rozwiń zwiń

Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz

Na półkach:

Zachęcony wieloma dobrymi opiniami, za swoje ciężko zarobione pieniądze kupiłem audiobooka i niestety nie był to zakup udany. Szostak przypomina mi pod pewnymi względami Pilcha – ma bardzo dobry warsztat, ale jest na tyle zakochany we własnym intelekcie, że zapomina o czytelniku.
Szostak tworzy bohatera – to mały chłopiec, któremu świat wydaje się ogromny, zaś dorośli to bogowie, i wszystko jest dla niego mniejszą lub większą tajemnicą. Z początku wszystko gra. Autor wprowadza postać dziadka. Stwarza pozory, iż ta relacja mocno wpłynęła na bohatera. Dodaje metaforę rzeki, metaforę źródła. I gdy myślimy, że teraz to wszystko się jakoś zapętli, rozwinie, zmiesza w spójny, aczkolwiek złożony z różnych składników ciąg, nagle okazuje się, że autor nie ma zamiaru wysilić się, żeby stworzyć emocjonującą fabułę. Zamiast tego serwuje nam niekończący się ciąg anegdot wymieszanych z górnolotnymi metaforami. Szostak skacze z przemyślenia na przemyślenie w zależności od wieku bohatera. Ta nielinearność bynajmniej nie służy mu do budowania napięcia. Chłop chce po prostu podzielić się swoimi obserwacjami. Raz pokazuje świat wielki i groźny z perspektywy malca, innym razem opisuje stan dojrzewającego nastolatka. Większość z jego spostrzeżeń jest paradoksalnie trafna, napisana całkiem ciekawie, ale niestety niezbyt oryginalna. Bo cóż to za odkrycie, że dla dziecka zainteresowanie ze strony dziadka jest rzeczą wielką, tak samo jak pierwsze kontakty seksualne w wieku nastoletnim, więc gdy słuchasz entą opowieść, która kończy się bez wyraźnej puenty, tudzież ta refleksja jest truizmem, to zadajesz sobie pytanie po co tego słucham? Autor w swoim mniemaniu ubiera codzienność w szaty niezwykłości, niestety taki zabieg ma sens raz na jakiś czas, a tu mamy dosłownie paradę życiowych mądrości i metafor. Nie twierdzę, że Szostak nie ma ciekawych spostrzeżeń, ale ile można? Ta książka jako całość wygląda tak jakby autor usiadł nad kartką i napisał 2000 metafor o rzece, 500 metafor o źródle, opakował to w ową „magiczną codzienność” pachnącą konserwą ze Świniowic i ogórkiem kiszonym z piwnicy babci – et voilà, książka gotowa. To takie „Na wspólnej” w szatach literatury pięknej, gdzie w przerwach na reklamę puszczają mądrości Paulo Coelho.
Podkreślam, że uważam, że autor ma dobry warsztat. Miejscami jest to literacko urzekające, miejscami jest to trafne. W pewnym sensie rozumiem, dlaczego innym czytelnikom ta książka przypadła do gustu, ale dla mnie jako całość ta powieść jest ciężkostrawna. Nie dosłuchałem do końca, gdyż miałem wrażenie, że jeszcze jedna "wielka mądrość" o rzece, czytana przez lektorkę natchnionym głosem, a po prostu mi się uniesie.

Zachęcony wieloma dobrymi opiniami, za swoje ciężko zarobione pieniądze kupiłem audiobooka i niestety nie był to zakup udany. Szostak przypomina mi pod pewnymi względami Pilcha – ma bardzo dobry warsztat, ale jest na tyle zakochany we własnym intelekcie, że zapomina o czytelniku.
Szostak tworzy bohatera – to mały chłopiec, któremu świat wydaje się ogromny, zaś dorośli to...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Czytając recenzje, mam wrażenie, że to taka książka, którą erudyci będą zachwalać, zarzucając innym wewnętrzne ubóstwo, które nie jest w stanie przetrawić czegoś powyżej kryminałów Mroza. Intelektualiści z kolei będą się pysznić swoją przenikliwością, bo odkryli związek między zdaniem na stronie 46, ze stwierdzeniem ze strony 112, zarzucając czytelnikom, którzy wolą bardziej tradycyjne formy narracji braki intelektualne. Paradoksalnie mam wrażenie, że wpisują się oni w kanon artystów-myślicieli, z których sama autorka drwi pisząc o twórcach, którzy za sztukę uważają zaklejenie kubka ze starbucksa papierową taśmą.

"Kochanie zabiłam nasze koty" to powieść nieszablonowa, której nie sposób zaszufladkować. Nie ma powieści, która przypadnie wszystkim do gustu, dlatego polecam ją osobom, które lubią delektować się językiem. Warsztat Masłowskiej jest świetny i co do tego nie mam wątpliwości. Niemniej osobiście należę do czytelników, którzy uważają, że można połączyć ciekawy język, z emocjonującą historią i głębokim przesłaniem. I takie właśnie powieści zaliczam do grona wyjątkowych.
Tutaj mam wrażenie, że mimo wyjątkowego warsztatu literackiego autorka poszła w stronę ekscentrycznego, nieco hipsterskiego chaosu, który być może nie jest pozbawiony przekazu, jednakże nie jest ucztą wszystkich zmysłów.

Czytając recenzje, mam wrażenie, że to taka książka, którą erudyci będą zachwalać, zarzucając innym wewnętrzne ubóstwo, które nie jest w stanie przetrawić czegoś powyżej kryminałów Mroza. Intelektualiści z kolei będą się pysznić swoją przenikliwością, bo odkryli związek między zdaniem na stronie 46, ze stwierdzeniem ze strony 112, zarzucając czytelnikom, którzy wolą...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

„Sedno rzeczy” to ponoć jedno z najważniejszych dzieł literatury japońskiej. Osobiście wydaje mi się to określenie na wyrost. Powieść jest z pewnością napisana sprawnym piórem, styl jest przystępny, niemniej według mnie nie powalający. Już na samym początku miałem problem z zawiązaniem akcji. Nie rozumiem fascynacji Senseiem. Bohater widzi go pierwszy raz na plaży. Nie do końca wiem w jaki sposób odróżnić wielkiego mędrca od zwykłego człowieka, który przyszedł wykąpać się w morzu, bohaterowi jednak się ta sztuka udaje. Poznanie Senseia jest niczym grom z jasnego nieba w kwestiach miłosnych, a przynajmniej tak przedstawia to Natsume. Do mnie to nie przemówiło, ale to tak na marginesie. W rezultacie ta reklamowana przez wydawnictwo ponadczasowość dla mnie egzaminu nie zdaje. Książka oczywiście zahacza o temat moralności i filozofię, jednak osobiście niczego nowego się z niej nie dowiedziałem. Większość książki bohater chodzi na spacery z Senseiem lub odwiedza go w domu. Ich rozmowy nie należą do przyziemnych, niestety błyskotliwymi wnioskami autor nie dzieli się zbyt chętnie. Mam wrażenie, że najważniejszą puentą „Sedna rzeczy” jest spostrzeżenie, że nawet ludzie chlubiący się wysoką moralnością, w kryzysowych sytuacjach, w których muszą chronić własne interesy, nie przebierają w środkach. Według mnie to niezbyt odkrywcze, a przynajmniej na tę „wybitną” prozę niewystarczające. Nie twierdzę, że książka jest zła lub głupia, według mnie jest po prostu przyzwoita, ale do wybitności jej nieco daleko.

„Sedno rzeczy” to ponoć jedno z najważniejszych dzieł literatury japońskiej. Osobiście wydaje mi się to określenie na wyrost. Powieść jest z pewnością napisana sprawnym piórem, styl jest przystępny, niemniej według mnie nie powalający. Już na samym początku miałem problem z zawiązaniem akcji. Nie rozumiem fascynacji Senseiem. Bohater widzi go pierwszy raz na plaży. Nie do...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

"Mireczek" to książka poruszająca ważne tematy, takie jak alkoholizm oraz DDA. Nie jest to powieść, którą jednoznacznie można potępić, tudzież wychwalać bezkrytycznie. Styl autorki jest stosunkowo lekki w porównaniu do poruszanej tematyki. Z początku mi się to nawet podobało, gdyż miałem wrażenie, że autorka nie chce epatować bólem lub wstrząsającymi sytuacjami. Po pewnym czasie jednak zaczęło mi to przeszkadzać. Pani Zbroja momentami opisuje zdarzenia całkiem brutalne, jak na przykład przemoc domową i robi to z emocjonalnością porównywalną, z dyktowaniem komuś listy zakupów. Być może nieco przesadzam, jednak ten cyniczny, odrobinę lekceważący styl, po jakimś czasie zdaje się być sztuczny. Widzimy, że pod tą maską, kryje się dziewczynka, która się bardzo boi i bardzo potrzebuje miłości. Być może to zabieg celowy, gdyż dla jednego epatowanie swoją tragedią jest niesmaczne, a dla drugiego owa maska odpycha sztucznością. Ja nie mam zamiaru oceniać samego stylu, ponieważ gdy przeczytałem zakończenie, zadałem sobie pytanie: co tak na prawdę chciała przekazać autorka?
Cała książka jest autoterapeutyczna. Według mnie w niczym to jej nie ujmuje. Po to się czyta książki by dowiedzieć się czegoś z przeżyć innych ludzi. Autorka sama niejako wyrusza na poszukiwania "mitycznego" zdarzenia, które zapoczątkowało chorobę ojca, która w efekcie zniszczyła jej dzieciństwo i zadała masę bólu. O historię ojca wypytuje rodzinę, znajomych, a nawet bezdomnych. Ta książka to niemal reportaż, w którym dziennikarka śledcza, stara się ustalić przyczynę zgonu własnego ojca, jak również przyczynę tak wielu bolesnych lat. Autorka jest w tym bardzo skrupulatna, pewne fakty łączy z przypuszczeniami, zdarzenia, które pamięta, z opowieściami, własne opinie na temat choroby ojca, z naukowymi opracowaniami. To wszystko brzmi jak niezły kryminał, jednak autorka posługuje się owym lekkim stylem, który nieco bagatelizuje opowiadaną historię. Pozornie Aleksandra Zbroja stara się dociec, co lub kto sprawił, że jej ojciec zaczął pić, podejmuje różne ciekawe tropy, jednak zakończenie, w którym nazywa bez ogródek ojca **ujem, zdaje mi się być rozczarowujące.
Zamiast urozmaicić nieco styl, przestać ukrywać żal do rodziców, zmienić narrację na pierwszoosobową, wykrzyczeć ten swój ból, autorka podtrzymuje stylistykę, która kojarzyła mi się nieco ze zbuntowaną nastolatką, która pogardza swoim ojcem. Nie twierdzę, że autorka nie może czuć pogardy wobec kogoś, kto zniszczył jej dzieciństwo, gdyż to nie moja sprawa, jednak finalnie zadałem sobie pytanie, czy właśnie przeczytałem 253 strony, by pani Zbroja mogła powiedzieć, że jej ojciec jest **ujem?
Niemniej "Mireczek" to książka ważna przynajmniej ze względu na tematykę. Ów lekceważący styl, często okpiwa te typowo polskie przekonania o piciu, im więcej podobnych treści, zarówno w literaturze, jak również w Internecie, tym większa nadzieja, że postrzeganie alkoholu w Polsce się kiedyś zmieni. Nie czuję się rozczarowany tą lekturą, jednak miałem wrażenie, że wystarczyło naprawdę niewiele, by była to pozycja, którą poleca się z czystym sumieniem.

"Mireczek" to książka poruszająca ważne tematy, takie jak alkoholizm oraz DDA. Nie jest to powieść, którą jednoznacznie można potępić, tudzież wychwalać bezkrytycznie. Styl autorki jest stosunkowo lekki w porównaniu do poruszanej tematyki. Z początku mi się to nawet podobało, gdyż miałem wrażenie, że autorka nie chce epatować bólem lub wstrząsającymi sytuacjami. Po pewnym...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach:

Neurotyczny geniusz zapisuje swoje paranoiczne sny - tak w skrócie można określić fabułę. Kryje się za tym spore poszatkowanie. Nie sposób wczuć się w emocje bohaterów, zaś podążanie za fabułą zdaje się być testem na inteligencję i wytrwałość. Czytanie "Niewyczerpanego żaru" było wyjątkowo mało satysfakcjonujące. Wallace to rzeczywiście osoba o ponadprzeciętnej inteligencji, która może wzbudzić uznanie, jednak nie ma to przełożenia na jakąkolwiek przyjemność z lektury. Powiedzieć, że autor puścił wodze fantazji to powiedzieć nieco za mało. Ta książka to rzeczywiście sen paranoika - nie ma w niej żadnych zasad. Podejrzewam, że gdybym sam przeczytał powyższe zdanie, czuł bym się zachęcony do zapoznania się z tą lekturą. Niestety, ta książka to chaos, który nuży, to bełkot, który niczego nie wnosi, to językowa ekwilibrystyka, która jest sztuką dla sztuki na 1012 stronach usianych drobnymi jak mak literkami. Forma wydania tej książki to również jakieś nieporozumienie - uważajcie by podczas lektury nie oślepnąć lub nie zwichnąć sobie nadgarstka. Żałuję, że dałem się złapać na nachalny marketing.

Neurotyczny geniusz zapisuje swoje paranoiczne sny - tak w skrócie można określić fabułę. Kryje się za tym spore poszatkowanie. Nie sposób wczuć się w emocje bohaterów, zaś podążanie za fabułą zdaje się być testem na inteligencję i wytrwałość. Czytanie "Niewyczerpanego żaru" było wyjątkowo mało satysfakcjonujące. Wallace to rzeczywiście osoba o ponadprzeciętnej...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Z okładki dowiadujemy się, że Osamu Dazai jest jednym z bardziej znaczących japońskich pisarzy, zaś w rękach trzymamy jego najważniejszą powieść, w dodatku ostatnią ukończoną przed samobójczą śmiercią. To działa na zarówno na wyobraźnię, jak również podsyca oczekiwania. Niestety nie dane mi było zachwycić się piórem japońskiego pisarza. Z pozoru wszystko jest w moim guście: niezrozumienie świata, poczucie wyobcowania, zmagania z przeciwnościami, jednak nie spodobała mi się sama forma podania owych problemów. Dazai przez pierwsze pół książki pisze, że jego bohater się boi i by ukryć ten strach błaznuje, zaś w drugiej połowie, że się boi i zapija ten strach. Niestety jest to podane w formie informacyjnej a nie opisowej. Autor nie przytacza historii, które wywołują w Yozo strach, nie opisuje zbyt wielu błazeństw, rzuca co prawda jakieś strzępki informacji, dzięki którym rozumiemy co się dzieje z bohaterem, jednak nie pozwala czytelnikowi wejść głębiej, wyobrazić sobie tego co rzeczywiście czuje bohater i dlaczego coś robi. Podobnie jest w kwestii opisów, które są niebywale lakoniczne. Osobiście nie przepadam za zbyt długimi opisami, jednak tu są one wręcz minimalne, a przecież bohater „Zatracenia” szlaja się po mieście, mieszka w podrzędnych pokojach, spotyka różnych ludzi, ja chciałbym być w stanie wyobrazić sobie te speluny, mansardy, tych pijaków i kurtyzany, jednak autor nie jest skory ich nam przedstawić. W dodatku Yozo przeżywa rozmaite katusze wewnętrzne, jednak w narracji są one przedstawione zbyt powierzchowne, autor zapętla się wręcz mieląc wciąż podobne zdania, nie próbując pogłębić stanu psychicznego swojego bohatera. Na koniec dochodzą różnice kulturowe, które utrudniają zrozumienie postaci. To w rezultacie sprawia, że powieść jest płaska i nierozwinięta, zarówno pod względem stylistycznym, jak również narracyjnym, gdyż Yozo nie jest pierwszym bohaterem, który marzył o tym, by zostać artystą, a jedyne co osiągnął to tytułowe „Zatracenie”. Nie twierdzę, że Dasai musiał wymyślać na nowo koło, jednak forma w jakiej przedstawił tę historię do mnie nie przemówiła. Niestety wbrew bardzo wielu pozytywnym opiniom, w moim odczuciu ostatnia książka Dazaiego wygląda bardziej jak debiut publikowany w gazecie, niż epokowa powieść, nie wystarczy bowiem stworzyć tragicznego bohatera, by uznać książkę za wyjątkową, muszą iść za tym emocje, przesłanie, a przynajmniej imponujący styl, niestety w „Zatraceniu” tego nie uświadczyłem.

Z okładki dowiadujemy się, że Osamu Dazai jest jednym z bardziej znaczących japońskich pisarzy, zaś w rękach trzymamy jego najważniejszą powieść, w dodatku ostatnią ukończoną przed samobójczą śmiercią. To działa na zarówno na wyobraźnię, jak również podsyca oczekiwania. Niestety nie dane mi było zachwycić się piórem japońskiego pisarza. Z pozoru wszystko jest w moim guście:...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Ciężko mi ocenić tę powieść jednoznacznie. Osobiście wdawało mi się, że będzie to książka, która będzie traktować o jodze, będzie więc zawierała pewne przemyślenia natury filozoficznej lub wskazówki duchowe. W rzeczywistości jest to opowieść autobiograficzna. Autor opowiada nam o swoich wzlotach i upadkach. Do tych należą między innymi pobyt w szpitalu psychiatrycznym, śmierć przyjaciół, czy ból po rozstaniu. Opisy nie ściskają za gardło, ani też nie nużą. Trudno jest mi ocenić tę książkę, gdyż z jednej strony mamy do czynienia z lekkim stylem, a z drugiej miałem poczucie, że momentami mimo poważnej tematyki powieść jest nijaka. Carrere opisuje przeżycia dość dojmujące i czyni to w sposób, który nie wywołał we mnie większych emocji. Jednocześnie nie mogę też stwierdzić, że książka jest o niczym lub nie daje do myślenia. To lekkostrawna forma, ciężkostrawnych tematów. Nie czuję się ani urzeczony, ani rozczarowany.

Ciężko mi ocenić tę powieść jednoznacznie. Osobiście wdawało mi się, że będzie to książka, która będzie traktować o jodze, będzie więc zawierała pewne przemyślenia natury filozoficznej lub wskazówki duchowe. W rzeczywistości jest to opowieść autobiograficzna. Autor opowiada nam o swoich wzlotach i upadkach. Do tych należą między innymi pobyt w szpitalu psychiatrycznym,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Jakub Żulczyk nie jest moim ulubionym autorem, niemniej odczuwam wobec niego pewną sympatię, ze względu na bezpośredniość i szczerość jego wypowiedzi. Po jego książki sięgałem zwykle, by poznać jego styl literacki. Ten nie jest w pełni w moim guście, niemniej, było kilka rzeczy za które go doceniałem.

„Informacja zwrotna” była pierwszą pozycją, po którą sięgnąłem ze szczerym zainteresowaniem. Niestety z żalem muszę stwierdzić, że nie jest to udana powieść. Ogólnym problemem Żulczyka jest zbytnia koncentracja na szczegółach, która przeradza się w wodolejstwo. Każda książka tego autora jest co najmniej o ¼ objętości za długa. O ile w poprzednich pozycjach dało się to jeszcze przeboleć, gdyż autor pcha fabułę na przód, tak w „Informacji zwrotnej” wszystko stoi w miejscu. Mam wrażenie, że Żulczyk nie przemyślał tej książki i sam nie do końca wie dla kogo pisze, i co chce mu powiedzieć. Wątek kryminalny jest prowadzony wyjątkowo powolnie, zaś w centrum mamy antypatycznego bohatera, którego przemyślenia i działania są zwyczajnie nudne. Kani nie da się ani współczuć, ani mu kibicować, zaś słuchanie jego relacji całkiem szybko napawa obojętnością. Dlatego uważam tę książkę za wyjątkowo nieprzemyślaną, gdyż nie dostajemy tu ani kryminału, ani obyczaju, ani powieści psychologicznej, nie ma tu nawet jakichś trafnych spostrzeżeń na temat choroby alkoholowej. Większość narracji to bełkot pijaka, z którego moim zdaniem nie wynika zbyt wiele.

W teorii koncepcja jest praktycznie taka sama jak we „Wzgórzu psów”. Tam również mamy uzależnionego bohatera, który musi rozwiązać zagadkę. Jednak we wcześniejszej pozycji, co rusz coś się dzieje. W ostatniej książce Żulczyka nie dzieje się nic. Już na samym początku wiadomo, że pewna nauczycielka może posiadać informacje na temat zniknięcia syna Kani, a autorowi zajmuje dosłownie połowę książki, by jego bohater tam się udał. Pomiędzy otrzymujemy przydługawe meetingi AA, bohater z kapelusza wyciąga przeróżne pijackie historie, jak również na bieżąco relacjonuje swoje frustracje i przemyślenia.

Paradoks polega na tym, że Kania jest świetnie zbudowanym bohaterem. Ja absolutnie wierzę, że w przemyśle rozrywkowym takich Marcinów były całe rzesze, podobnie daję wiarę w jego narrację wewnętrzną, jak również w to, że uosabia on całe zastępy alkoholików. Problem polega na tym jak to jest podane, gdyż realizm sobie, a literatura sobie. Mam na myśli prostą rzecz, że Marcin Kania po pewnym, całkiem krótkim czasie, staje się zwyczajnie obojętny, a na dokładkę strasznie męczący. Ja rozumiem, na czym polega choroba alkoholowa, i że tacy ludzie się męczą, a przy okazji wszystkich w koło, niemniej czytałem nie jedną książkę z nurtu tzw. literatury alkoholowej i wiem, że takiego bohatera da się tworzyć zarówno bez zbędnego romantyzowania jego nałogu, jednocześnie nadając mu pewne cechy, które trzymają czytelnika przy nim. Żulczyk nie rzuca czytelnikowi żadnej kotwicy. Kania ani nie wzbudza jakiejkolwiek sympatii, co samo w sobie nie jest złe, ale przede wszystkim on jako człowiek nigdzie nie dąży. Jego jedynym pragnieniem jest się w końcu napić i jakkolwiek jest to autentyczne, to niewystarczające. Kania jest bohaterem o jednej motywacji, a to zdecydowanie za mało, by utrzymać uwagę czytelnika. On nie chce się zmienić, nie chce także zapić się na amen, on nawet syna szuka niechętnie i cały wątek kryminalny ma wartkość wody cieknącej ze starej klimatyzacji, a czytelnik pozostawiony jest z jednostajnymi, mozolnymi wynurzeniami bohatera, które po niewymiernie krótkim czasie, stają się dla czytelnika nużące, mdłe i wręcz bolesne.
Osobiście oczekiwałem, że autor jako osoba, która sama uporała się z z alkoholizmem rzuci jakieś ciekawe spojrzenie na ten problem. Niestety z "Informacji zwrotnej" nie dowiedziałem się niczego nowego, nie wstrząsnęła mną ta pozycja, nie wzbogaciła, literacko nie urzekła, jedynie cholernie zmęczyła.

Jakub Żulczyk nie jest moim ulubionym autorem, niemniej odczuwam wobec niego pewną sympatię, ze względu na bezpośredniość i szczerość jego wypowiedzi. Po jego książki sięgałem zwykle, by poznać jego styl literacki. Ten nie jest w pełni w moim guście, niemniej, było kilka rzeczy za które go doceniałem.

„Informacja zwrotna” była pierwszą pozycją, po którą sięgnąłem ze...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Niniejsza recenzja nie napawa mnie radością, zapewne dlatego, że poczułem sympatię wobec autora, który mimo swojej popularności, jest skromnym facetem.

Pozostawiając głębszą analizę z boku, opowiem najpierw o prostych odczuciach podczas słuchania audiobooka. Pierwszym wrażeniem, było poczucie pewnej infantylności bijącej z narracji. Zrzuciłem to na karb bohaterki, która jest nie do końca rozwinięta emocjonalnie. Jednak gdy opowiadanie przejmuje Poldek, w dalszym ciągu miałem wrażenie, że poruszam się wokół banałów, mimo, że pan Woronowicz świetnie czytał. Perspektywa Łucji była niewiele ciekawsza i w rezultacie odczułem nudę.

Bohaterowie „Święta ognia” są strasznie sztampowi. Nie lubię tego argumentu, gdyż uważam, że wszystko już napisano, a teraz zajmujemy się miksowaniem stworzonych już charakterów. Jednak w tej książce nie ma żadnego zaskoczenia. Pomimo tego, iż autor „obdarzył” swoich bohaterów lawiną nieszczęść, wypadają oni całkiem miałko. Nigdzie nie dążą, mimo srogich przeciwności, nie czuć ich zmagań, autor nie buduje napięcia, ni tajemnicy. Tak naprawdę, gdyby pominąć wszystkie niepotrzebne opisy, wyszłoby z tego nieco rozbudowane opowiadanie na poziomie liceum. I to jest to co autorowi mam rzeczywiście za złe. Czyli brak jakiejkolwiek finezji w warstwie stylistycznej. Małecki nie porywa, nie urzeka, nie wzrusza, raczej stara się przeprowadzić czytelnika bezpiecznie za rączkę, by ten przypadkiem nie odczuł jakieś zbyt dojmującej emocji. Mam wrażenie, że coraz więcej pisarzy zaczyna rozumieć, to co R. Mróz rozumie od dawna, a mianowicie to, że im bardziej przyswajalna lektura, tym zadowoli większą liczbę odbiorców. Kontrapunktem do tego, jest oczywiście literatura wybitna, która usatysfakcjonuje znacznie węższy krąg osób. Mnie ten konformizm i pisanie pod publiczkę zaczyna denerwować. Co raz mniej jest autorów, z charakterem, swadą, bystrych, inteligentnych, kontrowersyjnych, co raz więcej wyrobników, którzy piszą pod słupki sprzedażowe.

Żeby nie być aż tak ostrym dla autora, podkreślę, że nie wszystko w tej powieści, jest złe, i nawet mnie zakończenie lekko ujęło, niemniej po jej lekturze, dźwięczy mi w uszach tylko jedno słowo: naiwna.

Niniejsza recenzja nie napawa mnie radością, zapewne dlatego, że poczułem sympatię wobec autora, który mimo swojej popularności, jest skromnym facetem.

Pozostawiając głębszą analizę z boku, opowiem najpierw o prostych odczuciach podczas słuchania audiobooka. Pierwszym wrażeniem, było poczucie pewnej infantylności bijącej z narracji. Zrzuciłem to na karb bohaterki, która...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

No więc, nie zaczyna się zdania od „no więc”, jednak ja zacznę jako pewne westchnięcie przed napisaniem tej opinii, gdyż do łatwych ona nie należy. Przede wszystkim dlatego, że jest wielowymiarowa i nie sposób ją zaszufladkować.

Przed tą książką, zamiast cytatu Wattsa, powinno być ostrzeżenie: UWAGA! CZARNY SZLAK DLA ZAWODOWCÓW :P

Po pierwsze podtrzymuję swój szacunek dla autora za jego bezkompromisowość. Chłop wali z grubej rury i pewnie, gdyby napisał coś lżejszego to czytałoby go szersze grono pań z chusteczkami w ręku. Ale nie, wiele o tomie drugim można powiedzieć, ale nie to, że autor poszedł na łatwiznę. Pierwszy tom był mocny, drugi jest jeszcze mocniejszy. Ale czy na pewno? Nie wiem. To jest właśnie problem tej recenzji, że ta książka wyzwala tak wiele, że czasem nie wiesz co i jak. Mam na myśli to, że przy lekturze pierwszego tomu, wiele odczuć przeżyłem kiedyś osobiście, nie tak samo lecz podobnie. To pozwalało mi się lepiej wczuć w lekturę, utożsamić z bohaterem i to było nieco trudne. W drugim tomie opisywane sytuacje już nie były mi tak bliskie, więc ten ciężar z jednej strony był mniejszy, zaś z drugiej autor dokłada na barki swoim bohaterom poważne problemy. I mimo, że brzmi to jak negatyw to uważam to za wielki plus tej książki – poznajemy ludzi takich jak my i widzimy jak z pozoru niewinne spotkanie, może się przerodzić w …, no właśnie w co? Nie wiem czy jest jedna odpowiedź na to pytanie.

Autor przedstawia historię z trzech perspektyw, ale mnogość wątków powala, mamy tu tematy od miłości do rozstania, przez wpływ rodziców na psychikę dzieci, rozważania o naturze człowieka, aż po sceny, gdy zastanawiamy się nad moralnością bohaterów, a także nas samych. I znów brzmi to trochę jak jakiś plan konwentu filozoficzno-psychologicznego, ale nie, wszystko jest napisane tak, że ciężko odłożyć, czasem trzeba, by przetrawić, ale nie jest to jakieś smęcenie jak w „Serotoninie”. Nie ukrywam, że momentami było ciężko – nawet mi i nawet chciałem dać niższą ocenę przez ten dyskomfort, ale do głowy przyszedł mi Buźka z tym jego negowaniem wszystkich świętości i zadałem sobie pytanie, czy nie odwracam wzroku, czy to autor chciał mną na siłę wstrząsnąć, a nawet zszokować, czy może ja nie chcę widzieć, że świat dookoła nie jest wcale taki kolorowy, a historia każdego z bohaterów mogła wydarzyć się naprawdę? Po kilku dniach namysłu doszedłem do wniosku, że jednak to drugie. To świadczy o tym, że książka pracuje w tobie nawet po lekturze. Bywa ciężko, bywa brutalnie, bywa nawet lekko niesmacznie, ale rozumiem, że bohaterowie musieli przejść jakiś rubikon, by tak to się skończyło. A skończyło się niesamowicie, „świat jest pełen amatorów”- świetne!

Koniec końców ta powieść to sztos. Autor ma niebanalny styl, od zabawnych i wiarygodnych dialogów, przez jakąś wierszowaną prozę, aż do zmian narratora. Wyrwa wali z grubych dział, bo jak chcesz w kimś wzbudzić katharsis to nie możesz go pstryknąć w nos, tylko musisz z przeproszeniem ale solidnie go zdzielić. Książka Wyrwy mimo tego, że gatunkowo ciężka, to warta podjętego trudu, gdyż zwraca się z procentem.

No więc, nie zaczyna się zdania od „no więc”, jednak ja zacznę jako pewne westchnięcie przed napisaniem tej opinii, gdyż do łatwych ona nie należy. Przede wszystkim dlatego, że jest wielowymiarowa i nie sposób ją zaszufladkować.

Przed tą książką, zamiast cytatu Wattsa, powinno być ostrzeżenie: UWAGA! CZARNY SZLAK DLA ZAWODOWCÓW :P

Po pierwsze podtrzymuję swój szacunek...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

W sumie nie wiem o co tyle krzyku? Mam wrażenie, że te opinie to jakaś samonapędzająca się pętla. Na każdej grupie wciąż pojawia się ta książka. Nawet ja się dałem złapać w marketingową sieć. Niestety jedyne co w tej książce genialne to marketing. Ta książka jest skrojona pod przeciętnego odbiorcę, a raczej odbiorczynię, czyli kobietę 30-60, która chętnie się wzruszy, ale nie za mocno. W sumie płytkie to nie jest, ale głębokie z pewnością też nie. Jak dla mnie ta książka jest strasznie mdła. Kia zostaje porzucona przez wszystkich bliskich no i to ciekawy początek fabuły, ale później przez 1/3 książki łazi do sklepu, gotuje kaszę i błąka się po mokradłach zbierając ptasie pióra i małże. Wtem na białym koniu pojawia się on i pachnie tanim romansem. Niestety nie chciało mi się dalej słuchać. Będąc sprawiedliwym to przyzwoicie napisana książka, ale kompletnie nie rozumiem tych zachwytów. To co najwyżej poprawny obyczajówko-romanso-kryminał, jak dla mnie nudny, bez polotu i głębi.

W sumie nie wiem o co tyle krzyku? Mam wrażenie, że te opinie to jakaś samonapędzająca się pętla. Na każdej grupie wciąż pojawia się ta książka. Nawet ja się dałem złapać w marketingową sieć. Niestety jedyne co w tej książce genialne to marketing. Ta książka jest skrojona pod przeciętnego odbiorcę, a raczej odbiorczynię, czyli kobietę 30-60, która chętnie się wzruszy, ale...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Lubię lekki nihilizm, nie lubię poprawności politycznej. Zdawałoby się, że główny bohater powinien mi przypaść do gustu. Niestety "Serotonina" to nudny, płytki monolog o tym, że życie jest ciężkie i wiele w nim rozczarowań. Nie wyniosłem z tej książki ani jednej mądrości. Nihilizm Łelbeka jest plastikowy. Usposobienie bohatera, które niektórych razi, po mnie kolokwialnie mówiąc spływa. Nic z tych frustracji i niechęci do świata nie wynika. Autor czasem nawiązuje do wielkich filozofów, ale to za mało by uznać tę powieść za mądrą i głęboką. "Serotonina" to bida-intelektualizm podany we flakach z olejem. Jeśli to jest współczesny francuski wieszcz, to Francja ma chyba poważny problem z elitami intelektualnymi. Pewnie dałbym 3, bo zasadniczo to sprawnie napisana książka, ale irytuje mnie nachalna reklama wydawnictwa promująca autora jako mędrca-abnegata. Serotonina ani nie jest zabawna, ani mądra ani emocjonująca. Szkoda czasu.

Lubię lekki nihilizm, nie lubię poprawności politycznej. Zdawałoby się, że główny bohater powinien mi przypaść do gustu. Niestety "Serotonina" to nudny, płytki monolog o tym, że życie jest ciężkie i wiele w nim rozczarowań. Nie wyniosłem z tej książki ani jednej mądrości. Nihilizm Łelbeka jest plastikowy. Usposobienie bohatera, które niektórych razi, po mnie kolokwialnie...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Dobra, ale nie rewelacyjna. Zapowiada się świetnie, a później autor zaczyna mielić to co już napisał. Brakuje mi tu uderzenia, mocnych scen, rozwinięcia. Troszkę zmarnowany potencjał.

Dobra, ale nie rewelacyjna. Zapowiada się świetnie, a później autor zaczyna mielić to co już napisał. Brakuje mi tu uderzenia, mocnych scen, rozwinięcia. Troszkę zmarnowany potencjał.

Pokaż mimo to


Na półkach:

Moim zdaniem to książka bezkompromisowa. Autor nie boi się trudnych tematów. Nie omija, nie owija w bawełnę, nie pisze po łebkach, lecz konfrontuje się z tym co wziął na warsztat. A tematy, których się podjął do lekkich nie należą. Mimo to, powieść czyta się wartko. Autor lawiruje pomiędzy światem wewnętrznym bohaterów, a barwnym światem zewnętrznym w klimacie jazzu. Przedstawiony konflikt nie jest co prawda czymś nowym, ale jest opisany niezwykle charyzmatycznie, tak, że większość książki zastanawiamy się co się stało, by na koniec zostać z trudnym pytaniem - kto był po stronie grzechu a kto prawdy.
Między prawdą a grzechem to mocny tekst, który może wzbudzać skrajne emocje i zostawia czytelnika z garścią pytań, tudzież przemyśleń dotyczących własnego życia.

Ja polecam.

PS Świetne opisy muzyki.

Moim zdaniem to książka bezkompromisowa. Autor nie boi się trudnych tematów. Nie omija, nie owija w bawełnę, nie pisze po łebkach, lecz konfrontuje się z tym co wziął na warsztat. A tematy, których się podjął do lekkich nie należą. Mimo to, powieść czyta się wartko. Autor lawiruje pomiędzy światem wewnętrznym bohaterów, a barwnym światem zewnętrznym w klimacie jazzu....

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Gdy ktoś lubi książki z pewnością ma podobne wrażenie, że nazwisko autora przewija się bardzo często. Z tego względu sięgnąłem po jego twórczość. Z początku było nawet ciekawie, nie powalająco, ale historia kusiła. Kolejne karty odsłaniane przez autora zwiastowały niewiarygodnie ciekawą fabułę. Niestety nic z tego. Książka wiele obiecuje, a niewiele daje. Wszystko co czytamy pozornie ma sens, ale jak się zastanowimy na tym, czy podstawa samej intrygi, czyli to, że żona Seweryna oskarżyła go o gwałt ma sens, to według mnie takie problemy, jak psychozy trwają latami. Autor to opisuje, jakby żona Seweryna po prostu wstała i z dnia na dzień dostała omamów. A przecież, gdyby nie to to cały powrót do Żeromic nigdy by się nie odbył. Mam wrażenie, że pan Mróz jest niezłym spryciarzem, ale nie do końca solidnym twórcą. Przecież jak Czyż opowiada, że to nie jest Cień Meduzy, tylko Cienie Meduzy, po raz pierwszy poczułem, że to może być naprawdę niesamowita historia. Niestety za chwilę ta opowieść się kończy. Zamiast nierównego pojedynku między tajną organizacją, a bystrym patomorfologiem, dostajemy zakończenie, które w sumie nie jest ani wciągające ani emocjonujące.

Koniec końców, mam wrażenie zmarnowanego potencjału. Cała sieć zdarzeń i powiązań została usnuta rzetelnie, intrygująco i sprawiała na prawdę spore możliwości rozwoju akcji i w momencie, gdy ta akcja staje się rzeczywiście wciągająca, autor ją kończy i okazuje się, że w sumie wszyscy wszystko wiedzieli. Stąd dołączam się do opinii, że pan Mróz ma spory potencjał, ale jest zdecydowanie przereklamowany, jak i tych, że autor zamiast wyrzeźbić akcję do końca, dopracować ją, stworzyć kryminał, który może się bić z najlepszymi na świecie, autor odpuszcza w najlepszym momencie, jakby nie miał ochoty dokończyć tego co zaczął, tudzież rzeczywiście musiał skończyć przed świętami, żeby sprzedaż się zgadzała, zamiast poprosić wydawcę o kolejny rok, żeby dopracować historię, która w rezultacie nie będzie zwykłym naciąganym czytadłem, ale historią, z której mógłby być dumny. Gdyby to był debiut nieznanego autora średnia ocen byłaby między 5 a 6, a o autorze nikt by nie słyszał.

Gdy ktoś lubi książki z pewnością ma podobne wrażenie, że nazwisko autora przewija się bardzo często. Z tego względu sięgnąłem po jego twórczość. Z początku było nawet ciekawie, nie powalająco, ale historia kusiła. Kolejne karty odsłaniane przez autora zwiastowały niewiarygodnie ciekawą fabułę. Niestety nic z tego. Książka wiele obiecuje, a niewiele daje. Wszystko co...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach:

Dobrze zbudowany klimat. Mrok, brud małego miasteczka, aż wycieka z książki. Podobały mi się szczegóły lat 90-tych. Ciekawi bohaterowie i interesująca fabuła. Mimo, że te składowe są praktycznie gwarantem dobrej książki, miałem osobiście przesyt wulgaryzmami. Nie mam nic przeciwko nim jeśli coś wnoszą, ale w tej książce przeklina praktycznie każdy, a to jest niewiarygodne i męczące. Podobnie jak to, że tego zła w jednym małym Zyborku jest trochę za dużo. Rozumiem, że takie było założenie, ale mimo wszystko miałem przesyt. Zgadzam się również, że powieść jest niepotrzebnie rozwleczona. Mimo wszystko to przyzwoita pozycja.

Dobrze zbudowany klimat. Mrok, brud małego miasteczka, aż wycieka z książki. Podobały mi się szczegóły lat 90-tych. Ciekawi bohaterowie i interesująca fabuła. Mimo, że te składowe są praktycznie gwarantem dobrej książki, miałem osobiście przesyt wulgaryzmami. Nie mam nic przeciwko nim jeśli coś wnoszą, ale w tej książce przeklina praktycznie każdy, a to jest niewiarygodne i...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Książka jest ciężka, jak to z dystopią bywa. Momentami przytłacza brutalnością, ale mimo wszystko szanuję za stworzenie Gruza. Wydaje mi się być trudnym napisanie takiej książki z perspektywy pierwszoosobowej.

Książka jest ciężka, jak to z dystopią bywa. Momentami przytłacza brutalnością, ale mimo wszystko szanuję za stworzenie Gruza. Wydaje mi się być trudnym napisanie takiej książki z perspektywy pierwszoosobowej.

Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach:

Początek ciekawy, zwiastujący mroczną i wciągającą historią. Fajnie prowadzona narracja. Gdzieś niestety się to wszystko rozmywa. Końcówka, która powinna być wciągająca, jest chyba najbardziej męczącym fragmentem książki. Naprawdę miałem dość dialogu z Dariem, który w każdym zdaniu używał słowa "Jacuś". To w sumie smutne uczucie, gdy chcesz żeby książka się w końcu skończyła.

Początek ciekawy, zwiastujący mroczną i wciągającą historią. Fajnie prowadzona narracja. Gdzieś niestety się to wszystko rozmywa. Końcówka, która powinna być wciągająca, jest chyba najbardziej męczącym fragmentem książki. Naprawdę miałem dość dialogu z Dariem, który w każdym zdaniu używał słowa "Jacuś". To w sumie smutne uczucie, gdy chcesz żeby książka się w końcu skończyła.

Pokaż mimo to


Na półkach:

Potwierdzam poniższą opinię.

Autor bezsprzecznie zgłębił postać. Jawi się jako znawca nie tylko Stachury, ale i całego środowiska oraz człowiek bardzo oczytany. Niemniej jednak nie sprawia to, że udało panu Buchowskiemu ciekawie przedstawić Stachurę. Autor wciąż snuje niekończące się dygresje, które niestety niewiele wnoszą do obrazu postaci. Rozumiem, że pisarz nie jest oderwany od środowiska w którym żyje i tworzy, ale po przeczytaniu prawie 200 stron nie wiedziałem, czy autor opisuje Stachurę, czy wszystkich wkoło niego. Niestety nie dobrnąłem do końca.

Potwierdzam poniższą opinię.

Autor bezsprzecznie zgłębił postać. Jawi się jako znawca nie tylko Stachury, ale i całego środowiska oraz człowiek bardzo oczytany. Niemniej jednak nie sprawia to, że udało panu Buchowskiemu ciekawie przedstawić Stachurę. Autor wciąż snuje niekończące się dygresje, które niestety niewiele wnoszą do obrazu postaci. Rozumiem, że pisarz nie jest...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Rzeczywiście książka jest ciężka do zaklasyfikowania w jakiś standardowych ramach.

Sam pomysł wydaje mi się całkiem ciekawy - osiem córek i każda z nich w pewien sposób cierpi na skutek zmian politycznych zachodzących w Chinach. Jest jednak parę "ale"...
Po pierwsze fascynacja piersiami głównego bohatera, jest zasadniczo zrozumiała i nie ma w tym nic dziwnego, że mężczyzna fascynuje się nimi. Niemniej jednak już karmienie piersią do wieku nastoletniego jest co najmniej dziwne. Dziwne jest też to, że fascynacja ta zaczyna się od samego urodzenia, gdy dzieci nawet nie widzą. Autor często opisuje zbliżenia z piersiami dość niesmacznie, zaś ssanie kozich wymion w sytuacji, gdy bohater jest na tyle duży by pić ze szklanki, wydaje się być dość tanim zabiegiem, który nie do końca wiem co ma na celu? Czytając inne opisy jak choć by akt nekrofilski, potwierdza to, że autor mimo iż stworzył fabułę o dużym potencjale, często sprawia wrażenie, jakby chciał poruszyć odbiorcę dość brutalnymi i budzącymi odrazę opisami, jak choćby wybuchające martwe, nabrzmiałe przez przebywanie w wodzie ciało, jest absurdalne i obrzydliwe.
Kolejną rzeczą jest brutalność. Jakkolwiek akcja dzieje się w czasach brutalnych, tak mam wrażenie, że autor po raz kolejny na siłę chce poruszyć czytelnika, mnożąc te akty przemocy.
Następnym "ale" jest to, czy bohaterowie postępują logicznie? Jakkolwiek nie mam zastrzeżeń do realizmu magicznego, w postaci Ptasiej Nieśmiertelnej, wręcz odwrotnie uważam, że to całkiem ciekawy pomysł, tak jest wiele zdarzeń, które są po prostu nielogiczne, np. czemu wspomniana Ptasia Nieśmiertelna w jednym rozdziale, ustawiają się kolejki, które płacą za jej porady, a w kolejnych nie dzieje się w ogóle nic. Kolejny dziwny opis to wędrówka w mrozie i śnieżycy, by dostać miskę kleiku ryżowego, po której umiera wiele osób, albo to, że jedna z sióstr się sprzedaje, zaś po tym gdy sytuacja rodziny poprawia się na tyle, że bez problemu mogliby ją wykupić lub odebrać siłą, jakby wszyscy o niej zapomnieli, jakby chodziło o kogoś obcego.

W końcu główny bohater. Rozumiem, że bohater może mieć jakieś fobie, urojenia, wyjątkowo dziwne schorzenie psychiczne itp. ale Yintong to jest chodząca tragedia. Po raz kolejny autor zamiast stworzyć po prostu nieudacznika, stworzył takiego nieudacznika, w którego nawet ciężko uwierzyć.
Niejednoznaczną kwestią jest również sam język. Nie da się ukryć, że Mo Yan, włada nim wspaniale. Ma niezwykłą zdolność do długich plastycznych opisów. Z drugiej strony warto zadać sobie pytanie, czy autor nie przesadza, stosując te opisy w każdym możliwym momencie. Zamiast napisać o ostrzale artyleryjskim, autor przez 1/3 strony opisuje podmuch gorąca, wibrujące powietrze, huk itd. i oczywiście jest to pewien kunszt być w stanie stworzyć taki opis, z drugiej strony, pytanie brzmi czy Mo Yan nie nadużywa swoich zdolność. Ciężko nie odnieść wrażenia, że gdyby zostały tylko opisy, które coś wnoszą książka byłaby o ponad 100 stron krótsza.

Reasumując ciężko powiedzieć o tej książce w samych superlatywach. Opisy Chin z ubiegłego wieku, są dużą zaletą. Odmienne podejście ludzi z tamtych stron też skłania do myślenia. Z pewnością bogaty, plastyczny język autora jest plusem, za to już nadużywanie opisów już nie, podobnie jak nadmierne epatowania obrzydliwymi porównaniami. Ciekawa fabuła jest psuta przez nielogiczne, często absurdalne zachowania bohaterów. To jest chyba największy zarzut, czyli 8 sióstr, różni zięciowie, którzy stoją w konflikcie, stwarzają prawie nieograniczone możliwości komplikowania fabuły i wydaje mi się, ze autor zmarnował ten potencjał idąc w kierunku epatowania dziwacznymi i często naciąganymi historiami. Mo Yan ma talent do tworzenia charakterystycznych różnorodnych postaci. Jednak po przeczytaniu kilkuset stron, tak właściwie, ani nie byłem w stanie się z żadnym z nich zżyć, a wiele ich decyzji było niezrozumiałych. Mimo wszystko książkę czyta się dobrze co należy przypisać bardzo sprawnemu i płynnemu językowi, ale w rzeczywistości nie wiem czy z tej powieści cokolwiek we mnie zostało.

Wybaczcie przydługi wywód, ale do prawdy ciężko jednoznacznie ocenić tę pozycję. Jeśli macie ją w bibliotece to sięgnijcie by wyrobić sobie własną opinię, ale nie jestem przekonany, czy bym ją kupił.

Rzeczywiście książka jest ciężka do zaklasyfikowania w jakiś standardowych ramach.

Sam pomysł wydaje mi się całkiem ciekawy - osiem córek i każda z nich w pewien sposób cierpi na skutek zmian politycznych zachodzących w Chinach. Jest jednak parę "ale"...
Po pierwsze fascynacja piersiami głównego bohatera, jest zasadniczo zrozumiała i nie ma w tym nic dziwnego, że mężczyzna...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to