-
ArtykułyCzytasz książki? To na pewno…, czyli najgorsze stereotypy o czytelnikach i czytaniuEwa Cieślik239
-
ArtykułyPodróże, sekrety i refleksje – książki idealne na relaks, czyli majówka z literaturąMarcin Waincetel11
-
ArtykułyPisarze patronami nazw ulic. Polscy pisarze i poeci na początekRemigiusz Koziński41
-
ArtykułyOgromny dom pełen książek wystawiony na sprzedaż w Anglii. Trzeba za niego zapłacić fortunęAnna Sierant17
Biblioteczka
2017-04-21
2016-11-29
Nigdy nie jest się za dorosłym na to, by usiąść w wygodnym fotelu i z kredkami w dłoni oddać się niesamowitej, a w dodatku relaksującej podróży pełnej barw, zabawy i zapomnienia. Nie trzeba być także drugim Picasso, da Vincim czy Michałem Aniołem, żeby kolorować i czerpać z tego dziecięcą i niczym niezmąconą radość.
Od chwili, gdy zapanowała moda na tzw. antystresowe kolorowanie, rynek został zalany mnóstwem pozycji traktujących o takiej właśnie formie relaksu dla dorosłych – azteckie wzory, zwierzęta, zabytki czy japońskie inspiracje to jedne z licznych budzących zachwyt i oczarowanie kupujących, którzy następnie za pomocą kredek nanoszą na kartki kolory, jakie podpowiada im wyobraźnia.
Ja również uzależniłam się od takiej formy odpoczynku, ale postawiłam na kolorowanki filmowe i dzięki wydawnictwu Harper Collins po raz kolejny miałam okazję wejść do świata stworzonego przez J.K. Rowling.
Licząca 80 stron kolorowanka Fantastyczne zwierzęta i jak je znaleźć. Magiczne miejsca i postacie zabiera fanów w podróż po Nowym Jorku z lat trzydziestych – pełnym tajemniczych uliczek i powstających wieżowców, ale nie tylko. Można również – mocą własnej wyobraźni – pokolorować Newta i jego przyjaciół, magiczna artefakty, rekwizyty, a nawet tytułowe fantastyczne zwierzęta.
Bardzo dużym plusem jest dobra jakość papieru, niezwykle ważna dla osób, które bez wyczucia mocno przyciskają do niego kredki – zapewniam, że nic nie przebija na drugą stronę, co było dość uciążliwe w poprzednich potterowych kolorowankach.
Kolejną rzeczą, która zasługuje na pochwałę, jest okładka ze śliskiego tworzywa – dzięki temu brudne od kredek palce nie pozostawią na niej żadnych śladów i nawet po długotrwałym używaniu będzie wyglądać estetycznie. Zaznaczyć trzeba, że po obu jej stronach – na początku oraz na końcu – znajdują się również kolorowe obrazki z filmu, mające pomóc w odwzorowaniu szczegółów.
Jedyne, do czego tak naprawdę mogłabym się przyczepić, to brak wzornika z prawdziwego zdarzenia. Zdjęcia, które zawiera kolorowanka, są zbyt małe i jest ich zdecydowanie za mało. Dlatego perfekcjonistom pozostaje szukać przykładów w internecie bądź zdać się na własną wyobraźnię.
Moim zdaniem warto zaopatrzyć się w tę kolorowankę nie tylko ze względu na piękne wydanie. Jest to znakomita odskocznia od codzienności – ale zaznaczam, że niełatwa. Niektóre elementy są naprawdę malutkie i trzeba mieć dużo cierpliwości i samozaparcia, żeby skończyć to, co się zaczęło.
Nigdy nie jest się za dorosłym na to, by usiąść w wygodnym fotelu i z kredkami w dłoni oddać się niesamowitej, a w dodatku relaksującej podróży pełnej barw, zabawy i zapomnienia. Nie trzeba być także drugim Picasso, da Vincim czy Michałem Aniołem, żeby kolorować i czerpać z tego dziecięcą i niczym niezmąconą radość.
Od chwili, gdy zapanowała moda na tzw. antystresowe...
2016-03-10
Detektyw Peter Deckerson dostaje nową sprawę, tym razem dotyczy ona kobiety, która została znaleziona powieszona na kablu, ze zmasakrowaną twarzą. Kobietę odnalazł robotnik, który przyszedł szybciej do pracy, by posprzątać przed wizytą klienta, a gdy wszedł do budynku, ta była już trupem. W czasie śledztwa wychodzi na jaw, że zabitą jest miła pielęgniarka. Deckerson musi dowiedzieć się, dlaczego ktoś miałby zabić osobę, która miała dużo przyjaciół, a w pracy była bardzo oddana pacjentom. Jednak to nie jest takie łatwe, a im dłużej trwa śledztwo, tym więcej pojawia się pytań, za to brakuje na nie odpowiedzi. Okazuje się bowiem, że pielęgniarka Adrianna Blanc miała podwójne życie: za dnia była miłą i przykładną kobietą, za to nocą... no właśnie – co takiego odkrywa detektyw?
Nagle okazuje się, że prawie wszyscy mieli motyw, by zabić. Co takiego ukrywają i co ukrywała Adrianna. Jakby tego było mało, znika dobra znajoma Petera – Terry – oraz jej mąż, który kilka tygodni temu ją pobił. Zostaje tylko ich piętnastoletni syn Gabe, który nic nie wie i boi się o matkę. Czy detektyw Deckerson rozwiąże obie sprawy?
Początek jest intrygujący: od pierwszym stron wyczuwamy bowiem tajemnicę i ogromne napięcie między bohaterami. Książka zawiera bardzo dużo wątków i jeszcze więcej postaci, ale to tylko plus tej historii. Właściwie do ostatnich stron nie mogłam odgadnąć, kto zabił, czytałam więc zaciekawiona, a co więcej – bardzo polubiłam detektywa, który moim zdaniem nadaje tej książce specyficznego klimatu, dzięki czemu wydaje się jeszcze lepsza.
Motyw morderstwa przez powieszenie na kablu wydaje się trochę... oklepany? Na pewno nie jest to historia, która wryje się w pamięć czytelnika. Owszem, jest ciekawie, ale nie ma w niej czegoś takiego, co sprawiłoby, że będziemy obgryzać paznokcie z nerwów. Powiedziałabym, że to typowy thriller – dla ludzi lubiących ten gatunek. Jeśli lubicie dreszczyk emocji, to miło spędzicie czas, ale nie spodziewajcie się cudów. To raczej książka na nudny weekendowy wieczór, gdy nie mamy co robić, a chętnie poczytamy lekki dreszczowiec.
Miła ciekawostka to fakt, że Pętla stanowi jedną z części kilkutomowej serii o Detektywie Peterze Deckersonie właśnie. Jednak dużym atutem książki jest to, że nie musimy zaczynać od pierwszego tomu, by wiedzieć, kto jest kim. Autorka tak sprawnie operuje każdą historią, że nieważne, którą część weźmiemy na warsztat – i tak wszystko będziemy wiedzieć. Dodatkowo Faye jest żoną słynnego pisarza thrillerów Jonathana Kellermana. Można powiedzieć, że ma idealnego nauczyciela, jednak musi się jeszcze trochę poduczyć.
Podsumowując, uważam, że Pętla jest napisana lekko i przyjemnie, nie zawiera trudnych zwrotów, więc czyta się ją szybko. Fabuła jest ciekawa i intrygująca, na pewno zaciekawi wielu czytelników, którzy raczej nie zmarnują czasu poświęconego na jej czytanie.
Detektyw Peter Deckerson dostaje nową sprawę, tym razem dotyczy ona kobiety, która została znaleziona powieszona na kablu, ze zmasakrowaną twarzą. Kobietę odnalazł robotnik, który przyszedł szybciej do pracy, by posprzątać przed wizytą klienta, a gdy wszedł do budynku, ta była już trupem. W czasie śledztwa wychodzi na jaw, że zabitą jest miła pielęgniarka. Deckerson musi...
więcej mniej Pokaż mimo to
Miłość jest elementem każdej historii. Czasami stanowi jej główny wątek, innym razem bywa tylko tłem. Niezależnie od tego, jak duży obszar zajmuje, bez niej powieść byłaby dziwnie pusta i nienaturalna. My, jako ludzie, stale łakniemy pewnej dawki romantyczności i wzruszeń, chociaż wielu z nas temu zaprzecza i skrywa swoje emocje pod maską obojętności. Dla tych czytelników, którzy jednak z otwartością poszukują takich odczuć, powstają romanse. Pisarka Sandi Lynn dobrze rozumiała to pragnienie i postanowiła wydać swoją debiutancką powieść pod tytułem Na zawsze. Już w ciągu kilku tygodni historia sprzedała się w nakładzie 150 000 e-booków. Z czasem zarówno tom pierwszy, jak i dwa kolejne doczekały się tradycyjnej wersji i zawładnęły rubryką bestsellerów New York Timesa. Co pokochali czytelnicy? Ja już wiem, a przynajmniej mam prawo przypuszczać.
Ellery jest utalentowaną malarką o trudnej przeszłości. Jako sześciolatka straciła matkę, a w wieku osiemnastu lat osierocił ją ojciec. Z czasem godzi się ze swoją stratą i rozpoczyna nowe życie. Mając dwadzieścia trzy lata, wierzy, że jej los zmierza w odpowiednim kierunku, ale wtedy porzuca ją chłopak – Kyle. Załamana, po raz kolejny próbuje się pozbierać i wtedy na jej drodze staje Connor Black. Mężczyzna jest odzwierciedleniem marzeń niemal każdej kobiety – młody, seksowny i obrzydliwie bogaty. Ma jednak własne sekrety, które wiążą się z jego przeszłością. Z czasem pomiędzy tą dwójką zaczyna rodzić się nić sympatii, ale życie to nie bajka, przeszłość nigdy nie znika, a na świecie są rzeczy, które potrafią zniszczyć nawet najbardziej namiętne uczucie.
W tej chwili nie przejmowałam się, że widzi mnie w takim stanie. Potrzebowałam kogoś obok siebie, a on chciał być tym kimś.
Fabuła tej książki spodobała mi się od pierwszych stron. Wzięłam ją w dłonie, żeby zapoznać się z początkiem, a odłożyłam po piętnastu rozdziałach. Myślę, że autorka użyła sprawdzonego przepisu na urzekającą historię. Jest piękna, mądra i doświadczona przez los kobieta oraz bogaty, przystojny mężczyzna. Ich drogi splatają się, a przez to ci przeżywają wiele romantycznych chwil. Przyjemna, niemal bajkowa opowieść o miłości. Nie przypomina wam trochę współczesnej wersji Kopciuszka? W dodatku Sandi Lynn zaznacza, że życie potrafi być naprawdę okropne. Cóż powiedzieć, aby nie zdradzić treści? Na zawsze wciąga, intryguje i sprawia, że czytelnik sam chce się przekonać, czy zakończenie i żyli długo i szczęśliwie w tym przypadku się sprawdzi.
Język jest prosty i przyjemny w odbiorze. Duży plus tej historii stanowią ograniczenia opisów. Nie lubię czytać dziesięciostronicowego wywodu o kolorze firanek. Dialogi, które tworzą znaczną część fabuły, są niekiedy bardzo zabawne, można się trochę pośmiać, a to za sprawą bohaterki, która jest bardzo uparta, uszczypliwa i czasami bezprecedensowa. Styl autorki nie przypadnie do gustu tym, którzy oczekują literatury wysokich lotów, więc też nie należy oczekiwać estetycznych i stylistycznych uniesień. Jednak podczas czytania historia nie nuży i nie męczy. Ot, taka opowieść dla relaksu.
Spojrzałam mu w twarz. Oczy miałam pełne łez. Miał rację. Nigdy nie przyszło mi przez myśl, że to, co robię, jest pewną formą samobójstwa. Wziął mnie za rękę, poklepał po niej jeszcze raz, uśmiechnął się i odszedł.
Co ciekawe, książka działa na wyobraźnię, porywa do stworzonego świata, sprawia, że czytelnik szuka w nim miejsca dla siebie. Mam wrażenie, że to kwestia klimatu, który jest czarujący.
Konstrukcja i podział także przyczynia się do łatwego i przejrzystego odbioru książki. Rozdziały są krótkie, więc strona za stroną przemijają bardzo szybko. Któż z nas nie zna standardowego jeszcze jeden i idę spać?
Zaznaczę, że książka należy do nurtu New Adult, czyli Młodych Dorosłych. Jest to w pewnym sensie kolejny etap po Young Adult. Co za tym idzie… w historii pojawiają się sceny erotyczne, więc warto, aby rodzice wiedzieli, że pozycja ta nie nadaje się dla nastolatek. Zdarzają się także sformułowania i wypowiedzi uznawane za wulgarne. Występują w ilości bardzo ograniczonej, jednak można się na nie natknąć. Czytelnik powinien mieć to na względzie przed podjęciem decyzji o zapoznaniu się z treścią. Nie mówię o tym w kontekście plusów ani minusów, tylko ściśle informacyjnie.
A teraz kilka rzeczy, które mnie denerwowały lub mi przeszkadzały. Zdaję sobie sprawę, że czytałam romans, ale wydaję mi się, że relacja pomiędzy dwójką bohaterów nieco zbyt szybko się rozwinęła. Osobiście jestem zwolenniczką powolnego docierania się charakterów, a w przypadku tej pozycji z początkowego cześć bardzo szybko autorka przeszła do jestem w tobie zakochana i nie mogę myśleć o nikim innym. Sprawia to, że w moim odczuciu książka jest trochę zbyt przesłodzona. Mam tutaj na myśli wyłącznie relacje pomiędzy postaciami, bo każdy czytelnik przekona się, że w innych aspektach życie ich nie oszczędzało. Czasami skompresowanie książki do maksimum akcji nie jest dobrym zabiegiem. Wolałabym przeczytać jeszcze jakieś 20-30 stron zapełniających wydarzenia kluczowe. Muszę jednak zaznaczyć, że tyczy się to przede wszystkim pierwszej połowy książki, bo druga ma znacznie lepszy wygląd. Jeśli chodzi o dialogi, są one w dużej mierze zabawne i rozczulające, a historie opowiadane przez Ellery niezmiernie barwne, ale… niektóre po prostu nie pasują do klimatu, przez co wypadają nienaturalnie. To samo dotyczy wybiórczych reakcji bohaterów. Jeśli dziewczyna jest skrytą osobą, w takim razie dlaczego opowiada o swoim życiu niemal każdej napotkanej osobie? Myślę, że Sandi Lynn nie dopracowała tych części powieści. Są to takie elementy, które przeszkadzają, ale nie odbierają przyjemności z czytania.
– I co, stała ci się jakaś krzywda?
– Nie – zmarszczył brwi. – Objęłaś mnie, zaczęłaś głaskać mnie po piersiach i mówić do mnie: Peyton. Lekko mnie to podnieciło.
Podsumowując, Na zawsze jest książką, przy której można się odprężyć i miło spędzić czas. Pozycję kierowałabym przede wszystkim do kobiet, chyba że są mężczyźni lubujący się w romansach z uwzględnieniem każdego elementu, który jest składową tego gatunku. Polubiłam głównych bohaterów i postacie poboczne. Trudno, aby nie spodobała mi się historia o seksownym, bogatym mężczyźnie, okazującym się człowiekiem o pięknym wnętrzu. Jeśli ktoś lubi połączenie bajki ze światem realnym – będzie zadowolony. To nie jest literatura wysokich lotów, nikt nie napisze o niej pracy dyplomowej, ale na jesienne, ponure wieczory z kubkiem gorącej czekolady jest naprawdę kuszącą ofertą.
Miłość jest elementem każdej historii. Czasami stanowi jej główny wątek, innym razem bywa tylko tłem. Niezależnie od tego, jak duży obszar zajmuje, bez niej powieść byłaby dziwnie pusta i nienaturalna. My, jako ludzie, stale łakniemy pewnej dawki romantyczności i wzruszeń, chociaż wielu z nas temu zaprzecza i skrywa swoje emocje pod maską obojętności. Dla tych czytelników,...
więcej mniej Pokaż mimo to
Problem z kontynuacjami polega na tym, że często drugiemu tomowi brakuje tej świeżości, która zaintrygowała nas w pierwszym. Poprzednia część Przeglądu Końca Świata była dla mnie tak miłym zaskoczeniem, że z jednej strony byłam bardzo ciekawa dalszego ciągu, a z drugiej obawiałam się, że Mira Grant spapra sprawę. Nie pozostało mi nic innego, jak po prostu się przekonać. Co dostałam? Ogrzewany "kotlet książkowy" czy może smakowity torcik z wisienką?
Shaun Mason nie jest już radosnym, nierozważnym facetem, który "tyka" zombie patykiem. Tragiczne wydarzenia ostatnich miesięcy odcisnęły na nim piętno. Stał się toksyczny dla otoczenia, z niemałym trudem jest w stanie znieść obecność tylko swoich współpracowników – Dave, Becks i Alarica. Stan jego życiowego zawieszenia nie trwa jednak wiecznie. Pewnego dnia na progu mieszkania staje naukowiec, który musiał upozorować własną śmierć, aby móc uciec i przekazać ekipie Przeglądu Końca Świata informacje o kolejnym spisku. Ktoś bardzo nie chce, aby prawda wyszła na jaw, bo ta może na zawsze zmienić losy świata. Wróg nie śpi, żywe trupy dyszą bohaterom w kark, a statystyki rosną!
Zarówno w Feed, jak i Deadline najbardziej przerażająca jest wizja świata, który wcale nie jest taki nierzeczywisty. Mira Grant opiera wszystkie swoje rozważania na najróżniejszych badaniach z dziedziny nauki, przez to jej historie nie są tylko mrzonkami, a wydają się bardzo logiczne. Fabuła stworzona jest wybornie. Połączenie horroru, thrillera i humoru z ciekawymi i nietuzinkowymi postaciami nie może się nie udać. Klimat tej części wydaje mi się nieco lżejszy w odbiorze od tomu pierwszego, ale nie jest to minusem. Po prostu miła odmiana, kiedy nie oddychasz, jakby na piersi zaparkował ci czołg. Do tego trochę odszedł w cień temat polityki, stanowi już jedynie tło wydarzeń. Można powiedzieć, że tego aspektu nieco mi brakowało, bo w pierwszej części był on jednym z powodów mojego zachwytu, ale w Deadline zastąpiono go czymś równie pasjonującym. Gdyby autorka kontynuowała rozterki polityczne, zapewne zarzuciłabym jej powielanie historii, a tak mam całkiem inną tematycznie opowieść, która jest naprawdę udaną i dobrze skonstruowaną następczynią Feed.
Poprzednia część skupiała się w dużej mierze na dwójce głównych bohaterów, a w przypadku tego tomu postaci wcześniej poboczne mają większe pole do popisu. I bardzo dobrze, bo faktycznie mają wiele do powiedzenia! Wszystkie są skonstruowane kompletnie i bardzo miło spędza się czas w ich towarzystwie.
O konstrukcji nie będę się rozpisywać, ponieważ zrobiłam to już szczegółowo w recenzji poprzedniego tomu, a w tej kwestii nic się nie zmieniło. Budowa książki została zachowana w takim samym tonie, co jest ogromnym plusem (podział na księgi, rozdziały zakończone wpisami z blogów). Język pozostaje typowy dla Miry Grant, a zarazem indywidualny dla każdego z bohaterów. W przypadku tego tomu niemal całość prowadzona jest w formie narracji pierwszoosobowej Shauna – miła odmiana dla panów, którzy wcześniej mogli czuć się nieco nieswojo.
Męczennik to tylko ofiara z bardzo dobrym PR-em.
Osobiście wolę być żywym tchórzem.
Georgia Mason
Sposób prowadzenia fabuły przez pisarkę wygląda następująco: najpierw autorka sugeruje ci, co powinieneś myśleć, później nieświadomie zaczynasz się jej podporządkowywać, a kiedy już jesteś pewien, że wiesz, o co chodzi, następuje BUM i okazuje się, że jesteś w błędzie. Dałeś się zrobić na szaro, jak dziecko. Ja niemal słyszałam ten szyderczy śmiech, kiedy zrozumiałam, że znowu mnie wyrolowano. Przewroty akcji zdarzają się częściej niż deszcz w Dublinie.
Tę pozycję czytasz z zapartym tchem, robisz wszystko, aby jak najszybciej dowiedzieć się, jaki będzie finał, a kiedy już po tylu godzinach śledzenia tekstu docierasz do ostatniej strony, dowiadujesz się, że to dopiero początek. A wtedy już sam nie wiesz, co masz zrobić ze swoim życiem.
Myślę dosyć intensywnie nad tym, co mi się nie spodobało albo co mogłoby nie spodobać się wam. W przypadku Feed informowałam, że początek może być nieco nudny, ale w Deadline akcja zaczyna się dużo szybciej i nie zwalnia ani na minutę. Nie mogę też zarzucić autorce błędów w konstrukcji fabuły, bo wszystko jest tam dopięte na ostatni guzik. Bohaterowie należą do grona postaci, którym się kibicuje i nawet najbardziej wredny czytelnik raczej ich polubi. A do tego z każdą stroną zauważamy, jak się zmieniają, dojrzewają, załamują itp. Są po prostu bardzo ludzcy. Język jest przeplataniem tekstu zwykłego fragmentami naukowymi, więc trudno odmówić Mirze Grant finezji i pomysłowości. Jest dużo akcji, spisek, w tle zombie, wirus i śmierć. Do tego niezapomniany klimat wydarzeń i interesująca struktura blogosfery. Szukam czegokolwiek, żeby się przyczepić, ale nie znajduję. Wybaczcie.
Patrząc na to wszystko, trudno nie zastanowić się nad pytaniem, czy faktycznie przetrwaliśmy zagładę ludzkości... czy może tylko przesunęliśmy ją o dekadę czy dwie.
Polecam wszystkim czytelnikom spragnionym wrażeń, którzy przekroczyli próg 16 albo 18 lat. Sama już nie wiem, bo dzisiejsza młodzież jest nieprzewidywalna. W każdym razie miejcie na uwadze to, że w książce występuje słownictwo wulgarne oraz sceny dla niektórych przedziałów wiekowych uznawane za niestosowne.
Przeczytałam tę książkę w jeden dzień i kawałek nocy. Pięćset stron grubego tomiszcza o szerokim zagęszczeniu tekstu. Byłam tylko ja, paczka sucharów, kilka filiżanek kawy i proza Miry Grant. W ruch poszły nawet moje okulary, których używam w sytuacjach kryzysowych, kiedy oczy odmawiają współpracy. Mało nie oślepłam. Czy mnie to przeraża? Tak. Czy żałuję? Nie. Wręcz przeciwnie, zamierzam to powtórzyć. I zrobię to szybciej, niż wam się wydaje. Niech no tylko dorwę ostatni tom. A ty Miro Grant… nie zawiedź mnie!
Problem z kontynuacjami polega na tym, że często drugiemu tomowi brakuje tej świeżości, która zaintrygowała nas w pierwszym. Poprzednia część Przeglądu Końca Świata była dla mnie tak miłym zaskoczeniem, że z jednej strony byłam bardzo ciekawa dalszego ciągu, a z drugiej obawiałam się, że Mira Grant spapra sprawę. Nie pozostało mi nic innego, jak po prostu się przekonać. Co...
więcej mniej Pokaż mimo to
Kochać to także umieć się rozstać. Umieć pozwolić komuś odejść, nawet jeśli darzy się go wielkim uczuciem. Miłość jest zaprzeczeniem egoizmu, zaborczości, jest skierowaniem się ku drugiej osobie, jest pragnieniem przede wszystkim jej szczęścia, czasem wbrew własnemu.
Vincent van Gogh
Sabina jest osobą niezwykle wrażliwą, co skłania ją ku podjęciu pracy jako przyjaciółki do wynajęcia. Żyje samotnie, rozmawiając z ludźmi jedynie o ich problemach. Pewnego razu w parku na drodze staje jej mała Marysia, prosząc, aby ta namalowała jej słońce... Życie kobiety zaczyna nabierać sensu. Spotkania z dziewczynką znajdują się na porządku dziennym, aż do momentu, w którym niespodziewanie pojawia się Maks...
Co sprawi, że los połączy tych dwoje?
Kim tak naprawdę jest Marysia?
Na te i inne pytania odpowiada Namaluj mi słońce Gabrieli Gargaś.
Z przyjemnością i czystym sumieniem przyznaję, że ta publikacja zachwyciła mnie już od pierwszych stron. Niezwykły wstęp sprawia, że czytelnik łaknie tej historii i zagłębia się w nią tak, że odłożenie książki choć na moment może grozić popadnięciem w skrajną niechęć do zajęcia się czymkolwiek innym jak nie czytaniem kolejnych rozdziałów. Autorka tak doskonale wprowadza nas w, bądź co bądź nietypowy, świat miłości, przyjaźni i poznawania samego siebie. Od początku buduje napięcie, które odczuwamy, przewracając kolejno kartki książki. Spotkanie Marysi to dla Sabiny dopiero początek wrażeń, jest ich znacznie więcej... A najwspanialsze jest to, że czytelnik nie może przewidzieć tego, co się wydarzy; kroczy tymi samymi ścieżkami co główna bohaterka i wraz z nią poznaje wszystko, co na nią czeka. Historia jest pełna humoru, swobody, ekscytacji, ale nie brak w niej lęku, rozczarowań, smutku.
Główni bohaterowie, Sabina i Aleks, zostali zestawieni ze sobą na zasadzie kontrastu. Ona – wrażliwa i samotna kobieta, on – sprawiający wrażenie donżuana, egoisty i prostaka. Ale w głębi kryje się coś, co jest w stanie odkryć tylko Sabina, bo tylko ta kobieta potrafi wniknąć do wnętrza, nie zważając na pozory.
W Namaluj mi słońce urzekła mnie lekkość, z jaką wyraża się autorka, prowadząc czytelnika przez powieść. Historia, którą przedstawia, jest prawdziwa i niezakłamana, a co najważniejsze – bohaterowie nie zostali wyidealizowani, mają swoje zarówno dobre, jak i złe cechy, i pokazują je na każdym kroku. Gabriela Gargaś umiejętnie buduje swoją powieścią wyobrażenie o prawdziwym życiu – nie zawsze kolorowym, nieco skażonym brutalnością, w którym ludzie kryją się za maskami, nie pokazując nikomu właściwego oblicza.
Język, którym posługuje się autorka, jest niezwykle prosty, przystępny dla czytelnika. Pomimo tego, że powieść została wzbogacona o wiele wątków splecionych ze sobą, całość nie została zaburzona, a poszczególne historie tworzą logiczną i składną opowieść o życiu. Autorka udowadnia, że los płata nam figle i nie zawsze jesteśmy w stanie poradzić sobie z problemami, ale jeśli mamy w sobie choć odrobinę entuzjazmu i energii, możemy zdziałać cuda. Przekazuje również, że w życiu najważniejsze jest dawanie, a nie tylko branie. I że człowiekowi można podarować drugą szansę, jeśli naprawdę się tego pragnie...
Wybaczyć można wszystko, ale to nie znaczy, że należy wszystko zapomnieć.
Gabriela Gargaś, za pomocą swojej powieści, uczy nas także, że najważniejsza jest rodzina, i to o nią należy walczyć za wszelką cenę. W momencie gdy wszystko przemija, najbliżsi są zawsze przy nas, bez względu na przeciwności losu i to, jacy jesteśmy.
Oczywiście powieść można również na swój sposób interpretować. Niezwykłe jest to, że Sabina i Marysia poznają się w parku, że to właśnie mała dziewczynka odmieniła życie kobiety... Poeci od zarania dziejów wskazują bowiem, że ukazanie świata z perspektywy dziecka jest niepowtarzalne i niezwykle prawdziwe. Dziecko potrafi dostrzec małe, często dla nas nieistotne rzeczy i stworzyć z nich własny, idealny świat. Być może autorka miała właśnie na celu przekazanie nam takiej metafory, a być może pojawienie się Marysi nie nabiera żadnego przenośnego znaczenia. A park? Analogicznie: może to odniesienie do życia człowieka w harmonii z naturą, a jeśli nie – po prostu miejsce, jedno z wielu, jak każde inne. To, co autor miał na myśli, jest wyłącznie jego sekretem. A my, czytelnicy, możemy jedynie snuć domysły. Jedno jest pewne – historii zawartej w powieści nikt nie zrozumie opacznie.
Namaluj mi słońce polecam przede wszystkim osobom, które uwielbiają czasami usiąść i pomarzyć. Ale stop! Powieść nie jest żadnym romansem, który ukazuje nam przed oczami obraz wyimaginowanej miłości dwojga ludzi. Owszem – i o miłości w niej przeczytamy, ale przede wszystkim o życiu, o tym, że szczęście często czeka na nas za rogiem – i to od nas zależy, czy zechcemy po nie sięgnąć.
Kochać to także umieć się rozstać. Umieć pozwolić komuś odejść, nawet jeśli darzy się go wielkim uczuciem. Miłość jest zaprzeczeniem egoizmu, zaborczości, jest skierowaniem się ku drugiej osobie, jest pragnieniem przede wszystkim jej szczęścia, czasem wbrew własnemu.
Vincent van Gogh
Sabina jest osobą niezwykle wrażliwą, co skłania ją ku podjęciu pracy jako...
Książka zdecydowanie nie należy do łatwych i przyjemnych. Śledzimy komedie i dramaty rodziny Piperów. Powieść jest pełna smutnych wydarzeń. Kazirodztwo, homoseksualizm, dzieciobójstwo, rasizm – to wszystko znajdziemy w tych kilkuset stronach.
Zapach cedru autorstwa Ann-Marie MacDonald to skomplikowana historia pewnej rodziny mieszkającej na ulicy Wodnej. Materia pochodząca z dobrego domu zakochuję się w stroicielu fortepianów Jakubie Piperze. Jej rodzice są niezadowoleni i postanawiają się wyrzec córki. Jakub pragnie pokazać teściom, że jego rodzina będzie żyła w dobrobycie. Spośród swoich córek Piper pała największą sympatią do najstarszej – Katarzyny. Dziewczyna jest obdarzona wielką urodą i talentem wokalnym. Gdy młoda śpiewaczka wyjeżdża do Nowego Jorku, gdzie będzie brała lekcje śpiewu, sprowadza na całą rodzinę fatum.
Bez względu na to, czy herbata zostanie wypita czy nie, już sam fakt, że trzeba sięgnąć po naczynie, z którego nie wolno uronić ani kropelki, bardzo wszystkich uspokaja. Jedynie na ludzi kompletnie obłąkanych nie wywiera żadnego wpływu
Zacznę od rzeczy, które mi przeszkadzały w czytaniu, bo jest ich zdecydowanie mniej niż pozytywów książki. Brak chronologii wydarzeń i jakiejkolwiek wskazówki dotyczącej mieszania czasów. Autorka miksuje lata i wydarzenia, trudno się połapać, gdy od nowego akapitu przenosimy się w czasie o parę lat, o wiele łatwiej jest, gdy ta podróż zaczyna się od nowego rozdziału. Przeszkadzał mi również brak przekładu słownictwa z języka malajskiego na język polski.
Wszystkie wspomnienia z czasem się rozpływają, a te dobre są najmniej trwałe.
Okładka książki jest prosta i w pełni nawiązuje do treści powieści. Zmusiła mnie ona do refleksji nad głębszym sensem, który znalazłam. Muszę pogratulować grafikom świetnej pracy.
Bardzo spodobały mi się fragmenty wierszy w przekładzie Pani Ludmiły Marjańskiej, które zostały zamieszczone na wstępie każdego rozdziału. Bardzo podoba mi się styl autorki. Nie używa ona wulgaryzmów, aby podkreślić wymowność sytuacji. Doświadczenie bohaterów opisuje pięknym językiem i porównuje je z działaniem sił natury.
Jestem zakochana. Ale nie w mężczyźnie. Jestem do szaleństwa zakochana w życiu.
Bohaterowie powieści są bardzo dokładnie wykreowani. Każda postać rysuje inną historię, a razem tworzą doskonałą powieść. Każdy bohater jest pełen wad, aby pokazać nam, że nikt nie jest doskonały i w życiu każdego z nas zdarzają się błędy.
Na pewno przeczytam książkę jeszcze wiele razy, może zrozumiem motywy działania postaci, bo na chwilę obecną nie jestem w stanie wyobrazić sobie, co nimi kierowało, że postąpili tak, a nie inaczej.
Powieść nie jest dla wszystkich, ale z czystym sumieniem mogę polecić ją fanom melodramatów.
Książka zdecydowanie nie należy do łatwych i przyjemnych. Śledzimy komedie i dramaty rodziny Piperów. Powieść jest pełna smutnych wydarzeń. Kazirodztwo, homoseksualizm, dzieciobójstwo, rasizm – to wszystko znajdziemy w tych kilkuset stronach.
Zapach cedru autorstwa Ann-Marie MacDonald to skomplikowana historia pewnej rodziny mieszkającej na ulicy Wodnej. Materia...
Kobiety nie zawsze miały prawo do decydowania o własnej przyszłości. Przeważnie ich życie było zaplanowane już w najwcześniejszym dzieciństwie, zaś im samym pozostawało pogodzić się z losem i z pokorą wypełniać wolę rodziców, nawet wtedy, gdy wizja zamążpójścia nie wywoływała radości. O nauce i kształceniu się na równi z mężczyznami nie było mowy; zadaniem każdej przyzwoitej panny była skromność oraz ogłada, a żona miała być posłuszna mężowi, nawet gdy ten nie stanowił szczytu skrytych marzeń. Jednak przyszły czasy, gdy do głosu doszła grupa kobiet sprzeciwiających się konserwatywnym zasadom...
Marzenie o zostaniu lekarzem zrodziło się w Elizie bardzo wcześnie. Niestety dla kobiet uczelnie były zamknięte, przynajmniej na cenionych kierunkach, które przypisane zostały wyłącznie mężczyznom. Mimo wszystko dziewczyna upiera się, by jej dalsza nauka wiązała się z ulubioną tematyką. Decydując się na opuszczenie rodzinnego Otwocka, postanawia rozpocząć naukę w Krakowie na Uniwersytecie Jagiellońskim. Jako pierwsza kobieta zostaje przyjęta na farmację, co nie znaczy, że wykładowcy są jej przychylni, wręcz przeciwnie.Dla Elizy przyjazd do miasta tak odmiennego od rodzinnych stron zaczyna się nad wyraz pechowo.
Uciekając z rodzinnego domu, Judyta kieruje się nie tylko rozpaczą z powodu zranionej dumy oraz szarganych uczuć. Wie, że matka wraz z ojcem czym prędzej będą chcieli wydać ją za jednego z zabiegających o jej rękę mężczyzn. W dodatku jej pasją jest malowanie oraz chęć zdobycia odpowiedniego wykształcenia. Dzięki wielu splotom okoliczności trafia na ludzi podzielających jej zamiłowanie oraz umożliwiających zdobycie lekcji u samego Wyspiańskiego.
Klara, typowa przedstawicielka feministek, walczy o swoją pozycję w społeczeństwie, od wielu lat zmaga się z konserwatywnym ojcem, którego zdanie na temat uczących się kobiet jest nie tylko sceptyczne, on uważa je za niepotrzebne fanaberie i wymysły. Na znak swojego buntu postanawia opuścić dom, by zamieszkać w wynajętym pokoju.
Trzy nieznane sobie kobiety poznają się w różnych okolicznościach. Każda z nich ma inne doświadczenia życiowe; w młodym wieku poznały już, co to strach przed nieznanym, upokorzenie oraz poczucie niesprawiedliwości.
Książka od pierwszych stron wciąga i nie pozwala oderwać od siebie, zaś każda z bohaterek sprawia, że czuje się do niej sympatię bądź współczucie. Osobiście bardzo polubiłam Klarę, która z nieustającym zapałem, bez względu na okoliczności, broniła swoich racji. Z kolei Eliza była wyważona, miała własne zdanie, lecz nie afiszowała się nim na każdym kroku, potrafiła odnaleźć się w różnych sytuacjach. Judycie szczerze współczułam; z powodu źle ulokowanych uczuć wiele razy musiała znosić upokorzenie. Każda podjęta decyzja była obkupiona sprzeciwem rodziny oraz brakiem wsparcia, a jednak uparcie dążyła do wytyczonych przez siebie celów.
Muszę przyznać, że pani Agnieszka Wojdowska wspaniale odtworzyła obraz społeczeństwa polskiego u schyłku XIX wieku, kiedy to jeszcze Królestwo Polskie (zwane również Kongresowym) znajdowało się pod władzami rozbiorców. Książka napisana jest wspaniałym językiem, charakterystycznym dla przedstawionej epoki.
Ponadto bardzo ciekawe było przybliżenie nie tylko żydowskich tradycji świątecznych, ale również ograniczeń związanym z religią względem kobiet, które tak naprawdę nie miały żadnej swobody ani w czasie dorastania, ani później, w małżeństwie. Z wielkim zainteresowaniem czytałam te wszystkie nieznane dla mnie jak dotąd informacje. Również zajęcia, którymi zajmowały się kobiety, autorka odtworzyła w tak realistyczny sposób; prace z malarstwa oraz najnowsze techniki były też dla mnie bardzo interesujące.
Między tym wszystkim dokładnie ukazane zostało tło polityczne w roku 1895 oraz jego wpływ na społeczeństwo.
Szczerze mówiąc, Niepokorne zostały napisane idealnie, każdy szczegół oddaje urok tamtejszej epoki.
Książka jest wspaniała i wciągająca, ze zniecierpliwieniem będę oczekiwała kolejnej części. Uważam, że jest to pozycja godna polecenia każdemu miłośnikowi literatury, której fabuła została osadzona w odległej przeszłości.
Kobiety nie zawsze miały prawo do decydowania o własnej przyszłości. Przeważnie ich życie było zaplanowane już w najwcześniejszym dzieciństwie, zaś im samym pozostawało pogodzić się z losem i z pokorą wypełniać wolę rodziców, nawet wtedy, gdy wizja zamążpójścia nie wywoływała radości. O nauce i kształceniu się na równi z mężczyznami nie było mowy; zadaniem każdej...
więcej mniej Pokaż mimo to
Dojrzewanie i odkrywanie prawdy o sobie samym w fantastycznej opowieści z nastoletnim bohaterem w roli głównej, który niczym nie przypomina Froda czy Harry'ego Pottera.
Przed wiekami dwunastu wojowników stoczyło wielką bitwę. Wszyscy polegli, lecz uwolnili od krwiożerczych bestii Dolinę, która dziś jest spokojnym domem ich potomków – jeśli tylko nie przekroczą oni linii kurhanów...
Jonathan Stroud to brytyjski pisarz, autor bestsellerowej Trylogii Bartimaeusa, która jest jego debiutem. Została sprzedana w Wielkiej Brytanii w ponad dwóch milionach egzemplarzy. Twórca jest mistrzem high fantasy.
Halli Sveinsson marzy o bohaterskich czynach. Bardzo lubi słuchać opowiadań o herosach, którzy dla niego są autorytetem. Chce, tak jak dawniej, walczyć mieczami i zabijać trowy, czyli krwiożercze potwory, które atakują tylko nocą. Granicy ich Domu strzegą kurhany. Pewnego dnia chłopiec wpada w poważne tarapaty, za które jego Dom musi srogo zapłacić. Wykorzystując swój spryt i pomysłowość, udaje mu się wyjść z tego cało. Wraz ze swoją koleżanką odkrywa mroczną tajemnicę Doliny. Mroczniejszą niż prastare legendy.
Problematyką tej powieści jest wyśmiewanie osoby, która jest niższa niż wszyscy. Inni ludzie nie traktują jej przez to poważnie.
Książkę czyta się łatwo, szybko i przyjemnie. Dzięki dużej liczbie epitetów i porównań, które po mistrzowsku zostały wplecione w tekst, możemy zobaczyć Dolinę oczyma wyobraźni i poznać ją. Oryginalne w tej książce jest podzielenie jej na cztery działy. W każdym z nich jest kilka rozdziałów.
Intrygujący i nieidealni bohaterowie jeszcze bardziej urozmaicają doskonałą fabułę.
Halli Sveinsson to członek znamienitego rodu Sveina. Jest mały, pomysłowy, zręczny i sprytny. Najpierw myśli, potem działa. Często jednak wpada w tarapaty, ale z niektórych potrafi wybrnąć. Ciągle karany za kradzieże lub kłamstwa. Marzy o wielkiej przygodzie. Aud to córka arbitra innego wielkiego domu. Jest piękna, młoda i także pomysłowa. Bardzo lubi Halliego, chociaż jest od niego starsza. Nienawidzi swojego ojca, który chce wydać ją za mąż. Daje bardzo mądre rady koledze i często ratuje mu życie.
Książka zachwyciła mnie pod każdym względem. Wspaniałe połączenie historii z nastrojem grozy i poczuciem humoru. Fenomen literatury fantasy. Pierwszy raz miałem styczność z tym autorem – książkę wybrałem w ciemno, ale wiem, że była to dobra decyzja i nie zawiodłem się. Książkę polecam miłośnikom fantasy – głównie nastolatkom, gdyż to oni mogą zobaczyć siebie w głównym bohaterze, ale uważam, że osoby dorosłe także mogą sięgnąć po tę książkę.
Dojrzewanie i odkrywanie prawdy o sobie samym w fantastycznej opowieści z nastoletnim bohaterem w roli głównej, który niczym nie przypomina Froda czy Harry'ego Pottera.
Przed wiekami dwunastu wojowników stoczyło wielką bitwę. Wszyscy polegli, lecz uwolnili od krwiożerczych bestii Dolinę, która dziś jest spokojnym domem ich potomków – jeśli tylko nie przekroczą oni linii...
„Nikt nie kocha tak, jak my kochamy, nikt nie cierpi tak, jak my cierpimy”
Trzy metry nad niebem Federico Moccii to mistrzostwo wśród wszystkich książek o miłości. W Hiszpanii uznano ją za klasyk, więc książka jest naprawdę warta uwagi.
Babi to dziewczyna z dobrego domu, dobrze wychowana, która w szkole jest jedną z najlepszych uczennic. Step to chuligan, który czerpie przyjemność z wyścigów motorowych, ćwiczeń na siłowni czy też bezmyślnych bijatyk. Los sprawia, że tych dwoje się spotyka. Zaczyna ich coś łączyć. Babi staje się pewną siebie kobietą, a Step zaczyna się lepiej zachowywać. Czy dwie osoby z dwóch różnych światów mogą wieść szczęśliwe życie?
...Może o to właśnie chodzi w życiu. Żeby ktoś przy Tobie był, na dobre i na złe... Zawsze... Kiedy ciemno, źle, gdy świeczka się nie pali... Pomimo, mimo i wbrew... Nawet gdy wydaje nam się, że nikogo nie potrzebujemy, bo jesteśmy tak samowystarczalni... Nieprawda.. Ludzie potrzebują innych ludzi... W pojedynkę nie mogą istnieć..
Bardzo chciałam przeczytać książkę, ponieważ wcześniej oglądałam film, który powstał na jej podstawie
(polecam wam zrobić odwrotnie: najpierw książka, później film). Początek powieści jest troszkę chaotyczny, wszechwiedzący narrator sprawy nam też nie ułatwia. Po ok. 100 stronach, gdy cały romans między głównymi bohaterami rozkwita, a akcja nabiera tempa, trudno oderwać się od czytania.
Bohaterowie są prawdziwi, nie wyidealizowani, mają mnóstwo wad. Od początku nie przepadałam za Babi, wydawała mi się nijaka i bezmyślna. Natomiast Step mnie irytował, właściwie jego bezczelne zachowanie, ale jednocześnie sprawiał, że go lubiłam. Bardzo podobał mi się wątek bohaterów drugoplanowych, przyjaciółki Babi i przyjaciela Stepa.
Nie było mi lekko, kiedy cię niosłem na rękach pod prysznic. - Wyprzedza ją nieco i uśmiecha się do niej. - A poza tym, jeśli mamy robić te rzeczy, to lepiej, żebyś straciła parę kilo, przecież nie mogę codziennie tak się męczyć. Ja już cię chyba przejrzałem i widzę, że jesteś klasycznym typem kogoś, kto woli być na górze, prawda? Tym bardziej musisz schudnąć, bo inaczej mnie zgnieciesz!
Zakończenie jest wzruszające i zaskakujące, trudno przewidzieć, jak potoczy się historia. Autor umieścił w książce wspomnienia bohaterów, dzięki czemu jesteśmy w stanie zrozumieć, co nimi kierowało, co ich ukształtowało na osoby, którymi są.
Powieść jest napisana językiem lekkim i przyjemnym, aczkolwiek czasem zdarzały się wulgaryzmy, które dawały odpowiedni wydźwięk sytuacji.
Okładka jest prosta i śliczna. W pełni oddaje tytuł książki. Czcionka jest średniej wielkości, dzięki czemu stron szybciutko nam ubywa.
Czy Trzy metry nad niebem to książka tylko dla młodzieży? Oczywiście, że nie! Uważam, że może spodobać się również dorosłym. Z czystym sumieniem mogę polecić ją i małym, i dużym.
„Nikt nie kocha tak, jak my kochamy, nikt nie cierpi tak, jak my cierpimy”
Trzy metry nad niebem Federico Moccii to mistrzostwo wśród wszystkich książek o miłości. W Hiszpanii uznano ją za klasyk, więc książka jest naprawdę warta uwagi.
Babi to dziewczyna z dobrego domu, dobrze wychowana, która w szkole jest jedną z najlepszych uczennic. Step to chuligan, który czerpie...
2014-07-05
To zadziwiające, że człowiek do wszystkiego potrafi przywyknąć, nawet do braku miłości.
- Piękna, chyba zabłądziłaś, prawdziwi faceci stoją tutaj.(...)
- To może się przesuniesz, żebym mogła ich zobaczyć?
Dzień 18 urodzin dla każdego z nas powinien być wyjątkową chwilą. Ale co zrobić i jak się zachować, gdy świat nagle przewraca się do góry nogami, problemy zaczynają się mnożyć i traci się wszystko, co było najcenniejsze?
W takiej sytuacji znalazła się Nina Keler – bohaterka powieści Ewy Seno Tatuaż z lilią. Zaczęło się zupełnie niewinnie. Autorka przedstawia typowe życie nastolatki, jej problemy z dojrzewaniem, jak i przygotowania do imprezy urodzinowej, przed którą dziewczyna najpierw ma się udać na uroczystą kolację z ojcem i macochą. Niestety przed rodzinnym wyjściem Nina kłóci się z tatą i postanawia wcześniej pojawić się na „przyjęciu niespodziance”. Jednakże, tam nie czeka jej nic przyjemnego. Bohaterka przyłapuje swojego chłopaka na zdradzie z najlepszą przyjaciółką. Załamana, opuszcza imprezę i zupełnie przypadkiem trafia do studia tatuażu. Przezabawny Tedi – właściciel studia – stwarza na nadgarstku dziewczyny niezwykłą lilię mieniącą się różnymi barwami. Wydawać by się mogło, że już nic gorszego nie może się przytrafić. Nic bardziej mylnego…
Na drugi dzień Nina dowiaduje się, że jej ojciec i macocha zginęli w wypadku samochodowym. Dziewczyna uświadamia sobie, że została kompletnie sama, nie ma nikogo bliskiego i w sumie nic już jej nie trzyma w Polsce. Po poznaniu bliźniaczej siostry matki – Mandy – nastolatka pakuje się, sprzedaje wszystko, co ma najcenniejszego, i postanawia wyjechać do Stanów Zjednoczonych. Chce zacząć żyć od nowa, bez maski, szufladkowania, nie chce więcej udawać kogoś, kim nie jest. Niestety, nie okazuje się to łatwą sztuką, ponieważ nagle i zupełnie niespodziewanie zaczyna interesować się nią trzech chłopaków – Nick, Christian i Alex – a wokół niej zaczynają się dziać coraz bardziej zaskakujące rzeczy, powoli wszystko wymyka się spod kontroli. O co w tym wszystkim chodzi i jakie tajemnice skrywają jej nowi przyjaciele? Jak i kiedy zaczyna się walka o Wszechświat i przede wszystkim o uratowanie tego, co nagle staje się najcenniejsze? Tego dowiecie się sami, czytając książkę.
Tatuaż z lilią to debiutancka pozycja Ewy Seno. Muszę przyznać, że bardzo mnie zszokowała. Przez pierwsze rozdziały powieści fabuła opiera się przede wszystkim na historii, którą opowiada nam Nina; dowiadujemy się, co czuje, jak cierpi i czego oczekuje od świata. Mogłoby się wydawać, że powieść, którą trzymacie w dłoniach, to kolejne denne opowiadanie o problemach związanych z dojrzałością. Niestety, nie tym razem!
Czytając na początku Tatuaż, stwierdziłam od razu, że fabułą bardzo przypomina Zmierzch Stephenie Meyer. Wyjazd z domu, poznanie nieziemsko przystojnego chłopaka, który w tajemniczy sposób zafascynował Ninę i sprawił, że stał się dla niej całym światem. Była gotowa poświęcić dla niego wszystko. Na szczęście w porę się opamiętała…
Muszę przyznać, że z niecierpliwością czekałam na wątek fantastyczny. W pewnej chwili opowiadania o nowych przyjaciołach i szkole zaczęły mnie troszkę nudzić. Jednak autorka za niespełna chwilę rozwiała wszystkie moje wątpliwości co do treści książki. To właśnie dzięki temu, że pozycja jest z gatunku paranormal romance, sięgnęłabym po nią ponownie. Pani Ewa całkiem dobrze wszystko zaplanowała; trzyma czytelnika w napięciu praktycznie do ostatniej chwili. Z niecierpliwością czekam na kolejne tomy Antilii.
Nie byłabym jednak sobą, gdyby coś mnie nie rozczarowało. Tym razem również tak było. Nie przypadło mi do gustu pojawienie się tylu tragedii za jednym zamachem; moim zdaniem można było zrobić to jakoś… delikatniej. Dodatkowo bardzo żałuję, że praktycznie większość akcji rozgrywa się na Ziemi, a nie na rodzimej planecie głównej bohaterki. Mam jednak nadzieję, że w kolejnych częściach będzie zupełnie inaczej.
Książkę czyta się dobrze, jest idealna na wakacyjne lenistwo, doskonale rozbudza emocje w czytelniku i daje mu pobawić się ze swoją wyobraźnią. Język jest prosty, trafia do większości odbiorców, całość przedstawia się bardzo dobrze. Bardzo spodobało mi się również to, że na końcu nie było happy endu – autorka w ten sposób przekazała czytelnikom, że to dopiero początek tajemniczej historii panny Keler.
Co do bohaterów nie mam najmniejszych zastrzeżeń. Rozczarowało mnie tylko trochę zachowanie Aleksa, ale jak wiadomo – nie wszystko musi być takie, jakie wydaje się na początku. Mam wrażenie, że Pani Ewa chciała w ten sposób nam przekazać, że nie wszystko złoto co się świeci, jak i to, iż należy uważać, komu się ufa, bo nie wszyscy są tego warci, a niektórzy są nawet zdolni wykorzystać nasze dobre intencje w sposób negatywny. Mam nadzieję, że autorka zachowa w kolejnych częściach komizm sytuacji i postaci, bo jest to coś, co niesamowicie mi się podobało.
Powieść gorąco polecam, z całego serca. Jest lekka, prosta, przyjemna, pouczająca i przede wszystkim – umoralnia. Zdecydowanie każdy znajdzie w niej coś dla siebie. Nie masz co robić z wolnym czasem? Chciałbyś/chciałabyś poczytać coś zabawnego, jednocześnie mrocznego?
Ta książka jest dla Ciebie!
To zadziwiające, że człowiek do wszystkiego potrafi przywyknąć, nawet do braku miłości.
- Piękna, chyba zabłądziłaś, prawdziwi faceci stoją tutaj.(...)
- To może się przesuniesz, żebym mogła ich zobaczyć?
Dzień 18 urodzin dla każdego z nas powinien być wyjątkową chwilą. Ale co zrobić i jak się zachować, gdy świat nagle przewraca się do góry nogami, problemy zaczynają się...
2014-06-30
„Czterech morderców i czterech detektywów: Scotland Yard, Secret Service, prywatny detektyw, literatka. Sprytny pomysł”
Co się stanie, gdy wszyscy razem spotkają się przy jednym stole?
Cała historia zaczyna się od przyjęcia, które postanawia wydać pan Shaitana. Mężczyzna jest specyficzny – lubi gościć u siebie osoby powiązane w pewien sposób z morderstwami. I tak oto na spotkaniu pojawiają się detektywi – Ariadna Oliver, nadinspektor Battle, pułkownik Race i Herkules Poirot – oraz kryminaliści – Pani Lorrimer, Anna Meredith, Doktor Roberts i Major Despard. Po skończonym posiłku gospodarz zaprasza wszystkich przybyłych na partyjkę brydża. Pan Shaitana (nielubiący grać) siada w wielkim fotelu przy kominku w pokoju, w którym aktualnie gra rozgrywa się przez grupę morderców. Wszystko upływa w przyjemnej, spokojnej atmosferze. Do czasu…
Po upływie kilku godzin pułkownik Race i Poirot chcą opuścić dom Shaitany. W tym celu podchodzą do niego, by się pożegnać. Jednak gospodarz nie odpowiada. Jego głowa spoczywa na piersi, wydawałoby się, że śpi. Race spogląda na Poirota, podchodzi bliżej i dedukuje, co tak naprawdę się wydarzyło. Ciało gospodarza jest wątłe, a ten nie oddycha. Kto był skłonny zabić właściciela w jego własnym domu? Na to pytanie stara się znaleźć odpowiedź grupa detektywów. Rozpoczyna się śledztwo, a nawet kilka, każdy ze specjalistów poszukuje bowiem winowajcy na własną rękę. Oczywiście starają się ze sobą współpracować, jednakże praca indywidualna wychodzi im (ich zdaniem) najlepiej. Kto tak naprawdę stoi za śmiercią pana Shaitany? Kto miał tyle zimnej krwi, by z premedytacją zamordować gospodarza przyjęcia? Jakie tajemnice i przeszłość skrywa każdy z podejrzanych? Przeczytajcie koniecznie!
Karty na stół to jedna z wielu powieści kryminalnych Agaty Christie. Autorka i tym razem mnie nie zawiodła. Ze swoją pierwszą książką napisaną przez panią Christie spotkałam się jakoś ponad sześć lat temu. Będąc dzieckiem w podstawówce, co prawda nie rozumiałam wszystkiego, ale pozycję wręcz pochłonęłam. Cudowne jest to, że z biegiem czasu nic się nie zmienia (ewentualnie mój tok myślenia i sposób rozumowania). Karty na stół są napisane prostym, lekkim i przyjemnym językiem, zrozumiałym dla szerokiego grona odbiorców. Powieść czyta się w mgnieniu oka, mnie zajęło to niecałe cztery godziny. Fabuła niesamowicie wciąga, a co najważniejsze – czytelnikowi ciężko od razu domyślić się, kto jest mordercą Shaitany. Agata Christie ma to do siebie, że potrafi mocno skomplikować całą sytuację, w wyniku czego na jaw wychodzi wiele innych historii. To dodatkowo sprawia, że odbiorca sięga po jej dzieła bardzo często.
Lubisz domyślać się, kto zabił? Karty na stół to książka idealna dla Ciebie! Karty na stół są idealne nie tylko na samotne wieczory, ale również wtedy, gdy chcemy się zrelaksować. Gorąco polecam wszystkim, którzy tak jak ja uwielbiają snuć przypuszczenia i sprawdzać, jak dobrzy są w swoich rozważaniach. Nie pożałujecie, zapewniam! Natomiast tych, którzy nie mieli nigdy styczności z dziełami pani Christie, zachęcam do tego, by poszerzali horyzonty i sięgnęli po jej powieści wydawane przez Publicat. Dreszczyk emocji gwarantowany. Miłej lektury!
„Czterech morderców i czterech detektywów: Scotland Yard, Secret Service, prywatny detektyw, literatka. Sprytny pomysł”
Co się stanie, gdy wszyscy razem spotkają się przy jednym stole?
Cała historia zaczyna się od przyjęcia, które postanawia wydać pan Shaitana. Mężczyzna jest specyficzny – lubi gościć u siebie osoby powiązane w pewien sposób z morderstwami. I tak oto...
Czy zastanawiałeś się, drogi Czytelniku, co robił Kłamca, gdy myślałeś, że siedzi bezczynnie i oddaje się przeróżnym uciechom, takim jak gra w karty z zastępami aniołów czy przeprowadzanie szturmu na sklep z wykałaczkami w promocyjnej cenie? Jakub Ćwiek w swojej najnowszej książce odpowie Ci na nurtujące pytania.
Jakub Ćwiek tym razem spreparował zbiór w sumie trzech opowiadań z uniwersum Kłamcy. Akcja książki jest rozmieszczona w różnej czasoprzestrzeni. Pierwsze dwa (w pewien sposób nawiązujące do siebie) umieszczone są w okolicach pierwszego tomu, natomiast trzecie, stanowiące większą część pozycji, zawiera wydarzenia gdzieś z terenów drugiego i trzeciego tomu. Obie (a właściwie trzy historie) stanowią dodatek do czterotomowej powieści, która powstawała w latach 2005-2012.
Pierwsze, kilkunastostronicowe opowiadanie traktuje o losach Indian, pragnących kontroli nad ważnymi osobistościami tego świata; drugie, już całkiem długie, pokazuje czytelnikowi, że nawet oschły i sceptycznie nastawiony do wszystkiego nordycki bóg Loki może zamienić się w swata i dołożyć wszelkich starań, aby połączyć miłosnym węzłem dwoje... osób? Może nie jest to najtrafniejsze stwierdzenie, ale poprzestańmy na osobach. Kolejne, ostatnie opowiadanie Machinomachia łączy w sobie elementy na pierwszy rzut oka nie do połączenia. Czy widzieliście kiedyś utwór krzyżujący grecką i nordycką mitologię, anioły, megaprodukcje filmowe, a to wszystko opatrzone japońską scenerią, szybkością i rozmachem działania? Nie? Więc musicie sięgnąć po Kłamcę 2,5!
Ta książka napisana jest tak, że nawet nie zdążycie powiedzieć "Machinomachia", a już będziecie czytać ostatnią stronę!
Ćwiek jest geniuszem opowiadań! Kiedy czytałam jego pełnowymiarowe powieści, czułam pewien niedosyt. Mimo że fabuła była zarysowana bardzo dobrze, to wielowątkowość sprawiała, że czasem poszczególne aspekty książki nie współgrały ze sobą, kończyły się zbyt szybko lub wręcz przeciwnie - były nader rozciągnięte. Gdy zabrałam się za czytanie tych, bądź co bądź krótkich, tworów, nie mogłam oprzeć się wrażeniu, że to jest TO. Czyta się je z zapartym tchem, a rozwijanie niewielkiej liczby wątków pomaga się skupić i daje dużo komfortu. Z dużo większym smutkiem skończyłam tę małą książeczkę niż tradycyjną powieść napisaną przez tego samego autora.
Jakub Ćwiek - czterdziestodwuletni polski pisarz, miłośnik muzyki rockowej, co często da się zauważyć w dziełach jego autorstwa. Charakterystyczne dla prac pisarza są nawiązania do rozmaitych mitologii, religii czy popkultury, które bardzo wzbogacają fabułę. Autor zawrotnej liczby opowiadań i kilkunastu powieści.
Jego powieści są świetne, ale teraz już przesadził! W książkach Jakuba Ćwieka lubię to, że autor stawia sobie pewną poprzeczkę, poniżej poziomu której nie schodzi. Jego utwory czyta się bardzo szybko, z nieskrywanym smutkiem się je kończy - tak powinna wyglądać każda powieść fantasy! Fabuła zawsze jest bardzo dobrze zarysowana, postacie wyraziste, elementy mitologiczne czy religijne wplecione w treść tak, że czytelnik nawet się nie zająknie, a już chłonie każde słowo, każdą stronę książki Ćwieka. Rzadko zdarza się autor potrafiący w tak wspaniały sposób kreować coraz to nowsze uniwersa.
Pisząc recenzję tej książki, nie można zapomnieć o grze karcianej "Kłamcianka". Muszę przyznać, że nie jestem fanką takich rzeczy, ale ta gra wciąga! Z początku wydawała się skomplikowana, ale przestudiowanie zasad kilka (powinnam raczej powiedzieć, że kilkaset; i to nie przez faktyczną trudność gry, ale przez moją niemrawość) razy pomogło, i już po paru minutach można było grać! Do stołu z "Kłamcianką" zasiedliśmy w cztery osoby. Dwoje z nas nie znało fabuły książki, mimo to zgodnie uznało, że nie przeszkadzało to w grze. Karty są przecudowne, ich grafika nie pozostawia nic do życzenia! Jest to mój debiut, jeśli chodzi o gry karciane, ale myślę, że sięgnę po więcej...
"Kłamca kiwnął głową. - Właśnie dlatego. Zaufanie buduje się powoli. A my dopiero wylewamy tu fundament. Poza tym... O cześć, kochanie. Czy nie mówiłem, że zaraz wrócę? - Cześć, chłopcy. Owszem, mówiłeś, ale wciąż nie odpowiedziałeś na pytanie, które zadałam ci wcześniej. - Tak, kocham cię. Nie, nie wiem, czy możemy mieć dzieci. Tak, troszkę chrapiesz, ale uważam, że to urocze, i nie, nie wyglądasz w tym grubo... - Po co my tu właściwie przyszliśmy?"
Cóż, nie pozostaje mi nic innego, jak zachęcić was do przeczytania całego cyklu o cynglu aniołów - Lokim - z Machinomachią na czele. Myślę, że spodoba się każdemu, kto lubi klimaty fantastyki, mitologii i oczywiście dobrej zabawy i humoru, którym Ćwiek zachwyca w każdej swojej książce. Gwarantuję, że nie zapomnicie tego cyklu na długo i sięgniecie po więcej książek Jakuba Ćwieka!
Czy zastanawiałeś się, drogi Czytelniku, co robił Kłamca, gdy myślałeś, że siedzi bezczynnie i oddaje się przeróżnym uciechom, takim jak gra w karty z zastępami aniołów czy przeprowadzanie szturmu na sklep z wykałaczkami w promocyjnej cenie? Jakub Ćwiek w swojej najnowszej książce odpowie Ci na nurtujące pytania.
Jakub Ćwiek tym razem spreparował zbiór w sumie trzech...
Bywają w życiu takie chwile, że człowiek w skrytości ducha zastanawia się, co znajduje się po drugiej stronie i czy owa „druga strona” faktycznie istnieje. Temat ten od dawna wywołuje rozliczne dysputy i gorące kłótnie, bo uderza w najczulszy ludzki punkt – wiarę. W tej całej niepewności niezaprzeczalne jest tylko jedno, a mianowicie to, że każdy człowiek ma wolną i nieprzymuszoną wolę. To nasze decyzje wpływają na naszą przyszłość, a z całej reszty kiedyś z pewnością zostaniemy rozliczeni.
Tytuł: Firstlife. Pierwsze życie
Cykl: Everlife (tom 1)
Autor: Gena Showalter
Wydawnictwo: Harper Collins Polska
Tenley Lockwood mimo swojego młodego wieku od zawsze rozumiała, że wolna wola jest rzeczą bezcenną – na tyle, że postanowiła nie ulegać sugestiom, namowom czy nawet szantażom ze strony otoczenia i nie opowiadać się za żadną z dwóch stref, do których – w razie śmierci – miałaby trafić jej dusza. Jej upór sprawił, że została gwałtownie wyrwana ze swojego znajomego otoczenia i osadzona w zakładzie dla umysłowo chorych, gdzie siłą i przemocą starano się wymóc na niej zmianę nastawienia. Kiedy wydaje się, że będzie ona zmuszona spędzić resztę z Pierwszego Życia w tym koszmarnym miejscu, pojawia się światełko w tunelu w postaci Killiana i Archera – dwóch nieziemsko przystojnych i niesamowicie zawziętych wysłanników Miriady i Trojki, i chociaż ich głównym zadaniem jest nakłonienie dziewczyny do zawarcia przymierza z jedną lub drugą sferą, to zaobserwowawszy, z jakim oddaniem Ten broni swoich przekonań, przestają traktować ją jak rozpuszczonego i niezdecydowanego dzieciaka, mało tego – wieszając na szali własne kariery, postanawiają jej pomóc, by w spokoju mogła dotrwać do swoich osiemnastych urodzin i wtedy podjąć decyzję dotyczącą własnej wieczności. Ale czy taki luksus jak spokój będzie jej dany?
Szczerze mówiąc, na samym początku nie bardzo orientowałam się, o co chodzi w tej całej historii – być może dlatego, że brakowało mi dłuższego wprowadzenia dotyczącego dziejów sfer (drobny element, a jednak taka nieścisłość spowodowała, że miałam w głowie mały mętlik), jednak z każdą kolejną stroną coraz więcej rozumiałam i coraz bardziej wsiąkałam w ten niezwykły świat, w którym najważniejsza jest wieczność, a teraźniejszość jest tylko drobnym przystankiem w wędrówce.
Mieszane odczucia miałam również co do samej głównej bohaterki. Przyznam nawet, że przez pierwsze kilkadziesiąt stron strasznie irytowała mnie nieustępliwość Tenley – co więcej, do teraz zastanawiam się, co w tej dziewczynie było takiego niezwykłego, że tak się o nią wszyscy bili. Na szczęście nie dałam się ponieść zgubnym emocjom (i dobrze!), ponieważ okazało się, że aby ją zrozumieć i polubić, trzeba ją po prostu poznać, a nie od razu spisywać na straty.
Nie mogę nie wspomnieć o Killianie i Archerze. Chociaż zaliczyłabym ich do typów – przystojni, napakowani i śmiertelnie niebezpieczni – to dzięki ich tajemniczości, oddaniu sprawie i niezwykłej umiejętności wnikania do ludzkich serc nie da się ich nie lubić. Śmiem nawet twierdzić, że bez nich cała ta opowieść byłaby niepełna.
Firstlife nie jest jednak opowieścią wyłącznie o tym, jak wybór jednego człowieka może rzutować na życie innych, ale także o poczuciu dominującego strachu, cierpienia, bólu, straty i zdrady, ale także rodzącym się zaufaniu, przyjaźni czy miłości. Dzięki temu czytelnik nie będzie miał czasu się znudzić i nie będzie zwracał uwagi na niewielkie niedociągnięcia, o których wspomniałam wyżej.
Niemałe wrażenie zrobiła również na mnie okładka – oryginalna w swojej prostocie i przez to oddająca z niezwykłą precyzją charakter książki. Mam nadzieję, że już wkrótce będę mogła sięgnąć po następną część cyklu Everlife.
Bywają w życiu takie chwile, że człowiek w skrytości ducha zastanawia się, co znajduje się po drugiej stronie i czy owa „druga strona” faktycznie istnieje. Temat ten od dawna wywołuje rozliczne dysputy i gorące kłótnie, bo uderza w najczulszy ludzki punkt – wiarę. W tej całej niepewności niezaprzeczalne jest tylko jedno, a mianowicie to, że każdy człowiek ma wolną i...
więcej Pokaż mimo to