John Lennon. Listy John Lennon 7,8
ocenił(a) na 810 lata temu Dla mnie John Lennon to taki gość, który przeżył czterdzieści wiosen, a potem został zastrzelony przez jakiegoś świra z Hawajów. Nigdy nie byłam jego (Lennona) wielką fanką, bo urodziłam się w czasach, w których tego faceta już dawno nie było na Ziemi. Zawsze więc kojarzył mi się z utopijną wizją pokoju na świecie i hipisami. Zresztą, nawet gdybym była nastolatką w latach sześćdziesiątych, to pewnie i tak wolałabym Paula McCartney'a albo George'a Harrisona. Lennon z tym swoim filozoficznym podejściem do życia to nie byłaby moja bajka, jestem tego pewna. Jednak trzeba mu przyznać jedno - był, jest i pewnie długo jeszcze będzie KIMŚ, a jego piosenki do dzisiaj zna i uwielbia cały świat. Nawet mnie podoba się kilka.
Po lekturze Listów mogę stwierdzić, że John Lennon z całą pewnością miał okropny charakter pisma. Aż dziw, że adresatom udało się cokolwiek z tych jego bazgrołów odszyfrować. Chociaż trzeba mu przyznać, że zdawał sobie sprawę z problemu i po jakimś czasie opanował sztukę pisania na maszynie, czym zresztą wielokrotnie się chwalił. W ogóle z tych listów wyłania się obraz człowieka sympatycznego, ale bardzo często zmęczonego, trochę zagubionego i przede wszystkim lekko szalonego. Zupełnie innego, niż mogłabym się tego po nim spodziewać, chociaż tak naprawdę nie wiem, czego właściwie oczekiwałam po facecie, który był wtedy znanym na całym świecie artystą, sympatykiem trawki i alkoholu, zawzięcie wojującym z amerykańskim urzędem imigracyjnym o zieloną kartę i związanym z uduchowioną fanką różnorakich happeningów.
W tej książce można znaleźć wszystkie znane ludzkości zapiski Lennona - od pierwszych wierszyków tworzonych w czasach szkolnych, aż po ostatni autograf złożony w dniu swojej tragicznej śmierci. Są kartki pocztowe, apele o pokój, notatki na temat własnej muzyki, plany zakupów i prawdziwe, długie listy do rodziny, przyjaciół i znajomych, pisane w różnych okresach jego życia. To prawdziwa gratka dla fanów zespołu The Beatles (zwłaszcza, że część korespondencji adresowana była do pozostałych trzech członków zespołu - Paula McCartney'a, George'a Harrisona i Ringo Starra) oraz samego Johna Lennona. Za jednym zamachem można mieć wszystko, a zapłacić trzeba tylko raz i to wielokrotnie mniej, niż za którykolwiek z tych świstków. Dla mnie to lepszy deal, ale pewnie twierdzę tak, ponieważ nigdy nie byłam naprawdę wielką fanką czwórki z Liverpoolu i jej lidera, więc wydawanie kilku tysięcy dolarów na kartkę z jego podpisem wydaje mi się szaleństwem. Ileż to paczek żelek można byłoby kupić za te pieniądze? Na samą tylko myśl robi mi się słodko.
Polecam (zwłaszcza fanom)!