-
ArtykułyPisarze patronami nazw ulic. Polscy pisarze i poeci na początekRemigiusz Koziński38
-
ArtykułyOgromny dom pełen książek wystawiony na sprzedaż w Anglii. Trzeba za niego zapłacić fortunęAnna Sierant6
-
ArtykułyPaul Auster nie żyje. Pisarz miał 77 latAnna Sierant6
-
ArtykułyWyzwanie czytelnicze Lubimyczytać. Temat na maj 2024Anna Sierant978
Biblioteczka
Ekskluzywny Grand Hotel w Sopocie to miejsce, w którym splatają się drogi kilkorga obcych sobie ludzi. Każde z nich niesie własny bagaż doświadczeń i ma za sobą dość pokręconą historię. Są to ludzie niby zwyczajni, a jednak ze wszech miar oryginalni: skromny i kulturalny bezdomny, który potajemnie dba o kwiaty w przyhotelowym ogrodzie i do młodej kobiety mówi „panienko”; dziennikarka odczuwająca więź z kloszardami; ewangelicki pastor, którego dziadek służył w SS; rosyjska pokojówka zakochana w twórczości Brodskiego i Achmatowej; znudzona żona przedsiębiorcy, inwestująca jego pieniądze w swojego młodszego kochanka. Każda postać stworzona wg tego samego schematu: pan/pani koniecznie dwojga imion plus banalne nazwisko, dziadkowie byli… rodzice zajmowali się… wychowywał/a się w …, studiował/a… (bo oczywiście znakomite wykształcenie ma większość postaci), jedyna/y kobieta/mężczyzna którą/ego kiedykolwiek kochał/a, itd. Cały czas miałam wrażenie, że ci bohaterowie są jeśli nie kompletnie nieautentyczni, to przynajmniej mało przekonujący. Nie podobał mi się sposób prowadzenia narracji, podawanie czytelnikowi wszystkiego jak na tacy-o nie, wszystko musi być dokładnie wyjaśnione, żeby nikt nie miał żadnych wątpliwości. Najlepiej kilka razy powtórzyć co, jak i dlaczego. Takie przydługie tyrady, jak ta tłumacząca, dlaczego Andy został utrzymankiem bogatej kobiety, strasznie mnie irytowały. Nawet w zakończeniu nie możemy liczyć na chociażby cień niedopowiedzenia. Dalsze losy bohaterów, dokładnie 12 miesięcy od pobytu w Grandzie, zostały zrelacjonowane w najdrobniejszych szczegółach. Uff, wreszcie koniec. Jestem „na nie”.
Ekskluzywny Grand Hotel w Sopocie to miejsce, w którym splatają się drogi kilkorga obcych sobie ludzi. Każde z nich niesie własny bagaż doświadczeń i ma za sobą dość pokręconą historię. Są to ludzie niby zwyczajni, a jednak ze wszech miar oryginalni: skromny i kulturalny bezdomny, który potajemnie dba o kwiaty w przyhotelowym ogrodzie i do młodej kobiety mówi „panienko”;...
więcej mniej Pokaż mimo to
Lubimy marynistyczne klimaty, więc dziś w roli głównej morze, a właściwie… cztery morza. I do tego arktyczne.
Monika Witkowska to dziennikarka i podróżniczka. Ilością odbytych przez nią wypraw (150 krajów na wszystkich kontynentach!), ale też aktywnościami, którym się oddaje (nurkowanie, windsurfing, rafting, kanioning, hydrospeed, wymieniać dalej?:)), można byłoby obdzielić kilka osób. Interesująca postać, a książka „Kurs Czukotka” (o której poniżej) zgarnęła Nagrodę Magellana w kategorii „książka podróżnicza” na Warszawskich Targach Książki. Ponadto pozycja wydana przez National Geographic, a jak NG, to superwydanie (zdjęcia!). I jak tu się nie zainteresować?
Od razu uprzedzę wszystkich, którym słówko „marynistyczne” w pierwszym akapicie przywiodło na myśl książki K. O. Borchardta czy powieści spod znaku Miniatur Morskich, że „Kurs Czukotka” nie ma z nimi wiele wspólnego. Właściwie tylko jedno, temat przewodni: morze. Jak twierdzi sama autorka, jej książka to „nic innego jak prowadzony w czasie rejsu blog uzupełniony o arktyczne ciekawostki”. Autorka, relacjonując wyprawę, niemal mimochodem „sprzedaje” nam również mnóstwo ciekawych informacji o technicznych szczegółach rejsu, oglądanej faunie i florze czy spotkaniach z fascynującą kulturą ludów Arktyki. Znalazło się też miejsce dla nieco „poważniejszych” tematów, jak adopcja małych Czukczenek przez słynnego podróżnika Amundsena, zakładanie gułagów na Czukotce czy samobójstwa wielorybów. Przyznaję, że choć opis na okładce mówi o „wielu przygodach” na czterech arktycznych morzach, to jednak mi podczas lektury brakowało momentami dynamiki i większych emocji. Mimo wszystko polecam-nawet jeśli okolice Syberii to ostatnie, o czym chcielibyście czytać podczas zbliżających upalnych, wakacyjnych dni.
Lubimy marynistyczne klimaty, więc dziś w roli głównej morze, a właściwie… cztery morza. I do tego arktyczne.
Monika Witkowska to dziennikarka i podróżniczka. Ilością odbytych przez nią wypraw (150 krajów na wszystkich kontynentach!), ale też aktywnościami, którym się oddaje (nurkowanie, windsurfing, rafting, kanioning, hydrospeed, wymieniać dalej?:)), można byłoby...
W „Sierocych pociągach” na uwagę zasługuje z pewnością fakt podjęcia trudnego i wymagającego tematu (akcja przesiedleń amerykańskich sierot w pierwszej połowie XX wieku). Jest to-jak dotąd-książka najbardziej współczesna spośród wszystkich pozostałych ze "Szmaragdowej Serii". W pierwszej kolejności poznajemy bowiem Molly, kilkunastoletnią dziewczynę z problemami, żyjąca niemal „tu i teraz”- akcja książki rozpoczyna się w 2011 roku. Następnie cofa się, dzięki wspomnieniom starszej pani poznanej przez bohaterkę, do lat 30. XX wieku, by w dalszych partiach książki nieustannie przeplatać się ze teraźniejszością. Muszę przyznać, że ten zabieg zupełnie nie przypadł mi do gustu. Zupełnie nie wyczułam tego świetnego klimatu z pozostałych książek, na który bardzo liczyłam, zwróciłam za to uwagę pewne niedostatki w warstwie językowej. „Sieroce pociągi” to jak do tej pory najsłabsza spośród książek Szmaragdowej Serii, które trzymają naprawdę wyrównany poziom, mimo że każda z nich jest innego autorstwa.
W „Sierocych pociągach” na uwagę zasługuje z pewnością fakt podjęcia trudnego i wymagającego tematu (akcja przesiedleń amerykańskich sierot w pierwszej połowie XX wieku). Jest to-jak dotąd-książka najbardziej współczesna spośród wszystkich pozostałych ze "Szmaragdowej Serii". W pierwszej kolejności poznajemy bowiem Molly, kilkunastoletnią dziewczynę z problemami, żyjąca...
więcej mniej Pokaż mimo to
Do „Kobiet Łazarza” podeszłam dość podejrzliwie. O różnych obliczach miłości napisano już wiele i to naprawdę niezłych książek, więc przebić się z czymś oryginalnym w tym temacie jest sporą sztuką. Ale uważam, że ta sztuka udała się właśnie Marinie Stepnovej.
Postacią, wokół której zbudowana jest cała opowieść, jest genialny fizyk Łazarz Lindt. Jego wyrazista, dominująca osobowość przewija się przez karty całej książki, jednak to nie on, a znaczące w jego życiu kobiety, są prawdziwymi bohaterkami książki. Miłość w tej powieści jest w dużej mierze nieszczęśliwa, niespełniona, uwikłana, połączona z odrzuceniem, nienawiścią i mnóstwem negatywnych emocji, jednak urzekający, poetycki język, którym posługuje się autorka sprawia, że opowiedziana historia daleka jest od schematyzmu i banału.
Do „Kobiet Łazarza” podeszłam dość podejrzliwie. O różnych obliczach miłości napisano już wiele i to naprawdę niezłych książek, więc przebić się z czymś oryginalnym w tym temacie jest sporą sztuką. Ale uważam, że ta sztuka udała się właśnie Marinie Stepnovej.
Postacią, wokół której zbudowana jest cała opowieść, jest genialny fizyk Łazarz Lindt. Jego wyrazista, dominująca...
Główną bohaterką powieści Kate Atkinson jest… no właśnie nie wiadomo, kto. Wiemy, że jest to dziewczynka urodzona w 1910 roku podczas zamieci śnieżnej w jednym z angielskich hrabstw. Chociaż zaraz, zaraz… Tak właściwie to ona przecież umarła… I to nie raz.
Może temat wielokrotnego przeżywania swojego życia pojawiał się już w literaturze, ale Kate Atkinson wykorzystała go w sposób doskonały. Na początku czytelnika intryguje fakt kilkakrotnego opowiadania właściwie tej samej historii, jednak dość szybko orientuje się w konwencji i zaczyna czekać, może nawet lekko znudzony, która wersja będzie „tą prawdziwą”. Aż tu nagle zupełnie mimochodem okazuje się, że to właśnie przeżywanie z bohaterami kolejnych alternatywnych historii jest w tym wszystkim najciekawsze. Dodam, że utrzymanie przez autorkę tego samego równego toku narracji na 560 stronach i mimo powtarzalności pewnych motywów nie znudzenie nią czytelnika, zasługuje na uznanie i jest dużym atutem tej książki.
Główną bohaterką powieści Kate Atkinson jest… no właśnie nie wiadomo, kto. Wiemy, że jest to dziewczynka urodzona w 1910 roku podczas zamieci śnieżnej w jednym z angielskich hrabstw. Chociaż zaraz, zaraz… Tak właściwie to ona przecież umarła… I to nie raz.
Może temat wielokrotnego przeżywania swojego życia pojawiał się już w literaturze, ale Kate Atkinson wykorzystała go w...
Już w przedmowie spodobało mi się zdanie, które dobrze oddaje sedno tej książki: „Władcy wszystkich epok i kultur […] nie byli i nadal nie są zdolni pojąć, że idee są silniejsze od ustaw” (s.7). Między innymi o literaturze jako nośniku idei i konsekwencjach z tego płynących opowiada „Krótka historia książek zakazanych”. W pierwszej chwili pomyślałam, że ma ona dość nieadekwatny tytuł. W końcu dzieje tępienia literatury wcale nie są takie krótkie, bo sięgają już starożytności. Po kilkudziesięciu stronach stwierdziłam jednak, że tytuł jest jak najbardziej stosowny. Werner Fuld zabiera nas w podróż meandrami historii, prezentując dużą dawkę rzetelnej, choć skondensowanej na 330 stronach wiedzy. „Krótka historia…” naszpikowana jest datami, postaciami, faktami historycznymi, cytatami i źródłami bibliograficznymi, ale czytanie jej absolutnie nie przypomina zakuwania dziejów ludzkości w pigułce. Wręcz przeciwnie, Fuld pisze przystępnie i barwnie, w jakiś podstępny i nie odkryty przeze mnie sposób sprawiając, że książka jest wciągająca. Być może przyczynia się do tego rezygnacja z chronologicznego odnotowywania faktów-autor z lekkością przeskakuje z epoki na epokę, kontynentu na kontynent, krąży między mnóstwem postaci: pisarzami, politykami, duchownymi, co na mnie zrobiło wrażenie dosłownie sypania niezliczoną ilością osobliwych historii jak z rękawa. Przypomina przy tym zarówno przypadki dramatyczne, jak i zaskakujące, czy wręcz kuriozalne, tworząc swoisty katalog powodów, dla których zakazywano czytania i niszczono książki- od występków przeciwko moralności, wierze Kościoła, obowiązującej ideologii państwowej, przez dobre obyczaje czy ogólnie przyjęte normy społeczne. Na tym tle szczególnie ciekawe wydały mi się opisy wszelkich przejawów autocenzury – sytuacjom, w których to autor z własnej woli niszczy swoje dzieła również poświęcono miejsce w tej książce.
Werner Fuld opowiada historię książek prześladowanych i niszczonych, jednak moim zdaniem ma ona budujący wydźwięk. W końcu tak wiele udało się ocalić od zapomnienia, a wiele z tych, które miały być skazane na całkowite potępienie, należy dziś do kanonu światowej literatury. Literatura to potężna siła, ot co!
Już w przedmowie spodobało mi się zdanie, które dobrze oddaje sedno tej książki: „Władcy wszystkich epok i kultur […] nie byli i nadal nie są zdolni pojąć, że idee są silniejsze od ustaw” (s.7). Między innymi o literaturze jako nośniku idei i konsekwencjach z tego płynących opowiada „Krótka historia książek zakazanych”. W pierwszej chwili pomyślałam, że ma ona dość...
więcej Pokaż mimo to