Queenie. Matka chrzestna Harlemu Elizabeth Colomba 6,7
W dobie wszechobecnej superbohaterszczyzny bardzo miło jest wziąć w ręce komiks oparty na faktach, opowiadający o jakiejś interesującej karcie historii. W Non Stop Comics od czasu do czasu pojawia się tytuł tego typu – ostatnimi czasy wydawnictwo „upodobało” sobie Stany Zjednoczone, niedawno dostaliśmy „Dni piasku” traktujące o Wielkim Kryzysie, teraz zaś ukazuje się album biorący na tapet inny temat, mniej depresyjny, za to bardziej wybuchowy. Oto przed państwem opowieść o kobiecie, która rządziła Harlemem w czasach, kiedy o Nowy Jork walczyły mafijne potęgi.
Kiedy ktoś zapyta nas o słynnych gangsterów, nietrudno wymienić kilka najbardziej rozpoznawalnych nazwisk. Mało kto wie jednak, że swego czasu półświatkiem Harlemu trzęsła czarnoskóra kobieta. Queenie, a właściwie Stephanie St. Clair, zarządzała nielegalną loterią, na który to biznes, po wprowadzeniu w USA prohibicji, łakomym okiem zaczęła spoglądać włoska mafia. Walka o wpływy była kwestią czasu…
Podczas lektury „Queenie. Matki chrzestnej Harlemu” uwagę zwraca przede wszystkim tempo prowadzenia historii. Scenarzystka nie gna do przodu na złamanie karku, ale pozwala czytelnikowi na wyrobienie sobie własnego zdania o bohaterach. Interesująca jest nie tylko protagonistka, ale i szereg postaci drugoplanowych, a nawet zupełnie pobocznych. Interesującą ciekawostką jest na przykład kilka nawiązań do ówczesnego świata rozrywki, że wspomnę tylko o pojawiających się na arenie wydarzeń Theloniousie Monku czy Jacku Johnsonie. Czy zawarta tu historia odpowiada w stu procentach życiu Stephanie Saint-Clair – tego nie wiem, pewne jest jednak to, że autorka świetnie opisała tło historyczne i obyczajowe, bardzo uwiarygadniając fabułę.
„Matka chrzestna Harlemu” w interesujący sposób pokazuje konflikt pomiędzy różnymi grupami przestępczymi Nowego Jorku. Scenarzystka kreśli szerszą panoramę miasta, unaoczniając, jak wiele zależało w tamtych dniach od tego, kto kogo przekupi, zyskując tym samym odpowiednie wpływy i sprawiając, że odpowiednie służby na to i owo przymkną oko. Tym samym z narracji wyłania się obraz czasów mocno zdeprawowanych i jakkolwiek początkowe dekady zeszłego wieku faktycznie sprzyjały w Ameryce rozwojowi przestępczości zorganizowanej, to w tym miejscu powstaje też pytanie – czy rzeczywiście mafie były tak bardzo wpływowe? Lektura „Queenie” zachęca do samodzielnego researchu w tej kwestii, bo komiks skutecznie rozbudza ciekawość.
Jakkolwiek na przestrzeni dekad przyzwyczailiśmy się już do takiego stanu rzeczy w popkulturze, to warto mimo wszystko pamiętać, że „Matka chrzestna Harlemu” traktuje o przestępczyni. I choć nie każda historia biograficzna opowiadająca o kryminaliście od razu taką postać gloryfikuje, to nadzwyczaj często wizerunek takiej osoby jest mimo wszystko ocieplany. Nie inaczej dzieje się na kartach „Queenie”. Główna bohaterka jest przedstawiona jako osoba zmuszona od dziecka do walki o swoje, a to, że obecnie trzęsie nowojorskim półświatkiem, jest ukazane jako naturalna konsekwencja drogi, jaką przeszła. Brakuje mi w tym obrazie odcieni szarości, odautorskiego zasugerowania (a takowe wcale nie musi być przesadnie nachalne),że zarabianie na życie przestępstwem nie jest w porządku. I to nawet mimo faktu, że bohaterka należała do uciskanej wówczas czarnoskórej mniejszości. Kolor skóry i trudna historia nie mogą być przecież usprawiedliwieniem dla łajdactwa. Takie romantyczne przedstawianie gangsterki jest dość powszechne (vide „Ojciec chrzestny”),jednak przy okazji mocno nagina obraz akceptowalnej moralności. Kiedyś mi to nie przeszkadzało, z biegiem lat razi jednak coraz bardziej.
Zapewne będę w mniejszości, ale bardzo lubię komiksy drukowane na papierze offsetowym. Jest on bardzo miły w dotyku, nieco chropowaty, zupełnie inny niż standardowa kreda. Taki trochę… retro. Na mnie to działa, dlatego też z prawdziwą przyjemnością przyjąłem wydanie „Queenie” w takiej właśnie formie. W oczy rzuca się też lekko powiększony format albumu i piękna, gustowna okładka, co daje prawdziwy efekt „deluxe”. Same rysunki są z kolei czarno-białe i klimatyczne - realistyczne, ale dość stonowane. Jak dla mnie zdecydowanie na plus.
Czy warto sięgnąć po „Matkę chrzestną Harlemu”? Jak najbardziej. Ten pięknie wydany komiks pozwolił mi przenieść się na kilka chwil w zupełnie inne czasy, ponadto za jego sprawą miałem okazję zagłębić się w mroczne zakamarki Harlemu i poznać historię ludzi mających duży wpływ na życie tej dzielnicy Nowego Jorku. Ten album to rozrywka na dobrym poziomie, która, choć ma pewne wady, to w ostatecznym rozrachunku potrafi zaangażować. Dobrze, że ukazują się podobne, nie tak oczywiste komiksy – stanowią one ciekawą alternatywę dla tytułów o wiele bardziej „pop”.
Recenzja do przeczytania także na moim blogu - https://zlapany.blogspot.com/2022/07/queenie-matka-chrzestna-harlemu-recenzja.html
oraz na łamach serwisu Szortal - https://www.facebook.com/Szortal/posts/pfbid02RhpTe19oAFoyQPyxxkWKbeNbfN5QNscTnd1Z7rVtv3UhVcs6hBS7jKFvfmTQXaUtl