rozwiń zwiń

Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz

Na półkach: , , , , , , ,

Dodatkowa gwiazdka za styl Autora, który jest lekki i spójny, co czyni tę powieść strawną. Poza tym nie mój świat zupełnie.
Pomysł był niezły, ale naprawdę nie umiałam w "Serce lodu" odnaleźć głębszego sensu. Powody do zniszczenia świata, tudzież do przywołania niszczycielskich sił były dla mnie zbyt chaotycznie opisane. Bohaterowie też tacy... no prości. Nie wyróżniający się ani negatywnie ani pozytywnie. Opisy walk też takie sobie.
Saulski nie scharakteryzował porządnie meandrów polityki i czasów przeszłych, gdzie jak zrozumiałam kluczowe momenty musiały zaistnieć, ponieważ nawiązań do nich we właściwym czasie akcji jest dużo.
Klasyczne fantasy przygodowe, gdzie bohaterowie muszą zmierzyć się z przeciwnościami i wrogami, by móc ocalić świat. Mogło być lepiej.

Dodatkowa gwiazdka za styl Autora, który jest lekki i spójny, co czyni tę powieść strawną. Poza tym nie mój świat zupełnie.
Pomysł był niezły, ale naprawdę nie umiałam w "Serce lodu" odnaleźć głębszego sensu. Powody do zniszczenia świata, tudzież do przywołania niszczycielskich sił były dla mnie zbyt chaotycznie opisane. Bohaterowie też tacy... no prości. Nie wyróżniający...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , , ,

Nieznany i kropka debiutował w 2020 roku powieścią "Nawiść" pod nieco innym wówczas pseudonimem Autor Nieznany.
Już podczas tworzenia pierwszej książki , Autor postawił na malownicze neologizmy, wielokrotne powtórzenia i zabawę słowem. Jego styl stał się prekursorski, niepowtarzalny i autorski. Oprócz urozmaicenia słowa, Nieznany i kropka posiada unikalny talent do budowy scenerii, do barwnych opisów nie definiowanych przez innowacje językowe, do tworzenia wyjątkowych bohaterów. Mimo, że w każdej ze swych powieści porusza sprawy istotne, i mimo, że czytając jego książki potrzeba skupienia , to lekkość pióra Nieznanego jest wręcz eteryczna.

W swojej najnowszej powieści "Trójjednia" Autor w charakterystyczny dla siebie sposób wkracza na pole tematów aktualnych. Tytułowe "przewracanie w grobach" i elementy życia oraz pracy trójki bohaterów stworzone jako fikcja literacka, są ciekawym motywem. Umarli muszą obracać się w grobie, ponieważ nawet po śmierci są częścią swoistego zespołu, który gra do jednej bramki. Pobudki pracowników korporacji, która zawodowo zajmuje się prowokacją żywych , do czynów, które mają umożliwić przewracanie się w grobach im bliskim, są często zawiłe i nie do końca jasne na pierwszy rzut oka. A jednak im dalej poznajemy ich źródło postępowania, tym bardziej klaruje się w głowie czytelnika sytuacja życiowa bohatera.
Poruszone przez Nieznanego tematy są ważne, są różne, są potrzebne. Hejt, poczucie akceptacji przez otoczenie, piętno dla inności, miłość rodzicielska i odpowiedzialność, życie w internecie i zanik relacji międzyludzkich to tylko część z tematów, które Autor porusza i nawiązuje do nich w "Trójjedni". Dzięki bardzo umiejętnemu rozplanowaniu i urzekającym opisom można przy czytaniu wysnuć swoje indywidualne refleksje na dany temat. Kontynuowana przez całą oś fabularną kwestia zagadnienia jakim jest energia w szerokim spektrum pojęcia, porusza zarówno pozytywne i negatywne jej znaczenia. Energia ludzka i słoneczna, które są siłą napędową otaczającego świata. Energia słów i czynów lub gestów, mająca tą unikatową moc w walce z przeciwnościami losu. Energia natury, która jest potężnym żywiołem, a bez niej nie było by niczego. Tak, zdecydowanie Autor meandruje w swej książce po zakamarkach wielu sfer życia jakie występują w realnym świecie.

Nieznany i kropka debiutował w 2020 roku powieścią "Nawiść" pod nieco innym wówczas pseudonimem Autor Nieznany.
Już podczas tworzenia pierwszej książki , Autor postawił na malownicze neologizmy, wielokrotne powtórzenia i zabawę słowem. Jego styl stał się prekursorski, niepowtarzalny i autorski. Oprócz urozmaicenia słowa, Nieznany i kropka posiada unikalny talent do budowy...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , , , ,

Nie jest źle, ale dość sporo w tej książce sprzeczności i nielogiczności.
Napisana dość wartko, przepełniona akcją i naprawdę dobrym stylem samej Autorki.
Do mniej więcej 70 strony odrzucałam dwa razy, ponieważ nie mogłam wbić się w rytm, zresztą początek "Gwiazdy Północy, Gwiazdy Południa" jest mocno chaotyczny, wprowadza zamęt w odbiorze czytelniczym.

Przede wszystkim zbyt rozdmuchana akcja odbicia mnicha El-Li, która jest misją skrajnie niebezpieczną, ale z tego co Autorka przekazuje, również niesamowicie ważną i pilną. Tymczasem przygotowania do tego trwają 4 tygodnie. Mimo, że oddział głównej bohaterki to 10 super wyszkolonych kobiet, a do pomocy mają równie bojowo wyedukowany oddział żołnierzy Cesarstwa Słońca. Pytanie samo ciśnie się na usta: dlaczego tak długo to trwało, skoro pojawia się także informacja, że mnich może zdradzić osobom z sekty Sithu tajniki kontroli nad ludzkim umysłem, a to z kolei prowadzić może, do próby przejęcia władzy przez Sithu w kraju?
Kolejny aspekt to szpieg polityczny, który zna ważne informacje na temat sojuszników w nieuchronnie zbliżającej się wojnie między Cesarstwem Słońca a Królestwem Żeglarzy. Wankorn - ów szpicel, przebywa w tajnym więzieniu Cesarstwa, i czeka aż przedstawiciele władzy go przesłuchają. Skoro więc jest już uwięziony, wojna wisi w powietrzu, to dlaczego nikt go nie przesłucha? Dlaczego główna bohaterka -Aline, która jest również księżniczką Królestwa Żeglarzy, i jednocześnie krajanką Wankorna nie pospieszy, by przejąć istotne powiadomienie od szpiega pracującego na rzecz jej ojczyzny?

Wątek miłosny zdecydowanie przejmuje tu ster, być może to jest odpowiedź na moje zagwozdki. Teoretycznie Joanna Lampka stara się rozbudować wszystkie nowinki polityczne, wpłata również specyfikę realiów przedstawionego przez siebie świata, ale jednak romans jest tu motywem przewodnim. Nie uważam tego za minus, aczkolwiek może gdyby Autorka sprecyzowała bardziej problematykę wojny, lub użyła znaczących argumentów dlaczego jest tak a nie inaczej, to wyjaśniło by więcej, i wówczas nie pytałbym dlaczego.
Początkowo miałam tą powieść porzucić po pierwszym tomie, ale "weszłam" w świat Cesarstwa Słońca i Królestwa Żeglarzy, i pomimo wielu pytań zaciekawił mnie los Aline. Nie dostrzegam tu wyłącznie samych minusów i braku odpowiedzi, lub błędów logicznych. "Gwiazda Północy, Gwiazda Południa" jest utrzymane w bardzo dojrzałej stylistyce. Plan na osnowę romantyczną był w porządku, nieco gorzej wypada tą właściwa akcja, czyli walka i choćby moment odbicia mnicha z rąk Sithu.
Ciekawie wykreowany świat, przypominający rzeczywistość z domieszką magii i dużą ilością elektroniki .

Nie jest źle, ale dość sporo w tej książce sprzeczności i nielogiczności.
Napisana dość wartko, przepełniona akcją i naprawdę dobrym stylem samej Autorki.
Do mniej więcej 70 strony odrzucałam dwa razy, ponieważ nie mogłam wbić się w rytm, zresztą początek "Gwiazdy Północy, Gwiazdy Południa" jest mocno chaotyczny, wprowadza zamęt w odbiorze czytelniczym.

Przede wszystkim...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , , , , , , ,

Fenomenalna opowieść!
Bardzo cenię ciekawe powieści historyczne. Zdolność wplecenia w jej ramy intrygujących postaci fikcyjnych, dopasowanie sytuacji i zdarzeń prawdziwych do wymyślonych i autentycznych bohaterów wymaga mocnej wyobraźni i naprawdę dobrego pióra. I choć początkowo sądziłam, że Egipcjanina Sinuhe po prostu nie skończę, szybko zdałam sobie sprawę, że o tej pozycji nie zapomni się szybko .

Choć Waltari kilkukrotnie myli się w ułożonej przez siebie chronologii, co bije w oczy, język powieści- bądź tłumaczenie (ciężko stwierdzić) jest często bardzo naiwny, by nie rzec, że infantylny, to bez wątpienia jest to zjawisko dodające dodatkowo uroku książce.
Wspaniałe wykreowany świat, którym tłem jest starożytny Egipt u schyłku XVIII dynastii faraonów. Barwne i soczyste postacie, których motywy i czyny są mocno zarysowane na przestrzeni powieści. Bajkowe opisy scenerii Teb, Babilonu, Azzuro, Krety i wiele innych starożytnych miast, czynią z Egipcjanina Sinuhe mistrzowski klasyk.
Skomplikowana sytuacja polityczna i napięcia na tle religijnym, którym Waltari nie szczędził stron, zresztą słusznie. Wojna z krajem Hatti o odzyskanie zagarniętej Syrii, która była wówczas pod zwierzchnictwem państwa faraonów opisują krwawy konflikt, który Czytelnik poznaje poprzez bezpośredni kontakt Sinuhe z tymi wydarzeniami, daje jasny i mocny przekaz.

Powieść jest pełna odniesień, które odnajdują sens również w czasach współczesnych, co uświadamia boleśnie, co i kto tak naprawdę rządzi światem, co jest ważne, czym jest miłość i przyjaźń.
Ponadczasowa i wyjątkowa!

Fenomenalna opowieść!
Bardzo cenię ciekawe powieści historyczne. Zdolność wplecenia w jej ramy intrygujących postaci fikcyjnych, dopasowanie sytuacji i zdarzeń prawdziwych do wymyślonych i autentycznych bohaterów wymaga mocnej wyobraźni i naprawdę dobrego pióra. I choć początkowo sądziłam, że Egipcjanina Sinuhe po prostu nie skończę, szybko zdałam sobie sprawę, że o tej...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , , , ,

Kolorowa okładka z dziewczyną z fioletowymi włosami, w tle nagrobki. Opis zawierający przesłanki, że książka oscyluje wokół gatunków fantasy i kryminał. Pokazanie rzeczywistości z punktu widzenia zombie, gdzieś tam na drugim planie nawet nieco motywu miłosnego. Wszystko pięknie, więc co poszło nie tak?

"Moja martwa dziewczyna" ma jedną, dość sporą zaletę. Autor faktycznie zgrabnie ujął całość, ale pod kątem stylistycznym. Łukasiewicz dobrze rozplanował akcję, ma przystępny - całkiem miły nawet styl pisarski. Dzięki temu można to jeszcze jakoś przeczytać. Natomiast według mnie ma tym plusy powieści się kończą.

Głównym minusem książki jest to, że jest po prostu nudna. W momencie gdy Jutka i Piotr dowiadują się o morderstwie (są to pierwsze strony ), wszystko zwalnia a bohaterowie drepczą w miejscu zbrodni i analizują wszystko po kilka razy. Jest parę nowinek odnośnie bohaterów, ale jest tego stosunkowo niewiele.
Walki na cmentarzu między nieumarłymi a ludźmi, czy policją są chaotycznie skonstruowane. W ogóle motywy działań mieszkańców cmentarza są nie logiczne. Szczególnie ghule według Autora są totalnie bezmyślnymi stworzeniami, ponieważ tak są przestawione sytuację, że do innych wniosków dojść nie można. Bo skoro od lat między nieumarłymi a ludźmi panuje kruchy pakt pokoju, to dlaczego jedna z frakcji cmentarnej szuka zwady (ghule właśnie)?
Sama osnowa świata przedstawionego leży i kwiczy. Łukasiewicz zastosował wygodne: nie wiesz, jak coś wytłumaczyć? Powiedz, że nie da się tego zrobić!
I tak jest. Dlaczego człowiek po śmierci wraca jako nieumarły? To zależy od wielu czynników, topielice wracają kiedy żywot zakończyły w pobliżu wody. Zombie, ghule, duchy? Nie wiadomo, nikt jeszcze nie odkrył dlaczego tak jest. Mało tego, w powieści nie jest tak naprawdę wyjaśnione dlaczego ludzie po śmierci wracają jako dane zjawisko, kiedy to się zaczęło, co się wówczas działo. No bo na zdrowy rozum, pojawia się stado zombie i co? Ludzie widzą i nie reagują jak stwory spacerują sobie choćby i tylko po cmentarzu? Jakoś mi to nie pasuje do ogólnej logiki społeczeństwa. Natomiast aktualna sytuacja nieumarłych przedstawiona w książce, to już kuriozum! Jeśli człowiek wejdzie na cmentarz i zaatakuje jego mieszkańców zostaje bestialsko pacyfikowany (czytaj mordowany) w obronie własnej przez dajmy na to ghula. I ślad po nim znika, nikt nie ma prawa oczekiwać wyciągnięcia konsekwencji od nieumarłych, ponieważ tak stanowi prawo! Jakieś te prawa Łukasiewicz wymyślił słabe, wprowadzające chaos, aż dziwne, że mu się ten pokój między ludźmi i nieumarłymi utrzymał. A raczej trwał, bo wygodnie było samemu Autorowi. Po bitwie między mieszkańcami cmentarza a policją, kiedy w wyniku walki śmierć poniosło kilkoro policjantów, ich zwłoki zostają na cmentarzu i nieumarli sobie je zabierają by je zjeść! I nikt się o te ciała nie upomina. No ludzie...

Ghule i zombie żywią się ludzkim mięsem. Dzięki niemu szybko się regenerują, kiedy np odniosą poważne uszczerbki podczas jakiejś potyczki. I choć ghule są przestawione inaczej, to zarówno duchy jak i zombie opisane są jako zadbane, pachnące, piękne (no a jakże!). Tak więc Jutka zombie nie różni się od zwykłej dziewczyny za bardzo na pierwszy rzut oka. Ma tylko fioletowe włosy i oczy. Nie czuje zimna, więc nie posiada innych ubrań niż t shirt i szorty. I pachnie korzennymi przyprawami. Ma też grób, ale nie jakąś tam drewnianą skrzynie. Grobem jest luksusowa jama w ziemi, w środku wyglądająca jak przytulna kawalerka. I żeby nie było, że się czepiam. Bo tak nie jest. Zombie w wykonaniu Łukasiewicza jest przeciwieństwem tego, które znałam z filmów, seriali czy komiksów. Jest czyste, pachnące i potrafi rozwiązać zagadkę morderstwa, ale pojawia się pytanie, czy to nie jest aby wszystko za słodkie? Za proste?

Wątek poliamorii jest do przełknięcia. Natomiast przeczytałam całą książkę i naprawdę nie wiem, gdzie jest opis BDSM. Poza tym, że na pierwszych stronach Jutka i Piotr uprawiają seks, a ona go poddusza, tak naprawdę dalej nie ma żadnych przesłanek, które pozwoliłyby przypuszczać, że ta powieść zawiera elementy opisów Sado maso.
Postać Jutki jest roszczeniowa. Na cmentarzu jest kimś w rodzaju niepisanego przewody. Ona sama wymusza na innych swoją wolę, a nikt tak naprawdę jej się nie sprzeciwia. Jutka wymusza egzekwowania prawa, dąży do stabilizacji pokoju między nieumarłymi a ludźmi, ale zasady którymi się kieruje, a które wymyślił Łukasiewicz są sprzeczne i nieuzasadnione. Duch Kaśka jest dodatkiem, ponieważ oprócz bycia elementem owej poliamorii niczego więcej nie wnosi. Piotr jest porażką. Nie broni go nawet fakt, że w tym trójkącie jest tylko słabym człowiekiem wśród istot nadludzkich obdarzonych niezwykłymi mocami. Jego postawa skłania do wniosku, że jest pierdołą.

Interludium z lichem i upiorem niczego nie wnosi. Wystarczyłoby maksymalnie dwie wstawki, jest ich więcej.
Motyw morderstwa jest śmieszny, i biorąc pod uwagę okoliczności śmierci, życie ofiary i pobudki mordercy to jest przykład kolejnego chwytu w stylu: tak jest, bo jest! Zero konkretnych przemyśleń, powodów, wyjaśnień.

Kolorowa okładka z dziewczyną z fioletowymi włosami, w tle nagrobki. Opis zawierający przesłanki, że książka oscyluje wokół gatunków fantasy i kryminał. Pokazanie rzeczywistości z punktu widzenia zombie, gdzieś tam na drugim planie nawet nieco motywu miłosnego. Wszystko pięknie, więc co poszło nie tak?

"Moja martwa dziewczyna" ma jedną, dość sporą zaletę. Autor faktycznie...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , , , , ,

Młoda wieśniaczka Maria odpracowuje daninę panu grodu Narew. Wychowana przez ojca, który wręcz maniakalnie pilnuje, by dziewczyna nie zdejmowała srebrnego łańcuszka z krzyżem z szyi. Kiedy do grodu przybywają ledwo żywi zakonnicy, prosząc o azyl, dla mieszkańców stają się jasne dwie rzeczy: pokój między księstwem mazowsza a Krzyżakami staje pod znakiem zapytania, oraz fakt, że zakonnicy noszą obrażenia wskazujące na atak potwora.
Tymczasem komtur grupy mnichów odmawia złożenia wyjaśnień władcy osady- Bolesławowi, zasłaniając się tajemnicą kościoła. Zgodnie z zasadami panującymi wśród Krzyżaków, sekret misji Heinrich może wyjawić jedynie biskupowi, choć ma świadomość, jak wielkie niebezpieczeństwo może grozić mieszkańcom grodu.
Najbardziej ranny z zakonników - Josef stanął do walki oko w oko z bestią. Nie wie on jednak, że zakon nie wyjawił swoim akolitom całej prawdy o charakterze demona, którego ścigają. Kiedy Josefem w chorobie zajmuje się Maria, młodzi zbliżają się do siebie, ale na ich drodze staje przynależność mężczyzny do zakonu krzyżackiego, starannie ukrywana tajemnica rodziny dziewczyny i bestia.

W porównaniu do "Wilczego miotu" "Wilczy amulet" wypada dużo lepiej. Jest ciekawiej i zdecydowanie więcej akcji i zaskoczeń.
Wątek miłosny dość rozbudowany, lepszy niż w pierwszej części, może nieco naiwny, ale opisany subtelnie i lekko.
Bardzo dobry zarys funkcjonowania bractwa zakonu krzyżackiego. Dość przejrzysty obraz jak mnisi byli traktowani przez państwa, czy księstwa niezależne, oraz jak butni i pyszni byli sami Krzyżacy - przekonani o swojej wyższości i nieomylności.

Postać Marii świetnie scharakteryzowana. Naprawdę interesujące rozterki dziewczyny, która odkrywa swoją prawdziwą naturę. Swann stworzył według mnie jedną z najbardziej ciekawych postaci kobiecych, jakie miałam okazję poznać. Maria jest potulna, ale budzą się w niej najpierw potężna chęć życia zgodnie z potrzebą swojego nowo odkrytego "ja", a następnie strach o bezpieczeństwo rodziny. Jej rozterki są uzasadnione.

Minusem jest przedstawianie perspektywy z kilu stron, a co za tym idzie, powtórzenia. Raz krótkie na kilka zdań, raz dłuższe liczące kilka stron. Autor podobnie stworzył "Wilczy miot", gdzie opis wydarzeń prezentowany jest z punktu widzenia przynajmniej dwóch postaci.

Książka dobra, na pewno zostanie mi w pamięci na długo .

Młoda wieśniaczka Maria odpracowuje daninę panu grodu Narew. Wychowana przez ojca, który wręcz maniakalnie pilnuje, by dziewczyna nie zdejmowała srebrnego łańcuszka z krzyżem z szyi. Kiedy do grodu przybywają ledwo żywi zakonnicy, prosząc o azyl, dla mieszkańców stają się jasne dwie rzeczy: pokój między księstwem mazowsza a Krzyżakami staje pod znakiem zapytania, oraz fakt,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , , , , ,

Gdyby wszystkie trzy tomy odrobinę skondensować, to myślę, że bez większych oporów powstały by dwa, liczące niewiele więcej niż po 400 stron. Jako całość wypada bardzo dobrze. Widać, że Autorka świetnie przemyślała sobie cały plan akcji. Rozproszyła ciekawe lub istotne informacje odnoszące się do fabuły na wszystkich trzech częściach, tak że coś umykającego od dajmy na to "Run Hordów", daje jasne światło dopiero w "Pieśni żywych skał". Postać Greta Orina przechodzi widoczną przemianę, Udul dalej pozostaje małomówny, a Newia nieco irytuje tym, że tak naprawdę niewiele wnosi.

Niesamowicie przeszkadzało mi, kiedy Salik przez całą opowieść starała się już nie tylko rzeczywistość, ale również perspektywę na większość sytuacji przestawiać z punktu widzenia każdego, kto uczestniczył w konkretnej scenie. Tak więc można na ten przykład od deski do deski poznać emocje i przemyślenia Udula w momencie kiedy szuka wraz z Orinem tajemnej stanicy Luinów, oraz dokładnie tak samo można zagłębić się w kolejnym rozdziale w emocje i przemyślenia tym razem samego Orina. Takich powtórzeń jest całe multum, i prawdę mówiąc, jeszcze w tomie pierwszym można potraktować to jak dokładny wstęp. Natomiast w kolejnych książkach z cyklu trochę jest to jak gra na zwłokę. Zapełnianie stron, ale trochę bez sensu.

Wyjaśnienie zagadki grycht według mnie interesujące, aczkolwiek Autorka nie wyjaśniła wszystkiego co do ziarenka, jak można by było przypuszczać w związku ze skrupulatnością Salik. W pewnych momentach tłumaczenia przez Erię tajemnicy Gildii, można odnieść wrażenie, że nie wszystkie puzzle do siebie pasują, a że wręcz ich brakuje.

Gdyby wszystkie trzy tomy odrobinę skondensować, to myślę, że bez większych oporów powstały by dwa, liczące niewiele więcej niż po 400 stron. Jako całość wypada bardzo dobrze. Widać, że Autorka świetnie przemyślała sobie cały plan akcji. Rozproszyła ciekawe lub istotne informacje odnoszące się do fabuły na wszystkich trzech częściach, tak że coś umykającego od dajmy na to...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , , , , , ,

Gildia Hordów została powołana, by bronić lud doliny Gruaronu. Każdy jej członek jest świetnie wyszkolonym wojownikiem, który nie dość, że potrafi zabić terroryzujace mieszkańców potwory- grychty, umie je wytropić, a nade wszystko jest w stanie przetrwać okres zimowy w bezlitosnych górskich puszczach.
Podróżując przez tereny opanowane przez grychty młoda kobieta cudem uchodzi z życiem. Newia za wszelką cenę próbuje dostać się do przeciwległego miasta, by odszukać najważniejszą dla siebie osobę. Dzięki przypadkowi spotyka Horda Udula, który godzi się jej pomóc. Rozpoczynają ryzykowną podróż.
Tymczasem na drugim końcu zabójczej puszczy, w mieście Omorg czeka na Newię Orin, jej dawny kochanek. Dzięki nieoczekiwanemu splotowi zdarzeń wchodzi on w posiadanie tajnych informacji Gildii Hordów. Nie zdaje sobie jeszcze sprawy, w jakim niebezpiecznym położeniu się znalazł .

W 2009 roku właśnie tą powieścią debiutowała Magdalena Salik. Jak na debiut jest wręcz doskonale, zwłaszcza, że Autorka zarzuciła sobie dość wysoką poprzeczkę, jaką jest wielotorowość.

Wielowątkowość jest bezsprzecznie ogromnym walorem powieści. Dzieje się dużo, są momenty, że akcja zwalnia, ale ogólnie nie można narzekać na nudę. Przy niektórych postaciach Salik lekko zbacza z tematu, natomiast w miarę szybko powraca na odpowiednie tory, tak że nie ma to większego wpływu na odbiór książki. Temat grasujących bestii , w tym akurat przypadku wychodzących na żer w okresie od przesilenia jesiennego do wiosny, nie jest odkryciem, ale stworzony jest bardzo ciekawie. Intrygujące są również powoli odkrywane karty sekretów Gildii Hordów, która ma ochraniać ludzi, przenosić paczki i informacje przez puszczę, a która jak się okazuje wraz z rozwojem sytuacji, skrywa własne mroczne tajemnice.
Charakterystyka postaci jest niedopracowana, gdyby nadać im większej wyrazistości, "Gildia Hordów" byłaby genialna.
W tym aspekcie najlepiej prezentuje się sylwetka Starego człowieka, i Brena Otta. Główni bohaterowie są dość płytcy, choć każdym z nich kierują szlachetne i ważne pobudki. Newia, Udul i Orin właściwie nie wzbudzają ani sympatii, ale jednocześnie nie można powiedzieć, że się ich nie lubi. Być może Autorka zmityguje się w kolejnych tomach, ponieważ zdecydowanie widać, że "Gildia Hordów" to wstęp do większej historii.

Pomimo słabszych elementów książka jest naprawdę bardzo dobra, tym bardziej, że jest powieścią debiutancką. Natomiast ode mnie jedna gwiazda mniej za niekonsekwencję i dość wyraźny błąd logiczny związany z listem, który nosi przy sobie Newia.

Gildia Hordów została powołana, by bronić lud doliny Gruaronu. Każdy jej członek jest świetnie wyszkolonym wojownikiem, który nie dość, że potrafi zabić terroryzujace mieszkańców potwory- grychty, umie je wytropić, a nade wszystko jest w stanie przetrwać okres zimowy w bezlitosnych górskich puszczach.
Podróżując przez tereny opanowane przez grychty młoda kobieta cudem...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , , , , , , ,

O księżniczce Tofie niewiele wiadomo. Pochodziła z plemienia Obodrzyców, poślubiła duńskiego króla Haralda Sinozębego. Nie wywarła wielkiego wpływu na politykę swych czasów, ale w historii zapisała się tym, że jako pierwsza kobieta ufundowała kamień runiczny ku czci swej matki (pierwszy udokumentowany precedens dokonany przez kobietę).

Grzegorz Gajek właśnie tą księżniczkę słowiańską uczynił główną bohaterką swej książki. I choć ciężko sprawdzić z jakich źródeł korzystał podczas pisania, pod względem zachowania czy to chronologii czy również prawdy historycznej, zaskakująco dobrze sobie radzi. We wstępie Autor zaznacza, że wszelkie historyczne niejasności są przez niego traktowane jak zielone światło do stworzenia własnej płaszczyzny. Ogólnie jednak, mimo że w powieści znajduje się także sporo elementów fantasy, oddać trzeba, że z logicznego punktu widzenia te historyczne i te fantastyczne części są połączone dobrze.

Co nie gra?
Kuleją dialogi. Rozumiem, że Gajek zrezygnował z archaizmów, gdyż wprowadzać by mogły ciężkość w czytaniu, lub przymus sprawdzania co poszczególne słowo czy zwrot oznacza. Ale wymiana zdań między bohaterami, określanie kogoś per "głupku", potwierdzenie zwrotem "jasne" i wiele podobnych nie oddaje klimatu X wieku, który minimalnie powinien zostać zachowany. W swojej trylogii "Krwawa jutrznia" Mariusz Wolny opisuje losy fikcyjnych postaci za panowania cara Rusi Dymitra Samozwańca, i choć czas akcji w tej akurat powieści jest późniejszy niż u Gajka, to jednak Wollny lawiruje w sposób malowniczy językiem przystępnym współczesnemu czytelnikowi oddając ducha późnego średniowiecza.

Te urywane myśli bohaterów "Tofy" też są ciężkie do zinterpretowania, bo powinny mieć na celu celowe pominięcie czegoś w wypowiedziach lub przemyśleniach postaci, natomiast czytelnik ni w ząb nie potrafi domyślić się o co tak naprawdę chodzi. Wolałabym, żeby jednak w tym aspekcie Gajek konkretniej kończył myśli bohaterów.

Sama postać główna, czyli Tofa wydawać by się mogła irytująca i głupia, ale Autor raczej był skłonny uczynić ją taką, by czytelnik mógł zauważyć jej przemianę. Z 15 letniej dziewczynki zmienia się wszak w kobietę, w królową oddaną sprawie państwa . To mnie przekonuje, zwłaszcza, że po ciągu ucieczek zafundowanych przez Tofę, jej późniejsze opanowanie zdaje się być wiarygodne.

Nie rozumiem wątku Baby Jagi. Nie dość, że jest dla mnie niepojęty, to jeszcze niepotrzebny. Zgodzę się, że mógł być przerywnikiem, ale po tym, jaki los spotyka tak straszną wiedźmę, przed którą uciekają nawet najstarsze stworzenia lasu, i kto jest czyniącym sprawiedliwość w tym starciu .. Nie, zdecydowanie jest to niespójne. Podobnie jak sytuacja z wyrwaniem duszy Tofy z rąk utopców. Wodne demony- potężne istoty, z którymi nie potrafi walczyć równie silna czarownica, idą w porozumienie z "podrzędnym" czarownikiem, który jak to opisuje Gajek, nie ma takiej mocy by równać się ani z czarownicą, ani z wodnikami.

Akcja jest nierówna. Jest dużo opisów spraw błahych. Merytorycznie niczego to nie wnosi to książki. Sprawy sercowe Tofy, choć skomplikowane, nie mają iskry, nie trafiają do czytelnika w sposób , który sprawiłby, że nawet ten wątek romantyczny byłby interesujący. Przed opisami bitew, które i tak są stworzone w sposób minimalistyczny, jest dużo lania wody po prostu.

Generalnie "Tofa. Księżniczka Słowian" nie porywa. Jest to powieść poprawna historycznie. Zawiera elementy magii, utrzymana jest w konwencji low fantasy. Łatwo "wchodzi się" do świata przedstawionego przez Gajka, ale nierówności w akcji, błędy w logice magicznej i charakterystyka ważnych postaci pozostawia znak zapytania.

O księżniczce Tofie niewiele wiadomo. Pochodziła z plemienia Obodrzyców, poślubiła duńskiego króla Haralda Sinozębego. Nie wywarła wielkiego wpływu na politykę swych czasów, ale w historii zapisała się tym, że jako pierwsza kobieta ufundowała kamień runiczny ku czci swej matki (pierwszy udokumentowany precedens dokonany przez kobietę).

Grzegorz Gajek właśnie tą księżniczkę...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , , , ,

Ilia Muromiec to postać legendarna. Według ludowych poematów służył wielkiemu księciu kijowskiemu - Włodzimierzowi. Odznaczał się niesamowitą odwagą i nadludzką siłą. Został cudownie uzdrowiony przez dwóch pielgrzymów, gdy skończył 33 lata- wcześniej na skutek dziwnej choroby, która spowodowała paraliż nóg, był częściowo kaleką. Wsławił się heroicznymi czynami, dzięki którym lud go pokochał, aczkolwiek do dziś trwa spór, czy Ilia kiedykolwiek istniał, ponieważ źródła historyczne podają zbyt wielką rozbieżność czasową między jego bohaterskimi działaniami.

Muromiec jest głównym bohaterem powieści "Żelazny kostur" Juraja Červenáka. Podobnie jak w legendach Ilia w powieści zostaje uleczony przez wędrownych pielgrzymów. Pod przebraniem wędrowców skrywają się trzej bohatyrzy, bodaj najlepsi ludzie księcia Światosława. Mikuła, Jegor i Wołch zastają młodego Muromca, gdy ten próbuje pogrzebać zwłoki mieszkańców swej wioski. Osada ledwie kilka godzin wcześniej zostaje wyrżnięte co do nogi przez wrogie plemiona łowców niewolników. Kaleki jeszcze wówczas Ilia, zostawiony przy życiu przez swą ułomność , obiecuję odbić z rąk napastników porwane dziewczęta, wśród których jest jego ukochana. Dzięki magicznym zdolnościom Wołcha chłopak zostaje uleczony i niedługo przyłącza się do oddziału Światosława.

Powieść jest fenomenem dla fanów połączenia historii i fantasy. Potężne siły, stare bóstwa, wczesne średniowiecze, klątwy, czarodzieje i smoki. Dużo brutalności, bardzo dużo walk, ale to wierne oddanie mentalności i zachowań ludów średniowiecznych. Okrutność Czeremisów, niepohamowana żądza krwi plemion skandynawskich, od których zresztą pochodzi Światosław, wnuk Ruryka założyciela dynastii Rurykowiczów panującej na Rusi kijowskiej wiele wieków. Naprawdę rzetelna i świetnie sformułowana wiedzą z zakresu historii sprawia, że "Żelazny kostur" czyta się jednym tchem.
Autor lekko spada w dół poprzez dialogi, wychodzą one bowiem zbyt współcześnie i trochę śmiesznie. Zdecydowanie budowanie tego typu rzeczy nie wychodzi Červenákowi wyjątkowo, co też przekłada się na odbiór książki. Natomiast oddać trzeba, że Autor serwuje podróż przez x wiek barwnie, wyraziście opisuje przemiany polityczne i co ważniejsze religijne. Sam pomysł, który jest zlepkiem legend, podań, jak też sam wspomina Autor sławnej Powieści minionych lat, jest według mnie po prostu super. Červenák bardzo dobrze zbudował oś fabularną, mocno skupił się na charakterystyce i różnorodności bohaterów.
Zakończenie pierwszego tomu wbija w fotel i mocno zaciekawia.

Ogromny żal, że wydawca nie dogadał się z Autorem. W Polsce wydano tylko dwie z czterech części cyklu "Bohatyr".

Ilia Muromiec to postać legendarna. Według ludowych poematów służył wielkiemu księciu kijowskiemu - Włodzimierzowi. Odznaczał się niesamowitą odwagą i nadludzką siłą. Został cudownie uzdrowiony przez dwóch pielgrzymów, gdy skończył 33 lata- wcześniej na skutek dziwnej choroby, która spowodowała paraliż nóg, był częściowo kaleką. Wsławił się heroicznymi czynami, dzięki...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , , , , , ,

Opinia dotyczy całego cyklu "Materia Prima".

Pomysł jest mega ciekawy. Autor fajnie rozbudowuje intrygę i kreuje postacie, ale niestety gubi się w swoim uniwersum. Przechrzta traci gdzieś w tym natłoku informacji o theokratos wątek, i podczas opisów nie wyjaśnia do końca na czym polega problem. Coś jest, na przykład jakaś potężna magia, ale skąd ona właśnie u akurat tego osobnika? Dlaczego nie u innego? Autor odpowiedzi udziela tylko połowicznie.

Kolejny minus za to, że z głównych bohaterów czyli Samarina i Rudnickiego, Przechrzta robi superbohaterów wychodzących z każdych beznadziejnych sytuacji obronną ręką. Nie straszna im żadna ekstremalnie niebezpieczna sytuacja, ponieważ mają tak wielkie szczęście, że z każdej śmiertelnej nawet pułapki wychodzą ledwie zadrapani. Dzięki fortunie otrzymują również zaufanie i szacunek koronowanych głów. Trochę to mało wiarygodne. Przede wszystkim jednak czyni z nich postacie do przesady wręcz wyidealizowane, więc mało autentyczne. Zwłaszcza, że zarówno Samarinowi jak i Rudnickiemu wszystko przychodzi łatwo .
Słabo również wypada sztucznie rozciągnięty wątek losów Samarina. Są one mało interesujące, od razu da się wyczuć, że na siłę tworzone.

Generalnie bardzo obiecujący pomysł, ale zdecydowanie słabsze wykonanie. Powieść, w której występują Przeklęci powinna obfitować w sceny z ich udziałem, natomiast w każdym z trzech tomów można takie wstawki policzyć na palcach jednej ręki. Podobnie jak ze scenami batalistycznymi, gdy tłem powieści jest czas Polski pod okupacją, a więc czas zrywów niepodległościowych i powstań. Więc Czytelniku, jeśli nastawiasz się na piękne opisy walk Polaków z najeźdźcą, to się srogo zawiedziesz.

Opinia dotyczy całego cyklu "Materia Prima".

Pomysł jest mega ciekawy. Autor fajnie rozbudowuje intrygę i kreuje postacie, ale niestety gubi się w swoim uniwersum. Przechrzta traci gdzieś w tym natłoku informacji o theokratos wątek, i podczas opisów nie wyjaśnia do końca na czym polega problem. Coś jest, na przykład jakaś potężna magia, ale skąd ona właśnie u akurat tego...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , , , ,

Iris, Grey i Vivi to trzy siostry, które w dzieciństwie zaginęły na 31 dni. Nikt nie wie jak do tego doszło, policja nie umie ustalić gdzie przez miesiąc przebywały dziewczynki a one same niczego nie pamiętają.
Kiedy zbliża się okrągła rocznica zniknięcia sióstr, okazuje się, że najstarsza z nich -Grey- znów zaginęła. Iris i Vivi postanawiają zrobić wszystko, by ją odnaleźć, wiedząc, że enigmatyczna sytuacja, która wydarzyła się dekadę wcześniej musi mieć coś wspólnego z rzeczywistością, która dzieje się obecnie.
Powieść Sutherland jest naprawdę ciekawa, wciąga i powoduje niedosyt. Pomysł na historię jest świetny, jest oddany niesamowicie malowniczo,a przede wszystkim motyw dusz zawieszonych w realiach "między" czy to ziemią a niebem, lub piekłem jest niezbyt często wykorzystywany w książkach. Dzięki temu Autorka w intrygujący sposób stworzyła fabułę, którą dość sprawnie poprowadziła. Nie znajdziesz tu pobocznych wątków, ponieważ Sutherland skupia się wyłącznie wokół losu trzech sióstr, ich emocji, więzi i niebezpieczeństwa, które im zagraża.
Natomiast jeśli chodzi o szczegóły, to są niedopracowane. Coś jest, znika, pojawia się- nie wiadomo skąd. Zagadkowy plecak, który towarzyszy siostrom w podróży w między świecie wyskakuje jak królik z kapelusza, podobnie jak skrawki pamiętnika i notatek osobistych Grey, które tłumaczą wszystko, i dzięki niezwykłemu zbiegowi okoliczności to właśnie te interesujące dokumenty ocalały w pożarze. I dokładnie tak samo Autorka postąpiła z ludźmi, którzy bardzo niezwykle reagują na dotyk i pocałunek sióstr - przynajmniej w jednym wypadku .
Średnio ciekawiły mnie opisy, które w zamiarze miały być obrzydliwe . Ciągle powtarzanie o tym, że coś śmierdzi dymem, że coś jest przepełnione zgnilizną -ale bez szczegółów, ot tylko, że miało wygląd, smak czy zapach zgnilizny, nie wystarcza, żeby oddać malowniczo ducha dark fantasy. Sutherland w głównej mierze bazuje na tym, że coś już było, a nie jak wyglądało.
Generalnie nie jest źle. W pewnością książka skierowana do młodzieży, której pewne rzeczy w powieści nie przeszkadzają tak jak tej starszej grupie czytelników. Bo poza nieścisłościami, licząc dryg Autorki i fajny pomysł to "Dom sióstr marnotrawnych" jest wart przeczytania.

Iris, Grey i Vivi to trzy siostry, które w dzieciństwie zaginęły na 31 dni. Nikt nie wie jak do tego doszło, policja nie umie ustalić gdzie przez miesiąc przebywały dziewczynki a one same niczego nie pamiętają.
Kiedy zbliża się okrągła rocznica zniknięcia sióstr, okazuje się, że najstarsza z nich -Grey- znów zaginęła. Iris i Vivi postanawiają zrobić wszystko, by ją...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , , , , ,

Dodaję jedną gwiazdkę więcej za dużą wiedzę na temat współczesnej popkultury i umiejętne wplecenie, lub nawiązania które Ćwiek zastosował w kontekście powieści.

Uważam jednak, że pierwsze dwie części cyklu właściwego, które zawierają tylko opowiadania (na marginesie mówiąc napisane nieźle), są słabsze niż dwie ostatnie.

Cały pomysł na apokalipsę i uniwersum co by nie było swojskiego Angelo fantasy, podoba mi się. Ćwiek naprawdę wiedział co robi tworząc ten świat, problematykę i zawiłości. Nie kupuje jednak rozdzielenia losów poszczególnych bohaterów. Prawdę mówiąc nie wnosi to zbyt dużo do posuwania się akcji do przodu, ale skutecznie zapełnia kolejne strony.
Nie mogę się też przekonać do nieprzerwanej ironii i ciągłych żartów Lokiego. W pewnych momentach było to nie na miejscu. Dawno temu za podobną przewrotność i cięty język głównego bohatera polubiłam Piekarę, który wykreował w tym tonie Mordimera Madderina. On jednak wiedział kiedy należy się powstrzymać.

Generalnie warto znać Kłamcę. Pomimo minusów według mnie książki są naprawdę dobre.

Dodaję jedną gwiazdkę więcej za dużą wiedzę na temat współczesnej popkultury i umiejętne wplecenie, lub nawiązania które Ćwiek zastosował w kontekście powieści.

Uważam jednak, że pierwsze dwie części cyklu właściwego, które zawierają tylko opowiadania (na marginesie mówiąc napisane nieźle), są słabsze niż dwie ostatnie.

Cały pomysł na apokalipsę i uniwersum co by nie było...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , , , , , ,

Hmm... i cóż ja mam powiedzieć o tej powieści?
Motyw zmiennokształtnych nie jest nowością, podobnie jak żadnym odkryciem w literaturze nie jest również zagadnienie wilkołaków. Nie oznacza to, że należy zrezygnować zupełnie z tej tematyki.

Magda Krupa-Szlama podchodzi do tematu dość skrupulatnie, rzetelnie i faktycznie w sposób autorski rozwija skrzydła wyobraźni. Zmienni przedstawieni przez nią w książce mają rozbudowaną strukturę szeregów, dopracowaną przynależność do stada i funkcje. Autorka mimo inspiracji światem wilków bardzo stara się wyodrębnić swoje pomysły na uniwersum. Przy czym z zasadnością pewne rzeczy zostawia nie ruszone. Multiwersum wilkołaków i zmiennokształtnych jest specyficzne, co Krupa-Szlama naprawdę dobrze rozumie.

Autorka w swojej powieści dość znacznie rozszerzyła wątki poboczne, a właściwie postanowiła skupić się w dużej mierze na wątku romansu. Bo gdybym miała "Lupus Magnus" klasyfikować, bez zastanowienia przydzieliła bym ją do gatunku paranormal romans. Akcja powieści rozgrywa się przede wszystkim w Białowieży, w tle które panują w realnym życiu. Główna bohaterka trafi tam po tym, jak okazuje się, że narzeczony ją zdradza. Postanawia wszystko zmienić i przyjmuje intratną posadę głównego weterynarza w nowo powstałym ośrodku obserwacji wilków. Na jej drodze staje nowy facet, z którym boi się zbudować relacje, a później w jej życiu uczuciowym pojawia się kolejny mężczyzna. I to właśnie perypetie miłosne Łucji są głównym tematem przewodnim. Czy jest to minus? Absolutnie nie! Bo mimo wszystko Autorka buduje fajną sferę lęków, pragnień, obaw i szczęścia wokół pani weterynarz. Natomiast zdecydowanie problematyka zmiennych i zawirowania erotyczno- sercowe są główną osią fabularną w "Lupus Magnus".

Główną bohaterkę da się polubić, choć jej niezdecydowanie w kwestii wykreowania nowego związku po rozstaniu jest dziwna i może lekko drażnić. Podobnie jak kwestia rozpadu jej narzeczeństwa, gdzie raz Łucja jest załamana, raz kamień spada jej z serca, bo dochodzi do wniosku, że mimo wszystko tkwiła w tym wszystkim bez miłości .
Otoczka jaką zbudowała Autorka wokół wejścia Łucji do zakazanego dla niej świata wilkołaków i zmiennych, przypomina mi motyw wejścia do świata wampirów Belli ze "Zmierzchu". Tak więc został nałożony nacisk by dziewczynę chronić przed innymi przedstawicielami gatunku, którzy będą chcieli ją skrzywdzić, bo jest tylko człowiekiem, bezbronnym i kruchym. W dwóch przypadkach główna bohaterka wchodzi w skomplikowane relacje uczuciowe z przedstawicielem innej rasy niż ludzka, i stawiając czoła przeciwnością z tym związanych.

Największym minusem zdecydowanie są zwroty i niektóre personalne określenia. Co i rusz w dialogach pojawia się bowiem sformułowanie "Łucjo", "Adrianie", "Karolu", "Marcelino", WTF?? Mówiąc szczerze w potocznej, często szybkiej wymianie zdań nigdy nie słyszałam takich zwrotów, brzmią one mega nienaturalnie.

Pomimo małych potknięć to jednak Krupa-Szlama zbudowała bardzo dobrą fabułę, która zawiera ciekawą intrygę i tajemnice. Autorka stopniowo odkrywa karty, z czego nie zwleka z tym bardzo. W miarę szybko okazuje się, że Łucja trafiła do ośrodka, gdzie pracują sami zmiennokształtni. Poznaje ich zwyczaje i strukturę stada. Zakochuje się w jednym z nich.
Siatka wątków pobocznych spłata się ze sobą, a związek przyczynowo skutkowy zostaje zachowany. Z logicznego punktu widzenia, z perspektywy świata i bohaterów to wszystko co opisała Autorka ma sens i trzyma się ze sobą spójnie. Fakt, że to debiut zadziwia przemyśleniem i dojrzałym piórem. Styl pisarski jest dopracowany, jest niesamowicie lekki, co mnie zauroczyło, i sprawiło, że książkę pochłonęłam w 3 dni, co przy moich obowiązkach jest bardzo trudne.

"Lupus Magnus" to świetny debiut literacki. Zawiera wszystkie potrzebne elementy, które czynią z tej powieści fenomenalny paranormal romans, który mnie kupił totalnie. Bawiłam się przednio i wybaczam potknięcia!

Hmm... i cóż ja mam powiedzieć o tej powieści?
Motyw zmiennokształtnych nie jest nowością, podobnie jak żadnym odkryciem w literaturze nie jest również zagadnienie wilkołaków. Nie oznacza to, że należy zrezygnować zupełnie z tej tematyki.

Magda Krupa-Szlama podchodzi do tematu dość skrupulatnie, rzetelnie i faktycznie w sposób autorski rozwija skrzydła wyobraźni. Zmienni...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , , , , ,

Słabo.
Porównując ze sobą dwie części "Zamek Cieni" i "Glinianą pieczęć" zauważalna różnica polega na tym, że pierwszy tom dawał jakieś nadzieję na to, że koniec tej opowieści będzie zaskakujący, efektowny i piorunujący. Niestety tak nie jest.
Krótkie wstawki z trzema Prządkami są zupełnie nie potrzebne. Czarodzieje, którzy są też uczonymi badaczami nie domyślają się jak można pokonać klątwę, choć już w połowie pierwszej części jest klarowny sygnał jak to zrobić. Mega intryga polityczna jest zakończona w sposób śmieszny, a opisana jest chaotycznie.
Opisami Autorka wypełniła praktycznie 70 procent swojej powieści, które nie wnoszą merytorycznie niczego ciekawego, nowego, potrzebnego. Mało tego, Kładź-Kocot ucieka opisami w totalną ślepą uliczkę, nawiązując do przypadkowych bohaterów, którzy pojawią się stricte epizodycznie. Tak więc można poczytać o podróży Lety Therrus z Cantią von Essen, o tym kogo spotkały i jak im wędrówka mijała. Jak były światkiem morderstwa rodziny, która z osnową główną a nawet poboczną nie miała nic wspólnego.
Wplecenie postaci Księcia i związanego z nim bohatera Machiavello Niccoli to nic innego jak kolejna inspiracja postacią renesansowego polityka, dyplomaty i historyka Niccolo Machiavelli, który zasłynął swoim traktatem o sprawowaniu władzy pt. "Książę". Machiavelli doczekał się nawet nazwania jego imieniem terminu - makiawelizm. Wszystko fajnie, ale na miły Bóg Autorko, wymyśl coś do definiuje ciebie, bo czerpanie z masowej kultury w twoim przypadku jest przesadne.

Słabo.
Porównując ze sobą dwie części "Zamek Cieni" i "Glinianą pieczęć" zauważalna różnica polega na tym, że pierwszy tom dawał jakieś nadzieję na to, że koniec tej opowieści będzie zaskakujący, efektowny i piorunujący. Niestety tak nie jest.
Krótkie wstawki z trzema Prządkami są zupełnie nie potrzebne. Czarodzieje, którzy są też uczonymi badaczami nie domyślają się jak...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , , , ,

Przyznaje, spodziewałam się czegoś innego rozpoczynając czytanie tej powieści. Autorka duży nacisk położyła na wątek romansu głównych bohaterów, w szczególności na klątwę, którą zostali objęci, kiedy ich związek wyszedł na jaw, a jest to relacja zakazana, ze względu na zasady panujące w świecie czarodziejów.

Samo kreowanie świata w książce jest całkiem dobre, ale mam wrażenie, że Kładź-Kocot mocno inspirowała się wiedzminowskim uniwersum, zwłaszcza jeśli czytam o Emain Avallach, które jest bliźniaczo podobne do Arteuzy Sapkowskiego. Również charakterystyka magów jest łudząco podobna do czarodziei z Wiedźmina. Są wytwórni, knąbrni, uważają się za lepszych. Przystają tylko ze sobą, ale odwrotnie niż Sapkowski Kładź-Kocot swoich magów postanowiła nie mieszać do polityki i doradztwa, przynajmniej nie w oczywisty sposób, ponieważ zgodnie z zasadami panującymi w wieży magów- Emain Avallach czarodzieje nie mogą mieć wpływu na losy świata, i muszą trzymać się na uboczu. Co tym samym rodzi niekonsekwencję, ponieważ teoretycznie czarodzieje nie mają nadanego celu istnienia, co było rzeczą oczywistą u Sapkowskiego, gdzie wyżej wymienieni zajmowali ważne stanowiska u boku rządzących.

Kolejną inspiracją był motyw klątwy, gdzie Mitria zamienia się w dzień w sowę, a Jardal nocą jest kotem. Niemal identyczny schemat pojawił się w filmie "Zaklęta w sokoła" z 1985 roku, gdzie kochankowie przeklęci przez złego biskupa, zakochanego w dziewczynie, nie mogą być tak naprawdę razem. Ona w dzień jest sokołem, on nocą wilkiem. Bez wątpienia napędza to akcje do przodu, gdyż kochankowie chcą żyć normalnie, natomiast Kładź-Kocot nie skupia się wyłącznie na zakazanej miłości, co byłoby plusem, gdyby nie to, że cały pomysł jest również bardzo podobny do czegoś, co już znamy.

Autorka zbudowała uniwersum, które tak naprawdę czytelnik nie bardzo rozumie. Gdzieś niby jest parę wzmianek o sytuacji politycznej, z przewagą jednak intrygi magicznej. Parę informacji o religii dominującej, a dokładniej strzępów informacji. Znów pojawia się nawiązanie, w tym przypadku jest to czerpanie z wierzeń skandynawskich i nordyckich. Oprócz tego można wnioskować, że Autorka lubi i próbuje wpleść do swoich powieści również trochę twórczości Sienkiewicza, bo w książce pojawia się scena przypominająca tą, gdzie Danusia ratuje Zbyszka z Bogdańca przed śmiercią i słynne "mój ci on!". Pojawienie się Gilgamesza jednak moim zdaniem jest trochę przegięciem tej szali. W pewnym momencie można odnieść wrażenie, że właściwie czerpane są sugestie z każdych możliwych kwestii literatury, mitologii i filmu, które oczarowały Autorkę.

Generalnie tych wszelakich nawiązań, odniesień czy hołdów dla twórczości innych zacnych jest naprawdę dużo, i ciężko jest tego ze sobą nie porównywać, ale mimo tego "Noc kota, dzień sowy. Zamek Cieni" nie jest powieścią złą. Najmocniejszym atutem jest całkiem fajnie skonstruowana intryga. Autorka kluczy, próbuje wplątać wątki poboczne do głównej nici fabularnej i wychodzi jej to dobrze. Postacie są sprawnie wykreowane, soczyste z poczuciem humoru i nieoczywistą na pierwszy rzut oka charakterystyką. Powieść ciekawi, skłania ku przemyśleniom, co niekoniecznie jednak może być pozytywem z racji tego, że owych sentencji jest wiele. Nie sprawia to jednak, że zaintrygowanie mija.
Ta powieść ma w sobie coś, co powoduje, że czyta się z chęcią, pomimo sporej dawki (nie bójmy się tego słowa) zrzynek z wymyślonych już wcześniej tematów. Styl Autorki jest spójny, nieco bajkowy. Zatrzymuje się ona czasem na chwilę, ale ogólnie nie można jej zarzucić, by jakoś szczególnie odbiegała od osnowy właściwej w książce.

Przyznaje, spodziewałam się czegoś innego rozpoczynając czytanie tej powieści. Autorka duży nacisk położyła na wątek romansu głównych bohaterów, w szczególności na klątwę, którą zostali objęci, kiedy ich związek wyszedł na jaw, a jest to relacja zakazana, ze względu na zasady panujące w świecie czarodziejów.

Samo kreowanie świata w książce jest całkiem dobre, ale mam...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

"Dawno temu blask" jest powieścią zbudowaną na podstawie wspomnień jednego z bohaterów- Danio Cerra. Przypomina on sobie pierwsze spotkanie z Adrią Ripoli, córką potężnego księcia. Dziewczyna przybywa do zamku, w którym służy Danio z misją zabójstwa władcy z iście makabryczną dewiacją seksualną. Nie dość, że nie powstrzymuje jej, to jeszcze po wszystkim, gdy wybucha zamieszanie pomaga jej uciec. Później spotkają się jeszcze raz, a poprzez dokonanie wyboru, i nie zdradziwszy nikomu zamiarów dziewczyny w noc zabójstwa hrabiego nazywanego Bestią, Danio zdobędzie realne wpływy na losy świata, w którym żyje.

Mam mieszane uczucia po lekturze.
Nie pamiętam kiedy, a być może nigdy nie spotkałam się z powieścią, która oczarowuje od początku, po to, by po zaledwie pierwszym rozdziale zaczęła nużyć. Nie przekonuje mnie cała charakterystyka książki i jej pomysł. I o ile nie mogę narzekać na styl pisarski Autora, tak znów zastanawiam się czy książka ta przeszła korektę?

Po kolei...
Wszystko zaczyna się od morderstwa hrabiego Uberto z Mylazji. Przydomek Bestia zawdzięcza swoim sadystycznym skłonnościom. Kiedy w wiosce zaczyna brakować młodziutkich dziewcząt i chłopców problem zatacza szersze kręgi, a wymierzenie sprawiedliwości Bestii okazuje się mieć swoje plusy, bo gdy opuści ziemski padół, jego miasto z portem zostanie bez dziedzica. W wyścigu po władze stają Folco d'Acorsi i Teobaldo Monticola. Ten pierwszy robi to realnie, ten drugi śledząc poczynania pierwszego. D'Acorsi ma tajemniczą broń, którą jest bratanica jego żony, Adria. Dziewczyna ma zostać posłana do klasztoru, przed czym się wzbrania, i ostatnie tygodnie wolności pragnie przeżyć tak jak ona tego chce.
Dochodzi do morderstwa, tytuł jest na wyciągnięcie ręki, ale okazuje się, Monticola trzyma Folco w szachu i prowincja po zwyrodnialcu wpada w posiadanie właściwie przypadkowego kmiecia, który z rąk już jej nie wypuści. Teoretycznie przygotowania do tego zamachu, cała otoczka i perspektywa bycia władcą tak mocnego miasta z portem w rękach jednych z głównych bohaterów stanowiła siłę napędową książki. Kiedy wychodzi fiasko, czytelnik spodziewa się szalonego zwrotu akcji, którego nie ma, i nie będzie.

Powieść leniwie się toczy do przodu, Danio wraca pamięcią do wydarzeń z przeszłości, Autor aby podkreślić wagę tych wspomnień wałkuje je poprzez narracje i Dania i jeszcze dwóch innych bohaterów... Gdyby z tego zrezygnować, powieść liczyłaby przynajmniej 100 stron mniej.
Osi fabularnej nie ma. Nie ma również akcji, ponieważ Kay postawił na powolne snucie opowieści o życiu, wartościach ważnych i ważniejszych, o sile podejmowanych decyzji, oraz ich konsekwencjach. W moim odczuciu "Dawno temu blask" jest leniwą historią o tym, jak kiedyś wyglądało życie syna krawca, który dostał w życiu szansę, podjął dobre decyzje, miał głowę na karku i stał się kimś, o kim pozostaniu nie miał nawet prawa marzyć. Nie ma w tym niczego złego, ale po powieści fantasy spodziewałam się więcej polotu i akcji.

Styl Autora nie jest wybitny, ale możliwe, że dzięki niemu przebrnęłam przez tą książkę. Korekta mnie chwilami ubawiła... Nawet zapamiętałam jedno sformułowanie: "dziecko prosperowało" (po tym jak wyzdrowiało). Nawet jeśli tak było w oryginale, to naprawdę tylko ja widzę, że ta fraza pasuje tu jak kwiatek do kożucha?

Guy Gavriel Kay w swoich powieściach wykorzystuje przede wszystkim podgatunek low fantasy, czyli wymyślone uniwersum, ale bardzo zbliżone do realiów znanych w realnym świecie. Tak w powieści Autor zbudował swój świat wzorując się na renesansowych Włochach, z wyraźną dominacją księstw, wymyśloną religią będącą lustrzanym odbiciem katolicyzmu, którego znamy. Posiadającego nawet patriarchę kościoła, który podobnie jak za czasów minionych mógł na tron papieski zostać wyniesiony dzięki dobrym koligacjom rodzinnym. To mnie nie przekonuje... Bo nie potrafię w tym wyłuskać zbyt dużo inwencji twórczej. To trochę pójście na łatwiznę. Opisy miast są co prawda malownicze, ale nie mogę oprzeć się wrażeniu, że w "Dawno temu blask" jest więcej obyczajówki niż fantasy.

Książkę otrzymałam z Klubu Recenzenta serwisu nakanapie.pl

"Dawno temu blask" jest powieścią zbudowaną na podstawie wspomnień jednego z bohaterów- Danio Cerra. Przypomina on sobie pierwsze spotkanie z Adrią Ripoli, córką potężnego księcia. Dziewczyna przybywa do zamku, w którym służy Danio z misją zabójstwa władcy z iście makabryczną dewiacją seksualną. Nie dość, że nie powstrzymuje jej, to jeszcze po wszystkim, gdy wybucha...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , , ,

Patrick Ness szerszej publiczności znany jest przede wszystkim z bestsellerowej powieści "Siedem minut po północy", która została zekranizowana w 2016 roku. Ness był autorem scenariusza do filmu.
Fani gatunku z pewnością kojarzą także cykl "Ruchomy chaos", którego autorem jest również Ness, i powieści z tej serii też zostały przeniesione na ekran.

Najnowsza powieść Autora to "Płoń" opowiadająca o alternatywnej rzeczywistości, gdzie pomiędzy ludźmi żyją smoki. Co najbardziej szokuje, legendarne zwierzęta koegzystują w społeczeństwie, choć nie darzą sympatią człowieka, ale wykonują prace przez ludzi zaoferowane. Jeszcze bardziej dziwi fakt, że są najtańszą siłą roboczą na jaką może pozwolić sobie ledwo wiążący koniec z końcem człowiek.
I w taki sposób na farmie Sarah Dewhurst i jej ojca Garetha, pracę otrzymuje smok Kazimir.
Równolegle młody chłopak przybierając imię Malcolm, wyrusza na spotkanie przeznaczeniu. Wychowany przez sektę Wierzących, którzy swoim neofitom przekazują miłość, szacunek, oddanie i uwielbienie dla smoczej rasy. Malcolm musi zdążyć dotrzeć na farmę, gdzie mieszka Sarah, by mogła wypełnić się tajemnicza przepowiednia.

"Płoń" jest fajnie przemyślaną powieścią, ale jedno dość istotne zagadnienie Autorowi ucieka, co powoduje drobne luki, jak choćby nie wytłumaczony wątek dlaczego smoki pracują dla ludzi za marne wynagrodzenie?
Akcja toczy się dwutorowo, w połowie powieści następuje duży i nieoczekiwany zwrot, który jest zaplanowany od początku. Dodatkowo Ness ładnie plączę dzięki stworzonemu zagadnieniu jakim jest przepowiednia. Kilkukrotnie przypomina, że jest to krucha i niepewna rzecz, i faktycznie udowadnia to w pięknym stylu na końcu.
W książce dużo się dzieje, ale jak zdążyłam się przekonać Ness ma dar to niespodziewanych pomysłów, do zaskakiwania oczywistościami, które poniekąd z racji prostoty rozwiązania w ogóle nie brałam pod uwagę. I mimo, że w "Płoń" znajdziemy wiele zapętleń, to naprawdę nie ma szans się pogubić.

Ciekawe w tle umieścić zimną wojnę, ale też z racji na czas powieści (styczeń 1957) jak najbardziej zrozumiałe. Poza tym w umysłach książkowych bohaterów wciąż żywe są wspomnienia o napaści Japończyków na bazę wojskową Pearl Harbor w USA w 1941 roku. Stąd niechęć do Rosjan, Japończyków- w ogóle Azjatów, ale też do czarnoskórych mieszkańców poszczególnych stanów. I tak Autor stworzył tło powieści. Jest ponuro, smutno i są podziały rasowe. Jest niechęć i wykluczenie, o którym wielokrotnie wspomina główna bohaterka, która jest córką białego mężczyzny i czarnej kobiety. Daje do myślenia, stwarza pewnego rodzaju klimat, który porusza.

Największym minusem powieści jest tłumaczenie. Nie zawsze, ale często zdarza się, że styl zachodnich pisarzy mocno różni się od stylistyki autorów europejskich. Czy jest to problem? Oczywiście, że nie, jeśli to tłumaczenie jest dobre. W "Płoń" jest kiepskie, ale tu mam wrażenie poległa chyba też korekta i redakcja. Jest kilkanaście literówek, ale dla mnie to nie jest to aż tak istotne potknięcie. Natomiast sens dialogów w niektórych momentach wydawał się absurdalny, podobnie jak określenia, czy choćby przemyślenia.

Podsumowując "Płoń" to fajna młodzieżówka, która z pewnością znajdzie też odbiorców w starszej grupie wiekowej. Realizm powieści oddaje wiernie ducha lat 50 tych ubiegłego wieku w USA. Wątki w książce są zsynchronizowane, łączą się ze sobą idealnie. Czyta się dobrze, lekko. Kuleje redakcja więc może to wpływać na odbiór treści przez dojrzalszych czytelników, zwłaszcza takich, którzy ogromną wagę przywiązują do takich szczegółów.

Książkę otrzymałam z Klubu Recenzenta serwisu nakanapie.pl

Patrick Ness szerszej publiczności znany jest przede wszystkim z bestsellerowej powieści "Siedem minut po północy", która została zekranizowana w 2016 roku. Ness był autorem scenariusza do filmu.
Fani gatunku z pewnością kojarzą także cykl "Ruchomy chaos", którego autorem jest również Ness, i powieści z tej serii też zostały przeniesione na ekran.

Najnowsza powieść Autora...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , , , , , , , ,

Genialna!
Śmieszna, straszna, dramatyczna. Cudownie pokazane życie chłopstwa i mistrzowsko zbudowane uniwersum.
Chciałabym o opowiadaniach Brzezińskiej zapomnieć, tylko dlatego, żeby móc poznać je od nowa! Jednocześnie wiem, że w mojej pamięci pozostaną na długo. Jest to jedna z tych książek, do których z przyjemnością i z pewnością będę wracać.

Genialna!
Śmieszna, straszna, dramatyczna. Cudownie pokazane życie chłopstwa i mistrzowsko zbudowane uniwersum.
Chciałabym o opowiadaniach Brzezińskiej zapomnieć, tylko dlatego, żeby móc poznać je od nowa! Jednocześnie wiem, że w mojej pamięci pozostaną na długo. Jest to jedna z tych książek, do których z przyjemnością i z pewnością będę wracać.

Pokaż mimo to


Na półkach: , , , , , , , ,

Lubię połączenie fantasy z historią. Uważam, że dzięki dobrze skonstruowanej powieści, która łączy ze sobą właściwie dwa odrębne gatunki, może powstać niesamowicie epickie dzieło. Fantastycznie elementy fantasy do historii wplotła Elżbieta Cherezińska w swoim cyklu "Odrodzone królestwo". Monumentalne tomiszcze opisują historię Polski za czasów rozbicia dzielnicowego, gdzie rozpoczyna się wyścig o władzę i zjednoczenie podzielonego na księstwa królestwa.

"Psy Pana" szumnie reklamowane jako "nowa" Trylogia husycka, czy też odpowiednik tej drugiej to lekkie nieporozumienie.
Powieść Świątkowskiego nie jest co prawda tragiczna, da się ją do końca przeczytać bez marzeń o porzuceniu, natomiast ma zbyt wiele mankamentów, przez co traci na wartości.

Pierwszym błędem Autora według mnie było to, że nie przyłożył większej wagi do zaznaczenia sytuacji politycznej Cesarstwa Niemieckiego.
Z powieści dowiadujemy się, że trwa zbrojny konflikt, w kraju kręcą się Szwedzi, wojska cesarskie, gdzieś do spółki też Inkwizycja, a także inni oberwańcy. W porządku, kręcili się oni wszyscy, ale Świątkowski nie tłumaczy czytelnikowi, co tak naprawdę się dzieje, dlaczego sytuacja w kraju jest tak napięta- generalnie pozostaje przypuszczać.
W zasadzie aż się prosi, żeby zaznaczyć raz i porządnie, że konflikt dotyczy antykatolickiej koalicji, którą utworzyli protestanci, ponieważ cesarz nie zgodził się spełnić ich roszczeń wyznaniowych. Dodać jeszcze, że cesarzem był wówczas Ferdynand II z dynastii katolickich Habsburgów, którzy panowali w Hiszpanii i właściwie większość tła się rozjaśnia. W międzyczasie dodać, że protestantów poparli Szwedzi i Francuzi- nie bez powodu zresztą, oraz Dania i Republika Zjednoczonych Prowincji- współcześnie obszar odpowiadający położeniu Holandii.
W książce jest groch z kapustą, niby czas i miejsce były, aby rzucić jaśniejsze światła na to zagadnienia, tym bardziej nie rozumiem, dlaczego Autor tego nie zrobił.
Drugim dużym minusem dla mnie to marne postacie główne. I nie chodzi tu o to, że były słabo czy niewystarczająco scharakteryzowane, ale o to, że były nijakie a ich zachowanie wzbudzało negatywne skojarzenia.
I na ten przykład grafianka Katarzyna cudem uchodzi z życiem z zamku ojca, gdzie jeszcze przed kolacją wiodła spokojne życie. Traci wszystko, trzy wrogo nastawione do siebie frakcje wręcz wyrzynają się, by ją uprowadzić, a ona choć przyznaję, początkowo wystraszona nie ma właściwie jakiś przemyśleń z tymi tragediami, które rozgrywały się na jej oczach. I do tego zmierzam, że brakuje w powieści tej głębi, mocniejszych przemyśleń, by móc poczuć, że emocje bohaterów wstrząsają czytelnikiem.
Przypomina mi się jeszcze jeden przykład, który może posłużyć za dowód, gdy Katarzyna w chwili dotarcia do dalekiego krewnego (o książęcym tytule i pochodzeniu), wraz z brygadą najemników, którzy w miasteczku zaopatrują się w potrzebne do dalszej podróży akcesoria idzie kupić suknię, gdyż nie uchodzi w zniszczonych ubraniach stawać przed obliczem książęcego majestatu...
Nie lepiej ma się też sprawa z dominikaninem. Dominik Erquicia mógłby stać się postacią ciekawą i pełną sprzecznych doznań, gdyby Świątkowski bardziej do budowy emocji się przyłożył. Bardzo przypomina momentami Mordimera od Piekary, kiedy budzi się w nim złość, gdy podkreśla swą przynależność do zakonu, kiedy w nielicznych momentach w jego umyśle powstają dylematy natury etycznej.
Najlepszą postacią jest zdecydowanie Schenk, i to jego losy interesują mnie najbardziej.

Pomimo niezaprzeczalnie słabych stron "Psy Pana" mają też te powiedzmy całkiem przyzwoite. Warto zaznaczyć, że sam pomysł na tak skonstruowane low fantasy jest ciekawy. Tego najbardziej mi szkoda- niewykorzystanego potencjału, niedopracowania bardzo dobrego pomysłu. Wplecenie w realia historyczne subtelnego wątku o magii, która nawet wprost nie jest nazywana czarami a zjawiskiem alchemicznym, jest intrygująca. W tle zamieszki religijne przybierające znamiona wojny, tajemnicze manuskrypty i te wszystkie niejasne umiejętności mogły być w przyszłości porównywalne do trylogii Sapkowskiego, która de facto rozgrywa się 200 lat wcześniej, niż wydarzenia umiejscowione w powieści Świątkowskiego. Na tą chwilę nie warto tego robić, gdyż są to powieści nieporównywalne.
Chcę jeszcze wspomnieć, że pióro Autor ma dobre, choć zawiodła korekta, bo jest kilkanaście powtórzeń. Sam fakt jednak prowadzenia powieści dwutorowo i połączenia obydwu wątków razem jest trudne, i udało się Świątkowskiemu dobrze.

Lubię połączenie fantasy z historią. Uważam, że dzięki dobrze skonstruowanej powieści, która łączy ze sobą właściwie dwa odrębne gatunki, może powstać niesamowicie epickie dzieło. Fantastycznie elementy fantasy do historii wplotła Elżbieta Cherezińska w swoim cyklu "Odrodzone królestwo". Monumentalne tomiszcze opisują historię Polski za czasów rozbicia dzielnicowego, gdzie...

więcej Pokaż mimo to