rozwiń zwiń

Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz

Na półkach:

"Jedyna" jako trzecia część serii i pewne jej zwieńczenie (chociaż istnieją dwa kolejne tomy, America nie jest ich główną bohaterką) jest podobna do swych poprzedniczek. Dla mnie te trzy książki pokazały drogę panienki Singer, odnajdującej przyjaźnie, nową rodzinę, dom... odnajdującej samą siebie. Dziewczyna odkrywała krok po kroku kim jest i co może osiągnąć - jak może wpłynąć na otaczający ją świat. Jednocześnie jest to droga autorki, która stawia pierwsze nieporadne kroki, by na koniec stać stabilniej na nogach, rozciągając przed czytelnikiem wizję wykreowanej przez siebie rzeczywistości. Nadal popełnia błędy - nie jeden i nie dwa - niemniej pozytywy i tak przeważają. Choć nadal irytuje, gdy czyta się jak postaci nie wiedzą, że ukrywanie ważnych kwestii, związanych ze swoją przeszłością, zawsze wychodzi na jaw w najgorszym momencie, choć nadal irytuje trójkąt miłosny i niezdecydowanie związane z istnieniem dwóch boskich chłopców i choć nadal irytuje świadomość tego, co się stanie na następnych stronach, to jednak... Jednak znajdziemy tam coś więcej. Nawet ta częściowa przewidywalność wiąże się przecież z tym, że autorka potrafi podać nam już taką dozę informacji, by dalszy rozwój akcji miał sens.

Sama America objawiła mi się tutaj nieco dojrzalej (mimo swych miłosnych rozterek), stając się pewną iskierką nadziei, potrzebną każdemu z nas. Pozycję tę pochłonęłam bez najmniejszych skrupułów, emocjonując się wzlotami i upadkami, głupotą, jak i przebłyskami inteligencji oraz siły, przejawianymi przez dobrze znaną nam kandydatkę na księżniczkę. I przyznaję, że choć pozycja ta skrywa wiele błędów, to nie mam zamiaru ich wszystkich przytaczać, bo spełniła swoje zadanie należycie - przysporzyła mi od groma rozrywki, poprawiając samopoczucie oraz nastawienie do tego, co mnie otacza. Sprawiła, że zatrzymałam się i zastanowiłam. A czy nie tego właśnie szukamy w czytaniu? Ja tak, a jeżeli Ty także, to serdecznie polecam Ci zapoznanie się z "Selekcją". Sądzę, że naprawdę warto.

"- Powiem wprost: nikt się z tobą nie zgadza.
- Powiem wprost: nie obchodzi mnie to."

"Jedyna" jako trzecia część serii i pewne jej zwieńczenie (chociaż istnieją dwa kolejne tomy, America nie jest ich główną bohaterką) jest podobna do swych poprzedniczek. Dla mnie te trzy książki pokazały drogę panienki Singer, odnajdującej przyjaźnie, nową rodzinę, dom... odnajdującej samą siebie. Dziewczyna odkrywała krok po kroku kim jest i co może osiągnąć - jak może...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Zwykle druga część serii nie spełnia moich oczekiwań i wypada blado w porównaniu do pierwszej... jednak nie tym razem. Czytając, miałam wrażenie, że nadal dostrzegam, jak autorka rozwija się na swej drodze, otwierając na nowe możliwości. W "Elicie" mamy już nie tylko do czynienia z problemami miłosnymi, lecz powoli przedstawiana zostaje nam sytuacja kraju, w którym osadzono akcję. Jasne - jest to jedynie pobieżne potraktowanie tematu, niemniej jest tutaj jak najbardziej zalecanym zabiegiem. System klasowy, obrabiający ludzi z możliwości wyboru, bycie pionkiem, podporządkowywanie się nie tylko ludziom, ale i wiążącym nas zasadom, rebelianci... to wszystko to wierzchołek góry lodowej, który lepiej rozwinięty sprawiłby, że nie mogłabym oderwać się od tej lektury. W tym przypadku natomiast spełniał rolę pożądanego kontekstu dla rozgrywających się wydarzeń.

Co poza tym? Po raz kolejny wątek miłosny odgrywał pierwsze skrzypce. Motyw Aspena zaczynał mi się dłużyć, Maxon z drugiej strony wydał mi się bardziej ludzki niż wcześniej. Same rozterki Ami potrafiły wyprowadzać z równowagi - ileż można brnąć w niezdecydowanie w uczuciach, jak na mój gust jest tego stanowczo zbyt wiele we współczesnej literaturze dla młodzieży. Ponadto zdawało mi się, że niektóre zdarzenia nie miały większego sensu... lecz czy nie takie właśnie jest życie? W książkach wszystko zazwyczaj do czegoś prowadzi i nic nie powinno znaleźć się tam niepotrzebnie, aczkolwiek tutaj tak nie było. Co prawda widzę w tym niedopatrzenie autorki i to, że nie jest jeszcze aż tak zaznajomiona z kunsztem pisarskim, jakby chciała, niemniej dodało to tej powieści przedziwnego uroku.

Ta nieco niedorobiona opowieść powoli zaczęła podbijać moje serce i przyznam, że może w nim pozostać jeszcze przez jakiś czas. Co prawda, chciałam kilka razy dosłownie uderzyć główną bohaterkę, jednak i tak szczerze polecam zapoznać się z historią Americi Singer, silnej, porywczej dziewczyny, która nadal nie dorosła do roli, krok po kroku odmieniającej całe jej życie.

"Maxon nie zachowywał się, jakbym czyniła dla niego świat lepszym miejscem. Zachowywał się, jakbym była jego światem."

Zwykle druga część serii nie spełnia moich oczekiwań i wypada blado w porównaniu do pierwszej... jednak nie tym razem. Czytając, miałam wrażenie, że nadal dostrzegam, jak autorka rozwija się na swej drodze, otwierając na nowe możliwości. W "Elicie" mamy już nie tylko do czynienia z problemami miłosnymi, lecz powoli przedstawiana zostaje nam sytuacja kraju, w którym osadzono...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Długo natykałam się na cytaty z różnych części "Selekcji" w internecie. Przeglądałam kolejne strony, trafiając na posty, mówiące o niesamowitej historii miłosnej Maxona i Ami. Nie potrafiłam jednak się przełamać i wzbraniałam się z całej siły, przed sięgnięciem po tę lekturę. Dopiero teraz, zmożona chorobą oraz z nagłym zastrzykiem wolnego czasu, zajrzałam do pozycji kochanej przez wielu, jak również nielubianej przez sporą część czytelników. Niemniej jakie wywarła na mnie wrażenie?

Najpierw wspomnę, iż czytało mi się ją niebywale przyjemnie, choć sam początek wydał mi się odrobinę nużący. Sama akcja rozwijała się, jak na mój gust, powoli i aż zadawało się, jakbym obserwowała nieporadnie stawiane kroki autorki, starającej się rozrysować świat, który pragnęła wszystkim jak najlepiej przedstawić - a nie całkiem potrafiła sobie z tym poradzić. Lecz z czasem było lepiej. Nieco bezkształtni bohaterowie zaczęli nabierać kolorów, rzeczywistość zyskała parę smaczków, nadających jej autentyczności, a głównej bohaterce zdarzało się przejawiać jakieś przebłyski intelektu. Ostatecznie jestem zadowolona z tego, z czym przyszło mi się zetknąć.

Co mnie nieco zdziwiło to to, że wielokrotnie spotykałam się już z opinią, iż panienka Singer jest nazbyt infantylna. Nie do końca jestem w stanie się tutaj zgodzić, gdyż niestety trzeba nieustanie mieć na uwadze, że mamy do czynienia z literaturą młodzieżową, zaś America Singer, z której strony by na nią nie spojrzeć, była siedemnastoletnią dziewczyną, po raz pierwszy wypuszczoną na świat - dopiero uczyła się, jak on funkcjonuje poza cienkimi ścianami jej rodzinnego domostwa. Trudno było więc od niej wymagać nie wiadomo jakiego pomyślunku, zaś zwracając uwagę na to jak rozwinęła się nie tylko w tym tomie serii, uważam, że została całkiem należycie odwzorowana. Choć przyznam, że nieraz i mnie irytowała swoim zachowaniem, jak również rozterkami dotyczącymi Aspena oraz Maxona - w końcu ileż można, trójkąty miłosne już dawno mi się przejadły i podejrzewam, że nie jestem w tym sama.

Kończąc już (chciałam jedynie krótko się wypowiedzieć), przyznam, że jestem mile zaskoczona tym, jak sympatycznie spędziłam czas, pochłaniając w zastraszającym tempie każde słowo "Rywalek". Nie obyło się bez kilku nieścisłości, niedociągnięć czy niezadowoleń, lecz nie o to chodzi w czytaniu - przynajmniej nie dla mnie. Dzięki tej pozycji odzyskałam nieco chęci do czytania oraz świetnie się bawiłam, a właśnie tego ostatnio niezwykle mi brakowało. Stąd też cieszę się, że miałam okazję przeczytać utwór Kiery Cass i polecam go serdecznie czytelniczkom, poszukującym lekkiej lektury - jeżeli wypatrujecie czegoś odprężającego, czegoś znanego, a jednak z nutką świeżości, czegoś, dzięki czemu na kilka godzin znikniecie ze swojego świata, to już to znaleźliście.

Długo natykałam się na cytaty z różnych części "Selekcji" w internecie. Przeglądałam kolejne strony, trafiając na posty, mówiące o niesamowitej historii miłosnej Maxona i Ami. Nie potrafiłam jednak się przełamać i wzbraniałam się z całej siły, przed sięgnięciem po tę lekturę. Dopiero teraz, zmożona chorobą oraz z nagłym zastrzykiem wolnego czasu, zajrzałam do pozycji...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

„- Mądry ten kto zna swe ograniczenia”


„Niewolnicy z Socorro” to czwarta część serii „Drużyna” i szczerze powiedziawszy, zdziwiłam się, gdy natknęłam się na jej zapowiedź. Pierwotnie Flanagan planował napisać trylogię, dlatego z pewną dozą podejrzliwości podchodziłam do jego nowej powieści. Uznawałam, że w trzecim tomie wszystko zakończyło się tak jak powinno i nie wiedziałam, o czym też autor zamierza pisać. Jak się okazało, szybko było dane mi się dowiedzieć, bo kiedy już dostałam w swoje ręce egzemplarz tej książki, szybko ją przeczytałam i po raz kolejny poczułam, że Flanagan wciąga mnie do wykreowanego przez siebie świata. Co prawda nie obyło się bez potknięć, jak i małej dawki niezadowolenia z mojej strony, niemniej jednak cieszę się, ze miałam okazję sięgnąć po tę pozycję.

Hal i jego drużyna już od pewnego czasu zaczynają się nudzić. Mają za zadanie patrolować wybrzeże Skandii, eskortując statki handlowe i chroniąc je przed piratami, a nie jest to odpowiednim zajęciem, dla rządnych przygód młodych Skandian. Na szczęście w końcu otrzymują zlecenie, które ma coś odmienić w ich monotonnym życiu. Misja od oberjarla zakłada wyjazd z rodzinnego miasta i udanie się do Araluenu, gdzie mają chronić miejscową ludność przed napadami handlarzy niewolników z Arydii. Znana już drużyna w wielkim pośpiechu, powodowanym rzucającym się na brzegu, toczącym pianę z ust i wymachującym toporem oberjarlem, wyrusza ku kolejnej przygodzie. Jak się okazuje już niedługo po przyjeździe mają pełne ręce roboty, gdy kilkunastu Aralueńczykow zostaje porwanych. Czaple wraz z nowym znajomym – zwiadowcą Gilanem – muszą spróbować uratować nieszczęśników, a w tym celu udać się do tytułowego Socorro.

Fabuła zarysowywała się całkiem ciekawie, aczkolwiek jest pewien szczegół, którego nie sposób przeoczyć. A mianowicie taki, że przez pierwszą część książki (ponad sto stron) niewiele się działo. Co prawda fragment ten tak czy inaczej czytało się z lekkością, niemniej w pewnym sensie, była to opowieść o niczym, jakby wstęp tej historii urósł do niewyobrażalnych rozmiarów. Nie ma się zresztą co dziwić, widząc jak autor rozciąga te teksty, tworząc wielotomowy cykl. Osobiście byłabym zwolenniczką krótszej serii, która miałaby więcej treści. Na szczęście później jest już lepiej, akcja zaczyna się powoli rozwijać, a wydarzenia rozgrywające się już w samym Socorro sprawiły, że nie mogłam oderwać się od tej lektury. Z drugiej strony czasami przebieg zdarzeń wydaje się być nieco naciągany. Bardzo mi się także nie spodobało, że na drodze Czapli pojawiło się nazbyt wiele komplikacji. Rozumiem, nic nie da się osiągnąć bez wysiłku, mimo to sądzę, iż na tym polu autor trochę przekombinował.

Jest jeszcze jedna rzecz, która wydała mi się nienaturalna. Czytając tę powieść miałam wrażenie, że wszystkie postacie ostatecznie obierają ten sam tok myślenia i z nadzwyczajną łatwością są w stanie przejrzeć plany wroga. I choć polubiłam bohaterów tego cyklu, to takie zachowanie nie dodawało im wiarygodności. Wspomnę też, iż co jakiś czas pojawiały się wzmianki o tym, jacy bliźniacy Ulf i Wulf są nie do rozróżnienia, jakby nawet narrator tego nie wiedział. Zapewne miało to być wtrąceniem zabawnym, tymczasem nadużywane zaczynało irytować. W kwestii humoru mam wrażenie, że był on znacznie mniej widoczny niż w poprzednich tomach. Oczywiście mam nadzieję, że nikt nie wyjdzie z założenia, że wszystko w tej książce mnie denerwowało. Kreacja bohaterów nie jest zła. Przez dotychczasowe cztery części rozwijają się oni i dojrzewają, dzięki czemu łatwiej się do nich przywiązać. Wątek ten jest jednak ogólnie znany i całkiem normalny, nie przedstawiał więc nic nadzwyczajnego, a spełniał jedynie oczekiwane normy.

Szczerze mówiąc, od strony technicznej również mam pewne „ale”. W książce co jakiś czas pojawiały się literówki, które łatwo wybijają z rytmu w trakcie czytania. W każdym razie nie jest to szczególnie wielki mankament, dlatego też lepiej skoncentrować się na pozytywach. Przede wszystkim, nie można zapomnieć, że powieści Flanagana czyta się z lekkością i pewnym rodzajem satysfakcji, najprawdopodobniej dzięki temu w jaki sposób prowadzi historię. Mogę mieć wiele zastrzeżeń, jednak muszę mu oddać, że ma prosty styl pisania, a potrafi oddać nastrój i wszystkie emocje jak należy. Jego opisy są wyczerpujące, obrazowe i jednocześnie krótkie, dzięki czemu tak łatwo zjednuje sobie czytelników. Ogólnie lubię książki tego autora, lecz nie są one moimi ulubionymi. Ta pozycja nie wyróżnia się specjalnie, sprawdza się w roli niewymagającego czytadła dla młodszych odbiorców. Polecam ją fanom Johna Flanagana, w końcu oni najlepiej wiedzą czego spodziewać się po jego twórczości.


„- Zamierzam załatwić to subtelnie.
Gilan z zaciekawieniem przekrzywił głowę.
- To znaczy?
- Wchodzimy i od razu walę we wszystko, co się rusza. A jak nie będzie się ruszać, to wali Stig.”


Moja ocena 7/10

„- Mądry ten kto zna swe ograniczenia”


„Niewolnicy z Socorro” to czwarta część serii „Drużyna” i szczerze powiedziawszy, zdziwiłam się, gdy natknęłam się na jej zapowiedź. Pierwotnie Flanagan planował napisać trylogię, dlatego z pewną dozą podejrzliwości podchodziłam do jego nowej powieści. Uznawałam, że w trzecim tomie wszystko zakończyło się tak jak powinno i nie...

więcej Pokaż mimo to

Okładka książki Will Grayson, Will Grayson John Green, David Levithan
Ocena 7,0
Will Grayson, ... John Green, David L...

Na półkach:

Fenomen Greena zaczyna mnie przerażać. Ludzie uwielbiają go, sięgają po wszystkie jego książki, natomiast ja jestem... coraz bardziej nim zawiedziona. "Gwiazd naszych wina" było świetną książką, muszę to przyznać, niemniej wraz z pojawianiem się na polskim rynku kolejnych powieści tego autora miałam już coraz mniejszą nadzieję na przeczytanie czegoś równie dobrego. "Will Grayson, Will Grayson" to tylko kolejna pozycja, do której powstania przyczynił się Green, a która zaczyna coraz bardziej odsłaniać jego schematyczne podejście do postaci. Na dodatek pisanie o każdym innym problemie nastolatków w każdej kolejnej książce zaczyna być trochę nudne. Również jego styl pisania wydaje mi się już zbyt prosty, niepasujący. Najwyraźniej Green już mi się przejadł całkowicie, ponieważ z coraz większym dystansem patrzę nawet na jego pozycje, które wcześniej niezwykle mi się podobały.
Nie zapominajmy jednak, że "Will Grayson, Will Grayson" to dzieło dwóch autorów. David Levithan pozytywnie mnie zaskoczył i część napisaną przez niego, mimo że była dość specyficzna (np. ze względu na brak dużych liter na początku zdania) w pewien sposób mnie urzekła. Nawet jego ponury Will Grayson bardziej przypadł mi do gustu, niż marudny WG Greena.
W ostatecznym rozrachunku nie było źle, książkę tę czytało się z niezwykłą szybkością i lekkością, jednak nie jest ona czymś co pozostanie na długo w mojej pamięci.

Fenomen Greena zaczyna mnie przerażać. Ludzie uwielbiają go, sięgają po wszystkie jego książki, natomiast ja jestem... coraz bardziej nim zawiedziona. "Gwiazd naszych wina" było świetną książką, muszę to przyznać, niemniej wraz z pojawianiem się na polskim rynku kolejnych powieści tego autora miałam już coraz mniejszą nadzieję na przeczytanie czegoś równie dobrego....

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Mam niejednoznaczne odczucia względem tej książki. Z jednej strony całkiem dobrze się ją czytało, czasami była wciągająca, wręcz mnie pochłaniała, bohaterowie też byli całkiem ciekawi. Niemniej tak naprawdę skupialiśmy się jedynie na Eleonorze i Parku, na dodatek przez cały czas miałam wrażenie, że autor omija sporo ważnych kwestii, o innych jedynie napomyka. Historia wydaje mi się jakaś niepełna i to mnie irytowało w trakcie czytania. Spodziewałam się znacznie więcej po tej powieści, zwłaszcza że jest tak bardzo zachwalana.

Mam niejednoznaczne odczucia względem tej książki. Z jednej strony całkiem dobrze się ją czytało, czasami była wciągająca, wręcz mnie pochłaniała, bohaterowie też byli całkiem ciekawi. Niemniej tak naprawdę skupialiśmy się jedynie na Eleonorze i Parku, na dodatek przez cały czas miałam wrażenie, że autor omija sporo ważnych kwestii, o innych jedynie napomyka. Historia...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

"Niezbędnik obserwatorów gwiazd" to powieść, która niezwykle pozytywnie mnie zaskoczyła. Gdy przeczytałam opis, myślałam, że wątek romantyczny między Erin i Finleyem będzie odgrywał znacznie większą rolę, czego szczerze mówiąc, nie życzyłabym sobie. Historia ta skupiła się bardziej na relacji pomiędzy Numerem 21, specyficznym chłopcem, który jest zagadką, a naszym głównym bohaterem. Numer 21 (o normalnym imieniu Russ) wiele przeżył i wydaje się, że nie może pogodzić się z rzeczywistością, ale czy to na pewno tylko o to chodzi? Trudno orzec bez zastanowienia i to właśnie bardzo mi się podobało w tej książce. Opowieść skupia się na bohaterach, na ich wnętrzu i przeżyciach, ich decyzjach i nieokreślonych myślach. To historia ludzi, jakiegokolwiek człowieka, który zmaga się z samym sobą, musi się pogodzić z prawdą i zobaczyć siebie samego w innych.

Bardzo się cieszę, ze miałam okazję przeczytać tę powieść i jestem prawie pewna, że jeszcze kiedyś do niej wrócę, gdyż opowiada nie tylko piękną historię, ale również jest dobrym czynnikiem pozwalającym zatrzymać się na chwilę i trochę zastanowić.

"Niezbędnik obserwatorów gwiazd" to powieść, która niezwykle pozytywnie mnie zaskoczyła. Gdy przeczytałam opis, myślałam, że wątek romantyczny między Erin i Finleyem będzie odgrywał znacznie większą rolę, czego szczerze mówiąc, nie życzyłabym sobie. Historia ta skupiła się bardziej na relacji pomiędzy Numerem 21, specyficznym chłopcem, który jest zagadką, a naszym głównym...

więcej Pokaż mimo to

Okładka książki Złodziej pioruna. Powieść graficzna Attila Futaki, Rick Riordan
Ocena 7,5
Złodziej pioru... Attila Futaki, Rick...

Na półkach: ,

Już przywykłam do tego, że dodatki do serii są gorsze od tego głównego członu, niemniej tutaj spodziewałam się naprawdę czegoś więcej. Ilustracje ostatecznie do mnie nie przemówiły (choć sama okładka jak dla mnie prezentuje się całkiem nieźle), a okrojona historia wypadła blado przy pierwowzorze. Proszę jednak nie wychodzić z założenia, że komiks mi się nie spodobał. Był po prostu znacznie słabszy od książki, która należy do jednej z moich ulubionych. Publikację tę czytało się szybko i miło, poza tym była ona mimo wszystko ciekawym dodatkiem i cieszę się, że po nią sięgnęłam. Historia o Percym nadal jest pomysłowa, a nastolatek przeżywa interesujące przygody, przez co nie da się go nie lubić. Jestem pewna, że fani tego chłopca zajrzą przynajmniej z ciekawości do tej pozycji, zaś wszystkim innym na razie polecam zapoznanie się z serią "Percy Jackson i bogowie olimpijscy", potem zaś dopiero zalecam sięganie po nową odsłonę "Złodzieja pioruna".

Już przywykłam do tego, że dodatki do serii są gorsze od tego głównego członu, niemniej tutaj spodziewałam się naprawdę czegoś więcej. Ilustracje ostatecznie do mnie nie przemówiły (choć sama okładka jak dla mnie prezentuje się całkiem nieźle), a okrojona historia wypadła blado przy pierwowzorze. Proszę jednak nie wychodzić z założenia, że komiks mi się nie spodobał. Był po...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

„Czytanie trochę go uspokoiło. Bez Katherine, Teorematu i nadziei na ważną rolę w historii ludzkości miał bardzo niewiele, ale zawsze pozostawały mu książki. Książki to notoryczni Porzucani: gdy je odkładasz, mogą na ciebie czekać wiecznie, a gdy poświęcasz im uwagę, zawsze odwzajemnią twoją miłość.”


Jest kilku takich pisarzy, po których książki na pewno sięgnę nawet bez wcześniejszego zapoznania się z opisem. Musieli oni mnie wcześniej czymś do siebie przekonać i pokładam wiarę w tym, że już mnie nie zawiodą. Jednym z takich autorów jest właśnie John Green, po którego powieści sięgam z wielką chęcią, po tym jak przeczytałam „Gwiazd naszych wina”. Tekst ten zyskał sobie rzesze fanów i nie ma co się dziwić – opowiada piękną historię, która wielu poruszyła do łez. Swoją pozycję Green utwierdził także opowieściami zawartymi w „Papierowych miastach”, jak i „Szukając Alaski”. Według mnie były już one gorszymi tworami, jednak nadal miały w sobie to coś, skłaniały człowieka do refleksji i zmuszały do skupienia się na lekturze. Po tak dobrych wrażeniach w końcu nadeszła pora na „19 razy Katherine”, o której to książce będę dziś pisać. Gdy w końcu dostałam ją w swoje ręce, szybko wzięłam się za czytanie... niestety nie wciągnęła mnie ona na tyle, bym nie odłożyła jej niedługo po tym.

„- Siema! - rzucił Hassan.
- „Siema” to nie słowo – odparł Colin, nie podnosząc wzroku.
- Jesteś jak promień słońca w pochmurny dzień, Singleton. Gdy na dworze panuje mróz, ty jesteś jak ciepły maj.”

Sam zarys historii przedstawia się dość luźno. Opowiada ona losy głównego bohatera o imieniu Colin Singleton, który zdaje się być raczej osobliwym chłopakiem. Uwagę przyciąga już fakt, że gustuje on tylko w dziewczynach o imieniu Katherine. Dwie, trzy - to nie byłoby jeszcze nic dziwnego, lecz w jego przypadku rozstał się aż dziewiętnaście razy z osobą o tym imieniu! Ten nietypowy nastolatek, uwielbiający tworzyć anagramy, jest prawdziwym porzucanym. Zmęczony swoim życiem, próbując odnaleźć siebie i chcąc zaistnieć, wyrusza wraz ze swym najlepszym przyjacielem Hassanem w podróż po Ameryce. Długo jeździć nie będą, bo już po krótkim czasie, chcąc odwiedzić grób pewnego arcyksięcia, trafiają do wielkiego różowego domu. W nim przyjmuje ich miła kobieta oferująca im pracę, jak również ich córka, nie nazywająca się na szczęście Katherine. Colin rozpoczyna tam pracę nad Teorematem o zasadzie przewidywalności Katherine, dzięki której chce stworzyć wzór matematyczny, przepowiadający przyszłość wszystkich związków. Jednak wiele rzeczy mu w tym przeszkadza... między innymi pogoń, a nawet ucieczka, za dziką świnią.

Bohaterowie u Greena nigdy nie są zwyczajni. W tym przypadku jest podobnie. Colin Singleton jest cudownym dzieckiem, które marzy żeby zostać geniuszem. Zna kilka języków, bardzo dużo czyta, a jego ulubionym zajęciem jest układanie anagramów, w czym jest całkiem niezły. Mimo to nie potrafi posiąść niezwykle przydatnej umiejętności, a mianowicie szeptania. Dochodzi też jeszcze sprawa związków z Katherine'ami, które raz po raz z nim zrywają. Jego przyjaciel Hassan natomiast jest pulchnym muzułmaninem, który jednak nie za bardzo przestrzega zasad swojej religii, jak również jest zagorzałym miłośnikiem serialu „Sędzia Judy” i odznacza się ciekawym poczuciem humoru. Jak widać autor ma sporo pomysłów i tworzy kolejne postacie z wyobraźnią, dzięki czemu nie raz może zaskoczyć czytelnika. Zresztą wszystko w jego książce może w pewnym momencie zdziwić, w tym samo miejsce akcji. Kiedy chłopcy przyjadą do małej mieściny i już zamieszkają z obcą, miłą panią w jej różowej rezydencji, dowiadują się, że posiada ona zakład produkujący sznurki do tamponów! Przyznam, że wydaje się być to bardziej absurdalne niż ciekawe, a nietypowe sytuacje potrafiły zmylić mnie w trakcie lektury, jak również zaskoczyć... niestety nie zawsze pozytywnie.

„Przeszłość, jak powiedziała mu Lindsey, to logiczna opowieść. To sens tego, co się stało. A ponieważ przyszłość nie jest jeszcze zapamiętana, wcale nie musi mieć żadnego pierdzielonego sensu.
W tym momencie rozpostarła się przed Colinem przyszłość – niemieszcząca się w żadnym teoremacie, matematycznym czy jakimkolwiek innym: nieskończona, niepoznawalna i piękna.”

Wszystko co spotykało Colina, było według mnie nieprawdopodobne, zostało aż nazbyt udziwnione. Ta niezwykła swoboda ze strony rodziców, dziewiętnaście związków z dziewczynami o imieniu Katherine, nagła propozycja zamieszkania u zupełnie obcej osoby czy też, co ciekawe, odkrycie prawdy dzięki teorematowi, który ma zły wzór... to niestety do mnie nie przemówiło. Życie tego nastolatka zostało wypaczone, a całość po prostu przerysowana. Niekiedy jest tak w powieściach, które starają się coś przekazać, jednak ten zabieg zupełnie mi tutaj nie pasował. Bohaterowie także się do tego trochę zaliczyli, gdyż niektóre ich cechy były aż za bardzo wyraziste. Co prawda nie denerwowało mnie to, niemniej sprawiło, że czytałam tę lekturę w większości z obojętnością. Nie obyło się również bez kilku schematów, a akcja, jak to u Greena bywa, rozwijała się dość powoli. Styl pisania autora natomiast można zaliczyć do plusów. Ma on lekkie pióro, a jego twórczość czyta się szybko i z przyjemnością, dzięki przystępnemu językowi. Chociaż i tutaj według mnie wkradło się kilka niedoskonałości w postaci sztucznie wypowiedzianych dialogów. Na każdym polu znalazłam jakieś potknięcia i nie mogę się wręcz pogodzić z tym, że spotkałam to w książkach tak lubianego przeze mnie pisarza.

„19 razy Katherine” jest powieścią, która mnie zawiodła. Przyznaję to z przykrością, jednakże tak zwyczajnie jest. Czytając opinie innych, spotkałam się z tym, że zachwalają one humor w tej historii, lecz i tutaj znalazłam jedynie fragmenty, w których on się ukazał. Są też oczywiście przypisy autora, które były interesujące i naprawdę zabawne, niemniej nieliczne. Możliwe że po prostu zbyt wiele oczekiwałam od tej pozycji. Absurd początkowo mnie odrzucił, potem zaś zauważyłam, że nie znajduję w tej lekturze wiele nowego. John Green zawsze przekazywał w swojej twórczości jakieś głębsze prawdy, wartości, ale tym razem, choć pojawiły się one, były aż nazbyt oczywiste. Jasne, znalazło się kilka świetnych momentów, jak i ważnych cytatów, jednak co zaznaczę po raz kolejny – było ich zwyczajnie za mało. Aspekty matematyczne zawarte w tym tekście były interesującym uzupełnieniem przemyśleń Colina, dobrze obrazowały jego osobowość i to jest chyba coś, co najmilej zaskoczyło mnie w tej książce. Chociaż jest także słowo „pierdzielić”, umiłowane przez Hassana i Colina, które teraz skłania mnie do uśmiechu. Podsumowując sama książka nie była zła, po prostu nie była również wystarczająco dobra. Fani pisarza z pewnością i tak się z nią zapoznają, aczkolwiek tych którzy nie zaczęli jeszcze swojej przygody z Greenem, odsyłam raczej do innych jego tytułów, które są według mnie o wiele bardziej warte uwagi.


„- Eureka – powiedział i dopiero gdy wypowiadał to słowo, uświadomił sobie, że udało mu się szepnąć.
- Odkryłem coś – rzekł głośno. - Przyszłość jest nieprzewidywalna.
- Ten kafir – oznajmił Hassan – czasami lubi mówić rzeczy kompletnie banalne w naprawdę doniosły sposób.”


Moja ocena 6/10

„Czytanie trochę go uspokoiło. Bez Katherine, Teorematu i nadziei na ważną rolę w historii ludzkości miał bardzo niewiele, ale zawsze pozostawały mu książki. Książki to notoryczni Porzucani: gdy je odkładasz, mogą na ciebie czekać wiecznie, a gdy poświęcasz im uwagę, zawsze odwzajemnią twoją miłość.”


Jest kilku takich pisarzy, po których książki na pewno sięgnę nawet bez...

więcej Pokaż mimo to

Okładka książki Przewodnik po świecie herosów Mary-Jane Knight, Rick Riordan
Ocena 7,3
Przewodnik po ... Mary-Jane Knight, R...

Na półkach: ,

Przewodnik po świecie herosów czytałam jakieś pół godziny. Była to nieskomplikowana, lekka lektura niewnosząca zbyt wiele do poznanego już wcześniej świata. Książka, jak można się domyślić, jest skierowana raczej do osób, które już dobrze znają Percy’ego, więc trochę nie rozumiem sensu jej wydawania, skoro większość nie jest niczym nowym. Dla mnie publikacja ta była ciekawym dodatkiem, dzięki któremu mogłam bez czytania całej serii na chwilę powrócić do ukochanego świata, lecz nie było w tym nic wielkiego. Jest to chyba najmniej pożyteczny z dodatków, niemniej przyznam, że jako fanka nie mogłabym się nie skusić i przynajmniej nie zerknąć, co takiego w sobie skrywa. Dlatego stwierdzam, że nie jest to pozycja obowiązkowa, jednak dla ciekawskich nada się znakomicie.

Przewodnik po świecie herosów czytałam jakieś pół godziny. Była to nieskomplikowana, lekka lektura niewnosząca zbyt wiele do poznanego już wcześniej świata. Książka, jak można się domyślić, jest skierowana raczej do osób, które już dobrze znają Percy’ego, więc trochę nie rozumiem sensu jej wydawania, skoro większość nie jest niczym nowym. Dla mnie publikacja ta była...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

„Nie mam zamiaru marzyć o idealnym życiu. Wszystkie niepowodzenia to tak naprawdę sprawdziany, które zmuszają nas do wyboru pomiędzy rezygnacją a podniesieniem się z ziemi, otrzepaniem się z kurzu i stawieniem czoła sytuacji. Chcę jej stawić czoła. Być może życie poturbuje mnie jeszcze kilka razy, ale na pewno nie mam zamiaru rezygnować. ”


Prawda boli. Niektórzy ludzie woleliby jej nawet nie znać i dzięki temu łatwiej żyć. Jednak na innych spada ona niespodziewanie bądź poznają ją krok po kroku. Tak też jest ze Sky, główną bohaterką „Hopeless”. Została ona adoptowana w wieku pięciu lat i nie pamięta nic z tamtego okresu – zresztą to raczej nic dziwnego, mało kto posiada wspomnienia z tak wczesnego dzieciństwa. Aczkolwiek okazuje się, że u niej jest to coś więcej. Książka zaczyna się spokojnie i lekko. Sky idzie do szkoły, poznaje przystojnego, tajemniczego chłopaka o nieciekawej reputacji, który w dziwny sposób ją przyciąga. Dziewczyna rozpoczyna swoje zmagania z ostatnią klasą szkoły średniej i związanymi z tym problemami. Niestety to nie wszystko, w jej przypadku nic nie jest takie proste. Sky zaczynają nawiedzać dziwne sny, strzępki wspomnień. Bolesna prawda zaczyna powoli wychodzić na jaw. Okazuje się, że nie bez powodu nie pamięta swoich biologicznych rodziców, a Holder jest postacią, która jest dla niej jednocześnie niebezpieczna i niezwykle ważna. Wszystko zaczyna się, gdy Sky wychodzi spod klosza pełnego kłamstw i stawia czoła prawdziwemu światu. Światu, który już nigdy nie będzie wyglądał tak samo.

„Nawet nie myślę o tym, co się właśnie stało. Nie mogę. To się nie wydarzyło. To się nie mogło stać. Wmawiam sobie, że to był tylko zły sen i oddycham. Oddycham po to, żeby się upewnić, że jeszcze żyję, ponieważ to wcale nie wygląda na życie ”

Zanim sięgnęłam po tę powieść, sprawdziłam opinie, jakie ta książka ma za granicą. Byłam wtedy zdziwiona. Pozycja ta uzyskiwała niesamowicie wysokie noty i była wychwalana pod niebiosa. Z drugiej zaś strony jeżeli komuś już się nie spodobała, to była dla niego najgorszym tekstem, na jaki mógł trafić. Niemniej pozytywnych opinii było znacznie więcej. Jedno było zaś pewne – lektura ta niezaprzeczalnie wywoływała emocje, skoro spotykała się z takim przyjęciem. Dlatego też musiałam ją przeczytać!

Historia może wydawać się na samym początku trochę banalna bądź dziwna. Dziewczyna, która jest praktycznie odizolowana od świata, ma dokładnie jedną przyjaciółkę, uczy się w domu i nie korzysta z nowoczesnych zdobyczy techniki, takich jak komórka czy komputer. Musi też zdrowo się odżywiać i ma zakaz jedzenia słodyczy (co powoduje kilka ciekawych sytuacji i rozmów). Potem natomiast przekonuje matkę do swojej decyzji i idzie do ostatniej klasy liceum. Wszystko jest tam dla niej nowe i poznaje seksownego chłopaka z trudną przeszłością, który ją pociąga. Spotyka się z problemami szkolnymi, poznaje czym jest miłość i stara się po prostu żyć. Nic nadzwyczajnego, prawda? Jednak to jedynie część tej opowieści. Potem akcja nabiera dynamiki, traumatyczne wydarzenia z przeszłości dają o sobie znać, a historia zaczyna poruszać serce czytelnika. Wtedy wszystko się naprawdę rozpoczyna - odkrywanie prawdy, bycie ze Sky i chęć wspierania jej. Żywsze emocje. Osobiście od pewnego momentu po prostu przepadłam w świecie tej dziewczyny i nie mogłam wyrwać się z tej rzeczywistości.

„Jednak przede wszystkim pragnę, żeby to wszystko odeszło w niepamięć. Chcę znów nic nie czuć. Tęsknię za swoim uczuciem odrętwienia. ”

Szczerze mówiąc, chciałabym móc narzekać na cokolwiek w tej książce, jednakże tutaj nie mam ku temu powodów. W „Hopeless” urzekło mnie to, że wszystko ma jakiś cel i jest prawdopodobne oraz prawdziwe. Nawet niechęć do bycia nazywaną „księżniczką”, imię głównej bohaterki czy jej brak zainteresowania większością chłopców ma swoje głębsze korzenie. Tylko raz zirytowałam się na tę historię – tylko jeden raz. Jednak ostatecznie okazało się to być jedynie kłamstwem wypowiedzianym przez jedną z postaci, a wszystko na powrót nabrało sensu. Muszę tutaj również wspomnieć o znaczeniu samego tytułu (którego oczywiście nie wyjawię), a który mnie wręcz poruszył. Na początku może wydawać się, że oznacza on coś innego, lecz w pewnym momencie w końcu się to wyjaśnia. Wskazuje to wyraźnie, że w tej powieści nie można we wszystko od razu wierzyć. Kolejnym przykładem jest pierwszy wpis z pamiętnika Sky, który jest zupełnie wyrwany z kontekstu. Może on zostać odebrany dwuznacznie i dopiero, kiedy w końcu dojdzie się chronologicznie do opisywanego tam wydarzenia, da się zobaczyć je w innym świetle. Niemniej dzięki temu, że wpis ten pojawił się już na samym początku, dowiadujemy się od razu, że to nie będzie błaha opowiastka i że nie obejdzie się bez cierpienia. Aczkolwiek ostatecznie i tak okazuje się, że Sky ma i miała trudniej niż mogło się nam wydawać.

„Nie jestem już niczym więcej jak naczyniem na łzy, które nie przestają płynąć.
Jestem zbyt słaba, by dalej walczyć. Pozwalam mu wygrać.”

Mimo że na pierwszy rzut oka pozycja ta wyglądała jak zwyczajny młodzieżowy romans, to i tak pokochałam ją od razu. Pierwsza połowa to historia nastolatki, poznającej szkolne życie i świetnego chłopaka, jednak już wtedy mnie urzekła. Stało się to za sprawą głównej bohaterki, która podbiła moje serce i nie chce go opuścić. Zaimponowała mi już na początku, gdyż nie zachowywała się, jak te wszystkie dziewczyny w filmach dla nastolatek, które dręczone, zaczynają płakać bądź uciekają do łazienki. Sky nie miała najmniejszego zamiaru robić żadnej z tych rzeczy. Dziewczyna obróciła sytuację na swoją korzyść i nie przejmowała się tym, co o niej mówią, wręcz się z tego naśmiewała. Okazała się być niezwykle silna, choć ją również przerastały niektóre sprawy. Książka ta napisana jest w formie jej pamiętnika, więc praktycznie wszystko zależało od głównej bohaterki. Na szczęście autorka lekko poprowadziła tę narrację i potrafiła nieraz zabawnie ująć różne zdarzenia. Natomiast już późniejszymi scenami zdołała poruszyć czytelnika, który mógł pochłaniać jak zaczarowany kolejne strony powieści.

„Instynkt każe mi uciekać z krzykiem, ale ciało pragnie wtulić się w jego lśniące od potu ramiona.
Moje ciało to pieprzony zdrajca. ”

Gdy skończyłam „Hopeless”, trudno było mi się po niej otrząsnąć. Nadal wszystkie uczucia wywołane tą lekturą we mnie buzowały. Już czytając, nie mogłam się od niej oderwać, a nawet po skończeniu jej, nie chciała ona opuścić moich myśli. Ta powieść nie dała mi spać! Zaczęłam ją późnym wieczorem, a skończyłam rano, inaczej po prostu nie mogłam. Dotychczas tylko kilka razy zdarzyło mi się coś podobnego i przyznam, że tęskniłam za tym uczuciem - za tą potrzebą czytania dalej i robienia tylko tego. Nie wiem, jak to się stało. Książka ma to „coś”. Coś, czego nie da się zdefiniować. Na dodatek jest świetnie napisana, ma wspaniałych, realistycznych bohaterów i niesamowicie wciąga. Porusza trudne tematy, porusza czytelnika, a jednocześnie potrafi pokazać iskierkę nadziei w zabawniejszych sytuacjach, których również jest sporo. Jest poważna na swój sposób, a jednak napisana dość lekko w formie pamiętnika, dzięki czemu łatwo jest utożsamić się ze Sky - przeżywać wszystko razem z nią. Ta pozycja opowiada o zdarzeniach, rozgrywających się w ciągu jedynie dwóch miesięcy! Dwóch miesięcy z życia Sky, które wszystko zmieniły, całkowicie zniszczyły jej świat, w którym dotychczas żyła. Wszystko rozsypało się na kawałki, po czym zaczęło powoli układać w logiczną i bolesną dla niej całość. Główne skrzypce w tej historii jednak ciągle ogrywała miłość i nie można o tym zapomnieć - dlatego też skierowana jest ona raczej do przedstawicielek płci pięknej. Jest to po prostu piękna opowieść o miłości, prawdzie i cierpieniu, którą serdecznie polecam!


„– Chcesz powiedzieć, że mając wolną chatę, spędzasz piątkowy wieczór piekąc ciasteczka? Typowa nastolatka – mówi kpiącym tonem.
– Co mam powiedzieć? – Wzruszam ramionami. – Zawsze byłam buntowniczką ”


Moja ocena 10/10

„Nie mam zamiaru marzyć o idealnym życiu. Wszystkie niepowodzenia to tak naprawdę sprawdziany, które zmuszają nas do wyboru pomiędzy rezygnacją a podniesieniem się z ziemi, otrzepaniem się z kurzu i stawieniem czoła sytuacji. Chcę jej stawić czoła. Być może życie poturbuje mnie jeszcze kilka razy, ale na pewno nie mam zamiaru rezygnować. ”


Prawda boli. Niektórzy ludzie...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

„Uważaj na siebie. I nie wierz we wszystko.”


Pewien baśniarz snuje swoją historię. Jest to opowieść o miłości, cierpieniu, początku i końcu. O pytaniach bez odpowiedzi i odpowiedziach nie na to pytanie co trzeba. O świecie fantazji, który jest podejrzanie prawdziwy. Niekiedy bajki kryją w sobie więcej niż tylko jedno ziarnko prawdy, więc trzeba się strzec i nie podchodzić do nich ze zwykłym zainteresowaniem. Będąc wciągniętym w inny świat, można zostać zgubionym. Dlatego też, najlepiej na początku zadać sobie pytanie: czy jestem gotowy? Czy naprawdę tego chcę? Jeżeli tak, to zapraszam - oto opowieść o Małej Królowej, która wyrusza w podróż, o jej szaro-srebrnym przewodniku o złotych oczach, który ochroni ją za wszelką cenę i Różanej dziewczynie, wyrwanej ze swojego spokojnego świata. Wszystko jest możliwe, wszystko się może zdarzyć... jedno jest pewne. Nie obejdzie się bez poświęceń i niejednej śmierci.

„Ale za słowami czyhała ciemność, ciemność jaka panuje we wszystkich baśniach. Dopiero później, dużo później, zbyt późno zrozumie, że ta baśń była śmiertelnie niebezpieczna.”

W „Baśniarzu” poznajemy Annę, która jest porządną uczennicą z dobrymi ocenami, która nie pakuje się w kłopoty i żyje, jakby była odgrodzona od reszty świata jakąś mydlaną bańką. Jednak w końcu postanawia z niej wyjść - dla chłopca, którym zaczyna się interesować. Abel jest handlarzem narkotyków z jej szkoły. Jest on także wagarowiczem, słabo się uczy i stroni od towarzystwa, niemniej nasza główna bohaterka zaczyna dociekać, dlaczego tak jest. Poznaje w ten sposób inną stronę Abla, który jest też kochającym, troskliwym, starszym bratem. Wciela się on również w rolę baśniarza, a jego opowieść o Małej Królowej fascynuje Annę, która nie może o niej zapomnieć. Kompletnie zatraca się w tej historii, która może nie być do końca zmyślona. Nawet nie wie, w jak niebezpieczną przygodę pakuje się w ten sposób. Na początku nie zna jeszcze przykrych skutków tej znajomości. Jej ukochany nie jest taki, jakim wydaje się być na pierwszy rzut oka, na dodatek może skrywać jeszcze inną tożsamość, która ją zgubi.

W książce tej Anna próbuje dociec prawdy. Chce dowiedzieć się, jaki naprawdę jest Abel, kim jest tajemniczy morderca, w co zamieszany jest jej chłopak i jaką skrywa przeszłość. Zdaje się, że ludzie wokół niej wiedzą o wiele więcej od niej, lecz nie chcą się z nią tą wiedzą podzielić. Ona natomiast dopiero zaczyna poznawać okrutny świat, od którego wcześniej próbowała całkowicie się odgrodzić. Na początku była naiwna. Potem zaczęła się zmieniać - nie miała innego wyjścia. Przestawała być małą dziewczynką, nie mającą o niczym pojęcia. Trochę było mi jej żal, gdy jej bańka mydlana już całkiem pękła. A sprawcą tego był Abel. On zaś jest dość skomplikowaną postacią. Trudno go zrozumieć i nigdy nie ma się pewności, czy jeszcze czymś nas nie zaskoczy. Ma tyle twarzy, że jest to aż przerażające, aczkolwiek w świetle tego co przeżył, jest to również zrozumiałe. Moją ulubioną bohaterką była mała Michi. Uśmiechnięta, młodziutka, niekiedy beztroska i prostoduszna, a jednak zdająca sobie sprawę w kilku rzeczy, o których nie powinna wiedzieć. Ogólnie postacie były różne. Rodzice Anny wydali mi się trochę dziwni, a jej najlepszej przyjaciółki nie potrafiłam całkiem zrozumieć, niemniej wszyscy oni byli ludzcy i sprawiali wrażenie prawdziwych.

„Na dnie morza widziałem leżące słowa, tysiące słów, wraki zdań, pytania i odpowiedzi, które nigdy nie dotarły do celu...”

„Baśniarz” jest już drugą powieścią Antonii Michaelis, z którą się zetknęłam. Wcześniejsza, czyli „Dopóki śpiewa słowik”, wywarła na mnie raczej niewielkie wrażenie, ta natomiast wypadła już znacznie lepiej. Jednak widać, że autorka ma swój specyficzny styl pisania i tworzy charakterystyczną atmosferę. W obu pozycjach była naginana granica pomiędzy fikcją a rzeczywistością, ale o ile wcześniej to do mnie nie przemawiało, to tutaj zostało przemyślane i ciekawie przedstawione. W książce tej równie ważna jest historia Anny co opowieść, wymyślana przez Abla, której znaczenia nie można nie doceniać. Oba te elementy tworzą całość fabuły. Przyznam, że baśń zainteresowała mnie najbardziej, mimo że nie była ona magiczna czy przyjemna. Była równie okrutna co rzeczywistość, zadawała niewygodne pytania i ukazywała prawdę. Sama lektura jest raczej wciągająca, lecz w pewnym stopniu zawiodło mnie zakończenie. Miało ono logiczny sens, aczkolwiek było też najprostszą odpowiedzą i trudno było się go nie spodziewać. Choć z drugiej strony taki obrót wydarzeń oraz koniec trochę mi zaimponowały.

Sięgając po „Baśniarza” spodziewałam się czegoś zupełnie innego. Spotkałam się gdzieś z opinią, że jest to magiczna, urzekająca opowieść... niestety ja jej tak nie odebrałam. Czytając niektóre recenzje, miałam wrażenie, że trafiłam na zupełnie inną książkę. Widać dzięki temu, jak różnie odbiera się poszczególne teksty. O tym powiedziałabym, że jest... brutalnie prawdziwy. Baśń, życie w bańce mydlanej - gdy to wszystko się kończy i ustępuje miejsca bezlitosnej rzeczywistości, bohaterowie muszę zmierzyć się z cierpieniem, które nie powinno być przeznaczone tylko dla jednej osoby. Smutek, który przerasta. Strach. Rezygnacja i akceptacja swojego losu. Nieubłagana śmierć, niesprawiedliwość, udręka. O tym opowiada ta pozycja. Porusza ona nieraz ważne i trudne tematy, choć obok nich pojawia się także kilka lżejszych momentów. Do tej historii trzeba dojrzeć, trzeba też gustować w takich lekturach. Nadal jednak nie rozumiem w pełni zachwytu nad tą powieścią, gdyż niekiedy mnie zniechęcała. Przyznaję, że była dobra, ale mnie nie oczarowała. Polecam ją osobom, które są gotowe na taką opowieść, które wymagają od książki czegoś więcej niż rozrywki.


„- Czasem mam problem z odróżnieniem szczęścia od smutku - szepnęła. - Czy to nie dziwne? Czasami po prostu nie wiem, czy jestem szczęśliwa, czy smutna. Tak jest, jak myślę o tobie.”


Moja ocena 7/10

„Uważaj na siebie. I nie wierz we wszystko.”


Pewien baśniarz snuje swoją historię. Jest to opowieść o miłości, cierpieniu, początku i końcu. O pytaniach bez odpowiedzi i odpowiedziach nie na to pytanie co trzeba. O świecie fantazji, który jest podejrzanie prawdziwy. Niekiedy bajki kryją w sobie więcej niż tylko jedno ziarnko prawdy, więc trzeba się strzec i nie podchodzić...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

„Nie bój się. Nie pozwól by to zauważyli.”


Większość z nas dobrze wspomina czasy wczesnego dzieciństwa, cieszy się wiekiem młodzieńczym i związaną z tym beztroską. Mamy przecież do tego pełne prawo i jest to całkowicie zrozumiałe. Niestety niektórzy nie mają takiego szczęścia. W książce „Mroczne umysły”, pierwszej części trylogii o tym samym tytule, nie za dobrze się dzieje. W Stanach Zjednoczonych, gdzie rozgrywają się wszystkie wydarzenia, panuje kryzys. Świat jest pogrążony w chaosie, a dzieci giną przez tajemniczą chorobę OMNI. Zaś ci młodzi, którzy to przeżyli, trafiają do ośrodków rehabilitacyjnych, stworzonych przez rząd. Jest to jednak tylko przykrywka. Tak naprawdę miejsca te są obozami, gdzie „leczeni” są więzieni, okrutnie traktowani i nieraz uważani jedynie za przedmiot eksperymentów. Są mrocznymi umysłami, czymś nienaturalnym, dziwnym i niepożądanym. Ci najniebezpieczniejsi znikają, zaś ci mniej groźni prowadzą życie, które wydaje im się być niekończącym się koszmarem.

„Rozumiałam, co miała na myśli, i wiedziałam, że wypowiadała te słowa z troski o mnie, jednak po tym, jak moje życie zostało rozbite na tysiące kawałków, myśl, że mogłabym je rozbić na jeszcze mniejsze części, była nie do zniesienia.”

Ruby, główna bohaterka powieści, trafiła do obozu Thurmond w wieku zaledwie dziesięciu lat. Udało jej się oszukać personel i została zakwalifikowana jako Zielona, dzięki czemu udało jej się przeżyć tak długo. Warto tutaj wyjaśnić, że ludzie podzieleni są kolorami, ze względu na swoje zdolności. Najmniej niebezpieczni – Zieloni, wykazują się ponadprzeciętną inteligencją. Dalej są Niebiescy, którzy opanowali umiejętność telekinezy, Żółci, panujący nad elektrycznością, wzniecający pożary Czerwoni i na końcu: Pomarańczowi. Ci są najgorsi, potrafią wdzierać się do umysłów, czytać w myślach, wymazywać wspomnienia i zmuszać ludzi do strasznych rzeczy, jak na przykład do samobójstwa. Jak można się domyślić, szybko zniknęli z obozu, a słuch o nich zaginął. Byli po prostu zbyt niebezpieczni. Dlatego też Ruby nie wychyla się. Jest cicha, potulna, nie rzuca się w oczy. Wszystko to, ponieważ jest ostatnią z Pomarańczowych, a przynajmniej tak podejrzewa, a jeżeli prawda wyjdzie na jaw... dziewczyna będzie miała szanse na przetrwanie bliskie zeru.

Przyznam, że szybko przekonałam się do tej powieści. Pomogły mi w tym oczywiście nietuzinkowe postacie. Niektóre z nich pokochałam z całego serca, z napięciem wczytując się w ich dalsze losy. Już sama główna bohaterka, która początkowo jest cicha i się nie wychyla, szybko musi pokazać swoje inne oblicze. Jest całkiem bystra i ma silny instynkt przetrwania. Była prawdziwa - przeżywała niektóre rzeczy, niekiedy była irytująca, ale właśnie dzięki temu tak dobrze się o niej czytało. Poza tym w trakcie tej historii stawała się dojrzalsza i znacznie twardsza. Jej początkowy charakter był jedynie cieniem późniejszego wcielenia. Poza nią muszę wspomnieć jeszcze o postaciach, które mnie urzekły, czyli Liamie i Pulpecie. Pojawiają się oni dopiero później, niemniej nie da się patrzeć na ich losy obojętnie. Jestem pewna, że niejedna z osób chciałaby mieć w nich przyjaciół. Sama chętnie bym ich (i jeszcze Zu) kiedyś poznała. Ogólnie bohaterowie zostali świetnie wykreowani! Byli oni autentyczni, a zarazem całkiem zaradni i urzekający - tacy, których łatwo się nie zapomina i którzy zjednują sobie sympatię czytelników.

„Nigdy go nie odzyskamy. Jednak w każdym zakończeniu kryje się początek czegoś nowego. To prawda, że często nie można odzyskać tego, co się kiedyś miało, ale można zamknąć ten rozdział i zacząć od nowa.”

Pozycja ta wciągnęła mnie jakoś po kilkudziesięciu stronach. Najpierw podchodziłam do niej z rezerwą... a następnie zwyczajnie przepadłam! Autorka sprawnie prowadzi swą opowieść i łączy poszczególne wątki. Wszystko ma tutaj sens i logiczny porządek, a jednak nadal potrafi zaskoczyć. Wciągnęłam się w tę historię niesamowicie i byłam zauroczona nie tylko jej całokształtem, ale też wszystkimi poszczególnymi scenami. Żadna z nich mnie nie odrzuciła i nie zirytowała. Nic z tych rzeczy. Byłam cały czas na tak i czułam, że ta powieść jest po prostu idealna dla mnie. Przeżywałam ją całą sobą i kibicowałam postaciom. Rzadko kiedy książka sprawia, że siedzę jak na szpilkach, wyczekując dalszego ciągu i nie panuję nad emocjami, a tutaj właśnie tak się stało. W trakcie lektury nie można narzekać na nudę, Alexandra Bracken świetnie wszystko nam opisuje w narracji pierwszoosobowej z punktu widzenia Ruby. Muszę jeszcze jedynie zaznaczyć, że autorka całkowicie skupia się na bohaterach i ich przeżyciach, traktując pobieżnie kwestie choroby OMNI czy też sytuacji państwa. Mnie to co prawda nie przeszkadzało (było to dla mnie wręcz plusem), niemniej wiem, że niektórym mogłoby zależeć na wyjaśnieniu tych kwestii.

„Mroczne umysły” mają w sobie jakąś dzikość, przedstawiają bunt dzieci, które nie chcą już być tak okrutnie traktowane. Opowiadają także o budowaniu wzajemnego zaufania (jak również innych relacji), poświęceniu, strachu przed byciem odrzuconym, dążeniu do wyznaczonego celu i pracy nad sobą. O tym jak człowiek się zmienia i udaje kogoś, kim tak naprawdę nie jest. Uważam, że zachowanie ludzi zostało tutaj po prostu genialnie oddane, a postacie są największym atutem tej powieści. Ogólnie książka ta mnie porwała i uwięziła w swojej rzeczywistości. W trakcie lektury przeżywałam całą gamę emocji, czytałam z zapartym tchem, czekając na rozwinięcie się tej historii. Stała się ona jedną z moich ulubionych, a ja wiem, że od teraz mogę sięgać bez zastanowienia po inne dzieła tej autorki. Czytając tę pozycję, miałam wrażenie pewnej więzi z autorką, która pisała wszystko tak, jak ja bym chciała, by to wyglądało. Jakby było to specjalnie dla mnie. Nawet zakończenie, które wcale nie było happy endem, było zwyczajnie idealne i mi zaimponowało. Chyba jeszcze nigdy nie zgadzałam się ze wszystkim, co napisała jakaś autorka (zarówno z tymi pozytywnymi, jak i negatywnymi wydarzeniami) - dlatego też jestem tak zauroczona tą powieścią. Polecam ją wszystkim fanom antyutopii, osobom, które szukają ciekawej akcji, wspaniałych bohaterów, emocji i prawdziwie wciągającej historii.


„- Strasznie się ciebie boję, ale z zupełnie innych powodów.
- Jestem potworem. Jedną z nich.
- Nieprawda – zapewnił mnie. - Jesteś jedną z nas.”


Moja ocena 10/10

„Nie bój się. Nie pozwól by to zauważyli.”


Większość z nas dobrze wspomina czasy wczesnego dzieciństwa, cieszy się wiekiem młodzieńczym i związaną z tym beztroską. Mamy przecież do tego pełne prawo i jest to całkowicie zrozumiałe. Niestety niektórzy nie mają takiego szczęścia. W książce „Mroczne umysły”, pierwszej części trylogii o tym samym tytule, nie za dobrze się...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

„'Dziękuję. Ale nie tak wygląda szczęście.'
'No to jak?'
'Wschody słońca nad przystanią. Lody w upalny dzień. Szum fal na ulicy. Mój pies zwijający się w kłębek na kanapie obok mnie. Wieczorne spacery. Świetne filmy. Burze z piorunami. Dobry cheeseburger. Piątki. Soboty. Nawet środy. Moczenie w wodzie palców u nóg. Spodnie od piżamy. Japonki. Pływanie. Poezja. Brak uśmiechniętych buziek w e-mailu.
A jak wygląda u ciebie?'”


Gdy do małego miasteczka w stanie Maine ma przyjechać ekipa filmowa i gwiazda, uwielbiana przez nastolatki, wielu młodych czuje ekscytację, cieszy się, że środku niczego w końcu coś zacznie się dziać. Nie wiedzą oni jednak, że Graham Larkin, pojawiając się w tej niewielkiej mieścinie ma swoje plany i jeden ważny cel. Dziewczyny w większości przeżywają pojawienie się aktora, lecz siedemnastoletnia Ellie do nich nie należy. Uważa to wszystko za jeden wielki problem. Więcej zamieszania nie jest jej potrzebne, a by utrzymać swoją tajemnicę, postanawia trzymać się z daleka od jakichkolwiek afer. Niestety tym razem może okazać się to niemożliwe. Ellie opuszcza gardę, szuka szczęścia, a w końcu jakiś czas temu znalazła coś, co naprawdę sprawia jej radość. Przed kilkoma miesiącami dostała wiadomość, którą przez przypadek przesłał jeden nieznajomy, myląc e-maile. Dziewczyna niespodziewanie odpisała na tę zbłąkaną notkę i od tego czasu koresponduje z tajemniczym G.. Oboje dzielą się ze sobą różnymi szczegółami z życia, żartują, ale piszą też poważnie. Wydaje im się, że naprawdę się znają, niemniej oboje skrywają pewne sekrety, których nie mają na razie zamiaru ujawniać. Aczkolwiek przy spotkaniu na żywo trudno utrzymać różne sprawy w tajemnicy. Poza tym wszystko może się nieźle skomplikować.

„- Nie martw się, potrafię jednocześnie iść i jeść – odparł i po chwili dodał – jestem szalenie utalentowany.”

Po pozycję tę sięgnęłam bez zastanowienia, gdy tylko zobaczyłam, kto ją napisał. Jennifer E. Smith kojarzę po przeczytaniu „Serca w chmurach”, które mnie zwyczajnie urzekło. Tutaj fabuła zdawała mi się być bardziej banalna, niemniej i tak byłam pozytywnie nastawiona, kiedy zaczynałam czytać. Na szczęście to pozytywne nastawienie nie ulotniło się, gdyż „Tak wygląda szczęście” okazało się być całkiem sympatyczną lekturą. Co prawda sama historia była trochę, a nawet momentami bardzo, naiwna, jednak można się było tego spodziewać. W przygodzie nastolatków następują po sobie kolejne komplikacje, cóż, bohaterowie nie mieli jak się nudzić. Ta powieść przypomina mi trochę niektóre filmy skierowane raczej dla nastolatek (choć niekiedy dorosłe kobiety również są w stanie się na nie skusić), które ogląda się lekko, bez zbytniego zastanowienia i które pozwalają się odprężyć. Mimo że lektura ta traktowała raczej o problemach, to były one przedstawione w łatwo przyswajalny i właśnie taki filmowy sposób. Dlatego też można było przyjemnie spędzić trochę czasu z książką w ręku, relaksując się po ciężkim dniu.

Samym postaciom nie mam zbytnio nic do zarzucenia. Są zwyczajne a zarazem realistyczne. Można by je było spotkać na ulicy, w szkole czy się z nimi zaprzyjaźnić. Nie podbijają serc, mają swoje wady, podejmują głupie decyzje, niemniej z drugiej strony jest w tym jakiś niezaprzeczalny urok. No właśnie, w tej historii wiele jest takiego uroku. Zwłaszcza że autora malowniczo opisuje miejsce, do którego trafia ekipa filmowa. Mamy także ukazane kulisy nagrywania filmu, te wszystkie powtórzenia scen, zamieszanie, jak zarówno skupienie na swojej pracy. Jest to ciekawym dodatkiem w tej powieści. Aktorzy pokazują nam, jak wygląda ich życie. Niektórym nie przeszkadza ten brak prywatności, wręcz łakną poklasku, ale znajdą się również tacy, którzy tęsknią za chwilami normalności i wytchnienia. Nie jest to temat zbyt oryginalny, został on już poruszony w wielu książkach i filmach, lecz i tym razem został przedstawiony raczej ciekawie oraz idealnie wpasował się w ramy tego tekstu, traktującego w większości o błahych problemach, które jednak mogą urosnąć do większej rangi.

„- Z pewnością udałoby się nam wpaść w mnóstwo tarapatów.
Graham się rozpromienił.
- Zawsze chciałem ukraść łódkę w kształcie łabędzia.”

Mimo że historia jest banalna, to autorka przedstawia ją nie tylko przekonująco, ale i interesująco. Potrafi wciągnąć czytelnika od pierwszych stron, na których znaleźć można serię e-maili wymienianych między Ellie i tajemniczym G. Przyznam, że gdy zaczęłam czytać, to przepadłam i wręcz pochłonęłam tę powieść. Jest ona spokojna, opisuje życie bez niesamowitych wydarzeń, nie ma w niej nic szokującego. Czytanie jej można przyrównać do rześkiego powiewu, będącego lekkim i przyjemnym wytchnieniem w upale. Autorka wykazuje się także humorem, tworząc tę opowieść. Przedstawia nam ją z dwóch punktów widzenia – Ellie i Grahama – w narracji trzecioosobowej. Dzięki temu możemy lepiej poznać całokształt ich przeżyć, poznać ich i ich uczucia. Łatwiej jest też zrozumieć to, z czego wynikają ich poszczególne zachowania. Pozwala to również zżyć się w pewien sposób z obojgiem głównych bohaterów i patrzeć na ich poczynania z nutką nie tylko zaciekawienia, ale też troskliwości.

„Tak wygląda szczęście” może i nie jest tak dobrą książką jak „Serce w chmurach”, nie posiada tej samej magii, ale jednak i tak jest to sympatyczna oraz zwyczajnie godna przeczytania lektura. Od początku do końca wszystko ma w niej sens, odbiorca z przyjemnością śledzi poczynania bohaterów i zostaje wciągnięty do tego świata - do spokojnego małego miasteczka, w którym powoli zaczyna się coś dziać. Pozycja ta obchodzi się bez jakichś szaleństw, nie pokazuje nam wiele nowego, a jednak ma swój urok. Jest lekka i odrobinę zabawna. Do samego końca czytałam ją z zainteresowaniem. Nawet zakończenie, które wydało mi się początkowo niewiele wyjaśniające, tak naprawdę jest idealne i po prostu pasuje do tej powieści. Jeżeli ktoś szuka takiej niezobowiązującej i rozluźniającej historii, to serdeczne mu ją polecam. Sądzę, że się nie zawiedzie i spędzi kilka miłych chwil z nowymi przyjaciółmi, którzy poznali się jedynie przez pomyłkę, mimo że ich spotkanie zdawało się być im przeznaczone.


„- I co teraz?
- (…) teraz czekamy.
- Na co?
- Na jutro.”


Moja ocena 7/10

„'Dziękuję. Ale nie tak wygląda szczęście.'
'No to jak?'
'Wschody słońca nad przystanią. Lody w upalny dzień. Szum fal na ulicy. Mój pies zwijający się w kłębek na kanapie obok mnie. Wieczorne spacery. Świetne filmy. Burze z piorunami. Dobry cheeseburger. Piątki. Soboty. Nawet środy. Moczenie w wodzie palców u nóg. Spodnie od piżamy. Japonki. Pływanie. Poezja. Brak...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

„Ale słowik nie śpiewał.
Słowik zniknął.”


Las może być spokojny i piękny. Ale może być też zagadkowy i pełny niebezpieczeństw. Osiemnastoletni Jari miał w planach wybrać się na pieszą wędrówkę górską, by uciec od swojego zwyczajnego życia choć na chwilę. Jednak gdy odchodzi od swojej uporządkowanej codzienności, nawet nie ma pojęcia, w co się pakuje. Na początku czuje się wspaniale, ta odmiana go odurza. Spotyka Jaschę, piękność nie z tej ziemi, która prowadzi go między drzewami do pewnego pozornie opuszczonego domu pośrodku puszczy. Jari jest odgrodzony od reszty świata, żyje w leśnej pustelni, odkrywa piękno. Niemniej to wszystko skrywa w sobie też pewną tajemnicę, chłopak nie może już całkiem ufać swoim zmysłom. To co widzi, miesza mu się w głowie. Już sam nie wie, co o tym wszystkim myśleć, zdaje sobie jedynie sprawę w tego, że coś jest nie tak... i że mimo to nie chce stamtąd odejść. Las skrywa niebezpieczeństwo, straszne sekrety i wiele grobów. Co się w nim kryje, co jest w nim prawdziwym zagrożeniem i jak się w nim odnaleźć? Kto tak naprawdę mieszka w domu na odludziu i czemu niektórzy wędrowcy nie wracają? Pytań bez odpowiedzi jest coraz więcej, a Jari, próbując poznać na nie odpowiedzi, coraz bardziej wikła się w zastawione wcześniej sieci. Niestety by się z nich uwolnić, nie wystarczy poznać samej prawdy.

„- Myśli, żyją. Słowiki. Mała dziewczynka, dziecko. Tyle krwi!”

Przyznam, że sam pomysł na fabułę wydał mi się całkiem interesujący. Miałam pewne oczekiwania co do tej książki i być może właśnie to mnie zgubiło. Pozytywnie nastawiona z powodu licznych zachęt, sięgnęłam po tę powieść. Jednak mur napotkałam już na pierwszych stronach tej pozycji. Autorka ma dość specyficzny styl pisania i trudno było mi się do niego przyzwyczaić. Na dodatek na początku w ogóle nie rozumiałam, o co chodzi. Moje nastawienie uległo diametralnej zmianie. Zaczęłam się momentami męczyć i ostatecznie czytałam tę historię chyba jakieś trzy tygodnie, zamiast dwa czy kilka dni. Niemniej nie mogę powiedzieć, że opowieść ta zupełnie mi się nie spodobała, gdyż znalazły się też lepsze momenty. Kiedy już udało mi się przebrnąć przez pierwszą połowę, potem miałam raczej z górki. Choć nie do samego końca. Niestety trudno w tym momencie napisać coś więcej, nie zdradzając szczegółów, więc na razie skupię się na czymś innym, a mianowicie na bohaterach.

Sam Jari jest zwyczajnym nastolatkiem. Narzeka na rodziców, rodzinny dom, szuka pewnego rodzaju ucieczki i jest po prostu znudzony. Stałe normy i wykrochmalone koszule już dawno go nie kręcą. Jednak chłopak się zmienia. Szkoda tylko, że zmieniają się te jego znośne cechy. Od początku niespecjalnie przepadałam za tym bohaterem, jego zboczonymi przemyśleniami i monotematycznością. W trakcie jego metamorfozy praktycznie straciłam do niego cały szacunek. To co się z nim stało... to było nie tylko zniszczenie człowieka, ale i postaci, która wydała mi się zbyt łatwo dostosowana do wszystkiego, co dzieje się w powieści. Ten chłopak wpisał się w karty tej historii i musiał do niej pasować. To nie byłoby nic złego, gdyby pozostawał przy tym ludzki, a nie taki... nijaki. Niestety właśnie tak się to skończyło. Reszty bohaterów nie mogę przybliżać, gdyż za wiele bym zdradziła. Powiem jedynie, że Jascha jest... bardzo dziwna. Byłam w stanie ją nawet zaakceptować, dopóki nie nastał sam koniec, ale o tym później. Ogólnie postacie wydały mi się raczej jałowe i niezbyt rzeczywiste. Niekiedy dało się na to przymykać oko, jednak czasami denerwowało mnie to niezmiernie.

„Pogrzeb zająca – pomyślał Jari. - Ja tak zadecydowałem, że ma umrzeć, że przestanie istnieć, że zamieni się w coś jadalnego.”

Sama fabuła natomiast jest dość... dziwna. Wątki niekiedy jakby nie pasują do siebie, a czytelnik nieraz może poczuć się zagubiony. Przyznam, że w pewnym momencie miałam wrażenie, że historia ta obrała pewien tor, który dałoby się nawet uzasadnić. Byłam skłonna uwierzyć w taki rozwój wypadków i go zrozumieć, niemniej nagle wszystko to legło w gruzach. Samym zakończeniem jak dla mnie autorka wszystko zniszczyła, wtedy też całość zaczęła się sypać, jakby ktoś wyciągnął książkę z samego dołu niestabilnej piramidki. Żałuję, że skończyło się to tak, a nie inaczej, niemniej nie mogę nic na to poradzić. Jedno muszę jednak oddać autorce – jest konsekwentna. W tej powieści praktycznie wszystko emanuje tą dziwnością: bohaterowie, świat, sama historia, a nawet styl pisania. No właśnie, język jakim posługiwała się autorka, początkowo sprawiał mi problemy. Zdawało mi się, że sili się ona na oryginalność, na coś ciekawego, a jednak osiągnęła wprost przeciwny efekt. Wtedy zwyczajnie historia ta mnie męczyła. Po jakimś czasie albo się przyzwyczaiłam, albo to stopniowo ulegało zmianie. Podejrzewam jednak, że oba te czynniki miały w tym swój udział.

Ogólnie „Dopóki śpiewa słowik” okazał się być specyficzną lekturą. Powieść miała swój klimat, jednak autorka często przesadzała i zdawało się, że niektóre opisy były wręcz kiczowate. Książka miała potencjał, nawet w pewnym momencie byłam w stanie ją polubić, jednak ostatecznie nie wypadła ona w moich oczach jakoś zachwycająco. Z pewnością spodziewałam się więcej po tak zachwalanej autorce. Moimi ulubionymi momentami w powieści były sceny bez Jariego o trzech małych dziewczynkach. Nie mogę za wiele zdradzać, ale były naprawdę ciekawe i sprawiały, że miałam ochotę czytać dalej, mimo że łatwo było się domyślić, o co chodziło w tej historii. Właśnie, kolejną rzeczą jest to, że niektóre rzeczy są naprawdę banalne do przewidzenia, inne zaś wydają się być zupełnie bez sensu. Możliwe, że to moje odczucie, ale ta pozycja była dla mnie po prostu aż nazbyt dziwna, nie widziałam w niej logiki, mimo że przepadam za książkami z różnymi dziwnymi fantazjami. Cóż więcej mogę powiedzieć... gdyby nie dwa ostatnie rozdziały, historia ta wywarłaby na mnie pewne wrażenie. Niemniej te dwa rozdziały to zaprzepaściły. Szczerze, to nie wiem komu mogę polecić tę historię, może osobom szukającym naprawdę czegoś innego, gdzie rzeczywistość ciągle spotyka się gdzieś na granicy z fantastycznymi wizjami, niekiedy je przekraczając. Osobiście jednak ostrzegam, że ci, którzy będą chcieli w niej znaleźć jakiś porządek, zawiodą się.


„Bycie samotnym jest straszne, powiedziała Jascha. Kiedy jesteś sam, na dworze wyje wiatr, skarżąc się i płacząc w konarach. Zimno staje się nie do zniesienia zimne, a ciemność nie do zniesienia ciemna. I w kątach czai się strach. Kiedy jesteś całkiem sam w lesie, wariujesz. I wtedy jesteś stracony. Zostawiony na pastwę losu. Bezbronny. Wtedy pożera cię noc.”


Moja ocena 4/10

„Ale słowik nie śpiewał.
Słowik zniknął.”


Las może być spokojny i piękny. Ale może być też zagadkowy i pełny niebezpieczeństw. Osiemnastoletni Jari miał w planach wybrać się na pieszą wędrówkę górską, by uciec od swojego zwyczajnego życia choć na chwilę. Jednak gdy odchodzi od swojej uporządkowanej codzienności, nawet nie ma pojęcia, w co się pakuje. Na początku czuje się...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Widać, że autorka nie chce by Sydney się nudziło, ciągle coraz to nowe problemy. Ale i tak jestem zadowolona... no bo Adrian! Jak go nie kochać, moja ulubiona postać zarówno tej serii jak i AW. Książkę czyta się szybko, mnie trudno było się od niej oderwać, więc z pewnością polecam ^^

Widać, że autorka nie chce by Sydney się nudziło, ciągle coraz to nowe problemy. Ale i tak jestem zadowolona... no bo Adrian! Jak go nie kochać, moja ulubiona postać zarówno tej serii jak i AW. Książkę czyta się szybko, mnie trudno było się od niej oderwać, więc z pewnością polecam ^^

Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

„Gdziekolwiek jesteś, jestem tu i wołam do ciebie. „Ja” mojego serca wita „ty” twojego.”


Ciekawe, jak wygląda przyszłość. Niejedna osoba już się nad tym zastanawiała, jak również niejedna o tym napisała. Wizje przyszłości są różne, często zaś dość ponure. W tej powieści mamy świat z roku 2264. Mroczna Zima już minęła, a ludzie są bezpieczni. Niemniej nikt o niej nie zapomniał, to przez nią trzeba było powziąć pewne środki, by ludzie przetrwali kryzys. Jednym z ważnym zabiegów było wyłączenie z języka pierwszej osoby liczby pojedynczej - „ja”. W nowym stechnokratyzowanym społeczeństwie powinno się myśleć nie o sobie, a o wszystkich - o „nas”. Trzeba było pewnych (innych) wyrzeczeń, by długość życia się wydłużyła, by technologie poszły naprzód i by kolejne pokolenia ludzi mogły żyć. W świecie przyszłości znajdziemy roboty, klony, zgrywanie wspomnień i tożsamości, jak również - jeszcze nieupowszechnione - podróże w czasie. Finn Nordstrom, dwudziestoparoletni historyk, na początku nie zdawał sobie sprawy z tego, że są one już możliwe. Jednak Finn, który jest też tłumaczem martwego języka niemieckiego, zostaje poproszony o przetłumaczenie pewnego różowego pamiętnika należącego niegdyś do młodej dziewczyny. Widzi w tym swoją szansę, lecz nawet nie spodziewa się, ile ten pamiętnik zmieni w jego życiu, jak wielki będzie miał na niego wpływ.

„Wyobrażać sobie życie bez niej to jakby wyobrażać sobie życie, którego się nie przeżyło.”

Jako że akcja ma miejsce w przyszłości, warto poświęcić chwilę uwagi sposobie przedstawienia tej rzeczywistości. Wydała mi się ona całkiem ciekawa, jednak nie została szczegółowo opisana. Panujące w niej zasady, poznaliśmy praktycznie tylko na podstawie doświadczeń bohatera, niemniej sądzę, że to spokojnie wystarczało. Dowiedzieliśmy o Mrocznej Zimie, o mózgozłączu, które pozwala na zapisywanie wspomnień i daje dostęp do globalnej bazy danych, jak również wiedzieliśmy jak mniej więcej funkcjonuje zwykły człowiek w tamtym społeczeństwie. Szczerze mówiąc, mnie wiele więcej nie było potrzebne, choć niektórzy mogą poczuć się zawiedzeni na tym polu. Z drugiej zaś strony, to jak wygląda tamten świat, wyraźnie pokazują różnice i to jak odbiera nasze czasy Finn. Jego zaskoczenie, zastanawianie się nad oczywistymi dla nas rzeczami i poznawanie naszego świata, zostało genialnie opisane. Nasza kultura okazała się być dla niego dość niecodzienna (co jest zresztą całkiem zrozumiałe), a widać to między innymi w wypowiedziach bohaterów. Rzeczywistość nam współczesna opisana przez pryzmat wiedzy ludzi z przyszłości, wyszła autorce po prostu świetnie.

Co do samych postaci, to są one według mnie dobrze wykreowane. Ludzie pochodzący z przyszłości wydawali się być mocno zaszczepieni w swoich realiach, zaś ludzie nam współcześni również byli całkiem rzeczywiści. Co do samych głównych bohaterów, to nie mam specjalnych zastrzeżeń. Finn, mimo że nie powinien kierować się uczuciami i musi być, że tak powiem, przykładnym obywatelem, to swoją otwartą postawą zaskarbił sobie moją sympatię. Było widać, że to gdzie, a raczej kiedy, się urodził, miało wpływ na jego sposób myślenia, jednak w trakcie lektury jesteśmy też świadkami zmian, jakie zachodzą w jego charakterze. Z czasem niektóre jego cechy zaczynają mieć coraz większe znaczenie, inne zaś są spychane na dalszy plan. Poza nim chciałabym się jeszcze chwilę zatrzymać jedynie przy dziewczynie z XXI wieku, autorce pamiętnika. Była ona ciekawa i normalna, owszem, niemniej jej pamiętnik wydał mi się początkowo zbyt stereotypowy. Zawierał to, czego można się spodziewać po różowym pamiętniku nastolatki. Na szczęście wraz z rozwojem akcji i kolejnymi pamiętnikami, zaczęło się to poprawiać.

„Za wiele pytań. Zbyt wiele odpowiedzi. Za wiele gwiazd.”

Co ciekawe (a może właśnie nie) książka ta nie przekonała mnie do siebie na samym początku. Trudno mi było zacząć ją czytać, a nowy, opisany świat jakoś mnie nie zachęcił. Nawet sam główny bohater i zwyczajny brak akcji trochę mnie odpychały. Niemniej po skończeniu lektury muszę przyznać, że było to potrzebne i pozytywnie wpłynęło na całokształt tej lektury - tak po prostu miało być. Akcja powoli się rozwija, jednak potem dzieje się coraz to więcej. Poznajemy wiele interesujących faktów i zaczynamy przeżywać tę historię. Również język powieści zdaje się być coraz bardziej przystępny (choć możliwe też, że jest to zwyczajnie kwestia przyzwyczajenia się). Ciekawym zabiegiem okazało się zamienienie w pewnym momencie trzecioosobowej narracji na pierwszoosobową. Całość jest dobrze napisana i nie mam zbytnio do czego się przyczepić. Może jedynie do tego, że udało mi się zauważyć pierwszą osobę liczby pojedynczej (która już nie mogła być stosowana) w dialogu u osoby, która stanowczo by jej nie użyła, ale przecież jest to niezwykle drobne niedociągnięcie, które łatwo przeoczyć.

„Nieskończoność” mile mnie zaskoczyła. Nie byłam pewna, czego się po niej spodziewać i po początkowym zniechęceniu, w szybkim tempie pochłonęłam tę historię. Sam wątek podróży w czasie był bardzo dobry, a dodatkowe wtrącenie o światach równoległych z pewnością w pewien sposób urozmaiciło mi te lekturę i za to też jest ode mnie mały plusik. Ogólnie fabuła jest ciekawa, przyznam że przeżywałam wszystko razem z Finnem. Niektórych rzeczy domyślałam się wcześniej niż on, ale w niczym to nie przeszkadzało. Niektóre wątki były również przewidywalne, aczkolwiek w literaturze młodzieżowej raczej nie da się tego uniknąć, a autorka potrafiła również zaskoczyć czytelnika. Jedynie z zakończenia nie jestem do końca zadowolona. Jakaś część mnie cieszy się z niego, jednak ta inna uważa, że było ono zwyczajnie zbyt proste. Ale najwyraźniej nie można mieć wszystkiego i nie można oczekiwać, że wszystko pójdzie po naszej myśli. W końcu to jest historia wbrew rozumowi, o miłości, która zrodziła się poza czasem. Znaleźć swoją miłość w innej epoce to coś raczej niezwykłego już samo w sobie. Na dodatek autorka sporo namieszała jeszcze z przodkami Finna i sama ostatecznie nie do końca to pojmowałam, co trochę mnie zaniepokoiło. Niemniej oczywiście serdecznie polecam tę pozycję osobom, które szukają ciekawej powieści młodzieżowej z rozwiniętym wątkiem romantycznym, podróżami w czasie i nieprzyjemną (choć nie całkiem wprost) wizją przyszłości.


„- Rouge – zapytałem cicho – jak myślisz, jaka jest szansa na znalezienie idealnego partnera? Tej osoby, którą pokochasz i która pokocha ciebie?
- Chciałbyś usłyszeć ścisłą matematyczną odpowiedź?
Uśmiechnąłem się – była taka przewidywalna.
- Przybliżona wystarczy.
- Szanse są dość nikłe. Bliskie zeru. Zwłaszcza tutaj. Ale tam, w przeszłości, też.
- Tak. To niemożliwe, prawda? - Patrzyłem na wielkie czarne niebo. - Jakby próbować złapać spadającą gwiazdę siatką na motyle.”


Moja ocena 8/10

„Gdziekolwiek jesteś, jestem tu i wołam do ciebie. „Ja” mojego serca wita „ty” twojego.”


Ciekawe, jak wygląda przyszłość. Niejedna osoba już się nad tym zastanawiała, jak również niejedna o tym napisała. Wizje przyszłości są różne, często zaś dość ponure. W tej powieści mamy świat z roku 2264. Mroczna Zima już minęła, a ludzie są bezpieczni. Niemniej nikt o niej nie...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

„Niesprawiedliwością było, że przenoszą się od krewnego do krewnego i w każdym kolejnym domu dochodzi do strasznych rzeczy - zupełnie jakby sieroty Baudelaire jechały upiornym autobusem, zatrzymującym się wyłącznie na przystankach „Niesprawiedliwość” i „Nieszczęście”.”


„Ogromne okno” to już trzeci tom „Serii niefortunnych zdarzeń”. Czego można się po nim spodziewać? Z grubsza tego samego co po poprzednich częściach, czyli kolejnych nieszczęść sierot Baudelaire, które jakoś muszą sobie radzić z jawną niesprawiedliwością losu. Ale w końcu życie nie jest sprawiedliwe, dlatego też trójka rodzeństwa może po raz kolejny trafić do dziwnego krewnego, u którego będzie jej się bardzo źle działo. Sama ciotka zdaje się być niegroźna, boi się wszystkiego, a jej irracjonalne fobie są tak śmieszne, że aż tragiczne. Jednak do akcji znowu wkracza zły Hrabia Olaf pod kolejnym przebraniem, będący tak samo niebezpieczny jak wcześniej. Głupota, strach i ignorancja dorosłych rzucają kolejne kłody pod nogi młodym bohaterom, którzy będąc niezrozumianymi, muszą całkiem sami radzić sobie na tym okrutnym świecie – dla nich aż nazbyt okrutnym.

„Ciotka Józefina oprowadzała dzieci po ich nowym domu, w którym sama bała się chyba wszystkiego: od wycieraczki – gdyż, jak wyjaśniła, można się o nią potknąć i skręcić kark – po kanapę w salonie, która, jej zdaniem, mogła się w każdej chwili przewrócić i zmiażdżyć człowieka na placek.”

Chciałabym móc powiedzieć, że lektura ta okazała się być naprawdę dobra. Jednak niestety nie była taka dla mnie. Początek był całkiem niezły. Ekscentryczna i całkiem nierzeczywista bohaterka z masą fobii, która obawiała się nawet wycieraczki przy drzwiach czy klamki, potrafiła najpierw rozśmieszyć. Niemniej jak to mówią, co za dużo, to nie zdrowo, a to powiedzenie idealnie odnosi się nie tylko do tej postaci, ale do całej książki. Cóż można powiedzieć, ta powieść wydała mi się zwyczajnie nazbyt absurdalna. Można zacząć właśnie od Ciotki Józefiny, lecz ona jest po prostu najłatwiejszym do przywołania przykładem. Innym może być testament z masą błędów, który pan Poe uważa za prawomocny dokument, według którego chce przekazać opiekę nad sierotami Baudelaire zupełnie nieznanej osobie. Opieka miała zostać przyznana w ciągu jednego dnia - bo po co trudzić się papierkową robotą i sprawdzeniem czy nie ma się do czynienia chociażby z seryjnym mordercą na wolności. Było to tak nielogiczne, że aż śmieszne, a raczej tak śmieszne, że aż denerwujące.

Warto też zauważyć, że po raz kolejny mamy do czynienia praktycznie z tą samą historią. Dzieci przychodzą do kolejnego opiekuna, jest im źle, pojawia się Hrabia Olaf w przebraniu i wszystko niszczy... Rodzeństwo musi radzić sobie samo, bo nikt znowu nie wierzy dzieciom. No właśnie, najbardziej zastanawia mnie to, jak to możliwe, że po raz kolejny nikt im nie wierzy. Jak pan Poe może być tak głupi? Już pomijając to, że chciał oddać dzieci pod opiekę zupełnie obcej osobie, bo ta się ładnie uśmiechnęła, to samo niesłuchanie sierot po tym, jak już dwa razy coś podobnego się zdarzyło, jest po prostu chore. Jego zachowanie jest dla mnie kompletnie niezrozumiałe. Ta postać zwyczajnie nie ewoluuje, nie docenia przeciwnika i nie uczy się na własnych błędach. Poe wydaje się być niezwykle ograniczony, a sama Ciotka Józefina ze swoimi fobiami... ona nie jest po prostu normalna. Na dodatek to jak się zachowuje w dalszej części książki, również nie zachwyca. Co do zaś samych głównych bohaterów, to mam te same zastrzeżenia co wcześniej. Mówi się o nich, że są tacy mądrzy i sprytni, a jednak nie zawsze to pokazują. Na dodatek Słoneczko, które nie potrafi nawet mówić, jest jakimś cudownym, bystrym dzieckiem – to do mnie nie do końca przemawia.

„W niektórych opowieściach łatwo dostrzec morał. Na przykład z bajki o trzech niedźwiadkach wynika morał: „Nigdy nie włamuj się do cudzego domu”. Z bajki o Królewnie Śnieżce wynika morał: „Nigdy nie jedz jabłek”.

Na to wszystko powinno być zapewne jakieś wytłumaczenie, szczególnie że seria ta cieszy się sporą popularnością. Ja jej tak dobrze nie odebrałam, po części dlatego, że zwyczajnie do mnie nie trafiła. Słyszałam dość niedawno, że zbyt sceptycznie podchodzę do tego typu tekstów, które mają swoje drugie dno i są skierowane do młodszej widowni. Tutaj można to spokojnie dostrzec. Ogólnie sama książka przypomina bajkę dla dzieci i tak jak z bajki powinno się coś z niej wynieść. Sam autor przedstawia dość ciekawie morały, które wynikają ze znanych bajek, jak na przykład z Czerwonego Kapturka. Co prawda ktoś mógłby powiedzieć, że taka powieść o samych nieszczęściach nie nadaje się dla dzieci, bo w końcu co ona może im dać, jednak nie zgodziłabym się z tym. Przecież rodzeństwo mimo że zmaga się z tyloma niedogodnościami losu, to ostatecznie wychodzi ze wszystkiego cało. Jasne, dzieci nadal nęka niepewność, czarny charakter gdzieś się czai, zaś one nie mogą być spokojne, niemniej w tym nieszczęściu, jak na ironię, mają niezłe szczęście i potrafią się ze wszystkiego wykaraskać. Mimo że mnie samej książka ta nie do końca się spodobała, to potrafię zrozumieć dlaczego nadawałaby się dla młodszych czytelników, którzy najprawdopodobniej utożsamialiby się z głównymi bohaterami.

Sama nie wiem, jak oceniam tę książkę. Postacie do mnie nie przemawiają, a sama fabuła jest oparta na tych samych schematach co poprzednie części. Doszłam również do wniosku, że na tym tomie kończę swoją przygodę z „Serią niefortunnych zdarzeń”, ponieważ obawiam się, że kolejna część będzie prawie taka sama. Ta opowieść po prostu nie nadaje się już dla mnie. Inaczej patrzę na rzeczywistość, a historia ta już nie potrafi mnie zaskoczyć. Niektórym to nie będzie przeszkadzało, niemniej ja nie wykazałam przy tym żadnej cierpliwości. Co ciekawe pamiętam, że czytając „Ogromne okno” jako dziecko, byłam zadowolona z lektury. Naturalnie, nadal czytało się ją lekko, na dodatek szybko, jednak czułam zbyt dużą irytację, poznając dalsze losy sierot Baudelaire. Nie tylko liczne niedorzeczności, ale również liczne wzmianki autora o tym, że powinno się odłożyć tę powieść, jeżeli nie chce się czytać nic tak smutnego, zaczęły wręcz doprowadzać mnie do szału. Niestety ta pozycja nie jest już dla mnie, gdyż nie mogę spojrzeć na nią na spokojnie i aż nazbyt denerwuje mnie w niej rażący absurd i nielogiczność. Z drugiej zaś strony, kiedyś historia ta mnie zainteresowała, więc nie mogę powiedzieć, że nie warto jej przeczytać - młodszym czytelnikom powinna się ona spodobać.


„- Wiem, że macie za sobą bardzo przykre doświadczenia, ale mam nadzieję, że nie folgujecie zanadto fantazji. Przypomnijcie sobie, jak mieszkając u Wujcia Monty'ego wbiliście sobie do głów, że asystent Stefano to w rzeczywistości przebrany Hrabia Olaf.
- Przecież Stefano to naprawdę był przebrany Hrabia Olaf! - oburzył się Klaus.
- Nie o to chodzi – powiedział pan Poe.”

„Niesprawiedliwością było, że przenoszą się od krewnego do krewnego i w każdym kolejnym domu dochodzi do strasznych rzeczy - zupełnie jakby sieroty Baudelaire jechały upiornym autobusem, zatrzymującym się wyłącznie na przystankach „Niesprawiedliwość” i „Nieszczęście”.”


„Ogromne okno” to już trzeci tom „Serii niefortunnych zdarzeń”. Czego można się po nim spodziewać? Z...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

„Muszę was uprzedzić, że jeśli otworzyliście tę książkę z nadzieją wyczytania w niej, że w końcu jednak dzieci żyły długo i szczęśliwie, to lepiej zaraz zamknijcie ją z powrotem i poczytajcie sobie coś innego.”

„Gabinet gadów” jest kontynuacją „Przykrego początku”, pierwszego tomu „Serii niefortunnych zdarzeń”. Opowiada on o kolejnych przykrych losach trójki bohaterów, których zdążyliśmy już poznać. Po tym jak w poprzedniej części zostali sierotami i uwolnili się z rąk Hrabiego Olafa, wszystko wyglądało tak, jakby zmierzało ku lepszemu końcowi. Jednak autor miał zupełnie inne plany. Rodzeństwo tym razem trafia pod opiekę innego krewnego, nieco roztargnionego herpetologa. Wujek Monty (bo tak prosił, by się do niego zwracano) jest wesołą osobą, zafascynowaną żmijami i innymi gadami. Na dodatek pozwala zajmować się dzieciom tym, co lubią, przyrządza niezłe śniadania, zabiera je do kina i pozwala wszystkim spać w swoich łóżkach! To bardzo miła odmiana, po tym co spotkało je u poprzedniego opiekuna. Niemniej ta sielanka szybko się kończy, a tragiczne wydarzenia zaczynają się pojawiać na horyzoncie wraz z przybyciem przebranego za asystenta, Hrabiego Olafa, grożącego dzieciom i dybiącego nie tylko na ich fortunę.

Drugi tom również wzbudził we mnie dość dziwne uczucia. Mogę śmiało powiedzieć, że czytało się go łatwiej, jednocześnie więcej rzeczy w nim wywołało moją irytację. Mogłabym zacząć od tego, że zastanawia mnie do jakiej grupy wiekowej są skierowane te pozycje. Są pisane prostym językiem, a niektóre trudniejsze słowa, które nie sprawiają problemu zwykłemu czytelnikowi, są uparcie tłumaczone. Poza tym w trakcie lektury powiedziane jest, że kłamstwo niekoniecznie jest złą rzeczą, na dodatek zostaje popełnione morderstwo, co nie za bardzo nadaje się dla młodszych odbiorców. Sama opowieść jest prosta, nie różni się aż tak wiele od pierwszego tomu pod względem fabuły, na dodatek rozwój akcji jest łatwy do przewidzenia, gdyż został głęboko osadzony w tych samych schematach co „Przykry początek”. Można zastanowić się nad mniej dosłownym odebraniem tej powieści, jednak powoli przestaje to do mnie przemawiać, a sama historia zdaje się być raczej lekko napisaną karykaturą bajek, w których szczęśliwe zakończenie i ukazanie w jasnych barwach życia bohaterów, zostało przekształcone w same nieszczęścia.

Tym, co także rzuciło mi się w oczy, była postać pana Poe. Jako że w powieści nie występuje wielu bohaterów, a jedynie on, trójka dzieci, Hrabia Olaf i Wujek Monty, sądziłam, że powinny być one ciekawie zarysowane. Jednak nie jestem taka pewna, czy właśnie do znalazłam w tej historii. Pan Poe jest... no cóż, zwyczajnie głupi. Mężczyzna całkowicie ignoruje dzieci, zaś zawierza się chyba każdemu dorosłemu, który tylko się do niego uśmiechnie. Jest niezwykle naiwny i nie potrafi rozpoznać złego Olafa, jak również strofuje dzieci za ich oskarżenia wobec „niewinnego” Stefana, za którego podaje się Hrabia. Był kompletnie oderwanym od rzeczywistości osobnikiem, który pokazywał jak dorośli są bezużyteczni w tej pozycji. Nawet serdeczny wujek Monty nie mógł pomóc sierotom i nie wykazał się zbytnią inteligencją. Ostatecznie dość sprytny okazał się być jedynie Hrabia Olaf, będący przecież czarnym charakterem. Tak jakby zło było lepiej przygotowane i miało łatwiejsze pole działania, właśnie dzięki ignorancji innych dorosłych. Na dodatek został tutaj pokazany brak zaufania do dzieci i przedkładanie opinii „dojrzałych” ludzi nad ich wątpliwie wiarygodne zeznania.

Samo rodzeństwo Baudelaire wydało mi się być zarysowane dość niekonsekwentnie. Z jednej strony jest to trójka niezwykle bystrych dzieci. Wioletka jest dziewczynką od wynalazków, Klaus dużo czyta i wykazuje się inteligencją, natomiast Słoneczko nie tylko wszystko gryzie w odpowiednich sytuacjach, ale wykazuje się zrozumieniem i nie raz pomaga rodzeństwu w zrealizowaniu planu... co jest dość zastanawiające, skoro ta malutka dziewczynka nie umie jeszcze nawet mówić, a czasami ma lepsze pomysły od pozostałej dwójki. Z drugiej zaś strony, gdy przychodzi do odkrycia, co też takiego knuje Olaf, dzieciaki nie potrafią się tego domyślić, mimo że Hrabia podaje im rozwiązanie praktycznie na tacy. Jednak one nie domyślają się prostej prawdy, a ponoć są takie mądre i wykazują się umiejętnościami znalezienia rozwiązania w każdej sytuacji. Bohaterowie przez to wydali mi się raczej nierzeczywiści i trudniej było odnosić się do ich losów z większym zaangażowaniem.

Jak widać w „Gabinecie gadów” niejedno mi nie odpowiadało. Niemniej i tak ta część w pewnym aspekcie podobała mi się bardziej, gdyż zwyczajnie lżej się ją czytało, a te chwile szczęścia z wujem Montym, mimo że nie trwały długo, wniosły jakiś powiew świeżości. Ogólnie powieść tę czyta się łatwo, a to za sprawą prostego języka, którym posługuje się autor. Jednak w jego sposobie pisania może irytować ciągłe przypominanie odbiorcy o tym, że opowieść ta jest smutna i może lepiej byłoby ją odłożyć. Zapewne takie fragmenty mogły niektórych nakłonić do usłuchania tej rady, tak więc nie wiem, po co zostały tam zamieszczone. Dość ciekawe natomiast jest ujawnianie się osoby narratora, tak jak i w poprzednim tomie, opowiadającego trochę o sobie. „Gabinet gadów” nie przekonał mnie do siebie i widać, że nie mieszczę się w grupie, do której skierowana jest ta historia. Teoretycznie powinna ona być napisana dla dzieci i młodszej młodzieży, lecz niektóre wątki zwyczajnie na to nie wskazywały. Z drugiej zaś strony starsi czytelnicy mogą odnaleźć w tej króciutkiej pozycji jakieś mniej dosłowne odczytania. Aczkolwiek poza tym znajdą się zapewne też tacy jak ja, którzy niewiele wyniosą z tej lektury i będą woleli zwyczajne książki, w których coś się dzieje, które czyta się dla samej przyjemności czytania, utożsamiając się z bohaterami, przenosząc się do jakiegoś niesamowitego świata i odrywając się w ten sposób od szarej codzienności.


„Tytułową bohaterką jest wyjątkowo niesympatyczna dziewczynka, która - tak samo jak chłopczyk, który wywoływał wilka z lasu – uparcie pętała się po terytoriach dzikich zwierząt. Pamiętacie zapewne, że wilk, bardzo niegrzecznie potraktowany przez Czerwonego Kapturka, pożarł babcię dziewczynki i poznał się dla niepoznaki. To jest właśnie w tej bajce najgłupsze, bo przecież wiadomo, że nawet tak mało inteligentna dziewczyna jak Czerwony Kapturek powinna bez trudu zauważyć różnicę między rodzoną babcią a wilkiem przebranym w nocną koszulę i papucie z pomponami.”


Moja ocena 5/10

„Muszę was uprzedzić, że jeśli otworzyliście tę książkę z nadzieją wyczytania w niej, że w końcu jednak dzieci żyły długo i szczęśliwie, to lepiej zaraz zamknijcie ją z powrotem i poczytajcie sobie coś innego.”

„Gabinet gadów” jest kontynuacją „Przykrego początku”, pierwszego tomu „Serii niefortunnych zdarzeń”. Opowiada on o kolejnych przykrych losach trójki bohaterów,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

„Czysta głupota? Na pewno, ale była przekonana, że nie mają wyboru. Po co czekać bezczynnie na rychłą śmierć? Lepiej spróbować czegoś głupiego w nadziei, że się uda.”


Percy Jackson nie miał łatwego życia, ale tym razem to już naprawdę miał ogromnego pecha. Gdyby założyć, że wszystkie krzywdy zostaną nam wynagrodzone, on miałby zapewniony spokój do końca życia. Jednak tak się nie dzieje, a biedny chłopak trafia wraz ze swą dziewczyną Annabeth do Tartaru. Choć trafia, to chyba nie za dobre słowo - on tam po prostu spada. Można by pomyśleć, że jest w sytuacji beznadziejnej, w końcu aż tak źle jeszcze nigdy nie było, a już samo przebywanie w Tartarze zabija półbogów. Niemniej jest z nim Annabeth. Oboje się wspierają i mimo że jest to wręcz niemożliwe, postanawiają przemierzyć cały Tartar i dostać się do Wrót Śmierci, strzeżony przez najpotężniejszy legion potworów Gai. Aczkolwiek to nie to napawa ich największym strachem, a to, co napotykają ciągle przed sobą. Przy tylu okropnościach, aż nie chce się patrzeć w przyszłość, trzeba całkowicie skupiać się na obecnych niebezpieczeństwach. Masa pokonanych potworów, jak również te, których wcześniej nie spotkali - coraz to straszniejsze istoty stają na ich drodze. Ale mają siebie nawzajem i nie zamierzają się poddać, zaś Tartar dzięki nim zapewne po raz pierwszy ujrzy szczery uśmiech i zobaczy co to oddanie i poświęcenie.

„Trochę się zająknęła, wypowiadając słowo „przyjaciel”. Percy był dla niej kimś o wiele więcej niż przyjacielem. Nawet „mój chłopak” w pełni tego nie oddawał. Przeszli razem tyle, że stał się jej częścią – czasami irytującą, to fakt, ale bez wątpienia częścią, bez której nie mogłaby żyć.”

Tymczasem na powierzchni misja trwa. Załoga „Argo II”, teraz niepełna, zmierza w kierunku Domu Hadesa, by także odnaleźć Wrota Śmierci. Muszą to zrobić, jeśli chcą by potwory nie odradzały się już w tak zastraszającym tempie (w końcu siekanie ich co chwila, nie jest zbyt przyjemne). Poza tym chcą znowu spotkać Annabeth i Percy'ego. Starają się nie dopuszczać do siebie myśli, że oni nie mają szans tego przeżyć. Nie, wszystko musi się udać. Już samo to wprowadza trochę nieładu, w końcu zabrakło Annabeth, mózgu tej wyprawy i najpotężniejszego półboga. Jednak piątkę herosów niepokoi też Nico di Angelo, który obiecał Percy'emu, że doprowadzi ich do Domu Hadesa. Na dodatek wszędzie roi się od starych i nowych wrogów, skalni bogowie nie chcą przepuścić ich statku, a atmosfera na pokładzie jest coraz bardziej napięta. Przed uczestnikami wyprawy stoi wiele wyborów, decyzji do podjęcia, a nie wiadomo co z nich wyniknie. Jedno jest pewne, półbogowie z przepowiedni Siedmiorga nie mają zamiaru się poddać i będą próbowali uratować siebie, swoich bliskich, jak również cały znany im świat.

„- Głupi skalni bogowie! - zawołał z rufy Leo. - Już po raz trzeci będę musiał wymieniać maszt! Myślicie, że maszty rosną na drzewach?!
Nico zmarszczył brwi.
- Maszty są z drzew.
- Nie o to chodzi!”

Jak widać, wszędzie dookoła same kłopoty, jednak nie mogło być inaczej, gdy zebrali się razem najwięksi herosi tych czasów. Percy, panujący nad wodą i będący synem Posejdona, niejedno już przeżył, a sam Nico di Angelo (syn Hadesa, przerażający gość), uważa, że ten glonomóżdżek (jak nazywa go jego dziewczyna) jest najpotężniejszym herosem, jakiego kiedykolwiek spotkał. Annabeth jest zaś sprytną i inteligentną córką Ateny, co pomaga jej zwyciężyć o wiele silniejszych przeciwników. Mimo że zazwyczaj potrafi każdego rozgryźć, to z Jasonem jest inaczej. On, jako syn Jupitera, władający wiatrami i przyzywający błyskawice, od zawsze był na samym szczycie i był uznawany, niemniej wielu wydaje się być aż nazbyt idealny. Mówiąc o ideałach, warto też wspomnieć o pięknej Piper, córce Afrodyty, niebezpiecznej przeciwniczce, władającej czaromową. Poza nią i Annabeth jest jeszcze tylko jedna dziewczyna na statku, czyli Hazel, córka Plutona, która wróciła do żywych, a która, poza przyzywaniem kamieni szlachetnych, ma pewną inną ważną umiejętność. Jej chłopak, Frank, syn Marsa również obdarzony jest wieloma talentami, potrafi na przykład zmieniać się w zwierzęta (na przykład w smoka czy złotą rybkę). I na koniec nie można zapomnieć o Leonie, władającym ogniem, synu Hefajstosa, który wprowadza dobrą atmosferę na statku i żartuje nawet w tych najniebezpieczniejszych sytuacjach.

„- Nie był sam – powiedziała Annabeth.
- Och, oczywiście. Wątpię, by bez ciebie wydostał się z papierowej torby.
- To prawda.
- Hej! - zawołał Percy urażonym tonem. ”

Postacie wykreowane przez Riordana są po prostu genialne! Wszyscy są inni i równie prawdziwi, wprowadzają coś do powieści i nie mogłoby ich zabraknąć. Percy, który występuje już w drugiej serii o półbogach, jest lojalny wobec przyjaciół, nie wywyższa się, potrafi się sam z siebie śmiać i jest po prostu uroczy, a jego umiejętności w walce tylko mu tego uroku dodają. Chyba tylko on potrafiłby zażartować sobie w Tartarze i jeszcze się tam roześmiać. Poza nim pokochałam też Leo, który przewyższał syna Posejdona humorem i który wydał mi się najbardziej pozytywną i sympatyczną osobą. Ucieszyłam się, że miał swoje pięć minut i ciągle mu kibicuję. Reszta bohaterów również jest dobrze wykreowana i zapada w pamięć. Nie można zapomnieć o Nico, który wiele zyskał w moich oczach i którego także stałam się fanką. Herosi, występujący w tej serii, nie są tylko jakimiś tam stworzonymi postaciami. One żyją, są naszymi przyjaciółmi, a my odczuwamy wraz nimi. To jest właśnie wspaniałe w książkach Riordana.

„- Służymy zgorzkniałym i pokonanym – powiedziały arai. - Służymy poległym, którzy wraz z ostatnim tchem modlą się o zemstę. Mamy dla was wiele klątw. (…)
- Doceniam waszą uprzejmość – powiedział – ale mama mnie uczyła, bym nie przyjmował klątw od obcych.”

Będąc przy pozytywnych bohaterach, nie można zapomnieć też o tych negatywnych, czyli w największej ilości – potworach. Tutaj także nie ma na co narzekać. Tytani, bogowie, starożytne potwory występujące w mitologii... one znajdują tu swoje miejsce, ożywają na stronicach tej powieści. Na dodatek nie raz otrzymują przy tym całkiem ciekawą osobowość. Właśnie tutaj pojawi się Bob, srebrnooki, walczący miotłą i zabijający nią potwory... ktoś (by nie zdradzać nic ważnego, lepiej zachować w tajemnicy jego tożsamość). Towarzyszyć mu będzie w Tartarze kot... tak, kot. Kot, o imieniu Mały Bob - twórcze, prawda? Swoją rolę odegrają też Miłość (podejrzanie podobna do Śmierci), jak również dwa złośliwe karły, kradnące wszystko co popadnie (no, może poza pieniędzmi). Jestem pod wrażeniem wyobraźni autora, który raz po raz zaskakuje czytelnika czymś nowym. Nigdy nie wiadomo, co za chwilę się wydarzy i kto nagle wyjdzie ze swej kryjówki. Nawet sama Annabeth stwierdziła, że to niekoniecznie atmosfera Tartaru czy potwory ją zabiją. O, nie. Uważała, że prędzej wykończy ją nadmiar dziwności, od którego pęknie jej mózg.

„- (…) Oferuję ci prawdę. Unicestwiam wybory i czary. Rozwieję Mgłę raz na zawsze i ukażę ci prawdziwy świat ze wszystkimi jego okropnościami.
Leo wstał z trudem, zanosząc się kaszlem jak astmatyk.
- Kocham tego faceta – wykrztusił. - naprawdę, byłby dobry jako temat inspirujących seminariów.”

Skoro są dziwne postacie, to logicznym jest, że i wydarzenia będą potrafiły zaskoczyć. Naprawdę, Riordan napisał już tyle książek, a nadal ma sporo pomysłów. Fabuła nie jest ani trochę mniej ciekawa (czy też dziwna) niż w poprzednich tomach. Historia obfituje w niesamowite wydarzenia, jest do szpiku przesiąknięta akcją. Ciągle coś się dzieje, a gdy na chwilę zrobi się trochę spokojniej (kiedy na przykład uraczy się pewnego giganta interesującą opowieścią o swoich losach, siedząc w przytulnej chatce zbudowanej z kości, błota i smoczej skóry), wtedy oznacza to krótką ciszę przed burzą. Fabuła jest całkiem skomplikowana i wielowątkowa. Stare wątki przeplatają się z tymi nowszymi, a my jesteśmy zalewani falą nowych informacji. Mimo to dość łatwo da się zorientować we wszystkim, jeżeli uważnie czytało się poprzednie tomy. Nie było to zapewne trudne, gdyż Riordan opisuje wszystko przystępnym językiem. Ma świetny, żartobliwy styl pisania, potrafi idealnie oddać poszczególne sytuacje i po prostu pochłania czytelnika swoją opowieścią! Narracja trzecioosobowa z punktu widzenia wszystkich bohaterów również jest sporym plusem, ponieważ możemy dowiedzieć się, co się dzieje u każdego z nich, z czym się zmagają i przed jakimi trudnościami stoją.

„No dobra, może potwory będą się nieustannie odradzać. Ale tak samo jest z półbogami. Pokolenia będą przemijać, a Obóz Herosów przetrwa. I Obóz Jupiter. Przetrwały, choć były rozdzielone. Teraz, jeśli Grecy i Rzymianie połączą swe siły, będą jeszcze silniejsi.
Wciąż była nadzieja.”

Na „Dom Hadesa” czekałam niecierpliwie, jak na wszystkie inne książki Riordana. Jest on niezaprzeczalnie moim ulubionym autorem i to dzięki jego tworom zaczęłam tak dużo czytać. Jak zawsze świat, który wykreował, pochłonął mnie bez reszty! Bohaterowie i ich nowe przygody po raz kolejny podbiły moje serce. Mam tylko nadzieję, że następnym razem autor pozwoli wybrać się Annabeth i Percy'emu w jakieś ładniejsze miejsce na randkę (nie będzie to raczej zbyt trudne) i że nie będzie karał biednego syna Posejdona klątwą tiku w prawym oku (bo kto w ogóle rzuca takie klątwy?!). Pozycja ta nie tylko wciąga, ale także przekazuje spory pokład wiedzy z mitologii greckiej i rzymskiej. Ukazuje świat podobny do naszego, a jednak tak różny. Autor sprawnie przemyca też poważne problemy, z którymi zmagają się młodzi ludzie. Ta powieść bawi i w pewien sposób uczy. Jest to już czwarta, przedostatnia część „Olimpijskich herosów” i z jednej strony nie mogę doczekać się ostatniego tomu, a z drugiej szkoda mi żegnać się z siedmiorgiem wspaniałych herosów i ich przyjaciółmi. Tych, którzy nie zapoznali się jeszcze z tym utworem, serdecznie do tego zachęcam. „Dom Hadesa”, jak i inne książki o herosach tego autora, są czymś, co naprawdę warto przeczytać! Polecam je osobom, które pragną, by lektura je pochłonęła, które chcą znaleźć wiele humoru i zaprzyjaźnić się z bohaterami, jak również przeczytać po prostu fascynującą historię.


„Nico rozejrzał się; w oczach miał przerażenie.
- Miałem... przedziwny koszmar... o popcornie”


Moja ocena 10/10

„Czysta głupota? Na pewno, ale była przekonana, że nie mają wyboru. Po co czekać bezczynnie na rychłą śmierć? Lepiej spróbować czegoś głupiego w nadziei, że się uda.”


Percy Jackson nie miał łatwego życia, ale tym razem to już naprawdę miał ogromnego pecha. Gdyby założyć, że wszystkie krzywdy zostaną nam wynagrodzone, on miałby zapewniony spokój do końca życia. Jednak tak...

więcej Pokaż mimo to