-
ArtykułyKapuściński, Kryminalna Warszawa, Poznańska Nagroda Literacka. Za nami weekend pełen nagródKonrad Wrzesiński3
-
ArtykułyMagiczna strona Zielonej Górycorbeau0
-
ArtykułyPałac Rzeczypospolitej otwarty dla publiczności. Zobaczysz w nim skarby polskiej literaturyAnna Sierant2
-
Artykuły„Cztery żywioły magii” – weź udział w quizie i wygraj książkęLubimyCzytać58
Biblioteczka
2017-09-04
2017-09-19
2017-09-08
Opowieść zaczyna się intrygująco. Pisarz popularnych powieści dla kobiet dostaje od swojego dawno niewidzianego przyjaciela "coś na przechowanie", a następnie w niedługim czasie po tym, ginie w wypadku samochodowym w dordze na pocztę, jak informuje notka w gazecie. List, który pośmiertnie przychodzi do rzekomego autora powieści umacnia go w przekonaniu, że musi napisać o sprawie przyjaciela. Zbiera do kupy zapiski z dziennika, wycinki z gazet i zdjęcia, którymi dysponuje i prowadzi narrację godną powieści kryminalnej, opowiadając historię zwykłego człowieka, który nagle poczuł, że musi w swoim życiu zrobić coś, co zrobić należy.
Zwykły człowiek był biały i był nauczycielem w białej szkole w Johanesburgu w czasach apartheidu. Wstawił się za czarnym przyjacielem, który chciał się tylko dowiedzieć co stało się z jego synem. Po wielu tygodniach poczukiwań okazało się, że syna aresztowała policja w trakcie uczniowskich protestów, a po miesiącu pisania wniosków i próśb zezwolenia spotkania, stwierdzono zgon z "przyczyn naturalnych" i odmówiono wydania ciała.
Nie zdradzając dalszych wydarzeń wsponę tylko, że opowieść została oparta na kilku rzeczywistych wydarzeniach, co dodatkowo wzmacnia jej znaczenie. Książka na początku szczęśliwie uniknęła cenzury państwowej dzięki ignorancji cenzorów stwierdzających, że jest kiepska i nikt nie będzie jej czytać. Na nieszczęście dla nich - niedocenili jej, gdyż pozycja zaczęła dostawać nagrody za granicą i zyskała sporą popularność, robiąc "złą prasę" ówczesnemu rządowi RPA. Sam autor w jednej z wypowiedzi przyznał, że napisał ją
By nikt więcej nie mógł powiedzieć "Nie wiedziałem".
Poza lekkością pióra i oczywistym społeczno-politycznym znaczeniem książka posiada również wymiar ogólny, co sprawia, że nadal jest obecna w literaturze, a nie tylko w historii. Mówi o człowieku i jak nim pozostać, mimo, że wszystko w okół, cały system, kultura i społeczna piramida wydają się być kompletnie odczłowieczone; o tym, jak podjąć "słuszą walkę" i stanąć po stronie sprawiedliwości, nawet jeśli miałoby się stać tam samemu.
Sa tylko dwa szaleństwa (...) Pierwsze, to wiara, że można wszystko. drugie, to wiara, że nie można nic.
---
Opublikowana również na:
https://wloczybooka.blogspot.com/2017/10/sucha-biaa-pora.html
Opowieść zaczyna się intrygująco. Pisarz popularnych powieści dla kobiet dostaje od swojego dawno niewidzianego przyjaciela "coś na przechowanie", a następnie w niedługim czasie po tym, ginie w wypadku samochodowym w dordze na pocztę, jak informuje notka w gazecie. List, który pośmiertnie przychodzi do rzekomego autora powieści umacnia go w przekonaniu, że musi napisać o...
więcej mniej Pokaż mimo to2016-10-03
2017-06-16
2017-07-08
Cieżko było mi uwierzyć, że ta książka nie ma jeszcze żadnej opinii ani opisu.
Jest to dzieło wybitnej południowoafrykańskiej noblistki, która z wielkim kunsztem oprowadza nas po skomlikowanym społeczeństwie swojego kraju z czasów apartheidu. Biali zamożni z Towarzystwa, proszone kolacje i podróże międzykontynentalne istnieją obok świata czarnych pomocników rolnych żyjących w blaszakach, hinduskich właścicieli wiejskich sklepików, burów oraz miejskiej biedoty i afrykanerskich buntowników.
Główny bohater powieści Mehring, bogaty potentat zajmujący się surówką żelaza, kupuję farmę nieopodal miasta - co ostatnio bywa modne w Towarzystwie jako wtórny sentymentalizm, powrót do natury, czy jeden ze sposobów weekendowej ucieczki za miasto. Jest rozwodnikiem; jego była żona mieszka w Stanach Zjednoczonych, a on dostał pełne prawa opieki nad ich nastolenim zbuntowanym synem, który spędza cały rok w szkole z dala od domu. Wspomina ciągle swoją kochankę, żonę profesora uniwersyteckiego, przedstawicielkę białej lewicowej inteligencji, która siedzi w jego głowie i cały czas wypowiada "swoje" kwestie na temat różnych jego zachowań. Zakupioną farmą zajmuje się Jakobus, który, mimo, iż traktowany jako gorsza rasa, okazuje się nad wyraz sprytny, zaradny i znający nie tylko swój farmerski fach, ale też ludzi; z czasem wydaje się, że jest jedynym przyjacielem Mehringa. Jest również rodzina hinduska, która gnieździ w przysklepowym domu, również zatrudniająca czarnych. Hindusi wydają się żyć obok, są sprytni, wiedzą, jak się zachować, kogo przekupić; nie są ani czarni, ani biali, nie mają wrogów ani w jednych, ani w drugich, chociaż, wydaje się, że są pogardzani zarówno przez jednych jak i drugich.
I jest też trup. Znaleziony na początku powieści nad rzeką przy jednym z pól przewija się aż do jej zakończenia, razem z lękiem przed śmiercią, zapomnieniem, poczuciem pokonania, niepewnością słuszności wybieranych decyzji.
Podsumowując - książka JEST warta uwagi. Polecam. Zapraszam.
Zobacz więcej na:
https://wloczybooka.blogspot.com/2017/07/zachowac-swoja-afryke.html
Cieżko było mi uwierzyć, że ta książka nie ma jeszcze żadnej opinii ani opisu.
Jest to dzieło wybitnej południowoafrykańskiej noblistki, która z wielkim kunsztem oprowadza nas po skomlikowanym społeczeństwie swojego kraju z czasów apartheidu. Biali zamożni z Towarzystwa, proszone kolacje i podróże międzykontynentalne istnieją obok świata czarnych pomocników rolnych...
2017-07-11
Od pierwszej strony "Dobrego leakrza" Damona Galguta wiedziałam, byłam tego pewna, że młody lekarz nie skończy dobrze swojej praktyki w zapomnianym, sztucznie utworzonym miasteczku w dżungli; było widać jak na dłoni, że wszystko do tego prowadzi - nie wydarzenia, ale sposób narracji i sama postać głównego bohatera. Mimo wszystko miałam nadzieję, że coś się wydarzy, coś mu się uda i że wbrew wszystkiemu będzie miało zakończenie, które tylko z pozoru, z perspektywy naszej - żyjących beztroskich ludzi, którzy wieżą, że życie jest wieczne i że każda śmierć jest tragedią - wydaje się być okrutne. Niestety - jest inaczej.
Historia jest opowiadana z perspektywy Franka, człowieka złamanego już u progu swojego życie, na początku kariery lekarskiej, kiedy odbywał praktykę lekarską służąc w wojsku . Kolejne lata swojego życia spędza na dobrym odgrywaniu roli nieudacznika, jak człowiek, który poznał prawdę o sobie i ta prawda wcale mu się nie spodobała. Żona ucieka z najlepszym przyjacielem, a on ląduje w mieście po środku niczego, w miejscu, którego nikt nie chce, w szpitalu, którego nikt nie potrzebuje. Miał zostać jego dyrektorem, jednak obecna rządząca wyczekuje na nowe stanowisko nieco dłużej, niż to było w planie - parę lat dłużej. Czas umila sobie sporadycznymi wyjazdami za miasto do chaty, gdzie mieszka i pracuje sprzedając pamiątki pewna biedna kobieta. Z czasem zaczyna płacić za swoje wizyty i emocjonalnie zupełnie się od tego odcina. Żyje z dnia na dzień, nie zaprzyjaźniając się z nikim z pustawego miasteczka, ani współpracownikami szpitala. Wydaje się, że sam siebie skazuje na samotność w ramach wyimaginowanego zadość uczynienia.
Oczywiście wszystko się zmienia, nasz główny bohater jest postacią dynamiczną; mimo, iż wydaje się zdawać sprawę z tego, że w swoim życiu nie odgrywa głównej roli. Pojawia się młody, ambitny, z misją. Nie pamięta zbytnio czasów apartheidu, przymusowej służby wojskowej, czy bantustanów. Nie interesuje się polityką, jak mawia. Ale praca jest dla niego najważniejsza. Sam zgłosił się do najmniejszej, najbardziej zapyziałej dziury, jaką tylko mógł znaleźć, by nieść kaganek edukacji i służyć maluczkim. Zamieszkuje z Frankiem w pokoju i szybko określa go swoim najlepszym przyjacielem, z czasem, niezauważalnie, zmieniając cały jego światopogląd.
Cały czas (z początku gdzieś w tle) przewija się postać Tehogo - czarnoskórego pielęgniarza, który w zasadzie nie jest wykwalifikowany, ale pełni również rolę salowego. Wydaje się być uprzywilejowany przez Ngemę, również czaroskórą, dyrektorkę szpitala - nie do końca wiadomo, czy chodzi właśnie o kolor skóry, czy też o pogłoski, mówiące o tragicznej śmierci całej jego rodziny w gangsterskich porachunkach. Ngema na każde jego przewinienie - błahe, czy nie - powtarza, że chłopak ma w życiu ciężko i przechodzi trudny okres i trzeba wziąć to pod uwagę. Nie przyjmuje do wiadomości przypuszczeń o szemranych powiązaniach Tehogo i do końca jest dla niego wyrozumiała i opiekuńcza niemal jak matka.
Kolejną tragiczną (bo chyba tylko takie w tej książce występują) postacią jest Maria, której prawdziwego imienia nie poznajemy, chociaż odgrywa (co ze zdziwieniem odkrywa po fakcie) dużą rolę w życiu Franka. Nie chcąc zdradzać zbyt wiele, przejdę do pary kubańskich lekarzy pracujących w szpitalu. Mając niegyś nadzieję na lepszy byt w RPA najpierw trafili do Soweto w najgorętszym okresie walk ulicznych, a następnie właśnie tam - na skraj świata. Na przeżycia reagują zupełnie odmiennie - jedno z nich chce wracać do kraju, drugie absolutnie nie ma takiego zamiaru mówiąc, że Kuba jest złym miejscem do życia i upierając się, że właśnie tu są potrzebni. Przez ścianę ciągle słychać kłótnie po hiszpańsku. Wydawałoby się, że ten stan już pozostanie, że nic się nie zmieni, jednak i w ich relacji oraz w nich samych, zachodzi zmiana za sprawą młodego przybysza.
Nic tu nie kończy się dobrze. Nic nie jest tak, jak powinno być. Będąc świeżo po zakończeniu książki popłakałam się i wciąż zastanawiam się, dlaczego żadna znana mi książka z RPA nie jest optymistyczna, dlaczego nie zawiera ani kszty nadziei...? Powieść ukazuje wiele postaw wobec ostatnich przemian, jakie dokonały się w kraju ("gdzie właśnie dokonała się przeszłość"); pokazuje, jak bardzo nie da się z dnia na dzień zmienić społeczeństwa.
https://wloczybooka.blogspot.com/2017/07/dobry-lekarz.html
Od pierwszej strony "Dobrego leakrza" Damona Galguta wiedziałam, byłam tego pewna, że młody lekarz nie skończy dobrze swojej praktyki w zapomnianym, sztucznie utworzonym miasteczku w dżungli; było widać jak na dłoni, że wszystko do tego prowadzi - nie wydarzenia, ale sposób narracji i sama postać głównego bohatera. Mimo wszystko miałam nadzieję, że coś się wydarzy, coś mu...
więcej mniej Pokaż mimo to2017-08-12
Apartheid, jego upadek oraz czasy nowego porządku oczami zwykłych i niezwykłych ludzi z róznych stron barykad, połączonych jedynie, wydawałoby się, miejscem zamieszkania - miasteczkiem Ventersdorp.
Książkowo i myślami znów powracam do Afryki, do kontynentu początku. I znów - z Wojciechem Jagielskim. Czytałam już "Trębacza z Tembisy (...)", więc z tym większym entuzjazmem zabrałam się za "Wypalanie traw" wiedząc, że mogę spodziewać się reportażu o pięknej narracyjnej opowieści. I się nie zawiodłam.
Historia toczy się wokół Vendersdorpu, położonego na równinach Tranwalu, idealnie odzwierciedlającego duszę przemian zachodzących w kraju ostatnimi laty. Miasteczko zasłynęło (raczej złą sławą) dzięki postaci Eugène Terre’Blanche'a, skrajnie prawicowego przywódcy Burów, białego plemienia Afryki, jak się sami nazywają. Polityk stał na czele Afrykanerskiego Ruchu Oporu, wywołał niemalże wojnę domową, chcąc utworzyć autonomiczne państwo, gdzie jego ludzie nadal mogliby żyć na swój sposób, w protestanckim duchu, zdala od czarnych.
Po upadku apartheidu wycofał się z polityki i żył zamknięty na swojej farmie, korzystając szeroko ze swoich wspływów, traktując czarnych jak niewolników i wykorzystując starch, jaki wzbudzał.
Zginął od ciosów noża swoich robotników, którym zalegał z zapłatą za pracę.
Autor przedstawia historię kraju oczyma różnych postaci - burów z miasteczka i z farm, białej biedoty, tswanów z przedmieść, czarnych pracowników rolnych, partyjnych aktywistów, ludzi wykształconych, potomków Anglików, potentatów, którzy wrócili na farmę w rodzinne strony czując, że jest coś dłużny tej ziemi i tym ludziom. Opowiada ich osobiste historie, często się przeplatające, pokazuje sytuację sprzed i po apartheidu, objaśnia ich poglądy i punkty widzenia.
Pokazuje również, na przykładzie Zimbabwe, czego w dużej mierze udało się uniknąć w RPA - masowego mordowania białych właścicieli ziemskich.
W odczytaniu wymowy książki może pomóc tytuł. Wypalanie traw jest sezonową czynnością na farmach, która posiada również znaczenie syboliczne - jest to pożegnanie z minionym czasem, oczyszczenie ziemi, niepozwala na wzrastanie chwastów, zapobiega pożarom i przygotowuje grunt na nowy sezon rolny. Starych drzew eukaliptusowych w ten sposób spalić się nie da, ogień ich nie dosięga; gdyby chciało się ich pozbyć trzeba albo poczekać, albo je ściąć.
Moja wersja okładki:
https://wloczybooka.blogspot.com/2017/08/wypalanie-traw.html
Apartheid, jego upadek oraz czasy nowego porządku oczami zwykłych i niezwykłych ludzi z róznych stron barykad, połączonych jedynie, wydawałoby się, miejscem zamieszkania - miasteczkiem Ventersdorp.
Książkowo i myślami znów powracam do Afryki, do kontynentu początku. I znów - z Wojciechem Jagielskim. Czytałam już "Trębacza z Tembisy (...)", więc z tym większym entuzjazmem...
2017-08-26
2017-08-23
Jestem świeżo po zakończeniu lektury "Ducha króla Leopolda" i przez zaciśnięte gardło mogę teraz jedynie wyksztusić dwa słowa komentarza: Horror... horror...
Minęło już kilka dni i nabrałam dystansu na tyle, żeby podzielić się skrawkami myśli na tematy poruszane w książce. A jest ich wiele.
Po pierwsze: król Belgów Leopold II. Jeden człowiek, wyniesiony na tron dopiero co powstałego niewielkiego państewka europejskiego, mający kompletnie nie udane życie rodzinne, postanowił posiąść kolonię. Na własność. Mistrz public relation przez dekady utrzymywał, że stworzył wolne państwo w Środkowej Afryce niosąc kaganek cywilizacji, oświaty i wolny handel w te dzikie rejony, walcząc zaciekle z złymi arabskimi handlarzami niewolników, a wszystko to pro bono publico. Rzeczywistość jednak ukazuje jeden z najbardziej krwawych systemów niewolniczych, który pochłoną, jak się szacuje, około 10 milionów ludzi (tutaj można przeczytać skrót historycznych wydarzeń opisywanych w książce).
Po drugie: jego przeciwnicy. Zadziwiające jest, jak łatwo autor potrafił wytłumaczyć, czy też zrozumieć uwarunkowania, podłoże psychologiczne i sytuację materialną ludzi, którzy wprowadzili lub kontynuowali wyzysk i okrucieństwa w Kongu, podczas gdy zupełnie nie mógł pojąć motywów Edmunda Dene Morela, który, zrozumiawszy co tam się naprawdę dzieje, nie dość, że zrezygnował z pracy na parowcu mającym transportować w jedną stornę - broń i wojsko, a w drugą - zrabowane dobra z rzekomo Wolnego Państwa, to jeszcze poświęcił resztę swojego życia na walce z tym zbrodniczym systemem. Skąd wzięło się w nim wysokie poczucie moralności, pozwalające na walkę zwykłego chłopca ze średniej warstwy społecznej ze śwatową potęgą? U jego boku stanął także Irlandczyk Roger Casement, który w końcu próbował walczyć z kolonializmem w ogóle. Nie zapominajmy rónież i pierwszych, którzy sprzeciwili się traktowaniu tubylców Kondu - amerykańskim podróżniku George’u Washingtonie Williamsie, jego rodaku, czarnoskórym misjonarzu Williamie Sheppardzie oraz nigeryskim współpracowniku Morela - Hezekiahu Andrew Shanu.
Po trzecie (choć może powinno być na pierwszym miejscu): sam region Środkowej Afryki, okolice rzeki Kongo. Nie posiadamy zbyt dużej wiedzy o tym, co zniszczył Leopold, ale, jak podaje Hochschild, na terenie najętym przez króla Belgów istniało kilka królestw o skomplikowanej strukturze administracyjnej i etykiecie dworskiej. Dzięki misjonarzowi Sheppardowi wiemy nieco więcej o ludzie Kubo, którego sztuka zainspirowała powstanie w Europie jej naśladownictwa - kubizmu.
Po czwarte: historia myśli, poglądów i stereotypów. Autor zaznacza wielokrotnie, że sam rasizm, czy idea kolonializmu nie były uważane za coś nagannego, a krzywdy dziejące się tysiące kilometrów dalej niewiele mieszczan obchodziły. Instytucja założona przez Morela i Casementa walczyła o to, aby oddać Kongo pod rządy Belgii, aby nie była własnością jednego człowieka, a nie o to, by oddać tubylcom im ziemie, ponieważ taka idea była zbyt wywrotowa i nie zdobyłaby nigdzie poparcia. Belgowie nie mieli najwięcej pretensji do swojego króla z powodu jego bogadzenia się na wyzysku i okrutnych warunków pracy Kongijczyków, ale bardziej mieli mu za złe związek z młodą kurtyzaną.
Po piąte: kolonializm. Ówczesna sytuacja w innych regionach niewiele tak naprawdę się różniła od tego, który stworzył Leopold. W siąsiednim Kongu francuskim skala uciśnienia było co najmniej podobna - wiele ludzi uciekając przed reżimem Leopolda na drugą stronę rzeki na terytorium Frnacji, po krótkim czasie wracała z powrotem. Niemcy w Aryce Południowo-Zachodniej (dzisiejszej Namibii) wybili jedną grupę etniczną nie siląc się nawet na pozory dobrej woli. Casement, kiedy wylądował na placówce w Brazylii był zdruzgotany, że wszędzie dzieje się ten sam koszmar.
Po szóste: zacieranie "brudnych kart historii". W Belgijskim muzeum kolonializmu wiele jest informacji na temat dzielnych zdobywców Afryki i ich trofeach, jednak nic nie mówi odwiedzającym jak wiele ludzi oddało życie za ten triumf "małych ludzi". Belgowie nie znają tej części historii ich kraju. Co więcej, jeden z ambasadorów Belgii, Jules Marchal, natrafił na wzmiankę o ofiarach kongijskich za czasów panowania tam król Leopolda II próbował zwrócić się bezpośrednio do archiwów państwowych i nie pozwolono mu się dostać do dokumentów w tych lat istnienia państwa, jeśli by nie przysiągł, że nie wykorzysta nigdzie tych informacji.
Niewiele zbrodni jest tak naprawdę upamiętnionych. Holocaust Żydów został udokumentowany i upamiętniony najprawdopodobniej dzięki temu, ze zdarzył się na terenie biurokratycznej Europy, ale nawet w Niemczech nie ma nigdzie upamiętnienia ofiar z ludu Herero z Afryki Południowo-Zachodniej.
Jak wiele nie wiemy o ludobójstwach i innych zbodniach przeciwko ludzkości popełnianych za naszymi plecami, albo, co gorsza, w naszym imieniu? Względem tych, co już się wydarzyły, najlepsze, co możemy zrobić - to pamiętać; żeby oddać cześć ofiarom i mogłby zaznać spokoju, oraz żeby nie dopuścić, aby coś podobnego wydarzyło się ponownie na naszych oczach.
Też na: https://wloczybooka.blogspot.com/2017/08/duch-krola-leopolda.html
Jestem świeżo po zakończeniu lektury "Ducha króla Leopolda" i przez zaciśnięte gardło mogę teraz jedynie wyksztusić dwa słowa komentarza: Horror... horror...
Minęło już kilka dni i nabrałam dystansu na tyle, żeby podzielić się skrawkami myśli na tematy poruszane w książce. A jest ich wiele.
Po pierwsze: król Belgów Leopold II. Jeden człowiek, wyniesiony na tron dopiero co...
Ciężko wyobrazić sobie spójne dzieło z jedną myślą wiodącą traktującą o tak odległych zakątkach naszego globu jak Kolumbia, Brazylia, Meksyk, Palestyna, Egipt, Sudan Południowy, Kenia i Tajlandia, przy okacji zahaczając o jeszcze kilka innych miejsc. "Wykluczeni" Artura Domosławskiego, pomimo, iż chaotyczni i poszarpani - są taką książką.
Autor znany z biografii Kapuścińskiego oraz książek i artykułów o Ameryce Południowej i Środkowej próbuje uświadomić nam, czytelnikom z "pierwszego świata", co dzieje się poza naszą enklawą, w jaki sposób to całe bogactwo i dobrobyt Północy jest okupiony skajną nędzą milionów ludzi z Południa. Próbuje nam uświadomić - żebyśmy się nie zdziwili, kiedy w końcu przyjdą po te nasze bogactwa...
Szczerze mówiąc nie wiem co mam napisać o tej książce. Miałam jakąś bladą koncepcje, pozaznaczane fragmenty i powypisywane ołówkiem efemeryczne notatki, ale chyba nic nie przekaże tego ciężaru, uczucia, jakie toważyszy czytelnikowi do samego końca. Trzeba tego doświadczyć na własnej skórze, poczuć wstrząs i zastanowić się jak możemy się odwdzięczyć światu za ten ślepy traf, że urodziliśmy się akurat w Polsce.
Ciężko wyobrazić sobie spójne dzieło z jedną myślą wiodącą traktującą o tak odległych zakątkach naszego globu jak Kolumbia, Brazylia, Meksyk, Palestyna, Egipt, Sudan Południowy, Kenia i Tajlandia, przy okacji zahaczając o jeszcze kilka innych miejsc. "Wykluczeni" Artura Domosławskiego, pomimo, iż chaotyczni i poszarpani - są taką książką.
więcej Pokaż mimo toAutor znany z biografii...