Proza jak z nut. O piszących muzykach

Bartek Czartoryski Bartek Czartoryski
19.06.2021

Podobno o talencie świadczy przede wszystkim chęć i dryg do ciężkiej pracy — choć pewnie Salieri, przynajmniej ten Formanowski, by się z tym taktownie nie zgodził — ale są pośród nas tacy, co, jak się wydaje, potrafią wszystko. I grać, i śpiewać, i pisać książki.

Proza jak z nut. O piszących muzykach

Violet robi mostek na trawieNiby Michael Jordan nie okazał się ani golfistą, ani baseballistą tak dobrym, jak genialnym był koszykarzem, ale marna to pociecha. Bo, niestety, świat nie jest sprawiedliwy i potrafi obdzielić niektórych nadwyżką talentu, która, przy uczciwszym podziale, przypadłaby nam. Bo jak tu nie poczuć choćby leciutkiego ukłucia zazdrości, kiedy patrzy się na niespełna czterdziestoletnią artystkę święcącą już przez parę ładnych lat tryumfy na muzycznej scenie, a teraz jeszcze wydającą tomik poezji? Mowa o Lanie Del Rey, której zbiorek „Violet robi mostek na trawie” pod koniec miesiąca ukaże się po polsku. Niby całkiem niedawno nie kto inny a Bob Dylan otrzymał nagrodę Nobla, lecz chyba nadal na piszących muzyków patrzy się często cokolwiek podejrzliwie.

Na tomik Del Rey też pewnie będzie się zerkało z pewnym politowaniem, bo jak to tak, żeby piosenkarka pop poezje pisała? A jednak. I to, jeśli ufać recenzjom zagranicznym, całkiem nieźle jej idzie. Wyniki sprzedaży rzadko co prawda mówią same za siebie, ale „Violet robi mostek na trawie” wylądowało na liście bestsellerów publikowanej przez „New York Times”, czyli można obwieścić sukces. Książka zawiera zarówno polski przekład wierszy, jak i angielskie oryginały, z których tchnie autentyzmem, przy czym zresztą Del Rey się upierała. Jasne, może wydać się nieco pretensjonalne, że wszystkie są pisane na maszynie, na często wygniecionych kartkach i towarzyszą im zdjęcia chwytające niezwykłość rzeczy zwyczajnych, lecz taki już jej urok. Kto kupuje i sceniczną personę, i muzykę Del Rey, ten odnajdzie tu przedłużenie jej twórczości, przy czym nie wygląda mi to na zbiór przeznaczony wyłącznie dla fanów, stąd jestem ciekawy odbioru jej wierszy przez ludzi, którzy mają o poezji nieco większe pojęcie niż ja. Ale rzeczona premiera służy mi też za odskocznię, by skrobnąć kilka zdań na temat książek napisanych przez muzyków.

Piękni przegrani Leonard CohenA tych jest, rzecz jasna, całkiem sporo, nawet pomijając autobiografie. Chyba żadne to dziwo, że od poezji zaczynał Leonard Cohen i w 1956 roku, jeszcze będąc na studiach, wydał swój debiutancki tomik, ale, choć potem zrobił karierę na scenie, nie przestał pisać i wydawać. Sława jako muzyka przyczyniła się potem do ponownego odkrycia tych wczesnych wierszy oraz ich krytycznego docenienia jako postmodernistycznej kanadyjskiej awangardy. Także jego młodzieńcze powieści, napisane jeszcze przed wydaniem przez Cohena pierwszej płyty i wtedy sprzedające się słabiutko, „Piękni przegrani” oraz „Ulubiona gra”, doczekały się nowych wydań.

Kroniki Bob DylanZ obowiązku należy tutaj przywołać eksperymentalne literackie próby Dylana mniej więcej z tego samego okresu, choć wydane dopiero później, czyli zbiór „Tarantula”, który został niemiłosiernie zjechany przez krytykę. Oczywiście to Dylan śmiał się ostatni, ale fakt faktem, że tego Nobla nie dostał ani za rzeczoną książkę, ani za konfundujące „Kroniki”, lecz, najpewniej, za swoje piosenki.

Gdy oślica ujrzała anioła Nick CaveLiterackie wzloty i upadki przeżywał też i diabelsko utalentowany Nick Cave, ten hołubiony mesjasz sceny, absolutna muzyczna bestia i, na dodatek, niezły scenarzysta. Lecz jego powieści oceniane były już różnie. Sam Cave mówił po napisaniu debiutu „Gdy oślica ujrzała anioła”, że swojego czasu (a był to rok 1989) sama myśl o tym, że rockman może napisać cokolwiek innego niż słowa piosenki, wydawała się oburzająca. A tymczasem jego powieść została przyjęta chyba jeszcze lepiej, niż się spodziewał. Dlatego może Cave poczuł się zbyt pewnie, pisząc lata później kolejną powieść, „Śmierć Bunny’ego Munro”, na trasie, w zaledwie parę tygodni. Owszem, nadal recenzje były dobre, ale też głośno wytykano autorowi, że to naskrobane na kolanie grafomańskie dziwadło posklejane z osobliwych fantazji Cave’a. Cóż, konsekwencji nie da się chłopu odmówić.

Przygody lorda ŚlizgaczaZ krytykami lekko nie miał też i Bruce Dickinson z Iron Maiden, którego „Przygody lorda Ślizgacza”, wydane, o dziwo, także i u nas (o dziwo, bo w ojczyźnie muzyk sprzedał zaledwie trzydzieści tysięcy egzemplarzy i książka chyba nigdy nie doczekała się reprintu), zostały niemiłosiernie zmiażdżone przez prasę. Surrealistyczna bajeczka pełna wulgarnej erotyki nigdy nie miała wyjątkowych artystycznych ambicji, ale pewnie niejeden fan i niejedna fanka starych heavy metalowych wyg nacięła się na zakup. Lecz chyba z jeszcze gorszym przyjęciem spotkał się były lider zespołu The Smiths, Morrissey, którego debiutancka powieść „List of the Lost” została okrzyknięta pretensjonalnym szajsem. Akurat w tym przypadku nie bez związku może być fakt, że przez ostatnie lata muzyk zdołał zrazić do siebie bodaj wszystkich rasistowskimi komentarzami.

Poniedziałkowe dzieci Patti SmithPowracając jednak do propozycji godnych uwagi. Z pewnością pupilką krytyki, lecz nie bez kozery, jest dzisiaj Patti Smith. Legendarna już buntowniczka publikowała pamiętniki, poezje i powieści, praktycznie wszystkie bez wyjątku chętnie czytane i powszechnie lubiane. Ba, za swoją debiutancką prozę, „Poniedziałkowe dzieci”, otrzymała National Book Award, i nie był to żaden przypadek, bo rzecz jest znakomita.

Umbrella AcademyA na sam koniec zachowałem nie lada kąsek, bliski mojemu sercu, bo komiksowy. Muzycznie nigdy nie było mi z My Chemical Romance po drodze, ale kiedy lider kapeli, Gerard Way, przerzucił się na komiksy, to zgarnął za nie nagrodę Eisnera. No i jego flagowa seria, „Umbrella Academy”, trafiła ostatecznie na Netflixa jako serial, co jest nie tyle nobilitacją per se, ale dowodem obecności Waya na popkulturowej scenie jako komiksiarza.

Lista jest dłuższa, bo książki pisali i Paul McCartney, i Madonna i, żeby sięgnąć po polski rynek wydawniczy, Agnieszka Chylińska i Organek. Niektórym szło lepiej, innym gorzej, czasem były to jedynie gwiazdorskie kaprysy, innym razem autentycznie intrygujące dzieła. Ale chyba jedno jest uniwersalne: mało kto sięgnie po książkę muzyka, którego piosenek nie lubi. A może się mylę?


komentarze [6]

Sortuj:
Niezalogowany
Aby napisać wiadomość zaloguj się
L_Settembrini 24.06.2021 09:21
Bibliotekarz

Dzienniki rowerowe David Byrne z Talking Heads napisał książkę o jeżdżeniu na rowerze :)

Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten post
 Dzienniki rowerowe
sztrucla 23.06.2021 18:02
Czytelnik

Również Jo Nesbø można by tu, dla porządku, wspomnieć. To muzyk, wokalista, autor tekstów piosenek. Nie jest szerzej znany poza Norwegią gdyż śpiewa po norwesku. Być może trochę w Szwecji i Danii z uwagi na podobieństwo języków. Z tym, że sąsiedzi zaczęli go zapewne słuchać dopiero po odniesieniu sukcesu literackiego. Jo Nesbø jest również wielkim fanem i znawcą muzyki....

Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten post więcej
Dorota Karło 22.06.2021 17:06
Czytelniczka

Dziedziny sztuki stale się przenikają,  dopełniają. Dzięki wszechstronnemu działaniu na zmysły, uruchamiają w nas głębokie pokłady emocji, pozwalając na „przeżywanie czegoś”.
Teksty piosenek  to liryka. zatem  muzyk piszący teksty to poeta. W realiach, w którym można liczyć na opiekę redakcyjną niejeden muzyk-poeta bierze się jeszcze za prozę, ale…  Po co mam sięgać po...

Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten post więcej
czytamcałyczas 19.06.2021 17:57
Czytelnik

Przed chwilą Saltus słuchałem 
😄  

Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten post
PanKracy 19.06.2021 14:51
Bibliotekarz

Muzycy podobnie jak pisarze i poeci to wrażliwe dusze. Mogą stworzyć coś interesującego nie tylko w muzyce. 

Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten post
Bartek Czartoryski 18.06.2021 11:57
Tłumacz/Redaktor

Zapraszam do dyskusji.

Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten post