rozwiń zwiń

Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz

Na półkach:

Nikt mnie nie ostrzegł, że książka autorstwa Piotra Kościelnego będzie nadzwyczaj brutalna. Będzie emanować tyranią, nieludzkim traktowaniem i uprzedmiotowieniem człowieka. "Nielat" pomimo tego, że dźwiga ogromny ciężar poruszanych w nim problemów jest pewnego rodzaju kunsztem. Autor opisał bardzo dosadnie sytuacje oraz zachowania ludzkie, które są pewnego rodzaju tabu. W niektórych dziełach są poruszane incydentalnie, wręcz tylko delikatnie zaznaczone. Tutaj mamy tego wszechstronne formy w wielu przekrojach. Odniosłam wrażenie, że autor przełamał wszelkie bariery w słowie pisanym. Że czytam o rzeczach, o których samo myślenie sprawiałoby mi ogromną trudność. Dlatego też, jako czytelnik po zagłębieniu się w lekturze musiałam ją odkładać po poszczególnych rozdziałach. I nie dlatego, że jest to zła książka, a dlatego że wywoływane przez nią emocje musiały się ostudzić przed kolejnym wieczorem, gdy znajdowała się ona ponownie w moich rękach.

Autor w tytułowym "Nielacie" zabiera nas do zachodniej części Polski - Wrocławia, ale poprzedniego wieku. W trakcie tej całej historii, nielatów poznajemy wielu, ale jako pierwszy przed szereg wychodzi Michał Jurczyk. Jest to bardzo dobroduszny chłopak, który potrafi troszczyć się o dobro swojej rodziny. Odznacza się niesamowitą zaradnością i sprytem, który ma okazję co krok udowadniać. Niestety jego nastoletnie życie nie odznaczało się regulaminowym odrabianiem lekcji, gorącym obiadem po powrocie ze szkoły czy rozwijaniu własnych zainteresowań. Nie było tam nawet krzty uwagi ze strony jego rodziców. Na co dzień borykał się z problemem alkoholowym domowników, kłopotami w szkole i molestowaniem przez swojego wujka - Romana. Musi on podjąć niezwykle trudną decyzję. Jak uratować siebie od ciągłego poniżania i wykorzystywania, a ponad to jak uratować swoją rodzinę, aby nie zmagać się z panującą tam ciągle dysfunkcją.

Równocześnie możemy śledzić losy szóstki policjantów, którzy zagrzewają miejsce w wydziale zabójstw wrocławskiej komendy. Zostają wezwani, ponieważ w pewnej melinie na obszczanym i zarzyganym materacu zostaje znalezione ciało znanego aktora. Ponad to w tym samym czasie, ale w nieco oddalonej lokalizacji odkrywają zwęglone zwłoki nastolatka. Do czego będą musieli posunąć się strażnicy prawa aby rozwikłać te dwie, niesamowicie skomplikowane sprawy?

Pan Piotr Kościelny po lekturze tego kryminału wywołał u mnie ogromny apetyt na samego siebie. Nie dosłownie oczywiście, jakkolwiek źle to zabrzmiało. Jest to głód chłonięcia jego twórczości.
Nie spodziewałam się tak ostrych opisów, dosadnie przedstawionej problematyki, dotyczącej głównego bohatera książki, a także nie spodziewałam się, że ktoś wykrzyczy mi prosto w twarz o rzeczach, które dzieją się tuż za rogiem następnego budynku, a ja ich nie dostrzegam, bo przechodzę z innej strony.

Jako czytelnik, w trakcie lektury wielu książek szukam jednego. Zaskoczenia. Czegoś, czego jeszcze nie było. W tym przypadku światło dzienne ujrzała historia, której świat literacki jeszcze nie widział.

Nikt mnie nie ostrzegł, że książka autorstwa Piotra Kościelnego będzie nadzwyczaj brutalna. Będzie emanować tyranią, nieludzkim traktowaniem i uprzedmiotowieniem człowieka. "Nielat" pomimo tego, że dźwiga ogromny ciężar poruszanych w nim problemów jest pewnego rodzaju kunsztem. Autor opisał bardzo dosadnie sytuacje oraz zachowania ludzkie, które są pewnego rodzaju tabu. W...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Pani Agnieszka Zakrzewska w książce "Czułe poranki, bezsenne noce" prezentuje nam rozległy obraz wschodniej części kraju, czyli jedynego w swoim rodzaju Podlasia. Wolno płynąca rzeka, słońce rozgrzewające stare krzesło na ganku, zgarbiony mężczyzna starannie układający polanka drzewa na zimę, para bocianów w nowo uformowanym gnieździe. To właśnie takie obrazy są naszymi towarzyszami w czasie lektury tej powieści. Jeżeli nie mamy sposobności przeżywania ich w rzeczywistości, należy się nimi delektować przekładając kolejne strony tejże książki.

W całej tej nieśpiesznie przedstawionej scenerii poznajemy osobliwych bohaterów, a cała akcja skupia się na Romy Sokołowskiej, która podejmuje się napisania bardzo pracochłonnego wywiadu na poczet swojej pracy zawodowej w redakcji pewnego miesięcznika. Wywiad powinien być zarówno unikalny, ale także przyciągający czytelników pisma. A temat, który podchwyciła Romy dotyczy przełamującej wszelkie konwenanse aktorki - Barbary Anczyc, która aktualnie nie przejawia zainteresowania prasą i odmawia wszelkiego rodzaju kontaktu z nią, natomiast w dawnych latach plasowała się na najwyższych miejscach wszelkich scenicznych rankingów.

Główna bohaterka aby sprostać wydawniczemu wyzwaniu z tętniącej życiem Warszawy udaje się w podróż w nieznane, aby odnaleźć sławną artystkę. Nie jest to łatwe zadanie, ponieważ spokojne okolice, w których się zaszywa i ich rdzenni mieszkańcy ani myślą podzielić się jakimikolwiek informacjami o znanej gwieździe. Romy nie pomaga również wywierana na nią presja w pracy, rozłąka z ukochanym synem, a także problematyczna sytuacja w kontakcie z byłym mężem. Czy uczucie, któremu ma szansę się poddać doprowadzi ją do czułych poranków i bezsennych nocy?

Książka Pani Agnieszki zawiera w sobie absolutny styl "slow life". I właśnie w tym momencie staram się bardzo usprawiedliwiać autorkę, ponieważ domyślam się, że taki był właśnie jej zamysł. A że nie przypadł mi do gustu, to już jest tylko moja własna, subiektywna opinia. Sama pochodzę z tej urokliwej części Polski, którą jest Podlasie i powiem szczerze, że książkę czytało mi się niebywale krytycznie. Mam wrażenie, że zostało ono pokazane w tej powieści dość powierzchownie, tak jakby miało zrobić wrażenie już w pierwszym momencie podczas przykładowo dwudniowej podróży. Natomiast piękno tego miejsca można zrozumieć dopiero wraz z upływem pewnego czasu, bądź z przemijaniem kolejnych lat. Dociera ono częściami, do każdego człowieka w swoim tempie. Obawiam się, że czytelnik po lekturze tej książki i jakże przepięknych oraz barwnych opisach Pani Agnieszki może stać się delikatnie rozczarowany gdy uda się tam z wizytą.

Dodatkowo uważam, że mnogość użytych regionalizmów była trochę przytłaczająca. Szczególnie, że wielu z nich nigdy nie usłyszymy, ponieważ używane są bardzo incydentalnie.

Niemniej jednak do książki sięgnąć jest warto. Chociażby po to aby samemu podjąć decyzję czy czujemy klimat potocznie nazywanego "bieguna zimna". A gdy przypadnie nam ono wstępnie do gustu, to nic tylko udać się w bajkową podróż, odkrywając jeszcze ciągle nieodkryte zakamarki wschodniego regionu, delektując się przy tym najrozmaitszymi przysmakami tamtejszej kuchni.

Na koniec pragnę dodać, że absolutnie zachwyciła mnie okładka książki. Nawet nie wiedząc co znajduje się w środku, przez długi czas nie mogłam oderwać od niej wzroku.

Pani Agnieszka Zakrzewska w książce "Czułe poranki, bezsenne noce" prezentuje nam rozległy obraz wschodniej części kraju, czyli jedynego w swoim rodzaju Podlasia. Wolno płynąca rzeka, słońce rozgrzewające stare krzesło na ganku, zgarbiony mężczyzna starannie układający polanka drzewa na zimę, para bocianów w nowo uformowanym gnieździe. To właśnie takie obrazy są naszymi...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Te 512 starannie zapisanych przez autora stron podbiło moje serce. Książka "Kosiarze" wprowadza nas do zupełnie innego świata, wykreowanego w tak autentyczny sposób, jak gdyby faktycznie istniał. Pokazuje rzeczywistość, gdzie los życia człowieka jest zależny od kosiarzy. To oni, przemierzając kontynent wybierają poszczególnych osobników do tak zwanych "zbiorów". Mają określone kryteria, którymi muszą się podczas nich kierować, wyznaczoną ilość osób do zebrania oraz dowolność wyboru broni. Dlatego w swych niekiedy błyszczących, zjawiskowych togach pokonując miasta, a w nich budynki pracownicze, baseny, sklepy wybierają kolejne ofiary, które natychmiast zostają pozbawione życia. Mogą przy tym kierować się impulsem, chwilą, ale mogą też dokonywać starannej selekcji, biorąc pod uwagę wymyślone przez siebie kryteria czy też złe czyny potencjalnych, przyszłych śmiertelników. Mogą zebrać całą szkołę dzieci, sąsiada, który dopiero wstał z łóżka, zakonnika, czy kierowcę autobusu, którego pasażerowie nie dotrą na czas do swoich prac. Byli do tego prezycyjnie przygotowywani pod okiem swoich mentorów. Ale jak skutecznie nauczyć się... odbierania życia?

Citra i Rowan zadają sobie to samo pytanie, ponieważ właśnie zostali wybrani na praktykantów kosiarza. Pod czujnym okiem Faradaya uczestniczą jak prawidłowo trzymać broń, aby zadać skuteczny i śmiertelny cios, która trucizna uśmierci bez jakiegokolwiek bólu, ale także jak następnie oznajmić rodzinom uśmierconych, że bliska im osoba została zebrana. Zmagają się z ogromną ilością, prób, porażek i pytań, na które nie znajdą nigdy odpowiedzi. Żadnemu z nich nawet nie przeszło przez myśl, że może kiedyś zostać Panem odbierania życia. A zadanie to nie jest proste, jednakże budzi ogólny szacunek, podziw, ale także możliwość zrobienia zakupów bez kolejki w sklepie, ponieważ wszyscy schodzą z drogi, kiedy przemyka obok postać w długiej todze. Jednak najważniejszym elementem tej gry jest umiejętność odczuwania współczucia. Kosiarzem nie zostanie osoba, która chce zabijać. Jest to szeroko poważany zawód i żeby go zdobyć trzeba mieć odpowiednie predyspozycje.

Jak już pisałam na wstępie, po lekturze tej książki jestem nią absolutnie zachwycona. Napisana jest wspaniałym, prostym w odbiorze językiem, a do tego wzbudza wyrzuty sumienia w momencie, gdy musimy ją odłożyć, aby zająć się codziennymi sprawami. Neal Shusterman genialnie sprostał zadaniu, w którym wykreował zupełnie różną od innych powieść. Biorąc ją do ręki nie śmiałabym przypuszczać, że połączenie śmierci, nieznanej wcześniej twórczości autora oraz dość mrocznej okładki dadzą wyraz absolutnie zapierającej dech w piersiach lektury. Z pewnością jest to książka do polecenia czytelnikom, którzy jeszcze nie mieli okazji zapoznać się z serią "Żniwa Śmierci".

Te 512 starannie zapisanych przez autora stron podbiło moje serce. Książka "Kosiarze" wprowadza nas do zupełnie innego świata, wykreowanego w tak autentyczny sposób, jak gdyby faktycznie istniał. Pokazuje rzeczywistość, gdzie los życia człowieka jest zależny od kosiarzy. To oni, przemierzając kontynent wybierają poszczególnych osobników do tak zwanych "zbiorów". Mają...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Trygve Gulbranssen już od pierwszych stron kultowej powieści "A lasy wiecznie śpiewają" wprowadza surowy obraz górskich, ciemnych lasów, a na ich skraju, zamieszkiwanych przez lokalną ludność miast oraz licznych skromnych domostw.
Pokazuje codzienną walkę okolicznych mieszkańców o parę talarów, ale także o szacunek oraz miłość. Wszystko rozgrywa się pod czujnym okiem żywiołów oraz nieodgadnionych poczynań natury, które autor opisał w bardzo dosadny i oddający klimat norweskiego ducha sposób.

Należy mieć na uwadze, że norweski pisarz swoje dzieło stworzył niemalże 100 lat temu, ponieważ książka debiutowała w roku 1933. Ukształtowane ono zostało i bazowało na opowieściach zasłyszanych od rodziców, które w częściach zostały przemycone przez Trygve do jego twórczości.

Pisarz ma także absolutną zdolność obserwacji, a także ilustrowania obrazów, które widzi, za pomocą słów. Stworzony przez niego obraz, cegiełka po cegiełce buduje w głowie całość wyobrażenia o przepięknym kraju, którym jest Norwegia.
Co prawda w książce podglądamy poczynania bohaterów z XIX wieku, jednak pomimo wszystko nie jest to przeszkodą do samodzielnego konstruowania w głowie wizji tej niezwykłej krainy.

Książka prezentuje nam zwyczaje i tradycje, których żaden chłop nie pokusi się złamać. Prezentuje upór oraz spracowane ludzkie dłonie w walce o jak najlepszy byt całej swojej rodziny. Lecz pokazuje także honor i nieustępliwość. Ale czy dawne grzechy zostaną wybaczone, czy też ponad wszystko zwycięży żądza zemsty?

Autor zapoznaje nas z losami prostego rodu, który posiada swoje ugruntowane od lat zasady lokalnego życia. Zgromadzone przez lata ciężką pracą bogactwo przyniosło im nie tylko ogólny szacunek, ale także ludzką zazdrość, z którą muszą się mierzyć. Pomiędzy mijające dni zostają wplątane zapierające dech w piersiach opisy przyrody, brutalne zimy, rozkwitające wiosenne liście. A wśród tego wszystkiego jest szansa na odnalezienie miłości, pogodzenie się z losem zmarłych, a także odnalezienia własnego człowieczeństwa.

"Od każdego można się było czegoś nauczyć, w każdym człowieku można odkryć wiele rzeczy, których się w życiu codziennym prawie nie dostrzega."
Książka przez swój osobliwy klimat, wprowadza czytelnika do innej rzeczywistości. Do śpiewających chłodem lasów, ciemnych zakątków izb oraz rozpalonych miłością serc. Idealnie sprosta wymaganiom odbiorców w mroźne, zimowe wieczory, ale także w chwilach utopijnego fantazjowania o pełnej tajemnic norweskiej krainie.

Trygve Gulbranssen już od pierwszych stron kultowej powieści "A lasy wiecznie śpiewają" wprowadza surowy obraz górskich, ciemnych lasów, a na ich skraju, zamieszkiwanych przez lokalną ludność miast oraz licznych skromnych domostw.
Pokazuje codzienną walkę okolicznych mieszkańców o parę talarów, ale także o szacunek oraz miłość. Wszystko rozgrywa się pod czujnym okiem...

więcej Pokaż mimo to

Okładka książki Studentka Gary Braver, Tess Gerritsen
Ocena 6,7
Studentka Gary Braver, Tess G...

Na półkach:

Tess Gerritsen oraz Gary Braver to celny duet jeżeli oczekujemy poprawnego kryminału wraz z licznymi elementami klasycznego thrillera. Książka "Studentka" już od pierwszych stron wprowadza dość intrygujący nastrój, ponieważ całość została podzielona na części, które mają miejsce przed chwilą śmierci głównej bohaterki Taryn Moore oraz po - w trakcie prowadzonego śledztwa. Dodatkowo autorzy wprowadzili jeszcze rozdziały, które są oddzielnymi segmentami myśli i zdarzeń poszczególnych postaci. Często jest to konstrukcja dość nużąca, aczkolwiek w tym przypadku sprawdziła się znakomicie. Pomimo istotnego podziału nie czytamy cały czas powtarzalnych sytuacji, tylko małymi krokami uczestniczymy w prowadzonym postępowaniu i rozwiązujemy zagadkę samobójstwa, bądź też morderstwa. Jak wolicie. Zbliżając się przy tym do przedstawionych nam głównych uczestników powieści i podpatrując czy ktoś z nich mógł jednak mieć coś wspólnego ze śmiercią Taryn.

Sama Taryn Moore była bardzo młodą i ambitną studentką, z perspektywą rozpoczęcia doktoratu z literatury angielskiej. Jednak w pewnych niewyjaśnionych okolicznościach, które bada dociekliwa oficer policji Frankie Loomis, jej ciało zostaje znalezione przed budynkiem apartamentowca, w wyniku makabrycznego upadku z balkonu. Czy rzeczywiście osoba z takimi planami na przyszłość, której życie wydawało się aż nazbyt prawidłowe miałaby istotny powód do targnięcia się na własne życie?

Frankie, z racji wykonywanego zawodu oraz zdobytego już wcześniej doświadczenia, zwraca szczególną uwagę na charakter oraz okoliczności śmierci młodej dziewczyny. Wraz ze swoim partnerem bada udział osób trzecich w popełnieniu tego, być może przestępstwa, a swoją szczególną uwagę skupia na byłym chłopaku Taryn - Liamie, jej aktualnie najlepszym przyjacielu Cody'm oraz Jack'u, wykładowcy, podejrzewając, że Taryn łączyły z nim bliższe relacje.

Cała historia układa się momentami w dość chaotyczną, a następnie konsekwentną łamigłówkę. Dobra kreacja bohaterów, ukazanie urozmaiconego środowiska akademickiego oraz konsekwentyzm prowadzonych wątków sprawiają, że książka nie staje się przykrym obowiązkiem, który chcemy jak najszybciej mieć za sobą, a uprzyjemnie chwile przebyte w domowym zaciszu.
Nie zabrakło w niej też zachowań maniakalnych oraz iskrzącego się przerażenia z dokonanych czynów, (także tych niepoprawnych społecznie) które autorzy pokazali w emocjonujący sposób.

Jeżeli posiadacie chwilę wolnego czasu i wpadnie Wam w ręce "Studentka" to spróbujcie sami rozwiązać zagadkę tajemniczej śmierci młodej Taryn i dajcie szansę temu przyzwoitemu kryminałowi.

Tess Gerritsen oraz Gary Braver to celny duet jeżeli oczekujemy poprawnego kryminału wraz z licznymi elementami klasycznego thrillera. Książka "Studentka" już od pierwszych stron wprowadza dość intrygujący nastrój, ponieważ całość została podzielona na części, które mają miejsce przed chwilą śmierci głównej bohaterki Taryn Moore oraz po - w trakcie prowadzonego śledztwa....

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

"Szkoła magicznych zwierząt" autorstwa Pani Margit Auer to pierwsza część szkolnego cyklu, który aktualnie liczy sobie aż dziesięć pozycji. Aby poznać bohaterów i ich liczne przygody nie trzeba mieć na pokładzie żadnych maluchów. Książka jest przyjemną lekturą, a co najważniejsze, nawet dość odprężającą dla tych nieco starszych osobników.

Autorka bardzo starannie zbudowała klimat szkolnego podwórka, ubarwiając opowieść o licznych bohaterów, z których ilością jednak nie przesadziła. Podziękowania należą się również Pani Ninie Dulleck, która fenomenalnie przełożyła wyobrażenie pisarza o całej strukturze powieści na genialne ilustracje.
Dzięki tej współpracy już od pierwszych stron stajemy przed bardzo gustownym budynkiem Winterstone, która została nazwana "bardzo zwyczajną szkołą".
Na jej czele stoi dość ekscentryczny dyrektor, a klasowego porządku pilnuje jedyna w swoim rodzaju Panna Cornfield. Historia ukazana w lekturze została przedstawiona dość indywidualnie, ponieważ znajduje się tu wiele różnorodnych postaci, zmagających się z wieloma trudnościami. Są nimi między innymi - zmiana otoczenia, nowe środowisko, szkoła, ale także znajomości i pierwsze zauroczenia, prace domowe,...organizowanie urodzin, ale także w pewnym stopniu magiczni przyjaciele.

Ale gdzie tutaj znajdziemy tą całą magię?
Pani Margit pokazała nam, że jeden z bohaterów prowadzi dość intratny biznes (w sumie nie mam pojęcia jak Pan Mortimer się z tego utrzymuje, może dostaje dofinansowanie na każde zwierzę?), a co najlepsze, chce swoimi pomysłami dzielić się w dość zaskakujący sposób.
Poszukuje odpowiedniego właściciela dla każdego ze swoich zwierząt. Kim one są? Tego dowiecie się podczytując tę opowieść, ale jedno jest pewne. Kiedy już zwierzak zostanie przyporządkowany odpowiedniej osobie - śmiało można stwierdzić, że staną się oni najlepszymi przyjaciółmi.

Książka została napisana bardzo lekkim i prostym językiem. Dlatego też dobrze odnajdzie się na rynku wydawniczym przeznaczonym dla młodszych czytelników. Posiada walory edukacyjne, które głęboko oddziałują na wyobraźnię osób dorosłych, ale zwłaszcza dzieci. Dodatkowo stwarza na pozór ciekawy obraz aktualnie panujących trendów obowiązujących w szkolnictwie. Może być to zachęta i sprawiać pozytywne odczucia w stosunku do obowiązku szkolnego młodszej grupy odbiorców.

Podsumowując - warto zerknąć. A jeśli doznania będą pozytywne, to kilka wieczorów macie "z głowy". Możecie śmiało przed/po pracy wracać z Waszymi pociechami, bądź też sami do szkolnych ławek.

"Szkoła magicznych zwierząt" autorstwa Pani Margit Auer to pierwsza część szkolnego cyklu, który aktualnie liczy sobie aż dziesięć pozycji. Aby poznać bohaterów i ich liczne przygody nie trzeba mieć na pokładzie żadnych maluchów. Książka jest przyjemną lekturą, a co najważniejsze, nawet dość odprężającą dla tych nieco starszych osobników.

Autorka bardzo starannie...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Już jako mała dziewczynka miałam przyjemność spotkać się z twórczością Pani Edith Nesbit i dać ponieść się przygodom, które skrupulatnie opisała w książce "Pięcioro dzieci i coś". Gdy sięgam wspomnieniami w dal, była to jedna z moich ulubionych pozycji literackich. Aktualnie, czyli jakieś 15 lat później zapragnęłam powtórnego spotkania, aby przekonać się czym urzekła mnie wtedy autorka.

Uważam, że lektury, które były blisko nas w wieku dziecięcym budzą wiele sentymentów i dają taką "złotą kartę". Nawet pomimo tego, że w chwili obecnej może nam brakować jakichkolwiek uczuć do wybranej książki, to pozostanie ona blisko nas. No bo przecież na początku naszej "życiowej kariery" nie mogliśmy oderwać od niej słuchu, kiedy wieczorami czytali ją na przemian rodzice, więc jak teraz mamy bezceremonialnie stwierdzić, że jest po prostu "średnia"?

Jednak uważam, że przygody piątki dzieciaków, a wraz z nimi szczelnie ukrytego w gorącym od słońca piasku, duszka Piaskoludka - to fantastyczna zabawa! Przecież każdy z nas jako dziecko wyobrażał sobie i marzył, że będzie w przyszłości miał no powiedzmy... samolot, siostrę czy będzie sławnym astronautą. A za sprawą czasem umęczonego spełnianiem ludzkich życzeń stworka, wszystkie te pragnienia mogą się spełnić. Ale uwaga. Jest kilka ważnych zasad. Życzenia muszą być wybierane bardzo rozważnie, gdy zacznie się ściemniać wszystko wraca do normalności, nikt z domowników nie zauważy zmian wynikających ze spełnienia życzenia, a dodatkowo niektóre z wypowiadanych życzeń mogą nie przynieść oczekiwanych rezultatów. Pamiętajmy, że trzeba bardzo, ale to bardzo dokładnie sobie przeanalizować czego naprawdę w danej chwili chcemy, ponieważ duszek czasem nie bacząc na nic, spełnia każde wypowiadane przez nas słowo! (Dlatego lepiej w jego obecności nie mówić "nie chce mi się iść do pracy", bo duszek sprawi, że będzie nam się chciało, a to jeszcze gorzej.)

Należy także zauważyć, że z książki emanuje dobroć i autorka wskazuje nam oznaki, oczywiście niezamierzonej przez dzieci próżności. Ich życzenia dorastają tak jak oni sami. Początkowo są błahe i sprawiają, że dzięki nim bohaterowie mogą odnosić jedynie korzyści (a przynajmniej tam im się wydaj). Jednak im dalej zagłębiamy się w lekturę, tym częściej zauważamy, że dzieci namiętnie zastanawiają się i analizują jak nie popełnić błędów wynikających z poprzednich zachcianek. Zobaczcie koniecznie czego w ostatnim rozdziale zapragnie Cyryl, Robert, Antea i Janeczka, a także najmniejszy członek rodziny.

Zdecydowanie poddajcie się tej przygodzie. Przecież zawsze możecie spróbować wypowiadać w trakcie czytania swoje własne życzenia.

PS. Wydanie książki, które wypożyczyłam za uprzejmością publicznej biblioteki z roku 1957 zawiera odręczny wpis pewnej Pani, która podarowała książkę w prezencie imieninowym. Data to 15.10.1957 r. Przepiękny prezent, który ma już prawie 70 lat, a aktualnie zajmuje miejsce na półce biblioteki, aby rozszerzać horyzonty młodych ludzi.

Już jako mała dziewczynka miałam przyjemność spotkać się z twórczością Pani Edith Nesbit i dać ponieść się przygodom, które skrupulatnie opisała w książce "Pięcioro dzieci i coś". Gdy sięgam wspomnieniami w dal, była to jedna z moich ulubionych pozycji literackich. Aktualnie, czyli jakieś 15 lat później zapragnęłam powtórnego spotkania, aby przekonać się czym urzekła mnie...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Książka "Jeden dzień" autorstwa Pana Davida Nicholls'a jest po prostu przepiękna. Stajemy się widzami prawdziwego przedstawienia, które serwuje nam jego twórca. Przedstawienia do którego scenariusz nie jest wcale taki nieprawdopodobny. Aby powstał nie musiał być zamyślony, przerobiony czy przekłamany. W jednym zdaniu. Książka wzbudzi w Was wiele uśmiechu, po niektórych rozdziałach odłożycie ją na bok, być może poleje się kilka łez? A dlaczego?

Zapraszam Was na pozornie zwykłą historię Emmy i Dextera. Emmy, którą z opisu postaci widziałam początkowo jako wzorową uczennicę w jak to opisano "grubych szkłach". Nic bardziej mylnego. Jest to przeurocza młoda kobieta, która momentami wydaje się dość zagubiona, czasem brakuje jej, aby ktoś bliski nią potrząsnął ("Emmo, co Ty najlepszego wyprawiasz?"). Jednak jej poczucie humoru i usposobienie skradło moje kobiece serce. Bo czy każdy z nas nawet w wieku trzydziestu lat nie popełnia zwykłych, czasem prozaicznych błędów?

Bohaterów poznajemy, gdy tak naprawdę coś się kończy. Kończy się ich czas studiów, oboje odbierają dyplomy uniwersyteckie. Jest to rok 1988 - 15 lipca.

Wraz z upływem każdego roku, autor przedstawia nam co też zmieniło się w ich życiu i gdzie znajdują się akurat 15 lipca w następnych latach?

Ciekawym przeciwieństwem Emmy jest jej towarzysz Dexter. Ukazany jako superprzystojniak, który zatraca się na widok kobiet. Ale co dziwnego... Dexter też popełnia błędy. Chwilami również potrzebuje zwykłego wsparcia, rozmowy i tego, że jest tam gdzieś ta osoba, której może powiedzieć "więcej", a nawet wszystko. Nie jest ważny wtedy status społeczny, numer telefonu zamiast kwoty na bankowym koncie, wspaniały apartament czy fenomenalnie postępująca kariera zawodowa.

Ich losy splatają się i rozdzielają. Pasmo porażek i sukcesów, wzlotów i bolących upadków, a to wszystko sprowadza się do tego, że gdzieś po drugiej stronie słuchawki, na drugim końcu świata, w restauracji obok jest właśnie "ona", bądź "on".

Cała historia została przedstawiona przez Davida momentami w sposób okrutny, ale bardzo prawdziwy. Uśmiechałam się, gdy w poczuciu całkowitej samotności jedno z nich myślało właśnie o tym, żeby zadzwonić do "drugiego". A pod wypowiadanymi zdaniami często kryło się "drugie dno".

Jednak książka również to drugie dno posiada. Tych dwojga połączyła wspaniała przyjaźń i nawet w najbardziej "perspektywicznych" momentach oni jej nie zniszczyli.

Myślę, że przeczytać warto. Warto, żeby także przez swoje bezmyślne zachowanie niektórych rzeczy nie zepsuć. Jest to dłuższa, lecz bardzo przyjemna lektura, która może pomóc spojrzeć z boku na ludzkie relacje, czasem w ferworze śmiechu, a czasem przez łzy. Sami się przekonajcie.

Książka "Jeden dzień" autorstwa Pana Davida Nicholls'a jest po prostu przepiękna. Stajemy się widzami prawdziwego przedstawienia, które serwuje nam jego twórca. Przedstawienia do którego scenariusz nie jest wcale taki nieprawdopodobny. Aby powstał nie musiał być zamyślony, przerobiony czy przekłamany. W jednym zdaniu. Książka wzbudzi w Was wiele uśmiechu, po niektórych...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Z całą pewnością warto zapoznać się z twórczością Pana Włodzimierza Wojnowicza. W "Życiu i niezwykłych przygodach żołnierza Iwana Czonkina" zobaczymy liczne postaci, które mierzą swoje siły w szeregach radzieckiej armii (bądź są tuż obok nich) podczas II wojny światowej. Cała powieść napisana jest w bardzo humorystyczny sposób, a rozpoczyna się od przygód dość niezgrabnego Iwana. Iwana, którego chcąc się troszkę pozbyć ze swych sił wojskowych (twierdzą, że to oferma i do niczego się nie nadaje), dowództwo wysyła rozkazem, aby przypilnował... zepsutego samolotu, który musiał lądować awaryjnie w pobliskiej wsi. Polecenie z początku nie wydaje się tak bardzo absurdalne, jednak wraz z upływem dni, gdy główny bohater strzeże maszyny we wsi Krasnoje, wybucha wojna. A o Czonkinie chyba wszyscy już zdążyli zapomnieć.

Postać ta pomimo swej nieudolności fizycznej do zadania podchodzi bardzo poważnie. W misję wkłada wiele zaangażowania i długie godziny nie opuszcza samolotu, będąc cały czas na posterunku.
W przerwach od pracy czas umila mu Niura, której podwórko sąsiaduje z miejscem, w którym wartę pełni Czonkin. Ich znajomość doprowadza wzajemne uczucia na coraz wyższy poziom koleżeństwa.

Iwan spędzając czas we wsi i zacieśniając więzy z lokalnymi mieszkańcami wchodzi w świat absurdów systemu radzieckiego, który trafnie dekonspiruje. Jego prosta osoba wraz ze szczerością, którą obdarza okolicznych sąsiadów jest idealnym fundamentem tej powieści, ponieważ z drugiej strony uwidocznione zostały już tylko...kłamstwa, pogarda i istny kretynizm panującej aktualnie władzy.

Autor (który także był pochodzenia rosyjskiego), w genialny sposób uchwycił pewną dozę niedorzeczności widoczną w zachowaniach komunistycznych władz. Stąd też książka nadaje się zarówno dla tych młodszych czytelników, którzy mogą obejrzeć pełen pokaz historii w przyjemnej, niebanalnej lekturze, ale także tych bardziej świadomych, którzy bardzo dobrze zdają sobie sprawę, jak wyglądała tamtejsza władza od strony wewnętrznej.

Ukryjcie się gdzieś, weźcie tę lekturę i przeżyjcie razem z Czonkinem jego przygody, ponieważ o aktualnej niedołężności rosyjskich władz tak szczerej książki już nie uświadczycie.

Z całą pewnością warto zapoznać się z twórczością Pana Włodzimierza Wojnowicza. W "Życiu i niezwykłych przygodach żołnierza Iwana Czonkina" zobaczymy liczne postaci, które mierzą swoje siły w szeregach radzieckiej armii (bądź są tuż obok nich) podczas II wojny światowej. Cała powieść napisana jest w bardzo humorystyczny sposób, a rozpoczyna się od przygód dość niezgrabnego...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

"Niespokojnych ludzi" możemy nazwać książką nietradycyjną, która jednocześnie posiada wszystkie cechy najzwyklejszej tradycyjności. Możemy się przy niej bawić, ponieważ początkowo występują przypadkowe wybuchy śmiechu, które następnie przechodzą w fazę niezwykłej autorefleksji. Nie jest to książka trudna, ale z całą pewnością jest ważna. Ważna, ponieważ dotyka bardzo rozbieżnych problemów. Problemów typowych, zwyczajnych, prozaicznych, ale także tych bardziej wielowarstwowych.

A cała historia rozpoczyna się od nazywanej przez autora "rabusi", która chce jak sama nazwa wskazuje obrabować bank (posiada nawet kominiarkę i nie byle jaką broń), ale... bezgotówkowy. I z tego powodu wpada w pułapkę. Uciekając wbiega do mieszkania, które akurat jest prezentowane przez lokalne biuro nieruchomości. W środku znajduje się kilkoro potencjalnych kupców, dlatego też sami zastanawiamy się w tym momencie, kto w tamtej chwili znalazł się w prawdziwym niebezpieczeństwie?

Nie zapomnijmy dodać, że abstrahując od błędnego wyboru banku, nie jest to zwykły napad. Rabusia ma ku temu poważny powód. Chce opłacić czynsz za mieszkanie. Brzmi lepiej?

Prawda jest taka, że każda z tych postaci posiada swój własny powód. Powód żeby napaść na bank, do ciągłego narzekania, do zrobienia niezliczonej ilości zakupów w renomowanym sklepie, do zgryźliwości, płaczu, ale także powód do radości, którą może wywołać nawet nikłe wspomnienie o bliskich nam osobach.

Wszystkie odczucia opisane są w bardzo konwencjonalny sposób, który staje się bliski czytelnikowi. Staramy się w tym całym rozgardiaszu, który relacjonuje nam autor odnaleźć cząstkę siebie.
Czy to w agentce nieruchomości (której biuro posiada dość niewybredną i bardzo chwytliwą nazwę), czy w kobiecie w ciąży, czy też w dwóch policjantach, którzy ze wszystkich sił starają się rozwikłać zagadkę wzięcia zakładników... a przy tym wszystkim starają się być...ludźmi.

Książka jak sama początkowo wskazuję, opowiada historię idiotów. Ale autor musiał tak to ująć, ponieważ tylko idiota odłożyłby ją nie przeczytawszy nawet strony.

"Niespokojnych ludzi" możemy nazwać książką nietradycyjną, która jednocześnie posiada wszystkie cechy najzwyklejszej tradycyjności. Możemy się przy niej bawić, ponieważ początkowo występują przypadkowe wybuchy śmiechu, które następnie przechodzą w fazę niezwykłej autorefleksji. Nie jest to książka trudna, ale z całą pewnością jest ważna. Ważna, ponieważ dotyka bardzo...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Twórczość Patricka Modiano jest finezyjna i odnoszę wrażenie, że w pewnym stopniu trzeba do niej dojrzeć. "Żebyś nie zgubił się w dzielnicy" jest dziełem, mającym niejedno dno, przesłanie, ale także zakończenie, które w pewnym stopniu może wykreować również sam czytelnik.
Kreować jednak należy mając na względzie historię i odczucia, którymi pragnie nakarmić nas autor. A jest to postać wybitna, dlatego też nie należy katalogować go jedynie jako noblistę, a spróbować poczuć jako prawdziwego artystę.
A zmierzyć się z jego twórczością jest warto. Co więcej. Nie można poprzestać na jednym spotkaniu, bo będzie ono niekoniecznie sycące. Nie zawsze się nam spodoba, ale po jakimś czasie będziemy mieć ochotę na więcej.

Jeżeli spodziewacie się dobrej książki z mocnym i jednoznacznym zakończeniem, to może ona Was rozczarować. Akcja powieści jest prosta, ale tylko w swoim opisie. Główny bohater powieści Jean Daragane jest pisarzem, który na pozór samotnie zamieszkuje przepiękną paryską dzielnicę. Dlaczego przepiękną, skoro nie ma o tym mowy w książce? Ponieważ autor w wyrafinowany sposób opisuje każdą uliczkę, zgaszoną latarnię, delikatny promyk światła widoczny na ostatnim piętrze starej kamienicy. Widzimy jego oczami z pozoru rzeczy oczywiste, które zostały ukazane w nieoczywisty sposób. Francuski klimat ekscytuje, a zarazem kusi aby poznać go jeszcze dogłębniej.
Początkowo akcja rozgrywa się pomiędzy zagubionym notesem, a jego nowym posiadaczem, niejakim Ottolinim, który ma wobec Jeana jakieś, być może nieco złowrogie plany. Do duetu dołącza również pewna młoda kobieta, która chyba kogoś Daragane'owi przypomina? A może nią jest?

Ta powieść to istna przeplatanka płaszczyzn, dawno zapomnianych wspomnień i tych, które ożywają znienacka. Szarga emocjami i zagląda do miejsc, o których już dawno zapomnieliście, wydłubując z nich najmniejsze skrawki Waszych odczuć. Możecie dołączyć do niej francuską muzykę, obejrzeć wcześniej malownicze zdjęcia francuskich zakamarków, ale na nic się to nie zda, jeżeli nie będziecie prawdziwie gotowi na... momentami trudne, ale jakże hipnotyzujące spotkanie z autorem.

Twórczość Patricka Modiano jest finezyjna i odnoszę wrażenie, że w pewnym stopniu trzeba do niej dojrzeć. "Żebyś nie zgubił się w dzielnicy" jest dziełem, mającym niejedno dno, przesłanie, ale także zakończenie, które w pewnym stopniu może wykreować również sam czytelnik.
Kreować jednak należy mając na względzie historię i odczucia, którymi pragnie nakarmić nas autor. A...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Autor książki Pan Maciej Kaźmierczak zabiera nas początkowo w podróż do stolicy. Nie jest to jednak zwykła wycieczka, ponieważ nie dość, że pogoda nie dopisała i śnieg sypie nam w twarz, to jeszcze zwiedzając okolice Pałacu Kultury i Nauki natykamy się na ludzkie szczątki. A dokładnie potwornie okaleczone ciało mężczyzny wetknięte w lodową bryłę, niczym pięknie stworzona, wystawowa rzeźba, której brakuje wnętrzności. Na miejsce zostaje wezwany główny bohater serii Komisarz Robert Foks, którego możemy poznać już w pierwszym tomie cyklu „Pomsta”. Akcja szybko przenosi się na peron warszawskiego metra, gdzie w koszu na śmieci jakiś bezdomny znajduje lejący się worek z organami. I właśnie tam razem z Panią Elizą Kowalczyk – prokurator o dość osobliwym i ciętym języku, jesteśmy świadkami dość nieformalnej pogawędki, w której wytykają oni sobie nawzajem „komu bardziej sprawa wymyka się z rąk”. Pani prokurator w tym samym czasie bada tematykę zorganizowanej grupy, która niby przypadkowo napada na poszczególne osoby. Zauważa, że sprawa Roberta i badanych przez nią licznych ataków są ze sobą powiązane. Postanawiają działać razem i trafiają na pewien trop (drugi punkt naszej wycieczki) – starej ubojni oddalonej od Warszawy. Dopiero tam przekonują się skąd pochodzi tytułowy skowyt.

Myślę, że hipnotyzująca okładka książki już sama przyciąga nasz wzrok, żeby po nią sięgnąć. Ja osobiście nie odnalazłam się kompletnie podczas tej lektury. Sięgnęłam do niej prawie natychmiast i po pierwszych trzydziestu stronach zrobiłam sobie krótką przerwę sądząc, że styl autora bardziej mnie bawi i zniechęca niż próbuje zaciekawić, usprawiedliwiając to tym, że w dniu dzisiejszym „czytanie mi nie idzie”. Dodam, że było to pierwsze moje spotkanie z Panem Maciejem Kaźmierczakiem. Do kolejnych prób podeszłam optymistyczniej i rzeczywiście było nieco lepiej. Akcja się rozwijała, bohaterowie wpadali na lepsze i gorsze pomysły dotyczące usprawnienia śledztwa, a ja dalej czekałam na moment, w którym dowiem się skąd pochodzi tajemniczy skowyt.

Jednakże niestety z przykrością przyznam, że pomimo braku jakichkolwiek oczekiwań wobec twórczości Pana Macieja już pierwsze spotkanie mnie rozczarowało. Nie zdążyłam polubić bohaterów, ponieważ brakowało opisów żeby byli ”jacyś”. A oni byli poprawnymi pracownikami ze zbyt dużą ilością wolnego czasu, a zbyt małą życia prywatnego, dla których rozwiązanie zagadki sprowadza się do ślęczenia nad aktami i poszukiwania sprawców 24/h. Przy momentach wróżenia z wątroby musiałam zerknąć czy nie pomyliłam przypadkiem książki, którą trzymam w ręce, ponieważ zatrącało to już trochę niedorzecznością. Tak samo po mistycznym spotkaniu w biurze ze świeczkami na stole. Nie czepiam się tego, że na peronie warszawskiego metra nie znajdziemy raczej zbyt wielu osób bezdomnych, ponieważ nie można się tam znaleźć bez przejścia przez bramki z ważnym biletem. Jednak to niuans bez istotnego znaczenia dla całej fabuły. „Skąd dochodzi przerażający okolicznych mieszkańców złowieszczy skowyt?” Naprawdę trzeba z lupą wypatrywać tych „mieszkańców” i ich odniesień do słyszalnego dźwięku.

Pomijając to wszystko, mam nadzieję na kolejne spotkanie z autorem i to, że bardziej się dotrzemy. Jednak wiedząc w jaką wyprawę zabierze mnie Pan Maciek nigdy bym się jej nie podjęła, ponieważ nie lubię pływać, a mam wrażenie, że autor z całą historią trochę jednak popłynął. Szkoda, że w złym kierunku.

Autor książki Pan Maciej Kaźmierczak zabiera nas początkowo w podróż do stolicy. Nie jest to jednak zwykła wycieczka, ponieważ nie dość, że pogoda nie dopisała i śnieg sypie nam w twarz, to jeszcze zwiedzając okolice Pałacu Kultury i Nauki natykamy się na ludzkie szczątki. A dokładnie potwornie okaleczone ciało mężczyzny wetknięte w lodową bryłę, niczym pięknie stworzona,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

„Medea z Wyspy Wisielców” to książka, która obowiązkowo powinna zająć miejsce w naszej domowej biblioteczce. Żadna opinia ani recenzja nie odda osobliwego klimatu tego utworu. Nie odda, ponieważ historia jest momentami trudna, jest brutalna i myślę, że każdego czytelnika będzie dotyczyła w innym aspekcie. Jednak uczucia, które najbardziej przemawiają i stoją na piedestale drabiny doznań podczas czytania lektury to bezsilność i bezradność, których doświadcza główna bohaterka Medea Steinbart. Już od pierwszych stron poznajemy prostą, młodą kobietę, wszak niebywale inteligentną, która ma za sobą niszczycielską przeszłość. Aktualnie ima się ona zarówno prostych prac domowych, ale posiada też doświadczenie w tych bardziej skomplikowanych zajęciach, jak przykładowo krawiectwo. Przyjmując propozycję pracy od zamożnego jegomościa, trafia na Wyspę Wisielców w roli pierwotnie pomocy domowej, a następnie przejmuje także obowiązki kucharki. Jednak widząc zachowanie jednego z domowników wobec niej, Mada wie, że nie tylko te prace będą znajdowały się w jej codziennym grafiku. Dopiero w momencie, gdy gospodarze zatrudniają nowego ogrodnika – Johanna, Mada odnajduje w nim bratnią duszę i stwierdza, że przecież można żyć inaczej, chociaż nigdy by nie przypuszczała, że i w jej życiu zagości kiedyś jeszcze odrobina szczęścia.

Wybory bohaterów stawiają na ich drodze wiele przeszkód, które są częścią osobliwej niedoli każdego z nich. Autorka w tej historii nawiązuje do greckiej tragedii, ale przede wszystkim widoczna jest tu tragedia ludzka. Ukazane bezwzględne, a wręcz poniżające zachowania wobec młodej bohaterki mogą jedynie potęgować chęć popełnienia przez Madę koszmarnych czynów. Jednak…czy dziwimy się tym zachowaniom? Przecież uświadomiono jej, że słowa, które wypowiada nigdy się nie liczą. Nie liczą się one, tak samo jak nie liczy się ona. Osąd, któremu została poddana przez jedną osobę, zwrócił przeciwko niej całe grono wrogich spojrzeń i bezlitosnych postępowań. Czy nie przypomina nam to czegoś?

„Spisywała swoją historię, słowo po słowie bez upiększeń (…) Nie przedstawiła siebie w lepszym świetle, jak zazwyczaj robią to autorzy pamiętników. Pomyślała, że istnieją różne rodzaje kłamstwa, ale najgorsze jest zawsze to, którym ludzie częstują samych siebie.”

Z całym szacunkiem autorce książki Pani Magdzie Knedler, książka jest absolutnie obligatoryjnym punktem na spisie wszelkich humorystycznych „Top 10 książek, które musisz przeczytać we wtorek”. Przeczytajcie ją kiedy tylko zechcecie, ale zróbcie to.

„Medea z Wyspy Wisielców” to książka, która obowiązkowo powinna zająć miejsce w naszej domowej biblioteczce. Żadna opinia ani recenzja nie odda osobliwego klimatu tego utworu. Nie odda, ponieważ historia jest momentami trudna, jest brutalna i myślę, że każdego czytelnika będzie dotyczyła w innym aspekcie. Jednak uczucia, które najbardziej przemawiają i stoją na piedestale...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Vermont. Bartleby. Baneberry Hall. Evan i Jess zostali właścicielami mrocznego i słynnego, (była to oczywiście zła sława) rzekomo nawiedzonego domu. Wszystko spotęgowane było chęcią zmiany otoczenia, dodatkowo zmarł dziadek Jess, a ona dostała posadę nauczycielki w prywatnej szkole niedaleko Bartleby. Jednak już na samym początku agentka nieruchomości dała im do zrozumienia, że w domu wydarzyły się pewne tragedie. Wszakże z racji tego, że cena domu była stokroć niższa niż aktualnie panujące trendy na rynku nieruchomości, postanowili go kupić.
Wprowadzili się tam wraz ze swoją córeczką Maggie i tu dochodzimy do dwóch płaszczyzn, ponieważ książka podzielona została na rozdziały, które się ze sobą przeplatają. Jedne to aktualnie świat widziany oczami dorosłej już Maggie, która po śmierci ojca z racji swojego zawodu postanawia wrócić do Baneberry Hall i go odnowić, a następnie sprzedać. Kolejne natomiast pokazują jak perspektywa strasznego domu została przedstawiona w książce napisanej przez jej ojca, która ukazała się po spektakularnej ucieczce całej rodziny w środku nocy z upiornego budynku, a którą Maggie najzwyczajniej w świecie uważa za brednie.

Bohaterka stara się weryfikować własne wspomnienia wraz z informacjami zawartymi w książce. Jednak czytała ją już tyle razy, że nie jest w stanie odróżnić prawdziwych wydarzeń od tych zmyślonych przez autora powieści. Na bieżąco odsiewa ślady w swojej pamięci, które poznała czytając literacką fikcję, a która doprowadziła także do rozpadu jej rodziny. Jednak po swoim przybyciu do Baneberry stara się odpowiedzieć na wiele pytań, a ponad to wyjaśnić dlaczego cała rodzina po trzech tygodniach opuściła tę wiktoriańską rezydencję. Nie pomagają jej w tym drobne okoliczności, które faktycznie zlewają się w jeden obraz z tym co zdołała pochłonąć podczas lektury. Sąsiedzi, a także okoliczna policjantka i dziennikarz również wywracają jej tok myślowy i Maggie prowadząc osobiste śledztwo sama już nie jest przekonana czy książka była jedynie wytworem wyobraźni i chęci szybkiego wzbogacenia się przez jej rodzinę, czy też incydenty, które miały tam miejsce wydarzyły się naprawdę. Im bardziej zbliża się do odgadnięcia rozwiązania, tym bardziej jej pytania zaczynają się nawarstwiać, a akcja przyspiesza i prawdopodobnie nie zdaje sobie sprawy jak szokująca będzie odpowiedź, którą otrzyma.

Początkowo książka była dość banalna, tematyka powszechna, ale nie można ująć jej jednak tego, że akcja została dobrze poprowadzona, bohaterowie solidnie przedstawieni, a klimat Banebarry Hall czuć było już patrząc na okładkę książki. Tymczasem jej zakończenie było finezją, której się nie spodziewałam. Pełne, wyczerpujące i czuć, że czas przeznaczony na dogłębne poznanie historii mrocznej willi nie został „przebimbany”.

Vermont. Bartleby. Baneberry Hall. Evan i Jess zostali właścicielami mrocznego i słynnego, (była to oczywiście zła sława) rzekomo nawiedzonego domu. Wszystko spotęgowane było chęcią zmiany otoczenia, dodatkowo zmarł dziadek Jess, a ona dostała posadę nauczycielki w prywatnej szkole niedaleko Bartleby. Jednak już na samym początku agentka nieruchomości dała im do...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Jestem zwyczajnie oczarowana. Zafascynowana lekkością tej powieści i tym jak czytelnik płynie starając się wspomóc główną bohaterkę, a raczej ikonę Izabelę Czartoryską w rozwiązaniu misternie zaplanowej zagwozdki, zaserwowanej przez autora. A wszystko tak naprawdę zaczyna się od cesarza Ottona III, który w roku 1000 na zjeździe gnieźnieńskim zdejmuje koronę i przekazuje ją Chrobremu. Kończy natomiast na roku 1764, kiedy to ostatni król Polski Stanisław August Poniatowski umieszcza ją na swojej głowie. Gdzie teraz znajduje się korona i dlaczego nie jest to wawelski skarbiec?

Księżna Izabela to ponadprzeciętna postać, rozpoznawalna, dumna z pewną wyniosłością, która początkowo sceptycznie, a następnie stawiając wszystko na jedną kartę, postanawia podjąć próbę odnalezienia korony Bolesława Chrobrego - pierwszego króla Polski. W całym zdarzeniu jej nieodłącznym towarzyszem jest Franciszek Skarbek, z którym już wcześniej miała przyjemność poznać się na polu osobistym. Tematyka zaprezentowana przez autora jest skomplikowana i opiera się głównie na znajomości faktów historycznych, które łączą się z fikcją literkacką, a jej tło skrupulatnie oddaje ówczesnie panujące nastroje.

Mnogość kaplic, katedr, kościołów, stukotu końskich kopyt i osobliwego łakomstwa pewnego bohatera sprawiają, że pośród codziennej rutyny możemy oddać się faktycznym poszukiwaniom relikwia. A przyznam...może zająć to Waszą głowę nie tylko w momencie trzymania książki w ręku. Dodatkowo bierzemy udział w licznych podróżach, poznając przy tym czasami aż zbyt wylewnych, a z drugiej strony nazbyt tajemniczych jegomości. Wszelkie fakty momentami grzęzną w gąszczu wymyślnych pogłosek. Dlatego czasem najlepiej sprawdzić kilka tropów...a w tym wszystkim będziemy mogli wraz z błyskotliwym Migdałem i dostrzegalną Izabelą rozkoszować się najznakomitszą recepturą toruńskich pierników, przyglądać się warszawskiej kolumnie Zygmunta czy też spróbować torta all'arancia.

Wiele sprowadza się do jedzenia. A dlaczego? Ponieważ ta książka to niebywała uczta.

Jestem zwyczajnie oczarowana. Zafascynowana lekkością tej powieści i tym jak czytelnik płynie starając się wspomóc główną bohaterkę, a raczej ikonę Izabelę Czartoryską w rozwiązaniu misternie zaplanowej zagwozdki, zaserwowanej przez autora. A wszystko tak naprawdę zaczyna się od cesarza Ottona III, który w roku 1000 na zjeździe gnieźnieńskim zdejmuje koronę i przekazuje ją...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Pewnego dnia w Featherbank ginie chłopiec – sześcioletni Neil. W poszukiwaniach bierze udział liczna grupa policyjna oraz najbliżsi dziecka. Dołącza do nich komisarz Pete Willis, który aktualnie pozostaje poza służbą. Pete szczególnie zwraca swoją uwagę na zaginięcie Neila, ponieważ wcześniej miał na swoim koncie podobną sprawę, rozpoczynającą się od porwań, a następnie prowadzącą do zabójstw czterech chłopców. Jednak sprawca, Frank Carter został schwytany i od wielu lat odbywa za to karę.

W tym samym czasie po śmierci żony, Tom, pisarz, któremu w chwili obecnej kariera zawodowa nie idzie zbyt dobrze postanawia kupić nowy dom. Po konsultacjach ze swoim synem – Jakem, wybór pada na dość ciekawy architektonicznie domek w Featherbank. Z uwagi na to, że ich relacje obecnie korelują pomiędzy okazywaniem sobie miłości, a całkowitym brakiem porozumiewania się, Tom liczy, że odbuduje z synem swoje kontakty, a zmiana otoczenia tylko się do tego przyczyni.

Jednak na drodze Toma stają liczne problemy Jake’a, komplikacje w szkole, rozmowa z wyimaginowanymi postaciami, budzące grozę obrazki, a także pewna rymowanka, której znikąd nauczył się Jake. Dodatkowo w tle chodzi zła sława o morderstwach chłopców, którzy wcześniej zostawali zwabiani przez tzw. Szeptacza, który w nocy wyszeptywał zdania pod oknami swoich ofiar. To wszystko sprawia, że zamiast zmiany, w którą wierzył Tom ma wrażenie, że nie sprostał wyzwaniu, które napisało mu życie. Nie nadaje się do roli samotnego ojca, a tęsknota za żoną potęguje tylko napięcie, któremu każdego dnia próbuje podołać.

Książka już od pierwszych stron wprowadza tajemniczy charakter. Rozdziały są krótkie, co potęguje napięcie i nie rozwleka niepotrzebnie akcji. Autor bardzo sprawnie przedstawia bohaterów, a także ich usposobienie. Z łatwością można wczuć się w klimat Featherbank, a także poczuć przerażenie, które panuje w okolicy z uwagi na popełniane przestępstwa. Thriller, po-mimo swej objętości czyta się naprawdę szybko. W fascynujący sposób zostały przedstawione relacje między członkami rodziny oraz sposób radzenia sobie z nimi. Obraz psychologiczny całego zajścia można śledzić także poprzez aktualne zachowywanie się sprawcy zabójstw sprzed lat, który mówi tylko szczególnie wyselekcjonowane i wybrane przez siebie zdania, które tylko według niego mają jakiś ukryty sens.

„Kiedy drzwi nie zamkniesz w porę, szeptać zacznie ktoś wieczorem”.
Jednak wersja dla czytelników to: „Gdy nie odłożysz książki w porę, szanse na to, że rano nie wstaniesz są spore”.

Zachęcam do wciągającej lektury!

Pewnego dnia w Featherbank ginie chłopiec – sześcioletni Neil. W poszukiwaniach bierze udział liczna grupa policyjna oraz najbliżsi dziecka. Dołącza do nich komisarz Pete Willis, który aktualnie pozostaje poza służbą. Pete szczególnie zwraca swoją uwagę na zaginięcie Neila, ponieważ wcześniej miał na swoim koncie podobną sprawę, rozpoczynającą się od porwań, a następnie...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Jesteś przekonany, że znalazłeś odpowiedni moment, chwilkę czasu, żeby poznać komisarza Marcina Zakrzewskiego. Bo to właśnie z nim w roli głównej rozgrywa się cykl książek "Cienie przeszłości", który rozpoczyna powieść "Martwy sad". Jednak autor książki - Pan Mieczysław Gorzka zagrał Ci troszkę na nosie. Tak jak i ów bohater musisz zmierzyć się niejednokrotnie z delikatnym zaskoczeniem, ale już na samym początku wywoła ono dość... szyderczy uśmiech. Drodzy Państwo, nie zaczniecie lektury bez odsłuchania utworu, bo właśnie do tego na samym początku zachęca nas autor. A powiem szczerze, jak najbardziej warto i co więcej gwarantuję, że piosenka utkwi Wam w głowie nawet po definitywnym odłożeniu książki.

Polubiłam Marcina, co więcej dobry z niego glina, być może nawet całkiem przystojny patrząc jakie zainteresowanie jego osobą wykazuje płeć przeciwna. Poznajemy go, ponieważ wszystko tak naprawdę rozpoczyna się od...morderstwa, na które w środku nocy, w pośpiechu jedzie właśnie Marcin. Nie jest to jednak zwyczajne wezwanie. Mnóstwo krwi, niezliczona ilość zadanych ciosów i brak jednej części ciała. Niby nic. Tylko dlaczego w najmniej spodziewanym momencie, gdy podobno cały teren zostaje skrupulatnie sprawdzony, na drodze staje mu (prawdopodobnie) zabójca i szepcze pewne zdanie. Zdanie, które już zna i przywołuje mu na myśl wspomnienia. Są to jednak najgorsze możliwe wspomnienia i wiążą się tylko ze słowami, które już słyszał. Z ust zaginionego przed laty brata bliźniaka - Ryszarda.

Ucztować podczas lektury można na wiele sposobów. Autor wtajemnicza nas i przenosi do wąskich uliczek Szczepanowa, gdzie co cztery lata w jednym i tym samym miesiącu - wrześniu, zostaje porwane dziecko. Nie zawsze dokładnie w tym miejscu, lecz również w jego okolicznych wsiach. Czas teraz połączyć te liczne porwania wraz z zaginięciem Ryszarda, a może i zabojstwem, na terenie którego bohater usłyszał wyszeptane zdanie.

Jednak od pierwszego czynu do czasów obecnych minęło dobre siedemdziesiąt lat. Czy sprawca mógł zacząć działać już jako dziecko, czy też jego działalność została przejęta przez nieznanego nikomu następcę? Gorzka fenomenalnie lawiruje pomiędzy enigmatycznym światem wiejskiej społeczności Szczepanowa, a obecną klęską, ponoszoną w prowadzonym śledztwie. Jednak, aby rozwiązać zagadkę Zakrzewski musi się cofnąć do podstaw. Krok po kroku przeanalizować każdy element swojego życia i pojedynczo eliminować potencjalnych sprawców. Nie jest to łatwe, biorąc pod uwagę, że w tle cały czas zadaje sobie jedno pytanie. Co stało się z Ryszardem? I do czego w tej grze jeszcze posunie się zabójca? Bo... czasami mu się zdaje jakby "diabeł chodził za nim na palcach".

Jesteś przekonany, że znalazłeś odpowiedni moment, chwilkę czasu, żeby poznać komisarza Marcina Zakrzewskiego. Bo to właśnie z nim w roli głównej rozgrywa się cykl książek "Cienie przeszłości", który rozpoczyna powieść "Martwy sad". Jednak autor książki - Pan Mieczysław Gorzka zagrał Ci troszkę na nosie. Tak jak i ów bohater musisz zmierzyć się niejednokrotnie z delikatnym...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Byłam tak szaleńczo odważna, żeby sięgnąć po tę pozycję, a dopiero później zauważyć, że jest to aż 6 tom cyklu „Kwiat paproci” Pani Katarzyny Bereniki Miszczuk. Jednak autorka w tak płynny sposób skonstruowała powieść, że nie ma najmniejszych przeszkód aby się w niej odnaleźć bez znajomości reszty. Jednak w żadnym wypadku do tego nie zachęcam, czytajcie wszystko po kolei! A jeśli tego nie zrobicie to będziecie się trudzić i zastanawiać jak ja po przeczytaniu tejże lektury, co wcześniej zdążyło Was ominąć. A z pewnością ominęło wiele, ponieważ główna bohaterka Jarogniewa już od samego początku nie może narzekać na nudę. Chociaż tak naprawdę to od nudy się wszystko zaczęło, bo jak mówi: „ Zachciało mi się ekscytujących przygód…to je mam”. I faktycznie były. Tylko Jaga nie spodziewała się chyba, że wchodząc na pierwszy stopień drabiny swoich przygód, rozpocznie się ona od śmierci. A później? Później będzie już tylko straszniej i…coraz bardziej ekscytująco. Ekscytująco, bo bohaterka zaczyna się zastanawiać czy skoro a) widziała zmarłą jako ostatnią, b) poleciła jej dość oryginalny specyfik na jej problemy „uczuciowe”, to może tym samym przyczyniła się do śmierci Ludomiły?
Sprawa jest nader skomplikowana, ponieważ w trakcie pojawiają się rodzice Mszczuja, sam Mszczuj, który ma do niej dość nietypową prośbę, jego była narzeczona i były narzeczony Jagi. A oni wszyscy mogą przyczynić się tylko do jednego. Do kłopotów.

Niewybredny humor jest stałym elementem powieści, ale czego innego można się spodziewać, gdy główna bohaterka ma charakter i cięte riposty, których nie szczędzi nawet w kierunku Bogów. A niektórzy z nich są dla niej niebywale przychylni. Do tego oczywiście znajduje się tu również spora dawka słowiańskich rytuałów, bogiń, boginek i innych południc, które są istnie przyciągającym tłem tejże historii. Skrupulatnie przez autorkę stworzony koncept miasteczka i jego mieszkańców, ich codziennych poczynań oczarowuje i aż prosi się aby zostać w nim na dłużej. Jednak całą swoją uwagę i tak skupia Jaga, ponieważ tak osobliwy temperament można znaleźć tylko w Bielinach, a dokładniej…w domu jedynej w swoim rodzaju szeptuchy.

Byłam tak szaleńczo odważna, żeby sięgnąć po tę pozycję, a dopiero później zauważyć, że jest to aż 6 tom cyklu „Kwiat paproci” Pani Katarzyny Bereniki Miszczuk. Jednak autorka w tak płynny sposób skonstruowała powieść, że nie ma najmniejszych przeszkód aby się w niej odnaleźć bez znajomości reszty. Jednak w żadnym wypadku do tego nie zachęcam, czytajcie wszystko po kolei! A...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Niesamowicie niepozorna, tytuł, który mówi dość niewiele, a na okładce widoczna część starannie dopracowanej, uszytej szmacianej lalki. „Siedem szmacianych dat” to pierwszy tom cyklu „Córka cieni” autorstwa Pani Ewy Cielesz. Książka zupełnie zaskakuje i przed rozpoczęciem lektury kompletnie nie jesteśmy w stanie przewidzieć jakie emocje wywoła. A zapewniam - wywoła ich wiele. Historię rozpoczyna podróż. Może bardziej…wyprawa strudzonych studentów historii, którzy po zaliczeniu ostatniego egzaminu pomyśleli „A gdyby tak rzucić wszystko i pojechać w Bieszczady?” I pojechali. Wykończeni, przemierzając las natrafiają na czarny zarys jakiegoś obiektu. Po przejściu licznych zarośli i ominięciu szeregu gałęzi na ich drodze staje - jak przypuszczają, opuszczony dom. Miejsce jest zaniedbane, widać, że od wielu lat w środku nikogo nie było, jednak wchodząc tam jeden z bohaterów – Adam, natrafia na siedem ułożonych równo szmacianych lalek oraz pamiętnik, który następnie chowa szczelnie do swojego plecaka. Na łamach zapisanych tam stron wyłania się historia miłości, marzeń, ale także wielkiego bólu i smutku, który rozgrywa się w czasie II wojny światowej. Kiedy czytamy go, po swoim świecie oprowadza nas Magdalena. Ulubienica bogatego domu pewnego dnia zakochuje się bez pamięci. A w kim? Jak sama stwierdza: „(…) mam w głowie najpiękniejsze imię świata. Piotr”. Oczywiście ona obojętna mu również nie jest, ale „(…) ojciec kazał mi wybić sobie Piotra z głowy. Powiedział, że człowiek, który jest kelnerem, nie może stanowić dla mnie partii”. Para jednak ucieka razem i gdy natrafiają po drodze na liczne niefortunne zbiegi zdarzeń – los prowadzi ich właśnie do starej chaty w środku bieszczadzkiego lasu. Oj, łatwo nie jest Magdalenie, przecież tak naprawdę z dala od jakiejkolwiek cywilizacji uczy się ona żyć na nowo. Nawet codzienne czynności, jak przygotowywanie posiłków sprawiają jej trudność, bo skąd ma niby znaleźć jakieś produkty skoro wokół nich nic nie ma? Na szczęście obok siebie ma Piotra, który uczy ją jak żyć w tej głuszy, żeby…po prostu przeżyć, oraz niezwykłego psa – Popioła, który niejednokrotnie pokaże, że jest bardzo czujny. W momencie gdy na świat przychodzi dziecko, w oddali szaleje wojna, która początkowo tylko delikatnie dotyka ich swoją brutalnością. Juliana jest najpiękniejszym darem jaki mogli stworzyć razem. Z roku na rok staje się bardziej rezolutna, potrafi zbierać jajka, rozwieszać pranie, przygotowywać posiłki. Można by rzec, że świetnie sobie radzi w takim odosobnieniu, jednak jest…dzika. Dodatkowo na ich drodze pewnego dnia staje Iwan, Ukrainiec. Postać, która w trakcie czytania, pewnie ze względu na wypowiadane przez niego słowa wzbudziła we mnie największe wzruszenie, jednak jaki będzie miał wpływ na losy tej trójki?

Książka, której nie da się podsumować jednym zdaniem. Pokazuje wielką siłę i odwagę. Pokazuje, że w czasie wojennej atmosfery nie zawsze jest łatwo wykazać zdrowy rozsądek. Pokazuje miłość. Szczerą miłość dwojga ludzi, która jest po prostu piękna. Pokazuje honor, wdzięczność i pomoc drugiemu człowiekowi, która nie zawsze jest bezinteresowna. Ale pokazuje także świat widziany oczami dziecka. Dziecka, które nie dostrzega jeszcze brutalności i otaczającego zła.

„ – Skąd wzięłaś tatusia?
- Hm… Z cukierni.
- Z cukierni? To miejsce, gdzie robi się cukier?”

Niesamowicie niepozorna, tytuł, który mówi dość niewiele, a na okładce widoczna część starannie dopracowanej, uszytej szmacianej lalki. „Siedem szmacianych dat” to pierwszy tom cyklu „Córka cieni” autorstwa Pani Ewy Cielesz. Książka zupełnie zaskakuje i przed rozpoczęciem lektury kompletnie nie jesteśmy w stanie przewidzieć jakie emocje wywoła. A zapewniam - wywoła ich...

więcej Pokaż mimo to