Niewidoma (ociemniała) polska pisarka i poetka. Jadwiga Stańczakowa (z domu Strancman) urodziła się w 1918 r. w Warszawie i z tym miastem związała prawie całe swoje życie. Tu zaczęła przed wojną studia na Akademii Nauk Politycznych i tu przeżyła koszmar czasu zagłady - okupację hitlerowską. Była prześladowana z racji swego pochodzenia i musiała się ukrywać. Była śliczną, jasną blondynką o niebieskich oczach i ten typ aryjskiej urody na pewno pomagał jej przetrwać w tamtych czasach.
W 1944 r. znalazła się w wyzwolonym Lublinie i rozpoczęła wymarzoną pracę dziennikarską w dzienniku „Głos Ludu". W rok później przeniosła się wraz z mężem do Gdańska i tam kontynuowała swą pracę w „Dzienniku Bałtyckim". W młodym wieku dosięgła ją choroba oczu, widziała coraz gorzej, a po urodzeniu w 1948 r. córki, Ani, straciła wzrok. Runęły jej marzenia o karierze dziennikarskiej i życie straciło sens. Załamana wróciła do Warszawy, gdzie mieszkali jej rodzice. I tu szczęście uśmiechnęło się do niej. W 1951 r. poznała Stanisława Madeja, członka Zarządu Głównego PZN, który wprowadził ją do Związku. W 1952 r., w najtrudniejszym okresie stalinizmu i komunistycznej cenzury, otrzymała stanowisko redaktora naczelnego „Pochodni". Była pierwszą kompetentną redaktorką. Jej reportaże z wyjazdów w teren wnosiły wówczas jakiś powiew nowości do pisma składającego się głównie z przedruków, w interesujący sposób przybliżały czytelnikom problemy niewidomych. Kierowała również kwartalnikiem „Niewidoma Kobieta". Nie mogła się jednak pochwalić imponującym stażem w czasopismach brajlowskich. Pracowała w „Pochodni" zaledwie 6 lat, ale zaznaczyła tu swoją obecność. Nie czuła się spełniona jako dziennikarka, więc postanowiła dalej szukać swojego miejsca w życiu. W 1958 r. zrezygnowała z funkcji naczelnego redaktora „Pochodni", aby poświęcić się pracy literackiej. Odczuwała silny wewnętrzny przymus pisania i pragnęła sprawdzić się jako pisarka. I jak się potem okazało, dokonała w życiu właściwego wyboru.
Swoją twórczość literacką rozpoczęła od cyklu felietonów radiowych. Wydała też zbiory krótkich opowiadań – „Ślepak", „Przejścia", „Boicie się czarnego ptaka".
Na pewnym etapie jej życia los zetknął ją z Mironem Białoszewskim, poetą i pisarzem o wybitnej indywidualności, który stworzył jedną z najoryginalniejszych koncepcji antypoezji, czyli poezji pisanej wbrew wszelkim tradycyjnym regułom, a równocześnie urzekającą dowcipem i paradoksem sformułowań. Przyjaźń Jadwigi i Mirona należała do najciekawszych związków, bowiem łączyła bliskość intelektualna. Byli idealnie zharmonizowani i idealnie się uzupełniali. Miron nie grzeszył praktycznością, nie dbał o sprawy życia codziennego. O tym myślała Jadwiga. To ona, niewidoma, prowadziła jego papiery, pilnowała, by niczego nie wyrzucił, nauczyła go obsługiwać magnetofon, bo Miron nie znał się na technice. Była też jego kronikarką. Pisany przez nich wspólnie „Dziennik we dwoje" to pozycja pod wieloma względami wyjątkowa. Jest też nieocenionym źródłem wiedzy o życiu i osobowości autora „Donosów rzeczywistości". Istnieje opinia, że przyjaźń, jaką Stańczakowa świadczyła Mironowi, to jej drugie dzieło obok dzieła literackiego. Miron z kolei namówił ją do pisania poezji. Pierwszy swój tomik pt. „Niewidoma" wydała w 1979 r. Stała się debiutantką poezji w wieku 60 lat. Następne opublikowane jej zbiory poetyckie to: „Magia niewidzenia", „Depresje i wróżby", „Na żywo", „Ziemia-kosmos", „Refugium", „Wiersze dla mojej córki". Jest autorką cyklu haiku (specyficzny rodzaj krótkich form poetyckich),wydrukowanego w Japonii. Była dumna, że stworzyła haiku dla dzieci. Jadwiga Stańczakowa otrzymała za swą twórczość wiele odznaczeń i nagród w kraju i za granicą.
Po śmierci Mirona Stańczakowa zajęła się uporządkowaniem spuścizny literackiej poety i popularyzacją jego twórczości. W swoim domu na Hożej urządziła Izbę Pamięci Mirona Białoszewskiego, w której zostało wszystko tak jak za życia poety. Wierzyła, że połączą się znów po śmierci, bo Miron „czeka na nią w Zaświecie z powitalnym wierszem".
Do ostatnich lat życia Jadwiga była bardzo aktywna. Przyczyniła się do założenia Fundacji Mirona Białoszewskiego i zbudowania jego pomnika na cmentarzu. Nadal tworzyła swoją poezję, pisała zagadki i wierszyki dla młodszej wnuczki Celi. Zmarła w czerwcu 1996 r. w wieku 77 lat. Spoczywa na warszawskich Powązkach.
Tam w głębi siebie pośród niewielu myśli jest myślenie o śmierci. Takie dosyć obojętne - że nieunikniona. I jakby z ulgą, że już po wszystki...
Tam w głębi siebie pośród niewielu myśli jest myślenie o śmierci. Takie dosyć obojętne - że nieunikniona. I jakby z ulgą, że już po wszystkim będzie. I trochę zazdrości w stosunku do tych, co to już mają za sobą.
Mój dzwonek nie jest falisty i od dawna nie żyję w rozpisaniu, o błysku nie wspominając. Za to możliwość pożycia na Hożej lat 70. uważam za prawdziwe, transformatywne doświadczenie. Dzienniki to jednak wspaniały rodzaj lektury eskapistycznej! Wartością naddaną zapisków Stańczakowej, powstałych pod arbitralnym okiem (bardziej uchem) Białoszewskiego, jest ich świadectwo codzienności jako – tu czuję, jak wspomniany duet wzdryga się na dźwięk tego wyrażenia, i choć dołączam do tego skurczu, to trzeba – osoby z niepełnosprawnością.
Przy zamykaniu tomu ominąć posłowie, skutecznie psuje smak.
„Ślepak” to poruszająca, a zarazem ironiczna autobiografia Jadwigi Stańczakowej – ociemniałej poetki, pisarki i dziennikarki żydowskiego pochodzenia oraz bliskiej przyjaciółki Mirona Białoszewskiego. Prowokacyjny tytuł. Koszmarny obraz wojny. Intymne wyznania. Fragmenty poezji. Dygresyjny i nieco infantylny ton. Melancholia i tragizm przeplatany ze specyficznym humorem i groteską. A to wszystko osadzone w niezwykłym poczuciu dystansu autorki do otaczającej rzeczywistości. Styl pisania bardzo oryginalny, raczej lakoniczny, pozbawiony rozbudowanych deskrypcji, lecz symetrycznie oddający nietuzinkowość poetki. Czytając tę opowieść - niewątpliwie dostrzega się osobliwą, artystyczną duszę Jadwigi Stańczakowej. „Ślepak” jest urzekająco wilgotny od jej nieprzeciętnej osobowości oraz nietypowego podejścia do życia i trudności dnia codziennego. Nie przytłacza mnogością faktów, postaci czy dat. Wręcz przeciwnie absorbuje i skłania do refleksji. Książkę czyta się z homerycznym zainteresowaniem, a także pokaźną przyjemnością. Ta biografia może jednocześnie przygnębiać, bawić i zaskakiwać. Dlatego niewątpliwie zasługuje na uznanie adeptów awangardowych biografii i nurtujących opowieści o postaciach ekspresyjnych i niepowtarzalnych.
Polecam. Damiano