rozwiń zwiń

Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz
Okładka książki O dziewczynce, która chciała ocalić książki Lisa Aisato, Klaus Hagerup
Ocena 7,9
O dziewczynce,... Lisa Aisato, Klaus ...

Na półkach: ,

Co się dzieje z książkami z biblioteki, których nikt nie chce czytać? Zostają usunięte i zapomniane. To smutne, zwłaszcza dla autora książki. Bo gdyby ktoś ją przeczytał, może by się w niej zakochał. Może, jak główna bohaterka powieści, namówiłby do jej przeczytania rodzinę, znajomych, mieszkańców miasta, a w konsekwencji cały świat poznałby "nowy" wspaniały tytuł.

Co się dzieje z książkami z biblioteki, których nikt nie chce czytać? Zostają usunięte i zapomniane. To smutne, zwłaszcza dla autora książki. Bo gdyby ktoś ją przeczytał, może by się w niej zakochał. Może, jak główna bohaterka powieści, namówiłby do jej przeczytania rodzinę, znajomych, mieszkańców miasta, a w konsekwencji cały świat poznałby "nowy" wspaniały tytuł.

Pokaż mimo to


Na półkach:

Kumulację poznałam od… trochę innej strony. Byłam jej redaktorką, która robiła wszystko, aby wyłapać każdą literówkę, brak przecinka, czy usunąć zbędne imiesłowy. A mimo to ta lektura sprawiła mi ogromną radość czytelniczą.
…………………
Jak dobrze wiecie, nie często sięgam po horrory, a właśnie w takim klimacie utrzymana jest Kumulacja. Tak naprawdę to nie typowa powieść, a zbiór trzech opowiadań, które pięknie łączną nam się w całość za sprawą głównego bohatera – niezwykle uroczego Azjaty, specjalisty od zjawisk paranormalnych, bo to właśnie one są przedmiotem opowiadań: kumulacji cierpień, gniewu i nienawiści. Ostatnie z nich zostało napisane stosunkowo późno w porównaniu do dwóch pierwszych i tę różnicę widać. Opowiadanie jest zdecydowanie dłuższe, bardziej wnikliwe i ma to, czego zabrakło mi w dwóch pierwszych. Jest po prostu lepiej dopracowane, choć mocno od swoich poprzedników nie odstaje.
Każda strona budziła we mnie pewnego rodzaju lęk, uczucie niepokoju, może nawet dyskomfortu w pozytywnym tego słowa znaczeniu. Co najważniejsze – wzbudzało niesamowitą ciekawość, co będzie dalej. Czy głównemu bohaterowi uda się pokonać siły zła.
Jeśli tak jak ja, unikacie horrorów, bo później każde skrzypnięcie podłogi wywołuje u was palpitacje serca, nie obawiajcie się tego przy tej powieści. Może ze względu na wschodnich bohaterów ta akcja wydawała się być bardziej odległa, mniej rzeczywista, zamknięta wyłącznie na kartach tej książki.
Nieodzowny plus tych opowiadań – niezwykły klimat, który wręcz hipnotyzował. Minus – zabrakło mi głównie w dwóch pierwszych rozbudowania świata przedstawionego, profilu psychologicznego bohaterów… po prostu było tego dla mnie za mało. Czy sięgnęłabym po kolejne opowiadania z tego uniwersum? Oczywiście. Z wielką chęcią zanurzyłabym się ponownie w przygody Keisuke Kurokawy.

Kumulację poznałam od… trochę innej strony. Byłam jej redaktorką, która robiła wszystko, aby wyłapać każdą literówkę, brak przecinka, czy usunąć zbędne imiesłowy. A mimo to ta lektura sprawiła mi ogromną radość czytelniczą.
…………………
Jak dobrze wiecie, nie często sięgam po horrory, a właśnie w takim klimacie utrzymana jest Kumulacja. Tak naprawdę to nie typowa powieść, a...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Kumulację poznałam od… trochę innej strony. Byłam jej redaktorką, która robiła wszystko, aby wyłapać każdą literówkę, brak przecinka, czy usunąć zbędne imiesłowy. A mimo to ta lektura sprawiła mi ogromną radość czytelniczą.
…………………
Jak dobrze wiecie, nie często sięgam po horrory, a właśnie w takim klimacie utrzymana jest Kumulacja. Tak naprawdę to nie typowa powieść, a zbiór trzech opowiadań, które pięknie łączną nam się w całość za sprawą głównego bohatera – niezwykle uroczego Azjaty, specjalisty od zjawisk paranormalnych, bo to właśnie one są przedmiotem opowiadań: kumulacji cierpień, gniewu i nienawiści. Ostatnie z nich zostało napisane stosunkowo późno w porównaniu do dwóch pierwszych i tę różnicę widać. Opowiadanie jest zdecydowanie dłuższe, bardziej wnikliwe i ma to, czego zabrakło mi w dwóch pierwszych. Jest po prostu lepiej dopracowane, choć mocno od swoich poprzedników nie odstaje.
Każda strona budziła we mnie pewnego rodzaju lęk, uczucie niepokoju, może nawet dyskomfortu w pozytywnym tego słowa znaczeniu. Co najważniejsze – wzbudzało niesamowitą ciekawość, co będzie dalej. Czy głównemu bohaterowi uda się pokonać siły zła.
Jeśli tak jak ja, unikacie horrorów, bo później każde skrzypnięcie podłogi wywołuje u was palpitacje serca, nie obawiajcie się tego przy tej powieści. Może ze względu na wschodnich bohaterów ta akcja wydawała się być bardziej odległa, mniej rzeczywista, zamknięta wyłącznie na kartach tej książki.
Nieodzowny plus tych opowiadań – niezwykły klimat, który wręcz hipnotyzował. Minus – zabrakło mi głównie w dwóch pierwszych rozbudowania świata przedstawionego, profilu psychologicznego bohaterów… po prostu było tego dla mnie za mało. Czy sięgnęłabym po kolejne opowiadania z tego uniwersum? Oczywiście. Z wielką chęcią zanurzyłabym się ponownie w przygody Keisuke Kurokawy.

Kumulację poznałam od… trochę innej strony. Byłam jej redaktorką, która robiła wszystko, aby wyłapać każdą literówkę, brak przecinka, czy usunąć zbędne imiesłowy. A mimo to ta lektura sprawiła mi ogromną radość czytelniczą.
…………………
Jak dobrze wiecie, nie często sięgam po horrory, a właśnie w takim klimacie utrzymana jest Kumulacja. Tak naprawdę to nie typowa powieść, a...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

https://www.instagram.com/p/CWoDOKYg9xn/

Po przeczytaniu jednej serii od Kristy Bromberg stwierdziłam, że wszystkie jej książki biorę w ciemno. Po przeczytaniu ponad 400-stronnicowej cegiełki, podtrzymuję to zdanie. Bez zastanawiania się kupię wszystko, co wyjdzie spod jej pióra. A co sprawiło, że książka, którą czytałam kilka miesięcy, tak mnie ostatecznie urzekła?

Pierwszym powodem i najważniejszym jest niezwykle lekkie, ale barwne, emocjonalne pióro autorki. Zdania dynamiczne, dialogi budujące napięcie, chwilami wzruszające, chwilami zabawne. Nie czytałam jeszcze żadnej książki, która jednym zdaniem potrafiłaby mnie rozkochać w całości.

Po drugie – niezwykłe wyczucie stosowności. Książki Bromberg balansują na granicy romansu i erotyku. Nie należy jednak ona do autorek, które bałyby się wplatać do fabuły sceny seksu i je opisywać, ale nie jest też przesadna w drugą stronę – nie wpycha bohaterów do łóżka na co drugiej stronie. Nie jestem w stanie Wam teraz powiedzieć, jak często podczas tych 400 stron zbliżyła fizycznie do siebie głównych bohaterów, ale to właśnie udowadnia, że te sceny ani trochę nie rażą i nie odstają – współgrają z ich emocjonalną relacją. ❤

No i na koniec opowiem o zakończeniu – ostatnie 50 stron połknęłam, bo właśnie wtedy zaczęła się akcja pełną parą, K. Bromberg wywołała u mnie podczas tej końcówki wszystkie możliwe emocje. Strach, ból, załamanie, nadzieję, radość, wzruszenie. Przeczytałam ostatnie zdanie z uśmiechem na twarzy, ale równocześnie z bólem w sercu – bo chciałam jeszcze!
W skrócie: przystojny ranczer, silna kobieca bohaterka, przepiękna miłość i jedno kłamstwo, które wszystko może zniszczyć w kilka sekund. Jeśli to Was nie przekonuje, a jesteście fanami romansów, zaufajcie mi na słowo – K. Bromberg jest pewniakiem.

https://www.instagram.com/p/CWoDOKYg9xn/

Po przeczytaniu jednej serii od Kristy Bromberg stwierdziłam, że wszystkie jej książki biorę w ciemno. Po przeczytaniu ponad 400-stronnicowej cegiełki, podtrzymuję to zdanie. Bez zastanawiania się kupię wszystko, co wyjdzie spod jej pióra. A co sprawiło, że książka, którą czytałam kilka miesięcy, tak mnie ostatecznie...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Największym atutem tej książki jest zakończenie, które dosłownie wbija w fotel. Nie można jednak zapominać o równie dobrym stylu pisania, który sprawia, że nie da się tak po prostu jej odłożyć bez przeczytania "jeszcze jednej strony". Każda z postaci miała jakieś swoje psychologiczne zaplecze, co sprawiało, że zaczęliśmy współczuć głównemu bohaterowi, który przecież bezczelnie zdradzał swoją żonę. Naprawdę dobra pozycja dla miłośników thrillerów psychologicznych.

Największym atutem tej książki jest zakończenie, które dosłownie wbija w fotel. Nie można jednak zapominać o równie dobrym stylu pisania, który sprawia, że nie da się tak po prostu jej odłożyć bez przeczytania "jeszcze jednej strony". Każda z postaci miała jakieś swoje psychologiczne zaplecze, co sprawiało, że zaczęliśmy współczuć głównemu bohaterowi, który przecież...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Był sobie ciemny, mroczny las… A w tym ciemnym, mrocznym lesie był sobie ciemny, mroczny dom… A w tym ciemnym, mrocznym domu dzieci opowiadały sobie UPIORNE opowieści po zmroku.

A przynajmniej takie było założenie twórcy książki Alvina Schwartza, który swoje pięć minut sławy zyskał w ubiegłym roku, podczas premiery ekranizacji jego powieści. Jeśli powieścią jego twórczość można nazwać. Chwileczkę, czy to w ogóle można nazwać twórczością? No w jakimś stopniu tak, chociaż nie oczekujcie po niej nic oryginalnego. Czytając ją miałam wrażenie, że jem odgrzewany kotlet. I to wcale nie po to, żeby przekształcić je na zupełnie inne, lepsze danie. Można zjeść ją szybko, najeść się, ale nasze kubki smakowe wcale nie znajdą się w siódmym niebie.


Całość recenzji znajdziesz na: https://interpretatorka.blogspot.com/

Był sobie ciemny, mroczny las… A w tym ciemnym, mrocznym lesie był sobie ciemny, mroczny dom… A w tym ciemnym, mrocznym domu dzieci opowiadały sobie UPIORNE opowieści po zmroku.

A przynajmniej takie było założenie twórcy książki Alvina Schwartza, który swoje pięć minut sławy zyskał w ubiegłym roku, podczas premiery ekranizacji jego powieści. Jeśli powieścią jego twórczość...

więcej Pokaż mimo to

Okładka książki Energia. Książka z okienkami. Sprawdźcie sami... Peter Allen, Alice James
Ocena 6,5
Energia. Książ... Peter Allen, Alice ...

Na półkach: , ,

Ostatnimi czasy wydawcy książek dla dzieci, pedagogowie, rodzice i autorzy robią wszystko, żeby połączyć dwie wartości jakimi jest czytanie książek samych w sobie i edukacja przez zabawę. Prześcigają się oni w pomysłach i formach, żeby tylko dziecko sięgnęło po książek, zamiast telefon, tablet czy inne technologiczne nowości. W nowych książeczkach nie brakuje więc kolorowych obrazków, czy elementów interakcyjnych, z którymi dzieci coś będą mogły zrobić, żeby zająć nie tylko oczy, ale także ręce, kiedy spod ich palców zniknie klawiatura czy dżojstik. I zapewne z takiego właśnie założenia powstała książka „Energia. Książka z okienkami. Sprawdźcie sami…”
Książka ta jest również ukłonem w stronę rodziców, którym dzieci zadają na dzień niezliczoną ilość pytań a dlaczego? Nieraz są to pytania, na które odpowiedzi najzwyczajniej nie znamy. Jeśli chodzi o tematykę energii, sama musiałam wiele razy odpowiedzieć „Nigdy się nad tym nie zastanawiałam, nie mam pojęcia. Sprawdzimy to”. I ta pozycja na wiele z nich mi odpowiedziała, tak więc nie tylko dzieci mogą się z niej czegoś nauczyć ;)

Na początku znajdziemy spis treści, gdzie w dość logiczny sposób podzielone są zagadnienia związane z energią. Czym jest energia, gdzie ją znajdziemy, jakie są jej źródła, jak się zmieniała na przestrzeni lat… A wszystkie te zagadnienia okraszone barwnymi ilustracjami, które w jakimś stopniu tworzą historyjkę obrazkową. Jest na nich ciąg przyczynowo-skutkowy. Można na ich podstawie prześledzić, wraz z dopisanymi komentarza, o co tak naprawdę chodzi z tą energią. Dzieci jednak zdecydowanie nie będą się nudzić, bo we wnętrzu najdziemy ponad 60 okienek, pod którymi kryją się ciekawostki i zadane nam pytania. Ponadto są tu rozkładane strony, dzięki którym wyjdziemy z historyjką poza ramy formatu książki.

Forma książki sugeruje, że jest ona przeznaczona dla dzieci mniej więcej w wieku 7-8 lat. Czytając ją jednak, napotkałam zagadnienia takie jak energia kinetyczna, energia potencjalna, energia odżywcza, kopalnia odkrywkowa. I ani jednego wyjaśnienia czym one właściwie są. Czy nie dało się tego przedstawić w prostszy sposób? Obawiam się, że dziecko w tym wieku, nie za bardzo będzie wiedziało gdzie przykleić powyższe zwroty, przez co przekaz nie do końca może być zrozumiały, a przecież tutaj to on jest najważniejszy.

Strony książki przypominają mapy myśli, gdzie wszystkiego jest pełno, podane jest to ogólnikowo, ale logiczne jest chyba tylko dla autora. Zanim usiądzie się do wspólnego czytania z dzieckiem, najlepiej samemu dobrze zaznajomić się z treścią, żeby wiedzieć w jaki sposób mu o tym opowiedzieć. Czytanie każdego obrazka po kolei nie ma sensu: po pierwsze, pogubicie się przy pierwszych pięciu, które niby są oznaczone strzałkami, ale jest tak wiele odnóg, że ciężko będzie opowiedzieć to w sposób linearny, bez dygresji, na których dzieci mogą zacząć tracić główny wątek. Informacji na jednej stronie, jak i elementów obrazkowych jest zbyt wiele, są one nieprzejrzyste i trochę chaotyczne. Wzrok sam ucieka w inne miejsca i nie ma możliwości skupienia się na jednej najważniejszej dla danego tematu kwestii. Całość zamknięta jest na piętnastu stronach. Czy nie lepiej byłoby zrobić to w obszerniejszej, może mniej ekonomicznej, ale bardziej klarownej wersji?

Całość recenzji znajdziecie na blogu: https://interpretatorka.blogspot.com/2019/12/skad-sie-bierze-energia-czyli-recenzja.html#more

Ostatnimi czasy wydawcy książek dla dzieci, pedagogowie, rodzice i autorzy robią wszystko, żeby połączyć dwie wartości jakimi jest czytanie książek samych w sobie i edukacja przez zabawę. Prześcigają się oni w pomysłach i formach, żeby tylko dziecko sięgnęło po książek, zamiast telefon, tablet czy inne technologiczne nowości. W nowych książeczkach nie brakuje więc...

więcej Pokaż mimo to

Okładka książki Macho. Instrukcja obsługi Artur Górski, Andrzej Gryżewski
Ocena 7,6
Macho. Instruk... Artur Górski, Andrz...

Na półkach:

Sztuka kochania wywołała falę kontrowersji wśród czytelników w 1989 roku. Sztuka obsługi penisa, wywodząca się właśnie z pomysłu Michaliny Wisłockiej, ale skierowanej raczej do męskiego grona, a może zwracająca uwagę na męskie potrzeby, zaistniała w 2018. Rok później przyszedł czas na nową powieść twórcy wyżej wspomnianej książki. Tym razem jest to Instrukcja obsługi macho. I nie wiem, z czego wynika ten fakt, ale mało kto w ogóle o niej słyszał, choć wydana została w wydawnictwie dość popularnym, na dodatek w bardzo ładnej i estetycznej formie.


Nie mogę jednak zapomnieć o tym, że jest to książka autorstwa dwóch panów. Oprócz seksuologa, Andrzeja Gryżewskiego, do jej tworzenia włączył się również Artur Górski – dziennikarz, historyk, a także autor głównie znany z serii książek o polskiej przestępczości, służbach specjalnych i mafii. Połączyli swoje siły i wspólnie stworzyli coś, co niestety tylko w teorii miało być instrukcją. Wyszedł z tego zwyczajny, choć na wysokim poziomie, wywiad.

W książce nie znajdziemy ogólnych faktów. Nie dostaniemy żadnej recepty, ani nawet zdefiniowanego pojęcia Macho. Nic z rozmowy nie jest wyszczególnione. Nie będzie tu cytatów wartych zapamiętania, które można użyć, kiedy stanie się twarzą w twarz z takowym samcem alfa. Takowym, bo jest on nim tylko z postawy, którą chce się upodobnić do prawdziwego przywódcy. Zrobi wszystko, żeby być na szczycie, żeby go podziwiano, a kobiety ustawiały się do niego w kolejkę. A skoro z całości książki wynika taki pejoratywny wniosek, dlaczego płeć żeńska dalej daje się na to nabrać? W tej instrukcji panie nie znajdą odpowiedzi, jak nie złapać się w pułapkę maczyzmu. Za to przedstawiony zostanie jej macho w najprawdziwszej postaci wraz ze stwierdzeniem, że większość to tylko podrabiańcy, którzy rzeczywiście wcale tak świetnie nie radzą sobie ze swoją seksualnością. Nie zmienia to jednak faktu, że samo takie złudzenie jest na tyle pociągające, że wszystkie wady przestają mieć dla nich znaczenie. Dla nich, czyli dla partnerek samców alfa, chociaż takie związki zazwyczaj dobrze się nie kończą.

Czego mi zabrakło? Wiedzy bardziej naukowej. Konsekwencji wiązania się z osobnikiem macho. Kwestii psychologicznych, połączeń przyczynowo-skutkowych. Większego uogólnienia. Publikacja ta opierała się bowiem na przykładach. Na poszczególnych grupach macho i tym, jakie są zasady ich działania. Do czego najczęściej to się sprowadzało? Do tego, że ci panowie może i mają najlepszy samochód na dzielnicy, chodzą wyprostowani z dumnie podniesioną głową, nie oszczędzają na swoich partnerkach i nie stronią od ryzyka, ale tak naprawdę mimo wielu kochanek mają problemy z potencją, brak im pewności siebie i najchętniej to w ogóle nie wychodziliby z domu, żeby iść na pokaz walki bokserskiej, ale chęć pokazania się z jak najlepszej strony jest zbyt silna, więc wychodzą ze swojej strefy komfortu robiąc coś tylko i wyłącznie pod publikę, żeby tylko nie stracić w ich oczach.

Całość recenzji znajdziecie tutaj: http://interpretatorka.blogspot.com/2019/12/o-swiecie-penym-podrabianych-samcow.html

Sztuka kochania wywołała falę kontrowersji wśród czytelników w 1989 roku. Sztuka obsługi penisa, wywodząca się właśnie z pomysłu Michaliny Wisłockiej, ale skierowanej raczej do męskiego grona, a może zwracająca uwagę na męskie potrzeby, zaistniała w 2018. Rok później przyszedł czas na nową powieść twórcy wyżej wspomnianej książki. Tym razem jest to Instrukcja obsługi macho....

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

Dlaczego kobieta nie może zostać geniuszem...

Dobrze widzicie, choć to wcale nie jest moja opinia. (O ironio, przecież też jestem kobietą!) Takiego zdania nadal, w XXI wieku jest większość, nie zdziwię was, mężczyzn, głównie tych wykształconych i na wysokich stanowiskach. Nie rzadko zdarza się, że są to wykładowcy, profesorowie i inni, którzy mimo wszystko wydają się być swego rodzaju wzorem w jakimś aspekcie swojej wyjątkowości. I właśnie to przedstawia Jo Boaler w swojej książce Umysł bez granic, chociaż z pozoru ta książka wcale nie jest o podziałach ze względu na płeć oraz dyskryminacji, a jednak, jak udowadnia, ściśle wiąże się to z naszymi możliwościami pod względem nauki i przyswajania wiedzy.


Książka ta ma być poradnikiem o tym, jak się uczyć, żeby się nauczyć. Bo przyznajcie sami, ile razy mówiliście sobie, że do czegoś po prostu nie jesteście stworzeni? Ile razy padały słowa, że: matematyka jest nie dla mnie lub nie mam duszy humanisty. Jak udowadnia autorka, nic bardziej mylnego. Każdy umysł jest zdolny nauczyć się wszystkiego, co umie ktoś inny. Bo nikt nie dostał czegoś ot tak, bez wysiłku. Ciężka praca i odpowiednie nastawienie pozwoliło dokonać genialnych osiągnięć przez między innymi Mozarta, czy też Einsteina. Dlaczego więc autorka powtarza, że szowinizm jest wszechobecny i sprawia, że kobiety rzadziej zdobywają osiągnięcia naukowe, ale nie tylko? Wyjaśnia to na podstawie czegoś, co nazywa nastawieniem na rozwój. Niestety nadal w społeczeństwie, które wywodzi się z patriarchatu panuje przekonanie, że to mężczyzna ma większe możliwości poznawcze. I że to on myśli bardziej logicznie. Dlatego też według niektórych nauczycieli, wykładowców, radzi on sobie lepiej z naukami ścisłymi, jak na przykład matematyka czy fizyka. Dowodzi też, że zmienienie podejścia nauczyciela, który będzie chwalił za osiągnięcia (za nie, a nie za ogólną mądrość) wszystkich równo, a także za podjęcie wysiłku nad zrobieniem zadania lub zrozumieniem czegoś, zmieni on nastawienie i każde, nawet to dziecko, które radziło sobie nie do końca tak jak powinno z przeznaczonym dla niego materiałem, zrobi niewiarygodne postępy w nauce. Wspomina też ona o nastawieniu na popełnianie błędów. A raczej zrozumieniu tego, że nie należy bać się popełniania błędów, bo to one wpływają pozytywnie na nasz mózg, który zaczyna działać na większych obrotach.

Całość recenzji przeczytacie tutaj: https://interpretatorka.blogspot.com/2019/11/dlaczego-kobieta-nie-moze-zostac.html

Dlaczego kobieta nie może zostać geniuszem...

Dobrze widzicie, choć to wcale nie jest moja opinia. (O ironio, przecież też jestem kobietą!) Takiego zdania nadal, w XXI wieku jest większość, nie zdziwię was, mężczyzn, głównie tych wykształconych i na wysokich stanowiskach. Nie rzadko zdarza się, że są to wykładowcy, profesorowie i inni, którzy mimo wszystko wydają się być...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Ponad wszystko intrygowało już mnie od dłuższego czasu, a zwłaszcza po tym, jak na ekrany kin trafiła ekranizacja powieści Nicoli Yoon. Tematyka… raczej niespotykana. Niebanalna. To nie jest zwyczajny młodzieżowy romans, w którym dwójka młodych ludzi spotyka się i zakochuje w sobie bez pamięci. Dawno już nie czytałam powieści, której zakończenie było dla mnie tak nieprzewidywalne, a zarazem do przewidzenia. To książka pełna sprzeczności, a mimo to jedna kwestia jest niezmienna: autorka odwaliła kawał genialnej roboty, tworząc tę powieść. Oczywiście duże znaczenie mają także tutaj ilustracje wykonane przez jej męża Davida Yoon, ale o tym za chwilę.

Jego ciało stanowi sposób ucieczki od świata, podczas gdy ja tkwię zamknieta w moim jak w więzieniu.


Madeline to nastolatka inna niż wszystkie. A może taka sama? Jej unikatowość polega na tym, że jest uczulona na cały świat. Z przekonaniem, że wyjście na zewnątrz mogłoby się skończyć dla niej tragicznie, przez kilkanaście lat, przez niemal całe swoje życie, nie wychodzi z domu. (Czy nie przypomina Wam to trochę roszpunki zamkniętej w wieży?) Jej jedynymi towarzyszkami jest jej mama (lekarka) oraz pielęgniarka Carla, która równocześnie jest jej przyjaciółką. I zapewne jej każdy dzień byłby wciąż taki sam, jak do tej pory, gdyby nie chłopak, który przeprowadza się do jej sąsiedztwa. A kiedy dziewczyna go poznaje, chce coraz więcej. Nie tylko jego. Chce poznać świat, który do tej pory był dla niej ogromną tajemnicą.

Jedno pragnienie rodzi kolejne. To jak studnia bez dna.

Książkę tę mogłabym oceniać w dwóch wariantach, jednak to nie ma sensu, bo obydwa są ze sobą niesamowicie mocno połączone. Ilustracje, tabele, wykresy, diagramy, skrzynka pocztowa, wiadomości oraz treść. To wszystko razem dało nam spójny, ciekawy i niecodzienny wygląd tej książki. Oczywiście także jej przekaz. Czy ta książka istniałaby bez ów dodatków? No pewnie, ale czy wtedy nadal byłaby taka oryginalna? A gdyby te obrazki dołączyć do innej powieści, czy byłoby to to samo? Jasne, że nie. Bo to dzięki połączeniu sił małżeństwa wyszło coś tak genialnego. Powieść, przez którą się płynęło, nawet nie zauważając, kiedy kartki same znikały pod palcami.

Nie czuję się samotna […] Ja jestem samotna. A to podstawowa różnica

Bohaterowie są… prawdziwi. Mają swoją historię. Mają swoje problemy. I nie są idealni. Żaden z nich. I chociaż miejscami jest to powieść przewidywalna, a raczej… mało prawdopodobna, to uważam, że jest niesamowicie rzeczywista. To nie historia o wielkiej miłości. To przede wszystkim powieść o poznawaniu samego siebie w świecie, który nie zawsze jest taki, jakim chcielibyśmy go widzieć. Ludzie podejmują różne decyzje. Czasem lepsze, czasem gorsze. A jedna z nich ciągnie za sobą kilka kolejnych. Wszystko jednak ma oprócz skutku, także swoją przyczynę. O czym nie można zapominać.

Moje serce jest mięśniem jak wszystkie inne. Może boleć

Chciałabym Wam opowiedzieć o tej książce dużo. Bo im dalej się w nią wczytywałam, tym dłużej chciałam ją czytać. Nie zamierzam jednak odbierać Wam przyjemności z czytania, chociaż wiem, że wielu z Was mogłoby zachęcić, gdybym zaczęła opowiadać o niej od końca. Bo teoretycznie w trakcie czytania każdy może się spodziewać, jak ta książka się zakończy. A przynajmniej trafny będzie jeden z wariantów, jakie obierze czytelnik. I tak faktycznie tu było. To, co miałam nadzieję, że się zdarzy, rzeczywiście się zdarzyło, ale sposób, w jaki autorka do tego doprowadziła, kompletnie mnie zaskoczył. I chociaż tak naprawdę zakończenie niewiele nam mówi, każdy może sobie, według samego siebie, co było dalej. Jest tu zakończenie zarazem zamknięte i otwarte. Niby wiemy, jak to może się zakończyć, a z drugiej strony niczego nie możemy być pewni. Domniemamy, jak zachowa się bohaterka, ale autorka zostawiła nas z niesamowitą zagadką, jaką jest jej postać, która na końcu już sama nic nie wie. Trochę to wszystko zagmatwane? A może wydaje Wam się, że to książka, która opowiada o czymś, a ponadto ma jeszcze głębszy sens? Tak właśnie jest. To nie tylko powieść o miłości, to nie tylko powieść o dorastaniu, to nie tylko powieść o rodzinie, wyborach, zmianach, o świecie. To powieść o życiu. Takim, jakie jest. I takim, jakie nie jest.

Czasami czytam ulubione książki od tyłu. Zaczynam od ostatniego rozdziału i przesuwam się ku początkowi. W ten sposób bohaterowie przechodzą od nadziei do rozpaczy, od samoświadomości do zwątpienia.

Nie spodziewałam się, że młodzieżówki mogą mnie czymś zaskoczyć. Nie miałam pojęcia, że jakakolwiek książka okaże się dla mnie tak… trafna, oryginalna i ponadczasowa. Wydaje mi się, że każdy odczyta ją nieco inaczej. Trochę jak Mały książę, tylko w wersji współczesnej. Wersji przystępnej nastolatkom, ale nie tylko. I dorośli mogą się w niej zatracić, odnajdując jej głęboki sens. To powieść nie tylko o prawdzie i kłamstwu. Nie tylko o byciu i niebyciu. Nie tylko o bieli i czerni. Oprócz tych wszystkich skrajności, pomiędzy znajduje się jeszcze szarość. A także inne kolory. To książka opowiadająca o wszystkim, w tak niewielu słowach. To książka, w której każdy znajdzie coś dla siebie.

Opis drzewa to nie to samo co drzewo i nawet tysiąc papierowych pocałunków nie może się równać z dotykiem ust Olly’ego.

Ponad wszystko intrygowało już mnie od dłuższego czasu, a zwłaszcza po tym, jak na ekrany kin trafiła ekranizacja powieści Nicoli Yoon. Tematyka… raczej niespotykana. Niebanalna. To nie jest zwyczajny młodzieżowy romans, w którym dwójka młodych ludzi spotyka się i zakochuje w sobie bez pamięci. Dawno już nie czytałam powieści, której zakończenie było dla mnie tak...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Chociaż w Polsce bale szkolne nie są tak popularne jak w Stanach, to jednak większość dziewczyn doskonale pamięta chociażby bal studniówkowy lub ten na zakończenie szkoły. U niektórych był to czas dobrej, beztroskiej zabawy, u innych powód do stresów, na przykład z powodu braku partnera. Z takim samym problemem mierzą się bohaterki książki Steviego Blooma. Mimo, że mają wszystko, brakuje im osoby, która będzie im towarzyszyła w balu, który jest największym widowiskiem i okazją do pochwalenia się nie tylko strojami, ale i partnerami. Brooks zgadza się z początku z współczucia, jednak gdy dostaje od ojca dziewczyny plik banknotów, w jego głowie rodzi się pomysł na niezły biznes. Po drodze poznaje jednak dwie całkowicie różne od siebie dziewczyny. Każda z nich jednak sprawia, że jego świat wywraca się do góry nogami. Czy w gonitwie za sukcesem zagubiony Brooks nie posunie się za daleko? Czy w porę zauważy to, co jest najważniejsze?

Wynajmij sobie chłopaka. Będzie, kim zechcesz.

Pierwsze, co mnie uderzyło po otwarciu książki, to dość oryginalna narracja. Główny bohater opowiada o swoim życiu i przygodach w taki lekki i przyjemny sposób, że nie sposób się oderwać. I chociaż kiedyś z czymś podobnym już się spotkałam, to tutaj fabuła spodobała mi się o wiele bardziej, co dało naprawdę ciekawy efekt. Zwłaszcza, że konstrukcja bohaterów była może nie fenomenalna, ale zdecydowanie na wysokim poziomie. Każdy z bohaterów był inny. Mimo, że większość osób, z którymi Brooks miał do czynienia autor włożył do jednego worka bogatych nastolatków i ich nadwrażliwych rodziców, to nawet postaci drugoplanowe miały swój własny, niepowtarzalny charakter.

Kiedy znajdziesz się na rozstajach, po prostu idź dalej.

Spodziewałam się jednak nieco inaczej skonstruowanej fabuły. Dlaczego? Przed zaczęciem czytania zapoznałam się zarówno z opisem książki, jak i zrealizowanego na jej podstawie filmu. Te dwa aspekty całkowicie mi się ze sobą pomieszały, ale nie uważam, że byłoby to szkodą dla powieści. No oprócz wprowadzającej w błąd okładki, która ewidentnie jest zrobiona na potrzeby filmu, a przy tym zdecydowanie nie powala na kolana. Nie jestem fanką filmowych okładek.

Czy jest coś bardziej żałosnego niż człowiek rozpaczliwie pragnący pocieszenia, który jednocześnie nie przyznaje się, że ma powód, by go pocieszać?

Czego mi brakowało? Bardziej szczegółowych opisów jego relacji z dziewczynami, które mu towarzyszyły. Relacji balów, chociaż po lekturze zdaję sobie sprawę, że zapewne strasznie zapchałoby to fabułę i być może autor doskonale zdawał sobie z tego sprawę i z tego właśnie względu nie znajdziemy tego w jego książce.

Zasada numer jeden mówi, że nie ma żadnych zasad dla ludzi u władzy, bo to oni ustalają pieprzone zasady.

Nie było to książka tak idealna, żeby zabrakło ziarna krytyki. Mam nadzieję w pełni adekwatnej. Czytając tę powieść miałam wrażenie, że mam przed sobą zlepek współczesnych seriali. Dynastia, Sex education, czy Riverdale (I to wcale nie za sprawą grającej w filmie, którego jeszcze nie widziałam Camili Mendes). Widziałam tu motywy, które już się wcześniej pojawiały. Czy autor się nimi inspirował? A może są to tematy tak uniwersalne, że chcąc nie chcąc, wchodząc w grupę wiekową nastolatków, zahaczył o właśnie te kwestie.

— (…) Co się stało, wpadłeś na drzwi?
— Nie, zderzyłem się z rzeczywistością.

Na wielki plus działa oryginalny pomysł, który moim zdaniem genialnie pokazuje gonitwę za tym, czego nie mamy, nie zauważając, że przy tym tracimy coś, co jest równie, jak nie bardziej, ważne. Uważam, że ta powieść skierowana jest głównie do starszych, licealnych nastolatków, bo choć są tu sceny seksu, to opisane w dobrym tonie i zdecydowanie nie szokowały. Książka zdecydowanie dobra do poczytania, a choć zakończenie moim zdaniem było do przewidzenia, to jego wydźwięk daje do myślenia, zwłaszcza osobom, które dopiero wkraczają w dorosłość i wciąż starają się odnaleźć swojego miejsca na Ziemi.

http://interpretatorka.blogspot.com/2019/05/premierowo-w-gonitwie-za-doskonaoscia.html

Chociaż w Polsce bale szkolne nie są tak popularne jak w Stanach, to jednak większość dziewczyn doskonale pamięta chociażby bal studniówkowy lub ten na zakończenie szkoły. U niektórych był to czas dobrej, beztroskiej zabawy, u innych powód do stresów, na przykład z powodu braku partnera. Z takim samym problemem mierzą się bohaterki książki Steviego Blooma. Mimo, że mają...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Kolejne podejście do twórczości K.N. Haner, która za pierwszym razem zostawiła u mnie mieszane uczucia. Jak mówi okładka Królowa Dramatów w nowym wydaniu. Chciałabym się zgodzić z tym stwierdzeniem, ale czy na pewno tak jest?



To, co zawsze mnie zachwyca w książkach tej autorki, to okładki. Mogłabym się pokusić o stwierdzenie, że jedne z ładniejszych na polskim rynku wydawniczym. Od razu lepiej się sięgać po coś, co jest ładnie ubrane. Więc sięgnęłam. Szybko przekonałam się, że autorka zaserwowała mi niemal to samo, co w Zapomnij o mnie, ale w innej szacie graficznej. Dlaczego więc pojawiło się stwierdzenie, że jest to nowe wydanie? Naprawdę nie mam pojęcia. Kiedy wczytałam się w zaserwowaną przez autorkę historię Jasona i Sam, czułam się tak, jakby bohaterowie Zapomnij o mnie przed wystawieniem nowej roli tylko zmienili kostiumy. Reszta została taka sama. No może nie taka sama, ale łudząco podobne wątki sprawiały, że miałam już o bohaterach wyrobione odgórnie zdanie. Lekko denerwująca bohaterka, która niby chce zmienić swoje życie, ale tak naprawdę najchętniej nic by nie zmieniała. No i bohater, który chce zbawić świat, a dokładnie to chce uratować wspomnianą wcześniej Sam. Ja sama w pewnym sensie zajmuje się twórczością pisarską, więc wiem, jak kuszące jest pisanie wątków i poruszanie problemów, które chcemy przedstawić za każdym razem w innej formie. Jednak dla czytelnika, może się to okazać odgrzewanym kotletem, zamiast ulubionym daniem kosztowanym po raz kolejny. Zwłaszcza, jeśli czytamy którąś z kolei książkę tego samego autora, a wątki napisane są w tym samym stylu, tylko w nieco innej otoczce. Jestem przekonana, że można by wypisać długą listę podobieństw występującą w tych dwóch powieściach tej autorki. Pytanie tylko po co? Bo w książce są też drobne różnice, które sprawiają, że mimo wszystko, to nie jest sparafrazowana poprzednia powieść, a odrębna książka, która stanowi całość sama w sobie. I właśnie na niej teraz się skupię w oderwaniu od porównywania jej do Zapomnij o mnie.

— Po prostu jesteśmy przeciwnościami, Sam. Ja wodą, ty ogniem. Potrafię ugasić pożary w twojej głowie.

Od samego początku w oczy rzuca nam się główny bohater. Ciężko przeoczyć przystojnego drwala, choć ukrywa się głęboko w lesie w swojej małej samotni. Od razu można zauważyć, że jest to dojrzały mężczyzna. Dojrzały z zachowania, bo nadal jednak jest dość młody. A mimo wszystko jedna dziewczyna sprawiła, że podjął odważną decyzję o wyjechaniu z daleka od wszystkich. Odciął się od rodziny, przyjaciół, od dobrze znanego mu świata, żeby nie pozwolić więcej się zranić. Podjął też decyzję, że więcej nikogo nie pokocha. Że żadna dziewczyna nie skradnie jego serca. I jak możecie się domyślić, udawało mu się do dnia, kiedy u jego progu nie stanęła Sam, dziennikarka, która za wszelką cenę chciała dowiedzieć się o nim czegoś więcej. Nie wierzycie w przeznaczenie? Jak zatem wytłumaczycie to, że akurat wtedy pogoda postanawia zatrzymać tę dwójkę razem? Że w ten sposób zbliżają się do siebie i choć Jason zarzekał się, że nikomu nie pozwolić wejść do jego serca, Sam się to udało. Dziewczyna ta jednak skrywa tajemnicę, która nie raz namiesza w życiu tej dwójki, a konsekwencje jej przeszłości, od której chce się odciąć, mogą być wręcz katastrofalne. Czy jednak dzięki miłości, jaka się między nimi nieśmiało rodzi, zdołają pokonać wszelkie przeciwności?

— Czasami nie powinniśmy spełniać oczekiwań osób, które mają problemy same ze sobą.

Oczywiście nieśmiało należy w tym przypadku rozumieć z przymrużeniem oka. Dlaczego? Bo to nieśmiale znaczy, że już po kilku dniach nie widzą poza sobą świata. Mimo tego, że każde z nich w swoim życiu przeszło coś, co w pewnym sensie pozbawiło ich wiary w udaną miłość. I mimo tego, że ta historia równie dobrze mogłaby się wydarzyć na przestrzeni roku, autorka ścisnęła to do kilka dni, jednak zrobiła to w taki sposób, że tylko przez chwilę przemknęło mi przez myśl, że to wszystko dzieje się za szybko. W pozostałych momentach absolutnie nie raziło mnie to w oczy. Sposób w jaki rodziło się między nimi uczucie był przedstawiony słodko, ale stanowczo. Szybko, a zarazem niesamowicie drobiazgowo, w dobrym tego słowa znaczeniu. Atmosfera między nimi, a także ta, która towarzyszyła głównemu bohaterowi w samotności była tak subtelnie budowana, że nawet w zwykłym spojrzeniu, czy pojedynczym słowie autorce udało się przekazać ich emocje. Chociaż momentami z pięknie ujętych scen miłosnych, mimo że to erotyk, czasami odczuwałam zatarcie granicy literackości. Nie wszystko jest potrzebne, aby opisywać dosadnie. I aby to robić takim, a nie innym słownictwem.

Paradoksalnie samotność dopadała mnie w chwilach, gdy miałem kontakt z innym człowiekiem.

Książkę tę czytało się niezwykle lekko, mimo jej momentami ciężkiej tematyki. Jednak po przeczytaniu rozdziału, nie było elementu, który by sprawił, że chciałabym czytać więcej i więcej. Równie dobrze, bez wyrzutów sumienia, potrafiłam zamknąć książkę i na kilka dni ją odłożyć. Akcja tej książki była raczej statyczna, chwilami pisana dość ogólnikowo. Moje ogólne wrażenie po przeczytaniu tej książki jest lepsze niż po pierwszym zetknięciu się z powieścią tej autorki i myślę, że tą pozycją przekonała mnie, żeby, niekoniecznie okrzyknąć jej twórczość moją ulubioną, ale sięgnąć po coś jeszcze. Mam nadzieję tematycznie innego, bo mimo, że pomysł jest dobry, dość mocny i przedstawiony w ciekawy sposób, w końcu może się on znudzić. Bardzo spodobał mi się pomysł na przedstawieniu bohatera w roli drwala, bo to dość niecodzienny sposób przedstawienia mężczyzny idealnego. Od początku do końca czułam się, jakbym faktycznie przemieszczała się między pachnącym igliwiem i żywicą lasem, a pełnym oparów samochodowych Nowym Jorkiem. Jeśli chcecie poznać historię miłości, która narodziła się z natury, a co za tym idzie miejscami pozbawiona jest miejskich uprzedzeń, spróbujcie powieści od K.N. Haner.

— Życie jest proste. Najczęściej sami je sobie komplikujemy.


http://interpretatorka.blogspot.com/2019/07/czy-jedna-iskra-wystarczy-aby-na-nowo.html

Kolejne podejście do twórczości K.N. Haner, która za pierwszym razem zostawiła u mnie mieszane uczucia. Jak mówi okładka Królowa Dramatów w nowym wydaniu. Chciałabym się zgodzić z tym stwierdzeniem, ale czy na pewno tak jest?



To, co zawsze mnie zachwyca w książkach tej autorki, to okładki. Mogłabym się pokusić o stwierdzenie, że jedne z ładniejszych na polskim rynku...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Kiedy tylko zobaczyłam tę książkę, wiedziałam, że muszę ją przeczytać. Jedno z moich ulubionych wydawnictw wydało taką ślicznotkę, której nie mogło zabraknąć na mojej półce. Dodatkowo zapowiadało się to jako cudowny romans, z wręcz magicznym greckim klimatem. O mało się nie zasłodziłam, zachwycając się okładką i opisem książki, po którą miałam okazję sięgnąć. Fabuła jednak szybko wyrównała bilans. Po skończeniu tej książki wcale tak słodko nie jest.

"Ta głupota ma imię i była u nas wczoraj."

Zacznijmy od tego, czego się po niej spodziewałam. A raczej, czego spodziewać się po niej nie wyobrażałam. Główną bohaterką jest dziewiętnastoletnia Gabi, która dopiero co napisała maturę. Chyba nie muszę nikomu tłumaczyć, jakie było moje zdziwienie, kiedy przeczytałam pierwsze zdanie. Otrzymałam szczegółowy opis dzikiego seksu, podczas którego jej chłopak twierdzi, że nic do niej nie czuje, ale widział, że jest zestresowana po maturach. I nie chciałam być uprzedzona. Ale nie potrafiłam, wiedząc, że taka scena została mi zaserwowana na samym początku. Drugi aspekt? Ilias… oczekiwałam typowego bad boya, który nie koniecznie liczy na stały związek. Otrzymałam bohatera, który każdy problem rozwiązuje w łóżku, a przy tym wszystkich traktuje przedmiotowo. Co wyprowadziło mnie z czytelniczej równowagi jeszcze bardziej? To, że jak za sprawą czarodziejskiej różdżki ta dwójka po poznaniu siebie, natychmiast się zmienia. Gabi ze zranionej i zamkniętej w sobie dziewczyny w taką, która uwodzi, wścieka się i mierzy wszystkich jedną miarę, a Ilias w uzależnionego od seksu chłopaka w odpowiedzialnego romantyka, który dla tej jedynej chce być wyjątkowy. Nawet jak na mnie, miłośniczkę przesłodzonych scenariuszów, to było zbyt wiele.

"Miłość potrzebuje czasem przestrzeni."

Kolejna sprawa, która tak bardzo raziła mnie w oczy, to język. Niby opowiadający o prostej, miłosnej historii, ba, pomimo młodego wieku dopiero co wkraczającej w dorosłość bohaterki, był to erotyk, ale zawierający tyle poetyckich metafor, tyle pięknych i wykwintnych porównań, że traciło to na autentyczności. Bohaterowie byli przez to mdli. Język był pozbawiony dynamiczności. Wszystko wolniutko płynęło. Razem z fabułą, która niby się przesuwała do przodu, jednak nie miałam pojęcia, gdzie zmierza. I nawet jeśli ostatecznie miałoby się zakończyć w innym porcie niż ten, do którego bohaterowie zmierzali, to chociaż byśmy na coś czekali. Na jakieś konkretne zakończenie. A tutaj tego nie było. Czytałam, nie widząc żadnej zapowiedzi punktu kulminacyjnego, który jak już się pojawił, to trwał dosłownie kilka ostatnich stron.

"— Dobra, Ruda, później się pokłócimy, bo widzę, że masz wenę."

Rozdziały były krótkie. I to jest ogromna zaleta tej książki. Nie przebrnęłabym przez większą ilość stron na raz. Ponadto kończyły się one tak, że wcale nie ciągnęło nas do tego, żeby przeczytać jeszcze jeden rozdział, a po nim kolejny i jeszcze dwa następne. I nawet kiedy zostało mi pięć ostatnich rozdziałów, nie bardzo korciło mnie, aby zobaczyć, jak to się zakończy. A po poznaniu ostatniego z nich, jestem zła na to, że w ogóle go przeczytałam. Zakończenie najbardziej mnie zaskoczyło, aczkolwiek nie mówię tego w pozytywnym tego słowa znaczeniu. I kiedy zobaczyłam, że jest to koniec tomu pierwszego, wcale nie czułam się lepiej. Wątpię, żebym sięgnęła do tej serii w kolejnej części.

"Miłości nie liczy się w latach, lecz w chwilach, które zostają w pamięci."

Dużo już narzekałam, to może czas na pozytywy? Pomysł był całkiem dobry. Grecka wyspa… młodzi zranieni przez życie, w mniejszym lub większym stopniu, ludzie, miłość, która zrodziła się między nimi. To mogło wyjść naprawdę dobrze. Widziałam wiele pozytywnych recenzji tej książki, więc być może to tylko moje odczucia, że coś tutaj głównie w kreacji bohaterów poszło mnie tak jak powinno. Może jestem zmęczona czytaniem romansów, a może odczułam to tak dlatego, że byłam po lekturze innych, wręcz genialnych książek z tego gatunku. W każdym razie, cieszę się, że polskie autorki sięgają po gatunki, których w Polsce jest dość mało. Zazwyczaj można się tu spotkać z sagami rodzinnymi, niż dobrze napisanymi romansami dla młodych dorosłych. I mimo, że ta książka mnie nie zachwyciła, to też jakoś szczególnie mnie nie irytowała. Po prostu czytałam ją bez większych emocji, chociaż widziałam zarówno w fabule, jak i bohaterach potencjał na coś naprawdę ekstra. Może przy kolejnych książkach autorce pójdzie lepiej i jej powieści staną na mojej półce ulubionych.

"— Jesteś szalony.
(…)
— Raczej zakochany."

Ilias to książka, która wydawała się być dobra z zewnątrz. Powierzchownie miała wszystko to, co powinna. Jeśli jednak usiadało się nad nią z lupą, można było zauważyć niedociągnięcia. Czytało mi się ją nawet całkiem przyjemnie, ale bez fajerwerków. Akcja toczyła się wolno, a bohaterowie zmieniali zbyt szybko. Może gdyby zamienić ze sobą te dwa elementy, wyszłoby tak, jak tego się spodziewałam po zapowiedziach tej książki. Nie jestem w stanie wam polecić tej książki, ale i nie odradzam czytania, gdyż może wam przypadnie do gustu.

interpretatorka.blogspot.com

Kiedy tylko zobaczyłam tę książkę, wiedziałam, że muszę ją przeczytać. Jedno z moich ulubionych wydawnictw wydało taką ślicznotkę, której nie mogło zabraknąć na mojej półce. Dodatkowo zapowiadało się to jako cudowny romans, z wręcz magicznym greckim klimatem. O mało się nie zasłodziłam, zachwycając się okładką i opisem książki, po którą miałam okazję sięgnąć. Fabuła jednak...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Któż nie słyszał o jednej z bardziej popularnych pisarek romansów i powieści obyczajowych, jaką jest Diana Palmer. A z racji, że jestem amatorką książek o miłości, wstyd było przyznać, że nie znam jej twórczości. Więc, gdy tylko pojawiła się okazja, żeby przeczytać jej najnowszą powieść, nie mogłam nie skorzystać.

„Wielu ludzi budzi w nas strach, dopóki ich bliżej nie poznamy”

Serce jak głaz… Sam tytuł, piękna okładka i opis bardzo mnie zaciekawiły. Dwudziestotrzyletnia Meredith ścigana przez płatnego zabójcę przy pomocy swojego przyjaciela Randalla stara się odnaleźć bezpieczne schronienie na farmie zarządzanej przez jego brata. Mężczyzna wiele przeszedł, a ostatnia kobieta z jaką się związał zraniła go do tego stopnia, że postanowił zamienić swoje serce w głaz. Czy młodsza od niego, niedoświadczona dziewczyna rozpali w nim uczucie, które tak uparcie starał się od siebie odsunąć?


„Artystów nie da się wziąć w cugle. Równie dobrze można zaganiać koty”

Fabuła jest przewidywalna. Tutaj raczej niewiele może nas zaskoczyć. Już sięgając po tę powieść podejrzewamy, jak prawdopodobnie się zakończy. W końcu to słodki romans, w którym najczęściej miłość pokonuje wszystkie przeciwności… Ale autorka wplotła tu także wątek niepewności. Czy uda im się uciec spod czujnego oka zabójcy? Czy ich miłość będzie mogła także i to przezwyciężyć?

„Ktoś go skrzywdził, więc bywa nieprzyjemny. Ranne zwierzęta atakują”

Szczerze mówiąc było to moje pierwsze spotkanie z tego typu romansami. To nie jest zdecydowanie powieść new adult, z którymi najczęściej miałam do czynienia. To także nie pikantne erotyki, które można by czytać z wypiekami na twarzy, choć autorka nie omija tego tematu. Nie jestem pewna, czy z racji na mój wiek nie przypadła mi do gustu, czy także po prostu nie polubiłam za bardzo pióra tej autorki. Być może, gdybym sięgnęła po nią za kilka lat, moje odczucia byłyby zupełnie inne. Nie zrozummy się źle, nie uważam, że ta książka była stratą czasu, bo niektóre momenty naprawdę mi się podobały, a całość pozostawiła po sobie neutralne odczucia, aczkolwiek nie znaczy to, że nie spędziłam przy niej kilku miłych wieczorów, bo powieść tę czyta się niezwykle szybko.



Całość recenzji znajduje się na blogu: https://interpretatorka.blogspot.com/2019/03/czy-miosc-jest-w-stanie-rozgrzac-serce.html#more

Któż nie słyszał o jednej z bardziej popularnych pisarek romansów i powieści obyczajowych, jaką jest Diana Palmer. A z racji, że jestem amatorką książek o miłości, wstyd było przyznać, że nie znam jej twórczości. Więc, gdy tylko pojawiła się okazja, żeby przeczytać jej najnowszą powieść, nie mogłam nie skorzystać.

„Wielu ludzi budzi w nas strach, dopóki ich bliżej nie...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , , ,

Po wręcz szokującym zakończeniu pierwszego tomu serii Mój zawodnik nie byłam w stanie przejść obojętnie wobec tej pozycji. Zwłaszcza, że zakochałam się w piórze K. Bromberg, spod którego wyszły tak znakomicie wykreowane postacie, jakimi byli Easton i Scout. Niszczący sekret. Już sam tytuł mówi, że będzie to książka, która zapewne złamie mi serce. Pytanie tylko, czy coś będzie w stanie je poskładać.

„Kłamstwo to najszybszy sposób na zniszczenie tworzącej się relacji.”


I rzeczywiście. Od pierwszych stron książka ta okazała się być… ciężka. I to nie pod względem stylu pisania, który się wręcz chłonie. Który jest tak poetycki, że nawet się nie zauważa, jak autorka w kilku zdaniach jest w stanie opisać cokolwiek w tak obrazowy sposób. Jest ona ciężka emocjonalnie. Bynajmniej nie tylko tych, które by towarzyszyły bohaterom przy licznych przeszkodach, z jakimi muszą się mierzyć, a jest ich naprawdę sporo. Jest tutaj tyle momentów wzruszeń, że chociaż książki rzadko kiedy wywołują u mnie łzy, pod koniec tej pozycji naprawdę zaszkliły mi się oczy. Nie myślcie jednak, że to książka, do której siada się tylko z chusteczkami. Zazwyczaj czytam w całkowitym milczeniu, co najwyżej niekiedy unosząc brew lub komentując wyłącznie frustrujące momenty pod nosem. Tu jednak z moich ust padały salwy śmiechu. Powiedziałabym, że to emocjonalny rollercoaster, ale byłoby to sporym niedomówieniem. Tutaj poziom emocjonalności utrzymany jest stale na wysokim poziomie. Ciężko byłoby mi wskazać choć jeden rozdział, który byłby tylko i wyłącznie opisem. Który nie byłby okraszony tym, co przeżywają bohaterowie. Który byłby po prostu neutralny. Jeśli liczycie na książkę, która stawia na opisy przyrody, które właściwie nic nie wnoszą, wyglądu bohaterów, którzy nic w danej lekturze nie znaczą lub pogody, która w żaden sposób nie współgra z bohaterami, to nie sięgajcie po twórczość K. Bromberg. Bo tutaj każde słowo jest przemyślane. Nacechowane emocjonalnie. Przez tę książkę się płynie, jak przez najlepszy wiersz, który trafia wprost do serca.

„— Zrobię wszystko, czego ode mnie potrzebujesz — szepczę i przykrywam jego dłonie na moim brzuchu swoimi.
— Już robisz.”

Całość recenzji znajdziecie na blogu: interpretatorka.blogspot.com

Po wręcz szokującym zakończeniu pierwszego tomu serii Mój zawodnik nie byłam w stanie przejść obojętnie wobec tej pozycji. Zwłaszcza, że zakochałam się w piórze K. Bromberg, spod którego wyszły tak znakomicie wykreowane postacie, jakimi byli Easton i Scout. Niszczący sekret. Już sam tytuł mówi, że będzie to książka, która zapewne złamie mi serce. Pytanie tylko, czy coś...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Czy na pewno chcesz dołączyć do gry?

Nad takim pytaniem Vee, główna bohaterka powieści Jeanne Ryan, powinna się zastanowić o wiele dłużej, niż miało to miejsce. Ale wśród ludzi zdarza się, że najpierw się coś robi, później myśli. Zwłaszcza, czy w grę wchodzi wiek dojrzewania, atrakcyjne nagrody i miłość, a właściwie uczucie zazdrości i odrzucenia, jakie niekiedy ona wywołuje. Tu nie było inaczej. Bo co miała zrobić nastoletnia Vee, żeby wyjść z cienia przyjaciółki, którą jest zachwycony jej wymarzony chłopak? Tylko czy naprawdę ktoś taki jak on jest wart ceny, jaką przychodzi zapłacić dziewczynie za udział w grze?

Zapewne większość z was słyszała o trylogii Suzanne Collins, a mianowicie o Igrzyskach śmierci. Być może część z was miała okazję ją przeczytać lub chociaż widzieć jej ekranizację. Schemat tej powieści jest podobny. Nie wiem, czy autorka inspirowała się twórczością koleżanki po fachu, czy też jest to zbieg okoliczności, który tylko mi skojarzył się z ów powieścią. Nie mamy tu do czynienia z tyraniczną władzą, która zmusza młodzież do walki o śmierć i życie. Tu bowiem młodzi ludzie sami się na to piszą (Ale przecież i w Igrzyskach część sama pchała się do walki). Skuszeni atrakcyjnymi nagrodami podejmują się coraz to nowszych wyzwań, które zaliczają się do absurdalnie niemądrych i bezsensownych. Czy zawodnikom uda się wytrwać do końca gry? Czy w obliczu niebezpieczeństwa, jakie może ich czekać będą w stanie podjąć słuszną decyzję i zrezygnować, zanim będzie za późno?

Całość recenzji dostępna na: https://interpretatorka.blogspot.com/2019/02/czy-na-pewno-chcesz-doaczyc-do-gry.html

Czy na pewno chcesz dołączyć do gry?

Nad takim pytaniem Vee, główna bohaterka powieści Jeanne Ryan, powinna się zastanowić o wiele dłużej, niż miało to miejsce. Ale wśród ludzi zdarza się, że najpierw się coś robi, później myśli. Zwłaszcza, czy w grę wchodzi wiek dojrzewania, atrakcyjne nagrody i miłość, a właściwie uczucie zazdrości i odrzucenia, jakie niekiedy ona...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

Jeszcze zanim przeczytałam opis książki, wiedziałam, że muszę ją przeczytać. No bo jaka dziewczyna oparłaby się tak genialnej okładce? A kiedy poznałam jeszcze zarys historii i dowiedziałam się, że dotyczy ona sportu i fizjoterapii, mój umysł sam zaczął snuć domysły, że akcja będzie miała miejsce już od pierwszych stron powieści i miałam rację. Podczas czytania po prostu przepadłam w tej książce, a jednak mimo to, w pewnym momencie się zacięłam i choć chciałam wiedzieć, jak to się potoczy dalej, równocześnie wolałam się zatrzymać i jak najbardziej odwlec zakończenie tej powieści.

„– Przecież od razu by się domyślili, że coś między nami jest. A coś między nami jest.”


Arogancki Easton Wylder? Sztywna Scout Dalton? W żadnym wypadku. Pozory mylą i tutaj to wyraźnie widać. Prowadzona tu podwójna narracja idealnie się sprawdza, gdyż poznajemy bohaterów poprzez punkt widzenia tego drugiego, a później także wchodzimy w jego myśli, co sprawia, że obraz, który buduje nam w jednym rozdziale, niekiedy jak domek z kart rozpada się w kolejnym, żeby pokazać nam to z zupełnie innej strony.

Do przeczytania pełnej wersji recenzji zapraszam na mojego bloga: http://ksiazki-recenzje-czytelnicy.blogspot.com/2018/08/moj-zawodnik-k-bromberg.html#more

Jeszcze zanim przeczytałam opis książki, wiedziałam, że muszę ją przeczytać. No bo jaka dziewczyna oparłaby się tak genialnej okładce? A kiedy poznałam jeszcze zarys historii i dowiedziałam się, że dotyczy ona sportu i fizjoterapii, mój umysł sam zaczął snuć domysły, że akcja będzie miała miejsce już od pierwszych stron powieści i miałam rację. Podczas czytania po prostu...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Po wręcz fenomenalnym sukcesie jaki odniosły „Rywalki” zarówno w Polsce, jak i na świecie, przyszedł czas na „Syrenę”, czyli debiut autorki, na której koncie jest seria o wręcz bajkowym klimacie. Fani Ameriki Singer i księcia Maxona zapewne od tej książki oczekują czegoś podobnego. Utrzymanego w podobnej scenerii i z niesamowicie dużą dawką emocji. I choć powieści Kiery Cass nie można nazwać wybitnymi, czyta się je niezwykle przyjemnie i lekko. Czy „Syrena” dorównuje „Rywalkom” i zadowoli wszystkich spragnionych twórczości Kiery Cass?

„Czas leczył rany. Czas pomagał na wszystko. Czas był też moim wrogiem.”

Po przeczytaniu trzech książek tej autorki, nie byłam w stanie podejść do „Syreny” zupełnie bezstronnie i nie porównywać jej z tym, co do tej pory przeczytałam spod pióra Kiery. Oczywiście zdawałam sobie sprawę, że wplecione wątki fantastyczne, jak na przykład istnienie półkobiet półryb uniemożliwią to, żeby ta książka była identyczne, jak uwielbiana przeze mnie powieść o wyborach księżniczki, gdyż występuje tu zupełnie inna budowa świata – z zamku przenosimy się na głębiny oceanu, nie sprawiło to jednak, żebym nie liczyła na mnóstwo miłości. Czy moje oczekiwania zostały spełnione? Niezupełnie. Czy się zawiodłam? Nie można tak tego nazwać. Jedyne co jest pewne, to że ta książka nie była jednolicie przeciętna. Zdarzały się momenty mniej ciekawe, ale i takie, które nie pozwalały się oderwać i wręcz zmuszały do przeczytania przysłowiowej „jeszcze jednej strony”.

„Wszystkie cztery wyglądałyśmy jak sen. Miałyśmy się stać koszmarem.”

Całość recenzji na moim blogu -> http://ksiazki-recenzje-czytelnicy.blogspot.com/2018/07/syrena-kiera-cass.html#more

Po wręcz fenomenalnym sukcesie jaki odniosły „Rywalki” zarówno w Polsce, jak i na świecie, przyszedł czas na „Syrenę”, czyli debiut autorki, na której koncie jest seria o wręcz bajkowym klimacie. Fani Ameriki Singer i księcia Maxona zapewne od tej książki oczekują czegoś podobnego. Utrzymanego w podobnej scenerii i z niesamowicie dużą dawką emocji. I choć powieści Kiery...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Gdy tylko zobaczyłam, że “Dance, sing, love. Miłosny układ” zostanie już niedługo wydana, a poza tym opiera się głównie na tańcu, muzyce i miłości, nie mogłam przejść obok tej pozycji obojętnie. Dzięki uprzejmości Wydawnictwa EditioRed miałam okazję poznać ją jeszcze przed premierą, a dzisiaj przychodzę do Was z jej recenzją. Na wstępie powiem tylko tyle, że po raz kolejny zostałam przekonana, że polscy autorzy także potrafią świetnie pisać. A ta książka jest przykładem na niesamowicie wciągający romans, od którego trudno się oderwać.



„Nie zamykaj swojego serca, ponieważ zostało zranione i złamane. Może ktoś w przyszłości wejdzie z butami do twojego życia z taśmą klejącą zrobioną z miłości i wszystko poskleja w całość.”



Livia Innocenti, główna bohaterka książki, jest jedną z członków zespołu tanecznego. Od najmłodszych lat zajmuje się tańcem i nie wyobraża sobie bez niego życia. Ale jej wymarzona praca ma także swoje wady. Chociażby jedną z nich jest znoszenie humorków gwiazd, dla których pracuje. Kiedy jej zespół dołącza do tournée Jamesa Sheridana, którego Livia szczerze nienawidzi, z trudem znosi kolejne dni w jego obecności. Ten jednak nie zamierza jej niczego ułatwiać. Ona nie jest zadowolona z jego obecności, on zresztą także wydaje się jej nie cierpieć, więc w czym problem? W tym, że Livia przekonała się na własnej skórze, że najtrudniej oszukiwać własne serce.


„– Napijesz się ze mną? – Pomachał w powietrzu butelką.

Pokręciłam głową ze śmiechem.

– Z tobą napiję się zawsze.”


Spotykamy się z kolejną znajomością, która zaczyna się od czystej nienawiści, ale czy aby tak do końca? Livia już po kilku spotkaniach z nim uświadamia sobie, że nie daje rady dużej przed samą sobą ukrywać tego, co czuje. James jednak nie zwraca na nią większej uwagi, do czasu… Zaczynają się spotykać, spędzają coraz więcej czasu na zwiedzaniu nowych miejsc, a „związek bez zobowiązań” wydaje się dla nich obu dobrym pomysłem. Gwiazda pop nie zdaje sobie jednak sprawy, że dziewczyna jest w nim na zabój zakochana. Wszystko komplikuje fakt, że Sheridan oddał już swoje serce innej dziewczynie. Czy w ich sercach znajdzie się miejsca na kogoś nowego? I jak rozwinie się Miłosny układ między Livią a Jamesem?


„– Jakbym powiedział prawdę, rozmyśliłabyś się. A tak będziesz mieć piękną dziarę. Pozwól, aby Tommy dokończył rozdziewiczanie twojej skóry.”


Zacznijmy od bohaterów. Na pierwszy plan wysuwają się oczywiście Livia i James, którzy moim zdaniem zostali świetnie wykreowani. Pokazani nie tylko ze swoimi zaletami, ale także wadami. Lecz nie tylko oni zostali nam przedstawieni w dość dokładny sposób. Na kartkach powieści przewija się wiele postaci, ale są oni wprowadzani stopniowo. Tak, żeby dało się ich zapamiętać i przy okazji nie pogubić. Jedyne, co mi się w nich nie podobało, to sposób w jaki przechodzili zmiany. Robili to kilkakrotnie i za każdym razem zbyt gwałtownie, zbyt szybko. Bez jakiejkolwiek zapowiedzi. Na jednej stronie byli tacy, a na kolejnej postanawiali się zupełnie zmienić i zawsze im się to udawało. Zmieniali się bez okresu przejściowego, nie raz wracając do tego, jacy byli, a innym razem była to trwała zmiana.


„– Uważasz, że mogę o nim zapomnieć. I być z kimś innym.

– Nie, kochanie. Uważam, że możesz spróbować być z kimś innym, a z czasem być może o nim zapomnisz.”


Miłym zaskoczeniem było odkrycie pomiędzy niektórymi rozdziałami perspektywy Jamesa. Możemy przez to poznać jego myśli i sposób w jaki patrzy na świat. Poznajemy jego uczucia i możemy zrozumieć niektóre zachowania. W większości powieści dominuje jednak narracja należąca do Livi.


„– Jak wyglądam?

– Mam powiedzieć szczerze czy przekonywująco skłamać?

– Szczerze.

– Jakbyś uprawiała ze mną gorący seks w limuzynie.”


Wydaje mi się, że niektóre wątki, występujące w powieści, wepchnięto na siłę, tylko po to, żeby o nich wspomnieć, żeby książkach dotykała też innych problemów i sytuacji, jednak wydawało mi się to nieuzasadnione i odrobinę denerwujące w tej powieści. Dla tych, którzy już mieli okazję czytać, był to na przykład wątek z Jackiem, który po prostu sobie był. Pojawił się na jeden rozdział, po czym zniknął bez żadnego wytłumaczenia. Po kilkudziesięciu stronach zostało wspomniane, że faktycznie, taki wątek się pojawił, jednak teraz jest już za późno, żeby do niego wracać, więc lepiej o nim zapomnieć. Mniej więcej w ten sposób traktowała to w taki sposób. Mam tylko nadzieję, że również wątek z Vivien, który moim zdaniem w odczuciach bohaterki był mocno przesadzony, także po prostu był, pojawił się na chwilę i zniknął. I że nie będziemy do tego wracać w kolejnych częściach. Nie chcę, żeby ktoś zrozumiał mnie źle. Nie chodzi o to, że taka tematyka, która została w nim podjęta mi przeszkadza. Występuje w wielu książkach i choć ja po nie raczej nie sięgam, to jednak nie mam nic przeciwko temu, żeby one były, jednak nie w tym przypadku. Nie podobało mi się to, że zostało to niemal siłą wepchnięte pomiędzy Livię i Jamesa. Ich późniejsza relacja, właśnie przed tym i po tym, jak ten wątek się pojawił, za bardzo mi się podobała, aby dodawać do niej tego typu „urozmaicenia”. Główna bohaterka mnie w tej sytuacji bardzo irytowała, bo zbyt wyolbrzymiała i po jednym incydencie i to w dodatku po pijaku zbyt mocno się w to wczuła. Po czym tak po prostu zapomniała. Te dwa wątki mogłyby zostać po prostu wycięte i nawet by tego nie zauważono. Nie miały niemal żadnego odniesienia do reszty powieści. Jeśli dla kogoś wydawało się nielogiczne to, co napisałam wyżej, przejdźcie do dalszej części recenzji, nie chciałam niczego spoilerować, ale myślę, że osoby, które czytały tę książkę zrozumieją, o co mi chodziło.



„– Udawaj, że chcesz mnie pocałować.
– Ale ja wcale nie muszę udawać (…) Bo chciałbym cię pocałować.”



Koniec narzekania.


„Warto ryzykować. Na tym właśnie polega życie. Na ciągłym ryzykowaniu i graniu va banque. O wszystko.”


Pióro autorki niezwykle mi się podobało. Było lekkie i niesamowicie szybko się jej czytało. I choć pierwsze dwieście stron czytałam stosunkowo długo, tak z każdą kolejną stroną czytanie nabierało prędkości, aż w końcu nie zdążyłam się nawet zorientować, kiedy przeczytałam tą całkiem pokaźną cegiełkę. Możliwe, że przez to, że bohaterowie nie byli Polakami (choć wątek Polski także się chwilowo pojawił), odebrałam tę książkę jak niesamowicie wciągające New Adult wprost ze Stanów. Nie muszę chyba nikomu wspominać, jak bardzo się cieszyłam, gdy na okładce przeczytałam, iż w przygotowaniu są kolejne tomy i mam nadzieję, że już niedługo będzie można znaleźć je w księgarniach.


„Spragniony nigdy nie wzgardzi wodą, nawet jeśli byłaby zatruta.”


Historia Livi i Jamesa opisana w tej powieści była niesamowicie gorąca. Pomiędzy nimi było silnie widoczne pożądanie, ale także miłość, choć w kolejnych częściach książki wyrażana w zupełnie różne sposoby. To nie jest książka młodzieżowa, ale gorący romans z uczuciami i miłością, które wbrew pozorom nie zawsze są takie proste, jakby się na początku wydawało.


„To, co do siebie kiedyś czuliśmy, zamiast szczęścia przynosiło nam ból i awantury. Nie na tym powinna polegać miłość.”

Gdy tylko zobaczyłam, że “Dance, sing, love. Miłosny układ” zostanie już niedługo wydana, a poza tym opiera się głównie na tańcu, muzyce i miłości, nie mogłam przejść obok tej pozycji obojętnie. Dzięki uprzejmości Wydawnictwa EditioRed miałam okazję poznać ją jeszcze przed premierą, a dzisiaj przychodzę do Was z jej recenzją. Na wstępie powiem tylko tyle, że po raz kolejny...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Kiedy zabierałam się za czytanie tej powieści, kompletnie nie wiedziałam, czego powinnam się po niej spodziewać. Nie miałam pojęcia, o czym ona w ogóle będzie. Jedyne, co dowiadujemy się z jej opisu, to to, że jest to książka o przyjaźni. Jak się później okazało, nie była to kolejna powieść o zwyczajnych nastolatkach i ich zwyczajnych problemach. Była to książka, która kilkakrotnie złamała mi serce.


"Pomaganie komuś, kto stracił kontrolę nad życiem, nie polega na przystawaniu na wszystko, tylko na mówieniu: NIE."

Książka była równocześnie niesamowita i momentami denerwująca. Przede wszystkim nie rozumiałam, dlaczego została podzielona w taki sposób. W kolejnych częściach nie dostrzegałam żadnego elementu, który byłby dla nich charakterystyczny, to tak, jakby ktoś postanowił, że co pięć rozdziałów będzie kończył jedną część i zaczynał drugą. A potem pogrupuje te części w kilka większych grup, żeby nadać książce większej złożoności. Było to zupełnie bezsensu, zwłaszcza, że czasami rozdział kolejnej części był dokończeniem tego, który zakańczał tę poprzednią. Ale to jest tylko drobny szczegół, co nie oznacza, ze jedyny, który w pewnym sensie mnie irytował.



"- Pamiętaj, kto chciał, żebyśmy się zaprzyjaźniły.
- To było zanim
- Zanim co?
- Zanim rzeczywiście się to stało."


Przejdźmy jednak do czegoś, co uważam, że było wykonane może nie jakoś niezwykle profesjonalnie, ale w niesamowicie przystępny sposób. Styl pisania autorki był niezwykle lekki i dodatkowo obrazowy. Każdy fragment byłam w stanie bez problemu naszkicować w mojej głowie i chyba nie zdarzyła mi się sytuacja, że nie wiedziałabym, co autorka chciała powiedzieć poprzez jakieś zdanie. Przez to książkę czytało się bardzo szybko i przyjemnie…. Chociaż nie pomyślcie, że była to książka lekka. Jak już wspominałam we wstępie – kilka razy dosłownie złamała mi serce. Autorka, zwłaszcza już na samym końcu powieści, łamała mi je, po chwili składała. Kiedy już byłam pewna, jak potoczą się sprawy, ona wprowadzała kolejny zwrot akcji, co na pewno dodało powieści dynamizmu, ale chyba spodziewałam się czegoś zupełnie innego.

"Miły gest nie zawsze jest właściwym krokiem."

Bohaterowie byli wykreowani bardzo dobrze. Chociaż narracja była pierwszoosobowa, to jednak dostawaliśmy różne opinie na temat tej samej sprawy, chociażby poprzez dialogi bohaterów. Ci także nie byli tacy jednoznaczni. Obserwowaliśmy ich z różnych perspektyw i czasami chociaż główna bohaterka, a przy okazji narratorka książki uważała kogoś za niesamowitego i patrzyła na niego bezkrytycznym okiem, wcale nie było mi tak trudno podważyć jej opinii. Swoją drogą Caddy, czyli właśnie główna postać denerwowała mnie zdecydowanie najbardziej z całej ich trójki (oprócz tego była Rosie i Suzanne). Co ciekawe, nie tylko w przypadku bohaterów pierwszoplanowych autorka była tak bardzo dokładna, także ci drugoplanowi, jak rodzice, czy rodzeństwo przyjaciółek byli wielowymiarowi. Wydaje mi się, że autorka w ten sposób chciała podkreślić, że nie każdy jest taki, jak się wydaje na pierwszy rzut oka i że człowiek jest za bardzo złożony, żeby szło go jednoznacznie określić.


"-Nie warto się zakochiwać.
- Dlaczego nie? (...) Dlatego, że miłość się kończy?
- No... tak.
- Może w takim razie nie powinniśmy obchodzić świąt (...) One też się kończą."

„Piękne złamane serca” poruszają niezwykle ważne tematy. Jednego z nich nie mogę wam zdradzić, ale dowiecie się o nim, czytając tę powieść. Drugim, tym, który odgrywa tu główną rolę jest oczywiście przyjaźń. Przedstawiona w tak prawdziwy, tak bardzo szczery i realny sposób, że nie dało się powiedzieć, że było to wyidealizowane. Ta książka pokazywała, że miłości przyjaciół nie jest w stanie przerwać kłótnia, że przyjaciele są tak, jak rodzina. Możemy się na nich wściekać, możemy mieć ich chwilami dość, ale mimo wszystko jest to niesamowita relacja.

"Rosie była w moim życiu dużo dłużej niż one i wiedziałam, że pozostanie w nim, kiedy one znikną już z horyzontu. Na tym polegało bezpieczeństwo posiadania najlepszego przyjaciela."



Uważam, że ta powieść jest warta uwagi, przede wszystkim dla wszystkich tych, którzy pogubili się w swoich uczuciach. Którzy mają problemy z przyjaciółmi. Którzy twierdzą, że przyjaźń jest im niepotrzebna lub wręcz przeciwnie, wiedzą, jak wiele znaczy w ich życiu. To książka, w której każdy znajdzie jakąś cząstkę siebie i swoich przyjaciół. I jest to także historia, która zawiera w sobie mnóstwo miłości, ale także bólu i tęsknoty. To powieść, która wstrząsa, ale także uświadamia o tym, że nie zawsze wszystko jest takie, jakie nam się z początku wydaje.

"Smutek wcale nie jest czymś pięknym, a jeśli tak właśnie się jawi, to nie jest prawdziwy."

Kiedy zabierałam się za czytanie tej powieści, kompletnie nie wiedziałam, czego powinnam się po niej spodziewać. Nie miałam pojęcia, o czym ona w ogóle będzie. Jedyne, co dowiadujemy się z jej opisu, to to, że jest to książka o przyjaźni. Jak się później okazało, nie była to kolejna powieść o zwyczajnych nastolatkach i ich zwyczajnych problemach. Była to książka, która...

więcej Pokaż mimo to