na nowo, zastanawiam się nad różnymi faktami. Niedawno pojawiła się nowa książka p. Moniki Oleksy pt. „Ciemna strona miłości”. Na pewno wkrótce ją przeczytam, jestem niezmiernie ciekawa i czuję się zaproszona do tego uduchowionego świata.

Książka pt. „Miłość w kasztanie zaklęta” Moniki Oleksy tak mnie zafascynowała i urzekła, że postanowiłam przeczytać ją jeszcze raz, aby ponownie zatopić się w ten magiczny świat. Jakże ta pozycja różni się od wielu pozostałych na rynku! Można by zaryzykować stwierdzenie, iż ta książka ma duszę. Znajduje się w niej tak szerokie spektrum emocji i uczuć, że trudno pozostać...

więcej Pokaż mimo to