-
ArtykułyKapuściński, Kryminalna Warszawa, Poznańska Nagroda Literacka. Za nami weekend pełen nagródKonrad Wrzesiński3
-
ArtykułyMagiczna strona Zielonej Górycorbeau0
-
ArtykułyPałac Rzeczypospolitej otwarty dla publiczności. Zobaczysz w nim skarby polskiej literaturyAnna Sierant2
-
Artykuły„Cztery żywioły magii” – weź udział w quizie i wygraj książkęLubimyCzytać58
Biblioteczka
2023-05-30
2023-10-31
Na opak pisany dzienniczek zaklęć: wymienię wszystkie te okropności; uznam, ze istnieją, byle tylko nas nie dotknęły. To także ćwiczenie ze scrapbookingu, choć zabrakło na nie dowodów w polskim wydaniu, przeplatane wyliczankami sycących potraw oraz list bożo– i urodzeniowych prezentów. Niech Was jednak nie zwiedzie ten kąśliwy ton czytelniczki z przeciwległego od Astrid brzegu Bałtyku, której po tej samej wojnie z „majątku rodzinnego” zostały dwa (2!) sztućce. Zapiski Lindgren odznaczają się olbrzymią empatią i troską, czułością do rodzaju ludzkiego, jakkolwiek patetycznie to nie zabrzmi. Ona sama ani na moment nie zapomina o swoim przywileju.
Gdyby na świecie więcej było Astrid, zapomnielibyśmy o wojnach. (Pewnie nie, ale chciałam skończyć z pozytywnym przytupem. Raz można).
Na opak pisany dzienniczek zaklęć: wymienię wszystkie te okropności; uznam, ze istnieją, byle tylko nas nie dotknęły. To także ćwiczenie ze scrapbookingu, choć zabrakło na nie dowodów w polskim wydaniu, przeplatane wyliczankami sycących potraw oraz list bożo– i urodzeniowych prezentów. Niech Was jednak nie zwiedzie ten kąśliwy ton czytelniczki z przeciwległego od Astrid...
więcej mniej Pokaż mimo to2023-05-30
Tragedia niespełnienia. Jednak jest ono sensem i jednocześnie pewnikiem, gdy wiadomo, że nie ma od niego ucieczki. Zebrane listy, nawarstwiając się, budują argument o niedoskonałości języka jako narzędzia komunikacji, szczególnie gdy użytkują go ludzie, dla których ważniejsze jest nie c o, ale j a k pisać, a swoisty pisarski performance jednego przed drugim służy za mechanizm obronny przed obnażeniem. Jedne z najpiękniejszych – bo życiowo posklejanych, poplamionych, naderwanych – stron, przez jakie szłam. Jak dobrze, że zebrano je w całość.
Tragedia niespełnienia. Jednak jest ono sensem i jednocześnie pewnikiem, gdy wiadomo, że nie ma od niego ucieczki. Zebrane listy, nawarstwiając się, budują argument o niedoskonałości języka jako narzędzia komunikacji, szczególnie gdy użytkują go ludzie, dla których ważniejsze jest nie c o, ale j a k pisać, a swoisty pisarski performance jednego przed drugim służy za...
więcej mniej Pokaż mimo to2023-05-30
2023-03-19
Czystopis umysłu BARDZO, bardzo poważnego pisarza „tradycyjnego” – białego, heteroseksualnego, zawsze pod ciasno zawiązanym krawatem, z pełnosprawnością, pochodzącego z określonej klasy społecznej i nawykłego do związanych z wymienionymi znacznikami przywilejów, i cóż, że z Węgier. Ci, którzy, jak tu podpisana, zagłębiają się w dzienniki z chęcią poznania „ploteczek” i codziennych zabrudzeń, powinni natychmiast dokonać odwrotu. Nic tu po nas, a jednak brnęłam przez te sześćset stronic, i to tylko wybór!, obserwując, chwilami nawet z podziwem, jak zwoje Máraia pracują na najwyższych obrotach. Raportują burzliwe ponad pół wieku i dokonują trafnych analiz socjopolitycznych. Niezmiennie pokrzepiające wiedzieć przy tym, jak człowiek słowa nad słowem się męczy. Za słuszne i czasami sprawiedliwe można uznać również spostrzeżenia Pisarza – oczywiście przez duże „p”! – odnośnie kondycji literatury w wieku XX. Jednak już kręcenie nosem na Joyce’a, Gertrude Stein i Kafkę oraz pełne adoracji, ale niepozbawione (dziś powiedzielibyśmy) ableizmu podejście do Prousta („Geniusz wybuch w tym niemal kalekim ciele z taką siłą, że starł po drodze wszystko, co było w nim chore, i zmuszał je do największego wysiłku umysłowego. Śmierć Prousta – to jakby umierał nieogolony anioł, który do ostatniej chwili przyciska do astmatycznej piersi harfę”) mówią mi, że nasze transformatory nadają na zagłuszających się częstotliwościach. Takich komentarzy na temat osób nie białych i nie sprawnych czy w ogóle innych niż on, czyli… (tu nastąpiłoby odniesienie do pierwszego zdania niniejszej notatki ->), znajdzie się w „Dziennikach” mnóstwo. Zazgrzytają znacząco. Kobiet nie ma; żona wychodzi z cienia dopiero, gdy zaczyna się jej rozkład, a i tak w wewnętrznym świecie małżonka nie urośnie ponad swoje inicjały. Zmiękczenie autora dokonuje się na nieodwołalną starość. Ta „słabość”, przed którą tak uciekał, co zresztą ostatecznie mu się udało – „kongraty!”, jest najczulszym i najbardziej przemawiającym do czytelnika wycinkiem zapisków.
Niewykluczone, że trudno (mi) było poznać prawdziwą esencję Máraia, a może zwyczajnie duma nie pozwoliła mu nigdy w pełni się odkryć.
Czystopis umysłu BARDZO, bardzo poważnego pisarza „tradycyjnego” – białego, heteroseksualnego, zawsze pod ciasno zawiązanym krawatem, z pełnosprawnością, pochodzącego z określonej klasy społecznej i nawykłego do związanych z wymienionymi znacznikami przywilejów, i cóż, że z Węgier. Ci, którzy, jak tu podpisana, zagłębiają się w dzienniki z chęcią poznania „ploteczek” i...
więcej mniej Pokaż mimo toJakby jedna książka złożona z wypisów z wielu. Po wymazaniu narracji pozostaje tylko esencja. To, co będzie się chciało wynotować w kajeciku. Im dłużej też czyta się ten dziennik sentencji, tym większe wrażenie, że właśnie przewijamy niekończące się wirtualne strony z cytatami na każdy dzień. „Coachowanie” alternatywne, bo spojrzenie Canettiego na świat i człowieka jest nadzwyczaj osobliwe. I jeszcze nie obdarzone szpetną grafiką. Dla uprawiających wege kontent kapitalne zwłaszcza fragmenty o zwierzętach i mięsie: „Dlaczego mięso musi nieustannie przechodzić przez wnętrzności innego mięsa? Dlaczego właśnie to musi być warunkiem naszego życia?”.
Jakby jedna książka złożona z wypisów z wielu. Po wymazaniu narracji pozostaje tylko esencja. To, co będzie się chciało wynotować w kajeciku. Im dłużej też czyta się ten dziennik sentencji, tym większe wrażenie, że właśnie przewijamy niekończące się wirtualne strony z cytatami na każdy dzień. „Coachowanie” alternatywne, bo spojrzenie Canettiego na świat i człowieka jest...
więcej mniej Pokaż mimo to
Mój dzwonek nie jest falisty i od dawna nie żyję w rozpisaniu, o błysku nie wspominając. Za to możliwość pożycia na Hożej lat 70. uważam za prawdziwe, transformatywne doświadczenie. Dzienniki to jednak wspaniały rodzaj lektury eskapistycznej! Wartością naddaną zapisków Stańczakowej, powstałych pod arbitralnym okiem (bardziej uchem) Białoszewskiego, jest ich świadectwo codzienności jako – tu czuję, jak wspomniany duet wzdryga się na dźwięk tego wyrażenia, i choć dołączam do tego skurczu, to trzeba – osoby z niepełnosprawnością.
Przy zamykaniu tomu ominąć posłowie, skutecznie psuje smak.
Mój dzwonek nie jest falisty i od dawna nie żyję w rozpisaniu, o błysku nie wspominając. Za to możliwość pożycia na Hożej lat 70. uważam za prawdziwe, transformatywne doświadczenie. Dzienniki to jednak wspaniały rodzaj lektury eskapistycznej! Wartością naddaną zapisków Stańczakowej, powstałych pod arbitralnym okiem (bardziej uchem) Białoszewskiego, jest ich świadectwo...
więcej mniej Pokaż mimo toCzytadełko. Raczej „liściki”. I bardziej przegryzka do innych lektur niż książka mogąca samodzielnie zaspokoić apetyt odbiorcy. Nie wiadomo też, co sądzić o opracowaniu, przypisach itp. Autorzy epistolarnego dwugłosu oczywiście rozbrajająco uroczy, zwłaszcza gdy wciąż siebie zdobywają („Piszę bez żadnego przymiotnika, żebyś się troszeczkę zaniepokoił”) i oddają telefonicznej fobii („Ale telefonować do siebie trzeba, bo w ten sposób upewniamy się, że istniejemy” + „Jestem już po telefonicznej rozmowie z Tobą, jak zwykle ogromnie z niej niezadowolona, bo nic nie umiałam mądrego powiedzieć”) [ich retro umawianie się na rozmowę nie zdziwiło mnie wcale, ponieważ w 2017 wciąż czynię podobnie]. I choć od lukru i waty cukrowej wypełniających czytelnika można pęknąć, nie ma wątpliwości, że obcujemy tu z pełnokrwistymi ludźmi („nie pij wódki, poczekaj aż wrócę”), potrafiącymi także ze zdecydowaniem „rzucić cień” [SHADE], jak np. ten przez Szymborską dedykowany Arturowi Sandauerowi. Żal za to, że tak niewiele się zmienia („Tymczasem czytuję naszą prasę: polecam, jeżeli już jesteś dość silny”). I taka jeszcze refleksja na zakończenie - czy tak jak w przypadku miłości, w której zdaniem jakichś Berthes'ów jedno zawsze kocha bardziej, ktoś tu nie przypadkiem pisze lepiej?
Czytadełko. Raczej „liściki”. I bardziej przegryzka do innych lektur niż książka mogąca samodzielnie zaspokoić apetyt odbiorcy. Nie wiadomo też, co sądzić o opracowaniu, przypisach itp. Autorzy epistolarnego dwugłosu oczywiście rozbrajająco uroczy, zwłaszcza gdy wciąż siebie zdobywają („Piszę bez żadnego przymiotnika, żebyś się troszeczkę zaniepokoił”) i oddają...
więcej mniej Pokaż mimo to
Pierwsze opisywane miesiące powinno się przerobić na broszury i rozdawać w każdej budzie informacji turystycznej francuskiego wybrzeża Morza Śródziemnego. Można by również sklecić z tego mapę rowerową nie tylko południa Sześciokątu, ale i Paryża. Czy nawet aplikację. Stajemy się świadkami prawdziwej lekcji z „aktywnego udziału w pejzażu” (skradzione wyrażenie).
Rozkoszna ta „Wojna i spokój”, jak nazywa ten finezyjnie kreślony przez siebie okres Bobkowski – zwykle życie w wyjątkowych czasach, perły z codzienności nawleczone na prosty sznurek.
Niewątpliwie jest tu się czym raczyć. Wielu przemyśleniom można przyklasnąć - takim o „rodactwie” na przykład. Momentami odnosi się nawet wrażenie, że pisze do nas zagubiony wcześniej duchowy brat, z którym dzielimy temperament i smak. Oto jest w polskiej książce po polsku polski pisarz, który wydaje się wolny od przymusu stroszenia patriotyczno-heroicznego upierzenia.
Czar pryska tam, gdzie w książkach zazwyczaj ma to miejsce, czyli w posłowiu (omijać posłowia – notatka mentalna). Okazuje się, że błyskawice inteligencji i przenikliwość zawarte w „Szkicach” nie są produktem natury Bobkowskiego, a prawdopodobnie efektem pracy edytorskiej, własnoręcznie (?) wykonanej po latach dzielących nas od przedstawianych wydarzeń. Wiadomo, że każdy tekst to redagowana raz za razem kreacja, jednak w tekstach, które chcą być odzwierciedleniem stanu duszy w danej chwili/sytuacji, taki „występek” razi ze zwielokrotnioną mocą.
Niełatwo też przejść z pełną powagi miną wobec faktu, że jednymi z najsroższych inwektyw rzucanych w stronę Francuzów są: „mineciarze”. Poważnie znak zapytania.
Pierwsze opisywane miesiące powinno się przerobić na broszury i rozdawać w każdej budzie informacji turystycznej francuskiego wybrzeża Morza Śródziemnego. Można by również sklecić z tego mapę rowerową nie tylko południa Sześciokątu, ale i Paryża. Czy nawet aplikację. Stajemy się świadkami prawdziwej lekcji z „aktywnego udziału w pejzażu” (skradzione wyrażenie).
Rozkoszna...
Krótkie, dobre. Może dobre, bo krótkie? I prawidłowo, że w formie książki, ponieważ nie zgadzam się z opinią, że powinno się te zapiski przytulić do większego opracowania?
Jeśli po mnie też zostałoby zaledwie parę karteczek, byłoby miło, gdyby ktoś z ceremonią włożył je w twardą okładkę.
Krótkie, dobre. Może dobre, bo krótkie? I prawidłowo, że w formie książki, ponieważ nie zgadzam się z opinią, że powinno się te zapiski przytulić do większego opracowania?
Pokaż mimo toJeśli po mnie też zostałoby zaledwie parę karteczek, byłoby miło, gdyby ktoś z ceremonią włożył je w twardą okładkę.