Amerykański autor powieści i opowiadań kryminalnych, z gatunku Crime Fiction. Wiele jego utworów zaadaptowano na potrzeby filmu. Pracował też jako scenarzysta. Zasługą Chandlera jest wprowadzenie do tego popularnego gatunku elementów literatury wyższych lotów, zwłaszcza poetyckich porównań. Inspirował się twórczością Dashiella Hammetta. Pierwsze opowiadanie opublikował w magazynie "Black Mask", piśmie poświęconym historiom detektywistycznym.
Najbardziej znanym bohaterem jego książek jest samotny (w niedokończonej powieści Chandler chciał go ożenić) i cyniczny prywatny detektyw (ang. Private Eye) Philip Marlowe. Marlowe przy rozwiązywaniu kryminalnych zagadek, które częściej znajdują jego, niż on je, postępuje według sobie jedynie znanych zasad. Jest przykładem krystalicznie uczciwego człowieka, lubiącego alkohol, fajkę i papierosy, który wieczorami rozgrywa sam ze sobą partie szachów. Autor bardziej niż na rozwikłaniu zagadki kryminalnej skupia się na opisie środowiska, w którym rozgrywa się akcja powieści oraz analizie psychiki bohaterów.http://www.geocities.com/Athens/Parthenon/3224/
W piątym tomie przygód łapsa Philipa Marlowe ich autor Raymond Chandler bez wątpienia złapał o co chodzić mu będzie w pisaniu. Otóż idzie o nurzanie się w świecie występku, ułomności duszy ludzkiej, charakterów dalekich od ideałów i w końcu mrocznej stronie ludzkiej natury, która w przypadku „Siostrzyczki” chętnie schowa się za reflektorami obecnymi na planie filmu. Bowiem Hollywood ze swą fasadowością jest tu jednym z głównych bohaterów. Nasz detektyw, niczym średniowieczy rycerz, ale bez lśniącej zbroi, rusza w dolinę mroku, żeby bez rozczarowania rozpoznać, że człowiek istotą marną jest. Nawet jak ładnie wygląda.
Jedyną bronią pozostaje twardy charakter i ironiczne komentarze, za które w twarz oberwać może. Są to jednak koszty wpisane w jego biznes. Wszystko zaczyna się, gdy pojawia się zrozpaczona siostra w poszukiwaniu zaginionego brata, w czym Marlowe wyczuwa lekki fałsz już na samym początku. W nowym przekładzie Bartosza Czartoryskiego „Siostrzyczka” zyskuje współczesnego blasku, ale i przypomina dlaczego zaliczana jest do kanonu kryminałów noir. Czytając o zagmatwanej fabule trochę się uśmiecham. No, ale gdyby ktoś już faktycznie się w tym zagubił, to niech sobie przyswoi kilka ripost posłanych przez Marlowe`a i poczeka spokojnie na rozwiązanie zagadki.
Moje pierwsze spotkanie z serią Chandlera o przygodach kultowego łapsa nazwiskiem Marlowe szczęśliwie zadało kłam trzem problemom, które potencjalnie mogłyby mnie od tej lektury odstręczyć. Po pierwsze, szata graficzna serii z powodzeniem stroni od sztampy cechującą zbyt często okładki powieści kryminalnych (gdyby jeszcze tylko dostępne było wydanie w twardej oprawie, choć może byłaby to zbytnia ekstrawagancja dla tego typu powieści).
Dalej, Chandler, opisywany, być może słusznie, przez wydawcę jako najwybitniejszego pisarza kryminału noir, unika tu gry z czytelnikiem w kotka i myszkę. Nie przeciąga wątków, które mogą rozstrzygnąć się już teraz do granicy wytrzymałości, nie stara się za wszelką cenę mylić tropów, rzeczy dzieją się naturalnie i odkrywają w swoim tempie -- jestem mu niezwykle wdzięczny za to miarowo rozpisane tempo, trzymające w ryzach nie tylko akcję tej historii, ale i moją uwagę.
Wreszcie, tłumaczenie Bartosza Czartoryskiego jest znakomite. Z powieściami amerykańskimi jest zbyt często taki problem, że ich polskie tłumaczenia bywają robione na kolanie przez byle kogo, przez co cały kunszt oryginalnej narracji szlag trafia i z powieści na poziomie robi się podrzędne czytadło. Nie tym razem, Czartoryski dba, żeby język był jednocześnie sprawny komunikacyjnie dla dzisiejszego odbiorcy, ale też aby nie zatracił swojego archaicznego powabu, absolutnie niezbędnego dla estetyki noir, jeśli chce się ją w pełni oddać na papierze. Sam Chandler, ma się rozumieć, umie pisać -- jest precyzyjny, wręcz szorstki w swoich opisach, ale przy tym zwykle czarujący i dowcipny. Interpretacja Czartoryskiego doskonale to oddaje.
Swoją drogą, oglądałem tenże "Głęboki sen" w klasycznej hollywoodzkiej adaptacji sto lat temu i dość szczęśliwie zlała mi się w głowie w jakąś niedającą się rozróżnić masę z setką podobnych obrazów z Bogartem w roli głównej -- słowem, miałem z tej lektury radochę. Myślę też, że nie ma co opisywać fabuły -- ona tutaj jest wbrew pozorom drugorzędna -- jest intryga do rozwiązania i prywatny detektyw z problemem alkoholowym, który może jej podołać. To wespół z zapewnieniem, że autor nie zamierza czytelnika oszukiwać, a tłumacz zrobił dobrą robotę, powinno wystarczyć każdemu, kto potencjalnie zainteresowany jest lekturą.