-
ArtykułyKalendarz wydarzeń literackich: czerwiec 2024Konrad Wrzesiński1
-
ArtykułyWyzwanie czytelnicze Lubimyczytać. Temat na czerwiec 2024Anna Sierant1127
-
ArtykułyCzytamy w długi weekend. 31 maja 2024LubimyCzytać347
-
ArtykułyLubisz czytać? A ile wiesz o literackich nagrodach? [QUIZ]Konrad Wrzesiński21
Biblioteczka
2023-05-30
2019-06-16
Zaczęłam "Dziewczynę..." ze względu na ogromną sympatię do autora - Stephena Kinga, którego książki uwielbiam i uważam za najlepsze w swoim gatunku. Ta powieść była jednak dla mnie niewypałem i wydawała się po prostu nudna. Zagubiona dziewczynka chodziła, chodziła i chodziła po lesie, a bardziej wartkiej akcji nie było widać na horyzoncie. Nie dałam rady przebrnąć przez całość i poddałam się gdzieś po połowie. Mam nadzieję, że kolejna pozycja Mistrza Horrorów, którą wybiorę spełni moje oczekiwania lepiej niż ta.
Zaczęłam "Dziewczynę..." ze względu na ogromną sympatię do autora - Stephena Kinga, którego książki uwielbiam i uważam za najlepsze w swoim gatunku. Ta powieść była jednak dla mnie niewypałem i wydawała się po prostu nudna. Zagubiona dziewczynka chodziła, chodziła i chodziła po lesie, a bardziej wartkiej akcji nie było widać na horyzoncie. Nie dałam rady przebrnąć przez...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2019-03-18
"To" jest Kingiem w jego najlepszej odsłonie. Powieść emanuje jego niepowtarzalnym stylem, nie pozostawiając złudzenia, że to jedno z jego arcydzieł. Książka jest opasła, ale jest epicką podróżą i ciężko cokolwiek odjąć z jej treści. Jedynym minusem było to jak czasochłonna jest - zajęła mi dobre parę miesięcy. Jednak gdy dotarłam do końca i przeczytałam, że Stephenowi jej napisanie zajęło 4 lata, zrozumiałam, że było warto. Polecam!
"To" jest Kingiem w jego najlepszej odsłonie. Powieść emanuje jego niepowtarzalnym stylem, nie pozostawiając złudzenia, że to jedno z jego arcydzieł. Książka jest opasła, ale jest epicką podróżą i ciężko cokolwiek odjąć z jej treści. Jedynym minusem było to jak czasochłonna jest - zajęła mi dobre parę miesięcy. Jednak gdy dotarłam do końca i przeczytałam, że Stephenowi jej...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2015-03-08
Nie wiem za bardzo co powinnam myśleć o "Wielkim Marszu". Wciąż nie jestem w stanie do końca się otrząsnąć po lekturze. Stephen King zaserwował czytelnikom grozę w najstraszniejszym jej wydaniu - taką, która zmusza do stawienia czoła samemu sobie i swoim słabościom. Im dalej brnęłam w tę powieść, tym większe przerażenie i niedowierzanie mnie ogarniało. Czytając, zamykałam się w mrożącym krew w żyłach świecie wiecznej wędrówki i nie potrafiłam się oderwać, choć nieraz chciałam. Rzadko zdarza mi się, żeby książka aż tak mnie wciągnęła. Jest to jednak zwykle związane z paraliżującym niepokojem, dziwnie często doświadczanym przy powieściach Kinga. Nawet gdy odchodziłam od czytania, jakaś siła nakazywała mi wrócić - nie pozwalając myśleć o niczym innym niż kilometrach pokonywanych w Wielkim Marszu.
Jestem pełna podziwu, ale i jednocześnie strachu przed tym co kryje się w zakamarkach umysłu Stephena Kinga. Myślałam, że "Misery" przekroczyło już wszelkie możliwe granice, ale jak się okazuje w obszernym dorobku autora czeka na mnie jeszcze niejedna niespodzianka. Nie jestem w stanie sobie nawet wyobrazić części bólu, cierpienia i wyczerpania, które odczuwali uczestnicy tego nieludzkiego marszu. Jako osoba, która w ogóle nie przepada za chodzeniem, przez pierwsze rozdziały książki miałam problemy ze zrozumieniem co strzeliło tym chłopcom do głowy, by zgłosić się do marszu. Nie mogłam też się powstrzymać od ciągłego zastanawiania jakbym ja sobie poradziła. Bez wątpienia dostałabym czerwoną kartkę jako jedna z pierwszych.
Nie sądzę, żebym szybko mogła zapomnieć o tej wstrząsającej książce. Mocno wryła mi się w pamięć, szczególnie nie opuszczają mnie krótkie wyrywki opisów wyjątkowego okrucieństwa czy cierpienia. Mimo średniego zakończenia, z czym King miewa dość często problemy, podobała mi się i mogę ją ze spokojnym sumieniem polecić!
Nie wiem za bardzo co powinnam myśleć o "Wielkim Marszu". Wciąż nie jestem w stanie do końca się otrząsnąć po lekturze. Stephen King zaserwował czytelnikom grozę w najstraszniejszym jej wydaniu - taką, która zmusza do stawienia czoła samemu sobie i swoim słabościom. Im dalej brnęłam w tę powieść, tym większe przerażenie i niedowierzanie mnie ogarniało. Czytając, zamykałam...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2013-02-06
Carrie White nie jest lubiana ani popularną w szkole. Koleżanki szydzą z niej na każdym kroku, upokarzają ją i nabijają się. Jej matka jest religijną fanatyczką - nie pozwala swojej córce praktycznie na nic, chcąc uchronić ją przed grzechem. Carrie mimo wszystko udaje się pójść na bal wiosenny, mając nadzieję, że chociaż na jedną noc poczuje się jak normalna uczennica liceum. Jednak i tam pada ofiarą paskudnego żartu. To przelewa czarę goryczy. Carrie, zaślepiona żądzą zemsty na swoich dręczycielach, rozpętuje prawdziwe piekło...
"Carrie" to pierwsza napisana przez Kinga powieść i zarówno pierwsza, przeczytana przeze mnie książka tego autora. Pochłonęłam ją w zaledwie kilka godzin. Nie mogłam się oderwać.
Przez te zaledwie dwieście stron przeżywamy istną karuzelę emocjonalną, czytając o uczuciach Carrie White. Jest to biedna, zagubiona i odrzucona dziewczyna, dręczona przez rówieśników i niekochana przez matkę, która widzi w niej tylko grzesznicę. Życie z taką kobietą było dla Carrie koszmarem, a uczucia, którymi ją darzyła, były bardzo skomplikowane. Nienawidziła jej, żywiła do niej długo skrywany żal, a jednocześnie kochała ją i czuła się bezpiecznie w jej towarzystwie.
To nie Carrie, lecz jej matka była najstraszniejszą postacią w tej książce. Na jej przykładzie King doskonale pokazał co zaślepienie religią i brak własnego rozumu robi z ludźmi. Jak inaczej nazwać postępowanie Margaret White niż nie chorym fanatyzmem religijnym?
Fabuła jest prosta, ale ma w sobie to coś, co wciąga. Styl pisania Stephena Kinga bardzo mi się spodobał - przejrzysty i łatwy do przyswojenia. Denerwowały mnie trochę to ciągłe wstawianie do tekstu wycinków z gazet czy raportów. Szczególnie gdy jeden z nich zaspoilerował śmierć jednego z bohaterów, za nim King "zdążył ją opowiedzieć". Mimo to urozmaicały one książkę.
Polecam!
Carrie White nie jest lubiana ani popularną w szkole. Koleżanki szydzą z niej na każdym kroku, upokarzają ją i nabijają się. Jej matka jest religijną fanatyczką - nie pozwala swojej córce praktycznie na nic, chcąc uchronić ją przed grzechem. Carrie mimo wszystko udaje się pójść na bal wiosenny, mając nadzieję, że chociaż na jedną noc poczuje się jak normalna uczennica...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2015-05-28
Troszeczkę zawiodłam się na Joylandzie. Żywiłam nadzieje na klasyczny horror pióra Kinga, a książka okazała się być obyczajowo-kryminalną powieścią z niewielką ilością grozy. Nie było wiele strasznego w nieopuszczonym Wesołym Miasteczku z jednym nawiedzającym go upiorem na krzyż. Oczywiście, klimat książki był naprawdę fantastyczny, świetnie oddano atmosferę nadmorskiej miejscowości i niewielkiego parku rozrywki. To jednakże dodawało jedynie atutu estetycznej stronie. Linia fabularna nie była porywająca - ot, zwykła historia z bardzo delikatnym dreszczykiem. Nie ukrywam, że mnie to rozczarowało. Z osobistych powodów także męczyłam tę książkę nieprzyzwoicie i nieproporcjonalnie do jej objętości długo, co też nie wpłynęło dobrze na jej ocenę. Mimo wszystko myślę, że nie będę jej źle wspominać.
Troszeczkę zawiodłam się na Joylandzie. Żywiłam nadzieje na klasyczny horror pióra Kinga, a książka okazała się być obyczajowo-kryminalną powieścią z niewielką ilością grozy. Nie było wiele strasznego w nieopuszczonym Wesołym Miasteczku z jednym nawiedzającym go upiorem na krzyż. Oczywiście, klimat książki był naprawdę fantastyczny, świetnie oddano atmosferę nadmorskiej...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2014-12-29
"Misery" to druga książka Kinga, tuż po mistrzowskim "Lśnieniu", która naprawdę wywołała we mnie dreszcz strachu, nieopuszczający mnie aż do samego końca lektury. Nie pojawiły się w niej żadne nadprzyrodzone zjawy czy demony. Sprawiło to jednak, że stała się jeszcze bardziej przerażająca. Jedynymi lękami, z jakimi czytelnik się zmierzał, byli tylko ludzie i ich niepoczytalna, nieprzewidywalna psychika. A dokładniej jedna osoba - Annie Wilkes.
Mogłoby się wydawać, że prawie pięćset stron książki, w której występuje tylko dwójka bohaterów i na dodatek akcja cały czas toczy się w jednym miejscu, zacznie nudzić czytelnika bardzo szybko. Dobre sobie! Do późnej nocy siedziałam nad "Misery", z szeroko otwartymi oczami przerzucając kolejne kartki, chcąc poznać dalszy ciąg. Drżałam ze zdenerwowania za każdym razem, gdy Annie przychodziła do pokoju Paula, bojąc się, że to właśnie teraz straci kontrolę nad sobą. Z niepokojem obserwowałam ryzykowne poczynania Paula i jego desperackie próby ucieczki, wiedząc że z pewnością nie ujdzie mu to na sucho.
Czytanie "Misery" było prawdziwą podróżą w ciemne zakamarki chorego ludzkiego umysłu, którą nawet nie wiedziałam, że chcę odbyć. Co chwila targała mną myśl, żeby porzucić tę książkę, póki jeszcze jest na to czas i zapomnieć o tej mrożącej krew w żyłach opowieści. Prawda była jednak taka, że nie było odwrotu już po przerzuceniu pierwszych dwudziestu kartek. "Misery" domagała się doczytania do końca za wszelką cenę.
Wystawiłabym dziesięć gwiazdek, gdyby nie zakończenie. To jest; ostateczne zakończenie. Według mnie powieść dopełniłaby się, gdyby alternatywna końcówka, również przedstawiona w książce, stałaby się tą właściwą. Idealnie pasowała do klimatu całej historii i szokowała na miarę Annie Wilkes. Prawdziwe zakończenie jednak mnie zawiodło - było tak typowe i przewidywalne, że głowa boli. Spodziewałam się, że Stephen King wykroczy poza schemat... Tak się jednak nie stało.
Mimo to mogę z całego serca polecić "Misery" każdemu, kto potrzebuje małego (dużego) dreszczu emocji w swoim życiu i szuka mocnego psychologicznego thrillera! Ciężko o niej zapomnieć.
"Misery" to druga książka Kinga, tuż po mistrzowskim "Lśnieniu", która naprawdę wywołała we mnie dreszcz strachu, nieopuszczający mnie aż do samego końca lektury. Nie pojawiły się w niej żadne nadprzyrodzone zjawy czy demony. Sprawiło to jednak, że stała się jeszcze bardziej przerażająca. Jedynymi lękami, z jakimi czytelnik się zmierzał, byli tylko ludzie i ich...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2013-12-26
Kiedy były nauczyciel, Jack Torrance, dostaje propozycję pracy jako dozorca hotelu, nie waha się ani przez moment. Wraz ze swoją żoną Wendy i kilkuletnim synem Dannym przyjeżdża do położonej wysoko w górach Panoramy z zamiarem spędzenia tam całej zimy. Gdy szalejąca na dworze śnieżyca odcina ich od świata, obdarzony niezwykłymi umiejętnościami Danny zaczyna wyczuwać nękające hotel duchy, a jego ojciec powoli popada w obłęd.
„Lśnienie” jest jedną z najsłynniejszych książek Stephena Kinga i szybko zostało okrzyknięte horrorem wszechczasów. I po jej lekturze, muszę przyznać, że nie jest to przesada.
Fabuła „Lśnienia” jest dosyć prosta. Myślę, że właśnie to i fakt, że większość książki dzieje się w tym samym, zamkniętym otoczeniu, sprawia, że powieść ta jest tak przerażająca. Powoli, stopniowo dawkowane napięcie – w iście kingowskim stylu – nie pozwala się nam oderwać, a dynamiczne zmienianie perspektyw zapewnia nam ciągłe urozmaicenie.
Mimo, że to Danny jest obdarzony tytułowym lśnieniem (nazywanym w książce jasnością), akcja skupia się głównie na jego ojcu. Jack, będący na odwyku od alkoholu, jest bardzo słaby psychicznie. Nie ma silnej woli, wciąż myśli o sięgnięciu do kieliszka i bywa bardzo agresywny. King genialnie naszkicował jego bohatera – rozdartego pomiędzy miłość do rodziny i alkoholu, ogromnie podatnego na wpływ duchów nawiedzających Panoramę. Szybko jednak okazuje się, kto ma nad nim przewagę i Jack traci kontrolę…
Postać Wendy Torrance również zasługuję na uwagę. Potulna i przymilna żona, na zewnątrz spokojna, lecz w środku tocząca bitwę z samą sobą. Kochała swojego męża, ale również doskonale znała go i wiedziała jak wiele ryzykuje godząc się na pobyt w Panoramie. Dużo czasu zajęło jej pogodzenie się z tym, że go nie zmieni. Przede wszystkim była jednak wspaniałą matką i niejednokrotnie udowodniła, że poświęciłaby wszystko dla bezpieczeństwa swojego syna.
Podsumowując, „Lśnienie” niesamowicie mi się podobało. Nie zabrakło w nim niczego, co powinno znaleźć się w każdej dobrej powieści grozy. Były zwroty akcji, momenty napięcia i przerażenia, przysłowiowe „cisze przed burzą”, ciekawi acz niepokojący bohaterowie… Lektura ta zajęła mi dość długo, ale jestem z tego zadowolona, bo mam pewność, że nic istotnego mi nie umknęło. Czytanie „Lśnienia” jest czystą przyjemnością, przeplecioną z odrobinką strachu i nieprzespanymi nocami. Serdecznie polecam!
Kiedy były nauczyciel, Jack Torrance, dostaje propozycję pracy jako dozorca hotelu, nie waha się ani przez moment. Wraz ze swoją żoną Wendy i kilkuletnim synem Dannym przyjeżdża do położonej wysoko w górach Panoramy z zamiarem spędzenia tam całej zimy. Gdy szalejąca na dworze śnieżyca odcina ich od świata, obdarzony niezwykłymi umiejętnościami Danny zaczyna wyczuwać...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2014-02-15
Czy zastanawiałeś się kiedykolwiek jak potoczyły się losy małego, obdarzonego niezwykłymi mocami chłopczyka z Lśnienia? Co się z nim stało, jak radzi sobie ze swoim darem i czy demony z przeszłości wciąż go nawiedzają? Jeżeli tak, masz teraz okazję by się o tym przekonać, ponieważ „Doktor Sen” jest swoistą kontynuacją bestsellerowej powieści Kinga z 1970r. Głównym bohaterem jest nie kto inny, a Danny (teraz nazywany Danem) Torrance, syn szalonego Jacka. Pracuje w hospicjum i dzięki swojej jasności pomaga ludziom umrzeć. Pewnego dnia kontaktuje się z nim mała dziewczynka. Abra, bo tak jej na imię, posiada ten sam dar co Dan i jest w śmiertelnym niebezpieczeństwie. Podróżujący autostradami Ameryki Prawdziwy Węzeł, grupa nadludzi żywiąca się dziećmi obdarzonymi jasnością, czyha na nią i jest zdeterminowana by dostać ją w swoje ręce. Abra i Dan muszą szybko do nich dotrzeć, zanim oni zrobią to pierwsi...
Pierwsza rzecz, która przykuwa oko w „Doktorze Sen”, to oczywiście fakt, że jest to kontynuacja „Lśnienia”. Starałam się jednak tym nie sugerować i do lektury podeszłam z zupełnie obojętnym nastawieniem. Całkiem szybko udało mi się wczuć w klimat powieści, przede wszystkim dzięki przejrzystemu, choć szczegółowemu stylowi pisania. Bardzo podobały mi się wspomnienia i drobne aluzje do dzieciństwa Dana – były świetnie wplecione w aktualne wydarzenia. Akcja na początku delikatnie się dłużyła, jednakże gdy doszedł wątek Abry i Prawdziwego Węzła, książka rozkwitła. Przez większość swojej objętości była naprawdę wciągająca, ale przy końcu niestety straciłam trochę zainteresowanie. Zakończenie było dość naciągane i historia na tym straciła. Miałam nadzieję, że finał będzie wyglądał zgoła inaczej.
Najciekawszą postacią w „Doktorze Sen”, był, o dziwo, główny bohater. Zapałałam do niego dużą sympatią i kibicowałam mu z całego serca przez cały czas. Ciężko go było nie lubić – mimo wielu słabostek i wad, od Dana Torrance'a po prostu biła dobra energia. W czasie książki przeszedł ogromną przemianę, zarówno zewnętrzną jak i wewnętrzną. Jest świetnym przykładem na to jak odrobina silnej woli wystarczy, by odmienić swoje życie. Całkiem interesującą bohaterką była również Rose Kapelusz. Miała to coś w sobie, co mnie zaintrygowało. Nie mogła się pochwalić taką odwagą i siłą jak Dan, ale jej temperament i waleczność nie mogły pozostać niezauważone. Reszta postaci, nawet Abra, wydała mi się bezbarwna.
Gdyby książka mogła odczuwać ludzkie emocje, „Doktor Sen” z pewnością obgryzałby paznokcie ze stresu. Mało która powieść jest wydawana pod taką presją i z tyloma oczekiwaniami. W końcu jest to kontynuacja światowego hitu i wiązane są z nią duże nadzieje. I osobiście uważam, że całkiem zadowalająco zostały spełnione. Oczywiście, nie ma co porównywać „Doktora Sen” z „Lśnieniem”, ponieważ już na starcie traci do swojego poprzednika, chociażby w kwestii oryginalności i świeżości pomysłu. Należy jednak pamiętać o tym, że poprzeczka była zawieszona bardzo wysoko. Można rzec, że jako dopełnienie „Lśnienia”, „Doktor Sen” satysfakcjonuje mnie w stu procentach. Sam w sobie jest raczej średni. Mimo wszystko, fanom twórczości Stephena Kinga serdecznie polecam!
Czy zastanawiałeś się kiedykolwiek jak potoczyły się losy małego, obdarzonego niezwykłymi mocami chłopczyka z Lśnienia? Co się z nim stało, jak radzi sobie ze swoim darem i czy demony z przeszłości wciąż go nawiedzają? Jeżeli tak, masz teraz okazję by się o tym przekonać, ponieważ „Doktor Sen” jest swoistą kontynuacją bestsellerowej powieści Kinga z 1970r. Głównym bohaterem...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2014-04-02
Do małego, położonego w stanie Maine miasteczka Jerusalem przyjeżdża Ben Mears, pisarz w średnim wieku. Mieszkał tam przez pewien okres w dzieciństwie, a teraz wrócił, by uporać się z demonami przeszłości. Krótko po jego przyjeździe w Salem zaczynają dziać się dziwne rzeczy – ludzie giną bez śladu lub umierają. Jak to w małych, dobrze znających się społecznościach, podejrzenie od razu pada na nowego przybysza. Prawda jest jednak zgoła inna i bardziej przerażająca, bowiem za incydentami w Salem nie stoją zwykli śmiertelnicy, a krwiożercze istoty nie z tego świata.
„Miasteczko Salem” jest jedną z najwcześniejszych książek Stephena Kinga i mimo, że były to dopiero początki jego kariery, warsztat pisarski miał bez zarzutu. Dosyć ciężko czytało mi się tą powieść, ale to tylko dlatego, że wielokrotnie zatrzymywałam się na scenach, które warte były wolniejszego przeczytania i chwili zastanowienia się. Cała historia była niestety bardzo przewidywalna. Pod względem fabuły nie podobała mi się w ogóle, ale trzymania w napięciu i wartkiej akcji nie można jej odmówić. Zakończenie było słabe – zbyt łatwe i oczywiste, za to epilog trafiony w dziesiątkę.
Motyw wampirów jest w dzisiejszych czasach bardzo oklepany i przereklamowany, lecz w 1975 roku, gdy ukazała się powieść, ludzi ogarnął na ich punkcie szał. I słusznie, bo King powołał do życia istnie przerażające stworzenia. Napisał klasyczną, rasową wampiryczną historię, zachowując wszelkie typowe dla tych istot cechy. Dotychczas krwiopijcy kojarzyli mi się głównie z zakochanymi, świecącymi w słońcu jak kule dyskotekowe kreaturami, co niestety zawdzięczam pewnej sadze dla młodzieży, jednakże „Miasteczko Salem” przypomniało mi jak wyglądają prawdziwe wampiry z krwi i kości i teraz mam do nich zupełnie inny stosunek.
King w swojej powieści nie szczędził ilości bohaterów. Było ich naprawdę wielu, co z jednej strony nadawało książce specyficzny, małomiasteczkowy klimat, umożliwiając nam poznanie ich i towarzyszenie im w codziennym życiu, jednak z początku ciężko było się połapać i postacie mieszały się. W miarę czytania wszystko się rozjaśniało i zaczęłam kojarzyć niektórych bohaterów, lecz myślę, że było to w części spowodowane tym, że wraz z postępem historii, liczba ludzi ulegała znacznemu zmniejszeniu.
Postacie pierwszoplanowe były mdłe i bezbarwne, żadna z nich nie przypadła mi do gustu. Za to te drugoplanowe, które tylko kołysały się w tle jak chórki na przedstawieniach, reprezentowały całą paletę przeróżnych, ciekawych osobowości i nadawały Salem jego unikatową barwę. Do tych, którzy szczególnie przykuli moją uwagę, należeli między innymi Sandy McDougall, Ann Norton, Marjorie Glick, Dud Rogers czy Charlie Rhodes. Było w nich coś dziwnie niepokojącego, ukrytego pod grubą warstwą pozorów, co bardzo mnie zaintrygowało.
„Miasteczko Salem” nie zachwyciło mnie jakoś szczególnie. Przyjemnie się je czytało, historia naprawdę wciągała czytelnika, ale to w sumie tyle. Dużym atutem tej powieści, który zapewnił jej taką właśnie ocenę, były naprawdę dobrze nakreślone postacie wampirów. Sprawiły one, że znów zaczęłam fascynować się tymi istotami, a to o czymś świadczy! Mimo wszystko była to książka godna przeczytania. Polecam wszystkim fanom krwiopijców, spodoba się wam!
Do małego, położonego w stanie Maine miasteczka Jerusalem przyjeżdża Ben Mears, pisarz w średnim wieku. Mieszkał tam przez pewien okres w dzieciństwie, a teraz wrócił, by uporać się z demonami przeszłości. Krótko po jego przyjeździe w Salem zaczynają dziać się dziwne rzeczy – ludzie giną bez śladu lub umierają. Jak to w małych, dobrze znających się społecznościach,...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2014-06-23
Mglisty poranek. Tłumy bezrobotnych już od kilku godzin czekają na otwarcie targów pracy w City Center. Nagle w niczego niespodziewających się ludzi z impetem wjeżdża srebrny mercedes, zabija osiem osób i wiele innych rani, po czym ucieka z miejsca zbrodni. Auto zostaje znalezione godzinę później, lecz po kierowcy nie został żaden ślad, a wszelkie poszukiwania spełzły na niczym. Ponad rok po tej masakrze, emerytowany detektyw Bill Hodges otrzymuje list od domniemanego zabójcy z Mercedesa, w którym szaleniec próbuje nakłonić go do samobójstwa. Ma to jednak zupełnie odwrotny efekt, ponieważ dotychczas znużony bezcelowym życiem na emeryturze mężczyzna odżywa i stawia sobie za cel odnalezienie winnego.
„Pan Mercedes” nie jest jak inne książki Stephena Kinga. Tym razem mistrz horroru i grozy postanowił odejść od dobrze znanego gatunku i spróbować swoich sił w powieści detektywistycznej. Zdania były podzielone – wielu uważało, że może nie podołać on wyzwaniu i stworzyć książkę jedynie stylizowaną na kryminał. Ludzi tych czeka jednak rozczarowanie, ponieważ King podołał nowemu gatunkowi i dodał do swojej kolekcji kolejną świetnie napisaną powieść.
Zwykle w kryminałach największą zagadką jest słynne „Kto zabił?” i, jeżeli wcześniej sami tego nie wydedukujemy, prawdę poznajemy dopiero na sam koniec. Tutaj było zupełnie inaczej. Już na samym początku autor zapoznał nas z mordercą – niestabilnym emocjonalnie psychopatą, Bradym Hartsfieldem. Rozdziały opowiadające o nim przeplatały się z tymi pokazującymi śledztwo Hodgesa, co nadało powieści dynamiki i umożliwiało spojrzenie na całą historię z kilku różnych perspektyw. Dzięki temu „Pan Mercedes” nie nudził mnie nawet przez chwilę i wielokrotnie pozostawiał sfrustrowaną, gdy bohaterowie mijali rozwiązanie zagadki dosłownie o centymetry.
O dziwo, wraz z nowym gatunkiem, Stephen King zmienił także swój styl pisania. Wciąż był boleśnie szczery i dobitny, jednakże zupełnie nie przypominał tego ze starszych powieści. Wydawałoby się, że stał się spokojniejszy i mniej gwałtowny . Był to swoisty powiew świeżości – bardzo pożądany.
Podsumowując, „Pan Mercedes” to kawał dobrej literatury. Trzyma w napięciu do samego końca i nie pozwala oderwać się od lektury, a w kluczowych momentach sprawia, że drżymy ze strachu o losy bohaterów. Stephen King świetnie spisał się w nowym gatunku i mam nadzieję, że na tej książce się nie skończy. Polecam!
Mglisty poranek. Tłumy bezrobotnych już od kilku godzin czekają na otwarcie targów pracy w City Center. Nagle w niczego niespodziewających się ludzi z impetem wjeżdża srebrny mercedes, zabija osiem osób i wiele innych rani, po czym ucieka z miejsca zbrodni. Auto zostaje znalezione godzinę później, lecz po kierowcy nie został żaden ślad, a wszelkie poszukiwania spełzły na...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2014-07-16
Gdy po raz pierwszy zobaczyłam "Cmętarz zwieżąt", od razu przykuł on moją uwagę niecodzienną pisownią tytułu, pełną stylizowanych błędów ortograficznych. Zainteresowanie to wzmógł dodatkowo opis tejże książki. Od razu zaintrygował mnie ów cmentarz dla zwierząt, na którym miejscowe dzieciaki grzebały swoje pupile. Nie wiedzieć czemu, wydało mi się to wyjątkowo upiorne - szczególnie, że, jak czytamy na skrzydełku, powieść ta została napisana, gdy Stephen King naprawdę mieszkał w sąsiedztwie takiego miejsca.
"Cmętarz zwieżąt" przekroczył jednak moje oczekiwania. W życiu nie pomyślałabym, że ze zwykłej opowieści o prowadzonym przez dzieci cmentarzysku może wyniknąć coś tak przerażającego. Była to druga po "Lśnieniu" książka Kinga, która naprawdę mnie przestraszyła, a nie jedynie lekko zaniepokoiła. Pamiętam dreszcze, które przechodziły mnie, gdy czytałam o wyczynach głównych bohaterów i prosiłam ich w duchu, by odnaleźli w sobie choć resztki rozsądku. Tak się oczywiście nie stało, a atmosfera z każdą stroną stawała się coraz bardziej mrożąca krew w żyłach.
Epilog był mistrzostwem, który przeraził mnie do szpiku kości. Mimo wszystko nie mogłam przestać czytać i gdy dotarłam do końca, natychmiast zapragnęłam dowiedzieć się co dalej. Jeżeli czytaliście "Cmętarz zwieżąt" to sami wiecie w jakim momencie zakończyła się akcja i pewnie domyślacie się, że horror dopiero się rozpoczął. Bardzo chciałabym przeczytać sequel, ale z drugiej strony nie chciałabym by skończyło się tak jak z "Lśnieniem" i "Doktorem Snem", gdy ten drugi nie zdołał dorównać wcześniejszej książce. Dobrym rozwiązaniem byłoby krótkie opowiadanie, które pozwoliłoby czytelnikowi choć podejrzeć jaki terror zapanował w Ludlow.
Gorąco polecam tą książkę. Stephen King w swojej najlepszej formie!
Gdy po raz pierwszy zobaczyłam "Cmętarz zwieżąt", od razu przykuł on moją uwagę niecodzienną pisownią tytułu, pełną stylizowanych błędów ortograficznych. Zainteresowanie to wzmógł dodatkowo opis tejże książki. Od razu zaintrygował mnie ów cmentarz dla zwierząt, na którym miejscowe dzieciaki grzebały swoje pupile. Nie wiedzieć czemu, wydało mi się to wyjątkowo upiorne -...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2016-01-15
"Christine" to King w swojej najlepszej formie. Książka emanuje jego wyjątkowym stylem, typowym dla twórczości z lat siedemdziesiątych i osiemdziesiątych. Niesamowity klimat nie opuszcza stron powieści aż do końca, podsycany dreszczem emocji. Sama fabuła nie jest może zachwycająca, choć ma swój urok. King doskonale rozwija i zwiększa napięcie. Zabrakło jednak dobrego punktu kulminacyjnego. Ale z drugiej strony Stephen King nigdy nie słynął z dobrych finałów. Samiutki epilog za to pozostawia czytelnika ze świetnie wyważonym uczuciem niepokoju. Żałuję tylko, że z osobistych powodów tak długo męczyłam się z lekturą. Gdybym nie miała tak długich przerw pomiędzy czytaniem poszczególnych fragmentów, zapewne moje ogólne odczucia byłyby lepsze. I tak "Christine" niezmiernie mi się podobała:)
"Christine" to King w swojej najlepszej formie. Książka emanuje jego wyjątkowym stylem, typowym dla twórczości z lat siedemdziesiątych i osiemdziesiątych. Niesamowity klimat nie opuszcza stron powieści aż do końca, podsycany dreszczem emocji. Sama fabuła nie jest może zachwycająca, choć ma swój urok. King doskonale rozwija i zwiększa napięcie. Zabrakło jednak dobrego punktu...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2017-06-25
Klasyczny Stephen King we współczesnej odsłonie - nie przywykłam do ikonicznego stylu króla horrorów, opisującego wydarzenia, które dzieją się w obecnych czasach. Gdy po raz pierwszy w tekście zobaczyłam słowo "komórka" w odniesieniu do telefonu, musiałam dwa razy przeczytać zdanie, by upewnić się, że dobrze je rozumiem ;)
Sama opowieść wciągająca, trzymająca w napięciu, nieco fantastyczna - typowa dla Kinga. Przyjemnie się czytało, a końcówkę słuchało ;)
Klasyczny Stephen King we współczesnej odsłonie - nie przywykłam do ikonicznego stylu króla horrorów, opisującego wydarzenia, które dzieją się w obecnych czasach. Gdy po raz pierwszy w tekście zobaczyłam słowo "komórka" w odniesieniu do telefonu, musiałam dwa razy przeczytać zdanie, by upewnić się, że dobrze je rozumiem ;)
więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo toSama opowieść wciągająca, trzymająca w napięciu,...