Płacz, ukochany kraju Alan Paton 7,5
ocenił(a) na 82 lata temu „Wszyscy opuszczają salę sądową — biali jednymi drzwiami, czarni drugimi, jak nakazuje zwyczaj. Ale młody biały człowiek łamie ten zwyczaj i wraz z Msimangu podtrzymuje z obu stron złamanego starca, pomagając mu iść. (...) marszczy brwi i patrzy ostro przed siebie. Najpierw dlatego, że jest to dlań głębokie przeżycie, a potem dlatego, że złamał zwyczaj. Takich rzeczy nie robi się łatwo.”
Ze współczesnej perspektywy, czasy apartheidu w Afryce Południowej są jednym z wielu gorzkich przewinień ludzkości. Segregacja rasowa w RPA została podparta wydumanym przekonaniem o wyższości rasy białej — przekonaniem, które przez dekady odmawiało miejscowym prawa do godnego życia w ich własnym kraju. Alan Paton przenosi nas na sam początek długiej i zawiłej drogi do wolności i równouprawnienia — aż do lat 40 ubiegłego wieku.
Obraz, który autor odsłania przed czytelnikiem, jest przykry i nieludzki. Afryka Południowa jest prawdziwą kopalnią złota i innych kamieni szlachetnych, chociaż proces ich wydobycia ze szlachetnością nie ma nic wspólnego. Czarnoskórzy mężczyźni pracują w ciężkich warunkach, praktycznie za darmo, z dala od swoich rodzin. Kopalnie są źródłem zysku, ale tylko i wyłącznie dla bogatych, białych przedsiębiorców, którzy potrafią w najbardziej wyrachowany sposób stwierdzić, że „tubylców nie należy kształcić, gdyż zaczną domagać się więcej”. Johannesburg jest jednocześnie bastionem przemian oraz wylęgarnią przestępczości. Czarnoskórzy mieszkańcy z okolicznych, podupadających wiosek masowo lgną do miasta, licząc na poprawę swojej niestabilnej sytuacji. Niestety, „Johannesburski sen” niewiele ma wspólnego z brutalną rzeczywistością. Znalezienie godnej pracy jest niemożliwe, a bezdomnej ludności jest tak dużo, że nie ma nawet miejsc, które można by wynająć za najniższe pieniądze — wszystko jest przepełnione. Mężczyźni i kobiety „gorszą się”, byle tylko przeżyć. Obok czarnych żyją biali. W wiecznym strachu przed tubylcami, w nieustannym lęku o utrzymanie swoich dóbr i przywilejów.
Na tle tego brudnego, wielkomiejskiego tła rozgrywa się ojcowska odyseja. Stephen Kumalo, pastor z niewielkiej, zabiedzonej wioski wyrusza do Johannesburga w poszukiwaniu swojego jedynego syna. Autor rzuca swoimi bohaterami po licznych zakątkach miasta, ukazując bogatą mozaikę jego mieszkańców. Nikt nie ma tego samego poglądu na jedną sprawę, nic nie jest czarno-białe. A może właśnie jest. Czarne albo białe.
Gdybym miała określić tę książkę w bardziej abstrakcyjnej manierze, powiedziałabym, że jest ona ciepła. Przemawiają przez nią humanistyczne i chrześcijańskie wartości. Ludzie kochają się i to właśnie miłość, życzliwość i bezinteresowność ogrzewają kolejne strony tej opowieści.
Jeśli chodzi o treść, to książka zawiera zaskakująco dużo dialogów, które często nie wnoszą nic do fabuły. Jednakże pozostała zawartość jest na tyle obfita, że nijakość owych rozmów pozostaje nieodczuwalna. Dialogi są przerywane barwnymi opisami i refleksjami narratora. Czyta się przyjemnie, bardzo szybko. Paton skrupulatnie otwiera przed czytelnikiem wszystkie tajemnice i sekrety Afryki Południowej, jej ludności (tubylczej i napływowej),kultury i obyczajów.
Jeśli ktoś chce poznać lepiej RPA, interesuje się Afryką, bądź ma ochotę na wzruszającą opowieść — niech śmiało sięga po dzieło Alana Patona. Nie polecam tej książki jedynie wielbicielom nauki języków obcych, bo po jej lekturze zapragną nauczyć się zuluskiego.