rozwiń zwiń

Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz

Na półkach:

Jesienią szukam niebeletrystycznych historii o nadnaturalnych zjawiskach, przez co trafiam na najróżniejsze, a do tego coraz mniej popularne książki. „Opowieści z biura duchów” dają nadzieję wysokimi ocenami, z drugiej strony przy tej ich liczbie średnia może być niemiarodajna. Postanowiłem to sprawdzić, nie uchroniwszy się jednak przed wyższymi niż zwykle oczekiwaniami. Trudno byłoby inaczej, skoro tytuł ten stanowią przekazy zwykłych ludzi z całej Polski (i spoza niej) zrzeszonych wokół bloga autorki. Samo to jest już w sobie poniekąd lepsze od jakichś starych legend albo reportaży z podobno nawiedzonych kilkadziesiąt lat temu miejsc. Jak każdy, słyszałem wiele strasznych opowieści od znajomych i czegoś podobnego spodziewałem się dostać tutaj. Po części tak się stało.

Po części, bo książka nie podejmuje tylko tematu ujawniania się dusz w naszym rzeczywistym świecie. Jest o tym zdaje się zaledwie jeden rozdział, a i w tym przypadku mówimy bardziej o znakach we śnie. Najwięcej jest w „Opowieściach z biura duchów” reinkarnacji: jeden rozdział poświęcony relacjom opuszczania zaświatów i schodzenia na ziemię, a inny – wspomnieniom dzieci ze swojego poprzedniego życia. Duża kolejna część wydawnictwa to przypadki śmierci klinicznej oraz tego, jaki wpływ miała na nią doświadczonych. Książkę wieńczą fenomeny związane z samym umieraniem i momentem odchodzenia jak zatrzymujące się zegary albo przeczucia czyjejś śmierci itp. Muszę też jasno podkreślić, że w tym tytule nie ma grozy ani nawet napięcia. To zupełnie nie ten typ reportażu, więc jeśli oczekujesz tutaj dreszczyku – zawiedziesz się. Treść bardziej kojarzy się z artykułami z czasopism jak „Nieznany Świat” albo prędzej „Wróżka” (nigdy nie czytałem, ale jakoś mi pasuje).

Cieszę się, że autorka po prostu przekazuje dalej to, co napisali do niej ludzie. Są oczywiście ciekawsze historie i te mniej ciekawe; jedne wiarygodniejsze, inne naiwniejsze. Jak zawsze w przypadku tego typu pozycji, można w to wierzyć albo nie, niemniej czytelnik zdaje sobie sprawę, że opowiadający mówią to, co uważają za prawdę. Bardzo często nie są to zresztą przypadki ciężkiego kalibru, żeby w nie powątpiewać. W końcu każdy z nas przeżył coś, co mógłby podciągnąć pod paranormalność, choćby tylko był to półproroczy sen. Autorka poza komentowaniem na bieżąco kolejnych przekazów (co często jest niepotrzebne i spowalnia czytanie) wprowadza nas w temat kolejnych rozdziałów, a na ich zakończenie robi krótkie podsumowanie. Mnie się ta książka dłużyła, odłożyłem ją na wiele tygodni gdzieś w środku rozdziału o reinkarnacji, mając dość kolejnych podobnych (także stylem) relacji.

Jesienią szukam niebeletrystycznych historii o nadnaturalnych zjawiskach, przez co trafiam na najróżniejsze, a do tego coraz mniej popularne książki. „Opowieści z biura duchów” dają nadzieję wysokimi ocenami, z drugiej strony przy tej ich liczbie średnia może być niemiarodajna. Postanowiłem to sprawdzić, nie uchroniwszy się jednak przed wyższymi niż zwykle oczekiwaniami....

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Bliźniaczy, z czym nikt się nie kryje, do „Pragnienia” zbiór opowiadań, który równie dobrze – a pewnie nawet lepiej – mógłby stanowić z nim jedno czterystustronicowe zwarte wydawnictwo, choć wtedy zyski ze sprzedaży byłyby pewnie niższe. Historii jest tutaj pięć, z czego w dwu występuje motyw obecny także w „Pragnieniu”. Mnie się on już trochę przejadł, zwłaszcza że obie książki czytałem jedna po drugiej, jednak poza tym nie mam większych uwag do tych opowiadań. Kolejny utwór czytelnik może już znać, „Samotność” bowiem została wcześniej wydana osobno. Pozostałe dwie opowieści trzymają dobry poziom i są dość zróżnicowane. Jest „Mglisko” osnute wokół przeklętego miejsca i są „Białe dziury”, które na początku dają nadzieję na coś zupełnie odmiennego, lecz końcem upodabniają się do większości utworów z tych dwu antologii. Do warsztatu Kariki trudno się przyczepić, a zdecydowanie można go docenić za próby nadania głębi swoim fabułom. No, czasami jest tutaj może za dużo filozofowania. Nie jest to pisarstwo wybitne, ale warte polecenia.

Bliźniaczy, z czym nikt się nie kryje, do „Pragnienia” zbiór opowiadań, który równie dobrze – a pewnie nawet lepiej – mógłby stanowić z nim jedno czterystustronicowe zwarte wydawnictwo, choć wtedy zyski ze sprzedaży byłyby pewnie niższe. Historii jest tutaj pięć, z czego w dwu występuje motyw obecny także w „Pragnieniu”. Mnie się on już trochę przejadł, zwłaszcza że obie...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Kto lubi Josefa Karikę, ten polubi i ten niewielki zbiór, bo jest tutaj wszystko to, czym się ów pisarz charakteryzuje, na czele ze słowackimi górami oczywiście. Tytuł składa się z jedynie trzech autonomicznych opowiadań, choć lekko powiązanych ze sobą pewnym motywem (odwiecznego zła, by tak rzec, wiele nie zdradzając) oraz miejscem akcji – górą Czebrat wraz z jej okolicą, gdzie leży także rodzinne miasto autora, Rużomberk.

Najlepsza z opowieści to ta środkowa, najdłuższa. I to nie dlatego najlepsza, bo pozostałe są kiepskie; to naprawdę kawał dobrej roboty, a historia lepsza niż choćby ta z książki „Ciemność”. Zapewne nie tylko mnie opowiadanie to przypominało powieść „Strach”, zresztą nawet sam autor wspomina ją w tym kontekście w częstych wtrąceniach, którymi poprzekładane są kolejne części nowelki.

Najmniej podobał mi się pierwszy utwór, być może dlatego, że w praktyce niewiele w nim horroru, a dużo po prostu z thrillera. Gdyby był lepszy, cały zbiór oceniłbym gwiazdkę wyżej. Z kolei ostatnie opowiadanie zaczyna się niepozornie, lecz ewoluuje w ciekawą opowieść, a zarazem klamrę, która spina dwie poprzednie.

Kto lubi Josefa Karikę, ten polubi i ten niewielki zbiór, bo jest tutaj wszystko to, czym się ów pisarz charakteryzuje, na czele ze słowackimi górami oczywiście. Tytuł składa się z jedynie trzech autonomicznych opowiadań, choć lekko powiązanych ze sobą pewnym motywem (odwiecznego zła, by tak rzec, wiele nie zdradzając) oraz miejscem akcji – górą Czebrat wraz z jej okolicą,...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach:

Bardzo lubię tę serię. Właściwie przeczytałem już wszystkie interesujące mnie „Krótkie historie” – za część się nie zabrałem, uznawszy, że albo dana dziedzina nie jest na tyle ciekawa, albo nie jest na tyle rozległa, by sprawdzić się w formacie krótkich, pobieżnych rozdziałów mających dać jakieś rozeznanie, lecz nie zanudzić wchodzeniem w szczegóły. Z tych powodów nie sięgałem po recenzowaną książkę, tym bardziej iż pewną wiedzę informatyczną posiadam.

Moja obawa była poniekąd słuszna, bo uważam, że kilka rozdziałów stanowią wypełniacze. Czy rozwojowi edytorów tekstu należał się osobny rozdział? A arkuszom kalkulacyjnym? A encyklopediom internetowym? Dla mnie te zagadnienia kontrastują z zupełnie uzasadnionymi oraz ważniejszymi kwestiami jak poszczególne klasy komputerów, języki programowania, teoria informatyki itp. Można było lepiej zaplanować zakres tematyczny, pewne problemy opisać dokładniej (np. samą istotę działania komputerów jak choćby bramki logiczne), a inne w ogóle poruszyć (zabrakło m.in. cyberbezpieczeństwa, kart graficznych i grafiki jako takiej).

Dla mnie znacznie lepsza była pierwsza połowa książki (ta konkretniejsza skupiona na sprzęcie, programowaniu i systemach operacyjnych), ale „Krótkie historie” mają to do siebie, że czyta się je dobrze nawet mimo gorszych rozdziałów. Niejednokrotnie zresztą podczas lektury przypominałem sobie to, co pamiętam z dzieciństwa, i zionął wtedy z kart taki nostalgiczny klimat. A to, czego pamiętać nie mogę, autor przywoływał ze swojej młodości, co też ma swoją wartość. „Krótka historia informatyki” to dobry tytuł, ale jestem pewien, że znajdziecie lepszą popularnonaukową pozycję na ten temat.

Bardzo lubię tę serię. Właściwie przeczytałem już wszystkie interesujące mnie „Krótkie historie” – za część się nie zabrałem, uznawszy, że albo dana dziedzina nie jest na tyle ciekawa, albo nie jest na tyle rozległa, by sprawdzić się w formacie krótkich, pobieżnych rozdziałów mających dać jakieś rozeznanie, lecz nie zanudzić wchodzeniem w szczegóły. Z tych powodów nie...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Uwielbiam rzekomo prawdziwe historie niesamowite. Według mnie opisywanie ich sprawdza się najlepiej w krótkiej formie, tj. na kilkunastu lub dwudziestu kilku stronach, bo interesują mnie fakty, a nie filozofowanie autora. Tutaj jest inaczej, bo dostajemy wprowadzenie, potem właściwą treść dość (może nawet zbyt) dokładnie opisaną, a na końcu jeszcze próbę wyjaśnienia i dywagacje. O dziwo, tym razem mi to tak bardzo nie przeszkadzało… kiedy już udało mi się wejść w lekturę, bo muszę przyznać, że czytając pierwszy rozdział, odrzuciłem ten tytuł aż na rok.

Dobór poruszanych tematów uważam za dobry, zaznaczając, iż nie każdy traktuje o czymś nadnaturalnym. Dla przykładu mamy tutaj historię zaginionego człowieka albo opis internetowego fenomenu Slender Mana. Są oczywiście i bardziej niezwykłe przypadki, jak UFO czy duchy. Ważne, że autor nie leci po banałach, a czytelnik z większością treści zetknie się pierwszy raz. Nie są to też jakieś tam legendy albo zasłyszane nieweryfikowalne historyjki – to duże, udokumentowane sprawy, w które znacznie łatwiej uwierzyć.

Same dywagacje autora także były dla mnie akceptowalne – były taką szczyptą literatury popularnonaukowej, która całkiem nieźle wkomponowała się w całość. Oczywiście, można zadać pytanie, czy te próby wytłumaczenia nie odchodziły zbytnio od omawianego tematu, bo czasami miałem takie wrażenie.

Uwielbiam rzekomo prawdziwe historie niesamowite. Według mnie opisywanie ich sprawdza się najlepiej w krótkiej formie, tj. na kilkunastu lub dwudziestu kilku stronach, bo interesują mnie fakty, a nie filozofowanie autora. Tutaj jest inaczej, bo dostajemy wprowadzenie, potem właściwą treść dość (może nawet zbyt) dokładnie opisaną, a na końcu jeszcze próbę wyjaśnienia i...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Znając Blackwooda z opowiadań, wiedziałem, czego oczekiwać, a jednak przeceniłem swoje siły i pomęczyłem się z tą niedługą książką. To, co było dla mnie akceptowalne w krótkich formach, na stu pięćdziesięciu stronach było już zanadto nudne.

Opowieść jest jednowątkowa, choć i ten wątek trudno nazwać pełnoprawnym. Jeśli przeczytacie opis wydania, to właściwie wiecie już wszystko, bo nic więcej się nie wydarza. Bohater jest po prostu tylko coraz bardziej „oczarowany” lasem. Kropka. Są nad tym wszystkim oczywiście blackwoodowskie siły natury, domniemanie czegoś pierwotnego czy nieznanego, jest także klimat weird fiction… i tak cały czas bez wyraźnego progresu w fabule. Nie muszę chyba dodawać, że brak przy tym wszystkim wyraźnego zakończenia? Żeby nie było tak negatywnie: podobało mi się obserwowanie (he-he) „akcji” oczami zmartwionej i kochającej żony, która codziennie zauważa, jak w jej mężu jest coraz mniej miłości do niej, a coraz więcej do lasu.

Żałuję, że to nieokreślone coś, to rzekome zło, które pełni rolę antagonisty, nie było bardziej mięsiste. Nie oczekiwałem jakiegoś potwora – nic w tym stylu, oczekiwałem tylko wyraźniejszych manifestacji, jakiegoś choćby zarysu tego fenomenu.

Znając Blackwooda z opowiadań, wiedziałem, czego oczekiwać, a jednak przeceniłem swoje siły i pomęczyłem się z tą niedługą książką. To, co było dla mnie akceptowalne w krótkich formach, na stu pięćdziesięciu stronach było już zanadto nudne.

Opowieść jest jednowątkowa, choć i ten wątek trudno nazwać pełnoprawnym. Jeśli przeczytacie opis wydania, to właściwie wiecie już...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Nazywanie tej książki zbiorem opowiadań sci-fi jest nieco mylące. Sam spodziewałem się – znając jedynie tytułową historię – twardej fantastyki naukowej, tj. robotów, statków kosmicznych itd. W istocie przydział gatunkowy nie jest tak prosty, o czym czytelnik przekonuje się już na początku, przenosząc się do… starożytnego Babilonu, gdzie poznaje interpretację mitu o Wieży Babel. Pokazuje to, że mamy do czynienia z czymś – z braku lepszego słowa – nieco eksperymentalnym, a autora doceniamy w pierwszej kolejności za pomysłowość. I to pomysłowość co się zowie.

Weźmy choćby właśnie tytułowe opowiadanie, znane z ekranizacji. Wizyta kosmitów nie sprowadza się tutaj do banalnego podboju, lecz do problemu komunikacji z organizmami nie tyle nawet zupełnie obcymi, co w ogóle postrzegającymi rzeczywistość inaczej. Zamiast laserów, mamy semiotykę, zamiast uprowadzeń - lingwistykę. Właściwie każdy utwór ma na siebie intrygujący pomysł. W jednych jest więcej sci-fi, w innych praktycznie nie ma go wcale. Przykładem może być ciągle mocno osadzona w nauce historia badaczki, która odkrywa, że matematyka nie ma sensu, co wywodzi się – trywializuję – z problemu niemożliwości dzielenia przez zero. Czasami i samej nauki jest mniej, jak w przypadku opowiadania o aniołach czyniących cuda. To zresztą niejedyne nawiązanie do religii w zbiorze. Z pożytkiem dla zbioru.

Nie lubisz fantastyki naukowej? Nic nie szkodzi. Nie ona jest tutaj najważniejsza. Najwyżej zmrużysz oczy i odbierzesz wszystko jak jakiś realizm magiczny czy inną poetyckość, a autora weźmiesz po prostu za dobrego twórcę krótszych form literatury pięknej.

Nazywanie tej książki zbiorem opowiadań sci-fi jest nieco mylące. Sam spodziewałem się – znając jedynie tytułową historię – twardej fantastyki naukowej, tj. robotów, statków kosmicznych itd. W istocie przydział gatunkowy nie jest tak prosty, o czym czytelnik przekonuje się już na początku, przenosząc się do… starożytnego Babilonu, gdzie poznaje interpretację mitu o Wieży...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Zbiór to kolejny przedstawiciel, całkiem częstych w literaturze grozy tego typu, opowiadań bez zakończenia. Można oczywiście powiedzieć, że jest ono otwarte, lecz w niektórych przypadkach wymagałoby to naprawdę wiele dobrej woli, ponieważ nie ma nawet wyraźnego punktu kulminacyjnego. Dla mnie zawsze jest to zagwozdka, czy autor wybrał taką kompozycję intencjonalnie, czy zaledwie miał zalążek pomysłu, z którym nie potrafił zrobić nic więcej.

Często takim utworom wiele się wybacza, bo są bardzo dobrze napisane – i tak też jest tym razem. Poza zakończeniami nie brak tutaj niczego, a warsztat pisarski stoi na wysokim poziomie. Głęboko (jak na opowiadania) zarysowani bohaterowie – są; wiarygodny i ciekawy świat przedstawiony – jest; gęsty i mroczny klimat – jeszcze jak; pomysłowość samych historii – no chyba. Symboliki albo jakiejś głębi też nie jest mało, trzeba tylko dać sobie chwilę po przeczytaniu utworu.

Ja bawiłem się nieźle, wiele wyobrażonych scen pozostanie ze mną na dłużej, choć nierzadko byłem zawiedziony tym, że zamiast wyczekiwanego rozwiązania akcji widzę tytuł kolejnego opowiadania.

Zbiór to kolejny przedstawiciel, całkiem częstych w literaturze grozy tego typu, opowiadań bez zakończenia. Można oczywiście powiedzieć, że jest ono otwarte, lecz w niektórych przypadkach wymagałoby to naprawdę wiele dobrej woli, ponieważ nie ma nawet wyraźnego punktu kulminacyjnego. Dla mnie zawsze jest to zagwozdka, czy autor wybrał taką kompozycję intencjonalnie, czy...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Nie miałem wielkich oczekiwań po tej książce – potrzebowałem po prostu krótkiej i lekkiej lektury, której być może uda się mnie wyrwać z czytelniczej niemocy. Patrząc na ten tytuł w tym kluczu, jestem dość usatysfakcjonowany. Zakładałem, że mogę nie dowiedzieć się niczego nowego o Stanach (w końcu wszyscy całkiem dużo o nich wiemy), byłem jednak w małym błędzie. Nie jest to oczywiście literatura podróżnicza z najwyższej półki; bardziej przypomina ona relację koleżanki po powrocie z zagranicy - dużo tutaj samej autorki, a opowieść jest odrobinę chaotyczna.

Nie miałem wielkich oczekiwań po tej książce – potrzebowałem po prostu krótkiej i lekkiej lektury, której być może uda się mnie wyrwać z czytelniczej niemocy. Patrząc na ten tytuł w tym kluczu, jestem dość usatysfakcjonowany. Zakładałem, że mogę nie dowiedzieć się niczego nowego o Stanach (w końcu wszyscy całkiem dużo o nich wiemy), byłem jednak w małym błędzie. Nie jest to...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

To zaledwie moja druga powieść Michelle Paver, ale przez pewne podobieństwa do „Cieni w mroku” mam wrażenie, że pisze ona dość schematyczne utwory. Być może dlatego „Przepaść” nie dostarczyła mi już tyle rozrywki, a podczas czytania odczuwałem lekką nudę. Ostatecznie jednak nie żałuję lektury tej książki, bo po pierwsze na porę zimową była ona jak znalazł, a po drugie osadzona została w interesującym miejscu, jakim są Himalaje i to nie tylko w sensie geograficznym, lecz także kulturowym, pisarka bowiem wypełnia je miejscowym folklorem i ludnością. Sama fabuła także jest dość zgrabna, bohaterowie zaś nakreśleni są wiarygodnie. Mimo narzekań następnej zimy zapewne znów wrócę do pani Paver.

To zaledwie moja druga powieść Michelle Paver, ale przez pewne podobieństwa do „Cieni w mroku” mam wrażenie, że pisze ona dość schematyczne utwory. Być może dlatego „Przepaść” nie dostarczyła mi już tyle rozrywki, a podczas czytania odczuwałem lekką nudę. Ostatecznie jednak nie żałuję lektury tej książki, bo po pierwsze na porę zimową była ona jak znalazł, a po drugie...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Niech mnie dziobią tytułowe Ptaki, jeśli to nie jest świetny zbiór! Przyznam, że to właśnie one skłoniły mnie to sięgnięcia po tę pozycję (nie oglądałem filmu), a w swej literaturoznawczej ignorancji błędnie spodziewałem się, iż będzie to najlepszy utwór tutaj – jest zaś jedynie najbardziej znanym.

Właściwie „Ptaki”, choć dobre, są najprymitywniejsze, jeśli chodzi o dobór środków wyrazu; to po prostu prosty jak drut, choć zgrabnie napisany thriller z ciekawym punktem wyjścia. Na mnie największe wrażenie zrobiła chyba „Jabłonka”, w której to istnieje swoisty związek między zmarłą, nielubianą przezeń żoną głównego bohatera a starym drzewem owocowym. Piękna symbolika, bez dwóch zdań. Wspaniały był „Prowincjonalny fotograf”, umiejętnie łącząc napięcie zakazanego romansu z wglądem w psychikę głównej bohaterki, znudzonej markizy, łaknącej męskiego dotyku na tyle, by zabawiać się (z) miejscowym kaleką. „Monte Verità” doceniam przede wszystkim za ciężki, mglisty klimat; ten oniryzm wprost przywodzi na myśl prozę weird fiction. Bardzo blisko horroru, acz podanego delikatnie, stoi również „Pocałuj mnie jeszcze raz”, w którym pewna tajemnicza dziewczyna pozwala się odprowadzić na cmentarz.

Podsumowując, pani Daphne du Maurier ma do zaoferowania znacznie więcej niż pierwowzór ekranizacji Hitchcocka, czytelnik zaś niech nie obawia się przestarzałej, zbyt naiwnej lub zbyt grzecznej na dzisiejsze czasy prozy.

Niech mnie dziobią tytułowe Ptaki, jeśli to nie jest świetny zbiór! Przyznam, że to właśnie one skłoniły mnie to sięgnięcia po tę pozycję (nie oglądałem filmu), a w swej literaturoznawczej ignorancji błędnie spodziewałem się, iż będzie to najlepszy utwór tutaj – jest zaś jedynie najbardziej znanym.

Właściwie „Ptaki”, choć dobre, są najprymitywniejsze, jeśli chodzi o dobór...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Wypatrzyłem tę książkę jeszcze zanim została wydana na polskim rynku i już niemal zabierałem się za czytanie jej po angielsku, kiedy w sam raz na Halloween pojawiło się tłumaczenie. Oczekiwania miałem spore – nie udało się ich spełnić w całości.

Tytuł zabiera nas w podróż po USA, a my po tej podróży skłonni jesteśmy oczekiwać wiele, bo przecież większość historii o duchach, które oglądaliśmy na ekranie, pochodzi właśnie stamtąd. Piszę o filmach nieprzypadkowo, bo część obiektów opisywanych w książce czytelnik może znać właśnie z dziesiątej muzy, jak np. dom pani Winchester. Warto od razu podkreślić, że na tapet nie są brane tylko budynki prywatne, lecz także gmachy publiczne czy też większe obszary miejskie, a nawet całe miasta (Detroit i Czerwony Karzeł). Na duży plus zasługuje kompleksowe podejście do tematu i tak w przypadku choćby szpitala psychiatrycznego autor zapoznaje nas z całym tłem problemu osób psychicznie chorych w dawnych czasach, po czym próbuje dociec genezy strasznych historii z nim związanych. Znacznie więcej tutaj „ratio” niż romantycznej wiary w tzw. nieznane.

Kłopotliwy był dla mnie styl, w jakim książka została napisana. Lektura mało mnie ekscytowała, być może za sprawą zbytniego teoretyzowania albo wgłębiania się w to, co dla mnie jest interesujące na płytszym poziomie. Przechodziło mi nawet przez głowę przerwanie tej amerykańskiej podróży, ale ostatecznie dotarłem do jej końca i chyba nie żałuję.

Wypatrzyłem tę książkę jeszcze zanim została wydana na polskim rynku i już niemal zabierałem się za czytanie jej po angielsku, kiedy w sam raz na Halloween pojawiło się tłumaczenie. Oczekiwania miałem spore – nie udało się ich spełnić w całości.

Tytuł zabiera nas w podróż po USA, a my po tej podróży skłonni jesteśmy oczekiwać wiele, bo przecież większość historii o...

więcej Pokaż mimo to

Okładka książki Zaświaty. Historie prawdziwe Ed Warren, Lorraine Warren, Cheryl A. Wicks
Ocena 6,7
Zaświaty. Hist... Ed Warren, Lorraine...

Na półkach:

Kolejny zbiór paranormalnych historii Warrenów. W porównaniu do dwu pierwszych pozycji z serii: „Nawiedzeń” i „Opętań” jest tutaj więcej (na ile pamiętam) teoretyzowania i wprowadzania w kulisy profesji autorów, a nawet ich życia prywatnego. Książka ma zresztą formę wykładu, albo inaczej – składają się na nią spisane wystąpienia Warrenów podczas prelekcji. Tytuł kojarzył mi się przez to z „Demonologami”, choć tamta pozycja jest i straszniejsza, i lepsza.

W „Zaświatach” przypadków jest dziewięć. Podzielone są one na trzy części, które można z grubsza nazwać: duchy, opętania, inne tajemnice. W skład tego ostatniego wchodzi sprawa Wielkiej Stopy i musimy przyznać, że tego Warrenowie jeszcze nie grali. Poza tym czytelnik znajdzie choćby rozdział o Amityville, a i reszta jest całkiem interesująca. Są także osobne części poświęcone autorom oraz badaniu zjawisk paranormalnych.

Kolejny zbiór paranormalnych historii Warrenów. W porównaniu do dwu pierwszych pozycji z serii: „Nawiedzeń” i „Opętań” jest tutaj więcej (na ile pamiętam) teoretyzowania i wprowadzania w kulisy profesji autorów, a nawet ich życia prywatnego. Książka ma zresztą formę wykładu, albo inaczej – składają się na nią spisane wystąpienia Warrenów podczas prelekcji. Tytuł kojarzył mi...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Od utworów Agathy Christie oczekiwalibyśmy, że nawet pomimo paranormalnego zabarwienia na samym końcu wytłumaczenie ich intryg okaże się w stu procentach racjonalne – i w części opowiadań faktycznie tak się dzieje, a dekonstrukcja naszych spirytystycznych czy ezoterycznych złudzeń przynosi dużo radości. Całkiem wiele jest w antologii jednak historii od początku do końca niewytłumaczalnych (i niewytłumaczonych, jak choćby ta o upiornej lalce), które będą gratką dla miłośników horrorów, nawet jeśli twardej grozy tutaj nie uświadczą. Czytając „Śmierć…” miałem również wrażenie, że składają się na nią utwory często nieco „brudniejsze” albo po prostu lekko odstające/uwolnione od tego, do czego przyzwyczaiła nas królowa kryminału. Tak czy inaczej, bardzo dobrze się bawiłem, czytając ten zbiór.

Od utworów Agathy Christie oczekiwalibyśmy, że nawet pomimo paranormalnego zabarwienia na samym końcu wytłumaczenie ich intryg okaże się w stu procentach racjonalne – i w części opowiadań faktycznie tak się dzieje, a dekonstrukcja naszych spirytystycznych czy ezoterycznych złudzeń przynosi dużo radości. Całkiem wiele jest w antologii jednak historii od początku do końca...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Ogólnie rzecz biorąc, jest to bardzo dobry zbiór opowiadań, a nawet więcej: jeden z lepszych w dorobku Stephena Kinga. Na książkę składają się cztery dość różne utwory oraz posłowie autora, w którym tradycyjnie tłumaczy, skąd wziął na nie pomysły.

„Telefon…” uważam za najsłabszą część antologii, co nie oznacza bynajmniej, że jest zły. Mamy tutaj typowo kingowskie klimaty: młody chłopak, dorastanie, problemy w szkole i prosty zalążek fabuły, który umiejętnie rozbudowano, a wszystko to w nostalgicznym sosie.

„Życia Chucka” jest wspa-nia-łe! I wzruszające. Pierwsza dziesiątka opowiadań mistrza jak nic. Sam wątek grozy jest tutaj mało istotny – to dodatek wpleciony w bardziej obyczajową opowieść o życiu i o śmierci oraz o życiu w kontekście śmierci, a stary dobry Stevie potrafi o tym pięknie pisać. Widziałem opinie, że pierwszy rozdział był niepotrzebny, lecz nijak nie mogę się z tym zgodzić. To był świetny zabieg nadający kolejnym rozdziałom jakiegoś magicznego ciężaru.

Tytułowemu opowiadaniu poświęcono najwięcej stron, a ja miałem problemy, żeby dobrze w nie wejść. Jest to swoista kontynuacja „Outsidera”, więc jeśli czytelnik nie zna tej powieści lub chociażby serialu na jej podstawie, może mieć jeszcze większe problemy niż ja. Historia jest jednakże ciekawa i trzymająca w napięciu.

„Szczur” – miałem wrażenie, że już gdzieś to czytałem, ale przecież motyw zastosowany w opowiadaniu nie jest niczym oryginalnym. Choć trzeba przyznać, że King podchodzi do niego w interesujący sposób. Podobał mi się także cały anturaż głównego wątku, a więc leśny domek w czasie trwającej kilka dni zawieruchy, oraz bardzo dobrze napisane tło głównego bohatera.

Ogólnie rzecz biorąc, jest to bardzo dobry zbiór opowiadań, a nawet więcej: jeden z lepszych w dorobku Stephena Kinga. Na książkę składają się cztery dość różne utwory oraz posłowie autora, w którym tradycyjnie tłumaczy, skąd wziął na nie pomysły.

„Telefon…” uważam za najsłabszą część antologii, co nie oznacza bynajmniej, że jest zły. Mamy tutaj typowo kingowskie klimaty:...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Tytuł jest nieco mylący, sugeruje on bowiem, że każdy rozdział traktuje o jakimś paranormalnym fenomenie. Tak natomiast nie jest (co niekoniecznie jest wadą), a adekwatniejszym tytułowym określeniem byłaby „tajemnica”. Książka nie tylko przez wybór niektórych tematów, ale też przez sposób opisywania, kojarzyła mi się z pozycjami, w których bierze się na tapet zagadki dziejowe, niby od strony historycznej, ale snując przy tym odważniejsze i mniej racjonalne teorie. Tutaj ton jest bardzo podobny, wyważony.

Tytuł jest nieco mylący, sugeruje on bowiem, że każdy rozdział traktuje o jakimś paranormalnym fenomenie. Tak natomiast nie jest (co niekoniecznie jest wadą), a adekwatniejszym tytułowym określeniem byłaby „tajemnica”. Książka nie tylko przez wybór niektórych tematów, ale też przez sposób opisywania, kojarzyła mi się z pozycjami, w których bierze się na tapet zagadki...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Książka zawiera opowieści o polskich duchach i miejscach nawiedzonych. Tyle wiedziałem przed rozpoczęciem czytania, nie wiedziałem natomiast, że dotyczy to głównie zamków i historii z nimi związanych, które datują się przeważnie na odległe czasy średniowiecza. Taki wybór ma swoje zalety: jeśli ktoś szuka tego typu opowieści, ma je w jednym miejscu podane dość szczegółowo z uwzględnieniem tła historycznego.

Dla mnie zakres czasowy był jednak bardziej wadą. Po tytule i okładce oczekiwałem – być może błędnie – relacji nowszych, dwudziestowiecznych. Te zawarte w książce trącą, co naturalne, legendarnością; nie mogłem się wyzbyć odbierania ich jako takich pół-poważnych ciekawostek opowiadanych przez przewodnika w obiekcie turystycznym. W opowieściach o zjawiskach paranormalnych ważne jest, aby czytelnik miał choćby złudzenie, że coś jest na rzeczy, a tutaj z racji odległych w czasie wydarzeń było to po prostu bardzo trudne. Choć, przyznam, z czasem i ja dałem się przekonać, tym bardziej że niejednokrotnie autor kończy na współczesnych obserwacjach nieznanego.

Również sposób opisu nie przypadł mi do gustu. Być może pan Zdzienicki jest historykiem, a być może pisanie o zjawach w zamkach w sposób inny niż „historyczny” nie ma sensu, lecz dla mnie za dużo jest tu wspomnianego już tła. Wzmianki o kolejnych kolejach dziejowych czy postaciach nudziły mnie. Ponadto często w ramach jednego rozdziału (a więc jednego obiektu) mamy do czynienia z kilkoma wątkami, kilkoma duchami, kilkoma opowieściami, co skutkowało w moim odczuciu brakiem płynności i niejakim chaosem.

Jestem miłośnikiem relacji o duchach, tym bardziej tych z Polski, niemniej te oceniane nie spełniły moich oczekiwań. Mimo niektórych ciekawych przypadków, czytałem tę książkę nadzwyczaj długo, a w pewnym momencie chciałem ją nawet odstawić. Mimo to doceniam kronikarskie zacięcie autora, a sam tytuł mogę polecić o tyle, o ile szukasz historii o duchach ze średniowieczną proweniencją albo przeczytałeś już wszystkie inne podobne pozycje.

Książka zawiera opowieści o polskich duchach i miejscach nawiedzonych. Tyle wiedziałem przed rozpoczęciem czytania, nie wiedziałem natomiast, że dotyczy to głównie zamków i historii z nimi związanych, które datują się przeważnie na odległe czasy średniowiecza. Taki wybór ma swoje zalety: jeśli ktoś szuka tego typu opowieści, ma je w jednym miejscu podane dość szczegółowo z...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

To aż dwa zbiory opowiadań wydanych w jednej książce, co przekłada się na ponad trzydzieści, dość krótkich, samodzielnych utworów. Utworów podobnych co do miejsca akcji, bo prawie wszystkie rozgrywają się jeśli nie w Buenos Aires, to w Argentynie. Siłą rzeczy jest tutaj dużo południowoamerykańskiego kolorytu, z którego autorka naturalnie czerpie, co wychodzi czytelnikom na dobre. Sam miałem pewne obawy, jako że nie jestem miłośnikiem tamtego regionu świata, lecz tym bardziej „Niebezpieczeństwa…” ożywiły moją literacką przygodę – były tym, czym dla podniebienia danie obcej kuchni.

W tych dość ponurych okolicznościach: slumsów, zanieczyszczonych miast, bezprawia policji, przemocy karteli narkotykowych autorka prowadzi historie dziwaczne, często o otwartym zakończeniu (w kilku przypadkach jest ono niestety na tyle otwarte, że go właściwie nie ma). Z rzadka niedaleko im do groteski, czasami bliżej literatury kobiecej (mało która bohaterka jest tu w szczęśliwym związku), ale wszystkie (no, prawie wszystkie) opowiadania trzymają dobry poziom. Zdecydowanie trzeba pochwalić Marianę Enriquez za pomysłowość, lecz także za dobre pióro, co skutkuje utworami, które zapamięta się na długo.

To aż dwa zbiory opowiadań wydanych w jednej książce, co przekłada się na ponad trzydzieści, dość krótkich, samodzielnych utworów. Utworów podobnych co do miejsca akcji, bo prawie wszystkie rozgrywają się jeśli nie w Buenos Aires, to w Argentynie. Siłą rzeczy jest tutaj dużo południowoamerykańskiego kolorytu, z którego autorka naturalnie czerpie, co wychodzi czytelnikom na...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Senne, górskie uzdrowisko pewnej jesieni ponad sto lat temu... Nietrudno się domyślić, że czas i miejsce akcji są mocnymi stronami powieści. Autorka, doskonale czująca się w tych realiach, wykreowała wiarygodny świat, a jej język i pisarstwo mają w sobie coś z literatury tamtej epoki. Nie ma się wrażenia stylizacji czy imitacji; równie dobrze „Empuzjon” mógłby powstać przed wiekiem. Kolejnym mocnym punktem są bohaterowie, a przede wszystkim ich rozmowy, doskonale wpisujące się w to, co napisałem powyżej.

Pewien problem mam za to z akcją. Przede wszystkim nie jestem przekonany do jej, zaburzonej – mógłbym powiedzieć – kompozycji. Przez większość powieści akcja toczy się bardzo powoli; subtelne wydarzenia bardziej utrzymują ją w jakimkolwiek ruchu niż posuwają. To samo w sobie nie jest złe, bo współgra z leniwym tempem życia kuracjuszy w wiosce u podnóża Karkonoszy, lecz w połączeniu z nagłym, a nawet przedwczesnym, punktem kulminacyjnym, sprawia wrażenie złego wyważenia. „Ciekawe, jak to zamierza się skończyć na tych kilkudziesięciu stronach”, pytałem siebie, będąc objętościowo przy końcu książki, fabularnie zaś – w jej środku.

A kończyć zaczęło się od mało wiarygodnego działania bohatera, równie niepasującego jak samo nadejście zakończenia. Nie podejrzewam o nic naszej noblistki, którą cenię choćby za „Prawiek…”, najnowsze jej działo przywodzi jednak na myśl książkę, którą autor się znudził: pisał, pisał, a potem z jakiegoś powodu mu się odechciało i postanowił ją w pośpiechu zamknąć na etapie, w jakim się znajdowała. Być może nie mając pomysłu, jak doprowadzić do rozwiązania akcji w odpowiednim tempie.

Historia sama w sobie jest jednakże zasadniczo dobra od początku do końca. Pomysł, który za nią stoi, także. Warto również pochwalić klimat „Empuzjonu”; ja te wszystkie wydarzenia wyobrażałem sobie w spłowiałych barwach – może wyblakłych w wakacyjnym słońcu, a może takich jak ze starych filmów kostiumowych oglądanych w leniwe niedzielne popołudnie.

Senne, górskie uzdrowisko pewnej jesieni ponad sto lat temu... Nietrudno się domyślić, że czas i miejsce akcji są mocnymi stronami powieści. Autorka, doskonale czująca się w tych realiach, wykreowała wiarygodny świat, a jej język i pisarstwo mają w sobie coś z literatury tamtej epoki. Nie ma się wrażenia stylizacji czy imitacji; równie dobrze „Empuzjon” mógłby powstać przed...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Orbitowski znów, podobnie jak w „Kulcie”, stosuje ramę narracyjną, tym razem jest to plik komputerowy, do którego bohater, Dustin, swobodnie dopisuje (jak do pamiętnika) historię opowiadaną mu przez matkę. Fabuła toczy się więc dwutorowo: główny tor należy do burzliwej młodości Heleny Barskiej; boczny – do teraźniejszości obojga.

Historia, choć bazująca na faktach, do pewnego stopnia jest banalna: zakazana miłość (przejaskrawionego nieco) bad boya i panny z dobrego domu – co, sądząc po opiniach, nie tylko dla mnie było mało interesujące. Potem, już w drugiej ćwierci powieści, pojawia się wątek, na który pewnie połowa z nas (pamiętających początki Orbitowskiego) czekała, czyli wpadnięcie niezidentyfikowanego obiektu latającego do basenu portowego w Gdyni, i akcja powoli nabiera tempa. Obawiałem się, że autor „wyrósł” już całkowicie z twórczości grozy i oleje możliwy nadnaturalny wymiar tamtego zdarzenia; że będzie to tylko epizod, tło, element wprowadzony głównie pod promocję… ale nie. Wątek ten co prawda szybko schodzi na dalszy plan, pozostaje w zawieszeniu, lecz ostatecznie wraca i okazuje się istotny dla fabuły. A wszystko to z jakimś umiarem, przez co nawet twardo stąpający po ziemi czytelnicy załapią tę konwencję. Niemniej historia tak czy siak nie porywa, a do tego chyba zbyt mocno musimy przymknąć oko na pewne jej zwroty. I to nie tylko te pojawiające się w opowieści Heleny.

Jednym z takich mało wiarygodnych zabiegów była transformacja głównego bohatera: na początku słowa matki traktuje dosyć chłodno, później – powiedzmy – mocno się to zmienia. Dla mnie idzie to za daleko, nie do końca rozumiem tak głębokie przeżywanie tego, co było (albo i nie było) kilkadziesiąt lat wcześniej. Dziwnym była też dla mnie swoista komunikacja pomiędzy żoną a Dustinem poprzez jej wpisy do pliku. Być może i wprowadza to ciekawą perspektywę na zachowania oraz stan psychiczny głównego bohatera, ale nie do końca to kupuję. Natomiast poza tym bohaterowie zbudowani są bardzo dobrze, jak na Orbitowskiego przystało; miałem wrażenie, że jest w nich też coś z pisarstwa Małeckiego.

„Chodź ze mną” to dobra powieść, w której na pewno udało się pokazać, że życie granatowiejące w swoim zmierzchu było przecież kiedyś barwnym, jasnym, pełnym wrażeń przedpołudniem. Niestety, głównie na początku, brak w niej dynamizmu i czegoś, co by do niej przykuwało. Jeśli ktoś lubi historie miłosne, czym ta książka w dużej mierze jest, zapewne będzie się bawił lepiej niż ja. No i muszę na końcu wspomnieć o zbyt częstym lokowaniu Inmedio, bo za którymś razem czułem się jak podczas przerwy reklamowej.

Orbitowski znów, podobnie jak w „Kulcie”, stosuje ramę narracyjną, tym razem jest to plik komputerowy, do którego bohater, Dustin, swobodnie dopisuje (jak do pamiętnika) historię opowiadaną mu przez matkę. Fabuła toczy się więc dwutorowo: główny tor należy do burzliwej młodości Heleny Barskiej; boczny – do teraźniejszości obojga.

Historia, choć bazująca na faktach, do...

więcej Pokaż mimo to