-
ArtykułyKsiążka na Dzień Dziecka: znajdź idealny prezent. Przegląd promocjiLubimyCzytać1
-
Artykuły„Zaginiony sztetl”: dalsze dzieje Macondo, a może alternatywna historia Goraja?Remigiusz Koziński1
-
Artykuły„Zależy mi na tym, aby moje książki miały kilka warstw” – wywiad ze Stefanem DardąMarcin Waincetel1
-
ArtykułyMagdalena Hajduk-Dębowska nową prezeską Polskiej Izby KsiążkiAnna Sierant2
Biblioteczka
2019-03-18
2019-02-24
Takie książki to ja luuubię. Podobało mi się, nawet bardzo podobało. Zwłaszcza te rozdziały dotyczące przeszłości. Tak, był to jeden z najlepszych romansów jakie czytałam. Dobrze napisany, przemyślany, wyrazisty. Tak dobry, że aż nie mam się do czego przyczepić. No może tylko do tego, że Cathy trochę mnie denerwowała, tym co robiła mężowi ale… i tak nie mogłam się oderwać. Tyle emocji! Przeczytałabym ponownie. A to zakończenie, no proszę, idealne, lepszego nie mogłabym sobie wymarzyć. Do tego świetnie wykreowana postać Bena (męża), och co to był za mężczyzna, moje drogie panie… (Arsen niech się schowa) #teamBen
Takie książki to ja luuubię. Podobało mi się, nawet bardzo podobało. Zwłaszcza te rozdziały dotyczące przeszłości. Tak, był to jeden z najlepszych romansów jakie czytałam. Dobrze napisany, przemyślany, wyrazisty. Tak dobry, że aż nie mam się do czego przyczepić. No może tylko do tego, że Cathy trochę mnie denerwowała, tym co robiła mężowi ale… i tak nie mogłam się oderwać....
więcej mniej Pokaż mimo to2014-01-20
Narratorem książki jest szesnastoletnia Hazel Grace. Hazel jest chora. Śmiertelnie chora. Lekarze nie dają jej nadziei na długie życie, ba! są zdumieni, jakim cudem jeszcze żyje.
Jest outsiderką, praktycznie nie wychodzi z domu, spędza długie godziny w łóżku i ciągle czyta tę samą książkę rozmyślając czy jej dzisiejszy dzień będzie „Ostatnim Dobrym Dniem”. Nieustannie w tym wszystkim towarzyszy jej Philip – kilkukilogramowa butla tlenowa, umieszczona na małym metalowym wózeczku.
Na jednym ze spotkań grupy wsparcia dla młodzieży dotkniętej nowotworem, Hazel poznaje Augustusa Watersa, który - jak sam to określił - półtora roku wstecz zawarł znajomość z kostniakomięsakiem w wyniku czego amputowano mu nogę. Augustus jest charyzmatyczny, intrygujący, błyskotliwy, no i przede wszystkim - rozumie Hazel jak nikt inny. Od pierwszej chwili wytwarza się między nimi nić porozumienia i kiełkuje uczucie. Dzięki niemu dziewczyna zaczyna czerpać radość z dnia codziennego, a jej życie z dominującej szarości przekształca się w głębię nasyconych barw.
John Green w sposób niezwykle intensywny i wiarygodny opisał uczucia i problemy nie tylko dotkniętych chorobą nastolatków, ale także ich rodziców, którzy w swojej bezsilności i bezradności muszą na co dzień zmagać się ze świadomością zbliżającej się śmierci swoich ukochanych dzieci. Ale wątek śmierci nie jest tutaj jedyny - jest to też książka o nadziei, dojrzewaniu, prawach młodości i charakterystycznych problemach pierwszej miłości.
Podoba mi się styl pisania pana Greena, jest lekki i nienachlany oraz dobór słownictwa, taki – powiedziałabym – poetycki. W książce niemalże na każdej stronie można znaleźć prawdziwą perełkę, metaforę, a nawet życiową mantrę!
Gwiazd naszych wina zyskała uznanie krytyków, przez długi czas gościła na pierwszych miejscach list bestsellerów. Ogólnoświatowe uznanie musi o czymś świadczyć – tę książkę należy przeczytać chociażby po to by przekonać się w czym tkwi jej magia.
Narratorem książki jest szesnastoletnia Hazel Grace. Hazel jest chora. Śmiertelnie chora. Lekarze nie dają jej nadziei na długie życie, ba! są zdumieni, jakim cudem jeszcze żyje.
Jest outsiderką, praktycznie nie wychodzi z domu, spędza długie godziny w łóżku i ciągle czyta tę samą książkę rozmyślając czy jej dzisiejszy dzień będzie „Ostatnim Dobrym Dniem”. Nieustannie w...
2015-09-05
"Myślałem, że sobie ciebie wymyśliłem. Myślałem, że żyłem w świecie ciemności i wymarzyłem twoje istnienie. Że w jakiś sposób mój umysł cię stworzył (..). Ale potem uświadomiłem sobie, że nigdy nie potrafiłbym marzyć o czymś tak pięknym. Jesteś powodem, dla którego ludzie wierzą w jutro. Jesteś głosem, który odstrasza cienie. Jesteś miłościa, dzięki której oddycham. (..) Nie odchodź. Zostań ze mną na zawsze. (...) Pozwól mi być dla ciebie wszystkim. Nie. Odchodź."
Z zarysu fabuły dostępnego na okładce książki "Kochając pana Danielsa", ciężko wywnioskować, czego tak naprawdę można się spodziewać w jej wnętrzu. W tych kilku pięknych, metaforycznych zdaniach, pełnych wzruszających słów nie ma tak naprawdę ani słowa o tym, kim są bohaterowie, w jakim są wieku, ani na czym polega cała ich historia. Jednak, co dziwne, od chwili, gdy tylko zobaczyłam zapowiedź tej książki wraz z jej uroczą okładką - przeczuwałam, że ta historia mnie urzeknie. I tym razem intuicja mnie nie zawiodła! "Kochając pana Danielsa" to cudowna książka, opowiadająca wzruszającą historię dwójki młodych ludzi, którzy stracili w życiu tak wiele, że aż trudno to opisać...
Ashlyn ma dziewiętnaście lat, gdy jej siostra bliźniaczka umiera. Dziewczyna od dziecka wychowywała się tylko z siostrą pod opieką matki, która teraz zachowuje się tak, jakby chciała jej dać do zrozumienia, że jest zła, że to Gabby zmarła a nie Ash. Jak na złość losu - kiedy ból po śmierci przekracza wszelkie możliwe granice - matka wysyła Ash by zamieszkała ze swoim ojcem. Ojcem, który zniknął przed laty i nigdy nie interesował się swoimi córkami. Nie mając innego wyboru, załamana i wściekła Ashlyn wyjeżdża do ojca i jak się okazuje... jego nowej rodziny. Jednak to właśnie tam, w tym małym miasteczku, w którym wszyscy się znają - Ashlyn spotyka coś niezwykłego. Poznany przypadkiem Daniel Daniels, wokalista zespołu "Misja Romea" daje jej miłość, która może leczyć rany i która potrafi odgonić demony przeszłości. Dlaczego? Ponieważ Daniel również niesie ze sobą wielki bagaż życiowych doświadczeń, które nie pozwalają na bycie szczęśliwym. Jednak los lubi drwić i pierwszy dzień w nowej szkole sprawia im obojgu niemałe zaskoczenie, od teraz Daniel, będzie dla Ashlyn... Panem Danielsem.
"Kochając Pana Danielsa" to cudowna pozycja, od której nie mogłam się oderwać. Fabuła zawiera w sobie wiele bólu i cierpienia, ale również miłości i ciepła. To powieść łamiąca i rozgrzewająca serce, wzruszająca i po prostu piękna. Czytając miałam jednak wrażenie, że niektóre opisywane sytuacje już skądś znam... Tak jakby autorka czerpała garściami na popularnych motywach literackich, które już kiedyś sprawdziły się w światowych bestsellerach. Jednak to małe niedociągnięcie jest tak sprytnie wplecione w fabułę, że nawet jeśli "coś już kiedyś było" to przymykamy na to oko, bo po prostu świetnie się czyta :)
Książka wciąga od pierwszej strony... Jest w niej wszystko: śmierć, żałoba, dozgonna przyjaźń, miłość braterska i rodzicielska, a przede wszystkim zakazane uczucie nauczyciela i uczennicy. "Kochając pana Danielsa" to książka o prawdziwej miłości, o pragnieniu bycia potrzebnym, o akceptacji przeszłości oraz o bólu, który łączy, a którego nie można wyrzucić z pamięci. Autorka świetnie nakreśliła bohaterów, a poza tym fabuła przepełniona jest cytatami Szekspira oraz piękną muzyką "Misji Romea", która sama w sobie brzmi jak poezja. Polecam sięgnąć po tę lekturę i poddać się jej nastrojowi. W "Kochając Pana Danielsa" można się zapaść i zatracić. W "Kochając pana Danielsa" można się zakochać. Uwielbiam ten stan, kiedy po przeczytaniu książki czuję przeszywającą radość i satysfakcję z lektury, która poruszyła moje emocje. Pozwólcie się uwieść i zauroczyć, porwać do świata, który rozpali wszystkie wasze zmysły... Polecam z całego serca wielbicielkom romansów oraz New Adult. Piękna - tyle i aż tyle, więcej nie trzeba.
______________________________
RecenzjeAmi.blogspot.com
"Myślałem, że sobie ciebie wymyśliłem. Myślałem, że żyłem w świecie ciemności i wymarzyłem twoje istnienie. Że w jakiś sposób mój umysł cię stworzył (..). Ale potem uświadomiłem sobie, że nigdy nie potrafiłbym marzyć o czymś tak pięknym. Jesteś powodem, dla którego ludzie wierzą w jutro. Jesteś głosem, który odstrasza cienie. Jesteś miłościa, dzięki której oddycham. (..)...
więcej mniej Pokaż mimo to2016-04-11
Brittainy C. Cherry zdobyła moje serce już przy okazji poprzedniej powieści, a teraz tylko utwierdziła w przekonaniu, że uwielbiam jej styl. Bo Brittainy C. Cherry pisze po prostu przepięknie! Jestem urzeczona i zachwycona zarazem. Autorka w naprawdę prostych słowach stworzyła idealną fabułę, w której absolutnie wszystko było dopięte na ostatni guzik. Przedstawiona w tej powieści historia o parze nastolatków, zmagającymi się z podjętymi decyzjami i wynikającymi z nich konsekwencjami, została nakreślona tak, że naprawdę nie sposób się od niej oderwać…Tę treść się chłonie bez opamiętania, i to aż do ostatniej linijki. (...) "Art & Soul" to książka dla wrażliwych, delikatnych i romantycznych serc. Cherry umiejętnie włada słowami oddając klimat uczuć, emocji i wrażeń, dzięki czemu jest przejmująco i wzruszająco. Jest słodko i gorzko. Polecam bardzo! To piękna i wzruszająca opowieść o zmaganiu się z życiem, trudnych wyborach, zawiedzionych nadziejach, potrzebie wsparcia, przebaczeniu i złamanych duszach. No i ta zabawa oksymoronami... ;)
Całość recenzji:
http://recenzjeami.blogspot.com/2016/04/art-soul-brittainy-c-cherry.html
Brittainy C. Cherry zdobyła moje serce już przy okazji poprzedniej powieści, a teraz tylko utwierdziła w przekonaniu, że uwielbiam jej styl. Bo Brittainy C. Cherry pisze po prostu przepięknie! Jestem urzeczona i zachwycona zarazem. Autorka w naprawdę prostych słowach stworzyła idealną fabułę, w której absolutnie wszystko było dopięte na ostatni guzik. Przedstawiona w tej...
więcej mniej Pokaż mimo to2016-03-20
Są takie książki, które w jednej chwili zabierają do krainy dzieciństwa, wypełniając jednocześnie duszę i serce wielką nostalgią, melancholią i zwyczajną tęsknotą. Jedną z takich książek jest dla mnie właśnie "O czym szumią wierzby" Kennetha Grahame'a. Prawdopodobnie źródło tej mojej tęsknoty tkwi brytyjskim serialu animowanym, który Telewizja Polska nadawała w latach 90., a ja, jeszcze jako kilkuletnia dziewczynka zachwycałam się każdym odcinkiem do tego stopnia, że do dziś pamiętam niektóre z nich :) Od tamtego czasu marzyłam, by poznać literacki oryginał, i wreszcie się to udało. Cieszę się tym bardziej, że właśnie teraz, po tylu latach i jako dorosła kobieta, byłam w stanie jeszcze bardziej docenić jego głębię, niezwykłe piękno i absolutną wyjątkowość.
"O czym szumią wierzby" to wyjątkowo klimatyczna bajka, składająca się z wielu małych opowiastek. Opowieści Kennetha Grahame’a zabierają do krainy niesamowitej, pięknej i bezpiecznej - takiej, do której chciałoby się wracać zawsze. Opowiadają o przygodach przyjaciół - zwierząt o ludzkich cechach, którzy w wielu sytuacjach wdzięcznie parodiują nasze zachowania. Podobnie jak ludzie mają swoje przyzwyczajenia i wady. Potrafią kłócić się o zwykłą błahostkę i sprawić, że urasta ona do rangi problemu nie do przeskoczenia. Jednak poza kłótniami (które wbrew pozorom - scalają ich przyjaźń) potrafią się wzajemnie zrozumieć, rozwiązują problemy i żyją w wielkiej przyjaźni, harmonii i wspierają się w razie potrzeby czy bez zastanowienia spieszą z pomocą.
Jest to bardzo ciepła i spokojna historia o podróżach, pasjach, odkrywaniu świata i czerpaniu radości z prostych, zwykłych rzeczy. Mówi o przyjaźni i odwadze, potędze marzeń i tajemnicy natury. I mimo, że została napisana w roku 1908, a po raz pierwszy wydana po polsku w roku 1938, to jednak jej treść można śmiało uznać za ponadczasową i uniwersalną. To klasyka literatury dziecięcej, która pełna nienachalnej mądrości, uczy życzliwości i szacunku dla świata. Nie dziwi więc, że podobnie jak recenzowany przeze mnie wczoraj "Tajemniczy ogród" również znalazła się pośród 100 książek BBC rekomendowanych do przeczytania :)
Ponad wiek po premierze i prawie osiemdziesiąt lat od pierwszego polskiego wydania - Wydawnictwo Vesper z dumą oddało w ręce młodych czytelników nowy przekład tej nieśmiertelnej książki, ozdobiony klasycznymi ilustracjami Ernesta H. Sheparda, które zachwyciły samego autora. Kreskowane, delikatne, rysunkowe ilustracje dobrze oddają charakter całej powieści. Jest w nich i nostalgia, i staroświeckość, i ciepło, i smutek… "O czym szumią wierzby" nie byłyby tak wyjątkowe, gdyby nie właśnie te ilustracje. To dzięki nim, specyficzny i urokliwy świat przyrody nakreślony w powieści staje się o wiele bliższy. Dosłownie wszystko tutaj zachwyca... Z niekłamaną przyjemnością oglądałam te rysunki i cieszyłam nimi oczy, a świadomość tego, że ilustracje były wykonane tak dawno temu, dodatkowo wpłynęła na ich atrakcyjność - może nie wiecie, ale mam przeogromną słabość do oryginalnych ilustracji z początku XX w. Zresztą, to przecież Shepard! Autor także oryginalnych ilustracji do Kubusia Puchatka. Przyznam szczerze, że gdy po raz pierwszy otworzyłam tę książkę, w miejscu gdzie jest mapa, przez chwilę myślałam, że jestem w Stumilowym Lesie... Ale tylko przez chwilę.
"O czym szumią wierzby" to książka piękna i mądra. Atrakcyjna dzięki pięknemu językowi, sympatycznym bohaterom i humorowi, a także urzekająca trafnością satyry i doskonałą równowagą pomiędzy fantazją a rzeczywistością. Takie powieści warto mieć na półce, obok "Kubusia Puchatka" czy "Tajemniczego ogrodu". Zwłaszcza w tak znakomitym, dopracowanym i zachwycającym wydaniu. Szczerze polecam.
ZDJĘCIA WNĘTRZA KSIĄŻKI:
http://recenzjeami.blogspot.com/2016/03/o-czym-szumia-wierzby-kenneth-grahame.html
Zapraszam na:
RecenzjeAmi.blogspot.com
Są takie książki, które w jednej chwili zabierają do krainy dzieciństwa, wypełniając jednocześnie duszę i serce wielką nostalgią, melancholią i zwyczajną tęsknotą. Jedną z takich książek jest dla mnie właśnie "O czym szumią wierzby" Kennetha Grahame'a. Prawdopodobnie źródło tej mojej tęsknoty tkwi brytyjskim serialu animowanym, który Telewizja Polska nadawała w latach 90.,...
więcej mniej Pokaż mimo to2016-03-06
"Jesteśmy po prostu dobrymi ludźmi z brzydką przeszłością, szukającymi idealnej przyszłości. Myślę, że znaleźliśmy ją w sobie nawzajem."
Pokusiłam się na maraton z serią Ten Tiny Breaths i wcale tego nie żałuję. Powiem więcej: jestem oczarowana! Byłam bardzo ciekawa, czy Tucker stanie na wysokości zadania i utrzyma tak wysoko postawioną poprzeczkę jaką ustawiła w poprzednich tomach. I oczywiście się nie zawiodłam, ba, otrzymałam coś o wiele lepszego! Po niepowtarzalnych "Dziesięciu płytkich oddechach" (które z miejsca trafiły na półkę moich ulubionych książek) i trochę schematycznym, ale jednak świetnie napisanym "Jednym małym kłamstwie" przyszedł czas na "Cztery sekundy do stracenia" i... przyznam to otwarcie: trzecia część jest zdecydowanie najlepsza z całej serii. Poprzednie powieści Tucker podobały mi się. Bardzo. Ale ta bije je na głowę. Lubię takie mroczne, intensywne i emocjonujące historie... Ta powieść jest po prostu niesamowita i w moich oczach zdetronizowała nawet "Dziesięć płytkich oddechów"!
"Wierzę, że niektórzy ludzie z natury są źli.
Wierzę, że poczucie winy jest silną motywacją.
Wierzę, że można dążyć do odkupienia, ale nigdy się go w pełni nie osiągnie.
Wierzę, że drugie szanse istnieją tylko w snach, nie ma ich w rzeczywistości.
Wierzę, że nie można w ciągu roku, miesiąca czy tygodnia wpłynąć na czyjeś życie.
Można to zrobić w sekundy.
Sekundy, by zjednać sobie kogoś.
Albo na zawsze go stracić."
Tym razem mamy okazję bliżej poznać Caina, tajemniczego właściciela klubu ze striptizem i byłego szefa zarówno Storm jak i Kacey, którego postać pojawiła się już epizodycznie we wcześniejszych dwóch tomach. Skryty, poukładany, silny i odpowiedzialny 29-letni Cain, głęboko wierzy, że zatrudnianie tych kobiet jest jego życiową misją:
"Wszystko, co w nich widzę, to dziewczyny potrzebujące drugiej szansy. Kobiety wymagające ochrony, ponieważ nikt im jej nie zapewnia."
Jednak pewnego dnia, mężczyzna będzie musiał wystawić swoje żelazne zasady na ciężką próbę. Bo oto w drzwiach jego klubu, pojawi się piękna, 22-letnia Charlie Rourke... Zdesperowana dziewczyna potrzebuje szybkich i dużych pieniędzy, by zniknąć, nim będzie za późno. Rozbieranie się na scenie nie jest jej wymarzoną pracą, ale czego się nie robi w imię wyższego celu... Dlatego z łatwością przybiera pozę: jest chłodna, tajemnicza, zdystansowana i trudna do rozszyfrowania. To wszystko jest tym prostsze, że całe życie Charlie opiera się na kłamstwie, bo... Charlie Rourke nie istnieje, a dziewczyna, która ją udaje, robi to bardzo dobrze.
"Czasami czuję, jakbym się przedzierał przez zewnętrzną powłokę do osoby znajdującej się wewnątrz, wtedy zadaję sobie pytanie, czy to kolejna warstwa. Niejednokrotnie się zastanawiam, czy w ogóle coś o niej wiem. Czasami wątpię, czy ona sama wie, kim jest."
Niestety Charlie szybko odkrywa, że nie ucieknie przed uczuciem jakim darzy swojego szefa - seksownego i troskliwego Caina, o którym marzą wszystkie dziewczyny w klubie. Z drugiej strony, nie może sobie jednak pozwolić, na rozproszenie uwagi niechcianym romansem. Zwłaszcza, że strata Caina, gdy ten dowie się w co jest zamieszana, będzie bardziej bolesna niż którakolwiek z czekających ją kar...
"Obietnica w jego słowach sprawia, że staje mi serce, jakby ktoś położył rękę na wahadle i zatrzymał czas. Mój czas."
"Cztery sekundy do stracenia" to bardzo dobra a jednocześnie chyba najdoroślejsza do tej pory odsłona serii Ten Tiny Breaths. K.A. Tucker zupełnie zmieniła klimat i nadała treści o wiele mroczniejszy i poważniejszy ton: wprowadziła miłość do świata narkotyków, brudnych interesów, karteli i klubów nocnych. Osobiście nie mam nic przeciwko takiemu rozwiązaniu, a nawet jestem nim zachwycona. Umierałam z niecierpliwości, by przekonać się, jak autorka rozwinie traumatyczną przeszłość Caina i co takiego ukrywa Charlie. I chyba po prostu nie mogło być lepiej! Trzeci tom jest bardziej brutalny, ostry i mroczniejszy w porównaniu z pozostałymi i bez ostrzeżenia wprowadza w świat mafijnych porachunków, uprowadzeń, morderstw i podwójnych tożsamości, by potem wrzucić w emocjonalny sztorm i pozostawić w stanie książkowego kaca.
Cain i Charlie to para, której daleko do popularnego schematu studenckiego romansu czy pierwszej miłości tak chętnie powielanej w nurcie New Adult. Zapomnijcie o wątku dziewictwa, czy niewinnych "pierwszych razach" - "Cztery sekundy do stracenia" są wręcz przepełnione erotyzmem. Namiętność sączy się tutaj niemal z każdej strony, a treść aż kipi seksem. Wszechobecna nagość, zmysłowe tańce na rurze połączone ze striptizem, czy fantazje przeplatające się z myślami bohaterów stanowią nieodłączne elementy niemal każdego rozdziału, a relacja Charlie i Caina w dużej mierze opiera się właśnie na pożądaniu i seksualności, co jeszcze bardziej podkręca klimat powieści i potęguje emocje płynące z czytania ;)
"(...) gdy w milczeniu czekam, by móc uwolnić się od mojego życia, to, które mam teraz, zaczyna być piekielnie wciągającą grą."
Przyznam, że w tym tomie odnalazłam bardzo dobrze i że zżyłam się z bohaterami jeszcze bardziej, niż jak miało to miejsce w "Dziesięciu płytkich oddechach". Autorka nie zawodzi i trzyma w napięciu do końca. Jestem pod wielki wrażeniem. Fabuła jest ciekawa, a bohaterowie wyraziści i co ważne - nieszablonowi. Z zainteresowaniem śledziłam ich mroczne perypetie i niejednokrotnie przeżywałam bałagan emocji - zmartwienia, bólu, strachu, fascynacji i ekscytacji. Burzliwa historia Caina i Charlie trzyma w napięciu niczym dobry kryminał lub film sensacyjny, błyskotliwe dialogi urozmaicają fabułę, a twist tłamszonych emocji i niebezpieczeństwa na końcu po prostu zwala z nóg!
Poza tym, "Cztery sekundy do stracenia" to zupełnie odrębna historia, choć to prawda, że postacie z poprzednich tomów wracają, jednak tylko sporadycznie, jako migawki spajające serię i nie odgrywają większej roli w historii. Dlatego książkę spokojnie mogą przeczytać również ci, którzy nie czytali poprzednich tomów. Dodatkowo, w tym tomie, narracja jest dwutorowa, a historia opowiadana jest zarówno z punktu widzenia Caina jak i Charlie.
"(...) dla mnie pozostanie Charlie - kobietą, która skradła mi serce, nim się zorientowałem, że ma je w swoich rękach."
W "Czterech sekundach do stracenia" Tucker udowodniła, że ma w sobie "to coś", dlatego jestem pewna, że każdą kolejną jej książkę wezmę całkiem w ciemno. Wystarczy mi świadomość, że to ona ją napisała. Uwielbiam tę pisarkę i od dzisiaj ma ona we mnie swoją wierną fankę. Szczerze w to wątpię, bym kiedykolwiek przestała być pod wrażeniem tego jak pisze. "Cztery sekundy do stracenia" sprawiły, że zatraciłam się w tej książce i nadal jestem nią oczarowana! Polecam, polecam, polecam!
Aha, i najważniejsze: kocham Caina. <3
"Chcę zapamiętać każdą chwilę, ponieważ nikt nigdy nie sprawi, że będę się czuła tak, jak teraz przy Cainie."
______________________
źródło recenzji:
http://recenzjeami.blogspot.com/2016/03/cztery-sekundy-do-stracenia-ka-tucker.html
"Jesteśmy po prostu dobrymi ludźmi z brzydką przeszłością, szukającymi idealnej przyszłości. Myślę, że znaleźliśmy ją w sobie nawzajem."
Pokusiłam się na maraton z serią Ten Tiny Breaths i wcale tego nie żałuję. Powiem więcej: jestem oczarowana! Byłam bardzo ciekawa, czy Tucker stanie na wysokości zadania i utrzyma tak wysoko postawioną poprzeczkę jaką ustawiła w...
2016-02-25
Kuszona dobrymi recenzjami (w końcu!) zdecydowałam się sięgnąć po tę książkę. I teraz... Teraz aż po prostu nie wiem, jak mam zacząć pisać jej opinię. Takiej historii w nurcie New Adult, z takimi emocjami i z takimi głównymi bohaterami nie czytałam już dawno, ba!, nie wiem czy czytałam kiedykolwiek. Dla takich książek jak "Dziesięć płytkich oddechów" zarywa się noce, dni i każdą wolną chwilę...
Jak sobie poradzisz kiedy na Twoich oczach świat rozsypuje się na kawałki?
Co zrobisz kiedy wszystko idzie źle?
Kiedy ból rozsadza Twoją duszę?
Po prostu oddychasz.
Dziesięć płytkich oddechów…
Kilka lat temu Kacey przeżyła coś strasznego. Jako nastolatka uczestniczyła w wypadku w wyniku którego straciła cztery najważniejsze dla niej osoby i choć lekarzom udało się wyleczyć jej ciało, to trauma po tym wydarzeniu była zbyt wielka, by zaleczyć jej rany w sercu i duszy. Gdy próby ucieczki w alkohol, narkotyki i seks nie przynosiły już pożądanych rezultatów - poddała się i wypracowała swój własny sposób na życie: zamknięta w sobie nie chce niczego czuć, bo uważa, że tak jest bezpieczniej. Skupiając się tylko na młodszej siostrze, Livie i jej dobrym starcie w przyszłość, swoją osobę zminimalizowała do minimum, a piętrzący się gniew i frustrację wyładowywała na siłowni. To wszystko miało sens dopóki w jej życiu nie pojawił się Trent i życzliwa sąsiadka, Storm, którzy sprawiają, że jednak w końcu ulega, otwiera serce i zaczyna wierzyć, że może pozostawić za sobą koszmarną przeszłość. Niestety okazuje się, że nie tylko Kacey kryje tajemnicę... Taki właśnie bywa los - przewrotny i kierujący się tylko sobie znanym torem.
"Dziesięć płytkich oddechów" to prawdziwa perełka wśród książek z gatunku New Adult. Historia tutaj opisana dotyka trudnych tematów i przedstawia etapy radzenia sobie z traumatycznymi przeżyciami, a przy tym jest: dopracowana, fascynująca, emocjonująca i po prostu - niepowtarzalna. Wzrusza, rozczula, i - co ważne - daleko jej do ckliwych historyjek o miłości, którymi karmią nas teraz wszelkie wydawnictwa. Nic bym tu nie zmieniła. Dosłownie nic. Napięcie wzrastało z każdą kolejno przekręcaną stroną, by w końcu wybuchnąć i połamać mi serce. I wiecie co? Było warto.
K.A. Tucker stworzyła powieść, absolutnie nie płytką jak tytułowe oddechy, lecz ciekawą, skłaniającą do refleksji książkę o cierpieniu, zmaganiu się z własnymi demonami i ucieczce przed życiem. Książkę, która niszczy i doprowadza do głębin smutku, a potem sprawia, że zaczynasz odzyskiwać wiarę we wszystko co cię otacza. Ta powieść jest nie tylko wielopłaszczyznowa i zachwyca kreacjami bohaterów - tak tych głównych jak i drugoplanowych - ona jest po prostu świetnie napisana, okraszona ironicznym humorem i błyskotliwymi dialogami. Posiada też mądre przesłanie ostrzegające przed skutkami lekkomyślnych decyzji.
Relacja Trenta i Kacey była piękna a zarazem niepokojąca. Podszyta pożądaniem, morzem kąśliwości i wzajemnych złośliwości, wzajemną fascynacją i ciężarem tajemnic, który w pewnej chwili po prostu ogłusza. Fakt, domyśliłam się finału już gdzieś w połowie książki, ale wcale mi to nie przeszkodziło w lekturze. Powiem więcej, czytałam z niecierpliwością, by dowiedzieć się, czy moje przypuszczenia okazały się trafne. Poza tym, Kacey jest bohaterką, z którą w pewien sposób się utożsamiam. Bardzo się z nią zżyłam i odnalazłam w niej część siebie, przez co pozostanie w mojej pamięci...
"Dziesięć płytkich oddechów" jest poruszające, intensywne i przejmujące. To piękna historia o bólu po stracie najbliższych i piętrzącej się nienawiści. To powieść o bliznach, o których nie można zapomnieć. O mierzeniu się z problemami, które przerastają. O radzeniu sobie z wyrzutami sumienia i konsekwencjami tragicznych wydarzeń oraz o winie, której nie da się odkupić i o tlącej się nadziei, która sprawia, że znajdujemy w sobie wystarczająco dużo siły, by zrozumieć i przebaczyć nawet największe zło. "Dziesięć płytkich oddechów" to książka, która zniewala. Oby kolejne tomy w serii były tak samo dobre!
"Minęło bardzo dużo czasu, odkąd tak się czułam. Właściwie nigdy się tak nie czułam. (...) Trent dokładnie wie, co robi i całkiem dobrze mu to wychodzi. I po prostu z Trentem jest inaczej. Smakuje jak arbuz po życiu w pragnieniu. Jest jak powietrze po latach spędzonych pod wodą. Jest jak życie."
_____________________________
źródło recenzji:
http://recenzjeami.blogspot.com/2016/02/dziesiec-pytkich-oddechow-ka-tucker.html
Kuszona dobrymi recenzjami (w końcu!) zdecydowałam się sięgnąć po tę książkę. I teraz... Teraz aż po prostu nie wiem, jak mam zacząć pisać jej opinię. Takiej historii w nurcie New Adult, z takimi emocjami i z takimi głównymi bohaterami nie czytałam już dawno, ba!, nie wiem czy czytałam kiedykolwiek. Dla takich książek jak "Dziesięć płytkich oddechów" zarywa się noce,...
więcej mniej Pokaż mimo to2016-02-11
"- A co by cię uszczęśliwiło?
- Gdybym wiedział, tym właśnie bym się zajął."
Georgie McCool, scenarzystce komedii z Los Angeles, pozornie udało się połączyć pracę z życiem rodzinnym. Ma cudowne córeczki i opiekuńczego męża, Neala. Jednak w jej małżeństwie od dawna coś nie gra, a Georgie nie ma odwagi ani czasu, by zmierzyć się z problemami. Gdy zamiast świętować z rodziną Boże Narodzenie w mroźnej Nebrasce, wybiera pracę, jej małżeństwo jest o włos od rozpadu. Neal nie odpowiada na telefony, obecność czarującego Setha komplikuje sprawy jeszcze bardziej, a zamęt w sercu nie pozwala Georgie skoncentrować się na pisaniu śmiesznych dialogów. Gdy sytuacja wydaje się beznadziejna, z pomocą przychodzi jej tajemniczy żółty telefon...
"Naprawdę. Możesz mnie mieć, jeśli chcesz. Ponieważ uwielbiam marzyć i uwielbiam spełniać swoje marzenia, a najbardziej w świecie marzę o tobie. Naprawdę, naprawdę, naprawdę."
Są tacy pisarze, do których mamy szczególny sentyment. Rainbow Rowell jest - w moim przypadku - właśnie jedną z takich pisarek. Zawsze, gdy ją czytam, robię się taka nostalgiczna... To wyjątkowa autorka, która ma swój charakterystyczny i iście subtelny styl, a strony jej powieści są nim wręcz przesiąknięte. U Rowell najważniejsza jest miłość. Pisarka tworzy pełne ciepła, pozornie proste historie i wplata w nie nienachalne przesłanie. Uwielbiam ten stan, w którym zostaję po lekturze jej książek. To przyjemne poczucie lekkości i niezmąconego spokoju... Nikt inny nie potrafi tak na mnie wpłynąć.
"Widok Neala nie zapierał Georgie tchu w piersi. Być może wręcz przeciwnie. Ale całkiem nieźle, a właściwie nawet bardzo dobrze było przebywać w pobliżu człowieka, który napełniał jej płuca powietrzem."
"Linia serc" to książka o miłości. O miłości romantycznej, tej wymarzonej i jedynej. Takiej, która ma swoje wzloty i upadki. Takiej, o którą trzeba walczyć, bo przecież o każde uczucie trzeba walczyć. I mimo, że pozornie jest to historia zaledwie kilkudniowa - to soczyście dużo w niej retrospekcji, porozsypywanych niczym puzzle. Kawałek po kawałku dowiadujemy się więc, jakie były początki relacji Neala i Georgie. Dowiadujemy się jak się spotkali, kiedy się w sobie zakochali oraz dlaczego w treści tak ważny jest tajemniczy żółty telefon...
"Nie odebrał. Bo nigdy, kurwa, nie odbierał. I może rzeczywiście ją zostawił, może nie dogadywali się tak bardzo, że Georgie nawet się nie zorientowała, że naprawdę postanowił od niej odejść. Może jej o tym powiedział, tylko nie słuchała."
Polubiłam Georgie. Tak naprawdę polubiłam i to nie tylko dlatego, że mam z nią wiele wspólnego. Polubiłam ją tak po prostu. Jest poplątana, niezdecydowana i nieidealna. Nieidealna - właśnie. Rainbow Rowell ma także cudowną manierę w postaci "braku idealności" u swoich bohaterów. Są zwyczajni. Żadne z nich nie sprawia wrażenie jakby zeszło z wybiegu, czy zachłysnęło się swoją aparycją. I to jest piękne. Bliskie sercu. Z kolei Neal... Neal to romantyk z krwi i kości, ale też cudowny tata. Ideał nieidealny, który skradł moje serce od pierwszego akapitu, w którym się pojawił.
"Neal był jej domem. Jej opoką. I jej źródłem energii. Przy nim łapała równowagę i każdego dnia zaczynała na nowo. Był jedynym człowiekiem, który znał ją na wylot."
Czytając "Eleonorę & Parka" zachwyciłam się twórczością Rainbow Rowell. Zachwyciłam się jej lekkim, niewymuszonym stylem, dowcipem, ciepłem i niespotykaną umiejętnością tworzenia wielowymiarowych postaci osadzonych rzeczywistości, która z powodzeniem mogłaby być prawdziwym życiem. Jednak w porównaniu z "Eleonorą & Parkiem" - "Linia serc" jest doroślejsza. Ale też - stanowczo tak dobra, jak o niej opowiadają. Wszystko toczy się tutaj swoim ustalonym rytmem.
"Nie powinnaś nikogo skłaniać, żeby cię polubił, Georgie. Powinnaś chcieć być z kimś, kto cię lubi bezwarunkowo."
"Linia serc" to rozgrywająca się w okolicach Bożego Narodzenia, ciepła i romantyczna historia o miłości, z elementami magii w postaci tajemniczego żółtego telefonu. Wzruszająca, momentami przezabawna baśń dla dorosłych, od której nie mogłam się oderwać. To historia o zwykłych ludziach, która pokazuje, że warto walczyć o ukochaną osobę, nawet jeśli wydaje się, że "powrotów nie będzie".
Pełna emocji. Emocji nieoczywistych, których trzeba się doszukiwać, gdzieś między wierszami. I pomiędzy gestami. Jej bohaterzy trafiają do serca i nie sposób im nie kibicować w dążeniu do szczęśliwego zakończenia.
Kochani, nie obawiam się tego napisać: "Linia serc", to najlepsza książka Rainbow Rowell, jaką miałam okazję czytać. Śmiałam się, wzruszałam, zachwycałam nieskończoną ilość razy. Zakochałam się w niej i wpuściłam ją do swojego serca. Nieodwracalnie i do głębi. Mam nadzieję, że Wam również się spodoba.
"Oto, co Georgie z nim robiła. Sprawiała, że krew napływała mu pod powierzchnię skóry. Działała na niego. Magnetycznie. Dzięki niej czuł, że coś się dzieje. Że dzieje się jego życie, i nawet jeśli bywał przy niej nieszczęśliwy, nie miał zamiaru przespać swojego życia. (...) Czy to nie o to właśnie chodzi w życiu? O to, by znaleźć kogoś, z kim można je dzielić?"
________________________
źródło recenzji:
http://recenzjeami.blogspot.com/2016/02/linia-serc-rainbow-rowell.html
"- A co by cię uszczęśliwiło?
- Gdybym wiedział, tym właśnie bym się zajął."
Georgie McCool, scenarzystce komedii z Los Angeles, pozornie udało się połączyć pracę z życiem rodzinnym. Ma cudowne córeczki i opiekuńczego męża, Neala. Jednak w jej małżeństwie od dawna coś nie gra, a Georgie nie ma odwagi ani czasu, by zmierzyć się z problemami. Gdy zamiast świętować z rodziną...
2014-02-17
Po skończeniu tej książki, tylko jedno słowo ciśnie mi się na usta – łał!
Panie Quick – chylę czoła!
Przy tej książce śmiałam się w głos, płakałam, obgryzałam paznokcie, a moje serce nie raz przejawiało oznaki tachykardii. Mogę nawet zaryzykować stwierdzenie, że książka jest o niebo lepsza niż Gwiazd naszych wina! Od dzisiaj zajmuje szczególne miejsce na mojej półce i będę polecała ją każdemu, kto tylko przejawi zainteresowanie czytaniem. Ale przejdźmy do fabuły:
Bohaterem jest, tym razem, 18-letni Finley McManus. Finley to zamknięty w sobie outsider. Trzymający się z daleka i przesadnie nie afiszujący się z własnymi poglądami. Należy do nielicznej, kilkudziecięcioosobowej grupy białych dzieciaków w szkole. Jest cichy jak królik i podobny do Eminema, więc nadano mu ksywkę "Biały Królik". Mieszka z pracującym na nocne zmiany ojcem i niepełnosprawnym dziadkiem, którym na co dzień się opiekuje. Jego życie nie jest więc usłane różami, a on sam nie czuje się szczęśliwy. Jedną z dwóch rzeczy, które dają mu prawdziwą ucieczkę i zatracenie, jest fascynacja koszykówką. Drugą jest jego blondwłosa dziewczyna - Erin.
Finley mieszka w Bellmont. Irlandzka mafia, afro-amerykańskie gangi, niepisane reguły, narkomania i dziwne zniknięcia ludzi - to codzienność. Każdy marzy by stamtąd uciec, ale nie każdemu się to udaje. Pewnego dnia, trener prosi Finleya o nietypową przysługę. Do miasteczka przeprowadził się jego równieśnik i świetny kszykarz - Russel. Spotkała go osobista tragedia i Finley miałby mu pomóc stanąć na nogi poprzez bycie przyjacielem. Problem tylko w tym, że Russ nazywa siebie Numerem 21 i twierdzi, że przybył z kosmosu..
Finley, jak przystało na dobrze wychowanego chłopaka - nie odmawia. I tak Russ staje się jego cieniem. Chodzą razem do szkoły, są w tej samej klasie, spędzają razem czas, jadają lunch, nawet szkolne szafki mają obok siebie. Ale jak się później okaże, tych dwoje łączy ich więcej, niż mogli to sobie wcześniej wyobrazić.
Niezbędnik to piękna, zapierająca dech w piersiach opowieść o nadziei, prawdziwej pasji, więzach rodzinnych, sile przyjaźni i lojalności, ale jest to też doskonałe studium oblicza mafii i dyskryminacji rasowej. To nie jest książka, w której ważny jest przebieg wydarzeń i akcja, lecz refleksyjność, uczucia i mnóstwo życiowych prawd pojawiających się między słowami. Ta powieść niesie też ze sobą ważne przesłanie: czasem trzeba się zgubić, żeby się odnaleźć, czasem trzeba porządnie oberwać od życia, żeby zrozumieć co jest tak naprawdę ważne. Że trzeba mieć cele i wartości, i że nigdy nie wolno się poddawać.
„Nie zawsze można wybrać rolę, jaką będzie się odgrywać w życiu, lecz cokolwiek by się trafiło, dobrze tę rolę grać najlepiej, jak się potrafi.” [s. 197]
Na pewno zauważalne jest to, że Quick ma swój określony schemat pisania: specyficzny sposób radzenia sobie z bolesną stratą, dziwnie naturalna akceptacja choroby umysłowej przez otoczenie, miłość do sportu jako zapomnienie, nieoceniona rola najbliższych przy wychodzeniu z problemów, a także pasja bohaterów do czytania (tym razem był to Harry Potter) - co, jak mniemam, jest pozostałością po jego poprzednim zawodzie, nauczycielu języka angielskiego. I jeżeli ktoś by mi dał jakąkolwiek książkę, to z całą pewnością mogłabym powiedzieć, czy pisał ją Quick, czy nie Quick, ale wiecie co? Zupełnie mi to nie przeszkadza. Bo to jest prawdziwy on: lekki, ironiczny, z dystansem do świata, i gdyby się zmienił, już nie byłby sobą.
Mimo, że Niezbędnik bywa momentami naiwny, lekko dziecinny, to Quick doskonale broni się tekstem. I chociaż to powieść kierowana do nastolatków, a ja swoje nastoletnie lata mam niestety za sobą, to jestem w pełni oczarowana i wzruszona, że w tak lekki i niewymuszony sposób można pisać o czymś tak ważnym, trudnym i smutnym. I jeżeli ktoś mnie zapyta, jaką najlepszą książkę przeczytałam ostatnio - bez wahania odpowiem - Niezbędnik obserwatorów gwiazd.
„Za każdym razem, kiedy myślę sobie, że świat jest paskudny, że życie nie ma żadnego znaczenia, przypominam sobie, że (…) zawsze mogę spojrzeć w kosmos i się zachwycić, bez względu na to, co się dzieje. A gdy spoglądam w górę, moje problemy robią się takie małe. Nie wiem czemu, ale zawsze czuję się wtedy lepiej.” [s. 294]
Polecam bardzo gorąco!
_______________________________________
http://recenzjeami.blogspot.com/2014/02/niezbednik-obserwatorow-gwiazd-matthew.html
Po skończeniu tej książki, tylko jedno słowo ciśnie mi się na usta – łał!
Panie Quick – chylę czoła!
Przy tej książce śmiałam się w głos, płakałam, obgryzałam paznokcie, a moje serce nie raz przejawiało oznaki tachykardii. Mogę nawet zaryzykować stwierdzenie, że książka jest o niebo lepsza niż Gwiazd naszych wina! Od dzisiaj zajmuje szczególne miejsce na mojej półce i...
2015-10-04
"Piękna historia miłosna, pozostanie z tobą długo po tym, jak skończysz czytać ostatnią stronę."
- Terence Stamp
W magazynie "National Geographic" ma się ukazać obszerny materiał na temat krytych mostów Roseman i Holliwell. Redakcja wysyła więc cenionego fotografa, Roberta Kincaida, do hrabstwa Madison, aby je sfotografował. Mężczyzna gubi się jednak i nie może odnaleźć jednego z mostów. Pomocy szuka na mijanej po drodze farmie, gdzie spotyka Francescę Johnson. Jej mąż i nastoletnie dzieci wyjechały na kilka dni na festyn do sąsiedniego stanu Illinois, dlatego też pani Johnson zaplanowała poświęcić wolny czas wyłącznie sobie. Dla kobiety mieszkającej z dala od tętniącej życiem cywilizacji spotkanie z przystojnym mężczyzną jest nie lada wyzwaniem... Na przekór rozsądkowi, pomiędzy tym dwojgiem rodzą się uczucia, jakich dotąd nie poznali, a na jakie czekali całe życie. Mają dla siebie tylko 4 dni, ale są to najpiękniejsze dni, które na zawsze mają pozostawić w nich ślad i za którymi już zawsze będą tęsknić... Do końca życia oboje trzymają w tajemnicy to, co się między nimi wydarzyło. Dopiero po śmierci Franceski dzieci dowiadują się o romansie ich matki.
"Wszyscy marzymy o przypadkowym spotkaniu, takiej chwili, gdy czujemy, że naprawdę żyjemy. Waller pokazuje nam, że wszystko jest możliwe."
- "Sunday Telegraph"
W 1995 roku "Co się wydarzyło w Madison County" zostało zekranizowane przez Clinta Eastwooda, który wcielił się w rolę Kincaida, a jako Francesca towarzyszyła mu - nominowana do Oscara za tę rolę - Meryl Streep. Do tego właśnie filmu nawiązuje najnowsze wydanie powieści, które ukazało się nakładem wydawnictwa Prószyński i S-ka w "Kultowej serii filmowej" jako drugie, zaraz po "Czułych słówkach" (o których pisałam tutaj).
Nie ukrywam, że "Co się wydarzyło w Madison County" uważam za jeden z najpiękniejszych obrazów w historii kina. Meryl Streep i Clint Eastwood stworzyli wspaniałe, urzekające i pełne głębi postacie, które w niezwykle realistyczny i wzruszający sposób ukazują ludzkie dramaty i wewnętrzne rozterki.
Prawdą jest, że miłości w życiu można nie spotkać, można też natknąć się na nią za wcześnie i zbyt szybko utracić. Oczywiście miłość może też przetrwać wiele lat, czasami nawet całe życie, a czasami - jak pokazuje ten film - może trwać tylko 4 dni. Temat miłości, mimo, że sfilmowany i opowiedziany już na miliony sposobów, Clint Eastwood pokazał w absolutnie genialny i niepowtarzalny sposób. Reżyser w prozaicznym kadrze ujął przewrotne i nieokiełznane namiętności, które stłamszone czekają na odpowiedni moment, na właściwą chwilę i instynktowne przeczucie. Obraz Eastwooda to film, który chwyta za serce, skłaniający do refleksji i przemyśleń nad własnym życiem. Dlatego też, gdy tylko dowiedziałam się o książce - po prostu musiałam - musiałam ją przeczytać!
Co tak naprawdę wydarzyło się na farmie w hrabstwie Madison? Wróćmy jeszcze raz do osi głównej fabuły: szara gospodyni domowa i fotograf samotnik. Ona całe życie poświęciła domu i rodzinie, on podróżom. Ich losy krzyżują się, gdy on robi reportaż do National Geographic i puka do jej drzwi. Ona pomaga mu odnaleźć poszukiwany most i tak zaczyna się cała historia, która szybko przeradza się w gorący romans. Historia jakich wiele? Niezupełnie. To dwójka doświadczonych przez życie bohaterów, którzy już dawno dokonali swoich wyborów i nigdy nie liczyli na prawdziwą wielką miłość. Z tego też powodu trudno im będzie się zmienić, gdy spotkają ją na drodze...
Historii Roberta i Franceski daleko do typowego harlequinowego romansu. Robert James Waller stworzył niezwykle emocjonalną i pasjonującą historię ludzi, którzy pozornie nie powinni mieć ze sobą nic wspólnego. Autor powoli, subtelnie, dojrzale i z szacunkiem przedstawia w swojej książce opowieść prostą, pełną niedosadnych ulotnych gestów i delikatną. To historia pięknego romansu, który wpływa na życie dwojga dojrzałych i wrażliwych ludzi, który budzi ich uśpione uczucia i każe się okupić wielkim cierpieniem i wyrzeczeniami. To także opowieść o dokonywaniu trudnych wyborów oraz o poświęceniu własnego szczęścia w imię poczucia odpowiedzialności, w imię rodziny i przeszłości - mimo bólu i pełnej świadomości, że już nic nigdy nie będzie takie samo. "Co się wydarzyło w Madison County" uznawana jest za jedną z najpiękniejszych historii miłosnych we współczesnej literaturze, i ja się pod tym zdecydowanie podpisuję.
Robert James Waller stworzył przeszywającą smutkiem historię o dojrzałej, krótkiej, nie do końca spełnionej, a przez to doskonałej miłości, którą przeczytałam z wielką przyjemnością i do której na pewno jeszcze wrócę. Aż trudno uwierzyć, że to właśnie mężczyzna potrafił opisać miłość tak niespodziewaną, grzeszną, ale i tak piękną, którą aż chce się przeżyć!
"Co się wydarzyło w Madison County" to pięknie napisana, klimatyczna i utrzymana w balladowej tonacji opowieść o płomiennym romansie dwójki dojrzałych ludzi, których drogi krzyżują się na jedną krótką chwilę, by rozejść się już na zawsze. Kto nie widział filmu i nie zna tej historii - niech przeczyta tę książkę, to zaledwie 160 stron, stron na których opisano kilka chwil wyrwanych życiu. Stron pełnych miłości, która tkwi głęboko aż do końca... A po przeczytaniu polecam obejrzeć piękną ekranizację z niezapomnianymi rolami Clinta Eastwooda i Meryl Streep.
"We wszechświecie niejednoznaczności ten rodzaj pewności zdarza się raz i tylko raz, i nie powtórzy się, choćbyś żyła po wielokroć."
- Robert James Walles, "Co się wydarzyło w Madison County"
___________________________________
RecenzjeAmi.blogspot.com
"Piękna historia miłosna, pozostanie z tobą długo po tym, jak skończysz czytać ostatnią stronę."
- Terence Stamp
W magazynie "National Geographic" ma się ukazać obszerny materiał na temat krytych mostów Roseman i Holliwell. Redakcja wysyła więc cenionego fotografa, Roberta Kincaida, do hrabstwa Madison, aby je sfotografował. Mężczyzna gubi się jednak i nie może odnaleźć...
2015-01-08
Postanowiłam nie pisać Wam standardowego zarysu fabuły, a raczej dać przedsmak wnętrza, który mam nadzieję nie zdradzi zbyt wiele, a jednak poruszy w Waszych wnętrzach właściwe struny...
"Każdy ma jakiś sekret. Mój może nie jest wielki, może nie niezwykły (...) a jednak mam odleżyny w miejscu, w którym leży. To, co się stało, należy do nas obojga; o chorej intensywności moich uczuć wiem tylko ja. Ale pozwól, że zacznę od początku, inaczej się nie da. Zresztą początek jest równie ważny jak koniec... [s. 15]
"Miałem w życiu wiele kobiet, zbyt wiele by je wszystkie tu wymienić. Zresztą większości z nich i tak nie pamiętam, a gdybym pamiętał to i tak nie chciałbym o nich pisać. Teraz w moim życiu jest Ona. Powinienem żałować że ją poznałem, lecz nie żałuję. Powinienem zapomnieć, a rozpamiętuję smak jej niebezpiecznie czerwonych ust, dotyk niecierpliwych dłoni, zapach jej podniecenia i to jak trudno było mi przy niej trzymać moją zachłanność na wodzy. Powinienem zapomnieć, a jestem opętany. Opętany pomimo tego, że obdarowywała mnie jedynie kłamstwami, że zniszczyła mój świat, że podjęła za mnie decyzję, że odebrała mi wszystko. Więcej niż wiedziałem że mam. Kiedyś łączyło nas wiele, dzisiaj łączą nas tylko sekrety. Do teraz wiedzieliśmy o nich tylko ona i ja. Do teraz." [opis okładkowy]
"Jak nikt potrafiła dotknąć mnie do samego szpiku. Słowami lub ich brakiem zabijała mnie tysiące razy, a mimo to sprawiała, że czułem się żywy. Żywy i kompletny. Cały. Obecny. [s. 47]
"Ktoś, kto jej nigdy nie spotkał, poprosił mnie kiedyś, bym opisał ją jednym słowem. Pamiętam, co odpowiedziałem wtedy i dzisiaj powiedziałbym to samo. Jest duszna. Bardzo ciężko mi się oddycha w jej towarzystwie, od samego początku. [s. 14]
Jaka jest ta powieść?
Czy jeżeli napiszę, że do dnia dzisiejszego nie przeczytałam tak wnikliwej i magnetyzującej książki napisanej przez mężczyznę i traktującej o męskiej emocjonalności, to będzie to wystarczającą rekomendacją?
Brak mi słów, by wyrazić to co czuję po lekturze. Już dawno żadna powieść, a już na pewno nie erotyczna, nie zrobiła na mnie tak wielkiego wrażenia. Język którym posługuje się autor jest wyjątkowo plastyczny, a przy tym delikatny i niemal romantyczny, co niesamowicie działa na wyobraźnię... "Kusiciel" urzeka, ujmuje i pochłania. Kusi, wabi i czaruje. Ekscytuje, fascynuje i... rozpala. Dzięki niemu odpłynęłam do całkiem innego świata. Starałam się nie czytać tej książki zachłannie jednakże moje wszelkie próby spełzły na niczym. Tę powieść się pochłania dosłownie upijając słowami. Absolutne mistrzostwo.
"Kusiciel" poza wątkami stricte erotycznymi, zawiera w sobie także wszelkie odcienie miłości: bliskość, wierność, namiętność i zdradę. I to właśnie bliskie relacje dwojga ludzi, często zaborcze, zachłanne i niemal toksyczne są głównym tematem wokół którego oscyluje ta powieść. Autor pisze tutaj nie tylko o bliskości pozornej i nietrwałej, która zawierana jest w celu zaspokojenia potrzeb swojego ciała, ale też o bliskości dusz. Przecież każdy z nas ma jakieś uczuciowe doświadczenia, które zmieniły go na zawsze. Sekretne ślady po tęsknotach, których nie da się uciszyć i które nie sposób zapomnieć. "Kusiciel" to właśnie taka powieść - skrząca się poetycką zmysłowością i bardzo przyjemną erotyką historia o niespełnionej miłości.
Ta książka to nasycony tęsknotą, żarem uczuć i życiowymi wyborami zarys toksycznej relacji dwóch owładniętych namiętnością osób. To historia rozpalająca zmysły, która z niesamowitym urokiem, wchłania czytelnika w tkankę misternie utkanej esencji uczuć, których nie jest w stanie zniszczyć nawet najgorszy scenariusz. To obraz pełen chwil, które niczym kadry wyrwane z życia mogłyby z powodzeniem odgrywać się gdzieś obok nas... Każdy tu znajdzie jakąś cząstkę siebie, każdy odczuje inaczej. Ja takich cząstek odnalazłam wiele. A.J. Gabryel udowadnia, że jest prawdziwym czarodziejem kobiecej psychiki, a nadając prawdziwy smak słowom - pozwala poczuć wszystko naprawdę. Kusiciel to bohater, w którym zakochałaby się każda z nas.
Więc jaka jest ta powieść?
"Jest jak najgorszy nałóg, jak zniewolenie, jak najsłodsze uzależnienie" [s. 273]
______________________________________
recenzja pochodzi z mojego bloga:
http://recenzjeami.blogspot.com/2015/01/kusiciel-aj-gabryel-przedpremierowo.html
Postanowiłam nie pisać Wam standardowego zarysu fabuły, a raczej dać przedsmak wnętrza, który mam nadzieję nie zdradzi zbyt wiele, a jednak poruszy w Waszych wnętrzach właściwe struny...
"Każdy ma jakiś sekret. Mój może nie jest wielki, może nie niezwykły (...) a jednak mam odleżyny w miejscu, w którym leży. To, co się stało, należy do nas obojga; o chorej intensywności...
2014-10-09
Ta powieść to emocjonalne mistrzostwo! Zanim przejdę do wyrażania swoich "ochów" i "achów" na temat tej cudnej historii - pragnę zaznaczyć, że z wielką przyjemnością przeczytałabym ją jeszcze raz. Jest sympatyczna i zabawna, wzruszająca i pełna ciepła, poza tym wsysa już od pierwszych stron. "Zaczekaj na mnie" to naprawdę przyjemna historia z humorem, Nie jestem w stanie opisać jak często się przy niej uśmiechałam. Połykałam te strony. Chłonęłam ten świat i razem z bohaterami przeżywałam wydarzenia, które miały miejsce. Po moim zawodzie przy "Na krawędzi nigdy" i niedosycie nad "Tylko Ty" - zwątpiłam w nurt New Adult, już nawet przykleiłam mu łatkę, że "mnie nie zachwyca". O jakże się myliłam! Znalazłam perełkę, która ugłaskała moje wszelkie pragnienia. Perfekcyjne New Adult! J. Lynn ma niesamowitą zdolność do pisania o rzeczach pozornie błahych, ale jednak istotnych z podszytym humorem i urokiem. To dopiero pierwsza jej książka jaką miałam okazję czytać, ale jestem pewna, że sięgnę po kolejne. No a poza tym - te dialogi! Och, dialogi. Jak Ona pisze, JAK pisze! Tak lekkie, tak pełne humoru i ironii, tak przeszyte emocjami, tak realne i niesamowicie swobodne - to właśnie tego szukam w tym nurcie. Uwielbiam cię J. Lynn.
Mimo, że swoje "naście" lat mam już za sobą, to historia Pani Lynn (a właściwie - Armentrout, ta od "Obsydiana") poruszająca problemy dwojga "młodych dorosłych" bardzo mi się spodobała. Na pewno nie jest to płytka historia o niczym, historyjka o banalnej miłości i równie banalnej treści - nie. To piękna opowieść o radzeniu sobie z samym sobą, którą czyta się jednym tchem. Pozwala zrozumieć, że czasem warto jest poczekać na miłość, na tę prawdziwą, której nie da się przyspieszyć. To książka o osiąganiu szczęścia i walce o lepszą przyszłość połączona z zamykaniem bolesnej przeszłości. Ona i on - mają swoje przykre tajemnice, ukryte gdzieś w czeluściach duszy, które nie pozwalają im zaufać, i chronią przed doznaniem porażki. Cienie przeszłości zawsze mają niebagatelny wpływ na teraźniejszość, ważne jest by odnaleźć w sobie siłę do walki o lepsze jutro, w innym przypadku pozostaje tylko przyglądanie się jak twoje "dzisiaj" się wali. "Zaczekaj na mnie" to piękna historia o dokonywaniu wyborów i pokonywaniu własnych słabości, o determinacji i dążeniu ku lepszemu, a także - przede wszystkim - o pięknej miłości.
___________________
cała treść recenzji:
http://recenzjeami.blogspot.com/2014/10/zaczekaj-na-mnie-j-lynn.html
Ta powieść to emocjonalne mistrzostwo! Zanim przejdę do wyrażania swoich "ochów" i "achów" na temat tej cudnej historii - pragnę zaznaczyć, że z wielką przyjemnością przeczytałabym ją jeszcze raz. Jest sympatyczna i zabawna, wzruszająca i pełna ciepła, poza tym wsysa już od pierwszych stron. "Zaczekaj na mnie" to naprawdę przyjemna historia z humorem, Nie jestem w stanie...
więcej mniej Pokaż mimo to2014-04-27
Lucy Silchester to samotna trzydziestolatka mieszkająca w wynajętej kawalerce ze swoim kotem, Panem Panem i na co dzień pracująca jako tłumaczka instrukcji obsługi sprzętu AGD. Wiedzie nic nie znaczące i nudne życie, które ją oczywiście spełnia, bo Lucy ma tendencję do okłamywania wszystkich dookoła, a w szczególności - samej siebie. Kiedyś miała wszystko: kochającego chłopaka, dobrą pracę i mieszkanie kilka razy większe niż to w którym przebywa obecnie, jednak na skutek różnych okoliczności wszystko się zawaliło. Mimo, że od tamtego czasu minęło już ponad trzy lata Lucy nadal nie potrafi się ogarnąć. Całkiem zapomniała o sobie i zajęta rolą pocieszycielki strapionych ukradła kota (albo znalazła - jak kto woli). Po prostu pewnego dnia podczas deszczu, będąc w zamkniętej uliczce niczym Audrey Hepburn - uratowała z opresji kociaka miauczącego tak żałośnie, że jej pęknięte serce nagle zabiło mocniej. Teraz Pan Pan mieszka w jej butach i sika gdzie popadnie, bo Lucy (jako nielegalna właścicielka kota) oczywiście nie ma możliwości wyprowadzić go na dwór, więc w chytrym planie obstawiła mu podłogę obrazami imitujących przyrodę, las, wodospady i inne koty - żeby chociaż taki miał kontakt z naturą. Oglądają razem w telewizji jej byłego, co chwilę pauzując ekran, wzdychając i jedząc przemrożone dania z zamrażalnika. Zaniepokojona tym faktem rodzina Lucy zdecydowała się jej pomóc i umówiła ją na rozmowę z Życiem. Tak - z Życiem. Niestety, Życie Lucy okazało się nieciekawym i niechlujnym siwiejącym facetem z kilkudniowym zarostem i w pogniecionej marynarce, do tego sprawiającym wrażenie jakby wszystko o niej wiedział...
" (...) pozostanie pani tak samo samotna, znudzona i nieszczęśliwa jak wcześniej, tyle że tym razem w sposób tego świadomy. I ta świadomość nie opuści już pani ani na chwilę." [s. 64]
Pierwsze spotkanie kończy się porażką. Ona trzaska drzwiami i ucieka. Jednak coś się zmienia, bo Życie tak łatwo nie daje za wygraną i coraz częściej rzuca jej "podkręcone piłki". Co takiego zmieni się w Lucy i jak to wpłynie na życie jej Życia?
To piękna opowieść o radzeniu sobie z samym sobą, którą czyta się jednym tchem. Cecelia Ahern ma niesamowitą zdolność do pisania o rzeczach pozornie błahych, ale jednak istotnych z podszytą magią i urokiem. Czytałam już kilka jej powieści i za każdym razem po zamknięciu okładki utwierdzam się w przekonaniu, iż uwielbiam tę pisarkę. Zawsze potrafi wzniecić we mnie światełko nadziei i gdy mam chandrę - to właśnie dzięki niej - ona znika.
Pora na życie jest przepełniona ironią, podsyconą szczyptą sarkazmu i bardzo przyjemnym humorem. Nie raz cieszyłam się sama do siebie czytając dygresje Lucy (albo jej dziwaczne porównania), a to jej "No dobra, skłamałam" sprawiało, że chciałam więcej i więcej. Połykałam te strony. Chłonęłam jej świat i razem z nią przeżywałam chaos, który powstawał. Polubiłam Lucy, no co Was będę oszukiwać - polubiłam i już. Świetnie skonstruowana postać z wadami i zaletami i jak to u Ahern bywa - z bijącym z wnętrza ciepłem. Ale poza Lucy mamy tutaj cały kalejdoskop barwnych postaci - zaczynając od szalonej grupy przyjaciół, przez roztargnionych współpracowników, po rodzinę z zasadami i na nietuzinkowych sąsiadach oraz samym Życiu kończąc. Każda osoba coś sobą wnosi, a niejednokrotnie skrywa intrygującą tajemnicę.
Poza dopracowaniem stylistycznym i ujmującym warsztatem pisarskim, ta niesamowita powieść gdzieś między pomiędzy niesie w sobie piękne przesłanie, skłaniające do refleksji nad naszym życiem. Nad tym, czy przeżywamy dany nam czas we właściwy sposób i czy nie czujemy, że coś bezpowrotnie tracimy. Konfrontuje nas z naszymi głęboko skrywanymi bolączkami i często spychanymi gdzieś w świadomości obawami, które od dawna czekają na rozliczenie. Pora na życie - to bardzo poruszająca i przepełniona ciepłem opowieść o tym, co się może stać gdy zapominamy myśleć o sobie i przestajemy zwracać uwagę na marzenia.
"(...) twoje życie to ty: zawsze trzyma za ciebie kciuki i dopinguje cię nawet wtedy, gdy myślisz, że ci się nie uda." [s. 422]
Ta książka będzie idealna podczas gorszego dnia. Sprawdzi się również wtedy, gdy po raz kolejny sobie z czymś nie radzisz albo gdy czujesz, że życie wymyka Ci się właśnie z rąk. Gorąco polecam Porę na życie - gdy czujesz, że to jest właśnie ta chwila, by coś zmienić!
"Marzenia powinny skłaniać cię do stawiania sobie pytań w rodzaju: Gdybym się nie bała, gdybym nie przejmowała się tym, co ludzie powiedzą, to co bym zrobiła?" [s. 220]
________________________________________
cała opinia dostępna na:
http://recenzjeami.blogspot.com/2014/04/pora-na-zycie-cecelia-ahern.html
Lucy Silchester to samotna trzydziestolatka mieszkająca w wynajętej kawalerce ze swoim kotem, Panem Panem i na co dzień pracująca jako tłumaczka instrukcji obsługi sprzętu AGD. Wiedzie nic nie znaczące i nudne życie, które ją oczywiście spełnia, bo Lucy ma tendencję do okłamywania wszystkich dookoła, a w szczególności - samej siebie. Kiedyś miała wszystko: kochającego...
więcej mniej Pokaż mimo to
Cudowna i rozgrzewająca serce historia miłosna dwójki studentów, których los postawił na swojej drodze. „Tak blisko…” to jednak książka nie tylko o miłości, ale również o akceptacji przeszłości oraz o bólu, którego nie można wyrzucić z pamięci. Przeczytałam ją niemal jednym tchem. Nie jest przekoloryzowana ani przesadzona. Autorka świetnie nakreśliła bohaterów. Wielokrotnie przytaczała także rozmowy e-mailowe oraz smsowe, co również bardzo mi się podobało. Tematem czającym się w tle, ale równie istotnym była przemoc wobec kobiet, a zwłaszcza gwałt. Odebrałam tę książkę szalenie osobiście. Skradła moje serce i z impetem trafiła na półkę ulubionych. Szczerze polecam! Ach, chciałabym żeby taki Lucas stanął na mojej drodze... ;)
Cudowna i rozgrzewająca serce historia miłosna dwójki studentów, których los postawił na swojej drodze. „Tak blisko…” to jednak książka nie tylko o miłości, ale również o akceptacji przeszłości oraz o bólu, którego nie można wyrzucić z pamięci. Przeczytałam ją niemal jednym tchem. Nie jest przekoloryzowana ani przesadzona. Autorka świetnie nakreśliła bohaterów. Wielokrotnie...
więcej Pokaż mimo to