rozwiń zwiń

Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz

Na półkach:

Niespodziewanie przyjemna pigułka historyczna. Na niecałych 400 stronach autor omówił najważniejsze zagadnienia okresu średniowiecza, zahaczając nawet o wiek XVII.
Książka jest bogato ilustrowana i napisana w przemyślany, przystępny i uporządkowany sposób. W trakcie lektury często łapałem syndrom jeszcze jednej strony/rozdziału.
Z uwagi na szeroki zakres omawianego tematu przy niewielkiej objętości pozycja jest bardzo skrótowa. Poszczególne tematy są bardziej sygnalizowane niż dokładnie omówione. Tu można się dowiedzieć, że coś się wydarzyło, z jakiej przyczyny i jakie przyniosło skutki, a szczegółów należy szukać w opracowaniach skupiających się na konkretnym zagadnieniu.
Gdyby ta pozycja wpadła komuś w ręce, warto dać jej szanse, a jednocześnie sobie zafundować odświeżenie wiedzy.

Niespodziewanie przyjemna pigułka historyczna. Na niecałych 400 stronach autor omówił najważniejsze zagadnienia okresu średniowiecza, zahaczając nawet o wiek XVII.
Książka jest bogato ilustrowana i napisana w przemyślany, przystępny i uporządkowany sposób. W trakcie lektury często łapałem syndrom jeszcze jednej strony/rozdziału.
Z uwagi na szeroki zakres omawianego tematu...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Ło Paaanie jakie to jest dobre.

Kosmiczny krążownik "Niezwyciężony" zostaje wysłany z misją poszukiwawczą na niezamieszkałą planetę, gdzie wcześniej utracono kontakt z bliźniaczym statkiem "Kondor". Na miejscu okazuje się, że choć warunki w zasadzie pozwalają na rozkwit życia biologicznego, to powierzchnia planety jest całkowicie martwa, a jest to tylko jedna z osobliwości tej planety.

Historia jest nie za długa, nie rozwleczona i nie tak ciężka jak Solaris. Nie zamęcza również czytelnika szczegółowymi aspektami technicznymi. Słowem bardziej thriller w erze zaawansowanej eksploracji kosmosu, niż ciężkostrawne tomiszcze dla zapalonych inżynierów-filozofów. Akcja płynie szybko i sprawnie, a wszelkie rozważania filozoficzno-moralne są wprowadzone tak naturalnie i swobodnie, że nie zamęczają w trakcie lektury i nie kuszą do ich przeskakiwania. Postaci są wyraziste i jednocześnie całkiem ludzkie. Nie ma tu pomnikowych herosów ratujących świat, tylko ludzie chcący wykonać zadanie i przeżyć.

Na koniec warto jeszcze zwrócić uwagę na nieodpartą "filmowość" tej powieści. Są powieści dobre, przy których w trakcie lektury czuje się, że na ekranie historia prędzej by straciła niż zyskała. Natomiast tutaj, jeżeli tylko "Niezwyciężony" trafiłby w ręce reżysera, który chciałby tą opowieść przenieść na ekran, a nie powycinać czego nie rozumie i wolne miejsce zapełnić własnymi dyrdymałami, to wyszedłby porządny thriller sci-fi.

Ło Paaanie jakie to jest dobre.

Kosmiczny krążownik "Niezwyciężony" zostaje wysłany z misją poszukiwawczą na niezamieszkałą planetę, gdzie wcześniej utracono kontakt z bliźniaczym statkiem "Kondor". Na miejscu okazuje się, że choć warunki w zasadzie pozwalają na rozkwit życia biologicznego, to powierzchnia planety jest całkowicie martwa, a jest to tylko jedna z osobliwości...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Miroslav Żamboch to dla mnie trochę problematyczny autor. Z jednej strony serię o Koniaszu uwielbiam, a z drugiej sięgnięcie po inną jego książkę kończy się zawodem (no dobra "Łowcy" mi się akurat podobali, bo dinozaury jakoś pomagają). Nie ma większego znaczenia kim jest bohater jego książki, bo zawsze mimo śmiertelnych ran i witania się z kostuchą, zdąży się zregenerować na tyle, aby tą kolejną walkę z przeważającymi liczebnie przeciwnikami wygrać zaskakując samego siebie. Prawdopodobnie gdybym przeczytał z sześć książek tego autora ciągiem, to kolejne mógłbym już pisać sam. Może nie od razu powieści, ale zbiory opowiadań czemu nie.
Przechodząc do "Percepcji" to jest tu dokładnie według "żambochowego standardu", tylko intensywniej. Już na pierwszych stronach wywiązuje się dynamiczna walka, po której bohater musi się zregenerować, uzupełnić broń i pomyśleć co dalej. Później aż do końca jest tak samo: walka, krótka regeneracja, moment zastanowienia, uzupełnienie arsenału, walka na jeszcze większą skalę i jeszcze szybsza. Czyta się to mimo wszystko nawet nieźle, ale mnie schematyczność zaczęła z czasem męczyć do tego stopnia, że miałem ochotę przeskakiwać kolejne walki, których wynik i tak był wiadomy.
Co do samej fabuły to można powiedzieć, że jest i to tyle. No dobra tak najgorzej to znowu nie jest. Mamy głównego bohatera będącego wampirem samotnikiem, od lat spokojnie żyjącym sobie w Pradze bez zwracania na siebie uwagi i zaliczającego kolejne panienki przy głębokiej satysfakcji obu stron. Ku jego zaskoczeniu zaczyna się nim interesować potężny i starożytny przywódca wampirzego klanu. Potem już tylko akcja, trochę pięknych kobiet, akcja, trochę mutantów i jeszcze raz akcja, aż do mało satysfakcjonującego finału.
Z uwagi na wampiryczną naturę głównego bohatera długo udawało mi się przymykać oko na jego szybką regenerację i ekspresowo rosnące umiejętności bojowe, jednak w którymś momencie miałem dość i ocena ukształtowała się jak widać na załączonym obrazku. W końcu ile razu można czytać, że bohater się regeneruje gorzej niż kiedyś, źle się czuje, coś mu ewidentnie dolega, a w następnym starciu wykazuje się jeszcze większą sprawnością niż wtedy gdy był w pełni sił.
Podsumowując, jest to czystej wody akcyjniak i nic więcej. Gdyby "Percepcja" zawierała coś więcej niż ciągłą walkę i akurat tyle fabuły aby to w miarę sensownie zlepić w całość, to pewnie dałbym więcej, ale książka nie jest jakoś przesadnie gruba a pod koniec czułem się już zmęczony kolejnymi starciami.

Miroslav Żamboch to dla mnie trochę problematyczny autor. Z jednej strony serię o Koniaszu uwielbiam, a z drugiej sięgnięcie po inną jego książkę kończy się zawodem (no dobra "Łowcy" mi się akurat podobali, bo dinozaury jakoś pomagają). Nie ma większego znaczenia kim jest bohater jego książki, bo zawsze mimo śmiertelnych ran i witania się z kostuchą, zdąży się zregenerować...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Jest taki stary film o hakerze, który włamał się do wojskowych systemów komputerowych, co przyniosło groźbę wywołania wojny ostatecznej. Właśnie o nim tym myślałem, kiedy zabierałem tę książkę ze stojaczka "do wzięcia" czy tam inny "buk krosing". Nieco zdziwiłem się rozpoczynając lekturę i trafiając znienacka na pustynny obszar planety chwilowo wyłączonej z działań wojennych w galaktycznym konflikcie ludzi i veichów. Cóż, taki mały efekt uboczny nieprzeczytania opisu z tyłu okładki.

Co do samej powieści to nie jest porywająca. Postacie są nijakie i trudno kogokolwiek darzyć sympatią czy niechęcią. Autorowi nie udało się w pełni wykorzystać własnych pomysłów, rozwój wielu wątków jest sygnalizowany, a potem są nagle kończone. Przykładem może być jedna z postaci kobiecych, która na początku sprawia wrażenie potencjalnej intrygantki mającej do odegrania jaką rolę, ale potem pisarz jakby się rozmyślił i już jej praktycznie nie widzimy.

Nie doczekałem się także zakończenia, które wywołało by poczucie, że mimo wszystko warto było kończyć lekturę. Otóż nie, jakbym przerwał czytanie i książkę odniósł to nic bym nie stracił. W największym skrócie można powiedzieć, książka jest o tym jak konkurencyjne grupy idą przez pustynię do legendarnego skarbu a pod koniec trochę strzelają. Brzmi trochę jak zarys powieści przygodowej, ale taka ta książka jest, tyle że w klimatach sci-fi.

Podsumowując, jak już ktoś przeczytał całe science-fiction jakie miał i tylko to mu zostało to może próbować, w innym wypadku lepiej sobie poszukać czegoś innego.

Jest taki stary film o hakerze, który włamał się do wojskowych systemów komputerowych, co przyniosło groźbę wywołania wojny ostatecznej. Właśnie o nim tym myślałem, kiedy zabierałem tę książkę ze stojaczka "do wzięcia" czy tam inny "buk krosing". Nieco zdziwiłem się rozpoczynając lekturę i trafiając znienacka na pustynny obszar planety chwilowo wyłączonej z działań...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Na wstępie muszę zaznaczyć, że bardzo lubię oglądać słabe horrory. Bawią mnie i relaksują. Sięgając po tę książkę wiedziałem, iż autor horrory pisał taśmowo, co dawało nadzieję, że ilość nie szła w parze z jakością. Ponadto stworzył cykl o gigantycznych krabach, a to przecież musi być odpowiednio słabe. Krabów akurat nie mam, ale przypadkiem wszedłem w posiadanie tej i paru innych jego książek. Na wypróbowanie tej twórczości wystarczy.

Akcja "Pana Ciemności" dzieje się w prywatnej szkole gdzieś na odludziu w Szkocji. Przybywa do niej nowa, młoda nauczycielka przedmiotów humanistycznych. Już przy pierwszym spotkaniu okazuje się, że dyrektor placówki budzi lęk zarówno wśród uczniów, jak i pracowników. Do szkoły trafiają co prawda dzieci z bogatych rodzin, ale jednocześnie takie których rodzice chcą się po prostu pozbyć. Zaskakujące w tej placówce jest to, że kładzie się przede wszystkim nacisk na rozwój fizyczny uczniów. I jednocześnie surowo karze porażki sportowe. W toku powieści mają miejsce tajemnicze śmierci uczniów, oraz rytuały satanistyczne. No oczywiście i jakieś starsze zło.

Generalnie nie jest to nic odkrywczego, a jako horror książkowy nie ma żadnych szans na wywołanie strachu u czytelnika. Chociaż muszę przyznać, że klimat szkoły jest całkiem nieźle oddany, a opisy dosyć obrazowe. Mało tego ta powieść potrafi nawet wciągnąć, na cały wieczór, no może nawet trzy, jeżeli ktoś nie ma wiele czasu. Książka jest stosunkowo krótka (niecałe 190 stron na kieszonkowym formacie), a to dobrze bo jakbym miał ochotę na przeciąganą cegłę to sięgnąłbym po Kinga. Jeżeli ktoś lubi horrory klasy B to jest to pozycja godna uwagi, reszta może odpuścić bez wyrzutów sumienia i zająć się jakimiś książkami które "mają zachwycać, bo napisał je wielki i znany pisarz".

Uwaga do wydania Phantom Press. Okładka wydaje się dobrana losowo. Rysownik pokazał tam postać kojarzącą się z wampirem, a akurat główne zagrożenie w tej książce nie ma natury wampirycznej i w żadnym momencie lektury nie podejrzewałem, że może o coś takiego chodzić.

Na wstępie muszę zaznaczyć, że bardzo lubię oglądać słabe horrory. Bawią mnie i relaksują. Sięgając po tę książkę wiedziałem, iż autor horrory pisał taśmowo, co dawało nadzieję, że ilość nie szła w parze z jakością. Ponadto stworzył cykl o gigantycznych krabach, a to przecież musi być odpowiednio słabe. Krabów akurat nie mam, ale przypadkiem wszedłem w posiadanie tej i paru...

więcej Pokaż mimo to

Okładka książki Front w Normandii Bruce Conner, Vince Milano
Ocena 7,6
Front w Normandii Bruce Conner, Vince...

Na półkach:

Walki w Normandii kojarzą się przede wszystkim z krwawym lądowaniem amerykanów na Omaha (Szeregowiec Ryan), nocnym lądowaniem spadochroniarzy (Kompania Braci), a potem to już ciągła walka z niemieckimi spadochroniarzami i innymi elitarnymi jednostkami wehrmachtu i Waffen-SS. No to ta książka tylko na marginesie o tym wspomina. "Front w Normandii" skupia się na szlaku bojowym niemieckiej 352 Dywizji Piechoty. Co prawda dobrze przygotowanej do walki, ale nie elitarnej, a jednej z wielu.

Autorzy przedstawiają jej historię od momentu sformowania, aż do rozbicia pod Saint-Lo i odesłania na tyły. Bogato opisano żmudne szkolenie połączone z przygotowaniami do obrony plaż, samą ich obronę oraz późniejsze walki w "żywopłotach". Zwrócono także uwagę na problemy z dowództwem wyższego szczebla które pojawiały się już po lądowaniu aliantów. Fragmenty pisane przez historyków są przeplatane zapisem wspomnień zwykłych żołnierzy i to obu stron, co dodaje "ludzkiego" spojrzenia.

Oprócz kwestii czysto bojowych przedstawiono także z pozoru mało interesujące opisy życia codziennego żołnierzy niemieckich, ale także alianckich. Znalazło się miejsce nie tylko na porównanie umundurowania i wyposażenia, ale także jedzenia, wyjazdów na urlop, czy też dostarczania poczty.

Książka jest bogato ilustrowana, choć biorąc pod uwagę szczegółowość w kwestiach opisu walk, to w moim odczuciu mapek mogło być jednak ciut więcej.

Jest to ciekawa i wartościowa pozycja, a do tego dość przystępnie napisana co nie zawsze się zdarza.

Walki w Normandii kojarzą się przede wszystkim z krwawym lądowaniem amerykanów na Omaha (Szeregowiec Ryan), nocnym lądowaniem spadochroniarzy (Kompania Braci), a potem to już ciągła walka z niemieckimi spadochroniarzami i innymi elitarnymi jednostkami wehrmachtu i Waffen-SS. No to ta książka tylko na marginesie o tym wspomina. "Front w Normandii" skupia się na szlaku...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

On wrócił...
Po raz ósmy...
A ja bawiłem się tak samo dobrze jak siedem poprzednich razy...
I mam szczerą nadzieję, że dziewiąty raz również będzie miał miejsce.

Trzeba było trochę na ten moment poczekać, ale w końcu mogłem zaliczyć powrót do krainy latających krowiaków i pogardy dla instytucji państwowych. Andrzej Pilipiuk przyzwyczaił swoich czytelników, że do rzeczy tak pewnych jak śmierć i podatki można dorzucić jako rzecz niemalże pewną kolejną porcję kompletnej wiochy i obrazy dla inteligencji, dobrych obyczajów, higieny oraz zdrowego rozsądku w postaci przygód Jakuba Wędrowycza - najlepszego świeckiego egzorcysty, profesjonalnego bimbrownika, kłusownika, zmory stróżów prawa, podróżnika w czasie, partyzanta z oddziału poczwórnie wyklętego Wypruwacza, et cetera et cetera. Pełna lista tytułów byłaby znacznie dłuższa niż ta, którą przechwala się pewna blondi prowadzająca się z trzema jaszczurkami.

W najnowszym zbiorze przeczytamy o tym jak Jakub chodził do szkoły (albo wręcz akademii), jak Semen wrócił do szkoły (w pożyczonym ciele), odbędziemy podróż w czasie do Cymerii, spotkamy się z efektami eksperymentów genetycznych, dowiemy się dlaczego jak Semen był młody to już był stary, ba nawet przeczytamy o trudach pracy wojsławickiej milicj... policji. Do tego tradycyjne bójki w barze ze znienawidzonym klanem Bardaków, próby domowej produkcji coca-coli według informacji znalezionej w opiniotwórczej gazecie z lat pięćdziesiątych. Czyli generalnie to wszystko co ludzie, którzy z przygodami Jakuba Wędrowycza zetknęli się już wcześniej, znają i lubią. Tak, innowacji nie ma tutaj ani trochę, ale też jej od tego cyklu nie wymagam. To jest prosta rozrywka, która po prostu ma nie schodzić poniżej pewnego poziomu i niczego więcej od niej nie chcę. Czytając nie nudziłem się, a humor jakby poprawiał się sam.

Nie jest to najlepszy tom cyklu, nie będzie też najbardziej zapamiętany, nie będzie też na pewno moim ulubionym, ale jest to kolejna solidna porcja rozrywki dla wszystkich fanów. Bimber i łańcuch krowiak są w tej książce silne.

On wrócił...
Po raz ósmy...
A ja bawiłem się tak samo dobrze jak siedem poprzednich razy...
I mam szczerą nadzieję, że dziewiąty raz również będzie miał miejsce.

Trzeba było trochę na ten moment poczekać, ale w końcu mogłem zaliczyć powrót do krainy latających krowiaków i pogardy dla instytucji państwowych. Andrzej Pilipiuk przyzwyczaił swoich czytelników, że do rzeczy tak...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

"...a tak to już w ogóle nie wiadomo, co robić.
- Powiesić się - doradziła posępnie Okrętka.
- Nie wiem na czym...
- Ewentualnie możemy się utopić. Jest okazja.
Tereska obejrzała się na bajorko.
- A owszem, niezła. Zwracam ci uwagę, że to jest woda. Chciałyśmy dotrzeć do wody, nie?
- Aha. Jeżeli posiedzimy tu do jutra, nie ręczę, czy nie spróbuję się w tym wykąpać. Może się zatruję na śmierć i przynajmniej będzie ze mną spokój.
- Kaczki żyją...
Morderczy upał trwał."

Miałem już wcześniej bardzo miły kontakt z prozą Joanny Chmielewskiej w postaci serii o Pawełku i Janeczce, ponadto zaliczyłem któryś kryminał. Jednak moje czytelnicze drogi jakoś nie przecięły się z Tereską i Okrętką, choć kiedyś mi ten cykl polecano. Zmieniło się to przypadkiem, gdy podczas sprzątania pokoju włączył się automatycznie kolejny polecany filmik na youtube, tym razem nie teledysk a audiobook. Jakość była średnia, ale treść na tyle intrygująca, że postanowiłem sprawdzić czy przypadkiem wśród posiadanych w domu powieści Chmielewskiej nie czai się również "Większy kawałek świata". Bingo, znalazłem.
Głównymi bohaterkami są dwie dość oryginalne, intrygujące i urocze nastolatki. W wyniku złośliwości rzeczy martwych i własnego gapiostwa zamiast do Augustowa trafiają na Mazury nad Mamry, ot okazja aby poznać większy kawałek świata. Na miejscu spotykają się z całym wachlarzem wszelakich zakazów. Ponadto już na jednym z pierwszych biwaków ktoś rozgrzebuje ich palenisko, co powtarza się także w innych miejscach. Z czasem okazuje się, że wokół jeziora mają miejsce tajemnicze zdarzenia i bohaterki całkowicie nieświadomie biorą w nich udział.
Nieco zaskakujący jest tu brak jakiejś szczególnej intrygi. Powieść jest raczej zapisem z wakacji, szukanie miejsc na obozowiska, łowienie ryb, pływanie kajakiem, a rzeczy z kategorii przygoda/ skarby dzieją się obok, przez długi czas bez najmniejszej świadomości bohaterek. W centrum zdarzeń znajdują się dopiero pod koniec, a i to jakby przypadkiem. Może z uwagi na miejsce akcji kojarzyło mi się to trochę z "Nowymi przygodami Pana Samochodzika". Mimo to podczas lektury bawiłem się świetnie z uwagi na interesujące bohaterki i ten humor który sprawia, że powieści J. Chmielewskiej zawsze dobrze się czyta.
Książki nie trzeba polecać fanom autorki, bo oni wiedzą, że powieści Chmielewskiej są jak pizza, nawet gdy słabsze to dalej smaczne. Natomiast ludzie, którzy marki Chmielewska jeszcze nie znają zdecydowanie powinni ją poznać, a zacząć mogą np. od tej właśnie pozycji. U mnie ten cykl dołączył do ulubionych zaraz obok Pawełka i Janeczki.
Jako ciekawostkę mogę dodać, że epizodyczną rolę ma tutaj także rodzeństwo Chabrowiczów tyle, że są nieco młodsi niż w czasie gdy dostali swoje własne powieści.

"...a tak to już w ogóle nie wiadomo, co robić.
- Powiesić się - doradziła posępnie Okrętka.
- Nie wiem na czym...
- Ewentualnie możemy się utopić. Jest okazja.
Tereska obejrzała się na bajorko.
- A owszem, niezła. Zwracam ci uwagę, że to jest woda. Chciałyśmy dotrzeć do wody, nie?
- Aha. Jeżeli posiedzimy tu do jutra, nie ręczę, czy nie spróbuję się w tym wykąpać. Może się...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

W końcu udało mi się złapać w bibliotece jedną najważniejszych książek z zakresu teorii wojskowości i lektura mnie nie zawiodła, ponadto zaskoczyła mnie przystępnością.

Praca ta została opublikowana w roku 1937, kiedy jeszcze dowództwo Wehrmachtu nie wybrało ostatecznego kierunku rozwoju wojsk pancernych. Niemcy przez długi czas całkowicie pozbawione wojsk pancernych nie miały zbyt wielkich możliwości przetestować różnych sposobów użycia czołgów i ich organizacji, wobec czego musiały pilnie przyglądać się pomysłom Francuzów i Anglików, a także dokładnie przeanalizować doświadczenia z okresu I wojny światowej.

Guderian swój wywód rozpoczyna od przedstawienia pierwszych starć w roku 1914 roku kiedy okazało się, że kawaleria stała się bezużyteczna wobec rozwoju broni maszynowej. Autor jasno przedstawił jak początkowo dość dynamiczne walki szybko przemieniły się krwawą wojnę pozycyjną. Opisał także jak wyglądały próby przełamania frontu przez obie strony konfliktu, ostatecznie analizując jaki wpływ na wynik walk miało pojawienie się czołgów. Autor szczegółowo omawia bitwy w których wykorzystano czołgi wraz z podsumowaniem jakie błędy popełniła strona atakująca, a także jak wobec nowej broni radzili sobie obrońcy. W końcowej części książki Guderian przedstawia jak jego zdaniem powinna wyglądać organizacja niemieckich wojsk pancernych, aby w ewentualnym przyszłym konflikcie maksymalnie wykorzystać zalety tej nowoczesnej broni. Jak pokazała historia były to koncepcje słuszne i Blitzkrieg skutecznie wykorzystano w roku 1939, a następnie z jeszcze większymi sukcesami w 1940 i 1941. Jest to zdecydowanie wartościowa pozycja prezentująca jak różne było podejście do czołgów poszczególnych stron konfliktu.

Jeżeli chodzi o polskie wydanie to nie jest za ciekawie. Z jednej strony wielkie brawa dla wydawnictwa, że się w końcu ta książka pojawiła w polskiej wersji, z drugiej za cenę okładkową nie warto. Właściwą treść książki poprzedza dość długi wstęp. Częściowo ma on sens, gdyż skrótowo przedstawia życiorys Heinza Guderiana, jednak większość można uznać za streszczenie książki, a więc niepotrzebne nabijanie stron. Najgorsza w tym wydaniu jest niechlujna korekta. Dawno nie widziałem takiej ilości literówek i zdań brzmiących nienaturalnie, tak jakby ktoś je raz przetłumaczył a potem chciał coś zmienić i nie dokończył pracy. Wygląda to jakby zabrakło jakiejś ostatecznej korekty, gdzie wyłapano by takie błędy. Wobec tego kupno tego wydania z pełną cenę jest stratą pieniędzy, chyba że komuś bardzo zależy aby już mieć swój egzemplarz niezależnie od ceny i jakości.

W końcu udało mi się złapać w bibliotece jedną najważniejszych książek z zakresu teorii wojskowości i lektura mnie nie zawiodła, ponadto zaskoczyła mnie przystępnością.

Praca ta została opublikowana w roku 1937, kiedy jeszcze dowództwo Wehrmachtu nie wybrało ostatecznego kierunku rozwoju wojsk pancernych. Niemcy przez długi czas całkowicie pozbawione wojsk pancernych nie...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Nawiedzony dom to było moje pierwsze spotkanie z prozą Joanny Chmielewskiej. Bardzo przyjemne spotkanie, dość powiedzieć domowy egzemplarz zaczytałem na śmierć i teraz nie jest już książką a raczej zbiorem luźnych kartek, ale chyba żadnej nie brakuje. Gdy czytałem tę powieść po raz pierwszy byłem w wieku wczesnoszkolnym, a niedawno postanowiłem sobie przypomnieć co mnie w niej tak pociągało.

Głównymi bohaterami książki jest rodzeństwo w wieku szkolnym. Janeczka - moja pierwsza miłość (może to z tego powodu mam słabość do niebieskookich blondynek ;) oraz jej brat Pawełek. Oboje są bardzo grzeczni, bardzo inteligentni, bardzo zaradni ogółem straszne dzieci. Niebagatelną rolę w fabule odgrywa także niesamowicie inteligentny pies myśliwski Chaber. Pomniejsze role odgrywają także ich rodzice, babcia i dziadek oraz ciotka z synem.

Fabuła rozpoczyna się wraz z przeprowadzką rodzeństwa wraz z rodziną do świeżo odziedziczonego dużego starego domu. Tajemnicą budynku jest zawartość strychu, którego powodu zagubienia klucza nikt nie otwierał od kilkudziesięciu lat. Z czasem okazuje się, że swoje sekrety mają także dotychczasowi lokatorzy, którzy za żadne skarby nie chcą wymienić mieszkania na inne. Ponadto wokół domu kręcą się osobnicy co najmniej podejrzani. Książkę można uznać za taki młodzieżowy kryminał z dodatkiem, jak to u Chmielewskiej, sporej dawki humoru, który pomimo prostoty intrygi czyta się szalenie dobrze.

Powieść tę mogę polecić każdemu kto szuka lekkiej i przyjemnej rozrywki na max dwa wieczory.

Nawiedzony dom to było moje pierwsze spotkanie z prozą Joanny Chmielewskiej. Bardzo przyjemne spotkanie, dość powiedzieć domowy egzemplarz zaczytałem na śmierć i teraz nie jest już książką a raczej zbiorem luźnych kartek, ale chyba żadnej nie brakuje. Gdy czytałem tę powieść po raz pierwszy byłem w wieku wczesnoszkolnym, a niedawno postanowiłem sobie przypomnieć co mnie w...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

No tak średnio bym powiedział.

Książka zaczęła się niepozornie, ale nawet dość ciekawie, przynajmniej na tyle, że nie odłożyłem jej "na wieczne kiedyś". Jedna z głównych postaci, Bobbie Anderson przechadzając się po lesie potyka się o jakiś obiekt, a następnie próbuje go wykopać, co będzie później miało zupełnie nieprzewidziane konsekwencje. I tu pojawia się szok i niedowierzanie, bo Bobbie nawet polubiłem co w przypadku postaci żeńskich jakoś rzadko mi się zdarza. Drugi z pierwszoplanowych bohaterów - Jim 'Gard' Gardener - dał mi się prawie polubić.

Wraz z biegiem wydarzeń było różnie. Od fragmentów: "jeszcze choć akapit zanim ostatecznie pójdę spać", po takie które czytałem przynajmniej jakieś dziesięć tysięcy lat, a potem okazywało się, że to był ledwie rozdział.

Cała powieść jest przerażająco przegadana. Rozumiem przedstawianie szerokiego tła i charakterystyki w przypadku postaci pierwszoplanowych. Nawet w przypadku takich stojących na drugim planie nie musi to być zły pomysł. W szczególnie istotnych przypadkach mógłbym zaakceptować nawet ciut szerszy opis postaci trzecioplanowych, ale szkicowanie portretu psychologicznego i tła w przypadku osób, które pojawią się na scenie tylko na moment i po to aby szybko umrzeć to już przesada. Czasem się bałem, że autor przedstawiając kolejnego przypadkowego bohatera zacznie od momentu gdy jego przodkowie zeszli z pokładu "Mayflower" na amerykańskie wybrzeże.

Na tych kilkuset stronach (z czego część można by wyciąć niczego nie tracąc) da się znaleźć trochę fajnych tekstów, kilka ciekawych wątków oraz rzeczywiście wartką i wciągającą końcówkę.

Jeżeli to miałaby być dla kogoś pierwsza przygoda z Kingiem to odradzam, zapewne da się znaleźć coś lepszego. Jak ktoś się nudzi i ma ochotę sprawdzić jaki King miał pomysł na kosmitów, to może spróbować jednak to nie jest najbardziej dynamiczna przygoda jaką można przeżyć.

No tak średnio bym powiedział.

Książka zaczęła się niepozornie, ale nawet dość ciekawie, przynajmniej na tyle, że nie odłożyłem jej "na wieczne kiedyś". Jedna z głównych postaci, Bobbie Anderson przechadzając się po lesie potyka się o jakiś obiekt, a następnie próbuje go wykopać, co będzie później miało zupełnie nieprzewidziane konsekwencje. I tu pojawia się szok i...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Są dobre książki od których nie można się oderwać i czyta jednym ciągiem, są takie przy których robi się przerwy ale i tak czytanie idzie sprawnie. Są też takie, które nie są złe ale się zwyczajnie ciągną i ma się ochotę opuszczać całe akapity tekstu aby przeskoczyć znowu do tego wątku który chce się poznać. Ten ostatni typ opisuje moje odczucia związane z "Cujo".

Mamy tu spokojną mieścinę, dwie rodziny z zupełnie innych światów, jednego wielkiego psa, oraz jednego kochanka. Akcja rozwija się powoli, kolejne postaci są wprowadzane i przedstawiane w codziennym życiu, co pozwala je dość dobrze poznać, a przynajmniej zorientować się z jakim typem człowieka ma się do czynienia. Tylko, że to bardzo rozwleka akcję. Fragmenty które mnie naprawdę wciągały przeplatały się z takimi, które traktowałem prawie jak przerwę na reklamy, bo wiadomo było, że nic ciekawego nie wniosą. Kilka osób budziło u mnie zdecydowaną niechęć, co do jednej miałem wielką nadzieję, że zginie, wielu było całkowicie obojętnych, za to nikogo nie polubiłem. Naprawdę przez całą lekturę nie znalazłem nikogo, kto by wzbudził sympatię i komu bym kibicował.

Główny motyw z psem ciekawy i niepokojący, ponieważ w sumie możliwy. I tu rzeczywiście można było poczuć niepokój, wielki zły bernardyn z szaleństwem w oczach naprawdę może przyprawić o gęsią skórkę. Natomiast nagromadzenie zbiegów okoliczności które doprowadziły do finałowej tragedii było niby możliwe, ale też mocno przesadzone.

Książka nie była zła, ale spodziewałem się więcej. Może gdyby ją nieco poprzycinać to zrobiłoby się trochę dynamiczniej. To moja druga przygoda z Kingiem i drugi raz mam wrażenie, że to chyba nie do końca jest pisarz dla mnie, bo zachwytu fanów nie podzielam. Może z czasem gdy sięgnę po inne pozycje tego autora to znajdę w końcu coś co mnie porwie.

Są dobre książki od których nie można się oderwać i czyta jednym ciągiem, są takie przy których robi się przerwy ale i tak czytanie idzie sprawnie. Są też takie, które nie są złe ale się zwyczajnie ciągną i ma się ochotę opuszczać całe akapity tekstu aby przeskoczyć znowu do tego wątku który chce się poznać. Ten ostatni typ opisuje moje odczucia związane z "Cujo".

Mamy tu...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Od jakiegoś czasu nie mogłem znaleźć żadnej książki która by mnie tak naprawdę wciągnęła, od której nie mógłbym się oderwać, dla której bez zastanowienia poświęciłbym czas, który mógłbym równie przyjemnie spędzić przy filmie/serialu. Tak było do momentu, gdy uznałem, że skoro wielka fala ochów i achów już opadła to może czas osobiście sprawdzić jak bardzo przereklamowany jest "Marsjanin". Ku mojemu zaskoczeniu zachwyty były całkiem uzasadnione.

Historia rozbitka który wylądował na bezludnej wyspie jest już dość używana, tutaj poddano ją pewnym modernizacjom. Zamiast rozbitka mamy astronautę, który nie tyle się rozbił co w skutek serii niefortunnych zdarzeń został uznany za zmarłego i pozostawiony, przez ewakuujących się towarzyszy, na Marsie - planecie dość odległej od jedynego miejsca skąd mogłaby nadejść ewentualna pomoc. Na szczęście dla głównego bohatera, jest on mechanikiem i botanikiem. Taka kombinacja specjalności okazuje się kluczowa dla przetrwania i ograniczonych zapasach które pozostały na planecie.

Akcja postępuje szybko i jest bardzo wciągająca. Trzyma w napięciu w takim stopniu jak może to robić książka raczej przygodowa. Pomimo tego, że niegościnna planeta na każdym kroku próbuje go zabić, główny bohater nie traci optymizmu i kolejno ("jeden problem naraz") rozwiązuje najpilniejsze dla przeżycia kwestie. Wiąże się to z długimi litaniami eksperymentów i kwestii stricte technicznych, jednak wszystkie są podane w tak przystępny sposób jak to tylko możliwe. Książka jest pełna dość czarnego humoru czasem w wydaniu nieco "gimbazjanym" przykład:

[12.04] JPL: (...) Proszę, uważaj na swój język. Wszystko, co napiszesz, nadajemy na żywo na cały świat.
[12.15] WATNEY: Patrzcie! Cycki! ==>> (.Y.).

Tenże humor bywa dla niektórych zarzutem: "bo przecież w tak tragicznej sytuacji człowiek nie może zachować takiego optymizmu i takiego humoru". No cóż niektórzy mogą się nad sobą użalać, inni namalować twarz na piłce i traktować ją jak przyjaciela, jeszcze inni mając świadomość, że właściwie to są już martwi, mogą odreagowywać poprzez wisielczy humor.

"Marsjanin" znacznie przerósł moje oczekiwania i mogę go spokojnie polecić entuzjastom sci-fi ale ci którzy lubią powieści przygodowe też mogą znaleźć tu przyjemną rozrywkę.

PS Film też jest dobry i mówię to ja, który nie przepada za Mattem Damonem.

Od jakiegoś czasu nie mogłem znaleźć żadnej książki która by mnie tak naprawdę wciągnęła, od której nie mógłbym się oderwać, dla której bez zastanowienia poświęciłbym czas, który mógłbym równie przyjemnie spędzić przy filmie/serialu. Tak było do momentu, gdy uznałem, że skoro wielka fala ochów i achów już opadła to może czas osobiście sprawdzić jak bardzo przereklamowany...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Jedna z moich pierwszych książek o dinozaurach. Swój egzemplarz całkowicie zamęczyłem i obecnie trzyma się wyłącznie na słowo honoru. Pomimo tylu lat grafiki są ładne, choć w większości nieaktualne i prezentujące koncepcje które obalono. Pozycja zdążyła się chyba całkowicie zdezaktualizować pod względem merytorycznym i może stanowić jedynie przykład jaki postęp dokonał się w dziedzinie badań nad dinozaurami.

Jedna z moich pierwszych książek o dinozaurach. Swój egzemplarz całkowicie zamęczyłem i obecnie trzyma się wyłącznie na słowo honoru. Pomimo tylu lat grafiki są ładne, choć w większości nieaktualne i prezentujące koncepcje które obalono. Pozycja zdążyła się chyba całkowicie zdezaktualizować pod względem merytorycznym i może stanowić jedynie przykład jaki postęp dokonał się...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Kolejny żart w stylu "Wszystko co mężczyźni wiedzą o kobietach", "Zniszcz ten dziennik" i pewnie kilku innych podobnych pozycji. Twarda oprawa i strony na których znajduje się pojedyncze zdanie, ciąg liter który odczytany na głos ma teoretycznie dawać zabawny dźwięk, a czasem strony są zupełnie puste. Przeczytałem to zupełnie przypadkiem w 5 min w Empiku, chciałem tylko ją przejrzeć, a ona przy braku treści nieoczekiwanie się skończyła. Tekst z okładki nie kłamie ta książka naprawdę "JEST ZUPEŁNIE BEZ SENSU", przy czym zabawna akurat nie jest. Chociaż właściwie trochę może jest, naprawdę się uśmiechnąłem gdy odkładając ją na stoisko zobaczyłem cenę (29,90), a potem uświadomiłem, że ktoś to rzeczywiście może kupić.

Kolejny żart w stylu "Wszystko co mężczyźni wiedzą o kobietach", "Zniszcz ten dziennik" i pewnie kilku innych podobnych pozycji. Twarda oprawa i strony na których znajduje się pojedyncze zdanie, ciąg liter który odczytany na głos ma teoretycznie dawać zabawny dźwięk, a czasem strony są zupełnie puste. Przeczytałem to zupełnie przypadkiem w 5 min w Empiku, chciałem tylko ją...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Kolejna książka tajemniczego Paula Wade'a, długoletniego więźnia i człowieka zafascynowanego dawnymi metodami ćwiczeń siłowych przy wykorzystaniu wyłącznie masy własnego ciała. Są wątpliwości czy autor ten rzeczywiście istnieje, czy też jest to tylko pseudonim na potrzeby publikacji i stylizacji na otoczkę więzienną. Widziałem nawet spekulacje, że rzeczywistym autorem jest były trener Specnazu Pavel Tsatsouline, jednak to nieważne bo liczy się treść, a ta jest ciekawa. Autor w bardzo przystępny sposób przedstawia różnice pomiędzy treningiem "na masę" i "na siłę", a także czym się kierować układając dany plan treningowy. Ponadto możemy tu znaleźć trochę wskazówek odnośnie zmian w trybie życia które wspomogą trening, lub też przestaną go sabotować. Język stylizowany na byłego więźnia, prostego twardego faceta, jest rewelacyjny i czytało mi się tę pozycję lżej i przyjemniej niż niektóre kryminały. Ze względu na stosunkowo niewielką objętość jest tu wiele odniesień do poprzednich książek autora, a także innych publikacji. Jest to zrozumiałe, gdyż zagadnienia z tej książki były szczątkowo omówione bądź zasygnalizowane w obu częściach "Skazanego na trening", a tutaj są opracowane znacznie bardziej szczegółowo. Przypomina to nieco książki wspomnianego Pavla Tsatsouline w których również jest masa odwołań do wcześniejszych pozycji, aby nie nabijać objętości powtarzaniem po raz kolejny tego samego. Jest pozycja warta polecenia wszystkim początkującym adeptom treningu siłowego z masą ciała, ale zwolennicy „krainy chromu i złomu” również mogą znaleźć coś przydatnego dla siebie.

Kolejna książka tajemniczego Paula Wade'a, długoletniego więźnia i człowieka zafascynowanego dawnymi metodami ćwiczeń siłowych przy wykorzystaniu wyłącznie masy własnego ciała. Są wątpliwości czy autor ten rzeczywiście istnieje, czy też jest to tylko pseudonim na potrzeby publikacji i stylizacji na otoczkę więzienną. Widziałem nawet spekulacje, że rzeczywistym autorem jest...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

W ramach oczyszczania półek z książek, które kupiłem a potem nie przeczytałem, zabrałem się w końcu za „Białe noce”.

Powieść rozpoczyna się mocnym wejściem, główny bohater jest mocno pobity i przesłuchiwany przez policję. Wkrótce potem przyjmuje ofertę pracy dla rosyjskiego biznesmena, któremu porwano córkę. Pomimo niewątpliwego profesjonalizmu osób zaangażowanych w poszukiwania nie odnaleziono ani porywaczy ani nawet zwłok, w związku z czym do poszukiwań ma dołączyć Janusz Korpacki - człowiek mający odpowiednie umiejętności i rekomendacje.

Mamy tu nienachalne wątki fantastyczne, wielu twardych facetów, jednego który bardzo dużo może, jedną wymagającą wychowania małolatę, wspaniałą i doskonałą pod każdym względem żonę głównego bohatera i wreszcie tajemniczego przeciwnika którego umiejętności przekraczają ludzkie możliwości. Całość jest umiejscowiona w rosyjskich realiach gdzie prawo jest prawem, ale jeżeli wynająć kilku „poważnych chłopców” to kara będzie wymierzona szybciej, skuteczniej oraz poszkodowany będzie bardziej usatysfakcjonowany jej wymiarem. Niektórzy nie lubią w przypadku książek podziałów na płcie, jednak tą pozycję zakwalifikowałbym jako typowo „męską” lekturę.

Historia nie ma zawrotnego tempa, choć momentami przyśpiesza. Główny wątek w postaci śledztwa w sprawie porwania, przez większość czasu „drobi jak gejsza”, aż nagle na ostatnich kilkudziesięciu stronach sprawa częściowo się wyjaśnia, przy czym słowem kluczem jest „częściowo”. Miałem wrażenie, że autorowi trochę zabrakło pomysłu na odpowiednie zakończenie historii. Poza wątkiem główny jest także trochę zapychaczy zwanych czasem wątkami pobocznymi. W powieść całkiem zgrabnie wpasował się motyw quasi ojcowskich relacji między głównym bohaterem a córką jego szefa, nic zaskakującego ale ten motyw pasował biorąc pod uwagę postać biznesmena, który ma pieniądze ale niekoniecznie czas dla dzieci.

Drażniła mnie żona głównego bohatera. Niby nie było jej w powieści zbyt wiele, ale kreowanie jej na istotę idealną było złym pomysłem. Piękna, szlacheckie korzenie, wybitnie inteligenta (geniusz w swojej dziedzinie), wierna, kochająca... Nie przepadam za postaciami, które są wprowadzane jako chodzące ideały.

Mimo wszystko „Białe noce” czyta się całkiem przyjemnie, choć mogło być lepiej. Jest to niezła „męska” lektura na „raz”.

W ramach oczyszczania półek z książek, które kupiłem a potem nie przeczytałem, zabrałem się w końcu za „Białe noce”.

Powieść rozpoczyna się mocnym wejściem, główny bohater jest mocno pobity i przesłuchiwany przez policję. Wkrótce potem przyjmuje ofertę pracy dla rosyjskiego biznesmena, któremu porwano córkę. Pomimo niewątpliwego profesjonalizmu osób zaangażowanych w...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Od dłuższego czasu jestem fanem publicystyki R.A. Ziemkiewicza. Każdego tygodnia śledzę jego felietony zarówno na Interii jak stronie tygodnika "Do rzeczy". W związku z tym przyszedł w końcu czas aby sprawdzić jak autor radzi sobie w dłuższych formach literackich. Okazuje się, że radzi sobie bardzo dobrze. Znany z felietonów lekki i wciągający styl został zachowany również w książce. Autor nie uderza w pompatyczne patriotyczne tony którym ulegają czasem publicyści prawej strony, ponadto daleki jest od prezentowania krzykliwej histerii która to dla odmiany często gości u publicystów "salonu".

Pozycja ta traktuje o dwuletnich rządach PiS i próbuje odpowiedzieć na pytanie dlaczego skończyły się tak jak się skończyły. Ponadto prezentuje polityczną drogę Jarosława Kaczyńskiego od mrocznych początków III RP aż do momentu objęcia przez niego funkcji premiera. Autor chcąc dać pełny obraz sytuacji poświęcił także sporo miejsca wielu postaciom od lat znanym ze sceny politycznej. Książka ta jest interesującą pozycją dla wszystkich którzy chcieliby nabrać pewnej orientacji w polskiej polityce, pomimo tego że skupia się na wydarzeniach sprzed kilku lat.

Od dłuższego czasu jestem fanem publicystyki R.A. Ziemkiewicza. Każdego tygodnia śledzę jego felietony zarówno na Interii jak stronie tygodnika "Do rzeczy". W związku z tym przyszedł w końcu czas aby sprawdzić jak autor radzi sobie w dłuższych formach literackich. Okazuje się, że radzi sobie bardzo dobrze. Znany z felietonów lekki i wciągający styl został zachowany również...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Pierwsze co przychodzi mi do głowy po skończonej lekturze to „wow”, ale żeby nikt mi nie zarzucił, że marudzę na opinie składające się z jednego słowa a potem sam taką publikuję, to rozwinę tę myśl.

Biorąc tę książkę z bibliotecznej półki byłem, właściwie sam nie wiem dlaczego, przekonany że to zbiór opowiadań, a w domu ze zdziwieniem otworzyłem powieść. Po kilku pierwszych stronach brutalnie uderzyła mnie ogromna ilość tajemniczych nazw i określeń, z których tylko część miała oczywisty odpowiednik w naszym języku. Niektóre, jak „tea” łatwo rozszyfrować, inne nie kojarzą się z niczym, bo czym jest anthos? A kim jest kratistos? Pierwsze wrażenie było niepokojące i pojawiła się myśl, że to nie będzie lekka lektura do herbaty, a raczej przydałby się nieco inny trunek. Powieść, przynajmniej przez pierwsze kilkadziesiąt stron, wymaga chociaż względnego skupienia, później większość pojęć staje się zrozumiałych na tyle, aby bezstresowo oddać się lekturze. Autor nie zdecydował się na umieszczenie słowniczka co z jednej strony może nieco utrudniać odbiór, ale z drugiej nie zawsze to co łatwe staje się automatycznie przyjemniejsze.

Świat przedstawiony to z grubsza nasza ziemia, jednak rządząca się zupełnie innymi prawami, gdzie fizyka Newtona uznana zostałaby za głupie bajki dla dzieci. Władzę sprawują królowie i książęta, a demokracja jest uznawana za skrajne wypaczenie natury. Jednak oni wszyscy muszą się liczyć z wpływem potęg – kratistosów i kratist, którzy samą swoją obecnością wpływają na ludzi zwierzęta, rośliny a nawet skały. Tutaj jednostki silniejsze narzucają swoją Formę słabszym, wszyscy są tego świadomi i uznają za naturalny i właściwy porządek rzeczy.

Głównym bohaterem jest dawny strategos Hieronim Berbelek, ostatni obrońca Kolenicy. Gdy twierdza padła po oblężeniu przez Czarnoksiężnika, został z nieznanych powodów oszczędzony i wypuszczony. Wrócił jednak jako wrak, który nawet chciwości musiał się nauczyć, a pożądanie sam sobie narzucił dopiero po długim czasie. Sam fakt jego przeżycia, pomimo długiego przebywania w anthosie Czarnoksiężnika, zwraca na niego uwagę dawnej potęgi która potrzebuje narzędzia do rozwiązania swoich problemów.

Z każdą przewróconą kartką przedstawiona historia intrygowała mnie coraz bardziej, aż w końcu całkowicie wsiąknąłem w jej niesamowity świat. Dość powiedzieć, że przeczytałem ją w sumie w trzech czy czterech podejściach. Gdy leżała na półce to zachowywała się spokojnie, lecz po otwarciu nie pozwalała się oderwać choćby po to aby zrobić kolejne kakao.

Jest to książka niezwykła. Z pozoru po odrzuceniu fantastycznej otoczki pozostało by coś w rodzaju powieści przygodowej, jednak można ją także jako swoisty traktat o ludzkiej naturze. Chyba każdy zaobserwował jak zakochani z czasem upodabniają się do siebie lub jedno zaczyna zmieniać Formę drugiego, czasem można spotkać osoby które właściwie niczym się nie wyróżniają a instynktownie obdarzamy je szacunkiem. Czyżby wizja autora, choć fantastyczna, nie była tak daleka od rzeczywistości jakby się z pozoru wydawało?

Pierwsze co przychodzi mi do głowy po skończonej lekturze to „wow”, ale żeby nikt mi nie zarzucił, że marudzę na opinie składające się z jednego słowa a potem sam taką publikuję, to rozwinę tę myśl.

Biorąc tę książkę z bibliotecznej półki byłem, właściwie sam nie wiem dlaczego, przekonany że to zbiór opowiadań, a w domu ze zdziwieniem otworzyłem powieść. Po kilku...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Na ogół nie robię żadnych planów czytelniczych, jednak jeszcze latem obiecałem sobie, że gdy nastanie jesień a wraz z nią odpowiedni klimat, przeczytam w końcu w całości „Opowieści niesamowite” E. A. Poe. Udało mi się ten zamiar zrealizować. Było to moje drugie podejście to tej pozycji. Za pierwszym razem, kilka lat wcześniej, lektura szła dość ślamazarnie, a potem nastała sesja i oddałem książkę nie dokończywszy jej.

„Opowieści niesamowite” to zbiór opowiadań o dość rozmaitej tematyce. Niektóre są doprawione nutką grozy rodem z sennego koszmaru, są takie które w swoich czasach były pewnie pierwszymi zwiastunami nadchodzących powieści detektywistycznych, jedno zabiera czytelnika na poszukiwanie skarbu z pomocą złotego żuka, a jeszcze inne są po prostu niesamowite. Obecnie może i nie budzą już strachu, jednak przyciągają swoim gęstym klimatem i odmiennością od tego co współcześnie znamy jako horror. Są książki, które można przeczytać jednym okiem jednocześnie drugim oglądając film. Ta pozycja należy jednak to tych, którym trzeba całkowicie poświęcić uwagę, aby wsiąknąć w opowiadaną historię i zrozumieć co się przeczytało.

Język, narracja, oraz sposób budowania zdań odbiegają od współczesnego i wymagają od czytelnika skupienia, a jednocześnie w tych właśnie cechach tkwi niesamowity urok. Autor znakomicie potrafi za pomocą bogatych opisów zbudować nastrój grozy, a przynajmniej niepokoju.

Nie jest to może pozycja dla każdego, jednak każdy miłośnik grozy powinien choć spróbować się z nią zapoznać. Jak wszystkie zbiory opowiadań tak i ten można porównać do pudełka czekoladek w którym każdy znajdzie coś dla siebie.

Na marginesie dodam, że warto sięgnąć po pierwsze wydanie (Wydawnictwo Literackie 1976), gdyż zawiera więcej opowiadań niż późniejsze edycje.

Na ogół nie robię żadnych planów czytelniczych, jednak jeszcze latem obiecałem sobie, że gdy nastanie jesień a wraz z nią odpowiedni klimat, przeczytam w końcu w całości „Opowieści niesamowite” E. A. Poe. Udało mi się ten zamiar zrealizować. Było to moje drugie podejście to tej pozycji. Za pierwszym razem, kilka lat wcześniej, lektura szła dość ślamazarnie, a potem nastała...

więcej Pokaż mimo to