rozwiń zwiń

Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz

Na półkach: ,

Dla Nate’a życie podrywacza to już przeszłość, Rosie już podbiła jego serce i to dla niej stał się rozważnym, odpowiedzialnym i czułym mężczyzną. Każde z nich zdaje sobie sprawę, że to związek na dłuższą metę, nawet mały synek Rosie, DJ staje się dla Nate’a jak własny syn. Mimo to Rosie nie potrafi wypowiedzieć tych dwóch krótkich słów, bo dla niej przeszłość ciągle wygląda zza cienia. Kiedy w grę wchodzi życie, dziewczyna jest zdecydowana.
Cóż mogę napisać ponadto o czym czytaliście w poprzedniej recenzji? Książka jest pełna humoru, czułości i zdarzają się nawet elementy akcji. Główni bohaterowie nas nie zawodzą. Nate pomimo swojej dojrzałości nadal potrafi sypać żartami i tanimi tekstami jak zakochany szczeniak, zaś Rosie nie próżnuje, pokazuje swoją sarkastyczną stronę i cięty język. W tej części jest oczywiście dużo więcej miłości i uczucia. Myślę, że gdyby ta książka nie została w Polsce rozłożona na dwa tomy dużo lepiej by mi się to czytało. Uważam, że pierwsza część była trochę lepsza, niedużo, ale łatwo to zauważyć. Nie oznacza to oczywiście, że mi się nie podobała wręcz przeciwnie. Przyszła do mnie w idealnym czasie. Miałam ostatnio takie tygodnie, kiedy żadna fantastyka nie mogła mi podejść, byłam w stanie czytać jedynie Young Adult i New Adult. Chyba po prostu potrzebowałam czegoś na rozluźnienie. Moseley okazała się idealna, bo spędziłam z nią bardzo miły wieczór w porywach do dwóch. Co mogę poradzić skoro jej powieści się po prostu połyka? Jak zwykle polecam Wam jej twórczość, ale oczywiście zachęcam do zaczęcia od „Nic do stracenia”, gdzie mamy przedstawioną historię Ashtona i Anny (która jest lepsza, według mnie), a potem dopiero sięgnijcie po „Zdobyć Rosie”.

Dla Nate’a życie podrywacza to już przeszłość, Rosie już podbiła jego serce i to dla niej stał się rozważnym, odpowiedzialnym i czułym mężczyzną. Każde z nich zdaje sobie sprawę, że to związek na dłuższą metę, nawet mały synek Rosie, DJ staje się dla Nate’a jak własny syn. Mimo to Rosie nie potrafi wypowiedzieć tych dwóch krótkich słów, bo dla niej przeszłość ciągle wygląda...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Cały rok czekałam na kolejną część ilustrowanego wydania Harry’ego Pottera. Z jednej strony byłam bardzo podekscytowana, zastanawiałam się jakie sceny z książki zostaną przedstawione w formie rysunku oraz jakie postacie odtworzone. Mimo to z drugiej strony byłam trochę zaniepokojona, czy i tym razem Jim Kay wykaże się wyobraźnią i odda nam naszą ulubioną historię w sposób nas satysfakcjonujący. Świat wykreowany przez J. K. Rowling to większość mojego dzieciństwa oraz najprawdopodobniej reszta mojego życia, ponieważ kto by chciał się od niego uwolnić? Na początku jak zwykle napiszę małe wprowadzenie o czym ta książka jest (chociaż wszyscy to wiemy), a następnie przejdę do mojej opinii.
Harry musiał przyjechać jak zwykle na wakacje do ciotki i wujka, których nie znosi ze szczerą wzajemnością. Pod koniec jego pobytu przyjeżdża jeszcze znienawidzona ciotka Marge, a Harry musi udawać potulnego i grzecznego siostrzeńca jeśli chce dostać to o co poprosił. Jednak podczas wizyty zdarza się wiele zaskakujących rzeczy. Harry dowiaduje się też, że groźny przestępca uciekł z więzienia dla czarodziejów. Najgorsze jest to, że najwyraźniej coś go z nim łączy…
Moja opinia raczej będzie krótka, ale treściwa, ponieważ nie wydaje mi się, żebym musiała pisać co sądzę o samej treści. Wszyscy znamy Harry’ego i nawet jeśli nie z książek, to przynajmniej raz widzieliśmy film. Niezaprzeczalnie jest to fantastyczna książka, a dodatkowo jest ona druga w kolejności ulubionych. Zdecydowanie kocham w niej to, że pojawia się tu moja ulubiona postać całej serii, czyli Syriusz Black. Mamy też całą historię Huncwotów, którzy według mnie zasługują na osobną książkę. Jeśli zaś weźmiemy pod uwagę rysunki Kaya to na szczęście ponownie spotkamy się z pozytywnym zaskoczeniem. Ilustruje on wiele ciekawych scen, najlepsze jest to, że w większości są to te, których nie ma pokazanych w filmie. Dla przykładu, kiedy w książce Hermiona dostaje od rodziców pieniądze na nowego zwierzaka, w filmie nie ma pokazane jak cała trójka wchodzi do sklepu gdzie pierwszy raz spotykamy Krzywołapa. Jim Kay oddał nam te momenty z każdym szczegółem. Myślę, że nie potrzebujecie abym rozpisywała się i lała moje „ochy” i „achy” nad tym wydaniem, ale sami spójrzcie na te ilustracje i szybko lećcie do sklepu po własne egzemplarze!

Cały rok czekałam na kolejną część ilustrowanego wydania Harry’ego Pottera. Z jednej strony byłam bardzo podekscytowana, zastanawiałam się jakie sceny z książki zostaną przedstawione w formie rysunku oraz jakie postacie odtworzone. Mimo to z drugiej strony byłam trochę zaniepokojona, czy i tym razem Jim Kay wykaże się wyobraźnią i odda nam naszą ulubioną historię w sposób...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Jestem wielką fanką książek Kirsty Moseley i nie mogłam się powstrzymać przed poproszeniem wydawnictwa o jej najnowszą książkę wydaną u nas w Polsce. „Nic do stracenia” to moja ulubiona powieść od tej autorki, dlatego nie mogłam się doczekać przeczytania historii dwóch przyjaciół z tych książek, czyli Rosie i Nate’a. Jeśli chcecie wiedzieć czy książka mi się podobała to zapraszam do mojej opinii.
Nate Peters jest typowym podrywaczem, zdobywa każdą dziewczynę za skinieniem palca, a następnie łamie im serca, bo każda z nich jest tylko na jedną noc. Lubi swoje życie, które jest pełne beztroski, imprez i kobiet. Jednak ostatnio jego najlepszy przyjaciel ustatkował się, ma piękną żonę i urodziło im się dziecko, Nate coraz częściej zastanawia się jakby to było, gdyby miał dziewczynę na stałe. Uważa jednak, że jeszcze to nie jest jego czas, ale wtedy poznaje Rosie. Dziewczyna wyjątkowa, piękna, zabawna i na pewno nie na przelotny romans. Rosie jednak oddała swoje serce innemu mężczyźnie, więc w ogóle nie interesuje ją Nate, a on jest gotowy by ją zdobyć.
Czy książka mi się podobała? Jak najbardziej! Czy była lepsza od historii Anny i Ashtona? Niestety nie. Chociaż w sumie, nie wiem czy tak naprawdę niestety. „Nic do stracenia” to moja ulubiona powieść tej autorki i tak już raczej pozostanie. Anna i Ashton to postacie naprawdę mi bliskie i wiem, że do tej powieści wrócę, najlepiej w jakiś deszczowy, jesienny wieczór, kiedy nie będę miała dużo nauki. Lubiłam Nate’a w pierwotnej książce i tu też był świetnym bohaterem. Zabawny, sarkastyczny i pewny siebie przystojniak to to czego szukam w lekkich powieściach. Oprócz tego mieliśmy tu opisane kilka akcji jego jednostki co było niezłym smaczkiem powieści i nadawało jej klimatycznego wydźwięku przez co cała historia nie skupiała się tylko na romansie dwójki bohaterów. Rosie też okazała się postacią z charakterem, łatwo było ją polubić, choć czasem nie do końca rozumiałam jej działania. Nad czym ubolewam to to, że książka została podzielona na dwie osobne, a w wersji oryginalnej to jedna powieść. Pod koniec czułam niedosyt, ale to było na pewno właśnie tym spowodowane. Nie mogę się doczekać zakończenia, ponieważ sięgnęłam po tę książkę w idealnym czasie. Akurat potrzebowałam czegoś na rozluźnienie, czegoś przy czym będę się dobrze bawić, a właśnie to tu znalazłam. W końcu z czytania powinniśmy czerpać przyjemność, prawda? Zdecydowanie polecam tę część, jednak nie jest ona obowiązkowa na półce, mimo to jeśli tak jak ja lubicie książki tej autorki, a nie wiecie po co sięgnąć w te październikowe dni, a żadna powieść grozy Was nie kusi to pomyślcie o „Zdobyć Rosie” czy jakiejkolwiek książce tej autorki.

Jestem wielką fanką książek Kirsty Moseley i nie mogłam się powstrzymać przed poproszeniem wydawnictwa o jej najnowszą książkę wydaną u nas w Polsce. „Nic do stracenia” to moja ulubiona powieść od tej autorki, dlatego nie mogłam się doczekać przeczytania historii dwóch przyjaciół z tych książek, czyli Rosie i Nate’a. Jeśli chcecie wiedzieć czy książka mi się podobała to...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Całkiem szczerze to wprost nie mogłam się doczekać sięgnięcia po drugą część Trylogii Czasu. Pierwsza część zauroczyła mnie i mimo wielu negatywnych opinii ja jestem jej zdecydowaną miłośniczką, a drugi tom mnie tylko w tym utwierdził. Pomimo, że bardziej podobały mi się okładki stare to te też mają swój indywidualny urok. Oprawa graficzna prawdę powiedziawszy idealnie wpisuje się w fabułę i jej klimat. Na początku bałam się, że ta część może być gorsza od poprzedniej i zawiodę się na tej trylogii. Na całe szczęście się myliłam.
Gwendolyn dopiero niedawno dowiedziała się, że to ona, a nie jej kuzynka Charlotta odziedziczyła gen podróży w czasie, więc jest do tego kompletnie nieprzygotowana. Ma mierne pojęcie o historii, nigdy nie uczyła się fechtunku, a jej wiedza polityczna zostawia wiele do życzenia. Oprócz tego wszystkie obyczaje, tańce i odpowiednie trzymanie wachlarza jest dla niej zupełnie obce. Niestety dziewczyna w nadzwyczajnie szybkim tempie musi się tego nauczyć aby przeżyć w XVIII wieku. Gwen obawia się też hrabiego de Saint Germain, który przy ich pierwszej wizycie prawie ją udusił. Sprawę komplikuje też Gideon, który najwyraźniej nie może się zdecydować czy chce z nią być czy nie. Dziewczyna postanawia wziąć sprawy we własne ręce i zamierza dotrzeć do prawdy sama.
To jest po prostu niewiarygodne jak ja bardzo jestem zakochana w tej powieści. Po pierwsze jest ona bardzo lekka. Zwyczajnie płyniemy na kartach książki i nawet nie zauważamy, kiedy czytamy ostatnie zdanie. Autorka posługuje się przystępnym językiem i nie zanudza nas niepotrzebnymi opisami. Jednak kiedy potrzeba potrafi w umiejętny sposób odwzorować nam pokój, salę balową czy stroje z poprzednich wieków. Cała umiejętność podróży w czasie nadaje powieści tajemniczego i ekscytującego wydźwięku. Jesteśmy zaintrygowani i jednocześnie usilnie staramy się sami poskładać fakty, szukamy podejrzanych, czasem gubimy się w tych skokach w czasie, jednak całość jest tak genialnie skonstruowana, że momentalnie chcemy więcej. Bohaterowie też są interesujący. Mimo, że każdy z nich (oprócz przyjaciółki Gwen) zirytował mnie chociaż raz to i tak ich uwielbiam. No może oprócz ciotki Glendy i Charlotty, tej dwójki nie znoszę. W tej części poznajemy też nowego przyjaciela Gwen, który jest jednym z najzabawniejszych bohaterów tej trylogii. Uwierzcie mi, jak tylko skończycie czytać tę książkę to ta postać stanie się Waszą ulubioną. „Błękit szafiru” to magiczny i wciągający tom, który będziecie czytać z zapartym tchem i z niecierpliwością czekać zakończenia trylogii. Gier z całą pewnością podbiła moje serce i jestem szczególnie ciekawa jej Trylogii Snów, a tymczasem zachęcam Was do przeczytania historii Gwendolyn.

Całkiem szczerze to wprost nie mogłam się doczekać sięgnięcia po drugą część Trylogii Czasu. Pierwsza część zauroczyła mnie i mimo wielu negatywnych opinii ja jestem jej zdecydowaną miłośniczką, a drugi tom mnie tylko w tym utwierdził. Pomimo, że bardziej podobały mi się okładki stare to te też mają swój indywidualny urok. Oprawa graficzna prawdę powiedziawszy idealnie...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Książka, o której dziś opowiem zainteresowała mnie z dwóch powodów. Po pierwsze, według mnie ma przepiękną oprawę graficzną. Czy tylko mnie te rozchodzące się promienie przypominają zagraniczną okładkę „Oddam ci słońce”? Po drugie byłam bardzo ciekawa treści. Z opisu, który przeczytałam byłam trochę niepewna czego mam się spodziewać, bo niby jest coś o magii, ale w zasadzie nikt w to nie wierzy, bardziej chodzi o wpływy, pieniądze, czy rzeczywiście w tej książce znajdziemy treści okultystyczne?
Trochę trudno mi opisać tę książkę, bo dla mnie była ona po prostu nijaka. Zero akcji, zero jakiegokolwiek napięcia i do tego słabo napisane. Na początku trudno było mi się wbić w fabułę, w cały ten świat Grace’ów, a to wszystko przez ciągłe tajemnice. Nie dość, że tytułowych Grace’ów trudno było przejrzeć to na dodatek główna bohaterka coś ukrywała. Niestety Laure Eve nie popisała się swoim kunsztem pisarskim, ponieważ ten jej sekret w żadnym stopniu nie przyciągnął mnie do tej powieści i poznania wszystkich tajemnic i niedomówień, a jeszcze zirytował. Cały pomysł na fabułę, na opowieść i bohaterów nie byłby taki zły, tę lekturę da się przegryźć. Nie zrozumcie mnie też źle, ta książka zła nie była, ona po prostu była nijaka, jak już wspomniałam. Myślę, że za pół roku po prostu zapomnę, że w ogóle trzymałam ją w rękach. Wracając do pomysłu, to wszystko zapowiadało naprawdę intrygującą historię, jednak wykonanie tego wszystkiego nie było najlepsze. Fakt, który mnie mocno zainteresował to całe nawiązanie do „Zmierzchu”. Cicha dziewczyna przyjeżdża do miasta i chce się przypodobać sławnemu rodzeństwu, które skoczyłoby za sobą w ogień. Zastanawiałam się czy autorka nie przesadzi z tym wzorowaniem się na jednej z moich ukochanych serii, ale można powiedzieć, że w trakcie książki gdzieś tam te porównania się urwały. Dlatego tu nie mam do czego się przyczepić. Może warto teraz wspomnieć o głównej bohaterce? River to jedna z najbardziej upierdliwych i irytujących postaci. Może nie przebija Cameron z „Czerwonej królowej”, czy Julii z „Dotyku Julii”, ale ona też nie pomagała mi w czytaniu tej powieści. Na początku należy wspomnieć, że to osoba totalnie pozbawiona osobowości. Jest ona jak dziewczyna, która musi egzystować w tym okrutnym świecie, wszystko jest okropne, a ona obwinia się, że nie potrafi być pewna siebie i w zasadzie jedynym jej celem jest przypodobanie się Grace’om. Można powiedzieć, że od kiedy ich poznała zaczęła tak naprawdę uczestniczyć w swoim życiu, nie tylko ciałem, ale też duchem. Jednak jeśli myślicie, że z czasem kształtuje swoją osobowość to niestety Was zmartwię, bo nie. Szczerze? Niestety muszę powiedzieć, że nie polecam tej książki. Nie pomoże Wam nawet się zrelaksować podczas lektury, a jest ona po prostu jednym z największych przeciętniaków.

Książka, o której dziś opowiem zainteresowała mnie z dwóch powodów. Po pierwsze, według mnie ma przepiękną oprawę graficzną. Czy tylko mnie te rozchodzące się promienie przypominają zagraniczną okładkę „Oddam ci słońce”? Po drugie byłam bardzo ciekawa treści. Z opisu, który przeczytałam byłam trochę niepewna czego mam się spodziewać, bo niby jest coś o magii, ale w zasadzie...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Dzisiaj znów przychodzę z nową powieścią Kasie West, czyli „Blisko ciebie”. West jest autorką, która pisze, według mnie, najlepsze książki dla młodzieży z gatunku young adult. Każda z jej historii ma w sobie coś takiego, że autorka nie nudzi cię swoją opowieścią, jednak nie jest to nic ciężkiego, a ty spędzasz przy niej naprawdę miłe chwile. Mam nadzieję, że wydawnictwo postanowi wydać każdą książkę tej autorki. Teraz jednak chcę coś napisać o „Blisko ciebie”.
Autumn miała spędzić wspaniały czas razem ze swoimi przyjaciółmi jadąc na zimowy wypad poza miasto. Los jednak sprawia, że koledzy i koleżanki odjeżdżają bez niej, bo zostaje zamknięta w miejscowej bibliotece i to na cały weekend. Dziewczyna ma nadzieję, że przyjaciele zorientują się, że jej nie ma zaraz zawrócą, zwłaszcza jej prawie-chłopak Jeff. Niestety nikt po nią nie wraca. Jeśli dziewczyna myśli, że gorzej być nie może to los gotuje jej jeszcze jedną niespodziankę w postaci towarzystwa skrytego Daxa. Mało osób wie cokolwiek o nim, krążą plotki, o bójkach z jego udziałem oraz o poprawczaku. Chłopak nie ma najmniejszej ochoty na jej towarzystwo, a wychodzi na to, że to razem spędzą najbliższe dni. Na początku trudno jest im się do siebie przekonać, jednak kiedy zaczynają się przed sobą otwierać zdając sobie sprawę, że naprawdę wiele ich łączy.
Myślę, że mogę spokojnie przyznać, że to moja ulubiona książka Kasie West. Na początku byłam pewna, że nie będzie mi się podobać, a to wszystko ze względu na Daxa, który w ogóle mnie nie zauroczył. Dopiero po pewnym czasie zaczęłam się do niego przekonywać, aż się zakochałam w tym skrytym i tajemniczym bohaterze. Styl autorki jest lekki i przyjemny, rozdziały są krótkie przez co szybciej nam się tą książkę czyta. Główna bohaterka nie należy do moich ulubionych, jednak nie denerwowała mnie jakoś bardzo, więc to jest na plus. Fabuła jest wciągająca, a kolejne wydarzenia opisane są w naprawdę ciekawy sposób. Autorka w tej książce chciała pokazać problem, z którym wiele osób na świecie musi się mierzyć i wzywa do tego, aby nie bać się o tym mówić swoim przyjaciołom i bliskim. Z opisu książki można by pomyśleć, że cała akcja toczy się w bibliotece, jednak jest to tylko połowo książki. Jej reszta to wydarzenia mające miejsce po wyjściu z niej. Główna bohaterka próbuje zrozumieć co ją teraz łączy z Daxem i czy ich uczucie ma prawo przetrwać poza tymi kilkoma dniami. Książki Kasie West zdecydowanie trafią do większości odbiorców, a każdy z nich spędzi z nimi przyjemne chwile. „Blisko ciebie” to powieść na jeden wieczór, która zawładnie twoim sercem i zmusi cię do sięgnięcia po inne historie tej autorki.

Dzisiaj znów przychodzę z nową powieścią Kasie West, czyli „Blisko ciebie”. West jest autorką, która pisze, według mnie, najlepsze książki dla młodzieży z gatunku young adult. Każda z jej historii ma w sobie coś takiego, że autorka nie nudzi cię swoją opowieścią, jednak nie jest to nic ciężkiego, a ty spędzasz przy niej naprawdę miłe chwile. Mam nadzieję, że wydawnictwo...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Tak więc oto przychodzę z kolejną recenzją książki Kirsty Moeseley i tym razem jest to druga część „Chłopaka, który chciał zacząć od nowa”, czyli długo wyczekiwana przeze mnie kontynuacja i zakończenie tej duologii „Chłopak, który o mnie walczył”. Mosley zawiodła mnie na samym początku jej twórczości wydawanej w Polsce, jednak kiedy postanowiłam przybrać pozę „zero oczekiwań”, podczas czytania jej powieści naprawdę czerpię z nich przyjemność. Tak samo było w przypadku książki, o której dziś piszę. Mimo całościowej dobrej zabawy podczas jej czytania mam jedno lub dwa zastrzeżenia, które bardzo mnie gryzą i o których później napiszę. Na razie zapraszam do dalszej części mojej opinii!
Kiedy Ellie rozstała się z Jamiem była zdruzgotana, nie widziała czy ktoś kiedykolwiek będzie w stanie uleczyć jej złamane serce. Jednak nie poddała się i zaczęła sobie na nowo układać normalne życie, z nowym mężczyzną. Kiedy dochodzi do rodzinnej tragedii Ellie jest zmuszona wrócić do domu, gdzie zmierzy się ze swoimi wspomnieniami… jak i z samym Jamiem. Chłopak po wyjściu z więzienia wciąż nie może przestać myśleć o utraconej miłości. Więc kiedy los ponownie splata ze sobą ścieżki głównych bohaterów, Jamie wie, że za jej serce warto zawalczyć.
Kolejna książka Kirsty Moseley za mną. Jak zawsze mogę ją szczerze polecić. Oczywiście przypominam aby podczas rozpoczynania jej powieści nie mieć wygórowanych, a najlepiej żadnych oczekiwań. To książka na typowe „odmóżdżenie”, lekka, wesoła i przewidywalna. Jeśli potrzebujecie chwili oddechu po cięższej historii, naprawdę polecam Wam którąś z jej książek. Będzie ona dla Was wspaniałą odskocznią na jeden wieczór i nie zawiedziecie się. „Chłopaka, który o mnie walczył” czyta się szybko i płynnie. Autorka nie marnuje czasu na przydługie, nieciekawe opisy, a mimo to w tej powieści skupia się bardziej na stanie emocjonalnym bohaterów. Każdy z nich radzi sobie z zerwaniem inaczej. Jak można się spodziewać Jamie próbuje „zabić” ból piciem, narkotykami i walką. Ellie stara się żyć normalnie, wymazuje z pamięci Jamiego i zaczyna nowy związek z mężczyzną, który w jakimś stopniu pomaga jej pogodzić się z zerwaniem. Mimo to dziewczyna wie, że uczucie, którym go obdarzyła nie jest nawet w połowie tak silne jak było w przypadku jej byłego chłopaka. Kolejnym aspektem emocjonalnym z jakim bohaterka musi sobie poradzić jest tragedia rodzinna, która sprowadza ją do rodzinnego domu. Musi zmierzyć się z cierpieniem, pogardą i bezwzględnością. Uważam, że te zabiegi nadała większego wydźwięku tej powieści zamiast zostawić ją na tej jednej, płaskiej powierzchni samej miłości. Książka pokazuje w większym stopniu relacje między mamą a Ellie oraz siostrą a Ellie. Dzięki temu dostajemy dwa poboczne wątki, które są ze sobą splecione. Elementem, który nie podobał mi się był aspekt typowo moralny, etyczny. Nie chcę się w to bardziej zagłębiać, ponieważ dzieje się to dopiero na końcu powieści, jednak przedstawienie tego i jak to wygląda sprowadza nas do wniosku, że jeśli masz dużo pieniędzy i wielkie wpływy jesteś Bogiem i możesz wszystko. To mnie naprawdę ubodło podczas czytania tej książki, jednak całościowo mogę ją jak mówiłam serdecznie polecić.

Tak więc oto przychodzę z kolejną recenzją książki Kirsty Moeseley i tym razem jest to druga część „Chłopaka, który chciał zacząć od nowa”, czyli długo wyczekiwana przeze mnie kontynuacja i zakończenie tej duologii „Chłopak, który o mnie walczył”. Mosley zawiodła mnie na samym początku jej twórczości wydawanej w Polsce, jednak kiedy postanowiłam przybrać pozę „zero...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Jak doskonale wiecie książki Kasie West uwielbiam. Do tej pory przeczytałam trzy z nich i czwartą czytam aktualnie. Jestem bardzo zadowolona, że mam możliwość sięgnięcia po nie oraz, że mogę się na ich temat wypowiedzieć i polecić Wam, ponieważ są cudowne. Dlatego dziś przychodzę do Was z moją opinią na temat „Chłopaka z innej bajki”, który według mnie nadal utrzymuje poziom.
Caymen ma 17 lat i oprócz tego, że doskonale się uczy, jest umysłem ścisłym, to pomaga swojej mamie w pracy w sklepie żeby razem jakoś dały radę związać koniec z końcem. Jej „kochany tatuś” zwiał na sam dźwięk słowa „ciąża”, a rodzice matki Caymen wypieli się na nią przez co same muszą sobie jakoś radzić. Od czasu historii jej mamy Caymen bardzo sceptycznie podchodzi do wszystkich bogatych dzieciaków. Świat markowych ciuchów i drogich samochodów jest dla niej całkowicie obcy. Więc kiedy do jej sklepu wpada przystojny i bogaty Xander Caymen wie, że to nie jest chłopak dla niej.
Na początek może powiedzmy co takiego w sobie mają książki Kasie West, że tak mnie w sobie rozkochują? Po pierwsze w większości są naprawdę zabawne, ale nie w ten głupkowaty, strzelający sucharami lub w większości żartami z podtekstem seksualnym, ale inteligentny, mimo wszystko nieprzesadzony sposób. Coś więcej powiem o tym przy charakterystyce głównej bohaterki. West opowiada historie w na pewno przystępny i zrozumiały sposób, stara się aby wszystko co miało wybrzmieć zostało odpowiednio poprowadzone i zakończone, a to co zostawia nam otwarte daje pełne pole do rozważań. Jej książki nie są cukierkowe, może czasem naiwne, ale to w końcu powieść młodzieżowa, a główny wątek ma być romantyczny, więc tu nie mam co się czepiać. Autorka zręcznie posługuje się piórem nadając książce charakteru i uroku. Bo jeśli miałabym określić jednym i tylko jednym przymiotnikiem historie Kasie West to jest to „urocze”. Jej powieści są po prostu urocze. Kolejną zaletą jest jej kreacja bohaterów. Caymen to dziewczyna urodzona z sarkazmem we krwi i ironią w spojrzeniu. To ona barwi powieść oraz nadaje je głosu. Sarkazm jest też jej tarczą przed byciem niechcianą przez ojca oraz dziadków. Stara się ukryć rozczarowanie i żal pod osłoną żartów i przytyków, a jedyną osobą, która jest w stanie ją przejrzeć jest Xander. Sama jego postać nie wywarła na mnie jakiegoś większego wrażenia to bardziej Caymen jest tą, która pozostaje w pamięci. Jak wcześniej wspominałam autorka potrafi dopiąć pewne sprawy na ostatni guzik, ale zostawia też te inne otwarte. Jedna z nich, która właśnie została tak porzucona samopas, bardzo mnie ciekawi i jestem trochę zirytowana, że ten wątek nie został podjęty. Mimo to jeśli szukacie naprawdę dobrej młodzieżówki, która nie zostawi Was z bolącym zębem ze słodyczy koniecznie sięgnijcie po którąkolwiek z powieści Kasie West, a najlepiej po wszystkie, bo każda jest oryginalna i spędzicie z nimi miło czas.

Jak doskonale wiecie książki Kasie West uwielbiam. Do tej pory przeczytałam trzy z nich i czwartą czytam aktualnie. Jestem bardzo zadowolona, że mam możliwość sięgnięcia po nie oraz, że mogę się na ich temat wypowiedzieć i polecić Wam, ponieważ są cudowne. Dlatego dziś przychodzę do Was z moją opinią na temat „Chłopaka z innej bajki”, który według mnie nadal utrzymuje...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Jak wiadomo osławiona Trylogia Czasu była przez wiele lat trudno lub wcale niedostępna. Nieliczne egzemplarze, które można było spotkać kosztowałyby nas całe nasze roczne oszczędności, dlatego z wielką radością przyjęłam fakt, że wydawnictwo Media Rodzina postanowiło ponownie wprowadzić tę trylogię do druku. Moje koleżanki od kilku lat wierciły mi dziurę w brzuchu, że koniecznie muszę przeczytać te książki, a ja jak wiadomo, zamiast pożyczać preferuję swoje własne egzemplarze. Na szczęście w moim posiadaniu jest już pierwszy tom z czego jestem bardzo zadowolona. Tutaj chciałabym przedstawić Wam moją opinię na temat rozpoczęcia opowieści o Gwendolyn, zapraszam!
Gwen w porównaniu do swojej zwariowanej rodziny jest dość normalna. No, na tyle normalna, na ile można określić tak kogoś widzącego duchy. Oprócz tego chodzi do dość zwyczajnego liceum i nie wyróżnia się na tle innych. W odróżnieniu od jej kuzynki Charlotty, która w mniemaniu jej ciotki, babci oraz nauczyciela jest idealna pod każdym względem, a oprócz tego stworzona do wielkich rzeczy. Nawiasem mówiąc rodzina Gwen posiada gen podróży w czasie. Objawia się on co kilka pokoleń i teoretycznie to Charlotta go ma, jednak los przekazuje go głównej bohaterce. Dziewczyna zostaje wprowadzona do tajnej organizacji i dostaje swoje pierwsze zadanie.
Chyba największą zaletą tej książki jest fakt, że wciąga nas od pierwszej strony. Myślę, że po pierwsze trzeba nagrodzić wspaniały styl pisarki, który jest lekki i bardzo przyjemnie się dzięki niemu czyta. Drugim czynnikiem zaś jest motyw tajemnicy. Na samym początku mamy prolog z perspektywy kogoś innego niż Gwendolyn, nie mamy pojęcia kto to jest, ani jaką rolę odgrywa. Oprócz tego całość podróży w czasie i tego co się z tym wiąże też jest wielką niewiadomą. Gier powoli wdraża nas w świat podróżników. Nie skaczemy więc na głęboką wodę. Gwen wie o tym najważniejsze informacje, ponieważ jest w rodzinie, jednak całość poznaje dopiero, kiedy sama przeżywa swoją pierwszą podróż. Główna bohaterka jest postacią, którą da się polubić, co jest wielkim plusem, ponieważ nie męczę się podczas poznawania jej myśli. Ostatnio miałam pecha trafiać na postacie żeńskie pełne infantylnych poglądów i bardzo źle czytało mi się takie książki. Ponadto Gwen nie jest osobą ograniczoną, myśli logicznie i potrafi oddzielić kłamstwo od prawdy. Nie pozwala sobie na całkowite zaufanie pierwszym lepszym ludziom, a woli poznać historię każdego i sama ocenić komu uwierzyć. Wielką sympatią darzę też przyjaciółkę Gwen, czyli Leslie, która jest osobą pełną wiary i poczucia humoru. Nie raz zaskakiwała mnie też jej bystrość. W powieści Kerstin Gier bohaterowie nie są płascy, a trójwymiarowi. Ciekawym zabiegiem w książce było rozpoczynanie rozdziałów. Stronę przed nimi zawsze znajdował się jakiś cytat z Williama Shakespeare’a, zapiski z kronik Strażników lub różne symbole mające znaczenie w całej powieści. Wadą tej historii jest fakt, że domyśliłam się rąbka tej tajemnicy. Może był to specjalny zabieg, a może autorka nieumiejętnie uchylała sekrety, jednak zawsze lubię ten moment zaskoczenia, którego tu nie było. Reasumując bardzo polecam tę książkę, jest ona świetnie rozpoczynającym się tomem trylogii, a opowieść o Gwendolyn dosłownie się połyka.

Jak wiadomo osławiona Trylogia Czasu była przez wiele lat trudno lub wcale niedostępna. Nieliczne egzemplarze, które można było spotkać kosztowałyby nas całe nasze roczne oszczędności, dlatego z wielką radością przyjęłam fakt, że wydawnictwo Media Rodzina postanowiło ponownie wprowadzić tę trylogię do druku. Moje koleżanki od kilku lat wierciły mi dziurę w brzuchu, że...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Szukając tej książki po angielsku okazało się, że jest ona wydana całościowo w jednym tomie, zaś u nas w dwóch. Osobiście wolałabym, żeby wydawnictwo postąpiło tak jak za granicą, ale nie narzekam, bo już na szczęście mam tę „duologię” u siebie i mogę się nią cieszyć. Poprzednia część, jak wiecie, podobała mi się i liczyłam na cudowne zakończenie. Zapraszam do mojej opinii, gdzie postaram się Was przekonać do sięgnięcia po te książki.
Anna i Ashton żyją w napięciu czekając na proces dawnego prześladowcy dziewczyny, Cartera. Ojciec głównej bohaterki zdobywa kolejny szczebel kariery, a Anna już dłużej nie będzie mogła ukrywać swojej pozycji. Teraz światła fleszy będą dla niej codziennością. Ashton będzie musiał walczyć tu nie tylko o miłość, ale i o życie.
„Nic do stracenia. Początek” zauroczył mnie. Książka była lekka, cukierkowa, ale nie mdła. W tej części zaczyna być nieco mroczniej, bo o ile w poprzednim tomie Carter był tylko wspomnieniem w tej zaczyna nabierać kolorów i kształtów. Zbliża się jego proces, ale też dostajemy pewną dawkę koszmaru Anny podczas niewoli. Fabuła książki znów się przemieszcza, więc możemy wspólnie podróżować z bohaterami widząc nowe miejsca. Same postacie nie tracą swojej perfekcji. Ashton i Anna są po prostu nienaturalni. Bardzo ich oboje polubiłam, ale trudno ich odnieść do realnych ludzi. Zdaje się jakby nie posiadali wad. Było to momentami irytujące, ale cała książka jak najbardziej mi się podobała. Nauczyłam się już jak czytać powieści Kirsty Moseley. Nie należy mieć żadnych oczekiwań. Zacząć czytać cokolwiek od niej bez żadnej wyrobionej opinii. Ot zwykłe romansidło. Dzięki temu naprawdę dobrze bawiłam się podczas czytania tej lektury. Oprócz tego jest ona niesamowicie zabawna. Nie jest to tak inteligentny humor, jak na przykład podczas czytania „Lata koloru wiśni”, mimo to naprawdę często parskałam śmiechem pod nosem. Polecam tę „duologię”, gwarantuję, że spędzicie z nią miły i przyjemny wieczór. Jest to powieść na tyle urocza, że zmiękną przy niej Wam serca.

Szukając tej książki po angielsku okazało się, że jest ona wydana całościowo w jednym tomie, zaś u nas w dwóch. Osobiście wolałabym, żeby wydawnictwo postąpiło tak jak za granicą, ale nie narzekam, bo już na szczęście mam tę „duologię” u siebie i mogę się nią cieszyć. Poprzednia część, jak wiecie, podobała mi się i liczyłam na cudowne zakończenie. Zapraszam do mojej opinii,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

„Chłopak, który zakradał się do mnie przez okno” mnie zawiódł, jak wiecie liczyłam na coś więcej. „Chłopak, który chciał zacząć od nowa” spodobał mi się, choć nie było to nic zaskakującego. „Nic do stracenia” podbiło moje serce. Z tą autorką mam bardzo mieszaną relację. Jedną jej książkę lubiłam, jedną nie za bardzo. Mimo wszystko ta, o której dziś powiem jest lekturą godną uwagi. Jeśli ciekawi Was co mi się w niej spodobało, zapraszam do przeczytania mojej opinii.
Anna Spencer zażyczyła sobie, aby w swoje szesnaste urodziny wybrać się do klubu. Zabrał ją tam jej chłopak Jack. Kiedy jednak wchodzą do huczącego pomieszczenia na wiele miesięcy życie Anny zamienia się w piekło, którego sprawcą jest Carter Thomas, handlarz broni i narkotyków. Dziewczyna zostaje odnaleziona, a dzięki jej zeznaniom Carter trafia do więzienia, lecz ciągle przysyła listy z pogróżkami. Ojcem Anny jest wpływowy senator, najprawdopodobniej przyszły prezydent zrobi wszystko, aby zapewnić jej bezpieczeństwo. Dlatego zatrudnia do ochrony swojej córki przystojnego komandosa, najlepszego ucznia na swoim roku Ashtona Taylora. Jako, że chłopak ma być w każdym miejscu, gdzie znajduje się Anna w razie pytań ma udawać jej chłopaka. Ashton stara się przegonić koszmary, które ciągle dręczą dziewczynę i pomaga jej zacząć wszystko od nowa. Udawanie zakochanych powoli przestaje mieć charakter przykrywki. W najbliższym czasie ma odbyć się rozprawa apelacyjna i Carter, dzięki niedokładnym dowodom, może wyjść na wolność.
Sekretem tego, że historia Ashtona i Anny tak bardzo mi się spodobała był fakt, że nie miałam co do tej książki żadnych oczekiwań. Znałam już tę autorkę z dwóch poprzednich książek i po prostu nie nastawiałam się na nie wiadomo jakie wow, fajerwerki i te sprawy. Rzeczywiście fajerwerków nie było. Historia tych dwojga to opowieść, która jest słodka jak cukierek, jednak posiada gorzki smak przeszłości. Ashton, mimo że też nie miał zbyt ciekawej przeszłości nie przeżył tylu koszmarów co Anna. Książka czasem tą słodkością doprowadzała mnie do irytacji, nie ze względu na to, że było tej słodkości za dużo, a dlatego, że wiedziałam, iż coś takiego w prawdziwym życiu jest nierealne. Bardzo polubiłam Ashtona i choć w wielu przypadkach wściekałam się na Annę starałam się ją zrozumieć. Akcja nie jest napięta i nie mamy tu zwrotów akcji, jakich przypuszczalnie można się spodziewać czytając opis. Ta część skupia się głównie na relacji dwójki głównych bohaterów oraz stanie umysłowym Anny, jej radzeniu sobie z tym co zaszło, jej przemiana. Każda rzecz robiona przez Ashtona była robiona dla Anny, aby jej pomóc, aby ją rozśmieszyć, aby zapomniała. Dziewczyna drobnymi kroczkami stara się wyjść z cienia i wreszcie zacząć żyć. Niesamowicie bawiłam się przy tej powieści podczas wielu, naprawdę bardzo zabawnych dialogów. Moja mama myślała już po pewnym czasie, że coś jest ze mną nie tak, ponieważ wybuchałam śmiechem co po chwila. Zrobiłam ten błąd i zabrałam tę książkę do autobusu, a nawet ciche parskanie było odbierane przez otoczenie jako postradanie zmysłów. Zdecydowanie uważam, że jest to najlepsza książka Kirsty Moseley, nie mogę się już doczekać kolejnego tomu, czyli zakończenia tej duologii. Coś czuję, że tam dopiero będzie się działo. Mam nadzieję, że zachęciłam Was do przeczytania tej powieści i dodam jeszcze tyle, że sięgając po tę pozycję pamiętajcie: zero wymagań.

„Chłopak, który zakradał się do mnie przez okno” mnie zawiódł, jak wiecie liczyłam na coś więcej. „Chłopak, który chciał zacząć od nowa” spodobał mi się, choć nie było to nic zaskakującego. „Nic do stracenia” podbiło moje serce. Z tą autorką mam bardzo mieszaną relację. Jedną jej książkę lubiłam, jedną nie za bardzo. Mimo wszystko ta, o której dziś powiem jest lekturą godną...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Poprzednia książka tej autorki i pierwsza część o Mercedes Thompson bardzo mi się spodobała. Był to strzał w dziesiątkę. Fantastyka, świetny klimat, cudowni bohaterowie i pędząca akcja. Teraz przyszła pora na zderzenie z kolejną częścią. Jak ogólnie wiadomo zwykle autorom kontynuacje, a zwłaszcza drugie tomy wychodzą dużo słabiej, ponieważ zaczynają serię z przytupem, ale nic z tego, bo potem brakuje im pomysłów. Próbują zwykle sklecić fabułę, żeby wjechać z naprawdę dobrą trzecią częścią, niestety ta druga to zwykły zapychacz. Czy i w tym przypadku jest podobnie? Jeśli chcecie poznać moją opinię na temat „Więzów krwi” zapraszam do recenzji.
Kiedy Mercedes Thompson mechanik i zmiennokształtna w jednym rozwiązała problemy wilkołaków jej jedynym celem jest zaznanie chwili spokoju i możliwość dokończenia naprawy samochodu. Chce zarobić i znów zacząć żyć jak zwykły człowiek. Niestety jako zmiennokształtna los ma dla niej inne plany. Mercedes jest też dłużniczką i bardzo dba o interesy swoich przyjaciół. Kiedy jej towarzysz wampir prosi o przysługę zostaje przystawiona do muru, jednak nigdy nie zostawia przyjaciół w potrzebie. Będzie to próba, w której wiele może się wydarzyć.
Najważniejsze: czy druga część okazała się lepsza lub dorównała pierwszej? Niestety nie. Po przeczytaniu tego tomu nie byłam zawiedziona, jednak rozpoczęcie serii spodobało mi się dużo bardziej. Główna bohaterka nie traci determinacji i siły, dlatego nadal trudno jej nie lubić. Jest postacią, która wie czego chce i z uporem dąży do celu, przy czym nigdy nie naraziłaby swoich przyjaciół na niepotrzebne ryzyko. To osoba rozważna i bystra. Doskonale łączy fakty, dzięki instynktowi i dedukcji staje się niebezpiecznym przeciwnikiem. Oprócz tego akcja nie zwalnia. Wręcz przeciwnie ponieważ ciągle nabiera tempa. Kiedy pomyślimy, że tu już nic się nie wydarzy, autorka nas nie zaskoczy nagle zostajemy „oblani kubłem zimnej wody”. Niespodziewane zwroty akcji i napięta atmosfera to tylko jedne z przymiotów jakimi można opisać tę powieść. Briggs w tym tomie manewruje pomiędzy wątkiem fantastycznym, kryminalnym, a do tego wplata fragmenty miłosne, które uszczęśliwią osoby czekające na rozwój akcji pomiędzy wilkołakami, a Mercy. W „Więzach krwi” dowiadujemy się więcej o wampirach i ich społeczności. Jeśli pierwszy tom był bardziej poświęcony wilkołakom, ich hierarchii oraz strukturze społecznej, to w tym mamy szansę zobaczyć wampirzą stronę. Autorka pokazuje różnicy w tych dwóch skupiskach istot nadnaturalnych, ale też wskazuje na podobieństwa pomiędzy nimi. Powodem, dlaczego ta część podobała mi się trochę mniej od poprzedniej jest na pewno fakt, iż wilkołaki i ich zwyczaje interesują mnie bardziej. Nie czułam się znudzona czytając tę powieść, jednak nie był to ten sam zachwyt jak po poprzednim tomie. Mam nadzieję, że w trzeciej części znajdę coś naprawdę zaskakującego, coś co mnie zwali z nóg i nie będę już mogła uciec od tej serii. Zdecydowanie polecam sięgnięcie po ten tom, na pewno nie będzie to zmarnowany czas.

Poprzednia książka tej autorki i pierwsza część o Mercedes Thompson bardzo mi się spodobała. Był to strzał w dziesiątkę. Fantastyka, świetny klimat, cudowni bohaterowie i pędząca akcja. Teraz przyszła pora na zderzenie z kolejną częścią. Jak ogólnie wiadomo zwykle autorom kontynuacje, a zwłaszcza drugie tomy wychodzą dużo słabiej, ponieważ zaczynają serię z przytupem, ale...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Długo nie mogłam się chwycić tej książki, ponieważ po prostu nie miałam ochoty na fantastykę. Ostatnio jednak po przeczytaniu „Gromu i szkwału” oraz „Empire of Storms” znowu naszła mnie ochota na coś z tego gatunku. Była to pierwsza styczność z tym autorem i mam co do niego mieszane uczucia. Z jednej strony książka mi się podobała, ale z drugiej chyba liczyłam na coś więcej. Książka składa się z trzech opowiadań i dwa pierwsze są ze sobą powiązane. Jeśli chcecie poznać moją opinię na temat książki „Ostatni bierze wszystko” to zapraszam do recenzji.
Trzydzieści dni przed koronacją ogłaszane zostają wolne łowy. Czarodzieje, asasyni i każdy kto uważa, że ma szansę w walce o koronę starają się zabić następcę tronu czym mogą oczyścić sobie drogę do tronu. Miesiąc przed koronacją w wyniku nieszczęśliwego wypadku ginie najstarszy syn króla, więc jego młodszy brat Tekuard zajmuje jego miejsce. Chłopak nie para się magią, nie lubi walczyć, jego pasjonuje zupełnie co innego. Zawsze żył w cieniu brata i nigdy nie chciał zostać władcą. Kiedy jednak nie ma wyboru musi zdecydować czy ucieknie, czy da się zabić, ponieważ na pewno nie ma szans w tym starciu.
Dwa pierwsze opowiadania będę rozpatrywać razem, ponieważ ich zdarzenia miały miejsce prawie równo po sobie, jedyne co je odróżnia to perspektywa. Pierwsze napisane jest z punktu widzenia Tekuarda, a drugie Calve’a. Trzecie opowiada losy Hendrixa oraz Crane’a. Wszystkie zdarzenia mają miejsce w krainie, o której nie wiemy prawie nic, jedynie to, że mamy wyszczególnione kilka królestw. Akcja rozgrywa się w średniowieczu. Jak przystało na prawdziwą książkę fantasy mamy tu pełno magicznych przedmiotów, osób oraz miejsc. Autor zasypuje nas wiadomościami na temat czarów, pewnych zaklęć, kamieni, które są używane w różnym celu, jedne powstrzymają chorobę, zaś inne pozwolą oddychać w przepełnionym mieście smogiem. Zostajemy zapoznani z zawodem, który jest bardzo opłacalny w tym świecie, mówię tu o zbieraczu trupów, których codziennie (zmarłych) jest nawet kilka tysięcy. Czytając zdecydowanie jesteśmy całkowicie zanurzeni w świecie wykreowanym przez Zambocha. Książka kipi od magii oraz średniowiecznego klimatu. Akcja potrafi pędzić jak rozpędzony pociąg, czasem zwalnia i mrozi krew w żyłach, kiedy zastanawiamy się co się teraz wydarzy. Jednak mimo tego czasem odczuwałam nudę. Nie potrafię stwierdzić dlaczego, ponieważ mimo, że historia Tekuarda naprawdę mnie zaintrygowała to musiałam często odkładać książkę, gdyż nie chciałam zmuszać się do niej. Oprócz tego niektóre opisy wprowadzane przez autora były po prostu niepotrzebne i dodatkowo działały na niekorzyść całej powieści, ponieważ ją dłużyły. Mimo to na obronę opowiadań powiem o kolejnym plusie. Tym co przyciąga do tej powieści i kryje ją za woalem tajemniczości są intrygi oraz sekrety, które po kolei zaczynają wychodzić na światło dzienne z niespodziewanym i głośnym przytupem. Sprawy, które ukazały swoje prawdziwe oblicze są nie do przewidzenia i sprawiają, że wszystko nabiera sensu, a całość nagle wydaje nam się dziwnie poukładana i logiczna. Podsumowując nie jestem pewna czy książka całkowicie mi się podobała, zachowała świetnie poprowadzone intrygi i skonstruowany świat fantasy, który niestety nie został szerzej opisany, a jedynie mieliśmy dostęp do jego małego skrawka, oprócz tego nie wciągnęłam się na tyle, aby powiedzieć, że absolutnie nie mogłam się od niej oderwać. Czy polecam? Szczerze, nie wiem. Myślę, że najlepszym sposobem byłoby gdybyście sami ją przeczytali i wyrobili własną opinię. Mam nadzieję, że moja recenzja choć w małym stopniu pomogła Wam zdecydować, czy zechcecie po nią sięgnąć.

Długo nie mogłam się chwycić tej książki, ponieważ po prostu nie miałam ochoty na fantastykę. Ostatnio jednak po przeczytaniu „Gromu i szkwału” oraz „Empire of Storms” znowu naszła mnie ochota na coś z tego gatunku. Była to pierwsza styczność z tym autorem i mam co do niego mieszane uczucia. Z jednej strony książka mi się podobała, ale z drugiej chyba liczyłam na coś...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Byłam bardzo ciekawa kontynuacji serii „Kraina Martwej Ziemi”, jednak zawsze był ten niepokój o drugą część, która mówi się, że zawsze wypada najgorzej w całej serii. Oprócz tego w tym czasie kiedy otrzymałam tę pozycję nie miałam na nią ochoty, więc odwlekałam z przeczytaniem jej. Potem kiedy już się za nią zabrałam, akurat mój tata skończył pierwszą część, którą kilka dni wcześniej mu pożyczyłam. Powiedział mi, że koniecznie musi przeczytać kolejny tom i mi go po prostu zabrał. Wczoraj skończyłam czytać tę powieść i muszę powiedzieć, że jestem pozytywnie zaskoczona, a tymczasem zapraszam do zapoznania się z moją opinią.
Z zamku opanowanego przez zdrajców ucieka Arthorn i na rozkaz Garharda wyrusza ku Martwicy z zamiarem znalezienia Azure, następczyni tronu i sprowadzenia jej z powrotem. Okazuje się, że nie będzie to najłatwiejsze zadanie. Garhard tymczasem zostaje w Wondettel, aby opanować sytuację w królestwie. Musi rozprawić się ze zdrajcami i utrzymać chociaż częściowy porządek. Staje się to trudniejsze, kiedy lord Auriss znów zaczyna dawać o sobie znać. Asnal Talath powoli przestaje być bezpiecznym miejscem, a kiedy Martwica opadnie Ariath wyciągnie ręce, aby przytulić swoje dzieci.
Pan Łukawski znowu mnie pozytywnie zaskoczył. W pierwszej części byłam zdziwiona brakiem wątku romantycznego, zaś w tej jestem zdumiona całą powieścią. Wcale nie okazała się gorsza od pierwszego tomu, tak jak zwykle się dzieje, kiedy drugą część dotyka „klątwa”. Autor bardzo dobrze pokazuje świat średniowieczny podszyty płachtą fantastyki. Czarty, latające okręty i Dwargowie to codzienność podczas tej lektury. Wszystko jest doskonale utrzymane w sadystycznych i brutalnych czasach średniowiecznych. Historia opowiedziana przez autora posiada kilka perspektyw, z których najciekawsza jest według mnie ze strony Arthorna oraz Marcasa. Powieść łamie dotychczasowe schematy przez co jest na pewno lekturą wartą uwagi. Wciąga od pierwszej strony i ledwo wypuszcza nas po ostatniej, a kiedy kończymy wciąż chcemy więcej. Mam szczerą nadzieję, że autor napiszę ostatnią część (jeśli to jest trylogia), ponieważ razem z moim tatą nie możemy się doczekać zakończenia serii i poznania dalszych losów bohaterów. Zdecydowanie polecam Wam sięgnąć po ten tom, tak samo jak po poprzedni jeśli jest jeszcze przed Wami.

Byłam bardzo ciekawa kontynuacji serii „Kraina Martwej Ziemi”, jednak zawsze był ten niepokój o drugą część, która mówi się, że zawsze wypada najgorzej w całej serii. Oprócz tego w tym czasie kiedy otrzymałam tę pozycję nie miałam na nią ochoty, więc odwlekałam z przeczytaniem jej. Potem kiedy już się za nią zabrałam, akurat mój tata skończył pierwszą część, którą kilka dni...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

W zasadzie trzy pierwsze części czytałam co roku. „Obsydian” przeczytałam we wakacje w 2015, „Onyks” pochłonęłam w 2016 i teraz w 2017 zabrałam się za „Opal” i przy okazji za „Origin” i „Opposition”. Seria została przeze mnie skończona i stwierdziłam, że chciałabym napisać recenzje pozostałych tomów. Opowieść o Kat i Daemonie na zawsze pozostanie w moim sercu i dziwię się, że tak mało osób o niej wie. Na samym dole pozostawię linki do opinii o dwóch pierwszych tomach, a teraz zapraszam do recenzji.
Wszystko się zmieniło kiedy Katy zapukała do drzwi swojego sąsiada. Nie sądziła wtedy, że ten arogancki facet okaże się kosmitą, Luksjaninem. Nie wiedziała, że zaprzyjaźni się z jego siostrą. Nie miała pojęcia, że zostanie połączona z Daemonem Blackiem przez co stanie się hybrydą. Teraz po tym co się wydarzyło nie jest już tą samą dziewczyną co kiedyś. Odkrywając prawdę zbliża się do organizacji, która torturuje i testuje zarówno hybrydy jak i Luksjan. Nadal czuje się winna śmierci bliskiej osoby, a jej najlepsza przyjaciółka zaczyna się od niej odsuwać. Jedyne wyjście przyniesie ze sobą wróg, a wśród przyjaciół nie będzie dłużej bezpiecznie. Najważniejsze jest to, aby Katy i Daemon trzymali się razem.
„Opal” ma o wiele mroczniejszy klimat niż dwie poprzednie części. Jest to oczywiście spowodowane śmiercią Adama, który zostaje opłakiwany przez wszystkich, a Kat całą winę bierze na siebie. Ponurość całego motywu może wydawać się trochę melancholijna, jednak tak nie jest. Od pierwszego tomu jesteśmy bardzo zżyci z bohaterami, dlatego tak jak Katy czujemy nieprzyjemny ucisk, jednak staramy się odkryć prawdę o tajemniczej organizacji. Jednym z wielu zalet tej serii jest jej ogólny motyw. Kosmici zwykle kojarzą nam się albo z zielonymi ufoludkami ze znanych nam witamin lub z tych wszystkich starych filmów, kiedy efekty specjalne ograniczały się do ketchupu i słabej charakteryzacji. Pozaziemskie istoty opisane w tej książce są piękne i przewyższają ludzi o kilka tysięcy lat w przód z ewolucją. Według mnie autorka wykazała się oryginalnością i kreatywnością stwarzając Luksjan, Arumian, jak i hybrydy. Wszystko ma swoje wyjaśnienie, nic nie jest zostawione z niewiadomym, a całość nadaje powieści fantastyczny klimat i sprawia, że jesteśmy coraz bardziej zachłanni, żeby się dowiedzieć co zdarzy się potem. Akcja w tym tomie zaczyna pędzić i nie zatrzymuje się do końca piątej części. Cały czas coś się dzieje, przez co nie potrafimy oderwać się od lektury. Tym co bardzo podoba mi się w tej serii to tytuły. Każdy z nich zawsze nawiązuje do treści. Obsydian to kamień, który jest bronią przeciw Arumianami, onyks osłabia Luksjan i hybrydy, a opal… Tego dowiecie się czytając książkę, nie zamierzam nic zdradzać. Od razu dodam, że grzbiety tych książek są po prostu niesamowite, a jak to wygląda na półce, ahh, już się rozpływam. Przechodząc do głównej bohaterki, czyli Katy. Jest ona postacią, która pomimo, że czasem nas irytuje to nie da się jej nie lubić. Książkoholiczka, która prowadzi swojego bloga, a na widok nowej paczki z książkami wygląda jakby zobaczyła swojego pierworodnego? Dziewczyna przechodzi zmianę, która sprawia, że staje się ona bardziej pewna siebie i swoich umiejętności, nie chowa się za innymi i jest w stanie chronić ich własnym ciałem przed niebezpieczeństwem. Jej dobroć zbliża do siebie ją i Daemona, który jest oczywiście nowym crushem. Opiekuńczy, arogancki i sarkastyczny chłopak, z którym każda sprzeczka to pole do śmiechu to kolejny bohater niestety ze schematu. Mimo tego ma w sobie coś takiego co odróżnia go od reszty i sprawia, że staje się na swój sposób, może nie oryginalny, ale inny. Jego wymiana zdań z każdą osobą to komizm sam w sobie. Pojawiło się kilka nowych postaci, które bardzo polubiłam, jednak nie będę o nich wspominać, aby niczego nie zdradzić. Jednym z minusów książki był humor Dee, wiadomo była w żałobie, jednak to jak się zachowywała działał mi na nerwy i miałam ochotę nią potrząsnąć, żeby w końcu przejrzała na oczy. Reasumując trzeci tom pt. „Opal” dodaje cyklowi tempa, przybliża nas do bohaterów i sprawia, że zakochujemy się w serii Lux.

W zasadzie trzy pierwsze części czytałam co roku. „Obsydian” przeczytałam we wakacje w 2015, „Onyks” pochłonęłam w 2016 i teraz w 2017 zabrałam się za „Opal” i przy okazji za „Origin” i „Opposition”. Seria została przeze mnie skończona i stwierdziłam, że chciałabym napisać recenzje pozostałych tomów. Opowieść o Kat i Daemonie na zawsze pozostanie w moim sercu i dziwię się,...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Nie mogłam się doczekać, aż te nowe wydania ujrzą światło dzienne. Z tych trzech pozycji czytałam wcześniej dwie, a dokładniej „Baśnie Barda Beedle’a” oraz „Fantastyczne zwierzęta i jak je znaleźć”. Pierwsze wypożyczyłam z biblioteki, a drugie czytałam w formie elektronicznej, żeby zdążyć przed premierą filmu (który był cudowny). „Qudditch przez wieki” był dla mnie nowy i cieszę się, że miałam okazję zapoznać się z nim w tym wydaniu.
„Baśnie Barda Beedle’a” to zbiór opowiadań, baśni i legend skierowany do młodych czarodziejów i czarownic. Mugole mają swojego „Kopciuszka” i „Jasia i Małgosię”, zaś czarodzieje „Fontannę szczęśliwego losu” czy „Włochate serce czarodzieja”. „Fantastyczne zwierzęta i jak je znaleźć” to przewodnik po różnych gatunkach stworzeń magicznych, klasyfikacja ich w zależności od zagrożenia oraz opisana opieka jaka powinna być nad nimi sprawowana. „Quidditch przez wieki” to książka opisująca od początków powstania tej cudownej gry, aż po teraźniejszą wersję.
Na koniec świeżo za mną „Quidditch przez wieki”. Jest to jak na samym wstępie informuje profesor Dumbledore najpopularniejsza w szkolnej bibliotece pozycja. Prawie każdy uczeń ją ma lub ją wypożyczył. Dowiadujemy się w niej o początkach quidditcha, ale też mamy większe spojrzenie na inne sporty uprawiane przez czarodziejów na przestrzeni lat. Jak wiadomo świetnie prezentuje się książka na półce, ale oprócz tego sama w sobie jest bardzo ciekawa. Opowiada ona o sporcie, podaje ciekawostki, a nawet wspomina kilka razy Polskę. Jak np. przy technice „zwód Wrońskiego”.
więcej: http://books-world-come-in.blogspot.com/2017/03/57-recenzja-basnie-barda-beedlea.html

Nie mogłam się doczekać, aż te nowe wydania ujrzą światło dzienne. Z tych trzech pozycji czytałam wcześniej dwie, a dokładniej „Baśnie Barda Beedle’a” oraz „Fantastyczne zwierzęta i jak je znaleźć”. Pierwsze wypożyczyłam z biblioteki, a drugie czytałam w formie elektronicznej, żeby zdążyć przed premierą filmu (który był cudowny). „Qudditch przez wieki” był dla mnie nowy i...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Nie mogłam się doczekać, aż te nowe wydania ujrzą światło dzienne. Z tych trzech pozycji czytałam wcześniej dwie, a dokładniej „Baśnie Barda Beedle’a” oraz „Fantastyczne zwierzęta i jak je znaleźć”. Pierwsze wypożyczyłam z biblioteki, a drugie czytałam w formie elektronicznej, żeby zdążyć przed premierą filmu (który był cudowny). „Qudditch przez wieki” był dla mnie nowy i cieszę się, że miałam okazję zapoznać się z nim w tym wydaniu.
„Baśnie Barda Beedle’a” to zbiór opowiadań, baśni i legend skierowany do młodych czarodziejów i czarownic. Mugole mają swojego „Kopciuszka” i „Jasia i Małgosię”, zaś czarodzieje „Fontannę szczęśliwego losu” czy „Włochate serce czarodzieja”. „Fantastyczne zwierzęta i jak je znaleźć” to przewodnik po różnych gatunkach stworzeń magicznych, klasyfikacja ich w zależności od zagrożenia oraz opisana opieka jaka powinna być nad nimi sprawowana. „Quidditch przez wieki” to książka opisująca od początków powstania tej cudownej gry, aż po teraźniejszą wersję.
Następnie przejdę do „Fantastycznych zwierząt i jak je znaleźć”. Podręcznik, który znajduje się w domu każdego czarodzieja jest wspaniałą gratką dla każdego fana świata Pottera. Opisane w nim stworzenia dają nam szeroki obraz na to co tak naprawdę ukrywa się w świecie mugoli oraz dlaczego należy chronić tak wiele gatunków magicznych stworzeń. Jak wszystkie ta pozycja jest równie pięknie wydana z zewnątrz i wewnątrz. Cudowny dodatek do serii.
więcej: http://books-world-come-in.blogspot.com/2017/03/57-recenzja-basnie-barda-beedlea.html

Nie mogłam się doczekać, aż te nowe wydania ujrzą światło dzienne. Z tych trzech pozycji czytałam wcześniej dwie, a dokładniej „Baśnie Barda Beedle’a” oraz „Fantastyczne zwierzęta i jak je znaleźć”. Pierwsze wypożyczyłam z biblioteki, a drugie czytałam w formie elektronicznej, żeby zdążyć przed premierą filmu (który był cudowny). „Qudditch przez wieki” był dla mnie nowy i...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Nie mogłam się doczekać, aż te nowe wydania ujrzą światło dzienne. Z tych trzech pozycji czytałam wcześniej dwie, a dokładniej „Baśnie Barda Beedle’a” oraz „Fantastyczne zwierzęta i jak je znaleźć”. Pierwsze wypożyczyłam z biblioteki, a drugie czytałam w formie elektronicznej, żeby zdążyć przed premierą filmu (który był cudowny). „Qudditch przez wieki” był dla mnie nowy i cieszę się, że miałam okazję zapoznać się z nim w tym wydaniu.
„Baśnie Barda Beedle’a” to zbiór opowiadań, baśni i legend skierowany do młodych czarodziejów i czarownic. Mugole mają swojego „Kopciuszka” i „Jasia i Małgosię”, zaś czarodzieje „Fontannę szczęśliwego losu” czy „Włochate serce czarodzieja”. „Fantastyczne zwierzęta i jak je znaleźć” to przewodnik po różnych gatunkach stworzeń magicznych, klasyfikacja ich w zależności od zagrożenia oraz opisana opieka jaka powinna być nad nimi sprawowana. „Quidditch przez wieki” to książka opisująca od początków powstania tej cudownej gry, aż po teraźniejszą wersję.
Swoją opinię pragnę zacząć od baśni, które są moimi ulubieńcami. Dlaczego? Ponieważ, oprócz tego, że są cudowną perełką na półce do kolekcji i świetnie się na niej prezentują to przekazują wszystkim ważne wartości, które zawarte są tak samo w naszych pozycjach, jednak tu są one dokładnie połączone z uniwersum Harry’ego Pottera i przepełnia je magia. Są one zabawne, wzruszające i niekiedy przerażające, czasami czytając mamy gęsią skórkę, a czasem na sercu robi się nam tak ciepło i słodko, że musimy przerwać, aby się nie przesłodzić. Rowling w doskonały sposób przełożyła ideały, przysłowia i przekazy moralne na język dla dzieci, a dodatkowo język dzieci czarodziejów. Cała książka jest przepięknie wydana, rysunki znajdujące się w niej są oszałamiające, dlatego wielkie ukłony dla wydawnictwa, że chciało ponownie wydać tę książeczkę. Pragnę wspomnieć, że moje serce skradła opowieść o „Fontannie szczęśliwego losu”. Moja siostra, której czytałam te baśnie na dobranoc pragnie dorzucić swoje „trzy grosze” i każe mi napisać, iż wszystkie opowiadania są równie piękne i chyba nie potrafi wybrać, które się jej najbardziej podoba.
Więcej: http://books-world-come-in.blogspot.com/

Nie mogłam się doczekać, aż te nowe wydania ujrzą światło dzienne. Z tych trzech pozycji czytałam wcześniej dwie, a dokładniej „Baśnie Barda Beedle’a” oraz „Fantastyczne zwierzęta i jak je znaleźć”. Pierwsze wypożyczyłam z biblioteki, a drugie czytałam w formie elektronicznej, żeby zdążyć przed premierą filmu (który był cudowny). „Qudditch przez wieki” był dla mnie nowy i...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Chociaż książki Patrici Briggs o Mercy weszły na rynek z wielkim „wow”, ja nie znałam wcześniej ani tej serii, ani tej autorki. Byłam dość sceptycznie nastawiona do tej książki z dwóch zasadniczych powodów. Po pierwsze wystarczy spojrzeć na okładkę, jak widać nie jest zbyt zachęcająca, kobieta na niej nie może być określana mianem ładnej, a z reguły ludzi przyciąga do rzeczy, które cieszą oko. Po drugie na okładce widnieje zdanie „Mroczny, bezlitosny świat wilkołaków – na wyciągniecie ręki”. Tu zapaliła mi się ostrzegawcza lampka, bo już jakiś czas temu stwierdziłam, że wilkołaki nie wzbudzają mojej ciekawości przez co temat stawał się dla mnie nietrafiony. A teraz może czas na powtórzenie starego, dobrego przysłowia: Nie oceniaj książki po okładce.
Mercy, a dokładnie Mercedes Thompson jest mechanikiem i istotą nadnaturalną. Jej jeden sąsiad jest wilkołakiem, zaś drugi wampirem. Kiedy przychodzi do niej wygłodzony i zmarznięty chłopak nie podejrzewa, że stanie się elementem, który ruszy całą machinę wydarzeń.
Wydarzenia w książce mają miejsce w Stanach Zjednoczonych, chyba (nie jestem pewna) w Teksasie. Główna bohaterka to postać, która nie powinna Was zdenerwować, co jest jej wielką zaletą. Mercy to kobieta sarkastyczna, pewna siebie oraz odważna, mimo to nie jest głupia. Wie kiedy może zażartować z wilkołaka, a kiedy lepiej trzymać język za zębami. Jednym z powodów, dlaczego mimo tematu wilkołaków, jednak książka do mnie zdecydowanie przemówiła jest fakt, iż pani Briggs pokazuje te fantastyczne stworzenia jako drapieżników, którzy czasem nie potrafią się kontrolować. Autorka obrazuje nam też tą wilczą stronę stworzeń, ukazuje, że pomimo ludzkiej powłoki to drapieżniki, które posiadają wrodzony instynkt, poczucie dominacji i własności. Patricia Briggs posługuje się zrozumiałym i lekkim stylem, dzięki czemu książkę czyta się szybko i przyjemnie. Opowieść ta mimo, że nie jest horrorem zawiera w sobie jakąś cząstkę tej grozy oraz ustawia nieludzi jako czasem brzydkie bestie. Powieść, dzięki znakomitej bohaterce stwarza pole do autentycznego śmiechu co zdecydowanie jest plusem książki. Oprócz nieszczególnie ładnej okładki minusem lektury jest to, iż nie jestem pewna czy wszystko zrozumiałam z tego nadnaturalnego świata. Co prawda autorka starała się to wytłumaczyć, jednak nie wiem czy zrobiła to nieumiejętnie, czy po prostu chce nas zostawić z lekkim niedosytem przed kolejną częścią. „Zew księżyca” to powieść mroczna i groźna, która złapie cię swoimi pazurami i wciągnie do tajemniczego świata wilkołaków, wampirów i czarownic, a ty nawet nie zauważysz kiedy zatracisz się w niej. Polecam ją gorąco wszystkim fanom fantastyki, bardzo się cieszę, że seria została ponownie wydana, dzięki temu miałam okazje się z nią zapoznać i zakochać

Chociaż książki Patrici Briggs o Mercy weszły na rynek z wielkim „wow”, ja nie znałam wcześniej ani tej serii, ani tej autorki. Byłam dość sceptycznie nastawiona do tej książki z dwóch zasadniczych powodów. Po pierwsze wystarczy spojrzeć na okładkę, jak widać nie jest zbyt zachęcająca, kobieta na niej nie może być określana mianem ładnej, a z reguły ludzi przyciąga do...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Ostatnimi czasy nie potrafiłam w ogóle znaleźć czasu na czytanie, a zwłaszcza na czytanie jakiejś bardziej ambitnej literatury. Dlatego postanowiłam zabrać się za coś lekkiego i przyjemnego, coś co odciąży moje myśli na kilka chwil. Z pomocą przyszła mi „Fatalna lista”. Zdecydowanie okazała się strzałem w dziesiątkę. Mam nadzieję, że w mojej recenzji zachęcę Was do sięgnięcia po nią.
Liceum Mount Washington High z pozoru nie wyróżnia niczym na tle innych szkół, a jednak ma ono swoją małą, dość kontrowersyjną tradycję. Co roku kilka dni przed szkolnym balem, anonimowa osoba lub wiele osób wybiera na każdym roczniku po dwie dziewczyny. Tę najpiękniejszą i tę najbrzydszą. Nie zawsze kieruje się kanonem piękna i brzydoty. Nie zawsze jest subiektywnie, jednak jedno wiadome jest na pewno. Nieważne w jakiej roli znajdzie się dziewczyna, jej życia całkowicie się zmienia.
Załóżmy, że znajdujemy się pod słowami „Najładniejsza”. Nagle zyskujemy całe grono znajomych, starsi koledzy zapraszają nas na imprezy, a my czujemy się bardziej szczęśliwe niż kiedykolwiek. Teraz przestudiujmy sytuację z perspektywy „brzyduli”. Nasz chłopak nie chce z nami się pokazywać i niespodziewanie przyjaciele nie mogą przyjść na umówione spotkanie. Jesteśmy zdołowane. Jednak nie wszystko jest tylko białe lub tylko czarne jakby mogło się wydawać. W książce poznajemy osiem zupełnie różnych historii. Poznajemy osiem różnych charakterów, osiem różnych osobowości i osiem różnych zachowań. Jedyna rzecz jaka łączy te dziewczyny to to, że znalazły się na liście. Nie zawsze ta piękna ma idealne życie, a brzydka wręcz przeciwnie. W tej powieści spotkamy się z buntowniczką, z stereotypową „wredną dziewczyną”, z dziewczyną, która ma problemy żywieniowe lub taką, która spędziła całe życie na nauczaniu domowym. Zobaczymy rozpadające się i rozkwitające związki. Ujrzymy obraz siostrzany z dwóch perspektyw. „Fatalna lista” nie jest tylko o konkursie piękności. Posiada metaforę, która jest bardzo dobrze ukazana za pomocą tytułowej listy. Każdy z nas porównuje się z innymi dziewczynami. Wszystkie chcemy się czuć piękne i na zewnątrz i wewnątrz. Vivian doskonale pokazuje liceum jako ring dla konkurujących ze sobą dziewcząt. Historia zapisana na kartach tej powieści mogłaby być równie dobrze zupełnie prawdziwa. Dzisiejsze wyobrażenie piękna sprowadza śliczne dziewczyny do wielu skrajnych kroków. Tak bardzo skupiamy się na tym co powierzchowne, że w wielu przypadkach zapominamy o tym co ważne. Uważam, że książka Siobhan Vivian idealnie pokazuje realia współczesnego liceum i przez tkaninę przenośni pragnie nam uświadomić, że każdy z nas gdzieś tam podświadomie tworzy taką listę.

Ostatnimi czasy nie potrafiłam w ogóle znaleźć czasu na czytanie, a zwłaszcza na czytanie jakiejś bardziej ambitnej literatury. Dlatego postanowiłam zabrać się za coś lekkiego i przyjemnego, coś co odciąży moje myśli na kilka chwil. Z pomocą przyszła mi „Fatalna lista”. Zdecydowanie okazała się strzałem w dziesiątkę. Mam nadzieję, że w mojej recenzji zachęcę Was do...

więcej Pokaż mimo to