Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz

Na półkach: , ,

Jakoś do mnie nie dotarła, może to nie był dobry czas na podobną lekturę. Cały czas męczyło mnie przekonanie, że ta książka po prostu doskonale udaje to, czym wcale nie jest: głęboką i mądrą opowieść o życiu. Autor spryciarz domieszał do tego sporo starych słowiańskich legend i zabobonów, żeby miłośnicy horrorów uwierzyli, że i oni znajdą tu coś dla siebie, całość okrasił niezbyt odkrywczą filozofią i paroma obrzydliwie okrutnymi momentami (np. scena zabicia koguta). I tak się to wszystko kołacze w tej opowieści - te dusze, ten niesympatyczny Piotr, cała ta mądrość... Nie chwyciło. Może jakaś głupia jestem.

Jakoś do mnie nie dotarła, może to nie był dobry czas na podobną lekturę. Cały czas męczyło mnie przekonanie, że ta książka po prostu doskonale udaje to, czym wcale nie jest: głęboką i mądrą opowieść o życiu. Autor spryciarz domieszał do tego sporo starych słowiańskich legend i zabobonów, żeby miłośnicy horrorów uwierzyli, że i oni znajdą tu coś dla siebie, całość okrasił...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Normalnie tak się nie czuję. Podoba mi się to, co mi się podoba i nie mam problemów z wyrażaniem swoich opinii. A teraz, przez tego Kunderę - zakłopotanie. Widzę te wszystkie achy i ochy. Wiem, nie widzi się dźwięków, ale tu są wyraźnie dostrzegalne w Waszych opiniach. Wielu z Was chwali, jak mądrze Kundera napisał o życiu. A ja... No, nie acham. Może nie zrozumiałam. Może nie trafiłam w czas z tą lekturą. Nieznośnie ciąży mi ta jego nieznośna lekkość. Tak mi się to czytało, jakby było o rzyci raczej niż o życiu. Najlżejsze wydały mi się wzajemne związki, odpowiedzialność przed druga osobą, wierność nawet i zwyczajna przyzwoitość w traktowaniu drugiej połówki. Dla mnie, tak prywatnie, te sprawy lekkie nie są. Mają ciężar gatunkowy i znaczeniowy, ale w tym ciężarze tkwi wielka radość, ważność i znośność właśnie.
Promiň, Milane, nelíbilo se mi to.

Normalnie tak się nie czuję. Podoba mi się to, co mi się podoba i nie mam problemów z wyrażaniem swoich opinii. A teraz, przez tego Kunderę - zakłopotanie. Widzę te wszystkie achy i ochy. Wiem, nie widzi się dźwięków, ale tu są wyraźnie dostrzegalne w Waszych opiniach. Wielu z Was chwali, jak mądrze Kundera napisał o życiu. A ja... No, nie acham. Może nie zrozumiałam. Może...

więcej Pokaż mimo to

Okładka książki Ratman tom 2. Wehikuł Wszech czasów Grzegorz Janusz, Tomasz Niewiadomski, Maciej Parowski
Ocena 6,6
Ratman tom 2. ... Grzegorz Janusz, To...

Na półkach: , ,

Klasą sam dla siebie w zestawieniu scenarzystów tych komiksów jest Tomasz Niewiadomski. Pokochałam Ratmana przed wielu laty, gdy sporadycznie jego podróże i przygody zamieszczane były w Fantastyce (wtedy jeszcze nie Nowej, jeśli mnie pamięć nie myli), a niektóre krótkie rysowane opowiastki pamiętałam cały czas, tak były zabawne i zapadły w pamięć. I teraz widzę, że inne są równie świetne, nawet jeśli nie zawsze tak samo śmieszne, to pomysłowe. Scenariusze Grzegorza Janusza też są w porządku, natomiast te Macieja Parowskiego tak nudne, że przerwałam lekturę po dwóch lub trzech historyjkach. Mam wrażenie, że są one w pełni zrozumiałe (i być może zabawne) głównie dla przyjaciół - innych pisarzy i członków redakcji NF, bo chyba odnoszą się do jakichś ich prywatnych spraw, wspomnień itd. Dla mnie, czytelnika "spoza układu", okazały się wręcz niestrawne. Nie powinny były znaleźć się w tej księdze, mocno zaniżają poziom całości.

Klasą sam dla siebie w zestawieniu scenarzystów tych komiksów jest Tomasz Niewiadomski. Pokochałam Ratmana przed wielu laty, gdy sporadycznie jego podróże i przygody zamieszczane były w Fantastyce (wtedy jeszcze nie Nowej, jeśli mnie pamięć nie myli), a niektóre krótkie rysowane opowiastki pamiętałam cały czas, tak były zabawne i zapadły w pamięć. I teraz widzę, że inne są...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Cieszę się, że swoją przygodę z prozą Jakuba Małeckiego rozpoczęłam od rewelacyjnego "Dygotu", a nie od tej książki, bo gdyby tak było, chyba nie miałabym wielkiej ochoty na poznanie innych tytułów jego autorstwa. Nie, żeby "Święto ognia" było pozycją słabą. Jest... no, niezła, ale do "Dygotu" w ogóle się nie umywa. Owszem, jest ciekawie i mądrze o uczuciach, o nadziejach, pragnieniach i ich spełnianiu, o walce o swoje marzenia i umiejętności godzenia się z tym, co niemożliwe, o akceptowaniu swoich ograniczeń i czerpaniu radości z życia pomimo ich istnienia, o przebaczaniu. Ale w "Dygocie" był taki... taki jakiś ogromny, przebogaty pejzaż ludzkiego żywota, taka historia z długiego czasu i różnych istnień, że czyniło to powieść bardzo głęboką i w jakiś sposób obfitą. Przy nim "Święto ognia" jawi mi się jako historia bardzo kameralna i pomimo wspomnianych wartości i tematów dosyć nieskomplikowana. Nadmienię, że obejrzałam też film nakręcony według tej książki - wydał mi się jeszcze prostszy, jakiś taki spłycony wobec literackiego pierwowzoru, a jego największą zaletą była rozbudowana w porównaniu z książką postać pani Józefiny.
Będę kontynuować "znajomość" z Małeckim i mam nadzieję, że czekają na mnie powieści, które poruszą mnie tak jak "Dygot", nie nastąpią zaś żadne więcej święta ognia.

Cieszę się, że swoją przygodę z prozą Jakuba Małeckiego rozpoczęłam od rewelacyjnego "Dygotu", a nie od tej książki, bo gdyby tak było, chyba nie miałabym wielkiej ochoty na poznanie innych tytułów jego autorstwa. Nie, żeby "Święto ognia" było pozycją słabą. Jest... no, niezła, ale do "Dygotu" w ogóle się nie umywa. Owszem, jest ciekawie i mądrze o uczuciach, o nadziejach,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Lubiłam, no lubiłam czytać (słuchać) książki z cyklu Lipowo, choć za każdym razem oznaczało to konieczność znoszenia przez mnie zamiłowania autorki do rzadkich, często dziwacznych i nieraz paskudnych imion, oraz obecności serdecznie znienawidzonej przeze mnie Marii Podgórskiej, którą uważam za obrzydliwie fałszywą, wścibską i obłudnie wszystkim słodzącą (dosłownie i w przenośni) babę. Lubiłam nawet pomimo tego, że Puzyńska nie jest wielką mistrzynią stylu ani języka, zbyt wiele razy powtarza to, co oczywiste, jakby podejrzewała swych czytelników o sklerozę lub umysłowe ograniczenie, oraz nieco zbyt wyraźnie wzoruje się na Camilli Lackberg, doświadczając swych głównych bohaterów, scalających cały cykl, wszelakimi dopustami bożymi, z tomu na tom coraz bardziej wymyślnymi i niewiarygodnymi. A jednak lubiłam, bo na tyle umiejętnie nakreśliła właśnie tych bohaterów, że naprawdę ich polubiłam. Kamil Podgórski, Emilia Strzałkowska i Klementyna Kopp - ta trójka przyciągała mnie stale na nowo do Lipowa. Ale teraz myślę, że lepiej będzie dla całego cyklu, jeśli raz na zawsze autorka pozostawi Lipowo i okolice w spokoju. W ostatnim tomie po prostu przesadziła. Już wcześniej trudno mi było pogodzić się ze śmiercią Emilii, a teraz jeszcze Podgórski. I to w jaki sposób, Pani Katarzyno, no bez przesady. Czekam jeszcze tylko, żeby ktoś kogoś zabił siłą woli albo samym spojrzeniem. Na placu boju pozostała już tylko Klementyna, prawdopodobnie z nią wiązałby się ewentualny spin-off, który autorka zdaje się zapowiadać w podziękowaniach. Ale Klementyna jest bez odznaki, już nie w policji, przeszła na emeryturę i zajmuje się wnukiem, przy którym uczy się odnajdywać w sobie całkiem nowe uczucia - i cudownie, i zostawmy ją tam, niechże Pani przynajmniej tego nie psuje! Zabiła Pani dwoje fajnych bohaterów, proszę na tym poprzestać. Proszę sobie iść mordować gdzie indziej.

Lubiłam, no lubiłam czytać (słuchać) książki z cyklu Lipowo, choć za każdym razem oznaczało to konieczność znoszenia przez mnie zamiłowania autorki do rzadkich, często dziwacznych i nieraz paskudnych imion, oraz obecności serdecznie znienawidzonej przeze mnie Marii Podgórskiej, którą uważam za obrzydliwie fałszywą, wścibską i obłudnie wszystkim słodzącą (dosłownie i w...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Oooo, co za niespodzianka. Sięgnęłam po tę książkę bez większego przekonania, szukając po prostu czegoś nowego w literaturze grozy, i nie żałuję. Bardzo dobra historia, bez przeładowania treści nadmiarem niesamowitości. Autor unika prób zastraszenia czytelnika nagłymi okropnościami, świadom zapewne, że literatura nie ma i mieć nie może swego odpowiednika kinowych jump scare'ów. Zamiast tego Karika pozwala opowieści rozwijać się powoli i nabierać coraz bardziej niepokojącego charakteru. Sposobem snucia historii książka skojarzyła mi się z bardzo przeze mnie lubianymi powieściami Stefana Dardy: dzieje się coś niezwykłego, niepokojącego, coraz bardziej niesamowitego, a bohaterowie starają się racjonalnie prześledzić wydarzenia, zadziałać, coś wyjaśnić, a nie jedynie kulą się w kącie i pozwalają, by nadal ich straszyło. Jedyne, co trochę mnie rozczarowało, to nazbyt metafizyczne, takie "odjechane" zakończenie. Z bardzo ciekawej akcji powieść nagle skręciła w stronę rozważań wtedy właśnie, gdy czytelnik oczekiwał niecierpliwie jakiegoś bum! na koniec. Troszkę jak w "Robocie" Wiśniewskiego-Snerga, który zawsze w pewnej chwili staje się dla mnie lekturą męczącą, choć wcześniej podnosi mi tętno.
Ale może mi się po prostu za dużo kojarzy...

Oooo, co za niespodzianka. Sięgnęłam po tę książkę bez większego przekonania, szukając po prostu czegoś nowego w literaturze grozy, i nie żałuję. Bardzo dobra historia, bez przeładowania treści nadmiarem niesamowitości. Autor unika prób zastraszenia czytelnika nagłymi okropnościami, świadom zapewne, że literatura nie ma i mieć nie może swego odpowiednika kinowych jump...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Reportaż przerażający i doskonały. Trudno się oderwać, a zarazem już nie chce się więcej słyszeć o tych okropnościach. Chyba jeszcze nigdy żadna książka nie doprowadziła mnie w trakcie lektury tyle razu do płaczu.

Reportaż przerażający i doskonały. Trudno się oderwać, a zarazem już nie chce się więcej słyszeć o tych okropnościach. Chyba jeszcze nigdy żadna książka nie doprowadziła mnie w trakcie lektury tyle razu do płaczu.

Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Urocze, choć mocno trąci myszką.

Urocze, choć mocno trąci myszką.

Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

No, proszę, i to jest prawdziwa literatura piękna! Kawał wspaniałej, "mięsistej" prozy. Kocham książki wymagające zastanowienia, zatrzymania się na chwilę, a przede wszystkim wsłuchania się w język, by w pełni docenić jego melodię i bogactwo. W jakiś sposób styl pisarski autora "Dygotu" przywodził mi na myśl prozę Wiesława Myśliwskiego, choć nie chcę przez to powiedzieć, że jest podobny. Małecki ma swój odrębny styl, podobna jest tylko ta "pełność" tekstu, uroda zdań i umiejętność wciągnięcia czytelnika w wykreowany świat i opowiadaną historię, tak żywą i prawdziwą, która zarazem wydaje się chwilami tylko jakąś bajędą, zmyśleniem, snem może. Opowieść piękna i okrutna równocześnie, której nie da się szybko zapomnieć.
Z radością wpisuję Jakuba Małeckiego na listę moich ostatnich "odkryć" literackich.

No, proszę, i to jest prawdziwa literatura piękna! Kawał wspaniałej, "mięsistej" prozy. Kocham książki wymagające zastanowienia, zatrzymania się na chwilę, a przede wszystkim wsłuchania się w język, by w pełni docenić jego melodię i bogactwo. W jakiś sposób styl pisarski autora "Dygotu" przywodził mi na myśl prozę Wiesława Myśliwskiego, choć nie chcę przez to powiedzieć, że...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

No i co mi z tego, że nagroda Nike? Co mi z tego, że krytyka się zachwyca, a wielu czytelników acha nad tym i ocha? Co mi z tego wszystkiego, skoro książka jest tak odpychająca, że aż chwilami obrzydzenie odbiera chęć do czytania? Główna bohaterka, stara kobiety, była fryzjerka, która właśnie owdowiała i snuje się po całym mieście, by zdobyć dla zmarłego buty do trumny (a raczej wymęczyć za pół ceny, czy jeszcze lepiej wycyganić za darmo, bo żyje w biedzie), a przy okazji wspomina swoje dawne życie, to prostacka, wulgarna, antypatyczna postać. Antypatyczna nie dlatego, że stara i uboga, ale dlatego, że o ludziach, nawet tych, którzy chcą jej pomóc (sąsiadka) czy byli jej kiedyś bliscy (kochankowie i kochanki), wyraża się niezmiennie paskudnie i z pogardą, nie szczędząc im najgorszych epitetów. Aż dziw, że w ogóle ktokolwiek z tych znajomych jeszcze ma ochotę z babsztylem rozmawiać. Ktoś z czytelników LC narzekał jaka to szkoda, że młode pokolenie nie rozumie, iż sednem tej książki jest tęsknota za tym, co było i przeminęło. Ależ ja rozumiem! Nie taka znów młoda jestem i rozumiem. Tylko pytam, co ona, ta wulgarna Wera, tak cały czas wspomina i za czym tęskni? Nie za przyjaźniami, bo ich nigdy nie nawiązywała (dlatego teraz żyje sama w tej biedzie), ani za karierą, bo trudno ją zrobić, będąc fryzjerką z kupionym na bazarze dyplomem. Chyba niekoniecznie za mężem, bo o nim też mówi w gruncie rzeczy nieładnie. Powiem wam, za czym. Za seksem. I to za seksem, że się tak wyrażę, nagim, odartym z uczuć, bliskości, czułości. Żeby było jasne: o seksie też pisze raczej wulgarnie. W akcie miłosnym zdaje się liczyć dla niej tylko moment ostatni, nie człowiek, z którym jest się w owym momencie blisko. Bo ludzie w ogóle liczą się dla Wery tylko o tyle, o ile można ich użyć i wykorzystać: cieleśnie lub - jak obecnie, gdy trzeba zmarłego małżonka wyrychtować do pochówku - finansowo. No naprawdę, wstrętna baba. Trudno mi nawet było jej współczuć, ponieważ babsko tak zieje jadem i pogardą dla innych, że budzi wstręt.
Może ktoś zarzuci mi, że mylę się ogromnie, pisząc, iż dla Wery był ważny tylko ten seks, bo przecież potem... Mówię otwarcie: nie wiem, co było potem. Dotrwałam do połowy i nie miałam już chęci dłużej śledzić ordynarnych plunięć starej wiedźmy. Jeśli ktoś się naprawdę tym zachwyca, to gratuluję.

No i co mi z tego, że nagroda Nike? Co mi z tego, że krytyka się zachwyca, a wielu czytelników acha nad tym i ocha? Co mi z tego wszystkiego, skoro książka jest tak odpychająca, że aż chwilami obrzydzenie odbiera chęć do czytania? Główna bohaterka, stara kobiety, była fryzjerka, która właśnie owdowiała i snuje się po całym mieście, by zdobyć dla zmarłego buty do trumny (a...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Oj, są w tej książce takie momenty, że czyta się ją naprawdę z trudem. I nie dlatego, że zawiódł King jako autor, ale dlatego, że okropieństwa, jakich dopuszczają się tutaj mordercy, są naprawdę przepaskudne i nikomu zdrowemu na umyśle nie przyszłyby do głowy. Ale poza tym... No hej, przecież to Holly! Holly Gibney znowu w akcji! Tak się składa, że nie czytałam jeszcze Outsidera, zatem śledzę losy tej bohaterki nie całkiem po kolei, zakładam jednak, że od tamtej historii nie zmieniła się ona aż tak, jak od chwili, gdy w ogóle King ją nam przedstawił: w pierwszej części trylogii o Billu Hodgesie, "Pan Mercedes". Pamiętacie, jaka wtedy była? Nieśmiała, zahukana, bezwolna, całkiem zdominowana przez swoją toksyczną matkę, ciągle ją kontrolującą i krytykującą. A teraz to silna, zdecydowana, przedsiębiorcza kobieta, w pełni decydująca o sobie i swoim życiu. Do tego niezwykle odważna. W chwili, gdy zdecydowała się wkroczyć do domu ludzi podejrzewanych o zbrodnie, przypominała mi nieustraszoną Clarice Starling, gdy przyszła do domu Buffalo Billa ("Milczenie owiec"). Jest wspaniała i nie dziwię się, że jest teraz jedną z ulubionych bohaterek Kinga. Bo Stephen King w ogóle lubi swoich bohaterów i często przedstawia ich jako ludzi, którzy w obliczu czegoś okropnego i znacznie od nich potężniejszego potrafią zdobyć się na niespotykaną odwagę i działać wyjątkowo efektywnie, zauważyliście? W wielu jego powieściach czy opowiadaniach główny bohater lub bohaterka to ktoś właściwie zwyczajny, jeden z nas, kto jednak odwagą, pomyślunkiem i niesamowitą siłą woli potrafi wydobyć się z poważnych opresji. To bardzo krzepiące. Jest tak, jakby King mówił bezpośrednio do nas: Nie poddawaj się. Dasz radę, wyjdziesz ze swoich kłopotów, masz w sobie dość siły i samozaparcia, by to przetrwać i pokonać wszystkie przeciwności.
Ogromnie podobała mi się taka Holly! I coś jeszcze: choć oczywiście nie ma już Billa Hodgesa, w jakiś sposób wydaje się nadal obecny. Holly często o nim myśli, wspomina jego rady, to, czego ją nauczył, i wiernie trzyma się jego wskazówek. Bo to dzięki niemu jest taka, jaką ją teraz widzimy. Tak naprawdę właśnie Bill uczynił ją dzielną i sprawczą. Można powiedzieć, że był najlepszym, co przytrafiło się Holly - i ona wyraźnie nie marnuje tego, co dzięki niemu zyskała.
Miejmy nadzieję, że jeszcze ją spotkamy.

Oj, są w tej książce takie momenty, że czyta się ją naprawdę z trudem. I nie dlatego, że zawiódł King jako autor, ale dlatego, że okropieństwa, jakich dopuszczają się tutaj mordercy, są naprawdę przepaskudne i nikomu zdrowemu na umyśle nie przyszłyby do głowy. Ale poza tym... No hej, przecież to Holly! Holly Gibney znowu w akcji! Tak się składa, że nie czytałam jeszcze...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

805 opinii o tej powieści na samym LC. W obliczu tego nie ma chyba sensu silić się na jakiś oryginalny komentarz. Dlatego przyszło mi do głowy, by napisać o tej książce dosłownie kilka słów z punktu widzenia kinomana (bo jestem nim chyba nawet bardziej niż miłośnikiem książek), tym bardziej że bardzo niedawno, będąc właśnie w trakcie lektury, zdecydowałam się odświeżyć sobie film Stanleya Kubricka, aby móc porównać go z literackim pierwowzorem. I powiem tak: jest prawdopodobnie kwestią geniuszu reżysera, że zrobił film tak wyjątkowy, zapadający w pamięć i bezdyskusyjnie kultowy ("Lśnienie" znajduje się zawsze bardzo wysoko we wszystkich zestawieniach filmów grozy, a kadry z niego raz ujrzane są rozpoznawalne nawet dla tych, którzy całego filmu jeszcze nie widzieli), mimo iż wyciął mniej więcej 2/3 z całej książki Kinga, a to, co pozostawił, mocno zmienił. Nie zamierzam oceniać, czy to dobrze, czy nie. Szczerze - uważam, że właściwie nie powinno się porównywać "Lśnienia" Kubricka z książką, bo film, choć bazuje na historii wymyślonej i opisanej przez Kinga, na swój sposób jest dziełem samodzielnym, które obecnie funkcjonuje już jakby poza książką i jest znane nawet tym widzom, którzy po podobną literaturę nigdy nie sięgają. I jeśli przed chwilą wspomniałam o geniuszu reżysera, to teraz dodam jeszcze, że ekranowe "Lśnienie" nie byłoby tym, czym jest, bez doskonałej, szalonej i absolutnie niezapomnianej roli Jacka Nicholsona. Jego Jack Torrance wyrasta poza ramy i format postaci książkowej. I nie ma znaczenia, że na ekranie praktycznie stracił całą swoją, upichconą z pietyzmem przez Kinga, back story.
Jeśli jednak macie pretensje, że zamiast oceny książki dostaliście ode mnie ocenę filmu, to proszę bardzo: książka dobra. (A film znakomity.)

805 opinii o tej powieści na samym LC. W obliczu tego nie ma chyba sensu silić się na jakiś oryginalny komentarz. Dlatego przyszło mi do głowy, by napisać o tej książce dosłownie kilka słów z punktu widzenia kinomana (bo jestem nim chyba nawet bardziej niż miłośnikiem książek), tym bardziej że bardzo niedawno, będąc właśnie w trakcie lektury, zdecydowałam się odświeżyć...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Już dawno nie zdarzyło mi się czytać (czy raczej, jak w tym przypadku, słuchać) książki równie uroczej i zabawnej. Artur Andrus, popularny dziennikarz, prezenter i "kabareciarz", napisał kilka (za) krótkich bajek o oryginalnej i zaskakującej fabule, z często dosyć przewrotnym acz mądrym morałem, a przede wszystkim z ogromnym poczuciem humoru. Nie wiem, czy cały sens bajek zrozumieją i docenią zwykłe dzieci, ale "dzieci inne" na pewno. Miałam przyjemność wysłuchać audiobooka czytanego przez samego autora i jego kolegę po fachu, Piotra Bałtroczyka - czysta przyjemność!

Już dawno nie zdarzyło mi się czytać (czy raczej, jak w tym przypadku, słuchać) książki równie uroczej i zabawnej. Artur Andrus, popularny dziennikarz, prezenter i "kabareciarz", napisał kilka (za) krótkich bajek o oryginalnej i zaskakującej fabule, z często dosyć przewrotnym acz mądrym morałem, a przede wszystkim z ogromnym poczuciem humoru. Nie wiem, czy cały sens bajek...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Nie podejmuję się opisać wszystkich emocji, które towarzyszyły mi podczas słuchania audiobooka. Z jednej strony - ogromne uznanie dla pióra i stylu autorki, dla jej przebogatej wiedzy i ogólnie dla zawartości tej książki, która obok przystępnie podanych faktów oferuje też interesujące opowiadania, ilustrujące losy (jakże smutne) Puszczy Białowieskiej. Ale z drugiej nieopanowany gniew na to, że ten przepiękny zielony skarb, którego wartości nie da się przeliczyć na żadne pieniądze, nawet te uzyskiwane ze sprzedaży ciągle pozyskiwanego zeń drewna, ta absolutnie ostatnia prawdziwa puszcza europejska, ciągle nie doczekała się ustaw, które naprawdę ochroniłyby ją przed zgubną interwencją człowieka. Wydawałoby się, że w naszych czasach, gdy ekologia i ochrona naturalnych ostoi przyrody stała się tak oczywistą koniecznością, że nikomu niczego tłumaczyć nie trzeba, nad Puszczą Białowieską powinien zostać rozpostarty parasol ochronny, zapobiegający jakiemukolwiek POZYSKIWANIU z niej dóbr i traktowaniu jej jako obszar gospodarczy. A jednak... Nie wiem, jak to możliwe, że każdy, niezależnie z której strony sceny politycznej, kto jest odpowiedzialny za ewentualne zapobieganie interwencji "gospodarczej", ma najwyraźniej zatkane uszy i nie słyszy głosów rozsądku, nawołujących do prawdziwej ochrony Puszczy. Prawdopodobnie są to uszy zatkane bardzo grubymi zwitkami banknotów...

Nie podejmuję się opisać wszystkich emocji, które towarzyszyły mi podczas słuchania audiobooka. Z jednej strony - ogromne uznanie dla pióra i stylu autorki, dla jej przebogatej wiedzy i ogólnie dla zawartości tej książki, która obok przystępnie podanych faktów oferuje też interesujące opowiadania, ilustrujące losy (jakże smutne) Puszczy Białowieskiej. Ale z drugiej...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Z przykrością piszę, że zupełnie "nie chwyciła" mnie ta książka. Wierzę, że autorka ma wiele dobrego i mądrego do powiedzenia, jednak nie zdołałam dosłuchać audiobooka do końca. Oczekiwałam słów, rad i myśli, z których mógłby skorzystać literalnie każdy, a odnosiłam wrażenie, że tutaj te słowa są tylko dla niektórych. Może to brzmi enigmatycznie, ale nie chcę o tym pisać. Po prostu książka nie dla mnie.

Z przykrością piszę, że zupełnie "nie chwyciła" mnie ta książka. Wierzę, że autorka ma wiele dobrego i mądrego do powiedzenia, jednak nie zdołałam dosłuchać audiobooka do końca. Oczekiwałam słów, rad i myśli, z których mógłby skorzystać literalnie każdy, a odnosiłam wrażenie, że tutaj te słowa są tylko dla niektórych. Może to brzmi enigmatycznie, ale nie chcę o tym pisać....

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

5,5. Całkiem zgrabna opowieść kryminalna, choć po tytule i bardzo ładnej, rzeczywiście kojarzącej się z Bożym Narodzeniem okładce spodziewałam się czegoś trochę innego. Kryminału z silnym świątecznym charakterem, historii, w której wręcz wyczuwa się zapach jedliny, przypraw korzennych, miodu... No i czegoś choć trochę z humorem, a nawet "oczkiem" puszczanym do czytelników - takie oczekiwania chyba usprawiedliwia tytuł książki, wyraźnie nawiązujący do jednego z głośniejszych kryminałów Agathy Christie. Tymczasem powieść wydaje się napisana trochę "z misją", aby poruszyć ważny i bardzo przykry temat przemocy w związkach i ogólnie wobec kobiet. Zbożny to zamysł i potrzebny, ale czy koniecznie należało wykorzystywać do tego Boże Narodzenie? Lub zapytam inaczej: czy potrzebne było doczepianie do tego ważnego problemu tematyki świątecznej? Bo, po prawdzie, mało tych świąt w fabule, znajdują się one głównie w quizach, jakimi zabawiają się pasażerowie tytułowego pociągu. Quizach, dodam, ciekawych, ale dla polskiego czytelnika w większości zupełnie niemożliwych do rozwiązania, bo nawiązujących do anglosaskich zjawisk kulturowych, filmów i piosenek nie znanych u nas zupełnie lub bardzo słabo.

5,5. Całkiem zgrabna opowieść kryminalna, choć po tytule i bardzo ładnej, rzeczywiście kojarzącej się z Bożym Narodzeniem okładce spodziewałam się czegoś trochę innego. Kryminału z silnym świątecznym charakterem, historii, w której wręcz wyczuwa się zapach jedliny, przypraw korzennych, miodu... No i czegoś choć trochę z humorem, a nawet "oczkiem" puszczanym do czytelników -...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Opowieści Pilipiuka są tak pasjonujące i świetnie napisane, że nawet jeśli zna się je już z poprzednich tomów "Światów Pilipiuka", i tak przykuwają uwagę, a powrót do nich daje satysfakcję.

Opowieści Pilipiuka są tak pasjonujące i świetnie napisane, że nawet jeśli zna się je już z poprzednich tomów "Światów Pilipiuka", i tak przykuwają uwagę, a powrót do nich daje satysfakcję.

Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Łopatologicznie umoralniający gniot.

Łopatologicznie umoralniający gniot.

Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Zupełnie nie wiem, gdzie podziała się Pani-Gałuszkowa magia, która tak ujęła mnie w jej innych książkach. Trudno powiedzieć, by w "Zmowie byłych żon" wyczuwalny był choćby cień tego wszystkiego, co oczarowuje przy lekturze "Gdybyś mnie kochała" lub "Złotego snu". Tam była jakaś taka... cudowność, czar niezwykły i niesamowita siła - zarówno bohaterek, jak i samej opowieści. Tymczasem historia w tej książce cały czas jakby stoi na progu tego wszystkiego, obiecuje, że już za chwilę czytelnik znów wkroczy do tego wspaniałego świata, ale do końca słowa nie dotrzymuje i po odwróceniu ostatniej stronicy czuje się tylko straszliwe rozczarowanie i niedosyt. A także ulgę. Tak, mniej więcej od połowy książki niecierpliwiła mnie ta nieco rozmemłana i nie przynosząca żadnego zachwyconego "Aaaach!" opowieść, i przyłapałam się na tym, że guzik mnie obchodzi dalszy los głównych bohaterek. Powiem więcej, wydały mi się okropnie niedojrzałe i zwyczajnie głupie - w swoim bezmyślnym najczęściej gadulstwie, niedowarzonych pomysłach, hałaśliwości, niepotrzebnej uszczypliwości. To nie były kobiety, z którymi chętnie usiadłabym w letnie popołudnie w ogrodzie i porozmawiała o życiu, czując, jak wiele możemy sobie nawzajem dać.
Książkę od razu "uwolniłam" i staram się jak najszybciej o niej zapomnieć. Mam nadzieję, że to tylko wypadek przy pracy i te powieści Jeromin-Gałuszki, których jeszcze nie znam, znów przyniosą mi chwile prawdziwej czytelniczej przyjemności.

Zupełnie nie wiem, gdzie podziała się Pani-Gałuszkowa magia, która tak ujęła mnie w jej innych książkach. Trudno powiedzieć, by w "Zmowie byłych żon" wyczuwalny był choćby cień tego wszystkiego, co oczarowuje przy lekturze "Gdybyś mnie kochała" lub "Złotego snu". Tam była jakaś taka... cudowność, czar niezwykły i niesamowita siła - zarówno bohaterek, jak i samej opowieści....

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Przezabawna książeczka! Godna polecenia wszystkim tym, którzy z upodobaniem i pasją grzebią w ziemi w swoim ogródku (lub choćby balkonowych skrzynkach), jak i tym, dla który chwycenie za kopaczkę i grabie byłoby chyba ostatnim pomysłem na spędzanie wolnego czasu. Autor z humorem i ironią przedstawia wszystkie blaski i cienie życia ogrodnika, przy czym cienie to głownie stałe oczekiwanie na odpowiednią aurę, a blaski - marzenia o tych wszystkich wspaniałych, dorodnych okazach roślin, oczywiście wyjątkowo rzadkich i trudnych w uprawie, które uda nam się wkrótce wyhodować. Uda się na pewno, niech no tylko wreszcie zaświeci słonko i zrobi się cieplej, no i deszczyk spadnie w sam raz, nie za obfity i nie za skąpy. I tak przez całe dwanaście miesięcy...

Przezabawna książeczka! Godna polecenia wszystkim tym, którzy z upodobaniem i pasją grzebią w ziemi w swoim ogródku (lub choćby balkonowych skrzynkach), jak i tym, dla który chwycenie za kopaczkę i grabie byłoby chyba ostatnim pomysłem na spędzanie wolnego czasu. Autor z humorem i ironią przedstawia wszystkie blaski i cienie życia ogrodnika, przy czym cienie to głownie...

więcej Pokaż mimo to