Po dziesięciu latach błyskotliwej kariery w korporacji Jillian, pomówiona przez podwładnego, jedzie na bezterminowy przymusowy urlop do Virgin River. Trafia do pięknie wyremontowanej wiktoriańskiej posiadłości z olbrzymim ogrodem, który otwiera przed nią nowe możliwości wykorzystania swoich talentów i doświadczenia, nie tylko biznesowego. Oba etapy jej kariery zawodowej są szczegółowo opisane i, w mojej ocenie, stanowią najciekawszy wątek tego tomu powieściowej serii. Natomiast jej romans z Colinem przeżywa perturbacje spowodowane fiksacjami podobnymi do tych, które utrudniały innym Riordanom właściwy wybór. Cudem uratowany z roztrzaskanego Black Hawka nie potrafi Colin zrezygnować z latania, i to poza Ameryką, bo tu nie ma szans na odnowienie lotniczej licencji. Jednocześnie nie ma przecież wątpliwości, źe Jillian jest kobietą jego życia...

W pobocznych wątkach, tak jak w innych opowieściach z Virgin River, pojawiają się nowe postaci, których historie stanowią treść kolejnych tomów. Rezultat jest taki, że choć dobrze napisany „Wild Man Creek” zaspokoił moją ciekawość dotyczącą pięciu braci Riordan, kusi mnie, aby poznać szczegóły losów siostry Jillian, zapowiadającej się znowu na utalentowaną, silną osobowość. Takie kobiece postaci zawsze udają się Robyn Carr najbardziej. Mężczyźni na ogół na początku czarują jedynie walorami fizycznymi, dojrzewają dopiero w finale, no i często w późniejszych tomach tę swoją nabytą dojrzałość usiłują wpoić innym. Humorystycznie, na przykład, wygląda pouczanie i strofowanie Colina przez starszego brata. Tak to się toczy w Virgin River.

Po dziesięciu latach błyskotliwej kariery w korporacji Jillian, pomówiona przez podwładnego, jedzie na bezterminowy przymusowy urlop do Virgin River. Trafia do pięknie wyremontowanej wiktoriańskiej posiadłości z olbrzymim ogrodem, który otwiera przed nią nowe możliwości wykorzystania swoich talentów i doświadczenia, nie tylko biznesowego. Oba etapy jej kariery zawodowej...