-
ArtykułyCzytamy w weekend. 17 maja 2024LubimyCzytać263
-
Artykuły„Nieobliczalna” – widzieliśmy film na podstawie książki Magdy Stachuli. Gwiazdy w obsadzieEwa Cieślik3
-
Artykuły„Historia sztuki bez mężczyzn”, czyli mikrokosmos świata. Katy Hessel kwestionuje kanonEwa Cieślik14
-
ArtykułyMamy dla was książki. Wygraj egzemplarz „Zaginionego sztetla” Maxa GrossaLubimyCzytać2
Porównanie z Twoją biblioteczką
Wróć do biblioteczki użytkownika2016-11-17
2015-11-16
Niekiedy trzymając w dłoniach książkę wiemy już, ze zatracimy się w niej bez reszty, że będzie to historia jedna na milion a nawet dwa, że zwyczajnie ją pokochamy miłością nadzwyczajną. W tej książce nie ma po prostu słów. Są pięknie namalowane za ich pomocą zdania, obrazy, cytaty, które na długo pozostają w głowie czytelnika.
„Nigdy nikomu nie ufaj, Danielu, a tym bardziej ludziom, których podziwiasz. Bo nie kto inny, a właśnie oni zadadzą ci najboleśniejsze rany.”
Nawet nie wiem od czego zacząć. Mimo upłyniecia kawalka czasu od skończenia tejże książki, emocje jakie mi towarzyszą są równie intensywne co w trakcie jej lektury lub dopiero po skończeniu! Jestem pod wrażeniem każdego elementu w niej zawartego, rozpoczynając od pomysłu, przechodząc przez postacie kończąc na wielowymiarowości historii oraz skarbnicy pięknych cytatów. Trzymając ją w dłoniach, wiem, że nie trzymam jedynie papierowej rzeczy, trzymam nadzwyczajną historię o piękne, zagadkowej i niekiedy szokującej historii. Trzymam w dłoni życie Daniela.
„Prawdziwa nienawiść to dar, którego człowiek uczy się latami.”
Jestem urzeczona historią, której szczęśliwe zakończenie jest tylko pozorem skrywającym coś powoli odkrywającego się przed czytelnikiem na kartach powieści. Mimo rozstrzygnięcia o takim właśnie finale, po lekturze na mojej twarzy nie zaigrał uśmiech, lecz towarzyszyło mi uczucie smutku. Historia Daniela, by nie zdradzać Wam zbyt wiele, ma więcej niż jeden wymiar. Jest odbiciem innej, równie przejmującej, równie pięknej, równie ciekawej. Mamy dwa światy, dwa czasy i nieubłaganie nadciągające zakończenia, które nie wróżą niczego dobrego. To jedna z tych historii, o których przed lekturą powinno wiedzieć się jak najmniej. Opis z tyłu książki jest na szczęście na tyle dobrze skonstruowany, że wyjawiając ogólny zarys historii nie odkrywa praktycznie niczego.
„Są więzienia gorsze od słów, Danielu.”
Miłość, tajemnica, historia, piękna sceneria, emocje, powoli odkrywana prawda, napięcie i wiele, wiele innych - to tylko niektóre z rzeczy, które odnajdziecie w tej książce. Jest ona bowiem przedstawicielem rzadkiej kategorii - Książek niezapomnianych, ponadprzeciętnych, małych literackich cud. Ile w swoim życiu odnaleźliście pozycji, które na długo pozostawały razem z Wami, której język zachwycił Was jak żaden inny, której historia była nieporównywalna z żadną inną? Oto książka, do której człowiek wraca, poleca wszystkim dookoła, ma nadzieję, że przekaże ją swoim dzieciom by i te mogły poznać losy głównego i nie-głównego bohatera. Zatracić się podobnie jak ich rodzic w historii w pięknej scenerii Barcelony.
„Ktoś kiedyś powiedział, że w chwili, kiedy zaczynasz zastanawiać się, czy kochasz kogoś, przestałeś go już kochać na zawsze.”
Bohaterzy to wyraźnie zarysowane perły, które w trakcie lektury wyławiamy i kolekcjonujemy w sercu niczym perełki w ulubionym schowku na rzeczy cenne. Każdy z nich wrył mi się w pamięć swoim charakterem, dobrocią bądź wręcz przeciwnie - okrucieństwem. Poznając losy każdego z nich, siedziałam spięta i zdenerwowana, a przede wszystkim jednak podekscytowana. Nie mogłam się doczekać, bądź też bałam się rozwinięcia sytuacji, na każdej ze stron nie wiedząc co na nich mnie czeka. Koniec końców książka zachwyciła mnie swoim pięknem i pomysłowością oraz zasmuciła. Dlaczego? Żeby się tego dowiedzieć, musicie przeczytać książkę.
„Książki są lustrem: widzisz w nich tylko to, co już masz w sobie.”
Styl pisania autora to długo wyczekiwana przeze mnie niespodzianka i nadzwyczajność. On nie pisze, on maluje za pomocą słowa. Stworzył tym samym jedną z najpiękniej napisanych książek, jakie dane mi było przeczytać. Posklejać zdania w całość to nie wyzwanie, lecz nadać im kształtu, koloru, emocji? To talent, cud - tak rzadko już spotykany. Pan Zafón niezaprzeczalnie go posiada.
„Wspomnienia są gorsze niż kule.”
Jeśli ta książka, jakimś cudem jeszcze nie trafiła w Twoje ręce, zmień to. Przeczytaj, pokochaj, zapamiętaj. Poznaj kultową powieść, od której oderwanie się graniczy z cudem, a domysły i pytania rozrywają człowieka pragnąć ujrzeć światło dzienne i odnaleźć odpowiedź lub potwierdzenie. Ona jest...
Po prostu piękna.
Po prostu niezwykła.
Na takie książki po prostu się czeka.
,,Gdy wyszedłem na ulicę, jeszcze miałem głęboko w sobie jej twarz, głos i zapach. Niosłem muśnięcie jej warg i jej oddech przez ulice pełne ludzi bez twarzy"
Niekiedy trzymając w dłoniach książkę wiemy już, ze zatracimy się w niej bez reszty, że będzie to historia jedna na milion a nawet dwa, że zwyczajnie ją pokochamy miłością nadzwyczajną. W tej książce nie ma po prostu słów. Są pięknie namalowane za ich pomocą zdania, obrazy, cytaty, które na długo pozostają w głowie czytelnika.
„Nigdy nikomu nie ufaj, Danielu, a tym...
Narodziny i śmierć, to najbardziej elementarne etapy życia. O ile te pierwsze traktujemy na zasadzie cudu, potrafimy poruszać ich temat na okrągło i przygotowywać na nie z rosnącą ekscytacją, o tyle te drugie odkładamy w niepamięć, ukrywamy przed oczyma świata i grzebiemy zawczasu sześć stóp pod ziemią. Ale nie zawsze tak było. Podczas jednej z wieczornych wizyt na ganku sędziwych sąsiadów Louis Creed, mąż i ojciec dwójki pociech, oprócz zimnego piwa zostaje poczęstowany mądrością doświadczonych przez życie ludzi. Ich zdaniem śmierć została wyparta z telewizji i naszych codziennych rozmów, by przypadkiem nie krzywdziła wrażliwych umysłów naszych dzieci. W zamian, to co do tej pory odbywało się za zamkniętymi drzwiami, to intymne zbliżenie między dwojgiem ludzi, zostało wypaczone i wystawione na ich zgorszenie. W ten sposób zostały one wzajemnie podmienione w świętym spisie tematów tabu. Nic dziwnego, że tak bardzo boimy się śmierci. Jest ona niczym nieoswojony potwór z szafy, o którym staramy się nie myśleć, a którego obecność będąc dzieckiem tak podskórnie czujemy.
Stephen King przyzwyczaił swoich czytelników do stawiania czoła ich największym strachom; w "Cmętarzu zwieżąt" zaaranżował spotkanie z tym, który zapuka prędzej czy później również do naszych drzwi. Gdy małżeństwo Creedów wprowadza się do małego miasteczka w Nowej Anglii nic nie zapowiada tragedii mającej stać się ich udziałem. A wszystko zaczyna się od kota imieniem Churchill, ukochanego towarzysza ich córeczki...
Jestem zachwycona podejściem do tematu i przerażającą wyobraźnią autora; aż boję się zapytać skąd czerpie on swoje inspiracje. Doskonale nakreśla profile psychologiczne swoich bohaterów i bardzo plastycznie opisuje ich stany emocjonalne. Problem w tym, że pod kątem formy w tej powieści jest wszystkiego za dużo. Za dużo dygresji i porównań, zwłaszcza tam gdzie zawiązuje się akcja; nie tylko spowalniają jej tempo, ale znacznie osłabiają starannie kreowany nastrój grozy. Za dużo opisów i szczegółów szkodzących fabule w ten sam sposób. Wreszcie za dużo przekleństw, które w odpowiednich dawkach i miejscach nadają postaci wiarygodności, nadużywane zaś jej odbierają.
Narodziny i śmierć, to najbardziej elementarne etapy życia. O ile te pierwsze traktujemy na zasadzie cudu, potrafimy poruszać ich temat na okrągło i przygotowywać na nie z rosnącą ekscytacją, o tyle te drugie odkładamy w niepamięć, ukrywamy przed oczyma świata i grzebiemy zawczasu sześć stóp pod ziemią. Ale nie zawsze tak było. Podczas jednej z wieczornych wizyt na ganku...
więcej mniej Pokaż mimo to
„Dawca” to świetny thriller medyczny, który wciąga od pierwszej strony, aż do ostatniej.
Rzadko zdarzają się książki, które czyta się jednym tchem, ale kiedy znajdziemy taką książkę to od razu wiemy , że jest to książka na którą czekaliśmy całe życie. Tym wstępem mogę spokojnie przedstawić książkę Tess Gerritsen – Dawca . Amerykańska autorka , z zawodu lekarz internista –zrezygnowała z wykonywania zawodu na rzecz pisania. Twórczość Tess Gerritsen cechuje zręczne posługiwanie się informacjami z zakresu współczesnej medycyny, z którą, pomimo rezygnacji z wykonywania zawodu, autorka pozostaje na bieżąco, dzięki wiedzy swoich znajomych i przyjaciół , oraz odpowiednim lekturom. Wiadomości te, w połączeniu z umiejętnością tworzenia realistycznych bohaterów i stopniowego budowania napięcia, przyciągają czytelników z całego świata. Sam dawca został wydany w 1996 roku przez wydawnictwo Albatros.
Główną bohaterką powieści jest doktor Abby DiMatteo . Jest ona stażystką na oddziale chirurgii Bostońskiego szpitala . Jej dotychczasowe życie to pasmo sukcesów : skończyła medycynę na jednej z prestiżowych uczelni , pracuje w bardzo renomowanym szpitalu z najlepszymi chirurgami w kraju , jej kariera bardzo szybko się rozwija, a co najważniejsze jest z mężczyzną , którego kocha, nagle jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki wszystko w jej życiu się wali. Podczas jednego z dyżurów dowiaduje się , że serce przeznaczone dla umierającego siedemnastolatka ma zostać poza kolejnością wszczepione żonie wpływowego milionera , wbrew przełożonym Abby ratuje życie chłopca, narażając się na szykany ze strony dyrekcji szpitala. Tymczasem, nieoczekiwanie znajduje się nowy dawca i planowana operacja kobiety dochodzi do skutku. Cud , czy tylko przypadek?, takich przypadków Abby dostrzega coraz więcej. Z dnia na dzień bohaterka zdaje sobie sprawę z tego, że ktoś chce ją zniszczyć i robi to bardzo skutecznie. Lekarka bardzo stara się dowiedzieć jak najwięcej o dawcy nowych organów dla milionerki , lecz karty pacjenta nieoczekiwanie zniknęły . Bohaterka zaczyna stawiać bardzo niewygodne dla niektórych pytania , ale przecież nie mogła przewidzieć , że jej dociekliwość w sprawie przeszczepu serca zdenerwuje ludzi, którzy wiele lat poświęcili na stworzenie prężnie działającego podziemia transplantologicznego, dostarczającego narządów na zamówienie? Wkrótce jej życie znajdzie się w śmiertelnym niebezpieczeństwie.
Dawca jest thrillerem medycznym , jego język jest prosty i zrozumiały nawet dla czytelnika nie związanego z medycyną , wszystkie specjalistyczne zwroty medyczne są bardzo dokładnie wytłumaczone , nie pojawiają się archaizmy i neologizmy , czcionka jest duża, a cena bardo przystępna.
Okładka ma bardzo proste i czytelne przesłanie , przyszły czytelnik od razu może się domyślić ,że będzie miał do czynienia z thrillerem medycznym -przedstawia ona zawieszoną kroplówkę pełna krwi i jej lustrzane odbicie. Książka na szczęście nie zawiera ilustracji , ponieważ nie są one ani trochę potrzebne , gdyż opisy są bardzo dokładne i ciekawe .
Jeden z najwybitniejszych autorów thrillerów , Stephen King w wywiadach mówił , iż w tym gatunku nie ma nikogo lepszego . Serią publikowanych w rocznych odstępach powieści Tess Gerritsen zapewniła sobie pozycję autora #1 na rynku thrillerów medycznych –przed Robinem Cookiem , uznawanym za mistrza gatunku . Moim zdaniem Dawca w bardzo ciekawy sposób przedstawia problemy związane z nielegalnym handlem narządami. Postacie są pokazane w bardzo barwnym i ciekawym świetle. Kiedy dr. Abby DiMatteo zostaje porwana czytelnik boi się i odczuwa wszystko to co ona. Uważam , że rynek thrillerów medycznych bez tej książki byłby jak kwiat bez zapachu , hamburger bez mięsa czy ketchup bez pomidorów.
Książka Dawca jak i większość książek Tess Gerritsen jest fascynująca i warta przeczytania .Jestem przekonana , że zainteresuje ona zarówno młodszych jak i tych dorosłych czytelników . Z cała pewnością zaliczyłabym Dawce do listy moich
„Dawca” to świetny thriller medyczny, który wciąga od pierwszej strony, aż do ostatniej.
Rzadko zdarzają się książki, które czyta się jednym tchem, ale kiedy znajdziemy taką książkę to od razu wiemy , że jest to książka na którą czekaliśmy całe życie. Tym wstępem mogę spokojnie przedstawić książkę Tess Gerritsen – Dawca . Amerykańska autorka , z zawodu lekarz internista...
2016-07-02
Jane Austen w swojej książce dokonała czegoś niesamowitego - Z iście wielką precyzyjnością oddała historyczny klimat, przepleciony w delikatny sposób z miłością, dylematami ludzkimi oraz dozą akcji.
Fajnie było w tym wieku dziewiętnastym. Dziewczęta pozbawione były życiowej traumy zwanej szkołą, a matka stawała na rzęsach, żeby kupić im najlepsze i najpiękniejsze stroje. Oczywiście mówię tu o arystokracji, bo między Bogiem a prawdą wolę nie myśleć o życiu osób z niższych warstw społecznych. Hrabianki grały sobie na klawikordach, czytały francuskie romanse i wyszywały, a ich największym zmartwieniem był krzywy haft. Do czasu, bo w wieku szesnastu lat – a może i wcześniej – każda z nich zaczynała dostrzegać czar płci przeciwnej, co prawda w dość sentymentalny i abstrakcyjny sposób, bo stosunki między mężczyznami a kobietami ograniczały konwenanse, ale zawsze. Szarmanccy młodzi dżentelmeni, którzy mistrzowsko grali w wista, spędzali popołudnia na grze w golfa albo polowaniach i zostali wprowadzeni w arkana sztuki czarowania młodych kobiet i tańca. To, do czego śmiałyby się także i moje oczy jeśli miałabym szczęście żyć w tamtej epoce – przystojni, odważni i młodzi oficerowie, którzy, jako prawdziwi żołnierze, są bardzo kochliwi i mało odporni na kobiece wdzięki. Starzy kawalerowie z domami większymi od pałacu niejednego średniowiecznego króla, którzy z filozoficznym spokojem pili whisky i brandy, jeździli powozami i wciąż tylko mówili o pieniądzach. Może ta ostatnia perspektywa nie jest pociągająca, ale o ile panna była bogata, nie musiała się martwić o zalotników i mogła ich wybierać jak chciała, do wyboru do koloru – w tych trzech grupach było zawsze wielu takich, którzy chcieliby ożenić się z ową panną. O losie panny brzydkiej i biednej nie będę pisać, ponieważ jej straszny los nie będzie tematem niniejszego tekstu; jest to również historia zbyt smutna. Dziewczyna ładna i biedna też nie miała dobrze. Bo choć wdziękami może pociągała bogatych panów, to przecież nie miała posagu albo był on niewystarczający. No i jak z taką żoną pokazać się w teatrze? Chyba że taki wielki, dumny pan zakocha się do szaleństwa i postanawia nie zważać na powyższe zasady. I co wtedy? Wtedy to jest po prostu dobry materiał na książkę.
Państwo Bennetowie mają poważny problem – ich piątka córek jest w wieku, w którym pannę należy wydać za mąż. Wydawałoby się, że nie jest to rzecz skomplikowana, bo na horyzoncie pojawia się niejaki pan Bingley i jego przyjaciel, pan Darcy, ale nie wszystko idzie po myśli zarówno matki jak i córek. O ile Bingley zwraca uwagę na Jane, to Darcy jest diabelnie dumnym mężczyzną, a w dodatku niegrzecznym, niesympatycznym. I, rzecz dziwna, swoje złośliwe uwagi kieruje szczególnie do następnej z sióstr, Elżbiety, co we wrażliwej dziewczynie wywołuje szczególną antypatię do tego osobnika, której, wydawałoby się, nic nie jest złagodzić. Jednak jedne uczucia zasłaniają drugie, a bohaterowie będą musieli zmienić swoje charaktery pod wpływem wielkiego uczucia. On będzie musiał przezwyciężyć swoją dumę, a ona – na co wskazuje zresztą tytuł – uprzedzenia. Tylko czy aby im się uda? Nie wszyscy są przychylni temu związkowi…
Był taki okres, że w kulturalnych i oczytanych kręgach, do których przez jakiś niefortunny przypadek należę, wstydziłam się przyznać, że nie przeczytałam tego klasyku. I to w dodatku tak popularnego klasyku! Jak jest napisane na okładce, nawiązano do niego w Dzienniku Bridget Jones (lektura wciąż przede mną), a pana Darcy’ego wspominano na każdej książkowej stronie i blogu kulturalnym w Walentynki, a pewna moja znajoma czytała to w szpitalu, doprowadzając mnie tym do białej gorączki, co w miejscu tego typu nie było dla mnie wskazane. Kiedy postanowiłam zmienić ten haniebny stan rzeczy, okazało się, że nigdzie nie mogę dostać wydania, które pasowałoby do Rozważnej i romantycznej tej samej pisarki, od jakiegoś czasu dumnie stojącej na mojej półce. Traf chciał, że odnalazłam wreszcie książkę i z ciekawością zabrałam się do czytania, pewna, że powieść okaże się jedną z najważniejszych w moim życiu, a jeśli nie, to przynajmniej zakocham się w panu Darcym, tak jak wiele osób wokół mnie. I cóż? Właściwie całą recenzję, jeśli miałby to być tekst subiektywny, mogłabym skrócić do jednanego zdania: moja żałosna chęć bycia jak inni ludzie i wrodzone, denerwujące poczucie sprawiedliwości daje czasami naprawdę zaskakujące efekty, które trudno tak naprawdę precyzyjnie opisać.
Okładka książki jest tak samo ładna jak zdobiąca Rozważną i romantyczną, a nawet o wiele ładniejsza. Maleńkie, czerwone różyczki z zielonymi liśćmi, różowymi wstążeczkami i jeszcze innymi kwiatkami, których gatunków nie znam, jako że z biologii orłem nie jestem, w kolorach biało-różowym i fioletowym, co bardzo ładnie wygląda z różami i sprawia, że całość się staje bardziej różnorodna. Wszystko to zostało umieszczone na kremowym tle. Z podobnymi motywami mam wiele dobrych skojarzeń –poduszkowe hafty, kołdra babci pachnąca lawendą, no i ów dziewiętnastowieczny angielski szyk, piękne suknie dam i zapach five o’clock tea. Róże i pozostałe kwiaty w pewien sposób oddają treść książki – klasycznie eleganckiej, ale i opowiadającej o miłości delikatnych dziewcząt i szarmanckich panów. Pośrodku okładki na kwiatowy wzór nakłada się biały pasek, na którym wypisano imię i nazwisko Autorki i tytuł – czerwoną, pochyłą czcionką, dzięki czemu wszystko wygląda estetycznie i bardzo ładnie; przyjemnie jest patrzeć na okładkę, bo i kolory zostały dobrze dobrane. Grzbiet i tył okładki są utrzymane w czerwieni, z białymi napisami i kolorowymi okładkami pozostałych powieści w serii. I choć w księgarni z pewnością zaginie pośród bardziej krzykliwych okładek, to miłośnik tego typu powieści doceni minimalizm i klasycyzm okładki, doskonale odzwierciedlający klimat i zawartość książki. Zresztą trzeba przyznać, że na półce prezentuje się doskonale.
Już w poprzedniej powieści pisarki było widać, że Autorka poświęca więcej czasu ironicznemu obrazowi społeczeństwa niż romansom, traktując opowieści o młodych pannach szukających męża za powód do pisania o ludzkich słabościach i charakterach. I o ile w Rozważnej i romantycznej tyleż samo miejsca poświęcono studium głównych bohaterek, spychając na dalszy plan cokolwiek błyskotliwe uwagi na temat pozostałych postaci, tutaj wątek ten wydaje się znacznie bardziej widoczny. Wokół Elżbiety i Darcy’ego - których miłosna historia, bądźmy szczerzy, w niedużym skrócie objętościowo dorównywałaby przeciętnemu opowiadaniu – kręci się wiele ciekawych, mistrzowsko nakreślonych sylwetek. Nie znaczy to jednak, że są to postacie pozytywne czy chociaż o przyzwoitych charakterach, bo pisarka lubuje się w portretach ludzi po prostu głupich lub napuszenie arystokratycznych, przedstawiając ich ze zjadliwą ironią i nie wahając się uwypuklić ich wad. Mamy więc pana Collinsa, niesympatycznego, nudnego i głupiego lizusa, w dodatku gadułę uwielbiającego słuchać własnego głosu; panią Bennet, matkę Elżbiety, osóbkę pozbawioną zupełnie inteligencji, co najbardziej objawia się w jej niestosownej gadaninie, zmianach nastroju i naiwności; absurdalnie dumną i złą lady Katarzynę jak również Karolinę Bingley. Wszystkich jednak przyćmiewają siostry Elżbiety i Jane – choć tyrady Mary zawsze wywoływały głupkowaty uśmiech, to oczywiście trudno znaleźć słowa, którymi opisać można Lidię. Powiem tylko, że takie dziewczyny istnieją zawsze i wszędzie, mimo że fakt ich istnienia przyprawia o ból głowy każdego rozsądniejszego mieszkańca tej planety (bowiem wierzę, że tacy jeszcze istnieją). W każdym razie odnalazłaby się w dzisiejszej tzw. gimbazie. A skąd mam taką pewność? To wszystko zasługa Autorki i tego, że tak barwnie i dokładnie opisała każdego z bohaterów, czyniąc z nich prawdziwe, pełne wad, śmiesznostek ale też i zalet postacie. Pisarka nie oszczędza nikogo, nawet samej Elżbiety i jej, wydawałoby się, inteligentnego ojca, przez co bohaterowie wydają się niezwykle plastyczni i żywi, jakby wyjęci z rzeczywistego życia. Oczywiście nie ma tu przenikliwych analiz psychologicznych i złożonych charakterów, jednak wydaje się, że postacie są o wiele bardziej wiarygodne od tamtych. Prostsze, ale bardzo charakterystyczne, nakreślone ostrą, wyraźną kreską. Uważam to za przejaw prawdziwego talentu, bo wbrew pozorom trudniej jest stworzyć postać pełnokrwistą, wiarygodną, pełną ironicznie skomentowanych wad i zwyczajną niż opisać jakiegoś skomplikowanego psychologicznie artystę. Szczególnie jeśli chodzi o gatunek literatury popularnej, a więc przystępnej dla każdego czytelnika i wystarczająco lekkiej na inteligentną rozrywkę – pośmiać się z pani Bennet albo z Collinsa można, porównując ich do tych nam znanych.
Dwójka głównych bohaterów nie jest już tak ciekawa, jak towarzyszące im inne postacie: racjonalna, dobra Elżbieta gnie w cieniu sarkastycznie opisanej matki (jestem zresztą zdania, że główna bohaterka jest bękartem swojego ojca) postaci bardzo barwnej, aczkolwiek irytującej, nie mówiąc już o młodszych siostrach. Panna Bennet jest skrzyżowaniem obu sióstr z Rozważnej i romantycznej, z przewagą tej pierwszej – pomimo swojego dość nieracjonalnego uprzedzenia i godnym pozazdroszczenia wygadaniem nie tylko na wiktoriańskie standardy (vide scena z lady Katarzyną lub zabawne dialogi z Darcym na końcu książki) Elżbieta jest ucieleśnieniem niemal wszystkich możliwych zalet, przynajmniej takich, jakie wtedy wymagano od kobiet, chociaż kiedy czasami beztrosko łamie konwenanse wydaje się najsympatyczniejsza i w jakiś sposób prawdziwa; sceny w których Elżbieta się buntuje lub odmawia zaręczyn Darcy’emu są pełne emocji, będące czymś więcej niż tylko elegancką literaturą. Czasem jest jednak gorzej, bo bohaterka wydaje się nieco sztywna, dumna i jakaś bez wyrazu, a czytelnika aż ściska w dołku, bo wystarczyło tylko pociągnąć policzki bohaterki literackim różem, by stworzyć niezwykłą postać, która zapisałaby się w historii popkultury tak samo mocno jak pan Darcy. Pan Darcy! O tak, już wiem dlaczego większa połowa książkowej blogosfery chce wydrzeć mi mojego i tylko mojego pana Darcy’ego. Nie wiem, co on widział w tej Elżbiecie; zresztą to nieważne, bo gdyby znał mnie, zapomniałby o tamtej bardzo szybko, to mogę wam obiecać. Jego fenomen polega na tym, że każda dziewczyna chciałaby, żeby ktoś kochał tak mocno, żeby miłość przezwyciężała dumę rodową, dla postronnego obserwatora będącą główną i największą wadą bohatera. Która nie chciałaby mężczyzny, który kocha bez pamięci, jest czarujący, bardzo przystojny i bogaty (i dlaczego to ta durna Elżbieta, a nie ja)? Muszę jednak przyznać, że przez znaczną część książki jakoś nie pałałam do niego sympatią, nawet wtedy, kiedy dla ukochanej zaczął się zmieniać na lepsze. Nie czułam kompletnie nic, bo Autorka jakoś nie potrafiła zaciekawić jego postacią, pokazać, że za obojętną, dumną twarzą kryje się coś więcej, że chłodny i powściągliwy bohater, żyjący zapewne po to, by krytykować innych i kierować swoim naiwnym przyjacielem ma w ogóle jakiekolwiek uczucia; gdyby ktoś powiedział mi, że to tylko maska, nie uwierzyłabym i wyśmiałabym. W dodatku bohater gubił się pomiędzy zachwycającą mnie wciąż matką Elżbiety, Lidią, Wickhamem i Collinsem, bez którego powieść nie byłaby taka sama. Jego postać nie była ciekawa, z zamazanymi, niedopracowanymi rysami charakteru, zapewne według Autorki tworzącymi aurę niedopowiedzeń i niedostępności. Wszystko zmieniło się po tym, jak Darcy zrzucił maskę, idealnie przylegającą do jego twarzy i z zaskoczeniem odkryłam, że jestem o niego zazdrosna. Autorka zaczęła opisywać go z wyraźną pasją, cieniować uczucia i podkreślać pozytywne cechy osobowości bohatera, tak, że z dość nieciekawej, bladej postaci, przesuwającej się po kartach jak męczące główną bohaterkę, ponure i niedopracowane widmo zmienił się w jedną z najbardziej zapierających dech w piersiach postaci męskich w literaturze (choć owa metamorfoza była szyta grubymi nićmi i wymagała jeszcze dopracowania) i każdy sceptyk taki jak ja musi to przyznać, szczególnie, że pod obiektywnym umysłem kryje się subiektywne, niepoprawnie romantyczne serce. Och, Darcy! Jak ja mam wybrać pomiędzy tobą a panem Rochesterem?
Martwi mnie również fakt, że nie jestem jedyną zadurzoną w Darcy’m dziewczyną, o czym świadczą inne recenzje i w ogóle niemal wszystko, co zostało powiedziane o tej książce. Z tego powodu, jeszcze przed przeczytaniem, dostałam od znajomych tych ze świata realnego i Internetu wystarczająco dużo spoilerów, że równie dobrze mogłabym nie czytać. Rzeczą nienową jest fakt, że żadna lektura nie przynosi frajdy i jakiejkolwiek czytelniczej satysfakcji, kiedy znamy większość akcji z opowiadań innych czy ekranizacji. Nie ma zaskoczenia, podekscytowania, czasami ciężko w ogóle zaciekawić się treścią. Uczciwie jednak stwierdzam, że opowieść byłaby do bólu przewidywalna – przynajmniej jeśli chodzi o historię miłosną i niektóre z pobocznych historii - nawet wtedy, gdyby jakimś cudem udało mi się przeczytać ją bez znajomości zakończenia i niektórych wątków – od pierwszego spotkania czuć, że między Elżbietą a Darcym jest to coś, a po drugim spotkaniu romans tych dwojga, mimo nieco efekciarskich zabiegów Autorki mających wpuścić czytelnika w maliny, jest przesądzony. I fakt, że Darcy będzie się pojawiał tam, gdzie panna Bennet, bo przecież muszą się dużo spotykać, żeby się w sobie zakochać. Nie mówię o happy endzie, który pisarka szczodrze rozdziela między obie pary, nie zapominając o Disney’owskim happy ever after, kojarzącym się z zakończeniem Rozważnej i romantycznej. Zresztą wiele wątków i motywów z tamtej książki się powtarza w niemal niezmienionej formie: jest matka, która chce wydać córki za mąż, są kawalerowie, a wśród nich amant, który okazuje się szumowiną, jest wyjazd do Londynu ze wsi, prawdziwi i fałszywi przyjaciele oraz zażywna ciotka lub przyjaciółka rodziny, wspierająca moralnie panny na wydaniu. Nawet dekoracje nie zmieniają się drastycznie – małe domostwo przycupnięte gdzieś na wsi w sąsiedztwie do znacznie bogatszych dworów. Jakieś novum stanowiła jednak historia z Lidią, bardzo intrygująca zresztą, chociaż nie sztuką było domyślić się, kto spłacił potężne długi Wickhama i dlaczego. Cóż, mogę narzekać ile wlezie, bo fabuła jest boleśnie oczywista i rozczarowująca, ale byłabym w niezgodzie z własnym sumieniem, gdybym stwierdziła, że obecność pana Darcy’ego niemal na każdej stronie – szczególnie przy końcu – nie przeszkadzała mi. Wręcz przeciwnie.
Powieść jest napisana elegancko. Stylowo. Tak, jak to oddaje okładka: klasycznie, prosto, bez językowych wygibasów i zabiegów stylistycznych. Styl Autorka ma lekki i prosty, pomijając oczywiście wszystkie archaizmy, w tym te dotyczące charakterystycznej XIX-wiecznej składni, językowo jest dość dobrze, acz za bardzo formalnie i sztywno. Nie ma tu słownych impresji, pięknych opisów przyrody czy trafnych wyrażeń, pokazujących umiejętności pisarskie Autorki i ubarwiające powieść. Owszem, przez większość krótkich rozdziałów (co mnie nieco denerwowało) przez tekst przebija celna i ostra ironia, najbardziej widoczna w wirtuozerskich opisach zachowań niektórych postaci czy piękne dialogi Darcy’ego i Elżbiety na końcu, przypominające nieco moje ukochane rozmowy Rochestera i Jane w Jane Eyre Brontë, ale czasami sztywność czy dbałość o słowny minimalizm jest bardzo męcząca i, wydaje mi się, zupełnie zbędna. Zdania są ładnie wykrojone, płynne i bez zarzutu, bo przecież wychodzące spod pióra pisarki bardzo dobrej, ale trudno doszukać się w nich emocji. Barw. Czegoś, co by porwało, wciągnęło czytelnika w środek wydarzeń. Pozwoliło poczuć smak, zapach, fakturę. Może nie o taki efekt chodziło, bo wydaje mi się, że powieść – według wiktoriańskich norm – i gustu Autorki miała być racjonalna i emocjonalnie wyważona (w przeciwieństwie do publikacji romantyków…), ale i tego tu nie czuć. Wspominałam wyżej, że tam, gdzie Darcy ma być tajemniczy i wyniosły, wydaje się być nieciekawy i niedopracowany; przez jakiś czas nawet uczucie pomiędzy dwojgiem bohaterów jest mimo doskonałych proporcji zimne i sztywne. Jakby ktoś wykonał ładną, schludną rzeźbę o właściwych proporcjach i zapomniał nadać jej jakieś rysy, indywidualne cechy; tchnąć w nią życie. A to jest przecież romans, nie tylko powieść obyczajowa polegająca na katalogowaniu ludzkich śmiesznostek i pokazywaniu ich w krzywym zwierciadle; nie chodzi tu tylko o błyskotliwe dialogi (a większość, muszę przyznać, właśnie takich jest; nie powstrzymam się od dopisania do mojej listy jeszcze paplaniny pani Bennet i pana Collinsa oraz bardzo napuszonych i wrednych komentarzy lady Katarzyny). W powieściach innych pisarek z tego samego podwórka, przynajmniej niektórych, czuć wiele podskórnych emocji, a wątki romantyczne ewoluują czasem do form dziwnych i wcześniej ani później niepowielarnych. Polowanie na męża nie musi być w większej części minimalistycznym językowo i emocjonalnie sprawozdaniem – i wiem, że Autorka o tym wiedziała, bo przecież zakończenie jest takie, jakie sobie wymarzyłam. Ale to tylko zakończenie.
Jane Austen w swojej książce dokonała czegoś niesamowitego - Z iście wielką precyzyjnością oddała historyczny klimat, przepleciony w delikatny sposób z miłością, dylematami ludzkimi oraz dozą akcji.
Fajnie było w tym wieku dziewiętnastym. Dziewczęta pozbawione były życiowej traumy zwanej szkołą, a matka stawała na rzęsach, żeby kupić im najlepsze i najpiękniejsze stroje....
2016-10-26
Jeśli świat literatury byłby drzewem, na gałęzi New Adult, najpełniejszym, najbardziej soczystym i pięknym owocem, byłoby "November 9". To esencja mistrzowskich zdolności CoHo, to życie podane w tak brutalnie prawdziwej postaci, że aż boli. To opowieść, w której przeplatają się dwie historie - ta w której śledzimy losy Fallon i Bena i ta, którą w swojej książce przedstawia nam Ben. Obydwie ściśle się ze sobą wiążą, obydwie są do siebie podobne, do momentu kiedy... przestają być. A my dochodzimy do wniosku, że czasami kłamstwo jest lepsze od prawdy. Tyle, że gdy ten moment następuje, jest za późno by cokolwiek zmienić - my stajemy się ofiarami talentu Colleen Hoover i równocześnie osobami, które czeka emocjonalny rollecoaster aż do ostatniej strony.
Jeśli ktoś spodziewał się, że CoHo tym razem nie napisze absolutnego arcydzieła - zawiedzie się. "November 9" to kwintesencja tego, do czego zdążyła nas już przyzwyczaić autorka. Niesamowitego stylu, który nie pozwala oderwać się od treści ani na sekundę. Absolutnie niebywałej kreacji postaci, która jest tak dobra, że czujemy jakby Fallon czy Ben, mogli wyjść zza rogu i na nas wpaść w każdym momencie. Niesamowitej historii, która jest zdecydowanie czymś więcej niż romansem, a dla czytelnika staje się centrum wszechświata.
Jeśli świat literatury byłby drzewem, na gałęzi New Adult, najpełniejszym, najbardziej soczystym i pięknym owocem, byłoby "November 9". To esencja mistrzowskich zdolności CoHo, to życie podane w tak brutalnie prawdziwej postaci, że aż boli. To opowieść, w której przeplatają się dwie historie - ta w której śledzimy losy Fallon i Bena i ta, którą w swojej książce przedstawia...
więcej mniej Pokaż mimo to2016-06-19
Zatęskniłam za charakterystycznym zapachem lasu, za niepokojem, jaki wzbudza zapadająca nagle cisza. Ona nigdy nie wróży dobrze bohaterom –, ale nie łudźmy się nam również nie. Zwłaszcza, gdy jedyne, co nam zostaje to chrzęst ściółki pod stopami...Sprawa jeszcze bardziej komplikuje się w nocy. Jeśli ktoś miał okazję być na odludziu, w lesie po zmroku, doświadczył prawdziwej, nieprzeniknionej ciemności. Nam mieszczuchom tylko wydaje się, że wiemy co to jest. Żyjemy jednak wśród oświetlonych witryn sklepowych, podświetlonych skwerków, świateł drogowych i latarni. W lesie z dala od miast, w bezksiężycową i bezgwieździstą noc, nie ma żadnego źródła światła, żadnej łuny, poblasku, odbić – nic (no chyba, że ktoś potrafi „świecić oczami”). Mrok oblepia nas, a my ślepi w jego uścisku, odczuwamy pierwotny lęk. Gdy doświadczałam tego po raz pierwszy, byłam jak sparaliżowana. I to najbardziej urzekło mnie w tej powieści. Widać, że Henel wie o czym pisze, że wie, co to jest „nic” i skazane na nie, nasze ucywilizowane zmysły. Niezwykle plastycznie oddał wszelkie wrażenia, których ofiarami stajemy się w tym stanie: dotyk niewidzialnego i niepokój zmysłów. Jeśli ktoś nie rozumie o co chodzi, niech zafunduje sobie małą survivalową przygodę…
W ciemności sprawy się komplikują – to już ustaliliśmy. A co, jeśli dodamy do tego jeszcze: deszcz, błoto, opuszczony pałac na leśnym wzgórzu i czające się w nim Zło? To już mamy sytuację, której raczej nie zazdrościmy głównemu bohaterowi. Jak łatwo zauważyć, Henel korzysta ze sprawdzonych, klasycznych elementów do budowy atmosfery i historii grozy. Oprócz już wymienionych mamy: czarownicę, przeklęty medalion, opuszczoną chatkę, duchy, legendy, przesądy, tajemnicze zniknięcia, nieufnych – świadomych wszystkiego – miejscowych, burze, stare groby i zatęchłe piwnice. Narzędzia te – same w sobie skuteczne (bo kto się nie boi piwnicy?) – w niewłaściwych rękach i tak nie przyniosłyby zamierzonych efektów. Pisarz jednak wie co robi i oklepane schematy wypełnia ciekawą treścią, przetwarza je i odświeża. Ogromnym plusem jest również uczynienie z przyrody jednej z główniejszych postaci książki, żyjącej własnym życiem, nieokiełznanej siły, która nurza bohaterów we wszechobecnym zapachu wilgotnego mchu.
I tak wchodzimy do świata wsi Wilki, gdzie nic nie jest takie jak się wydaje. W miejscowościach takich jak ta czas się zatrzymał. Nie tylko dlatego, że są położone na uboczu, z dala od głównych arterii miast, chodzi o coś więcej. Tutaj, jak to zazwyczaj bywa, zło rozdaje karty i prześciga same siebie w knuciu intryg. Ludzie są tylko zabawkami w Jego dłoniach. A młody biznesmen znalazł się w złym miejscu w złym czasie (a może to było przeznaczenie, fatum i czekano na niego?) i jedna jego decyzja pociągnęła za sobą lawinę skutków. Porażających skutków.
Wymowny, wieloznaczny tytuł, tchnie tajemnicą, jak większość stronic powieści – do samego końca nie wiemy zbyt wiele. Ogarnia nas poczucie zagrożenia, nie wiemy z której strony nadejdzie, ani w jakiej formie. Fabuła niezauważalnie rozszerza się i wysuwa swoje macki w różne strony. Na początku jest to historia jednego bohatera, jednak Zło zatacza coraz większe kręgi. Sięga po inne ofiary, nie oszczędzając nikogo. Pisarz kolejne elementy „układanki” odsłania z ogromnym wyczuciem, atmosferę czyniąc coraz bardziej klaustrofobiczną. Podkreślając tym bezradność bohatera: połkniętego i trawionego w trzewiach zła i starchu. Henel nie zapomniał, że „potwór” aby straszyć i skutecznie siać zniszczenie musi być obecny przez swoją nieobecność. Nie rzuca się go na pierwszą stronę z dokładnym opisem, metką i kodem kreskowym. Czytelnik i bohater zostają pchnięci w wir niewiadomej. Stanu tego nie można jednak przedłużać w nieskończoność. Autor ma wyczucie, co do chwil uchylania rąbka tajemnicy – nie spóźnia się.
Nasz bohater jest wciąż czujny, pełen adrenaliny, znużony i… niekonsekwentny. Jest dla mnie fenomenem: boi się, ucieka – racjonalizuje (z uporem maniaka) i wraca, by za chwilę znów wleźć tam, gdzie nie trzeba – wystraszyć się, uciec – zracjonalizować i wrócić. Obłęd w ciapki. Wydawać by się mogło, że normalny człowiek, po jednej nocy uciekłby, gdzie pieprz rośnie z nawiedzonego miejsca. Jednak czy nasza perspektywa nie zmieniłaby się, gdybyśmy stali na skraju bankructwa, walczylibyśmy o swoją własność? Czy bylibyśmy aż tak logiczni, jak nam się wydaje? Nie zakładajmy, że wiemy wszystko lepiej… Autor świetnie nadał sens działaniom postaci, uzasadnił je - o zgrozo – dobrze i skutecznie! Poniekąd więc rozumiemy go. Ma obsesję na punkcie własności. Całkowicie zafiksował się na chronieniu dorobku życia. To zwykły człowiek rzucony w niezwykłą sytuację. Skutkuje to odrywaniem się od realiów i „łatką” bzika. Jest całkowicie nieświadomy tego co dzieje się wokół niego. W głowie mu tylko płomienny romans z autostopowiczką Beatą (kobieta oczywiście w oczywisty sposób piękna) - na szczęście zaprezentowany nam bez anatomicznych szczegółów. W porę jednak „przyjacielską” dłoń podaje mu ksiądz Jacek…
Przez większość historii autor wodzi nas za nos – mimo jej silnego osadzenia w znajomej konwencji, nie wiemy czego się tak naprawdę spodziewać. W pewnym momencie wyprowadza nas w pole, wartka akcja skręca bez zapowiedzi. Autor bada naszą czujność – żaden element nie jest w treści zbędny, lub bez znaczenia. Końcówka jest jednak przewidywalna. Spodziewamy się, że następująca sielanka, cisza po burzy, to tak naprawdę cisza przed jeszcze większą burzą, a autor zaraz uraczy nas jakimś „łubu-dubu”. I nie zawodzi nas, jest „łubu-dubu”, nawet z tanecznym przytupem. Fabuła musi się po porostu zamknąć w określony sposób, a zło wyruszyć na polowanie.
Nie byłabym sobą, gdybym się do czegoś nie przyczepiła i nie miała żadnego „ale”. Przez pół książki męczyło, mnie pytanie, czy bohater chce garścią ziół bronić się do końca życia? Świece zrobił z parafiny, nie z wosku, a ta pali się krócej. Dlaczego nie zastanawia go, co się stanie, gdy się skończą? Scena, w której miejscowi pod sklepem ostrzegają bohatera – wydała mi się zbyt teatralna, a siostra ostrzegająca księdza – mimo celowej zmyłki, ten wątek przesadzony i niepotrzebny. Opieszałe działania (a raczej ich brak) policji w kwestii śmierci kilku osób, jest jednak zbyt opieszałe i - nawet jak na polskie warunki - niewiarygodne.
Spójności fabule nadaje nienachalnie wplecione tło społeczne. Nie ma nudnych wykładów o beznadziejności, za to są humorystycznie (ale jaki gorzki to śmiech) wplecione spostrzeżenia o swojskich absurdach: policji, dla której głównie to ofiara jest podejrzana, o nudnych procedurach, trudnych realiach dla prowadzenia biznesu, bezsensownej walce z międzynarodowymi sieciami i korporacjami, wykańczającymi drobnych przedsiębiorców. Ten przekaz, wpleciony mimochodem, uzasadnia istnienie postaci i jej wewnętrzne motywacje postępowania. Dzięki nim bohater nie jest wyrwanym znikąd sztucznym tworem, ale osobą z krwi i kości.
Kolejnym atutem powieści jest język: prosty i dowcipny. Ta mroczna historia opowiedziana jest zgrabnym stylem i czyta się ją błyskawicznie. Mimo prostoty języka jest on niesamowicie plastyczny. Czuć wilgoć, słychać przytłaczającą ciszę, gdy ptaki nagle milkną, oczami wyobraźni pochłaniamy otaczającą nas scenerię, wraz z niepokojącymi cieniami… Powieść Henela, to bardzo wdzięczny materiał dla filmowca. To praktycznie gotowy do zekranizowania scenariusz. W filmie nadnaturalny klimat podkreślałyby przenikliwie zawodzące w tle skrzypce. Byle za realizację nie wzięli się polscy „specjaliści” od „Leśnych dołów”… Henel czerpie garściami z popkultury i klasyki, wyraźnie inspiruje się folklorem. Podobnie, jak twórcy epoki romantyzmu - tej mrocznej, pełnej legend, ludowych motywów i śmierci – zabiera nas w podroż do świata, który trwa nadal, mimo upływu wieków. Zmusza nas do refleksji nad tym: jak głęboko tkwimy w naszej przeszłości? Jak głęboko tkwi w niej Zło?
Nieskomplikowana okładka horroru z krwistym tytułem, przypomina te z lat dziewięćdziesiątych. Nie spodziewamy się po tak „oprawionej” książce wiele, jednak zostajemy mile zaskoczeni. Czerwień i czerń zawsze się sprawdzają, i tym razem stanowią zapowiedź intensywnych doznań. Nawet tytuł powieści przekonuje prostostą: tytułowy „On” intryguje, jak najszybciej chcielibyśmy się dowiedzieć „kto” czai się w ciemności. No właśnie „kto”? Sprawdzić musicie sami, jeśli starczy Wam odwagi
Zatęskniłam za charakterystycznym zapachem lasu, za niepokojem, jaki wzbudza zapadająca nagle cisza. Ona nigdy nie wróży dobrze bohaterom –, ale nie łudźmy się nam również nie. Zwłaszcza, gdy jedyne, co nam zostaje to chrzęst ściółki pod stopami...Sprawa jeszcze bardziej komplikuje się w nocy. Jeśli ktoś miał okazję być na odludziu, w lesie po zmroku, doświadczył...
więcej mniej Pokaż mimo to2014-09-09
2014-02
Jakiś czas temu miałam przyjemność przeczytać fenomenalnego „Jeźdźca miedzianego” autorstwa Paulliny Simons. Książka bardzo mnie zaciekawiła, dlatego też nie mogłam odmówić sobie kolejnej części.
„Tatiana i Aleksander” to dalsze losy bohaterów. Tatiana rozpoczyna nowe życie w Nowym Jorku wraz ze swoim maleńkim synkiem. Przebywa w szpitalu na wyspie Ellis, gdzie dochodzi do zdrowia po przejściu gruźlicy. Postanawia pracować jako pielęgniarka. Jej pomoc okazuje się bardzo potrzebna. Z łatwością zdobywa sympatię pacjentów. Poznaje Vicky. Dość przebojową dziewczynę, która podchodzi do życia bardzo beztrosko. Można powiedzieć, że jest zupełnym przeciwieństwem Tatiany. Tymczasem młoda mama nie może zapomnieć o swoim ukochanym Aleksandrze. Coś jej podpowiada, że jej mąż wcale nie zginął. Postanawia odkryć prawdę. Kiedy niektóre sprawy wychodzą na jaw, dziewczyna postanawia wyruszyć w ciężką, wręcz mrożącą krew w żyłach misję...
Dawno żadna książka nie wzbudziła we mnie tylu emocji. W niektórych momentach miałam łzy w oczach. Do teraz nie mogę pojąć, ile jest w stanie człowiek przeżyć. Ile bólu, cierpienia… I to wszystko z miłości. Z miłości do ukochanej osoby. Takie uczucie, jakie połączyło Tatianę i Aleksandra to musi być naprawdę coś niesamowitego. Ile związków przetrwałoby takie piekło, jakie zgotował los bohaterom książki? Jestem pod wrażeniem ogromnej odwagi, jaką wykazał się Aleksander. Byłam w szoku, kiedy poznawałam kolejne losy tego człowieka. Im bardziej zagłębiałam się w lekturę, tym większe przeżywał katorgi... Straszne. W kwestii odwagi nie mogę pominąć również Tatiany, która mając małe dziecko, wyruszyła z misją ratunkową w poszukiwaniu męża. Nie raz narażała życie zarówno swoje, jak i swojej rodziny. Nie chciała się poddać. Nie każda kobieta zdobyłaby się na taki krok. Ona zaryzykowała wszystko. Wszystko to w imię miłości.
Druga kwestia, jaką warto poruszyć po przeczytaniu książki to sama wojna. Jest to kolejna książka, która ukazuje obraz II wojny światowej. O tyle ciekawe, że obraz ten, jest ukazany bardziej ze strony obywateli Związku Radzieckiego. Nie mogę pojąć, jak można było tak traktować ludzi, którzy walczyli za swoją ojczyznę. Tak naprawdę, cokolwiek by żołnierze nie zrobili, czekała ich albo śmierć, albo obóz pracy. Co w sumie znaczy to samo. A to tylko dlatego, że ponieśli porażkę. Horror… Ile jest warte życie milionów istnień, w porównaniu z praktycznie nieograniczoną władzą?
Już sam opis radzieckiego przesłuchania wprawił mnie w osłupienie. Wmawiano coś człowiekowi, nawet jeżeli tego nie zrobił, po czym tak długo męczono go psychicznie aż się poddawał. Tutaj kolejny raz należy podziwiać Aleksandra, który nie dał się żołnierzom i choć był o krok od śmierci nie dał się złamać.
Lektura daje dużo do myślenia. Pokazuje, że nie tylko Polacy ponieśli ogromne straty w czasie II wojny światowej. Że tak naprawdę największa krzywda wydarzyła się w zasadzie niewinnym ludziom. Uważam, że „Tatiana i Aleksander” to książka, którą warto przeczytać. Zarówno ze względu na jej wymiar historyczny, jak i opis bezgranicznej miłości, która potrafi przetrwać wszystko.
Jakiś czas temu miałam przyjemność przeczytać fenomenalnego „Jeźdźca miedzianego” autorstwa Paulliny Simons. Książka bardzo mnie zaciekawiła, dlatego też nie mogłam odmówić sobie kolejnej części.
„Tatiana i Aleksander” to dalsze losy bohaterów. Tatiana rozpoczyna nowe życie w Nowym Jorku wraz ze swoim maleńkim synkiem. Przebywa w szpitalu na wyspie Ellis, gdzie dochodzi do...
2015-09-08
Pewnego dnia, tajemniczym sposobem, na biurku Carla w jego Departamencie Q pojawia się teczka z zamkniętą sprawą, której sprawca właśnie kończy swoją wieloletnią odsiadkę. Jednak parę poszlak wystarcza (oraz przekorna natura pana podkomisarza), aby Carl zaczął tropić. A jest gdzie. Na jaw wychodzi mętna przeszłość największych prominentów Danii. Ludzi, którym się nie grozi. Ale Carl nie daje się zastraszyć. Wraz ze swoim asystentem (zarówno śmiesznym jak i tajemniczym) Assadem, znajduje się coraz bliżej rozwiązania sprawy morderstwa dwójki nastolatków, a także całej serii pobić i kolejnych zabójstw.
I tu bym się chciała zatrzymać. Po lekturze „Kobiety w klatce” nie do końca rozumiałam, czemu w recenzjach znajdowały się takie określenia jak dreszcze, strach, mocne wrażenia, itp. Może ja jakaś nieczuła jestem, ale poza właściwemu kryminałom lekkiemu napięciu nie miałam żadnych mocniejszych wrażeń. Natomiast tutaj, w „Zabójcy bażantów”…
Boli bezmyślność, co ja mówię, bezduszność i okrucieństwo tych młodych ludzi (potem już dorosłych). Jak można kogoś bić, dopóki nie umrze i czerpać z tego radość? Jak można się cieszyć, że się kogoś tak skatowało, że do końca życia nie wyjdzie ze strachu na ulicę? Jak można bić na śmierć nie tylko niewinnych ludzi, ale i jeszcze bardziej niewinne zwierzęta. Nie wiem co bardziej odczułam. Okrucieństwo wobec ludzi, czy wobec tych całkowicie od nas zależnych i niczego nieświadomych zwierząt. Jussi Adler-Olsen stworzył coś, co naprawdę wywołuje dreszcze, a do tego smutek. Coś, co wstrząsa, sprawia, że zastanawiamy się jak jeden człowiek może tak zrobić drugiemu.
Na uwagę zasługuje też postać Kimmie. Wiemy, że przynależała do grupy przestępców. Wiemy, że ona też mordowała. Jesteśmy świadkiem, jak znowu kogoś zabija, choć tym razem niejako we własnej obronie. A mimo to jesteśmy z nią. Żałujemy, życzymy dobrze. Mamy nadzieję, że wszystko się dla niej lepiej ułoży. Co z tego, że ona też zabijała. I dlatego zakończenie nie do końca mnie usatysfakcjonowało (pomijając, że było kiczowate).
Mogę szczerze polecić „Zabójców bażantów”. To naprawdę mocny, świetny kryminał. Do tego uważam, że znacznie lepszy pod każdym względem od pierwszej książki autora. Lepiej napisany, bardziej zwarta i skomplikowana akcja, jak zwykle szczypta dowcipu i ironii też została zawarta. Z niecierpliwością będę wyglądać trzeciego tomu Departamentu Q, mam nadzieję, że zostanie wydany. A teraz marsz i czytać. Uważam, że nie trzeba zaczynać od „Kobiety w klatce”, każdą książkę można czytać osobno, choć oczywiście dla ogółu fabuły (prywatnego życia Carla i właściwej linii czasu) warto zacząć od początku. Polecam!
Pewnego dnia, tajemniczym sposobem, na biurku Carla w jego Departamencie Q pojawia się teczka z zamkniętą sprawą, której sprawca właśnie kończy swoją wieloletnią odsiadkę. Jednak parę poszlak wystarcza (oraz przekorna natura pana podkomisarza), aby Carl zaczął tropić. A jest gdzie. Na jaw wychodzi mętna przeszłość największych prominentów Danii. Ludzi, którym się nie grozi....
więcej mniej Pokaż mimo to2015-07-07
„Miłość potrafi ranić. Nie ma nic bardziej bolesnego, niż rozstanie. Aby pokochać po raz drugi, trzeba nauczyć się ufać.”
Zaufanie jest jednym z tych pojęć, które każdy może rozumieć i definiować inaczej. Oczywiście, nie ma co się dziwić, że trudno jest powiedzieć czym dokładnie jest, jednak wszyscy wiemy jak dużą ma ono wagę. No bo jakbyśmy się czuli, gdyby otaczali nas tylko tacy ludzie, których nie możemy nim obdarzyć?
„Bezpieczna przystań” opowiada historię Katie, która pewnego dnia przeprowadza się do Southport w Karolinie Północnej. Chcąc zacząć nowe życie wynajmuje mały domek, w lesie i podejmuje pracę w lokalnej restauracji „U Ivana” . Bohaterka ewidentnie unika nowych znajomości co nie uchodzi uwadze mieszkańców. Niemniej jednak nie trwa to długo, bowiem gdy poznaje właściciela niewielkiego sklepu- Alexa , wdowca z dwójką dzieci, postępuje wbrew sobie i pozwala rozwinąć się niespodziewanemu uczuciu. Lecz jak to zwykle bywa, wszystko nie jest takie proste, młoda kobieta skrywa niebezpieczną tajemnicę z przeszłości, przez którą była zmuszona przenieść się do miasteczka. Co sprawiło, że Katie tak bardzo broni się przed zaufaniem komukolwiek? Jaki wpływ na życie dwojga zakochanych będzie miał jej sekret? I czy w obliczu prawdy ich miłość przetrwa?
Postacie jakie stworzył pisarz, mają osobowości które zdecydowanie da się lubić. Katie przeprowadza nas przez morze swoich emocji, od strachu po miłości i spokój, dając nam doskonały przykład silnej i odważnej kobiety. Alex z kolei swoją dobrocią, wnosi nadzieję i pokazuje, że mimo przeciwności nigdy nie należy się poddawać. Bohater jest niewątpliwe ideałem mężczyzny. Miły, cierpliwy, kochający, przystojny i na dodatek doskonały ojciec. Która kobieta nie chciałaby takiego męża? Nie dziwmy się więc, że nasza główna bohaterka, straciła dla niego głowę, zresztą i słusznie. Oprócz Katie i Alexa, ważną rolę pełni również Jo, która przeprowadza się niedaleko naszej Katie i zaprzyjaźnia z nią. Postać nadaje wiele tajemniczości książce, gdyż autor nie ujawnia nam wielu istotnych szczegółów z jej życia. Na końcu za to wszystko się wyjaśnia i jest dla nas zaskoczeniem.
Sięgając po moją pierwszą książkę Nicholasa Sparksa, przyznam że spodziewałam się czegoś co zwali mnie z nóg i rzeczywiście tak było. Mało który pisarz potrafi tak sterować i wpływać na emocje czytelnika. Niezaprzeczalnie jest on wart zapamiętania. Małe miasteczko w jakie nas przenosi, nadaje cudowny klimat utworu. Autor z łatwością posługuje się piórem, składając słowa które opowiadają przepiękną historię. Wciąż jestem oczarowana jego talentem, oraz tym jak doskonale potrafi go wykorzystać. Książka jest napisana sercem i tak się ją czyta.
Bardzo podobał mi się pomysł na narrację, ze strony innych bohaterów niż tylko Katie, dzięki temu możemy poznać myśli i uczucia również Alexa i… nie będę Wam tutaj zdradzać kogo bo nie będzie niespodzianki. Akcja utworu, jest bardzo ciekawa i porywa nas od samego początku. Nie wiem dlaczego tak długo zwlekałam z przeczytaniem tej książki, dopiero teraz wiem, jak głupia byłam. Historia jaką przedstawia nam autor jest nie tyle dotykająca co po części realistyczna, Sparks bez problemu porusza niektóre tematy pisząc bezpośrednio i otwarcie, to właśnie tym podbił moje serce. Jeżeli miałabym porównywać tego pisarza z innym, to na pewno powiedziałabym że dorównuje mojemu ukochanemu Evansowi, mimo tego że Sparks ma dużo większą siłę przebicia to powieści Evansa wzbudzają podobne emocje.
„(...) nic, co wspaniałe, nie trwa wiecznie. Radość jest równie ulotna jak spadająca gwiazda, która w jednej sekundzie przecina wieczorne niebo, a w następnej nie pozostaje po niej nawet ślad.”
Sposób przedstawienia historii nie jest banalny, oczywiście pisarz ma dla nas głębsze przesłanie, co bardzo sobie cenię, no bo co to za książka, z której nie można nic wyciągnąć? Ale nie myślcie sobie, tutaj na pewno znajdziecie wiele, autor przez swoich bohaterów skłoni Was do refleksji i pozwoli marzyć wciągając, w tamten świat. Chciałabym zwrócić uwagę na pięknie ukazaną miłość ojca do dzieci, mianowicie Alex po śmierci swojej żony zostaje z dwójką maluchów i poświęca im dosłownie wszystko. Trudno sobie wyobrazić takie zachowanie ojców w dzisiejszym świecie, nie mówię że takie rzeczy się nie zdarzają, jednak nie ukrywajmy jest to rzadkość. Ta wizja bardzo mnie urzekła i myślę że Was też wprawi w zachwyt.
„Bezpieczna przystań”- Nicholasa Sparksa to historia o stracie, miłości i zaufaniu. Jak każda książka ma drobne wady, jednak są tak nieznaczne że nie warto nawet o nich wspominać. Pisarz stworzył niezwykłą opowieść, która pozwoliła mi się zatracić w jej świecie, pozwalając uwierzyć w szczere dobro, które zawsze zwycięża. Zdecydowanie warto sięgnąć po tę książkę, nie muszę już chyba pisać dlaczego, milion argumentów znajdziecie powyżej. Napomknę wam jeszcze, że nie da się przejść obok tej powieści obojętnie, ja kiedyś na pewno do niej wrócę.
„Nie jestem pewny, czy komukolwiek życie układa się dokładnie tak, jak sobie zamarzył. Możemy jedynie starać się ze wszystkich sił realizować nasze dążenia. Nawet jeśli wydaje nam się to niemożliwe.”
„Miłość potrafi ranić. Nie ma nic bardziej bolesnego, niż rozstanie. Aby pokochać po raz drugi, trzeba nauczyć się ufać.”
Zaufanie jest jednym z tych pojęć, które każdy może rozumieć i definiować inaczej. Oczywiście, nie ma co się dziwić, że trudno jest powiedzieć czym dokładnie jest, jednak wszyscy wiemy jak dużą ma ono wagę. No bo jakbyśmy się czuli, gdyby otaczali nas...
2015-07-13
Po powieść Chemia śmierci (oryg. The Chemistry of Death), której autorem jest Simon Beckett, brytyjski pisarz i dziennikarz, sięgnęłam świadomie i z premedytacją. Wiedziałam już, iż jest to pierwsza książka trylogii, której głównym bohaterem jest David Hunter, wybitny antropolog sądowy. Chemia śmierci miała bardzo dobre recenzje i to właśnie ona sprawiła, że nazwisko Beckett stało się znane w świecie.
Rozpoczynając lekturę przenosimy się do Manham, małego miasteczka, a prawdę mówiąc zabitej dechami dziury w Norfolk w Wielkiej Brytanii. Przybywa tam wspomniany już specjalista od trupów, który właśnie porzucił dotychczasową karierę związaną z umarlakami i postanowił tym razem zająć się żywymi, jako zwykły lekarz w miejscowej przychodni. Przychodni, której dotychczas wystarczał jeden jedyny konował, więc na nasze standardy Manham powinno być nazywane wiochą, a nie miasteczkiem. Hunter porzuca nie tylko wielką karierę i pasjonujące, choć nieco śmierdzące zajęcie, ale również Londyn. Nie trzeba wiele więcej, by się domyślić, że przed czymś ucieka.
Oczywiście, co łatwe do przewidzenia, nie znajduje na tym odludziu spokoju, gdyż wkrótce, za sprawą pojawiających się jeden po drugim trupów, Manham stanie się obiektem zainteresowania mediów, a nasz bohater będzie zmuszony wrócić do swych poprzednich zajęć i pomóc policji.
Jak na perełkę gatunku przystało, powieść wciąga i czyta się ją błyskawicznie. Styl jest dobry; oddaje nie tylko klimat miejsca zbrodni, prosektorium i innych akcesoriów gatunku, ale również charakterystykę wiejskiej i małomiasteczkowej mentalności. Znajdziemy w Chemii śmierci i miłość, i zbrodnię, dobro i zło, różne postawy ludzkie i różne charaktery, różne reakcje na te same bodźce. Wszystko to, czego oczekujemy od świetnej powieści. Uważni czytelnicy trafią również na różne smaczki z anglosaskich realiów, zwłaszcza policyjnych i medycznych, jak choćby symptomatyczne przywiązanie ichnich kryminologów do identyfikacji na podstawie kartotek dentystycznych. Świadczy to o poziomie opieki medycznej. U nas jest to metoda znana, ale tylko sporadycznie używana, no bo ilu naszych rodaków ma swoją udokumentowaną historię opieki stomatologicznej. Ile naszych gabinetów w ogóle coś takiego prowadzi? A dziwne, gdyż jest to korzystne nie tylko dla policji i dla samych pacjentów, ale i dla wszystkich, którzy płacą na służbę zdrowia i pragną, by rozliczano te środki uczciwie.
No właśnie. Uważam, że dobra powieść kryminalna powinna dawać rozrywkę i trochę do myślenia, gdy czytelnik próbuje wyprzedzić akcję i samodzielnie odgadnąć kto, jak i dlaczego. To u Becketta znajdziemy. Świetna powieść powinna dawać coś więcej. Jeśli już nie poważne problemy do przemyślenia, jak w mojej ulubionej szwedzkiej szkole kryminału społecznego z jej zgasłą przedwcześnie gwiazdą Stiegiem Larssonem, to przynajmniej rzetelne tło pozwalające poznać odrębność innych społeczności, te perełki sprawiające, że wiemy czym różni się mentalność innych od naszej. I tego też w Chemii śmierci nie zabrakło.
Czy jest więc pierwsza wielka powieść Simona Becketa rewelacją? Tak. W sam raz na jeden raz. Świetnie się ją czyta, a i wartości wiele w niej można znaleźć. Cała fabuła jest jednak jak na mój gust nieco za bardzo wydumana, a wszystko psują ostatnie strony. Epilog wygląda tak, jakby został napisany w pośpiechu i po dłuższej przerwie; dopisany do prawie ukończonej już wcześniej całości. Ba, wygląda wręcz, jakby napisał go kto inny.
Ten potężny dysonans na samym końcu tak okrutnie psuje odbiór całości, że nie widzę sensu kupowania Chemii śmierci. Nie wyobrażam sobie, bym odczuł potrzebę sięgnięcia po nią ponownie, więc nie ma na mojej półce dla niej miejsca. Co innego, jeśli się jej jeszcze nie czytało, a planuje się jej wypożyczenie z biblioteki albo od znajomego. Do tego zachęcam i przyznam uczciwie, że zamierzam zapoznać się w bliższej lub dalszej przyszłości z następnymi opowieściami o przygodach doktora od trupów, mając oczywiście nadzieję, że autor nie zepsuje znów wszystkiego na sam koniec
Po powieść Chemia śmierci (oryg. The Chemistry of Death), której autorem jest Simon Beckett, brytyjski pisarz i dziennikarz, sięgnęłam świadomie i z premedytacją. Wiedziałam już, iż jest to pierwsza książka trylogii, której głównym bohaterem jest David Hunter, wybitny antropolog sądowy. Chemia śmierci miała bardzo dobre recenzje i to właśnie ona sprawiła, że nazwisko...
więcej mniej Pokaż mimo to
Chirurg” thriller medyczny autorstwa Tess Gerritsen jest pierwszą książką autorki jaką miałam okazję przeczytać. Wcześniej wielokrotnie spotykałam się z pozytywnymi opiniami na temat twórczości Pani Gerritsen więc do naszego spotkania musiało dojść wcześniej czy później.
Kilka lat temu zaczytywałam się w lekturach podobnego typu, thriller medyczny zdecydowanie należał do jednego z moich ulubionych gatunków literackich, tym bardziej musiałam przekonać się o co tyle hałasu.
W Bostonie dochodzi do serii masakrycznych morderstw. Psychopatyczny morderca na swoje ofiary wybiera zgwałcone wcześniej kobiety, w nocy zakrada się do ich domów, przywiązuje do łóżek i jeszcze żywym wycina atrybuty kobiecości, macice. Delektuje się bólem i cierpieniem, a gdy już się nasyci jednym sprawnym ruchem podcina gardła.
Zbrodnie do złudzenia przypominają inne morderstwa popełniane wcześniej w Savanah, jednak tamten sprawca nie żyje od ponad dwóch lat, został zastrzelony przez swoją niedoszłą ofiarę, lekarz medycyny Catherine Cordell.
Kobieta dochodzi do siebie po traumatycznych przeżyciach, gdy wszystko staje na dobrej drodze do uleczenia zranionej psychiki koszmar powraca. Chirurg poluje na Catherine, jego celem jest ukończenie dzieła, które zostało tak nieoczekiwanie przerwane. Czy policja zdoła odnaleźć sprawcę zanim ten dopadnie panią doktor?
„Chirurg” to lektura, która wciąga od pierwszych stron, wręcz nie można się od niej oderwać, z niecierpliwością czeka się na rozwój akcji i obserwuje jak potoczą się wypadki. Czy perfekcyjny Chirurg popełni błąd i da się złapać? Kim jest tajemniczy morderca? Naśladowcą swojego słynnego poprzednika? Skąd zna znane tylko policji szczegóły zbrodni popełnianych przed laty? Dlaczego czekał ponad dwa lata by ukończyć swoje dzieło?
Pytań rodzących się podczas lektury jest wiele, po zakończeniu znamy odpowiedź na każde z nich. Autorka spisała się znakomicie, nie pozostawiając żadnych wątpliwości ani niedomówień. Wszystko układa się w całość, w jedną zgrabną układankę.
Mistrzowsko stworzona intryga podparta dodatkowo znakomitym wykonaniem.
Bohaterowie z mocno zarysowaną osobowością, prawdziwi niczym z krwi i kości, mający wady jak i zalety, bywają irytujący, popełniają błędy i aż kipią od nieskrywanych emocji. Jedni wzbudzają większą sympatię, inni mniej jednak każdy z nich spełnia kluczową rolę w książce.
Podobał mi się pomysł pokazania akcji z punktu widzenia kilku postaci, dzięki temu mamy szerokie pole widzenia i możemy porównać wiele istotnych szczegółów. To co umyka uwadze Moor'owi odkrywa detektyw Rizzoli i na odwrót.
Możemy również towarzyszyć rozważaniom nieznanego nam Chirurga. Rozdziały pisane kursywą to wspomnienia i myśli człowieka będącego psychopatą. Pasjonuje go zbrodnia i krew, w swoich licznych podróżach odwiedzał rytualne miejsca zbrodni, starożytni Grecy, Aztekowie i inne ludy, które składały niewinnych ludzi w ofierze są dla niego wzorami do naśladowania.
„Chirurg” został napisany niezwykle sugestywnie, książka jest aż lepka od krwi. Opisy zmasakrowanych ciał i ludzkich wnętrzności wzbudzają grozę, nie polecam czytelnikom o słabych nerwach i żołądkach.
Chirurg” thriller medyczny autorstwa Tess Gerritsen jest pierwszą książką autorki jaką miałam okazję przeczytać. Wcześniej wielokrotnie spotykałam się z pozytywnymi opiniami na temat twórczości Pani Gerritsen więc do naszego spotkania musiało dojść wcześniej czy później.
Kilka lat temu zaczytywałam się w lekturach podobnego typu, thriller medyczny zdecydowanie należał do...
Książka "Chłopiec w pasiastej piżamie” została przetłumaczona na czternaście języków, wydawały ją renomowane wydawnictwa i nie bez powodu zawsze osiągała status bestselleru. Dziś częściej kojarzona z filmem o tym samym tytule, ale może warto skupić się na jego pierwowzorze. Chociaż sam pomysł na opowieść o chłopcu w piżamie w paski może przywoływać nieco mylne obrazy w głowach tych, którzy jeszcze nie zetknęli się ani z książką ani z filmem, warto poznać tę historię. Przedstawia nam świat okrutny, a w nim także iskrę nadziei, wynikającą może ze zwykłej niewiedzy kilkulatka, jednak wciąż poruszającą.
Bruno ma dziewięć lat. Wraz ze swoją rodziną i służbą musieli przenieść się do nowego domu z Berlina, by jego ojciec mógł wykonywać swoje obowiązki jako komendant obozu koncentracyjnego. Chłopiec tak naprawdę nie wie, czym zajmuje się jego tata, ale podziwia jego mundur, odznaki i to, jak inni wykonują jego rozkazy. Mały odkrywca znudzony nowym miejscem i brakiem dawnych przyjaciół wyrusza na poszukiwanie odpowiedzi, kim są ludzie mieszkający za wysokim płotem, ubrani w piżamy w paski. Gdy tuż za tą tajemniczą granicą spotyka Szmula, żydowskiego chłopca w jego wieku, szybko się z nim zaprzyjaźnia. Niewinne spotkania i rozmowy, mają jednak tragiczne konsekwencje dla Bruno.
Po raz pierwszy tę historię poznałam poprzez film i żałuję, że najpierw nie była to książka. Obie historie jednak tak naprawdę niewiele od siebie się różnią - chociaż było kilka elementów, które w filmie zostały według mnie niepotrzebnie pominięte. Wiadomo jednak, że jeśli film ma być spłyceniem opowieści, trzeba pewne elementy wykluczyć, a jednak tam mi ich brakowało. Tutaj jednak, znając już losy chłopca, nie zaskoczyły mnie one tak bardzo, podczas gdy filmowe zakończenie wywołało wiele silnych emocji.
Książka pokazuje nam świat, który jest tak naprawdę tylko złudzeniem dla Bruno. Zupełnie inaczej wyobraża sobie swego ojca - bardziej jako bohatera, który wprowadza porządek do panującej rzeczywistości. Widzimy naiwność jego młodego umysłu i jak z łatwością wierzy we wszystko, czego uczy go ojciec. Komendant to człowiek bez skrupułów, który wprost mówi, że ludzie po drugiej stronie płotu są od nich gorsi. Próbuje wpoić swoim dzieciom zamiłowanie do historii i zrozumienie, że to, co robi, jest ważne dla państwa i słuszne. U Gretel, siostry Bruna, choć jest od niego jedynie o trzy lata starsza, nie odnajdziemy już ani śladu współczucia dla ludzi „po tamtej stronie”. Bezgranicznie wierzy w zasady, które wpajano jej od dzieciństwa i nie dopuszcza do siebie myśli, że mogłoby być inaczej. Matka Bruna to tak naprawdę jedyna osoba, która nie potrafi pogodzić się z otaczającą ich rzeczywistością. Próbuje chronić swoje dzieci od wychowywania na jakie skazuje je ojciec, ale wszelkie jej próby uchronienia ich od tego są na nic, bo jej zdanie nigdy nie będzie ważniejsze od postanowień komendanta. Szmul to chłopiec nierozumiejący jeszcze co tak naprawdę dzieje się dookoła niego. Wierzy, że jego życie wreszcie się odmieni, że wróci do dom, że zrzuci piżamę w paski i nie będzie musiał już więcej być na rozkazy żołnierzy.
Książka pisana jest bardzo przyjemnym i prostym językiem. Przedstawiane wydarzenia sprawiają, że czyta się ją bardzo szybko, niemalże pochłaniając kolejne rozdziały. Akcja zarysowuje nam się powoli, jednak dokładnie określa najpierw ten złudny świat, który przedstawiany jest Bruno przez otaczających go ludzi. Opowieść jest interesująca już od pierwszych stron, a zakończenie niespodziewane i zaskakujące, bo łączy ze sobą zarówno okrucieństwo ludzi, jak i piękno przyjaźni. Jest tu wszystko, czego można by oczekiwać od takiej historii.
Historia Bruna i jego przyjaciela, Szmula, jest poruszająca i przerażająca zarazem. Widzimy tu, jak dziecko, które wychowywane miało być w nienawiści do Żydów, zbliża się do jednego z nich, przełamując wszelkie bariery, które stawiał między nimi jego ojciec. Jasno tutaj pokazane jest, że Bruno do końca nie zdaje sobie sprawy z tego, czym jest obóz koncentracyjny i wciąż chce znaleźć się po drugiej stronie, aby móc więcej czasu spędzić z przyjacielem. Wciąż mówi, że jego życie nie jest idealne, bo ma za mały dom, okropną siostrę i tęskni za dawnymi kolegami. Nie rozumie narzekań Szmula, gdy ten mówi, że w obozie nie jest wcale tak idealnie.
Świat widziany oczami dziecka przeraża jeszcze bardziej, gdy wiemy już jak naprawdę wyglądał ten świat i do jakich okrucieństw dochodziło w obozach. Tu nic nie jest nazwane po imieniu, bo przecież byli to tylko ludzie w piżamach w paski, tyle dzieci w jednym miejscu, które mogły spędzić czas na zabawie; świat, którego mogłoby pragnąć każde osamotnione dziecko. Nas podobne obrazy przerażają, Bruna jedynie ciekawiły.
Naiwne dziecięce spojrzenie na prawdziwe i okrutne wydarzenia, które polecam nie tylko tym, fascynującym się tematyką obozów koncentracyjnych, ale wszystkim, którzy z chęcią przeczytają niesamowitą historię o dwójce chłopców, których przyjaźń przetrwała do samego końca, mimo wszystkiemu, co ich dzieliło.
Książka "Chłopiec w pasiastej piżamie” została przetłumaczona na czternaście języków, wydawały ją renomowane wydawnictwa i nie bez powodu zawsze osiągała status bestselleru. Dziś częściej kojarzona z filmem o tym samym tytule, ale może warto skupić się na jego pierwowzorze. Chociaż sam pomysł na opowieść o chłopcu w piżamie w paski może przywoływać nieco mylne obrazy w...
więcej mniej Pokaż mimo to2015-11-01
Nieczęsto sięgam po książki, ktore są bardzo popularne. Moją uwagę przykuła okładka. Nawet nie sam wygląd, ale opinia Stephena Kinga, która intryguje, możemy przeczytać u góry książki oraz podtytuł „Nie znasz jej, ale ona zna ciebie " . W każdym razie nawet jeśli, to fala morza popularności zabiera ze swoim odpływem kilka garści piasku z przyjemności z lektury, której wydaję się, że jest plażą. To wszystkich ziarek piasku woda nie porywa, ważne jest przede wszystkim że plaża nie odpłynęła w całości. Zachodzilam w głowę czy mój kurort w przypadku powieści ,,Dziewczyna z pociągu" bedzie miejsce bogatym w refleksje, magicznym rajskim Eden z ,,Niebiańskiej plaży", czy raczej przypomina zwyczajną linię brzegową Bałtyku? :D
Nie zagłębiajac się w skrót treści - podeszłam z nią do kasy.
Książka jest thrillerem psychologicznym. Wywołuje u czytelnika dreszcz emocji. Wykorzystuje napięcie, niepewność i tajemniczość jako główne elementy utworu, koncentruje się wokół emocji i psychologicznych aspektów postępowania bohaterów. Amnezja, luki w pamięci, zaburzenia jej funkcjonowania to bardzo popularne tematy wielu thrillerów, powieści sensacyjnych, filmów lub seriali. Bohater, który odkrywa mroczne szczegóły swojego życia i walczy z halucynacjami wzbudza zainteresowanie, czasem przerażenie. Jeśli próbuje budować życie na nowo może liczyć na naszą sympatię, a kiedy choruje współczujemy mu.
Bohaterka powieści "Dziewczyna z pociągu" jest młoda, ale niewiele pamięta z pewnej weekendowej nocy, przeżywa szok, gdy okazuje się, że mogła być świadkiem w sprawie morderstwa.
Codziennie ta sama trasa, wśród turkotu kół pociąg sunie wzdłuż szeregu domów. Jeden z nich jest szczególnie ważny, Rachel obserwuje jego mieszkańców wyobrażając sobie ich idealne życie, wymyśla im imiona, pracę, tworzy ich historie, aż do czasu gdy za sprawą splotu wydarzeń ma szansę naprawdę stać się częścią ich świata. Czy zwykła obserwatorka, nieposiadająca własnego życia, może odnaleźć się mieszając w cudze? Jaką rolę odegra tytułowa dziewczyna z pociągu? Czy fantazje odnajdą swoje odzwierciedlenie w rzeczywistości? A może z pozoru zwykła rozrywka dla zabicia czasu zmieni się w obsesję, której konsekwencje trudno przewidzieć? Gdzie wśród półprawd, iluzji i kłamstw kryje się prawdziwa wersja wydarzeń?
Liczba bohaterów występujących w historii nie jest zbyt wielka, jednak każda z występujących tutaj osób pełni ważną rolę i znacząco wpływa na losy innych. Na pierwszy plan niewadliwie wysuwa się Rachel, tytułowa dziewczyna z pociągu. Porzucona przez swojego byłego męża Toma na rzecz kochanki i obecnej partnerki Anny, kobieta stoczyła się na samo dno, bezrobotna alkoholiczka, której dnie mijają na podróżach pociągiem i obserwacji pewnego domu i zamieszkującej ją rodziny. Z jednej strony jest to osoba godna pożałowania i współczucia, z drugiej nie raz zaskakuje czytelnika swoim uporem graniczącym z obsesją. Aż do ostatnich stron trudno stwierdzić jakie są jej prawdziwe motywy i rola w bieżących wydarzeniach. Anna pomimo iż skradła życie Rachel zastępując jej miejsce, nie ma z tego powodu wyrzutów sumienia, a wręcz przeciwnie cieszy się miłością swojego męża oraz poświęca czas trosce nad ich córeczką. Mimo to nie jest to postać pozbawiona wad, targana lękami przed powrotem rywalki i obawiająca się o swoje dziecko wydaje się bardzo determinowana by usunąć wszystkie ślady Rachel z życia swojej rodziny. Megan, kobieta obserwowana przez główną bohaterkę, pomimo z pozoru idealnego życia również skrywa głęboko swoje lęki i tajemnice nie ukazując światu swojego prawdziwego oblicza.
Kobiety wiodą w książce pierwszorzędną rolę, choć nie zabraknie również interesujących męskich postaci. Tom oraz Scott – mąż Megan, pełnią w powieści równie ważną rolę, wielokrotnie determinując zachowania bliskich ich sercu kobiet. Obserwując losy bohaterów, poznamy wiele złożonych charakterów i widać, że każda postać jest starannie przemyślana. Są to zwykli ludzie, których losy nie potoczyły się tak jakby tego chcieli. Popełniają błędy, pozwalają się ponosić emocjom i choć nie budzą sympatii, trudno nie śledzić ich losów z przejęciem.
A skoro mowa już była o bohaterach książki, za ich sprawą tytuł ten wyróżnia również jeden warty uwagi element, mianowicie narracja. Rozgrywające wydarzenia obserwujemy z perspektywy trzech kobiet – Rachel, Megan i Anny. Każda przedstawia inny punkt widzenia, inaczej postrzega dane wydarzenia i znajduje dla nich inne wyjaśnienie, co potęguje dezorientację czytelnika i utrzymuje w ciągłej niepewności nad tym, co tak naprawdę się wydarzyło i kto jest temu winny. Dla mnie był to ogromny plus, czyniący lekturę bardziej emocjonującą. Zabieg ten pokazuje również iż ludzie rzadko kiedy są tacy jakimi ich postrzegamy na co dzień, a rzeczywisty charakter danej osoby znacznie odbiega od naszych wyobrażeń i opinii.
"Dziewczyna z pociągu" to dobrze skonstruowany thriller, który opowiada o życiu różnych kobiet, które bywają zdeterminowane, ale przede wszystkim mają swoje tajemnice. Któż z nas ich nie ma? To książka o zazdrości i ludzkich relacjach, które tak często trudno jest naprawić...jak rzeczy, bo:
"...tak właśnie jest, rzeczy psują się i tłuką cały czas i po prostu się ich nie naprawia".
Rytm tej powieści wyznacza stukot kół pociągu. Ten pociąg ma dobre tempo, czasem osiąga większą prędkość i wtedy czytelnik otrzymuje dawkę napięcia, które wzrasta przed końcem podróży.
Niezwykły debiut, warty przeczytania. Z niecierpliwością będę wypatrywać kolejnych pozycji Pauli Hawkins licząc na podobne doznania.
Nieczęsto sięgam po książki, ktore są bardzo popularne. Moją uwagę przykuła okładka. Nawet nie sam wygląd, ale opinia Stephena Kinga, która intryguje, możemy przeczytać u góry książki oraz podtytuł „Nie znasz jej, ale ona zna ciebie " . W każdym razie nawet jeśli, to fala morza popularności zabiera ze swoim odpływem kilka garści piasku z przyjemności z lektury, której...
więcej mniej Pokaż mimo to
"Kiedy trafiła mnie pierwsza kula, pomyślałem o swojej córce…"
Głównym bohaterem i narratorem powieści za razem jest Marc Seidman, chirurg plastyczny zajmujący się ciężkimi przypadkami deformacji twarzy oraz mąż i ojciec. Cała historia rozpoczyna się w momencie, kiedy zostaje postrzelony przez kulę. Kiedy się budzi – dowiaduje się strasznych rzeczy. Jego żona została zastrzelona, córkę natomiast porwano. I tak zaczyna się jego walka o odnalezienie dziecka. Kto jednak mógł to zrobić, skoro żadne z małżonków nie miało wrogów?
Jeśli chodzi o same postacie – są one niezwykle różnorodne. Mamy lekarza pasjonującego się swoją pracą, jego przyjaciela mającego liczną rodzinę, lekko despotycznego teścia i kochającą matkę. Podczas lektury żałowałam wręcz, że Monica już nie żyła – myślę, że chodząc po ziemi wniosłaby do całości coś zaskakującego.
Pierwszą rzeczą na którą zwróciłam uwagę jest naprawdę barwny i ciekawy styl autora, który nie pozwala nam się nudzić ani przez chwilę i wciąga nas bez reszty. Opisy są proste, ale przy tym bardzo interesujące co zasługuje na ogromną pochwałę. Całość można określić jako lekką i intrygującą.
Jedyną rzeczą, która w książkach Harlana Cobena nieco rzuca mi się w oczy to… schematyczność. Jeśli nieco głębiej przeanalizujemy psychikę bohaterów, ich poczynania i jakieś cechy charakterystyczne – zobaczymy swego rodzaju podobieństwa. Samej fabule zaś nie mogę nic zarzucić, ogólny zarys z pewnością nie należał do nudnych choć chwilami czułam mały niedosyt akcji.
Sama na początku snułam pewne przewidywania odnośnie tego jaki będzie finał całej historii. Jak zwykle – wiele się nie pomyliłam, aczkolwiek jedna rzecz mnie zaskoczyła.
Ta książka rozczarowała mnie nieco bardziej, w porównaniu do innych opowiadających o Myronie i Winie, bo tę dwójkę akurat szczerze kocham.
Jeśli zaś chodzi o samo wydanie, to ku mojej wielkiej radości jest ono wolne od jakichkolwiek błędów czy też literówek. Sama jestem w posiadaniu wersji kieszonkowej, która kosztowała mnie zaledwie kilka złotych i myślę, że była to całkiem dobra inwestycja. Jedynie okładka średnio wpada mój gust. Przedstawia drzewa, a między nimi ciemną postać, wszystko jest utrzymane w tonacjach zieleni. Myślę jednak, że graficy mogli się trochę bardziej postarać.
Harlan Coben nazywany często królem kryminału z pewnością zasłużył sobie na to miano, pisząc wiele ciekawych powieści. Mimo wszystko myślę, że również jedyna szansa jest powieścią naprawdę udaną, po którą warto sięgnąć chociażby dla samego języka czy stylu autora. Dzięki temu można spędzić naprawdę miło czas nie zauważając nawet, kiedy z pierwszej strony dotrze się już do samego końca. Polecam.
"Kiedy trafiła mnie pierwsza kula, pomyślałem o swojej córce…"
Głównym bohaterem i narratorem powieści za razem jest Marc Seidman, chirurg plastyczny zajmujący się ciężkimi przypadkami deformacji twarzy oraz mąż i ojciec. Cała historia rozpoczyna się w momencie, kiedy zostaje postrzelony przez kulę. Kiedy się budzi – dowiaduje się strasznych rzeczy. Jego żona została...
2015-11-07
Druga książka Camilli Lackberg udowadnia, że autorka nie bez powodu zyskała taki rozgłos. O ile bowiem w przypadku “Księżniczki z lodu” widać było często, że autorka kombinuje, testuje, próbuje różnych rozwiązań, o tyle lektura “Kaznodziei” pokazuje wyraźnie, jak wszystko jest poukładane, przemyślane do ostatniego fragmentu, zaplanowane - i dzięki temu książka jest znacznie od poprzednika lepsza.
Pierwszym plusem jest fakt, że Erika Falck póki co nie przypomina bohatera typowego dla powieści łączących w sobie elementy thrillera z kryminałem. Nie jest osobą, która dziwnym trafem zawsze znajdzie się w odpowiednim miejscu, by poznać sekrety jakiejś zbrodni; nie jest także agentką służb, policjantką czy dziennikarką. W drugiej książce o swoich przygodach jest w ósmym miesiącu ciąży, i jej rola ogranicza się właściwie do wspierania towarzysza, tudzież konkubenta, policjanta znanego z “Księżniczki z lodu”. To on jest bohaterem książki, on i jego kilku współpracowników. Znamy ich wszystkich, więc tym razem postacie zostały wzbogacone o dodatkowe szczegóły na temat swojego życia i przeszłości, ale dawkowane tak, by zaciekawić, nie zmęczyć. Wielką siłą Camilli Lackberg jest właśnie umiejętność ukazywania ludzkiego oblicza kolejnych bohaterów. Mimo tragicznych wydarzeń i trudnego śledztwa, albo ciężkiej przeszłości, pełnej tajemnic i niewyjaśnionych spraw, postaci zawsze są pełne, z charakterem, nie stanowią jedynie tła. W “Kaznodziei” można odnaleźć wiele scen, które nieraz wzbudzą u czytelnika gniew, smutek lub szczery śmiech, a są niczym innym jak opisem codziennych sytuacji zwykłych ludzi, takich jak my.
W pierwszej książce autorka mimo popełnienia kilku gaf udowodniła, że sama intryga, czyli odpowiedź na pytanie “kto zabił i dlaczego?” jest jej mocną stroną. Nie inaczej jest tutaj - akcja rozgrywa się stale w otoczeniu pewnej rodziny, pełnej wzajemnej wrogości i niechęci, pełnej ludzi zawistnych, ale jednocześnie nie straconych do końca. Pod koniec lektury ciekawość jak obmierzły pasożyt zżera czytelnika od środka, a gdy przychodzi wyjaśnienie, zaskoczenie znowu jest nieudawane, kolejny raz Camilli Lackberg się udało.
“Kaznodzieja” to bardzo dobra książka, która jednocześnie zapewnia solidną dawkę rozrywki dla wielbicieli thrillera i kryminału, wprowadza wątki romansowe by związek czytelnika z bohaterem był pełniejszy, a do tego w tle opowiada o ważnych rzeczach, o patologiach wśród ludzi sobie najbliższych, o wpływie seniorów na dzieci oraz o wierze, która jak wszystko na tym świecie może być tak samo dobra i kojąca, jak i zła, niszcząca tak wierzącego, jak i tych, którzy go kochają.
Druga książka Camilli Lackberg udowadnia, że autorka nie bez powodu zyskała taki rozgłos. O ile bowiem w przypadku “Księżniczki z lodu” widać było często, że autorka kombinuje, testuje, próbuje różnych rozwiązań, o tyle lektura “Kaznodziei” pokazuje wyraźnie, jak wszystko jest poukładane, przemyślane do ostatniego fragmentu, zaplanowane - i dzięki temu książka jest znacznie...
więcej mniej Pokaż mimo to
"Kobiety są tak skonstruowane, kochanie. Kiedy oddajemy nasze ciało, oddajemy też serce. Kiedy mężczyźni oddają ciało, cóż... Oddają ciało."
Oczywiście książka nie jest odkrywcza – mamy dwójkę poturbowanych przez los młodych ludzi. Grayson został zepchnięty na margines społeczny z powodu swojej przeszłości, ludzie uważają go za kryminalistę i mordercę, szepczą na jego widok i wytykają palcami, co wydaje mi się bardzo podobne do innej książki Sheridan (Bez słów) i innego bohatera (Archera), ale nie czepiam się – widocznie autora lubuje się w takiej tematyce. Grayson stał się zgorzkniały, zgnębiony, pozbawiony nadziei, ale też nie brak mu arogancji i złośliwości. Pojawienie się Kiry, a raczej jej pieniędzy, było dla niego światełkiem w tunelu. Była to kobieta bardzo otwarta, żywiołowa, pełna ciepłych uczuć i empatii. Pochodziła z bogatej, politycznej rodziny, dla której najważniejsze było pomnażanie majątku oraz pozory. Jej ojciec nic nie robił bezinteresownie, a córka była tylko pionkiem w jego rękach. Kira miała dość, postanowiła odciąć się od rodziny i zacząć żyć własnym życiem. I muszę przyznać, że Mia Sheridan zaprezentowała tę walkę i zmagania z przeciwnościami z gracją oraz wielkim wyczuciem ciepła.
Przejdźmy teraz do samego romansu, bo tutaj mam niemałą zagwozdkę. Z jednej strony bardzo podobało mi się to, że postępował stopniowo, autorka niczego nie przyśpieszała. Para zawarła układ, co nie znaczyło, że od razu mają zapałać do siebie miłością. To był biznes i nic więcej… Oczywiście było między nimi napięcie i pewnego rodzaju przyciąganie, ale przez długi czas nic z tego się nie rodziło. Aczkolwiek nie odpowiadała mi przewidywalność tego związku. W sumie autorka wplotła w fabułę jakieś machinację, polityczne gierki, ale to nie było nic zaskakującego. Poza tym niektóre momenty były przesłodzone do granic możliwości. Ckliwe teksty, romantyczne wyznania miłosne lały się strumieniami…
Postaci drugoplanowe też wywoływały we mnie niezdecydowanie. Było ich wiele, ale tak naprawdę tylko dwójka zwróciła większą uwagę: Charlotte oraz Walter – starsze małżeństwo mieszkające i pomagające w pracach wokół winnicy. Sympatyczna para skłonna do pomocy i właśnie tutaj mam małe zastrzeżenie, bo wydaje mi się, że tworząc tę dwójką autora poszła na łatwiznę. Masz jakiś problem? Charlotte i Walter służą mądrym słowem i rozwiążą każdy kłopot. Kiedy tylko pojawiały się jakieś rozterki w sercach Greysona czy Kiry, oni zawsze mieli z zanadrzu dobre rady, które rozwiązywały każdy problem…
Wiem, że wymieniłam sporo uchybień, a książkę oceniłam dość wysoko, a to dlatego, że mimo tych kilku niedociągnięć, które zauważyłam, książka naprawdę bardzo mi się podobała – autorka niewątpliwie umie porwać czytelnika. Biło od niej ciepło, dawała nadzieję, pokazywała porywającą siłę miłości. Miłości, która jest zdolna przegonić wszelkie burzowe chmury, uleczyć zgnębioną duszę oraz poskładać roztrzaskane serca.
"W miłości prawda..."
"Kobiety są tak skonstruowane, kochanie. Kiedy oddajemy nasze ciało, oddajemy też serce. Kiedy mężczyźni oddają ciało, cóż... Oddają ciało."
więcej Pokaż mimo toOczywiście książka nie jest odkrywcza – mamy dwójkę poturbowanych przez los młodych ludzi. Grayson został zepchnięty na margines społeczny z powodu swojej przeszłości, ludzie uważają go za kryminalistę i mordercę, szepczą na jego widok...