Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz

Na półkach:

Kurczę, nie gra mi tu właściwie wszystko. Mam wrażenie, że książka została napisana na kolanie, jakby autora gonił dedline. Masa wątków jakoś tak mocno nieprzemyślana. Aron. Pierwsze spotkanie Anny i Arona w pociągu - chłopak jest tak mały, że biega "pomiedzy nogami pasażerów", a przy drugim jest już młodym chłopakiem. Przy ich pierwszym spotkaniu mógł więc mieć w takim razie 4/5, maksymalnie 6 lat. Nawet jeśli od ich pierwszego spotkania minęły 4, niech będzie 5 lat, to nadal byłby dzieciakiem. Dlatego też nie grają mi kompletnie te ich rozmowy, zbyt dojrzałe słownictwo nawet, jak na obozowego dzieciaka, który musiał szybko dorosnąć. Nawet jeśli Annie miesza się w głowie, to przecież dziennik był spreparowany, dlaczego w takim razie Arona /Stanisława w nim tak przedstawiono? Kolejna kwestia niedokończona, jakaś taka bezsensowna, to zabranie Anny przez Rotta. Po co? Co miało się wydarzyć w związku z tym? Być może miała to być jakaś forma kary? Żeby w została znienawidzoną Niemrą? Ale to chyba musiałby być jakimś jasnowidzem. Matka Anny, gdy spotkała Rotta w obozie nie poznała w nim kolesia polującego wraz z jej mężem? Absurdów jest więcej i choć myślę, że autorowi miały one służyć tylko jako tło, to jednak tło także ma znaczenie. Niektóre wątki, słowa Anny kierowane do ojca, momentami pisane były chyba tylko po to, aby dobić do założonej wstępnie literówki. Sam koniec też jakoś do mnie nie przemawia. To moje pierwsze spotkanie z Panem Czornyjem, ciut rozczarowujące, niemniej spróbuję jeszcze raz. Być może przekona mnie do swojej twórczości bardziej.

Kurczę, nie gra mi tu właściwie wszystko. Mam wrażenie, że książka została napisana na kolanie, jakby autora gonił dedline. Masa wątków jakoś tak mocno nieprzemyślana. Aron. Pierwsze spotkanie Anny i Arona w pociągu - chłopak jest tak mały, że biega "pomiedzy nogami pasażerów", a przy drugim jest już młodym chłopakiem. Przy ich pierwszym spotkaniu mógł więc mieć w takim...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Szeptuchę przeczytałam jakieś dwa lata temu. Pamiętam, że czekałam niecierpliwie na kuriera, byłam na nią tak nakręcona, że ach. No bo Polska bez chrztu, Mieszko, tajemnicza szeptucha, słowiańscy bogowie i pradawne obyczaje.... ślinka mi ciekła. Niestety, Szeptucha to jedno wielkie rozczarowanie. Autorka wzięła sobie romansowego gotowca, dorobiła do niego swoje własne tło i tyle. Zgodnie ze sztuką pisania romansów Ona jest niegramotną, potykającą się co krok infantylną idiotką, On choć żyje już ponad tysiąc lat, też mądrością nie grzeszy. Oczywiście On, czyli Mieszko, skrywa mroczną tajemnicę, a Gosia vel Gosława boi się niemal wszystkiego, ale głównie zarazków, co w przypadku absolwentki medycyny, przyszłej pani doktor jest co najmniej dziwne i w moim odczuciu strasznie słabe.

Ogólnie wkurza mnie to, że w klasycznym romansie Ona, choćby skończyła świetne studia, które wymagają zarówno wiedzy, jak i umiejętności logicznego myślenia i szybkiego reagowania, jest zawsze tą nieporadną, głupiutką, malutką kobietką i niezależnie od tego, czy ma lat 24, 35, czy 50 nadal nosi matusie z Hello Kitty, czy w inne jednorożce i jest niedojrzała niczym 12 latka. Przykre, że kobiety same siebie tak przedstawiają i że wydaje im się to takie fajne, gdy postrzega się nas tak właśnie, jak bohaterki idiotycznych romansów. To mój największy zarzut do Szepuchy. Inne to słabe dialogi. Naprawdę słabe. No ale może one takie muszą być skoro głowni bohaterowie to dwójka niezbyt rozgarniętych ludzi.

Na plus można dać to, że książka napisana jest lekkim językiem, więc nie trzeba się długo męczyć z jej przeczytaniem oraz fakt, iż pani Miszczuk udało się dobrze przedstawić słowiańską mitologię. Choć niestety niezbyt udanie zarysowany romans zasłania to, co w książce dobre.

Szeptuchę przeczytałam jakieś dwa lata temu. Pamiętam, że czekałam niecierpliwie na kuriera, byłam na nią tak nakręcona, że ach. No bo Polska bez chrztu, Mieszko, tajemnicza szeptucha, słowiańscy bogowie i pradawne obyczaje.... ślinka mi ciekła. Niestety, Szeptucha to jedno wielkie rozczarowanie. Autorka wzięła sobie romansowego gotowca, dorobiła do niego swoje własne tło i...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Mam problem z tą powieścią. Z jednej strony jest to całkiem przyjemna pozycja, z drugiej, nie jest to dobra książka pod względem warsztatu. Jest to pierwsza i zdaje się, że na tę chwilę jedyna, książka, która wyszła spod pióra Wiesławy Maciejak. Pani Wiesława napisała ją będąc już na emeryturze. Wydaje mi się, że debiut w tym zaawansowanym wieku, sprawił, że oceny są nieco naciągane. O treści nie będę się rozpisywać, gdyż każdy może przeczytać sobie opis.

Co mi się podobało? Przede wszystkim pomysł na sagę. Sagę kobiecą, dziejącą się na przestrzeni, mniej więcej, 100 lat.

Początek był interesujący. Dalej robiło się nudnawo i irytująco, gdyż coraz silniej dawał się we znaki słaby warsztat autorki. Pani Wiesława poruszała jakiś wątek, aby po kilku zdaniach całkowicie go odrzucić i o nim zapomnieć. Przykład: Janusz odmawiający Teresie wspólnego sylwestra, wymigujący się wyjazdem, plotki o tym jakoby ktoś widział go szalejącego na parkiecie z szałową blondyną… i nic. Kilka stron po tym Teresa nadal jest z Januszem i absolutnie nic nie wskazuje na to, aby ten faktycznie puszczał ją kantem. Nie znajdujemy też wyjaśnienia tego dziwnego zachowania Janusza, nie rozumiem więc po co wątek rzekomego oszustwa w ogóle zotał poruszony. Niestety takich perełek jest tu znacznie więcej.

Kolejną rzeczą, która niesamowicie mnie drażniła to przeskoki w czasie, w których ciężko było się orientować, np. mamy stan wojenny, o czym dowiadujemy się ni z gruszki, ni z pietruszki, po czym w kolejnym akapicie jesteśmy już kilka lat później, a informację o tym fakcie dostajemy zresztą pod koniec tegoż kolejnego akapitu, przy okazji wspomnienia o kartkach na żywność. A w międzyczasie autorka pozostawia czytelnika zdezorientowanego. Inny przykład: Teresa jedzie z Janem samochodem, Jan jest zamyślony i małomówny. Rankiem Jana nie ma w domu. Po czym Teresa stoi w oknie zamyślona i wspomina życie z Janem. Na początku nie wiemy co się temu Janowi stało. Później okazuje się, że odszedł do innej kobiety i wydarzyło się już dość dawno temu. Czyli od pamiętnej jazdy autem do wspominek przy oknie minęło już sporo czasu, ale autorka wprowadza czytelnika w ten wątek znienacka, takim skokiem na główkę, rzekła bym. O tym, co się działo pomiędzy wspomnianą już ich wspólną podróżą i porankiem, podczas którego Jan zniknął, a tym, że para wzięła rozwód nie wiadomo nic. Takich skoków jest w powieści niezmiernie dużo, właściwie dzieją się one bez przerwy. Pomiędzy dwiema wojnami zupełnie się pogubiłam i nie wiedziałam, o której z wojen autorka w końcu pisze. Tak przy okazji tematu wojen, powrotu Polski na mapę Europy - temat potraktowano tak dramatycznie po macoszemu, że aż serce boli. Zdaje się, że mężczyźni nie brali udziału w żadnej z nich, a bohaterowie postrzegali wojnę jedynie przez pryzmat pustych garów.

Kolejny mankament to płytkość postaci. Tu znów posłużę się jednym przykładem, choć naprawdę można by było przytoczyć całkiem sporo. Teresa zostaje wezwana na dywanik do dyrektora i zbiera reprymendę za swoje wypowiedzi na minionym zebraniu, o którychś ktoś doniósł jej przełożonemu. I to wszystko na ten temat. Nie wiemy nic o orientacji politycznej Teresy, nie mamy pojęcia co mówiła, nie wiemy kto pod nią kopie dołki, nie wiemy czy Teresa jest zaangażowana w jakąś organizację podziemną walczącą z komuną czy nie. Nie dzieje się totalnie nic, co mogłoby dać nam jakikolwiek zarys jej postaci w tym temacie. Mamy jedynie tę rozmowę z dyrektorem - dlaczego więc ów wątek został w ogóle poruszony, jesli ani nie ma on wpływu na fabułę, ani nie pogłębia w żaden sposób postaci Teresy? Po jakimś czasie Teresa zostaje przeniesiona do innego działu, a szef posyła jej złośliwy uśmieszek. Nie wiemy dlaczego boss Teresy jej nie lubi, dlaczego ją przenosi, wiemy jedynie, że ma do niej jakieś „ale".

Nie tylko postać Teresy napisana jest płasko i bez wyrazu, spotyka to niestety każdą postać, chyba poza Marianną jedynie, której poświęcono najwięcej miejsca. Zasadniczo, choć autorka zaznajamia nas z wieloma kobietami, z żadną tak naprawdę nie można się związać bliżej, gdyż, jak już wspomniałam, wszystkie są straszliwie płaskie, żadnej właściwie nie da się jakoś jasno scharakteryzować, do żadnej nie można poczuć szczególnej sympatii, z żadną nie da się „zaprzyjaźnić”. Brakuje uzasadnień dla ich decyzji, zachowań i wyborów. Jedyną postacią, która na początku wzbudza sympatię i chciałoby się z nią pozostać na dłużej to Marianna. Ale tylko w czasie gdy jest ona dzieckiem i nastolatką. Później Marianna staje się wredną heterą. Ta jej przemiana też nie jest w żaden sposób uzasadniona.

Ogólnie - tak, jak na początku. Pozycja do przeczytania i szacun dla autorki, za to, że zrealizowała swoje marzenia o napisaniu o książki. Ale nie jest to rzecz, która zapadnie w pamięci na dłużej, nie jest to książka, którą czyta się z wypiekami na twarzy i niestety, bardziej drażni niż zachwyca.

Mam problem z tą powieścią. Z jednej strony jest to całkiem przyjemna pozycja, z drugiej, nie jest to dobra książka pod względem warsztatu. Jest to pierwsza i zdaje się, że na tę chwilę jedyna, książka, która wyszła spod pióra Wiesławy Maciejak. Pani Wiesława napisała ją będąc już na emeryturze. Wydaje mi się, że debiut w tym zaawansowanym wieku, sprawił, że oceny są nieco...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Do tej pory z Pilipiukiem miałam do czynienia tylko poprzez przygody Jakuba Wędrowycza. I o ile Wędrowycza uwielbiam, choc to pijak i łobuz, o tyle Roberta Storma nie potrafię polubić. Jest megalomanem, rasistą i bufonem. Poza tym w książce znajdziemy masę absurdów. Jednym z przykładów może być opowiadanie pt. Wielbłądzie masło. Storm, poszukiwacz, detektyw, archeolog, a potrafi wykazać się dramatyczną wręcz niewiedzą i ograniczeniem umysłowym. W tym konkretnym opowiadaniu zdumiony jest faktem, eksterminacji Romów podczas II WŚ - no sorry od kogoś kto studiował archeologię, a więc historia sama w sobie również mu nieobca, oczekiwałoby się jednak wyższego poziomu wiedzy w tak podstawowych teamtach. Tego typu perełek jest w tej ksiązce całkiem sporo, dlatego jestem mocno zdziwona, że ktoś kto stworzył genialną postać Wędrowycza stworzył też takiego wypierdka jak Storm. Niestety, ale dla mnie Reputacja prezentuje poziom tylko dwa punkty wyższy niż literatura pani K. Michalak.

Do tej pory z Pilipiukiem miałam do czynienia tylko poprzez przygody Jakuba Wędrowycza. I o ile Wędrowycza uwielbiam, choc to pijak i łobuz, o tyle Roberta Storma nie potrafię polubić. Jest megalomanem, rasistą i bufonem. Poza tym w książce znajdziemy masę absurdów. Jednym z przykładów może być opowiadanie pt. Wielbłądzie masło. Storm, poszukiwacz, detektyw, archeolog, a...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Jeszcze rok temu (nie wiem jak dziś ten stan się przedstawia) żyli naoczni świadkowie tamtych wydarzeń. Żaden z nich nie potwierdza, iż katami Żydów z Jedwabna byli Polacy, ich sąsiedzi. Gross oparł swoją fikcję, na zeznaniach świadków, którzy na podstawie udziału w tych wydarzeniach dwóch tamtejszych folksdojczów, wskazali jako winnych Polaków. Prawda natomiast jest taka, że do śmierci jedwabieńskich Żydów przyczynili się hitlerowcy, czynnie wspomagani przez krasnoarmistów - co właśnie potwierdzają naoczni świadkowie, dziś już bardzo starzy ludzie.
Faktem natomiast jest to, iż Żydzi czynnie wspierali Armię Czerwoną po jej ataku na Polskę w 1939 roku. Wiele środowisk historycznych i naukowych jest zdania, iż ta publikacja miała przekonać Polaków o słuszności roszczeń środowisk żydowskich w sprawie odszkodowań, jakich domagają się od Polski.
Każdemu kto zachwyca się książką Grossa, i posiłkuje się nią we wszelkich dyskusjach na ten temat, radzę zapoznać się też z publikacjami opisującymi tamte wydarzenia w prawdziwym świetle. Szczególnie polecam film państwa Kujbidów.

Jeszcze rok temu (nie wiem jak dziś ten stan się przedstawia) żyli naoczni świadkowie tamtych wydarzeń. Żaden z nich nie potwierdza, iż katami Żydów z Jedwabna byli Polacy, ich sąsiedzi. Gross oparł swoją fikcję, na zeznaniach świadków, którzy na podstawie udziału w tych wydarzeniach dwóch tamtejszych folksdojczów, wskazali jako winnych Polaków. Prawda natomiast jest taka,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Nie mogę uwierzyć, że ktoś toto napisał – to znaczy wierze, ze napisać mogła to jedyna na świecie osoba, której nazywanie pisarką urąga godności osób zajmujących się pisaniem książek. Jakichkolwiek, choćby poradników w stylu – Jak radzić sobie z twarda kupą. Jeszcze trudniej uwierzyć mi, że ktoś był skłonny dać temu czemuś ocenę powyżej 3 gwiazdek.

Książka (to określenie w odniesieniu do Poczekajki sprawia, że serce mi krwawi) z założenia (autorki) zapewne miała być zabawna. Problem jednak w tym, że K. M. zabawna nie jest. Jej dowcip jest dość ciężki, bywa prostacki a na dodatek jest tragi(komi)cznie poważna jeśli chodzi o jej twórczość. Do swojego pisarstwa podchodzi tak serio, że pisanie książek (taśmowo) traktuje jak misję, która ma zmotywować kobiety do spełniania marzeń. I albo są to marzenia o wiejskiej chacie w środku lasu i facecie, albo o seryjnych gwałtach, które w mniemaniu K. M. chyba są bardzo cool.

Poczekajka to spełnienie tego pierwszego marzenia. Mamy więc Patrycję - lekarkę weterynarii. Największym marzeniem Patrysi jest znalezienie kochanka i leśnej chatki z magicznej wizji jakiej doznała. Szuka wszędzie gdzie tylko się da a drogę wskazuje jej wahadełko. Magiczne wahadełko (bo to także powieść o czarownicach, znachorkach, wiedźmach i wiedźminkach), które chyba się zepsuło bo panna jeździ i szuka, i wciąż tego wymarzonego Amre znaleźć nie może. Dlaczego właśnie Amre a nie jakiś swojski Tomek, Krystian czy inny Marek? A cholera go wie.

Mamy też wioskę w środku lasu, mamy wieśniaków, zatrzymanych w rozwoju gospodarczym, intelektualnym, ewolucyjnym i kulturowym jakieś 150 lat temu, no i w końcu mamy kilku facetów i chatynkę w lesie.

Patrysia jest młoda, ładna i... głupsza od swoich butów. Skończyła studia weterynaryjne i pracuje w jakiejś lecznicy, ale zamiast czytać fachową literaturę, doszkalać się, bo bidula naprawdę niczego ze studiów nie wyniosła (zwierzęta pod jej opieką albo umierają albo żyją – jak Bozia da), bohaterka zaczytuje się w magicznych poradnikach, magicznych czasopismach, horoskopach, wróży sobie, bywa na sabatach, no i szuka faceta.

Postać Patrycji chyba miała być sympatyczna, spontaniczna i optymistyczna. Wyszła naiwna, labilna emocjonalnie i ogólnie jakaś taka tępawa. Taki stereotypowy pustaczek.

Z ciekawości zaliczyłam kilka książek tej pani i każda jest w mniejszym bądź większym (z Poczekajką na czele) stopniu bardzo zła. Jej książki są złe dlatego, że:

1. są absolutnie oderwane od rzeczywistości
2. charakterystyczna w jej pisarstwie jest płytkość postaci, fabuły i całej reszty
3. są napisane po prostu bardzo, bardzo źle

Trudno wybrać jakiś przykład bo właściwie całość jest absurdalna ale spróbuję.

Ad. 1. Patrycja jedzie na Ukrainę. Z Warszawy do przejścia granicznego w Dorohusku jest jakieś 270 km.
Patrycja jedzie na tę Ukrainę, jeździ sobie po niej, nie znajduje tam swego Amre, wraca więc do Polski, jedzie dalej, wjeżdża w las, psuje się jej auto (w międzyczasie „spaceruje” nim po lesie), potem holuje ją na lince jakiś zabłąkany na leśnej drodze traktor (zdziwienie Patrysi – skąd na leśnej drodze traktor? No bo przecież po leśnych drogach, po których poruszają się auta traktory nigdy nie jeżdżą), Patrysia na holu wypatruje wśród leśnego gąszczu chałupę z wizji, wysiada w trakcie jazdy, potem idzie pieszo do miasta gdzie załatwia wszelkie formalności związane z najmem chaty (formalności, wszystkie, załatwia się u, a jakże!, jednej pani sekretarki), potem wraca na pieszo do wsi już jako najemca, potem dostaje w łeb od księdza... To wszystko dzieje się w ciągu JEDNEGO dnia. Zaginanie czasoprzestrzeni – niejedno prawo fizyki, czerwone ze wstydu, powinno uczyć się od Michalak.

Ad. 2. Przecież marzeniem każdej kobiety jest książę na białym/czarnym koniu. To determinuje życie każdej z nas i dla tego chłopa, tudzież konia jesteśmy w stanie porzucić swoje dotychczasowe życie i zmienić je o 180 stopni. Bohaterki kreowane przez autorkę to w znakomitej większości panny po tych poważnych (medycznych zazwyczaj) studiach ale tak durnowate, że człowiek w trakcie lektury zaczyna zastanawiać się jakim cudem jedna z drugą przebrnęła przez podstawówkę. Płytkie, głupie i naiwne (w przypadku Patrycji można odnieść wrażenie, że jest wręcz trochę niedorozwinięta) – takie ideały kreuje nasze „dobro narodowe” Kasia. M.

Ad. 3. Patrycja wsiada do autobusu i chce się z wdzięczności rzucić kierowcy na szyję. Zdanie później Patrycja stoi w szczerym polu. Kolejne zdanie i Patrycja zrozpaczona opiera głowę na kierownicy. Dwa zdania później Patrycja kładzie się spać w swoim domu. Myślałam, ze to jakiś błąd w druku, ale nie. To naprawdę jest tak napisane.

Zastanawia mnie dlaczego Pati pojechała na Mazury PKS-em skoro ma samochód. Skąd wzięła się w tym szczerym polu. Jakim cudem znalazła się w samochodzie? Nie mam bladego pojęcia. Michalak chyba też bo międzyczas (nie)sprawnie omija.

No ten jej specyficzny „ciężki dowcip”, który nie śmieszy bo zazwyczaj ani nie pasuje do sytuacji ani do osoby.

O Poczekajce można napisać jeszcze więcej, bo najróżniejszych kwiatków i absurdów jest tam bez liku ale szkoda mi już czasu i chciałabym zapomnieć, że ten dziwny twór trafił w moje ręce.

W czasach gdy prowadziłam bardzo intensywny tryb życia, jednocześnie studiowałam, wychowywałam małe dzieci i pracowałam, lubiłam się czasem odmóżdżyć przy lekturach nie wymagających myślenia i zapamiętywania. W tamtym okresie miałam znajomą, która zaczytywała się Harlequinach. Czasem więc pożyczałam sobie od niej torbę tychże romansideł i robiłam sobie intelektualny reset. I muszę przyznać, że choć w większości są to lektury bardzo niskich lotów to przysięgam – żaden nie był tak fatalnie napisany jak Poczekajka.


Recenzja także tu http://marywietka.blogspot.com/

Nie mogę uwierzyć, że ktoś toto napisał – to znaczy wierze, ze napisać mogła to jedyna na świecie osoba, której nazywanie pisarką urąga godności osób zajmujących się pisaniem książek. Jakichkolwiek, choćby poradników w stylu – Jak radzić sobie z twarda kupą. Jeszcze trudniej uwierzyć mi, że ktoś był skłonny dać temu czemuś ocenę powyżej 3 gwiazdek.

Książka (to określenie...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Po Michalak sięgnęłam z ciekawości. Powodem były skrajne opinie wystawiane jej książkom. Po bardzo, bardzo szybkiej lekturze - omijałam przepisy, gdyż one tak jakby nie były do czytania - zaczełam sie zastanawiać skąd biorą się frajerzy gotowi płacić za książkę z przepisami ściągniętymi z internetu, czego autorka wcale zresztą nie ukrywa. Nie wierzę, że ludzie oceniący tę książczynę na 10 gwiazdek naprawdę istnieją. Mam nadzieję, ze to jakieś boty, bo jeśli to ludzie z krwi i kosci to mamy tutaj namacalny dowód totalnego debilenia społeczeństwa, szczególnie jego damskiej części. Odniosłam wrażenie, że Michalak wydając tę pseudopowieść zwyczajnie zażartowała sobie ze swoich czytelniczek, nabiła je w butelkę i dowiodła to co napisałam w zdaniu wyżej. Jestem oburzona zarówno poziomem czytelnictwa gdyż w przypadku tej autorki naprawde trudno mowić o jakimś przyzwoitym poziomie inetektualnym, jak i samą postawą autorki - która śmie golić kasę za to, ze napakowała do swojej ksiązeczki masę przepisów ściagnietych z bloga kulinarnego. Ciekawe czy podzieliła się z autorkami bloga tantiemami ze sprzedaży tej mocno nieszcześliwej książki kucharskiej.

Po Michalak sięgnęłam z ciekawości. Powodem były skrajne opinie wystawiane jej książkom. Po bardzo, bardzo szybkiej lekturze - omijałam przepisy, gdyż one tak jakby nie były do czytania - zaczełam sie zastanawiać skąd biorą się frajerzy gotowi płacić za książkę z przepisami ściągniętymi z internetu, czego autorka wcale zresztą nie ukrywa. Nie wierzę, że ludzie oceniący tę...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Doskonała powieść Króla, wzmocniona fantastyczną rolą Katy Beathes w ekranizacji.

Doskonała powieść Króla, wzmocniona fantastyczną rolą Katy Beathes w ekranizacji.

Pokaż mimo to