Objawicielka Daryl Gregory 6,8
Jestem psychofanką folk-horroru, a że folk-horror chętniej się filmuje niż pisze, a ja przeważnie czytam, przeto zawsze jestem na głodzie. Wielokrotnie zastanawiałam się, dlaczego jest tak mało powieści w tej konwencji i chyba wiem: folk-horror jest tak sensualny, tak widowiskowy w obrazach i dźwiękach, scenografiach, kostiumach i barwach, że na szklanym ekranie po prostu tętni całym sobą. Książkowym folk-horrorem jest o wiele trudniej przekonać odbiorcę. No chyba, że jest na to porządnie kulturowo przygotowany.
Na przykład ma świadomość, że wartość folk-horroru to nigdy nie jest kwestia fabuły, sztampowej, często opowiadającej dokładnie tą samą historię o odciętej od świata społeczności i jej dziwnych wierzeniach. Mogłoby się znudzić, co nie? No chyba, że na pierwszy plan tej prostej jak konstrukcja cepa opowieści wysforują się zawikłane relacje międzyludzkie, upudrowane tajemnice z przeszłości i bohaterowie tak charakterni, tak barwni, że aż trudno się od nich oderwać. W takiej sytuacji nawet najbardziej powtarzalna myśl przewodnia nie robi mi różnicy. Czytam bo ten świat żyje a nie dlatego, że w mroku czai się Dziw.
W „Objawicielce” Dziw nie zaskakuje na ten przykład w ogóle. Ot kolejny bożek, jakich wiele w folk-horrorowej papce. Ale ten gęsty i pełen niedopowiedzeń nastrój, wydzieranie sobie religijnych doświadczeń z rąk, przez skupionych dookoła bożka ludzi, sztuczne konstrukcje społeczne o posmaku sekt i tyrady obłąkanych kaznodziejów, niezwykła, legendarna wręcz rola lasu, gór, zwierząt, natury - wszystko to oddaje tę zawiesistą, mocną, wyjątkową atmosferę „starych bogów Apallachów”. Czysta kwintesencja folkowej grozy!
Długo będę o „Objawicielce” pamiętać a może i sięgnę po nią ponownie, w poczuciu, że nie poświęciłam jej tyle uwagi na ile zasługuje. Tak bardzo pragnęłam wiedzieć co będzie dalej, że ominęło mnie mnóstwo niuansów, smakowitych kąsków o których wiem, że tam są, a jednak tylko przemknęły mi przed oczami. Gdy ktoś będzie więc czytał po raz pierwszy, moja rada, by się nie spieszył, smakował, delektował się latami 30 i 40 XX wieku, gęsto porośniętą doliną, whisky i chłodem ciągnących się kilometrami jaskiń. Ta książka warta jest bowiem każdej spędzonej z nią minuty.