-
ArtykułyKulisy fuzji i strategii biznesowych wielkich wydawców z USAIza Sadowska5
-
Artykuły„Rok szarańczy” Terry’ego Hayesa wypływa poza gatunkowe ramy. Rozmowa z autoremRemigiusz Koziński1
-
Artykuły„Nie ma bardziej zagadkowego stworzenia niż człowiek” – mówi Anna NiemczynowBarbaraDorosz4
-
ArtykułyNie jesteś sama. Rozmawiamy z Kathleen Glasgow, autorką „Girl in Pieces”Zofia Karaszewska2
Porównanie z Twoją biblioteczką
Wróć do biblioteczki użytkownika2014-07-20
„Bierki” są drugą częścią "Kronik nierówności", ale co trzeba zaznaczyć — nie jest to kontynuacja „Berka”. Sam autor w przedmowie zaznaczył, że „Bierki” są dopełnieniem, dlatego też zostały zachowane imiona i nazwiska z poprzedniej opowieści.
Na początku trochę dziwnie się czytało, ponieważ imiona są te same, ale bohaterzy trochę różni. Ponieważ tutaj ich zadaniem było uzupełnić ich przedstawienie w „Berku”, więc od samego początku czytelnik wiedział, jaki ten bohater będzie spełniał funkcję w powieści. Obie części mają wiele elementów wspólnych jak np. poszukiwanie szczęśliwej miłości przez Pawła, czy Anna raczej nie jest lubiana przez ludzi.
Obie, co tutaj można było łatwo przewidzieć, mają szczęśliwe zakończenia. Ale też można doszukać się kilku różnić. „Berek” był bardziej nacechowany satyrą, popadaniem z jednej skrajności w drugą. „Bierki” tego nie mają i nie powiem, trochę mi tego brakowało. Tu bardziej zostało ukazane wchodzenie w dorosłość przez młodego homoseksualistę, który miał dość ciężkie dzieciństwo i musi sobie z tym radzić. Oczywiście jest też druga strona, jak nauczycielka radzi sobie z wydarzeniami sprzed lat. To sprawia, że książka jest trochę poważniejsza, ale mimo to nadal zawiera w sobie zabawne sceny i dialogi.
Jedyną wadą, którą sobie przypominam, jest zakończenie. Scena z piorunem kulistym była złym pomysłem, zbyt nierealnym, by tak ona się skończyła.
Uważam, że „Bierki” są tak samo dobre jak „Berek”, ale mimo to pierwsza część bardziej mi się podoba. Dlatego, że tam była zabawa ze stereotypami, co mi się najbardziej w „Berku” podobało. Jednak polecam obie lektury i spokojnie można zacząć od tej części. Obie książki mimo że z jednego cyklu i z bohaterami o tych samych książkach, ostatecznie są inne.
„Bierki” są drugą częścią "Kronik nierówności", ale co trzeba zaznaczyć — nie jest to kontynuacja „Berka”. Sam autor w przedmowie zaznaczył, że „Bierki” są dopełnieniem, dlatego też zostały zachowane imiona i nazwiska z poprzedniej opowieści.
Na początku trochę dziwnie się czytało, ponieważ imiona są te same, ale bohaterzy trochę różni. Ponieważ tutaj ich zadaniem było...
2014-02-18
2018-12-25
Na książkę trafiłam dzięki mojej przyjaciółce Izie, ponieważ zaproponowała mi, że mogę ją kupić na jej urodziny. Z chęcią na to przystałam, bo ona się ucieszy, że dostanie książkę, którą wybrała, a ja nie muszę dłużej zastanawiać się nad prezentem. Oczywiście nie mogłam przepuścić okazji i święta spędziłam m. in. czytając Cuda za rogiem.
Nie wiedziałam, czego się spodziewać po tej powieści, dlatego każdy jej element mnie zaskakiwał. Podoba mi się pomysł i przeplatanie teraźniejszości z przeszłością, przedstawienie losów kilku postaci, a następnie ich powiązanie. Już po kilku czy kilkunastu stronach czuć magię i ona nie opuszcza aż do końca. Prawdę mówiąc, nie wiem, co napisać, żeby Wam nie zdradzić za dużo. Dawno nie spotkałam książki, która tak bardzo mnie oczarowała, zaskakiwała, wzruszała praktycznie od początku do samego końca. Dodatkowym elementem, który sprawia, że ta powieść jest dla mnie tak wyjątkowa to miejsce akcji: Japonia. Oj, dawno nie czytałam książki, której akcja toczy się w tym kraju i miło poznać cząstkę innej kultury, szczególnie że została ona podana w tak przyjemny sposób.
Aż żal mi, że ta książka wkrótce opuści moją półkę. Jestem pewna, że kiedyś z chęcią do niej powrócę. Cieszę się, że ktoś wpadł na pomysł wydania jej w Polsce (i to jeszcze w tak pięknej okładce!) i cieszę się, że dzięki Izie trafiła ona w moje ręce. Gorąco polecam. To jedna z najlepszych książek, które czytałam w ostatnich latach.
Więcej moich opinii na www.innaodinnych.com
Na książkę trafiłam dzięki mojej przyjaciółce Izie, ponieważ zaproponowała mi, że mogę ją kupić na jej urodziny. Z chęcią na to przystałam, bo ona się ucieszy, że dostanie książkę, którą wybrała, a ja nie muszę dłużej zastanawiać się nad prezentem. Oczywiście nie mogłam przepuścić okazji i święta spędziłam m. in. czytając Cuda za rogiem.
Nie wiedziałam, czego się...
2016-05-01
Któż z nas nie zna Stephena Kinga? To niesamowite, jak różnorodne tworzy powieści, co mogłam już zauważyć, chociaż do tej pory przeczytałam zaledwie kilka z nich. Moim ambitnym planem jest przeczytanie wszystkich (chociażby większość) jego dzieł, zobaczymy, czy mi się uda. Tym razem wybór w bibliotece padł na „Cujo”. Wybór nie był przypadkowy: czytałam, że podobno Stephen King pisał ją pod wpływem alkoholu i kokainy oraz nie pamięta, jak ją pisał. Zastanawiałam się, czy taka książka może być dobra… i wiecie co? Rozważam nad tym, czy samej nie pisać pod wpływem różnych substancji, jak tych wspomnianych powyżej.
Oczywiście żartuję. Nie zmienia to faktu, że „Cujo” jest najlepszą książką jaką czytałam, jeśli chodzi o twórczość Kinga. Żadne z jego dzieł, które dotychczas czytałam, a było kilka takich, które bardzo lubię, nie pochłonęły mnie tak jak „Cujo”. Mogłoby się wydawać, że książka o psie chorym na wściekliznę, to nic takiego. A to jest mistrzostwo. Oczywiście pies nie jest jedynym wątkiem, pojawia się to ich wiele, dzięki czemu książka nas całkowicie pochłonie.
Jedyną wadą „Cujo” było to, że… śnił mi się ten pies. Ale tak właściwie, czy to na pewno wada? Chociaż nie był to zbyt przyjemny sen, muszę powiedzieć, że im starsza jestem, tym mniej książek czy filmów potrafi wywrzeć na mnie takie wrażenie, żeby pojawiły się w moich snach. Pieskowi Cujo się to udało i myślę, że kiedyś do niego powrócę.
Któż z nas nie zna Stephena Kinga? To niesamowite, jak różnorodne tworzy powieści, co mogłam już zauważyć, chociaż do tej pory przeczytałam zaledwie kilka z nich. Moim ambitnym planem jest przeczytanie wszystkich (chociażby większość) jego dzieł, zobaczymy, czy mi się uda. Tym razem wybór w bibliotece padł na „Cujo”. Wybór nie był przypadkowy: czytałam, że podobno Stephen...
więcej mniej Pokaż mimo to2020-08-07
Pod pierwszą częścią "Millennium" napisałam opinię o całej trylogii, ale naszło mnie, żeby tu wspomnieć o tej konkretnej części.
„Dziewczyna…” jest oczywiście drugą częścią. O ile „Mężczyźni…” można potraktować jako jedną całość, ponieważ cała zagadka zostaje rozwiązana w tym jednym tomie, druga część jest zaledwie początkiem do ogromnej afery, która kończy się w takim momencie, że po prostu trzeba od razu sięgnąć po część 3. Dlatego Wam radzę: Jeśli zamierzacie przeczytać „Dziewczynę…” lepiej nie zaczynajcie, jeśli nie macie w domu trzeciej części, jeśli nie chcecie szaleć z niepewności „co się działo później?”. Nie pozostaje mi nic innego, jak powiedzieć: Uwielbiam, uwielbiam, uwielbiam!
Pod pierwszą częścią "Millennium" napisałam opinię o całej trylogii, ale naszło mnie, żeby tu wspomnieć o tej konkretnej części.
„Dziewczyna…” jest oczywiście drugą częścią. O ile „Mężczyźni…” można potraktować jako jedną całość, ponieważ cała zagadka zostaje rozwiązana w tym jednym tomie, druga część jest zaledwie początkiem do ogromnej afery, która kończy się w takim...
2020-05-06
2020-03-12
2020-07-05
2016-11-29
2019-12-27
2016-06-24
Ogółem fabuła może nie byłaby taka fascynująca, gdyby nie magia. Kocham magię i sama się sobie dziwię, że kiedy Harry miał swoje pierwsze lata, kompletnie mnie nie interesował. Ba, byłam przekonana, że to coś okropnego, odrzucało mnie też to, że zdobył tak ogromną popularność. Kiedy w końcu telewizja wyemitowała film, obejrzałam, bo „jeśli to puszczają, to nic nie stracę”. I w ciągu kilku najbliższych tygodni od razu nadrobiłam wszystkie dostępne części na rynku – oczywiście mam na myśli książki.
„Harry Potter…” jest jednym z moich ulubionych cyklów. Trudno dokładnie powiedzieć, ile razy przeczytałam pierwszą część. 20? 30? Może więcej? Lubię do niej wracać. Siła tej książki nie polega tylko na ciekawej fabule – główną zaletą jest świat magii. Bardzo rzadko się spotyka tak dokładnie i szczegółowo opisany świat, który jest wytworem wyobraźni. Te wszystkie detale, które opracowała autorka: szkoła, dojazd do niej, przedmioty szkolne, magiczne zwierzęta, Ministerstwo Magii… żeby coś takiego wymyślić, trzeba mieć nie tylko ogromną wyobraźnię, ale i talent. Właśnie też za to kocham ten cykl: za tę niesamowitą szczegółowość, na którą podczas czytania nie zwraca się przecież tak wielkiej uwagi, wydaje się to nam takie… naturalne. Właśnie dlatego ta książka jest taka… prawdziwa, realistyczna.
Język zawarty w książce jest prosty. Czasami mam wrażenie, że zbyt prosty, brakuje mi trochę opisów itp. Myślę, że młodsi czytelnicy nie będą mieć problemów z zrozumieniem, przeczytaniem treści, pod tym względem. Oprócz tego zawarta jest tu dawka humoru. Jest wiele śmiesznych sytuacji i dialogów, jak dla mnie Hagrid jest kopalnią humoru np. „Och, przymknij się, Dursley, ty wielka śliwko w occie”. Oprócz tego znajdziemy w książce również sceny wzruszające. Z początku, a czasami nawet teraz, podczas czytania mam łzy w oczach.
Książka już jest klasyką. Ma ona bardzo wielu zwolenników i niestety też trochę przeciwników (których raczej jest mniej). Jest nie tylko rozrywką, uczy, szczególnie młodszych dzieci, jak ważna jest przyjaźń i również nauka. Oprócz tego widzimy walkę dobra ze złem, gdzie doskonale widać, po której stronie stoi główny bohater. Mimo że mamy wyraźny podział na tych „dobrych” i „złych”, nie ma (bądź jest ich baaardzo mało) bohaterów typowo czarno-białych, typowo dobrych lub złych. Każdy z nich jest człowiekiem i ma swoje wady oraz zalety, i czasem można zrozumieć motywy jego postępowania. Co również sprawia, że książka jest bardziej „prawdziwa”.
Ogółem fabuła może nie byłaby taka fascynująca, gdyby nie magia. Kocham magię i sama się sobie dziwię, że kiedy Harry miał swoje pierwsze lata, kompletnie mnie nie interesował. Ba, byłam przekonana, że to coś okropnego, odrzucało mnie też to, że zdobył tak ogromną popularność. Kiedy w końcu telewizja wyemitowała film, obejrzałam, bo „jeśli to puszczają, to nic nie stracę”....
więcej mniej Pokaż mimo to2016-07-15
2018-11-28
2017-12-31
2016-07-29
Pewien bogacz na Wyspie Żołnierzyków wybudował wspaniałą willę. Ponieważ jego żona nie cierpiała morza, postanowił ją sprzedać. Całą wyspę kupił niejaki pan Owen, który sprowadził do swojego domu dziesięć osób. Dwie miały być służbą, jedna sekretarką, a inna miała „mieć oko na wszystkich”. Reszta była gośćmi sprowadzoną pod różnymi pretekstami.
Na samym początku wszystkich zastanawia fakt, dlaczego państwa Owen nie ma w okazałej willi. Po chwili dowiadują się, że ich podróż się przeciągnęła i mają dołączyć w ciągu następnych dni. Nikt nie podejrzewa niczego, aż… zostaje włączona płyta z której słychać dziesięć oskarżeń skierowanych do każdej osoby będącej w domu: Każdy zostaje oskarżony o morderstwo.
Goście uważają to za „głupi żart”, aż po chwili umiera jeden z nich. W ciągu nocy kolejna osoba. Morderca zabija każdego gościa po kolei, posługując się historią z wierszyka o dziesięciu żołnierzykach. W każdej strofie żołnierzyk „odłącza się” od reszty z jakiegoś powodu i dokładnie z tego samego umierają po kolei goście. Kiedy po każdej zamordowanej ofierze znika figurka żołnierzyka ze stołu, uświadamiają sobie, że ktoś wydał na nich wyrok…
Agata Christie była mistrzynią w powieściach kryminalnych. Jej książki czyta się z zapartym tchem, czekając na nowe zdarzenia, nie domyślając się, kto może stać za tym wszystkim. „I nie było już nikogo” nie jest moją pierwszą książką od Agaty. Jednak do tej pory nigdy nie odgadłam, kto jest mordercą i zawsze zakończenie mnie zaskakuje. Również tutaj, jednak gdy poznajemy prawdę pierwsza myśl, która przychodzi do głowy, to: „Faktycznie, wszystko się zgadza.”
Poznajemy dziesięciu różnych bohaterów, kilku z nich zdaje sobie sprawę z morderstw, jakie wyrządzili i mają wyrzuty sumienia. Inni nie przyznają się do tego, a jeszcze inni uważają, że nie zrobili nic złego i śmierć danej osoby nie była ich winą. Po przeszukaniu wyspy i domu wiedzą, że to właśnie ktoś z nich jest mordercą, ale nie zdają sobie sprawy, kto. Każdy boi się, wiedząc że nikomu nie może ufać, jeśli chce przeżyć.
Powieść Agaty jest świetna i mogę polecić ją każdemu, a w szczególności fanom kryminałów. Czyta się ją szybko, z przyjemnością i zmusza do myślenia: Kto za tym wszystkim stoi? Do tego motyw z tym wierszem i figurkami. Genialny pomysł. Jest to coś, po co naprawdę warto sięgnąć.
Pewien bogacz na Wyspie Żołnierzyków wybudował wspaniałą willę. Ponieważ jego żona nie cierpiała morza, postanowił ją sprzedać. Całą wyspę kupił niejaki pan Owen, który sprowadził do swojego domu dziesięć osób. Dwie miały być służbą, jedna sekretarką, a inna miała „mieć oko na wszystkich”. Reszta była gośćmi sprowadzoną pod różnymi pretekstami.
Na samym początku...
2020-12-05
2019-06-12
„Kamieniarz” to oczywiście 3 tom „Sagi o Fjällbace” i spokojnie mogę uznać, że z pierwszych trzech to zdecydowanie najlepszy tom. Wszystko rozpoczyna się od odnalezienia zwłok kilkuletniej dziewczynki, która najprawdopodobniej utonęła w nieszczęśliwym wypadku, dopóki nie okazuje się, że… utonęła w słodkiej wodzie, a następnie została wrzucona do morza. Trwają poszukiwania mordercy, który może zagrażać życiu innych dzieci.
Powieść od początku do końca trzyma w napięciu i chociaż jest dłuższa od poprzedniej części, pochłonęłam ją szybciej, ponieważ kompletnie nie mogłam się od niej oderwać. Poznajemy kolejnych mieszkańców Fjällbaki i ich tajemnice. Jednocześnie w retrospekcjach poznajemy życie Agnes, żony tytułowego Kamieniarza i choć początkowo może się wydawać, że jej historia nie ma nic wspólnego z morderstwem Sary… nic bardziej mylnego. Zakończenie i rozwiązanie zagadki jest tak zaskakujące, że przecierałam oczy ze zdumienia. Szczególnie, kiedy wszystko się idealnie ze sobą połączyło. I tak jak w przypadku poprzedniej części, również tutaj widzimy, jak ważne jest wychowanie dziecka i że sposób w jaki matka zachowuje się w stosunku do swojego dziecka przekłada się na jego życie i zachowania. Polecam.
„Kamieniarz” to oczywiście 3 tom „Sagi o Fjällbace” i spokojnie mogę uznać, że z pierwszych trzech to zdecydowanie najlepszy tom. Wszystko rozpoczyna się od odnalezienia zwłok kilkuletniej dziewczynki, która najprawdopodobniej utonęła w nieszczęśliwym wypadku, dopóki nie okazuje się, że… utonęła w słodkiej wodzie, a następnie została wrzucona do morza. Trwają poszukiwania...
więcej mniej Pokaż mimo to
Kiedyś nie chciałam sięgać po tę książkę, ale skoro moja mama pożyczyła ją od koleżanki z pracy, a mnie rozłożyło, więc i tak większość dnia leżałam w łóżku, stwierdziłam, że ją przeczytam.
Książka opowiada o dwojgu ludzi z kamienicy. Za sąsiadów mają tylko siebie nawzajem – w ich klatce resztę mieszkań przemieniono na biura itp. Oboje mieszkają na jednym piętrze. W jednym mieszkaniu około 30-letni Paweł, który jest gejem, a w drugim ok. 60-letnia Anna, która jest moherowym beretem. Więc jak już wszyscy pewnie się domyślają, trwa między nimi wojna. Muszę przyznać, że dosyć zabawna.
Książka utrzymana jest w ciekawej stylistyce. Każdy rozdział jest podzielony na kilka, czasem kilkanaście części, które nie są długie. Pierwsza opowiada jakąś sytuację z życia Pawła, druga z życia Anny i tak na okrągło. Czasem zdarza się, że daną sytuację poznajemy z dwóch punktów widzenia. Tylko jeden rozdział jest w pełni poświęcony mężczyźnie, a inny babci – oba skupiają się na przeszłości bohaterów.
Paweł w dzieciństwie został odtrącony przez matkę, a gdy był nastolatkiem przez ojca – dowiadujemy się dlaczego, ale ja wam tego nie zdradzę;) Pracuje w firmie reklamowej, gdzie wymyśla różne hasła do reklam itp. Stale poszukuje życiowego partnera, miłości, chce kochać i być kochanym. Do tego ma bardzo niskie poczucie własnej wartości, więc nic dziwnego, że to mu się nie udaje.
Natomiast Anna jest emerytką, która regularnie chodzi do kościoła, ogląda “Plebanię” i “Klan”. Sama wychowała swoją córkę – Małgosię i zamartwia się o nią. Trochę wyolbrzymia pewne sprawy, ale ostatecznie wychodzi na to, że miała powody do zmartwień. Początkowo nie odczuwa się sympatii do bohaterki, ale gdy za moherowym beretem widzimy samotnego człowieka, zmienia się nastawienie, co do tej postaci.
Druga część książki mnie zaskoczyła. Na samym początku w ogóle nie spodziewałam się takiego obrotu sprawy. O co chodzi? Zapraszam do lektury.
Książka napisana przez geja, ale nie tylko do gejów. Polecam ją wszystkim, również homofobom, którzy najchętniej wszystkie osoby homoseksualne wysłali w kosmos, ponieważ książka nie ukazuje nam stereotypowego geja, tylko człowieka, który poszukuje szczęścia. Który, jak już wspomniałam wyżej, chce kochać i być kochany. Może to zmieni czyjeś nastawienie do takich osób. Do tego książka jest zabawna, nie tylko poprzez śmieszne dialogi, ale również sytuacje. Czyta się ją lekko i przyjemnie, pochłonęłam ją w jeden dzień (kilka godzin). Jedna scena tak mnie powaliła, że gdyby nie to, że był środek nocy, a ja miałam zatkany nos – z pewnością śmiałabym się wniebogłosy. A tak pozostało mi się tylko zwijać ze śmiechu ;)
I dzięki przedmowie Tomasza Raczka (partnera życiowego Autora) dowiedziałam się o sobie jednej ciekawej rzeczy. Że nie jestem osobą tolerancyjną. Pozwolę sobie przytoczyć jeden fragment: “Dwa groźne dla polskiego społeczeństwa słowa: Madagaskar i tolerancja. Odrzucenie i fałszywa życzliwość. Z jednej strony przekonanie, że tylko jeden model życia jest prawidłowy (…), z drugiej – protekcjonalne poklepywanie sprowadzające gejów do roli antropologicznej ciekawostki. W obu wypadkach traktuje się ich jako dziwaczną grupę odmieńców naruszających ogólnie przyjęte standardy, tyle że pierwsi na to się nie zgadzają, a ci drudzy dają przyzwolenie. Ale jest jeszcze trzeci, znacznie uczciwszy sposób odnoszenia się do gejów: traktowanie ich jako oczywistości – biologicznej, społecznej i kulturowej, mającej naturalne prawo do istnienia.” Człowiek uczy się przez całe życie:)
Ja książkę polecam z całego serca. Uczy… akceptacji osób homoseksualnych, a nawet postrzegania ich jak normalnych ludzi. Uczy też innego spojrzenia na moherowych beretów. Każdy jest człowiekiem, które przeżywa różne problemy. I w obu przypadkach widzimy, że najgorsze, co może być dla człowieka to samotność. Nie ważne kim się jest i ile ma się lat. Do tego można się pośmiać, przyjemnie spędzić czas. Polecam z całego serca, a sama z chęcią sięgnę po “Bierki”, które jest kontynuacją cyklu “kronik nierówności” (“Berek” jest ich pierwszą częścią).
Kiedyś nie chciałam sięgać po tę książkę, ale skoro moja mama pożyczyła ją od koleżanki z pracy, a mnie rozłożyło, więc i tak większość dnia leżałam w łóżku, stwierdziłam, że ją przeczytam.
więcej Pokaż mimo toKsiążka opowiada o dwojgu ludzi z kamienicy. Za sąsiadów mają tylko siebie nawzajem – w ich klatce resztę mieszkań przemieniono na biura itp. Oboje mieszkają na jednym piętrze. W...