Dwadzieścia osiem i pięć Piotr Maur 7,0
ocenił(a) na 710 lata temu Palące podmioty liryczne. Tak, w czasach zakazu palenia w knajpach i ekskomuniki rzuconej przez medycynę na przemysł tytoniowy, istnieją jeszcze tacy straceńcy, którzy w przestrzeni lirycznej kopcą jak smoki i z dumą o tym opowiadają. Taki bohater poezji Marcina Świetlickiego bez papierosa nie istnieje. To papieros go określa, podpiera, rzuca światło, lokalizuje papierosem sens, stawia kropki żarzącym się tytoniem. To akt wolności – palenie. A zasnuta dymem przestrzeń osobista zyskuje konkretne, choć migotliwe granice.
Ja jednak nie poszedłbym na fajkę z tym bohaterem. Źle czułbym się w towarzystwie kogoś, kto mógłby w przypływie złego nastroju, nieprzysiadalności, dmuchnąć mi dymem prosto w twarz. Tak, tego bym się właśnie spodziewał.
Natomiast nie miałbym nic przeciwko nie-paleniu obok bohatera wierszy Piotra Maura, autora tomiku „Dwadzieścia osiem i pięć.” W tym przypadku byłbym pewny, że palono by dyskretnie, od niechcenia, trochę tak, jak się oddycha. Nie czyniąc z papierosa ani oręża, gadżetu, tarczy lub znaku rozpoznawczego. Papieros to papieros, mówi podmiot liryczny i zdaje się pytać:
- Idę zapalić. Idziesz ze mną?
Wiersze Piotra Maura tworzą dziwnie swojską atmosferę. Swojską, bo możemy w tych kilkunastu tekstach niemal z miejsca poczuć się proszonymi gośćmi. Najlepsze z nich przy pomocy bardzo prostych środków poetyckich stają się zapisem fundamentalnych, budujących tożsamość bohatera, wydarzeń. Rozkosznie pobrzmiewają opowieści o nagich piersiach pielęgniarki szkolnej, które przypadkiem wypatrzył małoletni bohater. Jednak (z narastającym niepokojem) czytamy również o rytuałach dorosłości, jakie nieodmiennie łączą się ze starzeniem, śmiercią i pogrzebami najbliższych.
Tak nam Maur rozpina tematykę. Od słodyczy i żaru dzieciństwa po wyciszone, celowo wygaszone obrazy dojrzałości. To jednak nie wszystko – opisy młodości podszyte zostały gorzką świadomością kogoś, kto młodość wspomina, więc frenetyczne reminiscencje natychmiast zabarwia głuchym poczuciem straty, a konkretne obrazy z przeszłości stają się zapowiedziami tego, co przyniosła reszta życia.
Reszta wypełniona głównie uważnym katalogowaniem słabych sygnałów docierających ze świata lub w stronę świata wysyłanych. Dużo jest ciszy w tych wierszach. Ciszy między najbliższymi sobie ludźmi, którzy mijają się w drzwiach. Dużo oczekiwania, wypatrywania, odprowadzania wzrokiem. Bez-myślenia. Czystej obserwacji, bo Maur woli (i dobrze) świat widzialny, namacalny, dający oparcie oczom i pamięci.
To znakomita książeczka, która mimo kilku dość enigmatycznych lub przekombinowanych fragmentów, jako całość brzmi bardzo dobrze. I mimo tego, że każdy w swoim życiu inne ścieżki wydeptuje, nie gaśnie ani przez chwilę poczucie wspólnoty pomiędzy nami a tym cichym palącym papierosy człowiekiem gapiącym się w przestrzeń.