rozwiń zwiń

Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz

Na półkach: ,

Łosie, niedźwiedzie i wieczna zima.
To były moje pierwsze skojarzenia z Alaską. Były, bo odkąd przeczytałam książkę Damiana Hadasia, nie jest to już dla mnie takie proste. „Alaska. Przystanek na krańcu świata” opisuje co prawda spotkania z łosiami, niedźwiedziami i srogą zimę, ale pokazała mi też, jak zróżnicowany i pełen kontrastów jest ten stan.

Autor oprowadza czytelnika po Alasce przedstawiając między innymi:
- parki narodowe, gdzie dochodzi do bliskich spotkań turystów z niedźwiedziami;
- niełatwą codzienność mieszkańców, którzy muszą mierzyć się z brakiem bezpieczeństwa żywnościowego;
- trudną historię tego stanu naznaczoną gorączkami złota, asymilacją rdzennej ludności, wydobywaniem ropy.

Wielką przyjemnością było dla mnie czytanie o Alasce. Damian Hadaś opisał ten stan takim, jakim jest naprawdę, z jego blaskami i cieniami. Otwiera czytelnikowi oczy nie tylko na surowe piękno alaskijskiej przyrody, ale też mówi wprost - życie na Alasce to nie sielanka.

Książka zachwyciła mnie też zdjęciami. Potrafiłam kilka minut oglądać fotografie, zanim przeszłam na kolejne strony. „Alaskę. Przystanek na krańcu świata” polecam każdemu, kto chciałby literacko pospacerować po lodowcu czy zmierzyć się z dziką alaskijską przyrodą.
Niezapomniane wrażenia gwarantowane ;)

Łosie, niedźwiedzie i wieczna zima.
To były moje pierwsze skojarzenia z Alaską. Były, bo odkąd przeczytałam książkę Damiana Hadasia, nie jest to już dla mnie takie proste. „Alaska. Przystanek na krańcu świata” opisuje co prawda spotkania z łosiami, niedźwiedziami i srogą zimę, ale pokazała mi też, jak zróżnicowany i pełen kontrastów jest ten stan.

Autor oprowadza...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

„Jedz jak geniusz” to kompendium wiedzy o zdrowej diecie dla mózgu. Autor oprowadza nas po ludzkim organizmie i pokazuje, jak każdy układ współpracuje z tym najważniejszym organem. Dowiecie się między innymi:
- czym jest mgła mózgowa;
- dlaczego nie powinniśmy się bać cholesterolu;
- jak można poprawić wydajność umysłową jedząc tłuszcz i przy okazji schudnąć;
- czym jest fontanna młodości;
- jak ze stresu uczynić pomocnika w osiąganiu skupienia i uwagi.

Takich rewelacji jest znacznie więcej. Właściwie wszystko, co przeczytacie w tej książce obala mity żywieniowe wpajane nam przez kilkanaście lat - czy to przez media, lekarzy, naszych rodziców czy dziadków. Autor pokazuje, jak przemysł spożywczy potrafi manipulować badaniami czy opinią publiczną tak, aby wyrobić w ludziach nawyki częstego jedzenia niekoniecznie zdrowych produktów.

Książkę polecam każdemu. Uważam, że jej lektura zachęca do przyjrzenia się temu, co jemy. Szczególnie, jeśli czujecie się potocznie pisząc „nie w sosie”, a badania czy diagnozy lekarzy nie wskazują na żadne choroby. Wtedy najlepiej przeanalizować swoją dietę i powoli, ale systematycznie wykluczać z niej produkty mające zły wpływ na nasze samopoczucie.

Na końcu książki autor podaje Plan Geniusza - rozpiskę działań wprowadzających żywność i nawyki, które pomogą utrzymać mózg w świetnej kondycji, a to dobry początek na drodze do długiego i zdrowego życia.

„Jedz jak geniusz” to kompendium wiedzy o zdrowej diecie dla mózgu. Autor oprowadza nas po ludzkim organizmie i pokazuje, jak każdy układ współpracuje z tym najważniejszym organem. Dowiecie się między innymi:
- czym jest mgła mózgowa;
- dlaczego nie powinniśmy się bać cholesterolu;
- jak można poprawić wydajność umysłową jedząc tłuszcz i przy okazji schudnąć;
- czym jest...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

„Jak zmieniać” to książka, która rozkłada na części na pierwsze takie ludzkie bolączki jak zapominalstwo, prokrastynacja, lenistwo, brak pewności siebie. Pokazuje, jak złe przyzwyczajenia przekuć na naszą korzyść, aby służyły nam na drodze do zmiany.

Katy Milkman prosto i po ludzku tłumaczy, co blokuje nam drogę do zmiany. Niezależnie od tego, jaki jest wasz cel (chcecie zacząć ćwiczyć, więcej czytać, zmienić dietę, zacząć oszczędzać) przeszkodami najczęściej są przyzwyczajenia i nawyki, które pielęgnowane latami nie pozwalają nam zmienić starego zachowania na lepsze.

Autorka oprócz opisania problemu daje rady i triki, których skuteczność została potwierdzona badaniami. Brzmi to jak reklama leku, ale uważam, że po to Katy Milkman napisała tę książkę - aby dać receptę na efektywną strategię przeprowadzania życiowych zmian.

Mnie „Jak zmieniać” zainspirowało do stworzenia swojego planu. Do książki na pewno będę jeszcze wracać, bo zmianę przeprowadzić jest trudno - to długi proces wymagający konsekwencji i dyscypliny. Ale jaką wspaniałą nagrodą jest osiągnięcie celu, do którego dąży się latami!

„Jak zmieniać” to książka, która rozkłada na części na pierwsze takie ludzkie bolączki jak zapominalstwo, prokrastynacja, lenistwo, brak pewności siebie. Pokazuje, jak złe przyzwyczajenia przekuć na naszą korzyść, aby służyły nam na drodze do zmiany.

Katy Milkman prosto i po ludzku tłumaczy, co blokuje nam drogę do zmiany. Niezależnie od tego, jaki jest wasz cel (chcecie...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Bohaterka „Pół roku na Saturnie” dostaje niezwykłą szansę - jej wykładowca daje jej pół roku wolnego od zajęć na uczelni. Co Polka studiująca w Seulu zrobi z tym czasem?

Autorka tak skonstruowała powieść, że ma się wrażenie bycia w głowie głównej bohaterki - dosłownie. To narracja pierwszoosobowa, w której czytelnik zostaje przytłoczony myślami dziewczyny, a te gdy tylko otrzymają bodziec w postaci obejrzanego filmiku na youtubie, przeczytanego newsa czy rozmowy z przyjaciółmi rozpędzają się w szalonym tempie.

Czasami nie byłam w stanie nadążyć za tokiem rozumowania kobiety. Jak można od chęci zostania gwiazdą k-popu przejść do pragnienia bycia hipiską? Nie wiem, ale główna bohaterka to potrafi.

Spodziewałam się książki, która w oryginalny sposób przybliży mi życie w Korei Południowej. Miałam nadzieję na sporo ciekawostek o kulturze i codzienności mieszkańców Seulu tym bardziej, że nie czytałam nigdy o Koreańczykach. Jednak „Pół roku na Saturnie” to chaotyczna historia dziewczyny poszukującej życiowej drogi, dla której Korea Południowa jest tylko tłem. Ciekawostki z tego kraju oczywiście były wplecione w fabułę, ale dla mnie to za mało.

Nie polecam tej książki osobom wrażliwym na nadmiar bodźców. Ten tytuł może was zmęczyć narracją, nadmiarem informacji i chaosem wśród wątków - czułam się wypompowana intelektualnie po jego lekturze.

Bohaterka „Pół roku na Saturnie” dostaje niezwykłą szansę - jej wykładowca daje jej pół roku wolnego od zajęć na uczelni. Co Polka studiująca w Seulu zrobi z tym czasem?

Autorka tak skonstruowała powieść, że ma się wrażenie bycia w głowie głównej bohaterki - dosłownie. To narracja pierwszoosobowa, w której czytelnik zostaje przytłoczony myślami dziewczyny, a te gdy tylko...

więcej Pokaż mimo to

Okładka książki Nawia. Szamanki, szeptuchy, demony Rafał Dębski, Marta Krajewska, Katarzyna Berenika Miszczuk, Marcin Mortka, Marcin Podlewski, Martyna Raduchowska, Jagna Rolska, Anna Szumacher
Ocena 6,7
Nawia. Szamank... Rafał Dębski, Marta...

Na półkach: ,

Nie igraj z mocami, o których nie masz pojęcia.
Nie kuś losu.
Zaakceptuj swoją dolę.
Może wtedy, bogowie spojrzą na ciebie łaskawszym okiem.

„Nawia” to zbiór ośmiu opowiadań napisanych przez polskich autorów. W tej antologii zasięgniecie rad szeptuch, weźmiecie udział w dziadach czy staniecie twarzą w twarz z Welesem.

Wrota „Nawii” otworzy wam Katarzyna Berenika-Miszczuk - jej opowiadanie jako pierwsze pojawia się w zbiorze. „Płacz cichą nocą się niesie” zaskoczyło mnie przede wszystkim klimatem, bo było dość mrocznie i momentami strasznie. Jednak to nie wystarczyło, aby opowiadanie mi się spodobało. Mam wrażenie, że autorka napisała je tak, aby na szybko napędzić czytelnikowi strachu bez przyłożenia się do fabuły.

Marta Krajewska to dla mnie objawienie tej antologii i jest mi wstyd, że nie przeczytałam żadnej jej książki. „Jezioro cię kocha” to wyraziści bohaterowie, niepokój o ich los i zagadka mieszkająca w jeziorze. Jeśli miałabym wskazać jedno opowiadanie, dla którego warto sięgnąć po „Nawię”, byłaby to historia stworzona przez tę autorkę.

W antologii spodobały mi się jeszcze „Śmierć wody” i „Wichura”. W pozostałych opowiadaniach niestety nie poczułam tej słowiańskiej magii i klimatu, dzięki którym historie zostają ze mną na długo. Jestem świeżo po lekturze, ale gdybyście zapytali mnie o czym były inne opowieści, miałabym problem z odpowiedzią.

„Nawię” polecam Wam przede wszystkim dla opowiadania Marty Krajewskiej. Ja daję temu zbiorowi dodatkową gwiazdkę za poznanie świetnej autorki.

Nie igraj z mocami, o których nie masz pojęcia.
Nie kuś losu.
Zaakceptuj swoją dolę.
Może wtedy, bogowie spojrzą na ciebie łaskawszym okiem.

„Nawia” to zbiór ośmiu opowiadań napisanych przez polskich autorów. W tej antologii zasięgniecie rad szeptuch, weźmiecie udział w dziadach czy staniecie twarzą w twarz z Welesem.

Wrota „Nawii” otworzy wam Katarzyna Berenika-Miszczuk...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Tak! Właściciel kamienicy zgodził się wynająć Marcie, bohaterce „Podwójnej rozgrywki”, małe mieszkanko na poddaszu. Cieszy się podwójnie, bo nowe lokum zdobi obraz jej ulubionego artysty. Dziewczyna już snuje wizje miło spędzonego czasu, gdy popijając lemoniadę raduje swe oczy patrząc na cenne płótno, aż tu nagle w dniu jej wprowadzenia się obraz znika.

Marta z obawy przed zapłatą sporej kwoty właścicielowi obrazu, postanawia odnaleźć malowidło na własną rękę. W rozwiązaniu zagadki pomagać jej będą najlepsza kumpela Baśka, Kudłacz Marek, pani Wanda z parteru i przystojny dziennikarz Adam. Z takim zespołem Marta wpakuje się w niejedną „śliską” sytuację.

Debiut literacki Mai Gulki to lekka historia detektywistyczna. Autorka stworzyła sympatyczną główną bohaterkę, której słabość do lemoniady dodaje jeszcze większego uroku. Jednak oczami wyobraźni widziałam Martę jako nastolatkę, a nie jako dorosłą kobietę. W momencie, gdy podjęła decyzję o samodzielnym śledztwie w sprawie obrazu miałam wrażenie, że czytam książkę przeznaczoną dla młodzieży. Nie ma oczywiście nic złego w takich powieściach, jednak ja nie czuję się ich odbiorcą.

Fabuła nie była zbyt skomplikowana i zmierzała w przewidzianym przeze mnie kierunku, który mogę nazwać „wiele hałasu o nic”. Książka jest komedią detektywistyczną, ale ja nie dopatrzyłam się w niej wątków komediowych. Myślę, że w powieści było za mało dialogów, które dobrze poprowadzone mogłyby czytelnika rozbawić. Były sytuacje, które miały taki potencjał, jednak autorka nie zdecydowała się rozwinąć rozmowy między bohaterami lub opisała je z perspektywy Marty.

„Podwójną rozgrywkę” określiłabym powieścią familijną z większym wskazaniem na młodzież, jako czytelników. Sympatyczni bohaterowie, nieskomplikowana zagadka, lekka fabuła czynią z niej książkę dobrą na poprawę humoru :)

Tak! Właściciel kamienicy zgodził się wynająć Marcie, bohaterce „Podwójnej rozgrywki”, małe mieszkanko na poddaszu. Cieszy się podwójnie, bo nowe lokum zdobi obraz jej ulubionego artysty. Dziewczyna już snuje wizje miło spędzonego czasu, gdy popijając lemoniadę raduje swe oczy patrząc na cenne płótno, aż tu nagle w dniu jej wprowadzenia się obraz znika.

Marta z obawy przed...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Czy można wykorzystać Instagram do uknucia intrygi doskonałej? Janelle Brown w „Oszustce” pokazuje, że można.

Vanessa Liebling jest dziedziczką fortuny. Na Instagramie prowadzi swój profil, gdzie zamieszcza dosłownie wszystko: relacje z imprez, spotkanie w kawiarni, zdjęcia z pokazów mody. Kilkaset tysięcy obserwujących śledzi jej konto zazdroszcząc życia jak z bajki. Lecz jedna osoba przegląda profil Vanessy i skrupulatnie zapamiętuje, gdzie influencerka teraz mieszka, co wydarzyło się w jej życiu, czym się zajmuje, jak spędza dzień.

To Nina Ross, utalentowana oszustka.

Dziewczyna wraz ze swoim chłopakiem Lachlanem zamierza okraść dziedziczkę fortuny, a informacje z Instagrama Vanessy tylko pomagają jej w tym przedsięwzięciu. Przy okazji Nina dokona prywatnej zemsty na rodzinie Lieblingów, która kilkanaście lat temu stanęła jej na drodze do szczęścia. Jednak nie wszystko pójdzie zgodnie z planem.

Ta książka była dobra od początku do końca i świetnie mi się ją czytało. Autorka ma lekkie pióro i niesamowity talent do tworzenia postaci. Prowadzenie historii z perspektyw dwóch bohaterek - Niny i Vanessy - sprawiło, że z przejęciem przewracałam kolejne strony, aby dowiedzieć się, jak te same wydarzenia odebrała druga dziewczyna. Może nie był to najlepszy thriller i niektóre elementy historii były dla mnie do przewidzenia, ale w pewnym momencie przestałam czytać tę książkę dla kryminalnego wątku. Janelle Brown stworzyła tak świetne portrety psychologiczne kobiet z dwóch różnych światów - bajecznie bogatej influencerki Vanessy i Niny, biednej dziewczyny samotnie wychowywanej przez matkę - że to na ich życiu, problemach, tragediach skupiłam całą swoją czytelniczą uwagę.

„Oszustka” to bardzo dobra książka psychologiczna z trochę przewidywalnym wątkiem kryminalnym. Nie znaczy to jednak, że fabuła nie trzymała w napięciu, bo były momenty, które podnosiły ciśnienie i powodowały mętlik w głowie. Ostatecznie jednak to historie życia Vanessy czy Niny pozostaną w mojej pamięci na długo.

Czy można wykorzystać Instagram do uknucia intrygi doskonałej? Janelle Brown w „Oszustce” pokazuje, że można.

Vanessa Liebling jest dziedziczką fortuny. Na Instagramie prowadzi swój profil, gdzie zamieszcza dosłownie wszystko: relacje z imprez, spotkanie w kawiarni, zdjęcia z pokazów mody. Kilkaset tysięcy obserwujących śledzi jej konto zazdroszcząc życia jak z bajki. Lecz...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Niedawno premierę miała nowa książka Alexa Michaelidesa „Boginie”. „Pacjentki” nie przeczytałam, więc było to moje pierwsze spotkanie z tym autorem, które okazało się… ani dobre ani złe.

Zaczynając lekturę myślałam, że nie można mnie było bardziej kupić - połączenie świetnego miejsca akcji, jakim jest Cambridge, wątku tajnego stowarzyszenia, mitologii greckiej i elementów z greckich tragedii to doskonały wabik na moje czytelnicze serce. Jednak ostatecznie trochę się na tym tytule zawiodłam.

O czym opowiadają „Boginie”?
Gdy Mariana, terapeutka grupowa, dowiaduje się, że w Cambridge zamordowano najlepszą przyjaciółkę jej siostrzeńcy, kobieta bez wahania jedzie tam, aby wesprzeć swoją podopieczną. Na miejscu bohaterka mocno angażuje się w sprawę morderstwa, a tajne stowarzyszenie studenckie zwane „Boginiami”, którego guru jest znany i lubiany profesor - Edward Fosca - staje się jej obsesją. Im dłużej Mariana przebywa w Cambridge tym gorzej dla niej...

Książkę przeczytałam naprawdę szybko jednak nie oznacza to, że fabuła spodobała mi się w 100%. Przede wszystkim dobrze mi się ją czytało: krótkie rozdziały sprawiały, że chętnie przewracałam kolejne strony. Autor tak dozował akcję, że czasami trudno było się oprzeć zamknięciu książki, dlatego ostatecznie jej lektura była dla mnie dobrą rozrywką. Szkoda, że tytułowe „Boginie” zostały potraktowane trochę po macoszemu. Moim zdaniem autor nie wykorzystał potencjału wątku tajnego stowarzyszenia studenckiego, który chyba najbardziej rozbudził moją wyobraźnię i jego zamknięcie w książce zupełnie mnie nie usatysfakcjonowało.

Domyśliłam się części zakończenia, a reszta niewiadomych została rozwiązana tak sobie. Koniec historii trochę mnie zaskoczył, ale nie na tyle, żebym mogła napisać o tej książce jako o naprawdę dobrym thrillerze. Na pewno „Boginie” nie wywarły na mnie aż tak mocnego wrażenia, żebym rzuciła się na „Pacjentkę”. Pewnie ją kiedyś przeczytam, ale na ten moment spada ona na liście moich priorytetów czytelniczych.

Niedawno premierę miała nowa książka Alexa Michaelidesa „Boginie”. „Pacjentki” nie przeczytałam, więc było to moje pierwsze spotkanie z tym autorem, które okazało się… ani dobre ani złe.

Zaczynając lekturę myślałam, że nie można mnie było bardziej kupić - połączenie świetnego miejsca akcji, jakim jest Cambridge, wątku tajnego stowarzyszenia, mitologii greckiej i elementów...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

„Epicka opowieść o człowieku, którego śladem kroczyli bogowie”.

Gdy przeczytałam te słowa na okładce szykowałam się na niezwykłą historię o legendarnym protoplaście dynastii Piastów, pełną przygód, słowiańskich bogów, może nawet i magii.

Co ostatecznie otrzymałam? Tylko przygodę i to nie taką, jakiej się spodziewałam…

„Piast” opowiada historię dwóch braci Olecha i Barnima, którzy po ucieczce z ziem swego ojca zostają kupieni przez Normanów jako niewolnicy. Śledzimy ich losy od zdobywania szacunku i posłuchu w drużynie Wikingów do bycia najemnikami frankijskiego przywódcy, aby na końcu odkryć, jak „narodził” się tytułowy Piast.

Już w pierwszym rozdziale dowiadujemy się kto zostanie legendarnym Piastem, co moim zdaniem jest największym minusem tej historii. Autor przedstawia losy braci poprzez narrację w trzeciej i pierwszej osobie z czego ta druga to rozdziały, w których Piast opowiada synowi swoją historię pełną opisów męskiej chuci, walk, przemocy wobec najeżdżanej ludności. Ta książka aż kipi od brutalności i naprawdę ciężko mi się ją czytało.

Myślałam, że będzie to fantastyczna legenda o pierwszym Piaście żyjącym w świecie, gdzie można spotkać Leszego w trakcie spaceru po lesie a bogowie często ingerowali w koleje ludzkiego losu. Niestety elementów mitologii słowiańskiej było tu jak na lekarstwo.

Postacie wykreowane przez Grzegorza Gajka to wojownicy z krwi i kości, biegli w sztuce walki toporem czy mieczem. Jednak przez prawie całą książkę wydają się kierować tylko popędem seksualnym, żądzą krwi, mordu, zemsty. Nie potrafiłam się odnaleźć w tym brutalnym świecie a już na pewno wciągnąć w jego klimat.

Fabuła nie była porywająca i często mnie nużyła. Były rozdziały, które nie wnosiły nic znaczącego do historii i moim zdaniem niepotrzebnie ją przedłużały, np. kilka stron o tym, jak któremuś z braci chce się kobiety. Opowieść bardzo przyćmiły brutalność i zbyt duża ilość wątków seksualnych. Naprawdę żałuję, że autor w pierwszym rozdziale zdradza, kto zostanie Piastem i odbiera czytelnikowi chociaż odrobinę zaskoczenia na koniec historii.

Największym plusem jest dla mnie wydanie „Piasta”. Wydawnictwo SQN zadbało o piękną oprawę graficzną dla tej historii i dziękuję za możliwość jej zrecenzowania.

„Epicka opowieść o człowieku, którego śladem kroczyli bogowie”.

Gdy przeczytałam te słowa na okładce szykowałam się na niezwykłą historię o legendarnym protoplaście dynastii Piastów, pełną przygód, słowiańskich bogów, może nawet i magii.

Co ostatecznie otrzymałam? Tylko przygodę i to nie taką, jakiej się spodziewałam…

„Piast” opowiada historię dwóch braci Olecha i...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

„Trik” Emanuela Bergmanna opowiada historię mieszkającego w Los Angeles Maxa Cohna, któremu trzy tygodnie przed jedenastymi urodzinami zawalił się świat. Jego rodzice oświadczyli, że się rozwodzą. Chłopiec nie mogąc się z tym pogodzić, postanawia uratować miłość mamy i taty dzięki najpotężniejszej znanej mu mocy - magii.

Max wyrusza na poszukiwania czarodzieja znanego przed laty jako Wielki Zabbatini, który w czasach swej świetności rzucał zaklęcie wiecznej miłości. Chłopak chce przekonać prestidigitatora do użycia czaru na jego rodzicach i zapobiec w ten sposób ich rozwodowi. Wspaniały plan jedenastolatka nie będzie jednak łatwy w realizacji…

Bo czy serca dorosłych są w stanie otworzyć się na magię?

Fabuła powieści prowadzona jest z dwóch perspektyw czasowych. Historia młodości Wielkiego Zabbatiniego osadzona przed wybuchem drugiej wojny światowej przeplata się ze współczesnością, w której Max Cohn chce odnaleźć słynnego niegdyś czarodzieja. Od pierwszych stron wiedziałam, że ta książka z każdym rozdziałem będzie coraz bardziej wciągająca i że warto czekać na jej koniec. Intuicja mnie nie zawiodła i zakończenie pozostawiło mnie drżącą z emocji. Przeczuwałam, że koniec będzie dobry, ale nie spodziewałam się aż takiego wzruszenia. Tym bardziej, że styl pisania autora jest raczej prosty z trochę sarkastycznym humorem i naprawdę przyjemnie się go czytało. Może to uśpiło moją czytelniczą czujność i dlatego ostatnie strony powieści przewracałam ze szklistymi oczami.

„Trik” to książka niezwykła, a piękno tej historii możemy w pełni docenić poznając jej zakończenie. Przyznaję, że początek czasami mnie zniechęcał, a bohaterowie irytowali. Wielki Zabbatini odrzucał mnie swoją postawą, a rodzice Maxa wydawali się niedojrzali emocjonalnie. W tym wszystkim najbardziej mi było szkoda chłopca, który w swej dziecięcej naiwności wierzył, że magia naprawdę pogodzi skłóconych rodziców. Lecz tak jak wspominałam wcześniej, podążałam za swą czytelniczą intuicją i książki nie spisałam na straty. Ta historia sprawiła, że uwierzyłam w magię, ale taką, która jest manifestacją dobra będącego w każdym, nawet w najbardziej zatwardziałym ludzkim sercu.

Debiut Emanuela Bergmanna uważam za bardzo udany i na pewno będę śledzić jego karierę pisarską. Książka nie jest gruba (350 stron) i można ją przeczytać w dwa wieczory. Gwarantuję, że będzie to niezapomniana lektura.

„Trik” Emanuela Bergmanna opowiada historię mieszkającego w Los Angeles Maxa Cohna, któremu trzy tygodnie przed jedenastymi urodzinami zawalił się świat. Jego rodzice oświadczyli, że się rozwodzą. Chłopiec nie mogąc się z tym pogodzić, postanawia uratować miłość mamy i taty dzięki najpotężniejszej znanej mu mocy - magii.

Max wyrusza na poszukiwania czarodzieja znanego...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Małe miasteczko nad brzegiem Missisipi pełne zabytkowych domów. W jednym z nich wydarzyła się tragedia, jeden z nich jest milczącym świadkiem rodzinnego dramatu - rezydencja Arrowood.

Laura McHugh w „Rezydencji” przenosi czytelnika do Keokuku - małego miasteczka w stanie Iowa. To miejsce pełne historii kryjących się w starych domach i rodzin mieszkających tam od pokoleń. Najokazalszą siedzibą w miasteczku jest ta należąca do rodziny Arrowoodów, która przed laty została naznaczona straszną tragedią - zaginięciem dwuletnich bliźniaczek. Dziewczynek nigdy nie odnaleziono.

Przybycie Arden Arrowood do Keokuku zaburza spokój jego mieszkańców i na jaw zaczynają wychodzić skrywane przez nich sekrety. Część z nich wiąże się ze sprawą zaginionych dziewczynek (sióstr Arden).

W „Rezydencji” jest wszystko, co przyciąga mnie do książki jak magnes: stara posiadłość, rodzinne tajemnice, małe miasteczko i mieszkańcy ze swoimi sekretami. Jednak tym razem to nie wystarczyło, aby książka mi się spodobała. Myślę, że przede wszystkim zabrakło klimatu, który budowałby napięcie w czytelniku i wzbudzał niepewność. Zamiast tego otrzymałam psychologiczne studium Arden - osoby, która prawie przez całe życie zmagała się z traumą związaną z zaginięciem sióstr.

Narracja prowadzona przez główną bohaterkę to mieszanka jej wspomnień i wydarzeń z teraźniejszości. Autorka w ten sposób zostawia okruszki, po których czytelnik ma dojść do końca historii. Zakończenie było dla mnie zaskoczeniem i gdy myślałam, że wiem już co i jak, Laura McHugh daje mi pstryczka w nos. Jednak przez brak odpowiedniego klimatu, nie czułam napięcia w punkcie kulminacyjnym i nie przewracałam stron ze zniecierpliwieniem, aby w końcu poznać prawdę. Po prostu chciałam tę książkę skończyć.

Może miałam za wysokie oczekiwania wobec tego tytułu. Nie ukrywam też, że spodziewałam się zupełnie innej historii, która trzyma w napięciu do ostatniej strony z mrocznym i dusznym klimatem. Ostatecznie jednak to, co przeczytałam nie było wciągające ani porywające i niestety „Rezydencja” mnie w tym względzie rozczarowała.

Małe miasteczko nad brzegiem Missisipi pełne zabytkowych domów. W jednym z nich wydarzyła się tragedia, jeden z nich jest milczącym świadkiem rodzinnego dramatu - rezydencja Arrowood.

Laura McHugh w „Rezydencji” przenosi czytelnika do Keokuku - małego miasteczka w stanie Iowa. To miejsce pełne historii kryjących się w starych domach i rodzin mieszkających tam od pokoleń....

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Ta powieść jest niesamowita pod wieloma względami poczynając od emocji, jakie wywołuje - potrafi rozbawić, wzruszyć, dać nadzieję - i kończąc na języku, jakim została napisana. Miód na moje czytające oczy, takie książki już teraz się rzadko pisze.

Hrabia Rostow to bohater, z którym chciałabym się spotkać. Na pewno rozmawialibyśmy długo, a ja wyszłabym z takiego spotkania bogatsza o wiedzę i mądrości potrzebne do bycia po prostu dobrym człowiekiem.

Ta powieść jest niesamowita pod wieloma względami poczynając od emocji, jakie wywołuje - potrafi rozbawić, wzruszyć, dać nadzieję - i kończąc na języku, jakim została napisana. Miód na moje czytające oczy, takie książki już teraz się rzadko pisze.

Hrabia Rostow to bohater, z którym chciałabym się spotkać. Na pewno rozmawialibyśmy długo, a ja wyszłabym...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Pamiętam, że zaczęłam czytać tę książkę późnym wieczorem. Lubię zatopić się w lekturze przed snem, bo pomaga mi uspokoić rozbiegane myśli i wyciszyć umysł. Jednak tamtego wieczoru źle wybrałam książkę do poduszki. „Wybaczam ci” porwała mnie od pierwszych stron, a akcja z rozdziału na rozdział rozkręcała się coraz bardziej. I naprawdę nie wiem, jak mogłam zasnąć tamtej nocy.

Remigiusz Mróz przenosi nas do Warszawy, gdzie poznajemy Inę i jej męża Rafała oraz Gracjana i jego dziewczynę Julię. Pierwsza para wiedzie raczej spokojne i szczęśliwe życie do momentu, gdy Ina odkrywa w facebookowej skrzynce odbiorczej męża wiadomość od nieznanej dziewczyny. „Wybaczam ci” - tylko tyle napisała. Te dwa słowa zapoczątkowują serię dziwnych zdarzeń i rozgrzebują tajemnice, które miały nigdy nie ujrzeć światła dziennego.

Czytając ten tytuł czułam się, jakbym jechała bardzo szybkim samochodem. Autor narzucił takie tempo wydarzeniom, że musiałam wrzucać kolejny bieg, aby nadążyć i dowiedzieć się, co czeka za kolejnym zakrętem. Prawie każdy rozdział kończył się tak, że nie mogłam przerwać czytania i odczuwałam przymus przewrócenia kolejnej strony. Podobało mi się, jak Remigiusz Mróz dawkował akcję czytelnikowi, jakby mówił „no chyba nie odłożysz książki w takim momencie?” A ja się słuchałam.

Zawiódł mnie trochę koniec tej szalonej podróży. Chyba tak nakręciłam się tą szybką jazdą przez fabułę, że liczyłam na wgniatające w fotel zakończenie a wyszło takie… przekombinowane. W tym przypadku zdecydowanie więcej wrażeń dostarczyło mi zbieranie tropów niż ostateczne rozwiązanie wszystkich niewiadomych.

„Wybaczam ci” to moja pierwsza przeczytana książka Remigiusza Mroza i choć jej zakończenie mnie nie usatysfakcjonowało, to z chęcią sięgnę po inne jego tytuły. Szybka jazda z takim autorem bardziej mnie kusi niż odstrasza ;)

Pamiętam, że zaczęłam czytać tę książkę późnym wieczorem. Lubię zatopić się w lekturze przed snem, bo pomaga mi uspokoić rozbiegane myśli i wyciszyć umysł. Jednak tamtego wieczoru źle wybrałam książkę do poduszki. „Wybaczam ci” porwała mnie od pierwszych stron, a akcja z rozdziału na rozdział rozkręcała się coraz bardziej. I naprawdę nie wiem, jak mogłam zasnąć tamtej...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

I stało się. Opuszczam Siedmiorzecze i jego mieszkańców; zostawiam bohaterów, których losy przeżywałam przez ostatnie tygodnie. Teraz potrafię myśleć tylko o jednym: kiedy będzie kolejny tom?

„Syn Cieni” to opowieść Liadan - córki Sorchy - i to z jej perspektywy poznajemy dalsze losy mieszkańców Siedmiorzecza. Ta narratorka ma swoje zdanie, którego nie boi się wyrażać, jest uparta w dążeniu do celu, a gdy jej bliskim grozi niebezpieczeństwo wykazuje się niesamowitą odwagą. I oczywiście ma niezwykły dar do snucia opowieści, który na pewno odziedziczyła po matce. Powieść z taką bohaterką w roli głównej nie może być nudna.

Bardzo polubiłam Liadan, a jej los był dla mnie do samego końca niepewny. Nieczęsto się zdarza, że nie potrafię przewidzieć chociaż jednego elementu historii - tutaj moje domysły zupełnie się nie sprawdziły. Co oczywiście nie oznacza, że nie jestem zadowolona z zakończenia tej książki. Jednak drugi tom zasiał w moim umyśle więcej niepewności i zostawił z niepokojem o niektórych bohaterów… Tym bardziej czekam na kontynuację!

Myślę, że mogłam „Córkę Lasu” i „Syna Cieni” przeczytać szybciej, ale chciałam delektować się tą serią. Uwielbiałam przed zaśnięciem zanurzyć się w głębokim lesie Siedmiorzecza by śledzić poczynania Sorchy i jej bliskich. Zasypiałam wtedy myśląc, co będzie dalej z moimi ulubionymi bohaterami podekscytowana tym, że jutro przeczytam kolejny rozdział. Ja po prostu nie chciałam szybko opuszczać tajemniczych i nieprzeniknionych lasów krainy Erin, w których czułam się tak dobrze.

Nie żegnam się z wami, mieszkańcy Siedmiorzecza, bo wiem, że niedługo znowu zaprosicie mnie do swojego túath.

I stało się. Opuszczam Siedmiorzecze i jego mieszkańców; zostawiam bohaterów, których losy przeżywałam przez ostatnie tygodnie. Teraz potrafię myśleć tylko o jednym: kiedy będzie kolejny tom?

„Syn Cieni” to opowieść Liadan - córki Sorchy - i to z jej perspektywy poznajemy dalsze losy mieszkańców Siedmiorzecza. Ta narratorka ma swoje zdanie, którego nie boi się wyrażać,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Wiedźma, klątwa i młoda dziewczyna, która jako jedyna może odczynić zły czar - to częste elementy każdej starej baśni. Lecz jeśli osadzimy je w gęstych lasach średniowiecznej Irlandii, dodamy czarowny lud z celtyckich wierzeń, zaprawimy konfliktem o ziemie pomiędzy Irlandczykami a Brytami i wpleciemy kontrast między chrześcijaństwem a starą wiarą ludzi z Zielonej Wyspy otrzymamy ją: „Córkę lasu”, pierwszy tom z cyklu o Siedmiorzeczu.

Autorka niespiesznie dozuje akcję czytelnikowi, dzięki czemu ma on czas na poznanie Sorchy (tytułowej Córki Lasu) i jej sześciu braci oraz Siedmiorzecza - ich rodzinnego domu. Jednak im więcej dowiadujemy się o głównej bohaterce i jej rodzinie, tym bardziej nas później boli ich nieszczęście. Klątwa rzucona na braci Sorchy nie tylko rozdziela zżyte rodzeństwo, ale obarcza bohaterkę ciężkim zadaniem. Utkanie sześciu koszul z kłującej gwiazdnicy i znoszenie swojego bólu w całkowitym milczeniu, to warunki jakie musi spełnić dziewczyna, aby uratować swych braci. W czasie wypełniania tego zadania Sorcha doświadczy wielu okrucieństw z rąk ludzi, a czytelnikowi zadrży serce ze złości i z bezsilności. I nie raz będziecie pytać bohaterkę w myślach: „ile jeszcze jesteś w stanie znieść, Córko Lasu?”.

Jakże inna jest ta powieść od wszystkiego, co do tej pory czytałam. Przede wszystkim dlatego, że jest ona retellingiem baśni o sześciu braciach zaklętych w łabędzie i ich siostrze, która jako jedyna może złamać ten czar. Moim zdaniem Juliet Marillier opowiedziała na nowo tę historię po mistrzowsku. Nie doczekacie się tutaj wielkich zwrotów akcji, epickich walk czy szybkiego tempa. Zamiast tego Sorcha złapie was za rękę i poprowadzi w głąb gęstego lasu opowiadając swoją historię. Będziecie iść za nią jak zaczarowani, aby doświadczać jej bólu i cierpienia; aby podziwiać jej odwagę i cierpliwość. Nie zboczycie z tej ścieżki, bo jej opowieść zawładnie wami do ostatniej strony.

Wiedźma, klątwa i młoda dziewczyna, która jako jedyna może odczynić zły czar - to częste elementy każdej starej baśni. Lecz jeśli osadzimy je w gęstych lasach średniowiecznej Irlandii, dodamy czarowny lud z celtyckich wierzeń, zaprawimy konfliktem o ziemie pomiędzy Irlandczykami a Brytami i wpleciemy kontrast między chrześcijaństwem a starą wiarą ludzi z Zielonej Wyspy...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Lubicie słuchać historii z Waszego dzieciństwa? Z czasów, których nie możecie pamiętać, bo byliście zbyt mali?

Ja bardzo lubię opowieści mojej babci i mamy. Ich wspomnienia z mojego dzieciństwa i moich sióstr zawsze bawią wszystkich członków rodziny szczególnie, jeśli dotyczą tego co przeskrobałyśmy. I pomimo tego, że słyszałam te opowieści setki razy, to nigdy nie przestanę ich lubić. Bo między wierszami, między subtelnymi zmianami intonacji głosu, między spojrzeniami rzucanymi na mnie ukradkiem wyczytuję coś najważniejszego - jak bardzo jestem kochana.

Teraz wyobraźcie sobie osobę, która nie ma takich historii. Nie ma nikogo, kto mógłby jej snuć opowieści o dzieciństwie, bo nie wie skąd jest i jakie są jej korzenie. W jej życiorysie brakuje tej najważniejszej historii - historii narodzin.

„Trzynasta opowieść” to dzieje rodziny Angelfieldów oraz ich posiadłości, gospodyni, ogrodnika, guwernantki, lekarza. To historie często smutne, pełne krzywd i cierpienia, dotykające najmroczniejszych zakamarków ludzkiej duszy. To opowieść o tym, jak silne potrafi być w człowieku pragnienie poznania swoich korzeni i do czego może doprowadzić ich odkrycie. Bo należy pamiętać, że prawda potrafi być okrutna.

Przez prawie całą książkę czułam się, jakbym siedziała obok Margaret, której pani Winter opowiadała losy Angelfieldów. Autorka po raz kolejny sprawiła, że przepadłam w klimacie jej powieści. Antykwariat ojca Margaret, ogród Johna Diga czy posiadłość Angelfieldów - oczami wyobraźni zwiedziłam wszystkie te miejsca.

Tę książkę czytałam dla czystej przyjemności chłonięcia słowa. Dla mnie styl pisania Diane Setterfield to uczta dla oczu i wyobraźni. Polecam wszystkim spragnionym klimatu gotyckiej powieści.

Lubicie słuchać historii z Waszego dzieciństwa? Z czasów, których nie możecie pamiętać, bo byliście zbyt mali?

Ja bardzo lubię opowieści mojej babci i mamy. Ich wspomnienia z mojego dzieciństwa i moich sióstr zawsze bawią wszystkich członków rodziny szczególnie, jeśli dotyczą tego co przeskrobałyśmy. I pomimo tego, że słyszałam te opowieści setki razy, to nigdy nie...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

„Magda zamknęła książkę z szeroko otwartymi oczami. «Jak to mogło się tak skończyć?!» zadała pytanie okładce, na której na czarnym rumaku z rozpalonym mieczem w ręku siedział Vuko Drakkainen. Ale on nie mógł jej odpowiedzieć. Jeszcze nie teraz.”

Kto by pomyślał, że połączenie sci-fi i fantastyki tak przypadnie mi do gustu. Losy Vuko pochłonęły mnie od pierwszych stron i przez prawie całą historię pytałam w myślach „no i co ty teraz zrobisz Drakkainen?” Jeśli miałabym napisać w kilku słowach, co mnie tak przyciągało do PLO to byłaby to zwykła ciekawość głównego bohatera (jaką decyzję podejmie? Jakie będą jej konsekwencje?). Bo przyznam się Wam, że Vuko przez prawie całą książkę był mi obojętny. Nie czułam do niego ani sympatii, ani złości, ani mu kibicowałam i ani mu nie sprzyjałam. Byłam raczej ciekawskim obserwatorem jego poczynań. Miałam taką uczuciową pustynię aż do ostatniego rozdziału, a kiedy w końcu zaczęłam go lubić i trzymać jego stronę musiałam przeczytać te straszne słowa: „Koniec tomu pierwszego”.

Pierwsza księga „Pana Lodowego Ogrodu” była dla mnie niezwykłą, często straszną, ale przede wszystkim wciągającą podróżą po Midgaardzie. Jej zakończenie dostarczyło mi więcej pytań niż odpowiedzi a że losy Vuko od teraz nie są mi obojętne, odliczam godziny do pojawienia się nowego wydania drugiego tomu PLO.

„Magda zamknęła książkę z szeroko otwartymi oczami. «Jak to mogło się tak skończyć?!» zadała pytanie okładce, na której na czarnym rumaku z rozpalonym mieczem w ręku siedział Vuko Drakkainen. Ale on nie mógł jej odpowiedzieć. Jeszcze nie teraz.”

Kto by pomyślał, że połączenie sci-fi i fantastyki tak przypadnie mi do gustu. Losy Vuko pochłonęły mnie od pierwszych stron i...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Pijemy ją codziennie. Z mlekiem, śmietanką, z cukrem, z syropem, z przyprawami, czarną. Do śniadania, przy czytaniu, podczas przerwy w pracy. Pijemy ją, aby dodać sobie energii lub po prostu dla smaku. Kawa jest nieodłącznym elementem życia dla większości z nas, ale jak dużo o niej wiemy? Postanowiłam zweryfikować swoją wiedzę z książką Jonathana Morrisa i okazało się, że bardzo mi daleko do kawowego omnibusa.

“Kawa. Historia napoju, który zdobył świat” to encyklopedia kawy. Autor potraktował temat bardzo kompleksowo opisując drogę ziarna kawy od plantacji do naszej filiżanki. Nie zabrakło też historii tego napoju - kiedyś pity tylko przez muzułmanów, dzisiaj już na całym świecie.

W książce szeroko omówione zostały między innymi:
odmiany kawy i sposoby jej uprawiania;
- procesy obróbki ziaren;
- początki jej spożywania;
- funkcjonowanie światowego biznesu kawowego;
- kultura picia kawy kiedyś i dziś.

Jonathan Morris jest profesorem historii współczesnej i czytając jego książkę miałam wrażenie, jakbym studiowała podręcznik z “kawologii”. Ten tytuł bardzo rzetelnie przedstawia historię czarnego napoju obfitując w daty, okresy, wojny, konflikty. Autor dokładnie i szczegółowo opisał rodzaje ziaren, sposoby ich uprawy, politykę działania kawowych plantacji, metody sprzedaży i transportu ziaren. Na końcu lektury znajdziecie nawet przepisy na ciasto kawowe czy lody. To wszystko czyni z tej książki naprawdę solidną encyklopedię o najpopularniejszym napoju na świecie.

Minusem dla mnie był naukowy styl pisania Jonathana Morrisa - naprawdę się czułam jakbym czytała podręcznik. W trakcie lektury liczyłam na jakąś ciekawą anegdotę, jakiś smaczek z kawowego biznesu, historię konfliktu opisaną z zacięciem - niestety tego nie było.

Uważam, że każdy kawoholik powinien sięgnąć po “Historię kawy”, bo na rynku wydawniczym nie ma chyba innego tytułu, tak kompleksowo opisującego najlepszy napój na świecie (według mnie :P). Polecam!

Pijemy ją codziennie. Z mlekiem, śmietanką, z cukrem, z syropem, z przyprawami, czarną. Do śniadania, przy czytaniu, podczas przerwy w pracy. Pijemy ją, aby dodać sobie energii lub po prostu dla smaku. Kawa jest nieodłącznym elementem życia dla większości z nas, ale jak dużo o niej wiemy? Postanowiłam zweryfikować swoją wiedzę z książką Jonathana Morrisa i okazało się, że...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Pewnie większość z Was zna C.S. Lewisa jako autora „Opowieści z Narnii”. Zanim jednak w 1950 roku miliony czytelników odnajdzie przejście do Narnii w starej szafie, to wcześniej (1942) światło dzienne ujrzą „Listy starego diabła do młodego”.

O czym mogą pisać diabły i dlaczego w ogóle sięgnęłam po taką korespondencję?

Książkę przeczytałam z polecenia, a intrygujący tytuł tylko podsycił we mnie żądzę zatopienia się w jej kartach. Każdy list to odpowiedź starego diabła Krętacza na sprawozdania przesyłane mu przez jego siostrzeńca Piołuna. Doświadczony w kuszeniu Krętacz daje rady młodszemu pobratymcowi, jak skutecznie zwodzić człowieka (Pacjenta) i mącić mu w głowie tak, aby sprowadzić na jego duszę wieczne potępienie.

Jeśli potraktowałabym tę lekturę dosłownie to napisałabym, że jest to bardzo dobry poradnik o tym, jak prowadzić życie pełne obłudy, pychy, nienawiści, chciwości, niezaspokojonych żądz. W rzeczywistości są to jednak filozoficzne rozważania o ludzkiej naturze - o tym, do jakich konsekwencji może doprowadzić pielęgnowanie w sobie „ciemnej strony mocy”.

Książka jest krótka (237 stron) jednak przyznaję, że treść czasami była trudna w odbiorze i lektura mi się dłużyła. Krętacz w swoich listach używa często tak wysublimowanego języka i takiej konstrukcji zdań, że nie raz musiałam zatrzymać się dłużej przy jakimś akapicie by zrozumieć, co autor miał na myśli. Jednak nie mogę przez to napisać, że jest to tytuł niegodny polecenia - jest i na pewno wielu z Was ma na swoim koncie takie książki, które pomimo trudności w odbiorze zostawiły w Was pewien ślad i chęć do dalszych rozważań.

W końcowym postscriptum C.S. Lewis wspomina, że wielokrotnie był zachęcany do uzupełnienia pierwotnie napisanych „Listów” jednak nigdy tego zrobił, gdyż pisanie z perspektywy diabolicznej to zbyt duży wysiłek duchowy. Daje to mi nadzieję, że całkowite przyjęcie takiej postawy jest jeszcze trudniejsze w życiu.

Pewnie większość z Was zna C.S. Lewisa jako autora „Opowieści z Narnii”. Zanim jednak w 1950 roku miliony czytelników odnajdzie przejście do Narnii w starej szafie, to wcześniej (1942) światło dzienne ujrzą „Listy starego diabła do młodego”.

O czym mogą pisać diabły i dlaczego w ogóle sięgnęłam po taką korespondencję?

Książkę przeczytałam z polecenia, a intrygujący tytuł...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Oglądaliście pokemony, Dragon Balla? Graliście w Pac-Mana, Super Mario? A może nie rozstawaliście się z Gameboyem albo Walkmanem?

Na pewno nie znajdzie się nikt, kto by nie słyszał o chociaż jednej z powyższych rzeczy a śmiem twierdzić, że chociaż z jedną z nich miał do czynienia. Z tego miejsca przyznam się Wam, że w dzieciństwie namiętnie oglądałam “Czarodziejkę z Księżyca”, miałam piórnik z Hello Kitty i rysowałam siostrom pokemony za 2 zł, z którymi zresztą dwa duże plakaty mam do dziś :D

“Czysty wymysł” to pozycja, której brakowało na rynku wydawniczym - książki opisującej fenomen japońskiej popkultury i jej wpływu na wyobraźnię milionów ludzi na całym świecie. Matt Alt (amerykański dziennikarz mieszkający w Tokio) oprowadza czytelnika po Japonii rozpoczynając podróż od roku 1945 a kończąc na drugiej dekadzie XXI wieku. Poznajemy różne oblicza kraju kwitnącej wiśni - od poharatanego, wyniszczonego wojną państwa do stolicy najnowocześniejszych technologii.

To kolejna książka napisana przez dziennikarza, której czytanie przypominało mi lekturę naprawdę dobrego artykułu i sprawiało ogromną przyjemność. Autor przybliża nam historie najbardziej rozpoznawalnych franczyz i towarów eksportowych Japonii, z których dowiemy się m.in. jak powstała Hello Kitty, jak “pokemania” ogarnęła cały świat i czym jest “efekt Walkmana”. Jednak za każdą znaną postacią i znanym sprzętem elektronicznym stoją ludzie i im także Matt Alt poświęca karty swej książki, przedstawiając twórców Hello Kitty, założycieli Sony czy Super Mario. Nie mogło także zabraknąć opowieści o takich japońskich znakach firmowych jak anime czy manga - im również autor poświęca sporą część książki przedstawiając pierwszych rysowników i animatorów.

Chociaż Japonia ma niemało problemów, to pomimo targających ten kraj bolączek magia nie opuściła Japończyków i wciąż miliony ludzi chce czerpać z ich kultury garściami. Ta książka to popkulturowa bomba wiedzy i tytuł obowiązkowy dla każdego geeka, otaku czy po prostu kulturomaniaka ;)

Oglądaliście pokemony, Dragon Balla? Graliście w Pac-Mana, Super Mario? A może nie rozstawaliście się z Gameboyem albo Walkmanem?

Na pewno nie znajdzie się nikt, kto by nie słyszał o chociaż jednej z powyższych rzeczy a śmiem twierdzić, że chociaż z jedną z nich miał do czynienia. Z tego miejsca przyznam się Wam, że w dzieciństwie namiętnie oglądałam “Czarodziejkę z...

więcej Pokaż mimo to