6 książek, które Zygmunt Miłoszewski czytał w trakcie pisania „Kwestii ceny”

LubimyCzytać LubimyCzytać
17.06.2020

Jesteście ciekawi, co czytał Zygmunt Miłoszewski w trakcie pisania „Kwestii ceny”? Autor podzielił się z nami sześcioma tytułami, które zapadły mu w pamięć podczas procesu tworzenia najnowszej książki. Na stworzonej przez niego liście znajdują się powieści, literatura faktu, a nawet... manga.

6 książek, które Zygmunt Miłoszewski czytał w trakcie pisania „Kwestii ceny”

Bez wymienionych niżej książek „Kwestia ceny” nabrałaby zapewne zupełnie inny kształt. W końcu, jak wiadomo, żeby pisać, trzeba czytać. To jakie pozycje stanowiły inspirację dla Zygmunta Miłoszewskiego? Oddajmy głos samemu pisarzowi!

„Wzgórze błękitnego snu”, Igor Newerly

Psychofanem tej powieści jestem od dawna, uważam ją za jedną z najlepszych napisanych po polsku, wystarczy, że o niej pomyślę i coś łapie mnie za gardło. Nie byłoby bez niej „Kwestii ceny”, ponieważ jak zadra tkwiła we mnie chęć nawiązania w jakiś sposób do tej wielkiej syberyjskiej przygody. I też niedziwne, że przez cały czas „Wzgórze” leżało w zasięgu ręki. To mięsisty „eastern”, opowieść o zesłańcu, który trafia na wieczną katorgę i na bezkresach Syberii odnajduję wszystko, co jest do odnalezienia. Harmonię, miłość, odwagę, w końcu swoje własne miejsce na tytułowym wzgórzu. A mimo to nie potrafi wyleczyć się z polskiej choroby.

„Ziemia. Jak doprowadziliśmy do katastrofy?”, Nataniel Rich

Mam całą półkę (która za chwilę zamieni się w kolejne pudło w piwnicy, opisane jako „nadmiar dokumentacji”) różnych pozycji naukowych, którymi podpierałem się przy „Kwestii”. Wybrałem tę, ponieważ uważam, że chwilowo na świecie nie ma ważniejszego tematu niż zmiany klimatyczne. Koronawirusy, koncepcje ekonomiczne, kryzysy, różnice polityczne – wszystko to traci znaczenie, jeśli zabraknie ludzi, którzy mogliby się o to kłócić. A w tę stronę zmierzamy. Nathaniel Rich opisuje moment ostatniej szansy, kiedy mogliśmy zadziałać, ba – chcieliśmy zadziałać – i jednak tego nie zrobiliśmy. Dlaczego? Z wiary w człowieka, który jest taki mądry, że przecież na pewno coś wymyśli. Tyleż depresyjna, co fascynująca lektura.

Zygmunt Miłoszewski podczas pracy przy biurku

„Death Note”, Tsugumi Ohba i Takeshi Obata

Szukałem w pandemii prezentu dla syna na urodziny i postanowiłem wprowadzić go w świat mangi, ponieważ po etapie Donalda i Asterika coraz łapczywiej zerkał na moją półkę z Thorgalami. Dzięki Centrum Popkultury na ulicy Hożej w Warszawie trafiliśmy kilka niezwykłych serii, ale to Death Note rzucił najpierw Karola, a potem mnie na kolana. Histeryczne zamawianie i kupowanie kolejnych części przypomniało mi czasy, kiedy jeździłem po nocy po warszawskich wypożyczalniach DVD, szukając tej, która ma następne części serialu „24 godziny”. A jest to historia Lighta Yagami, licealisty, który pewnego dnia znajduje upuszczony przez boga śmierci notes. Notes ten ma taką właściwość, że jeśli wpiszemy do niego imię i nazwisko osoby, której twarz znamy – osoba ta umrze. I tak oto wzorowy uczeń postanawia zostać bogiem nowego, wspaniałego świata, pozbywając się zeń złych ludzi. Fantastyczna przygoda na dwanaście tomów. PS. Jest też anime (które można obejrzeć) i film fabularny (od którego zdecydowanie trzeba się trzymać z daleka).

„Terror”, Dan Simmons

Niech to wybrzmi: to nie jest jakaś tam „powieść marynistyczna”. To jest najlepsza powieść marynistyczna, jaka kiedykolwiek powstała. Przyznaję, być może na moją ocenę wpływa trochę fakt, że kiedy słyszę nazwisko Dana Simmonsa, od razu padam na kolana, żeby oddawać cześć człowiekowi, który napisał „Hyperiona” – ale tylko trochę. Połowa XIX wieku, HMS Terror i HMS Erebus wyruszają z Anglii, żeby opłynąć Kanadę od północy, czyli odkryć Przejście Północno-Zachodnie, a razem z nim – najkrótszą drogę do Indii. I giną bez wieści. Takie są fakty, z których Simmons plecie powieść grozy o marynarzach uwięzionych w lodach Arktyki. „Terror” między innymi sprawił, że „Kwestia” jest powieścią marynistyczną i zapewne też dzięki „Terrorowi” moja następna książka będzie się działa w klimatach polarnych.

„Akan”, Paweł Goźliński

Sto stron miałem już napisane i ciągle szukałem źródeł informacji o Bronisławie Piłsudskim i jego niesamowitych przygodach, kiedy Paweł Goźliński wydał „Akana” czyli monumentalną powieść o Bronisławie właśnie. I chwała mu nie tylko za to, że uczynił moją kwerendę znacznie prostszą, ale przede wszystkim za to, że w swojej wspaniałej książce wskrzesił i ożywił jedną z najciekawszych postaci w historii Polski. Starszy brat marszałka – w przeciwieńskie do „żula niepodległości” spokojny, czuły i wrażliwy – został zesłany jako młody student na Syberię i tam, konkretnie na Sachalinie, czyli rosyjskiej „wyspie przeklętej”, stał się jednym z ojców założycieli nauk etnograficznych. Badał prastare ludy Niwchów, Oroków i zwłaszcza Ajnów, starając się je uchronić przed brutalną kolonizacją rosyjską i japońską. Ożenił się z ajnuską księżniczką, miał z nią dzieci, do dziś w Japonii żyją ludzie, w których żyłach płynie krew Piłsudskich. A potem wrócił do nieistniejącej wówczas ojczyzny i cóż – dopadł go polski los, jak zwykle ukochana ojczyzna więcej miała do wzięcia, niż do zaoferowania. Niezwykły życiorys i wspaniała lektura.

„Stramer”, Mikołaj Łoziński

Mam taki zwyczaj, że w czasie pisania staram się nie sięgać po literackie „guilty pleasures”, boję się, że złe pisanie przesączy się do mojego stylu. Nie żebym uważał go za wybitny (możecie sobie darować złośliwości), ale pisarska higiena na pewno nie zaszkodzi. Albo sięgam po lektury, które są mi potrzebne do pracy albo po autorów, których jestem pewien. A Mikołaja jestem, bardzo lubię jego spokojny, pełen czułości do bohaterów styl, wybaczyłem mu już nawet, że mi kiedyś sprzątnął Paszport Polityki sprzed nosa (dostał za „Książkę”, a ja nie dostałem za „Ziarno prawdy”). A „Stramer”, na pewno to już słyszeliście, jest świetny. Właśnie dzięki tej rozsławionej na wszechświat przez Olgę Tokarczuk czułości. Siedziałem przy biurku w Olsztynie, pracowałem i czekałem, aż wrócę wieczorem do międzywojennego Tarnowa i do rodziny Stramerów. A takie oczekiwanie rzadko się zdarza staremu, zblazowanemu, zaprawionemu w bojach czytelnikowi. I jestem super wdzięczny Mikołajowi, że mi przypomniał tę emocję. A jeśli chodzi o styl, to czasami trzeba znać swoje miejsce – szczerze chciałbym, żeby jego sposób pisania przesączył się do mojego sposobu pisania.

 

Fot. otwierająca: Karolina Zajączkowska

Artykuł sponsorowany


komentarze [2]

Sortuj:
więcej
Niezalogowany
Aby napisać wiadomość zaloguj się
MogwaiGirl  - awatar
MogwaiGirl 17.06.2020 12:32
Czytelniczka

Szacuneczek za Death Note'a! Podzielam opinię, że o ile anime na podstawie mangi jest dobre, tak filmy fabularne to totalna porażka, od której lepiej trzymać się z daleka (szczególnie ta produkcja Netflixa sprzed paru lat).

Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten post
LubimyCzytać  - awatar
LubimyCzytać 16.06.2020 13:27
Administrator

Zapraszamy do dyskusji.

Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten post