Amerykańska wokalistka, autorka piosenek i poetka. Zyskała rozgłos swoim debiutanckim albumem "Horses". Wniosła do punk rocka feministyczny i intelektualny punkt widzenia. Uważa się ją za jedną z najważniejszych kobiet w historii rocka. Nagrywała i koncertowała razem z grupą muzyków, znanych jako Patti Smith Group.
Pierwsze spotkanie z Patti Smith, nie licząc jej muzycznych działań, pozostawia mnie w zawieszeniu. W jakiś sposób spodziewałem się takiego doznania, jednak okazało się, że nie byłem do końca przygotowany na to.
Smith roztacza liryczną aurę nawet w swoich prozatorskich działaniach. To, co powstało po postawieniu ostatniej kropki w Roku Małpy, jest szczególnym rodzajem pamiętnika albo jakiegoś szczególnego rodzaju dziennika snów, którego ramy wyznacza chiński rok.
Język autorki jest poruszający, a to, co pisze, sprawia wrażenie bardzo osobistego, co jest dużym sukcesem przy uniknięciu tandety.
Patti Smith opisuje rzeczywistość za pomocą obrazów i po lekturze myślałem sobie: „Kurczę! Chciałbym patrzeć na świat podobnie do niej".
Bardzo często bohaterowie książek (a może tylko ja takie czytam) są młodzi i stoją dopiero na progu życia. Patti pisze jednak swoją książkę z perspektywy osoby, która przeżyła już szóstą dekadę swojego życia. Od autorki, pomimo wieku, cały czas czuć świeżość i zaangażowanie w otaczający ją świat. Zauważa ona, że już wielu jej bliskich osób odeszła, ale nie sprawia to u niej popadnięcia w jakiś marazm i rozgoryczenie. Podmiot liryczny jest aktywny i interesuje się tym, co go otacza oraz wychodzi naprzeciw nieprzychylnościom. Oprócz liryczności prozy zdziwił mnie też właśnie aspekt polityczności jej twórczości. Co prawda nie nazywa wprost polityków, jednak bezproblemowo można odcyfrować kim jest mężczyzna o zmierzwionych, blond włosach chcący zbudować mur, a wołając w imieniu sierot w Strefie Gazy, oczywistym jest, komu jej myślenie nie jest przychylne.
Jeśli chodzi o tłumaczenie… jest świetne. Pan Krzysztof Majer niejednokrotnie pokazał, że radzi sobie wspaniale z dużymi nazwiskami i tutaj też podołał. Także jak kiedyś zobaczycie, że książkę tłumaczył ten pan, możecie kupować w ciemno. Obyśmy mieli jak najwięcej takich tłumaczy.
Dlaczego do tej pory nie spotkałam się na dłużej z Patti Smith, doprawdy nie wiem. Na szczęście zdjęłam z półki jej „Pociąg linii M” i mogłam spędzić z nią trochę czasu. I to był dobrze spędzony czas. Czas spędzony z melancholią Patti Smith, z jej miłością do kawy i seriali detektywistycznych, z jej podróżami do grobów bliskich jej pisarzy, z jej snuciem się po Nowym Jorku i podróżami po miastach świata. Patti Smith w „Pociągu linii M” tęskni za zmarłym blisko 20 lat temu mężem, rozmawia z kotami, śni niepokojące sny i wraca do mistycznych czasów, które przeżywała razem z mężem. Starzejąca się Patti Smith jest smutna, ale wciąż głodna sztuki (zwłaszcza literatury). Czytanie tej pozycji było dla mnie zanurzeniem się w umyśle artystki i w jej wrażliwości, która okazała mi się bliska.