Z tymi nowymi Batmanami mam stale jeden problem: brakuje mi w nich tego "mięsa". Niby rysunki i kolory są na najwyższym poziomie. Niby Batrodzinka elegancko i harmonijnie współpracuje i ma to jakieś przesłanie. Fabuła całego komiksu też posiada sens, większych głupot tu nie uświadczysz. Ale gdzieś w tym wszystkim brak duszy i uroku, charakterystycznych dla czasów "Powrotu Mrocznego Rycerza", "Roku Pierwszego", "Zabójczego Żartu", czy później ery "Knightfalla".
Złoczyńcy z Wieży Arkham zupłenie nie przekonują, dlatego u kresu albumu otrzymujemy antagonistę z gothamskiej ekstraklasy. Nowe, nie znałem, chciałoby się rzec ironicznie. Podobnie jest z Batmanem. Przez niemal cały komiks jest schowany gdzieś w szufladzie, a gdy w mieście dzieją się dymy nie do opanowania przez jego adeptów, Mroczny Rycerz triumfalnie się pojawia. Zbyt to oklepane, zbyt przewidywalne.
Poza ilustracjami (genialne okładki alternatywne autorstwa Lee Bermejo!) pozytywnym akcentem opowieści jest jej zakończenie, więc być może kolejny zeszyt serii Detective Comics osiągnie nieco wyższy poziom merytoryczny.
Z moich dotychczasowych doświadczeń z solowymi przygodami Kal-Ela wynika, że aby komiks przypadł mi do gustu, musi zawierać naprawdę solidnego, dobrze napisanego antagonistę. Tak jest w przypadku „Człowieka ze stali”. Oto bowiem na ziemi pojawia się Rogol Zaar - tajemniczy kosmita nieznanego pochodzenia, owładnięty żądzą zniszczenia wszystkiego, co ma związek z Kryptonem. Z oczywistych względów staje w szranki z Supermanem i z pewnością nie jest to łatwy pojedynek. Oprócz starcia z wspomnianym przeciwnikiem historia zawiera kilka innych wątków, związanych m.in. ze zniszczeniem Kryptona. Ilustracje również trzymają wysoki poziom. Polecam