W "Dniu sądu" Buchanan ukazuje, w jaki sposób Stany Zjednoczone są potajemnie przyłączane do Meksyku i stają się częścią gospodarki światowej za sprawą elitarnych kręgów zwolenników globalizacji, która zagraża USA utratą niepodległości i suwerenności.

Autor wskazuje na społeczny i kulturowy upadek USA, demaskując jednocześnie najpoważniejsze zagrożenia ich państwowego bytu. Największym wrogiem Ameryki jest "ideologia"- fałszywy bożek, który w zdechrystianizowanej Ameryce stanowi substytut prawdziwej wiary. Zdaniem Buchanana, podłożem ideologii jest fanatyzm. Wolna przedsiębiorczość jest dobrem, ale kult "wolnego handlu" to szaleństwo, którego skutkiem jest deindustrializacja Ameryki, zniszczenie klasy średniej i podważenie ekonomicznej niezależności USA. Pełnienie roli policjanta świata i wysyłanie amerykańskich wojsk, aby szerzyły demokrację, osłabia państwo. Co więcej, o ile Ameryka powinna zdecydowanie opowiadać się za prawami człowieka, pomysł, że Amerykanie mają moralny mandat, aby narzucać swoje przekonania innym krajom, jest zwykłą arogancją. Ameryka skorzystała na imigracji, ale koncepcja, że USA mogą przyjąć nieograniczoną liczbę legalnych i nielegalnych imigrantów każdego wyznana, z każdego kręgu kulturowego, kraju i kontynentu, to zwykły absurd. Zdaniem Buchanana, Ameryka stoi w obliczu zagrożenia jej bytu. W ostatnim rozdziale książki autor przedstawia propozycje, które pozwolą zawrócić ją ze ścieżki, po której zmierza ku samobójstwu. Jest to program radykalny, ale konieczny, USA stoją bowiem w obliczu alternatywy: albo przetrwają i pozostaną jednym narodem, albo na zawsze znikną z kart dziejów.