-
ArtykułyCzytamy w weekend. 7 czerwca 2024LubimyCzytać108
-
ArtykułyHistoria jako proces poznania bohatera. Wywiad z Pawłem LeśniakiemMarcin Waincetel1
-
ArtykułyPrzygotuj się na piłkarskie święto! Książki SQN na EURO 2024LubimyCzytać6
-
Artykuły„Nie chciałam, by wydano mnie za wcześnie”: rozmowa z Jagą Moder, autorką „Sądnego dnia”Sonia Miniewicz1
Biblioteczka
2024-06-05
2024-06-02
Dawno nie czytałam takiej książki, jak "Mokosz" Anny Sokalskiej. Spodziewałam się po niej kryminału z klimatami słowiańskimi, dostałam jednak coś znacznie innego, zaskakującego i niejednoznacznego. Historia opowiadana w tej książce zaczyna się od tajemniczej zbrodni, ale potem jest tylko ciekawiej... Prokurator Marian Borys zostaje przysłany do zbadania sprawy śmierci pewnego mężczyzny. Na miejscu zbrodni spotyka jego żonę, tajemniczą Elenę. Kiedy zaczyna grzebać w przeszłości tej kobiety, okazuje się, że nic nie jest takie, jak się wydaje...
"Mokosz" to powieść napisana z dużą finezją, językiem barwnym, sugestywnym. Można powiedzieć, że taki styl powoduje, że nie jest to pierwszy lepszy kryminał, ale wręcz literatura piękna z kryminalnymi wątkami, gdzie sam sposób snucia fabuły jest już zaletą, a rozwiązanie zagadki zbrodni wbrew pozorom nie jest najważniejsze. Zwolenników szybkiej akcji i dynamicznej narracji ta książka nie zadowoli, wręcz przeciwnie - może ich znudzić. Misternie zbudowane, wielokrotnie złożone zdania malują tu bowiem nie tylko tło fabularne, mroczne okoliczności, ale też ludzkie pogmatwane myśli, a mniej się skupiają na tym, żeby pokazać jakieś wydarzenia, ciągłość akcji, czy meandry śledztwa.
Tę opowieść budują tajemnice i liczne niedopowiedzenia, dość ciężki, chwilami przytłaczający, niepokojący klimat, brud, niezrozumienie i... chaos. Autorka bardzo dosadnie pokazuje jak uprzedzenia i plotki mogą zniszczyć człowieka, wplata w swoją opowieść liczne rozważania o świecie i ludziach, o prawdzie i jej istocie, o kobiecości, o winie niezawinionej... Wszystko to jest jednak ulotne, subtelne w swoim skomplikowaniu, przenikające się wzajemnie. Siłą tej książki są słowa, nie zdarzenia, myśli, nie to, co się dzieje i to jest ciekawe dla mnie, jako czytelnika powieści bardziej nastawionych na akcję, typowej beletrystyki.
Czekałam na wątki słowiańskie, które sugeruje tytuł, ale przyznam szczerze, że pod tym względem się zawiodłam. To znaczy po lekturze rozumiem dlaczego Mokosz jest ważna dla całej opowieści, ale przyznam szczerze, że oczekiwałam czegoś innego po tej książce, klimatów bardziej mitologicznych, tymczasem nawiązanie do słowiańskości jest tylko poprzez tytułową postać i jej subtelną analogię do głównej bohaterki. Elena bowiem, kobieta-tajemnica, nieuchwytna, elektryzująca, niczym tytułowa Mokosz jest niejednoznaczną postacią - z jednej strony ma władzę, z drugiej jest poniżona, zależna od innych i ich kaprysów, ale też zarazem sprawcza, ma w sobie siłę, jest też pełna słabości, które są niezależne od jej woli. Prokurator Borys, ten który ma zająć się śledztwem w sprawie jej męża i przy okazji wytrwale grzebie w jej przeszłości, również jest ciekawą postacią, nieco różniącą się od typowych książkowych przedstawicieli jego zawodu. W tej opowieści możemy zagłębić się też w zakamarki jego umysłu i poznać tę postać jako równie niejednoznaczną, chociaż zdecydowanie należącą do tych negatywnych.
"Mokosz" to krótka książka (raptem 256 stron), a tak pełna treści, zaskakująca, czarująca stylem i wieloznacznością, poruszająca życiowymi rozważaniami i zaskakująca niepokojącym klimatem. Nie każdemu się spodoba, myślę wręcz, że wielu ludzi nie zachwyci, ale i tak ją polecam, jako odmianę od dynamicznych powieści akcji, czy słodkich obyczajówek, to książka świeża i pełna zaskoczeń, pachnąca mokrą ziemią i tajemnicą...
Książka z Klubu Recenzenta serwisu nakanapie.pl
Dawno nie czytałam takiej książki, jak "Mokosz" Anny Sokalskiej. Spodziewałam się po niej kryminału z klimatami słowiańskimi, dostałam jednak coś znacznie innego, zaskakującego i niejednoznacznego. Historia opowiadana w tej książce zaczyna się od tajemniczej zbrodni, ale potem jest tylko ciekawiej... Prokurator Marian Borys zostaje przysłany do zbadania sprawy śmierci...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2024-05-30
Autor przeniósł konwencję znaną z internetowych filmików w formę książkową i wyszło mu to znakomicie. Tym razem Ta Jedna Ciotka wyjeżdża do sanatorium, coby podreperować trochę zdrowie i odpocząć od codziennych trosk. Nie spodziewa się jednak, że w Ciechocinku będzie musiała wykazać się umiejętnościami śledczymi i pozna tam tak ciekawe osoby...
Ta Jedna Ciotka, czyli postać stworzona przez Mateusza Glena to kwintesencja ciotkowości, zbiera w sobie wszelkie zachowania, cięte uwagi i charakterystyczne powiedzonka, które zapewne większość z nas zna z autopsji. Przez to, że nie nadał jej imienia, stworzył z niej niejako "everyciotkę", czyli postać, która mogłaby być niejako wzorem takiej typowej polskiej ciotki, o ostrym jak brzytwa języku, czasem szczerej do bólu, czasem wręcz hipokrytki, wnikliwej obserwatorki, którą można też łatwo oszukać, troskliwej dla najbliższych, gospodyni jak się patrzy...
Powieściowa Ciotka jest wiarygodna, i co najważniejsze, spójna ze swoją internetową wersją. Chociaż potrafi innym dogadać i patrzy na świat surowym okiem, to jest pomocna, i co najważniejsze, sprytna i bystra, a kiedy w sanatorium trafia na pewne podejrzane sprawy, to nie waha się działać i staje się sanatoryjnym detektywem. W jej historii znajdziemy wszystko, co trzeba - intrygę i śledztwo, fajny humor, ciekawe tło fabularne, a wreszcie dość subtelny i pełen uroku wątek romantyczny. A to wszystko oczywiście okraszone powiedzonkami, ciętymi ripostami i mnóstwem poprzekręcanych słów, jakie wyszły z podkreślonych koralowa szminką ust Tej Jednej Ciotki.
Miałam nadzieję, że ta powieść zdradzi pewne sekrety Ciotki, ale cóż, tak się nie stało. Może to będzie materiał na kolejną książkę? Trzymam za to kciuki, bo po tej lekturze zdecydowanie chcę więcej! A Wam bardzo polecam powieść "Boże, Beata!", to mega zabawna komedia z charyzmatyczną główną bohaterką (i oczywiście zarazem narratorką), z ciekawym i nieprzewidywalnym śledztwem i z kilkoma zaskakującymi zwrotami akcji. Dla fanów Tej Jednej Ciotki i Mateusza Glena to pozycja obowiązkowa, ale myślę, że osoby, które jeszcze nie znają tej postaci i jej twórcy, również mogą spędzić przyjemnie czas z tą sympatyczną książką ;).
Współpraca reklamowa, barterowa z Wydawnictwem.
Autor przeniósł konwencję znaną z internetowych filmików w formę książkową i wyszło mu to znakomicie. Tym razem Ta Jedna Ciotka wyjeżdża do sanatorium, coby podreperować trochę zdrowie i odpocząć od codziennych trosk. Nie spodziewa się jednak, że w Ciechocinku będzie musiała wykazać się umiejętnościami śledczymi i pozna tam tak ciekawe osoby...
Ta Jedna Ciotka, czyli...
2024-05-23
Znachorka to opowieść o Igorze, trzeźwo myślącym dziennikarzu, który trafia na Warmię w poszukiwaniu materiałów do reportażu. Na miejscu, w pewnej małej miejscowości, poznaje całą gamę interesujących postaci, na czele z Leną, miejscową zielarką i znachorką. Ich spotkanie odmieni życie wielu osób...
Musicie wiedzieć, że ta powieść ma świetny małomiasteczkowy klimat, jest pełna ziół, subtelnej magii i tajemnic z przeszłości, a na dodatek okraszona sympatycznym humorem i dużą dawką uroku. Napisana jest, jak zwykle u autorki, z dużą lekkością i swobodą, w dość potocznym stylu, ale zarazem z fajnym zacięciem językowym i wplatanymi od czasu do czasu bardziej kwiecistymi wypowiedziami. Akcja jest z kolei może niezbyt szybka, ale też nie senna, z odpowiednią dynamiką. To wszystko powoduje, że powieść tę czyta się naprawdę dobrze, wciąga, powoduje uśmiech na twarzy, a czasem nawet lekko porusza. Dzięki temu może się sprawdzić jako comfort book, lektura na te gorsze dni, zapewniająca nie tylko czystą rozrywkę, ale też ogrzewająca serce i otulająca jak kocyk.
Podobało mi się, że autorka bardzo zręcznie i naturalnie wplotła w tę opowieść folklor - barwne ludowe wierzenia i przesądy oraz zioła, wraz z ich zastosowaniem w życiu codziennym. Te nawiązania do czarownic-znachorek i ich magii zbudowały tak naprawdę wyjątkowy klimat całej książki, oczywiście razem ze wspomnianą wyżej małomiasteczkowością miejsca akcji, a przy tym dodały jej nutki oryginalności. Bez nich byłaby to tylko zwykła obyczajówka z wątkiem romansowym, a tymczasem mamy tu fascynującą, barwną opowieść, wręcz pachnącą ziołami, z odrobiną magii i tajemnicy.
"Byłem pewien, że właśnie w tej chwili dzieją się rzeczy, które nie śniły się filozofom, a już na pewno nie śniły się mieszkańcom maleńkiego Zagrodzia"
Sama historia opowiedziana w tej książce nie jest może specjalnie oryginalna, opiera się na znanych schematach, ale właśnie wspomniany klimat i ludowe wierzenia bardzo ją ubarwiają. Mamy tu dwoje narratorów, którzy z perspektywy pierwszej osoby opowiadają całą historię i dzielą się własnymi przemyśleniami. To postacie z tak różnych światów, że aż dziwne, że się w ogóle spotkały: Igor jest wielkomiejskim dziennikarzem, z tych co wierzą w szkiełko i oko, a Lena tymczasem widzi więcej niż zwykli ludzie, ma swój niezwykły dar, który wykorzystuje, żeby pomóc innym, żyje w małym miasteczku i tu prowadzi swój sklep zielarski. Autorka naprawdę pomysłowo pokazała spotkanie tych dwóch światów, zderzenie różnych spojrzeń na życie i doświadczeń. I nawet jeśli Igora nie polubiłam, to przyjemnie mi się czytało o perypetiach jego i Leny.
Pozostałe postacie występujące w tej opowieści są również całkiem interesujące, choć niektóre jak dla mnie nieco zbyt przerysowane. Ale może o to chodziło, żeby na ich tle główni bohaterowie bardziej błyszczeli, żeby ich cechy były wyróżniające. Podobał mi się też sposób, w jakim zostały przedstawione stosunki międzyludzkie w tej opowieści, konkretnie chodzi mi o to, jak w tym małym miasteczku ludzie sobie pomagają i chronią siebie nawzajem, czuć wspólnotę, nawet jak nie każdy każdego lubi.
Moim jedynym poważnym zastrzeżeniem jest zbyt szybkie zakończenie i zamknięcie wszystkich wątków. Jak wspomniałam wcześniej, akcja nie jest tu przesadnie wartka, cała historia rozwija się raczej stopniowo, powoli i niestety zabrakło mi tego na koniec - wszystko rozwiązuje się wprost ekspresowo, bez zastanowienia i wytchnienia. Trochę żałuję, że tak się stało, ale zarazem mogę to autorce wybaczyć, bo poza tym cała ta powieść mnie usatysfakcjonowała.
Co mogę jeszcze dodać? Czytajcie Znachorkę! Nada się idealnie na urlop, czy deszczowy dzień, jako lektura na plaży i książka, przy której można odpocząć po męczącym dniu. Jeśli lubicie obyczajówki z nietypowym klimatem i magią, to coś totalnie dla Was ;). Polecam!
Recenzja powstała we współpracy z Wydawnictwem.
Pierwotnie pojawiła się na blogu.
Znachorka to opowieść o Igorze, trzeźwo myślącym dziennikarzu, który trafia na Warmię w poszukiwaniu materiałów do reportażu. Na miejscu, w pewnej małej miejscowości, poznaje całą gamę interesujących postaci, na czele z Leną, miejscową zielarką i znachorką. Ich spotkanie odmieni życie wielu osób...
Musicie wiedzieć, że ta powieść ma świetny małomiasteczkowy klimat, jest...
Kiedy myślimy o epoce Tudorów, zapewne większość widzi przed oczami Henryka VIII, który znany jest głównie z tego, że utworzył Kościół Anglii i miał sześć żon. Pewnie ktoś tam jeszcze pamięta córki tego króla, które też zasłynęły w historii. Kto jednak wie więcej o jego małżonkach? Zapewne te bardziej charakterystyczne, jak Anna Boleyn, gdzieś tam krążą w świadomości osób, które mniej się interesują historią, ale czy ostatnia z żon, ta, która przeżyła króla, jest choć trochę znana? Elizabeth Fremantle postanowiła o niej przypomnieć i zrobiła to w sposób naprawdę interesujący.
Rozgrywka królowej śledzi losy Katarzyny Parr, znanej właśnie głównie z tego, że była ostatnią z sześciu żon Henryka VIII. Poznajemy jej historię od momentu śmierci jej drugiego małżonka, przez krótki czas romansu z Tomaszem Seymourem, a potem małżeństwo z królem, aż do ostatnich chwil jej życia. Na kilkuset stronach autorka maluje opowieść o kobiecie, która musiała sobie radzić w różnych okolicznościach, często bardzo trudnych, która chciała sama kształtować swój los, a tak często musiała się poddawać woli mężczyzn...
To bardzo kobieca opowieść. Oczywiście Katarzyna Parr jest w jej centrum, jest tu najważniejsza, ale nie brak też innych postaci kobiecych, które pełnią ważną rolę w historii i których zmagania w męskim świecie możemy z uwagą obserwować. Jako że jest to książka wzorowana na prawdziwych wydarzeniach, mamy w niej więc bohaterki, które żyły naprawdę, między innymi: księżniczki Marię i Elżbietę, Annę Stanhope, czy znaną stronniczkę Reformacji, Annę Askew oraz oczywiście całe grono znanych mężczyzn, z królem Henrykiem VIII na czele.
Autorka zadbała o zbudowanie bardzo ciekawego tła opowieści, barwnego, pełnego życia. Świetnie oddała nastrój państwa, w którym jest niestabilna sytuacja wewnętrzna - gdzie po przewrocie religijnym i postaniu Kościoła Anglii, po latach niektórzy ludzie zaczynają wracać do starej wiary, a gdzieniegdzie dość intensywnie, choć w ukryciu z obawy przed śmiercią, działają zwolennicy ruchów reformatorskich. Wiele uwagi pani Fremantle poświęciła właśnie religii i temu, jaki stosunek do niej miała Katarzyna Parr. Ciekawe było to spojrzenie na działalność królowej, tę nieco bardziej znaną, jak wydanie modlitewnika, i tę nieco rzadziej wspominaną, jak subtelne, choć silne poparcie dla Reformacji oraz delikatna agitacja na dworze.
Cała opowieść napisana jest językiem chwilami dość dosadnym i współczesnym, ale przy tym poddanym ciekawej stylizacji. Poza tym, dużo się w niej dzieje, akcja jest dość dynamiczna, a te liczne dworskie intrygi, stronnictwa i tajemnice nadają jej niesamowitego klimatu. Czyta się ją bardzo dobrze, wciąga, porywa, wzbudza emocje, ma w sobie wszystko to, co powinna mieć dobra powieść historyczna. W trakcie lektury miałam taką myśl, że powinna zostać zekranizowana, a tymczasem okazuje się, że Rozgrywka królowej doczekała się filmowej adaptacji (pt. Firebrand)! Niestety, film ten nie jest dostępny w Polsce, ale może wkrótce się to zmieni i będę mogła poznać tę opowieść w nieco innej wersji, w gwiazdorskiej obsadzie.
A Wam bardzo polecam Rozgrywkę królowej, zwłaszcza jeśli lubicie pełne rozmachu, wielowątkowe, barwne herstorie!
Recenzja powstała we współpracy z Bookhunter.com.pl i Wydawnictwem Albatros.
Kiedy myślimy o epoce Tudorów, zapewne większość widzi przed oczami Henryka VIII, który znany jest głównie z tego, że utworzył Kościół Anglii i miał sześć żon. Pewnie ktoś tam jeszcze pamięta córki tego króla, które też zasłynęły w historii. Kto jednak wie więcej o jego małżonkach? Zapewne te bardziej charakterystyczne, jak Anna Boleyn, gdzieś tam krążą w świadomości osób,...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to
Cała historia zaczyna się kiedy Mirka Jabłońska, mama rezolutnej Marianny i nauczycielka w szkole podstawowej, na pół roku przed trzydziestymi urodzinami postanawia stworzyć krótką listę rzeczy do zrobienia zanim skończy tę magiczną granicę 30 lat. Wśród nich znajduje się, m.in. ukończenie kursu cukierniczego i znalezienie porządnego faceta. Czy uda jej się osiągnąć wszystkie cele?
"Szczęście ma smak szarlotki" to książka z tych życiowych, nieco humorystycznych, w typie comfort books. Nie jest to może specjalnie oryginalna opowieść, ale na tyle sympatyczna, lekka i wciągająca, że można z nią spędzić miło czas i zapewnia odpowiednią dawkę rozrywki, okraszoną zapachem świeżo upieczonego ciasta ;). Napisana bardzo prostym językiem, niewymagająca, może zapewnić chwilę odpoczynku po cięższych lekturach. Przypomina mi trochę filmowe komedie romantyczne, nie tylko swoją budową, ale też kreacją bohaterów, sprawdzi się więc jako lektura dla fanek tego typu produkcji.
Autorka postanowiła opowiedzieć historię Mirki z perspektywy pierwszej osoby, trochę jakby w formie pamiętnika, co dało taką intymną opowieść, pełną myśli i rozważań głównej bohaterki. Dzięki temu możemy poznać tę postać bardzo dobrze, wczuć się w jej położenie, zrozumieć decyzje. Mirka jest ma córkę i byłego narzeczonego, który zawraca jej głowę, ma pracę, która sprawia jej coraz mniej radości i ma też hobby, które być może stanie się dla niej początkiem czegoś nowego. Nie będzie to może moja ulubiona książkowa bohaterka, ale myślę, że się z nią dobrze zrozumiałam i ciekawie było czytać o jej zmaganiach z codziennością i o poszukiwaniu siebie, a także o odkrywaniu pasji i miłości.
Historia Mirki nie jest pozbawiona pewnej naiwności, stereotypów i znanych z tego typu lektur tropów fabularnych, ponadto niektóre wątki są w niej przesadnie rozbudowane, a inne za bardzo spłycone, ale ponieważ to dopiero pierwsza książka autorki, to myślę, że można przymknąć oko na te wady, zwłaszcza, że widać, że ma zadatki na coś fajnego. Zakończenie tej powieści sugeruje ciąg dalszy historii bohaterów, myślę więc, że będzie okazja, żeby zobaczyć jak się rozwija pióro pani Psiuk. A Wam polecam, jeśli macie chęć poczytać coś lekkiego i sympatycznego, co otuli Was zapachem szarlotki :).
Cała historia zaczyna się kiedy Mirka Jabłońska, mama rezolutnej Marianny i nauczycielka w szkole podstawowej, na pół roku przed trzydziestymi urodzinami postanawia stworzyć krótką listę rzeczy do zrobienia zanim skończy tę magiczną granicę 30 lat. Wśród nich znajduje się, m.in. ukończenie kursu cukierniczego i znalezienie porządnego faceta. Czy uda jej się osiągnąć...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to
"Przepraszam, tu był trup" to opowieść o grupce ludzi, którzy są zaproszeni na otwarcie luksusowego, ekologicznego hotelu ze spa w Wiśle. Wśród nich znajdziemy: znaną tiktokerkę, producentkę kosmetyków, właściciela sieci cukierni, popularnego aktora serialowego oraz trenerkę wszystkich Polaków. Dodatkowo do hotelu przybywają osoby towarzyszące wspomnianym gościom, a wśród nich Rita Braun, młoda kobieta, która od niedawna układa sobie życie na nowo. Pobyt w hotelu i spa ma być dla wszystkich przyjemną przygodą, okazuje się jednak turnusem z piekła rodem, kiedy pojawia się trup...
Powieść tę charakteryzuje ciekawy pomysł na narrację - wszyscy ważniejsi bohaterowie poza Ritą są przedstawieni z perspektywy pierwszej osoby, to znaczy snują przed czytelnikiem monologi wewnętrzne, przetykane dialogami z innymi postaciami. Tylko historia panny (z odzysku ;)) Braun jest zaprezentowana przez narratora trzecioosobowego. Ten interesujący zabieg ma zapewne podkreślić szczególną rolę tej postaci oraz opowiedzieć o niej nieco więcej, pokazać z innej perspektywy.
Nietypowe jest też to, w jaki sposób rozwija się ta historia - najpierw pojawia się trup, a potem mamy liczne retrospekcje, relacje bohaterów, które stopniowo prowadzą do punktu kulminacyjnego, to jest do odkrycia personaliów zamordowanego i jego mordercy, ale też do powoli wyjaśniają okoliczności, w jakich doszło do zbrodni. Dodatkowo pojawia się w tej książce dość oryginalny motyw podcastu, który niespodziewanie zaczyna nagrywać Rita, a w którym to prowadzi własne śledztwo. Trochę skojarzyło mi się to z serialem "Zbrodnie po sąsiedzku", chociaż w tej książce przyjaciele głównej bohaterki są znacznie młodsi, a i okoliczności są nieco inne. Rita jest jednak, podobnie jak Mabel ze wspomnianego serialu, postacią nietuzinkową, na dodatek mimo młodego wieku mającą już trudne doświadczenia, ale też próbującą zacząć życie na nowo. Stąd może moje skojarzenie.
"Coś wisi w powietrzu. Może to tylko złudzenia wywołane tym, że wszyscy tu utknęliśmy przez te śniegi. A może rzeczywiście jest tu coś na rzeczy. Jedno jest pewne - napięta jak plandeka na żuku atmosfera."
Książka napisana jest wyjątkowo prostym, bezpretensjonalnym, wręcz potocznym językiem, przez co czyta się ją szybko, lekko i bezproblemowo. Znajdziemy w tej lekturze też oczywiście odpowiednią dawkę humoru i absurdu, a także kilka ciekawych spostrzeżeń o świecie współczesnych celebrytów i influencerów, który jest pełen hipokryzji i intryg. Podobało mi się wplecenie w opowieść zagadnień ekologicznych, konkretnie zjawiska greenwashingu, o którym wcześniej nie słyszałam. Z kolei to, że autorka wybrała na miejsce akcji górską miejscowość, a na czas akcji zimę stulecia z zamieciami śnieżnymi, powoduje, że cała historia ma taką klimatyczną otoczkę, ale też w bardzo ciekawy sposób wpływa na całą historię i bohaterów.
Pierwsze spotkanie z piórem autorki uważam za udane, choć przyznam szczerze, że nie wszystko w tej książce mi się podobało. Mam wrażenie, że chwilami cała opowieść była za bardzo rozmieniana na drobne, rozpraszana przez monologi wewnętrzne egotycznych bohaterów, a i nie wszystkie wątki zostały tu zamknięte w sposób dla mnie satysfakcjonujący. Co do drugiego zastrzeżenia, to myślę, że może w kolejnym tomie dowiem się więcej, w końcu "Przepraszam, tu był trup" to dopiero początek nowej serii "Zbrodnie na podsłuchu". Z przyjemnością więc poczytam następne książki autorki i dowiem się więcej :).
Wam też polecam tę książkę, mimo drobnych niedociągnięć jest ona bowiem lekturą przyjemną, ma w sobie humor i ciekawie poprowadzony wątek kryminalny, a także trafne spostrzeżenia o współczesnym świecie. To komedia kryminalna, powieść z nurtu cosy crime, dość specyficzna, może nie każdemu przypadnie do gustu, ale jeśli lubicie takie klimaty, to warto ją poznać bliżej ;).
Recenzja powstała we współpracy z Wydawnictwem - współpraca reklamowa, barter.
Pierwotnie pojawiła się na moim blogu.
"Przepraszam, tu był trup" to opowieść o grupce ludzi, którzy są zaproszeni na otwarcie luksusowego, ekologicznego hotelu ze spa w Wiśle. Wśród nich znajdziemy: znaną tiktokerkę, producentkę kosmetyków, właściciela sieci cukierni, popularnego aktora serialowego oraz trenerkę wszystkich Polaków. Dodatkowo do hotelu przybywają osoby towarzyszące wspomnianym gościom, a wśród...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2024-04-26
"Sprawa lorda Rosewortha" śledzi losy Jonathana Harpera, prywatnego detektywa, który na prośbę znajomej podejmuje się rozwiązania sprawy zabójstwa tytułowego lorda Thadeusa Rosewortha. Udając się do posiadłości, gdzie znaleziono denata, Jonathan nie wie, że to śledztwo doprowadzi go do czegoś więcej niż tylko odkrycie sprawcy tej zbrodni...
W jakimś wywiadzie autorka wspomniałam, że nie lubi, gdy morderca wyskakuje jak filip z konopi i po lekturze tej książki mogę powiedzieć, że to widać ;). Sprawa lorda Rosewortha ma bowiem odpowiednio pogmatwaną i dobrze poprowadzoną zagadkę kryminalną (a właściwie więcej niż jedną), która na koniec wyjaśnia się w sposób zaskakujący, ale wiarygodny i logiczny - zakończenie wynika z treści, nie ma tu żadnych dziwnych rozwiązań nie wiadomo skąd wziętych. Nie zdradzę oczywiście jak się ta sprawa kończy, ale mogę z czystym sumieniem powiedzieć, że jestem usatysfakcjonowana rozwiązaniem akcji. Podobało mi się też, że autorka połączyła swoją wymyśloną historię z prawdziwą sprawą kryminalną sprzed lat, i to w sposób bardzo zręczny, a przede wszystkim - przekonujący.
Na uwagę zasługuje też klimat tej powieści, zwłaszcza jej umiejscowienie w czasie i przestrzeni. Mamy tu Wielką Brytanię w 1959 roku, niedługo po wojnie, kiedy nie zapomniano jeszcze o wojennych trudnościach i dopiero wszystko układa się na nowo. Gdzieś tam w tle przewijają się też animozje między arystokracją i warstwami niższymi, przez które na małżeństwa międzyklasowe patrzy się niekoniecznie przychylnym okiem. W ogóle hipokryzja w elitach towarzyskich i te wszystkie intrygi w warstwie uprzywilejowanej są naprawdę dobrze wplecione w tę opowieść.
Warci uwagi są też bohaterowie tej opowieści, z Jonathanem Harperem i Ruth Roseworth na czele - barwni, nietuzinkowi i niejednoznaczni, oczywiście też nieidealni. Bardzo pasują do tych angielskich klimatów i czasem też zaskakują czytelnika swoimi decyzjami i postępowaniem. Nie zawsze można ich zrozumieć, ale to czyni ich tylko bardziej ludzkimi, nie czarno-białymi, a po ludzku omylnymi. Można by się zwłaszcza przyczepić do sposobu prowadzenia śledztwa przez detektywa Harpera, ale koniec końców oceniam tę postać na plus, właśnie dlatego, że nie jest on idealny.
W tej opowieści jak zwykle pani Starosta operuje bardzo dobrym stylem, dopasowanym do opowieści, z małymi smaczkami literackim. Całość została opisana odpowiednio lekko, poza tym historia jest wciągająca i dynamiczna, a na koniec jest zaskoczenie - nic tylko czytać! Zwłaszcza, że ta książka ma mniej niż 300 stron, można ją więc pochłonąć raptem w jeden dzień. Polecam ją zwłaszcza fanom klasycznych powieści detektywistycznych i kryminałów w stylu retro. Jeśli lubicie przy tym angielskie klimaty i wielowątkowe historie, to ta książka na pewno Was nie zawiedzie!
Recenzja powstała we współpracy z Wydawnictwem.
Pierwotnie pojawiła się na moim blogu i na Bookhunter.com.pl
"Sprawa lorda Rosewortha" śledzi losy Jonathana Harpera, prywatnego detektywa, który na prośbę znajomej podejmuje się rozwiązania sprawy zabójstwa tytułowego lorda Thadeusa Rosewortha. Udając się do posiadłości, gdzie znaleziono denata, Jonathan nie wie, że to śledztwo doprowadzi go do czegoś więcej niż tylko odkrycie sprawcy tej zbrodni...
W jakimś wywiadzie autorka...
2024-04
Warszawianka zaczyna się mocno - w pewien ponury listopadowy wieczór 1885 roku znany warszawski adwokat zostaje znaleziony bez życia w jednym z domów uciech, na dodatek z raną postrzałową w piersi. Sprawą zajmuje się młody policjant, Aleksander Woronin, który dopiero co przybył do Warszawy i w sumie przypadkiem został do niej przydzielony. W czasie czynności śledczych poznaje on córkę zamordowanego, Leontynę, która robi na nim duże wrażenie. Dziewczyna ma jednak narzeczonego, który jest socjalistą i siedzi w Cytadeli, oczekując na proces. Poza tym, mimo iż młody policjant wzbudza w niej pozytywne uczucia, ona wie, że związek z Moskalem, zaborcą, to zdrada uciśnionego narodu...
W tej książce mamy wszystko, co jest potrzebne, żeby stworzyć porywającą opowieść - jest zbrodnia, dociekliwy śledczy, nietuzinkowa młoda panienka z dobrego domu, wątki romansowe, odrobina polityki, ciekawe tło historyczno-społeczne i bardzo wiarygodny klimat epoki. Brzmi dobrze, prawda? Autorce udało się napisać powieść wciągającą, całkiem zawiłą, a przede wszystkim - z zaskakującym zakończeniem.
Posługując się bardzo zgrabnym językiem, wplatając też rzadziej używane słownictwo, pani Żmijewska namalowała opowieść, która zachwyca specyficzną atmosferą dziewiętnastowiecznej Warszawy, miasta pod zaborem rosyjskim, gdzie po ulicach kręcą się żołnierze, socjaliści spiskują, elita towarzyska lawiruje między patriotycznym obowiązkiem, zapewnieniem sobie i rodzinie dobrej przyszłości, a tym, żeby nie podpaść zaborcom. Klimat ten budują też opisane tu domy uciech, gdzie mężczyźni nie tylko przychodzą w wiadomym celu, ale gdzie toczy się niejako drugie życie miasta oraz mroczne wnętrza Cytadeli, w których autorka opisuje nędzny żywot socjalistów oczekujących na proces i wyroki.
Nie jestem specjalistką, jeśli chodzi o kryminały, ale w tym podobał mi się cały wątek kryminalny, który był odpowiednio zawiły, ale logiczny, rozwijany stopniowo i z zaskakującym zakończeniem. Śledztwo Woronina, choć pełne ślepych zaułków i tajemnic, zostało przez autorkę poprowadzone bardzo zręcznie, tak, że nie tylko wzbudziło we mnie zaciekawienie, ale też, przede wszystkim, nie pozwoliło mi się zbyt szybko zorientować kto był sprawcą. Bardzo lubię, jak w książkach jest taka niepewność, jak trudno się domyślić rezultatu śledztwa, a zarazem na koniec, jak już cała sprawa się wyjaśnia, okazuje się, że wszystko brzmi wiarygodnie.
Niewymuszony jest też wątek miłosny, jaki pojawia się w Warszawiance. Nić porozumienia między bohaterami jest tu rozwijana bardzo powoli, zgodnie z realiami epoki, bez wielkich wybuchów namiętności i niepasującej do konwencji cielesności. Najpierw jest ciekawość, zauroczenie, potem, w miarę kolejnych spotkań, uczucie staje się mocniejsze, bardziej pochłaniające, ale też trudniejsze, bo okoliczności im nie sprzyjają - ona jest już zaręczona z innym mężczyzną, którego czeka prawdopodobnie wysyłka na Syberię, a i fakt, że Aleksander pochodzi z narodu zaborców, również powoduje w niej wyrzuty sumienia i dezorientację.
Warszawianka kończy się równie mocno, jak zaczęła, i chociaż na główny wątek kryminalny jest w tym tomie rozwiązany, to pozostawia też trochę niedokończonych wątków. Wiem już, że ta historia ma kolejne części i mam nadzieję na ich poznanie już wkrótce, bo cliffhanger, jaki autorka zafundowała mi na koniec tej powieści, powoduje, że z niecierpliwością czekam na ciąg dalszy... A Wam bardzo polecam tę książkę, to bardzo dobra powieść historyczna z wątkami kryminalnymi i romansowymi, wielowątkowa, wciągająca, zaskakująca, napisana naprawdę w wartym uwagi stylu i ze świetnym klimatem retro!
Recenzja powstała we współpracy z Wydawnictwem.
Pierwotnie pojawiła się na blogu.
Warszawianka zaczyna się mocno - w pewien ponury listopadowy wieczór 1885 roku znany warszawski adwokat zostaje znaleziony bez życia w jednym z domów uciech, na dodatek z raną postrzałową w piersi. Sprawą zajmuje się młody policjant, Aleksander Woronin, który dopiero co przybył do Warszawy i w sumie przypadkiem został do niej przydzielony. W czasie czynności śledczych...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to
Magda Antoszewska, choć pochodzi z prostej, wiejskiej rodziny, ma wielkie ambicje, chce być kimś. Jej życie zmienia się, kiedy wybucha II wojna światowa, a w okolicy, gdzie mieszka pojawiają się Niemcy - dziewczyna postanawia działać i wstępuje do konspiracji. Kiedy siostra i bratankowie Magdy zostają porwani, ona próbuje za wszelką cenę ich odnaleźć, nie wie jednak, że to nie będzie takie łatwe...
"Zrabowane nadzieje" to nie tylko opowieść o dzielnej młodej kobiecie, która pnie się po szczeblach w organizacji konspiracyjnej, ale też historia zwykłych ludzi, których wojna i okupacja dotykają bardzo mocno - oznaczają dla nich codzienny strach o przyszłość, głód, śmierć, utratę bliskich, poczucie beznadziei. Działania Magdy i jej przyjaciół z konspiracji są tu bardzo jaskrawie przeciwstawiane postawie mieszkańców wsi, którzy ze strachu godzą się na wszystkie niesprawiedliwości dotykające ich ze strony okupantów, którzy są niejako pogodzeni z tym, co im przypadło.
Wiele uwagi autorka poświęciła też losom dzieci porywanych i przetrzymywanych w specjalnych obozach, gdzie miały zostać złamane i zniemczone. Ich przedstawicielką w tej książce jest Adela, młoda dziewczyna z podkieleckiej wsi, która wraz z małymi bratankami została zabrana z domu i przewieziona do Kinder-KL Litzmannstadt, obozu koncentracyjnego dla dzieci. Jej oczami widzimy całą tragedię przywiezionych tam młodych Polaków, ich ból, upodlenie, głód i tęsknotę za domem.
Obraz obozu w Litzmannstadt (Łodzi), przytoczenie historii tzw. rabunku polskich dzieci oraz zwrócenie uwagi na losy dzieci zgermanizowanych, które odnalazły się w niemieckich rodzinach i z nimi pozostały, to najmocniejsze i najbardziej wartościowe wątki w tej książce. Widać, że autorka nie pominęła researchu historycznego w tej kwestii i że zadbała o to, żeby jak najbardziej obrazowo pokazać co się działo z niektórymi polskimi dziećmi w tym tragicznym czasie. Podobało mi się też to, że pewne aspekty tej opowieści nie są czarno-białe - pokazują, że życie, również i to wojenno-okupacyjne, ma w sobie wiele odmian szarości.
Cała powieść została przez autorkę podzielona na trzy części. Pierwsza to opowieść o początkach wojny i okupacji, gdzie główną bohaterką jest Magda i jej konspiracyjna działalność, druga opowiada o losach Adeli, z kolei ostatnia pokazuje koniec wojny i to, jak się potoczyło dalsze życie bohaterów, a także jak wpłynęły na nich wszystkich wydarzenia sprzed lat. Autorka ilustruje w ten sposób prawdę, że życie nie kończy się z tragediami wojny, ale też, że po takich doświadczeniach często bardzo trudno sobie wszystko poukładać na nowo.
Mimo poruszania bardzo trudnej tematyki, pani Zawadzka potrafi swoją opowieść snuć z dużą lekkością i prostotą, ale również z pewną delikatnością i szacunkiem dla ofiar wojny, zwłaszcza dzieci. Jej opowieść, inspirowana prawdziwymi wydarzeniami, jest pełna bólu, cierpienia i tęsknoty, bardzo poruszająca, pozostająca z czytelnikiem na dłużej. Nie jest idealna, ale nie będę się tu rozwodziła nad wadami, ważniejsze są emocje, jakie ze sobą niesie i historia, jaką opowiada.
Polecam, jeśli sięgacie po chwytające za serce, trudne wojenne opowieści i nie boicie się całej gamy emocji po lekturze...
Recenzja powstała we współpracy z Wydawnictwem.
Magda Antoszewska, choć pochodzi z prostej, wiejskiej rodziny, ma wielkie ambicje, chce być kimś. Jej życie zmienia się, kiedy wybucha II wojna światowa, a w okolicy, gdzie mieszka pojawiają się Niemcy - dziewczyna postanawia działać i wstępuje do konspiracji. Kiedy siostra i bratankowie Magdy zostają porwani, ona próbuje za wszelką cenę ich odnaleźć, nie wie jednak, że to...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2024-04-09
"W cieniu Majdanka" Sylwii Kubik to nie jest książka dla osób wrażliwych - jest nie tylko poruszająca, ale chwilami wręcz wstrząsająca, trudna, smutna, opisująca rzeczywistość tak tragiczną, tak bolesną, że aż trudno uwierzyć, że prawdziwą. Tematykę wojennych trudności oraz strachu, brudu, bestialstwa w obozach, autorka opisała z szacunkiem i odpowiednią dawką delikatności, nie bała się jednak przytoczyć budzących grozę, szokujących i trudnych doświadczeń ludzi, którzy trafili do Majdanka. To wszystko powoduje, że wspomniana powieść to nie jest lekka lekturka do poczytania przed snem, a mocna, pozostająca w pamięci opowieść, która tym bardziej porusza, że przedstawia losy prawdziwych ludzi, że wydarzyła się naprawdę...
Akcja tej książki rozgrywa się w zaledwie kilka miesięcy i pokazuje jak w tak krótkim czasie wiele może się zmienić. Zaczyna się od czerwca 1943, kiedy Niemcy przeprowadzili akcję pacyfikacyjną w Tarnowoli, wskutek której mieszkańcy tej miejscowości stracili życie albo zostali wywiezieni całymi rodzinami do obozu w Majdanku. Wśród nich wywieziono rodzinę Marców, jednak nie całą - dwie córki, przebywające w tym czasie na miejscowej plebanii, uciekły do lasu, gdzie trafiły na partyzantów. Kończy się zaś zimą tego samego roku, kiedy bohaterowie muszą sobie radzić z nową rzeczywistością...
Narracja prowadzona jest z perspektywy trzech osób: Franciszki, która z rodzicami i młodszym rodzeństwem trafiła do obozu, Eugenii, której udało się uciec oraz Marianny, ich matki, której myśli, tak surowe i bolesne, uzupełniają całą tę trudną historię. Wstrząsające opowieści z Majdanka przeplatają się więc z trudnościami dziewczynki tęskniącej za rodziną i próbującej sobie radzić w złowrogiej rzeczywistości. Autorce udało się nie tylko bardzo dosadnie odmalować krajobraz tamtych dni, pełnych bólu, rozpaczy, przerażenia, z głodem i nieludzkimi warunkami, z bestialstwem rozgrywającym się dookoła, ale też pokazać w tym wszystkim odrobinę nadziei i miłości, jak też siłę rodzinnych więzi.
Jak wspomniałam, nie jest to przyjemna lektura na odstresowanie, ale pozostająca z czytelnikiem opowieść o ludziach, którzy żyli w tak trudnych czasach, a którzy z takim heroizmem walczyli nie tylko o to, żeby sami przeżyć, ale też żeby utrzymać przy życiu swoje rodziny. To książka napisana po to, żeby nie zapomnieć... Choć krótka, to tak dosadna. Bardzo mocno mnie poruszyła, mogę wręcz powiedzieć, że mną wstrząsnęła, tak jak żadna z ostatnio przeczytanych książek. I wiem na pewno, że zostanie ze mną na dłużej...
Recenzja we współpracy z Wydawnictwem.
"W cieniu Majdanka" Sylwii Kubik to nie jest książka dla osób wrażliwych - jest nie tylko poruszająca, ale chwilami wręcz wstrząsająca, trudna, smutna, opisująca rzeczywistość tak tragiczną, tak bolesną, że aż trudno uwierzyć, że prawdziwą. Tematykę wojennych trudności oraz strachu, brudu, bestialstwa w obozach, autorka opisała z szacunkiem i odpowiednią dawką delikatności,...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2024-04-05
Twórczość Santy Montefiore nie jest mi obca - w ubiegłym roku miałam okazję przeczytać dwie książki tej autorki i obie ujęły mnie swoim klimatem, a także swoim tłem fabularnym i tym, jak bardzo były rozbudowane. Nie mogłam więc sobie odmówić poznania nowowydanej powieści "Ostatnia podróż "Valentiny"", która miała mnie przenieść do Londynu lat 70-tych oraz do Włoch z czasów końca II wojny światowej.
To opowieść o Albie, młodej mieszkance Londynu, która chce dowiedzieć się więcej o swojej zmarłej przed laty matce. Poszukując informacji, trafia do pewnego włoskiego małego miasteczka, w którym odkrywa znacznie więcej, niż się spodziewała...
W swojej najnowszej powieści Santa Montefiore jak zwykle funduje nam podróż w poszukiwaniu swojej tożsamości i odkrywaniu rodzinnej przeszłości. Tym razem wyprawa ta wiedzie z Anglii do Włoch, z wielkiego miasta do małej mieściny gdzieś na wybrzeżu. Wraz z Albą podążamy śladami jej matki, tajemniczej Valentiny. Dziewczyna od lat miota się próbując odkryć, kim naprawdę jest, ale też tęskniąc za matczyną miłością. Taka podróż w poszukiwaniu własnej tożsamości i odkrywaniu rodzinnych tajemnic może zaprowadzić jednak niekoniecznie tam, gdzie się oczekuje i zmienić człowieka na zawsze.
Alba jest zagubiona, a przy tym po prostu okropna wobec innych i egoistyczna, dziecinna a zarazem przesadnie wyzwolona. Nie będzie moją ulubioną bohaterką, ale uważam przy tym, że autorka opisała ją tak zręcznie, że można zrozumieć tę postać, jej charakter i motywacje. Alba się buntuje, bo nie wie kim jest, skąd pochodzi, bo nie rozumie, czemu nikt nie chce jej opowiedzieć o matce. I chociaż jest przy tym wyjątkowo irytująca i po prostu antypatyczna, to jednak jej postać może też wzbudzić współczucie.
Równolegle z poszukiwaniem tożsamości i odkrywaniem przeszłości, są tu znaczące dla całej opowieści wątki miłosne - jeden dość słabo opisany, należący do przeszłości, drugi, ciekawszy, rozgrywający się w nieco późniejszych czasach. Oba są jednak na swój sposób oryginalne i pokazują, że miłość może wyglądać różnie, ale też że czasem nie wystarcza. Poza tym znajdziemy w tej książce zdradę, sporo smutku i melodramatyzmu, nieco mroku, szczyptę mistycyzmu, czy może nawet magii.
Na początku trudno mi było się wciągnąć w tę historię, jednak w miarę rozwoju akcji stawało się to coraz łatwiejsze. Poruszyły mnie zwłaszcza włoskie fragmenty, może dlatego, że sama niedawno odwiedziłam Włochy. Autorka starała się odmalować barwny, sugestywny obraz małego miasteczka położonego na uboczu, pełnego zapachów i kolorów, ale też mrocznych tajemnic. I to jej się udało, choć miałabym może uwagi do pewnych powtórzeń. W kontrze do włoskiego miasteczka mamy Londyn i pewną małą angielską miejscowość, gdzie ludzie są nieco bardziej sztywni, mniej przyjaźni, ale gdzie plotki rozchodzą się równie szybko jak we włoskiej mieścinie.
"Ostatnia podróż "Valentiny" to bardzo solidna powieść obyczajowa z wątkami romansowymi, która pokazuje, że rozgrzebywanie przeszłości może okazać się zaskakujące, a miłość nie zawsze wystarczy, żeby być szczęśliwym. Poruszyła mnie i wciągnęła, chwilami nawet zaskoczyła, choć chętnie poznałabym niektóre wątki (dotyczące przeszłości Valentiny, matki Alby) w wersji nieco bardziej rozbudowanej. Polecam fankom obyczajówek, których akcja przenosi czytelnika do ciekawych miejsc, opowiadając pełną emocji historię odkrywania przeszłości i poszukiwania siebie...
Książka z Klubu Recenzenta serwisu nakanapie.pl
Twórczość Santy Montefiore nie jest mi obca - w ubiegłym roku miałam okazję przeczytać dwie książki tej autorki i obie ujęły mnie swoim klimatem, a także swoim tłem fabularnym i tym, jak bardzo były rozbudowane. Nie mogłam więc sobie odmówić poznania nowowydanej powieści "Ostatnia podróż "Valentiny"", która miała mnie przenieść do Londynu lat 70-tych oraz do Włoch z czasów...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2024-04-02
Mieliście kiedyś taką myśl, żeby rzucić wszystko i wyjechać w Bieszczady? Nina, główna bohaterka "Dębowego Uroczyska" nie tylko o tym pomyślała, ale przekuła tę myśl w czyn. Po drodze zatrzymała się jednak w miejscu, które ją zaciekawiło i zauroczyło na tyle, że właśnie tam postanowiła zostać na dłużej. A to dopiero początek jej nowego życia...
Sięgając po "Dębowe Uroczysko" spodziewałam się lekkiej, sympatycznej, sielskiej opowieści o poszukiwaniu swojego miejsca w życiu i to też odnalazłam, ale ta powieść ma w sobie o wiele więcej - poza malowniczym miejscem akcji i ciepłymi bohaterami, zauroczyła mnie tym, że opowiada o takich życiowych zdarzeniach, a przy tym nieco poruszyła zmaganiami głównej bohaterki. Pragnę jednak zauważyć, że chociaż to jest książka z gatunku tych życiowych, to jednak nie jest to do końca realna historia - sporo tu zbiegów okoliczności, pewne sytuacje rozwiązują się zbyt łatwo, a i wszystko jest trochę za bardzo uproszczone.
Całość jest jednak tak nastrojowa, ma w sobie tyle uroku, ciepła i nadziei, że nie przeszkadza to za bardzo w lekturze, ba, książkę tę czytało mi się naprawdę dobrze i szybko. Autorka ma lekkie pióro, pisze prosto, przystępnie, ale nie prostacko, w codzienne dialogi i spostrzeżenia wplata całkiem barwne, ciekawe opisy okolic tytułowego Dębowego Ustronia oraz okoliczności przyrody. Daje to wrażenie takiej sielskości i bliskości natury, a także ubarwia całą opowieść.
Główna bohaterka tej książki, Nina, nie będzie moją ulubioną postacią, jak dla mnie za dużo w niej typowych tropów znanych z powieści obyczajowych. To kobieta z bardzo trudną przeszłością, próbująca ułożyć sobie życie na nowo, po tym jak opuściła wojsko. W nowym miejscu stara się odnaleźć siebie, ale demony dawnych dni cały czas w niej siedzą i atakują w najmniej spodziewanym momencie. Jej postać mnie jednak nie do końca przekonała - to znaczy, oczywiście jej zmagania mnie poruszyły, ale zarazem ona sama była jakaś taka... banalne? Nie wiem jak to inaczej ująć, w każdym razie nie polubiłam się z nią, choć niewątpliwie trzymałam kciuki za to, żeby udało jej się wszystko ułożyć.
Zaciekawili mnie za to inni bohaterowie - nieco roztrzepani, ale pełni ciepła właściciele pensjonatu, czy Eryk, wrażliwy i opiekuńczy pracownik naukowy również zamieszkujący pensjonat. Chociaż te postacie poboczne były opisane dość pobieżnie, to jednak bardzo dobrze mi się o nich czytało. Ciekawa była też tajemnicza Widząca pojawiająca się na dalekim tle opowieści, szkoda, że w sumie autorka niewiele o niej powiedziała. Mam nadzieję, że w kolejnych książkach dowiemy się o tych postaciach nieco więcej.
"Dębowe Uroczysko" to pierwszy tom nowej serii Joanny Tekieli i świetnie się sprawdza jako wprowadzenie w małomiasteczkowe zmagania bohaterów w trudną przeszłością. Ta książka była moim pierwszym spotkaniem z twórczością tej autorki i chociaż nie do końca przekonała mnie główna bohaterka, to pozostałe postacie, przystępny styl oraz piękne tło fabularne zapewniły mi bardzo ciekawą lekturę i sprawiły, że chcę więcej ;). Polecam fankom spokojnych obyczajówek, w których ważną rolę pełnią: bohaterka z demonami przeszłości oraz ciekawe okoliczności przyrody.
Recenzja we współpracy z Wydawnictwem.
Mieliście kiedyś taką myśl, żeby rzucić wszystko i wyjechać w Bieszczady? Nina, główna bohaterka "Dębowego Uroczyska" nie tylko o tym pomyślała, ale przekuła tę myśl w czyn. Po drodze zatrzymała się jednak w miejscu, które ją zaciekawiło i zauroczyło na tyle, że właśnie tam postanowiła zostać na dłużej. A to dopiero początek jej nowego życia...
Sięgając po "Dębowe...
2024-03-17
Bardzo rzadko czytuję poradniki, nie słucham mówców motywacyjnych ani coachów, nie czytam książek psychologicznych. Jak to się więc stało, że sięgnęłam po "Hormonalną rewolucję" Dawida JP Phillipsa? Prosta sprawa - nie doczytałam opisu i myślałam, że to książka popularnonaukowa poświęcona ogólnie hormonom, niekoniecznie temu, jak można je wykorzystać w układaniu życia. Okazało się jednak, że to moje niedoczytanie opisu doprowadziło do tego, że przeczytałam publikację bardzo inspirującą i, co ciekawe, zachęcającą mnie do zmian.
Autor w tej dość krótkie publikacji stara się pokazać psychologiczny aspekt działania hormonów w naszym życiu i zaprezentować narzędzia umożliwiające nam wykorzystanie tych substancji na co dzień, żeby po prostu poczuć się lepiej. Nie jest to książka stricte naukowa, raczej popularnonaukowa, choć pan Phillips przytacza w niej badania (i odsyła do nich) mające podeprzeć jego teorie dotyczące tego, jak można samodzielnie starać się regulować poziom sześciu wybranych hormonów i tym samym zadbać po prostu o samorozwój.
Książka składa się z dwóch części. Pierwsza z nich, dłuższa, wymienia i opisuje znaczenie oraz działanie każdego z wybranych przez autora hormonów, a więc: dopaminy, oksytocyny, serotoniny, endorfin, kortyzolu i oksytocyny, a następnie pokazuje proste i te nieco bardziej skomplikowane narzędzia i sposoby na ich własną regulację, żeby uzyskać różne efekty działania w naszym organizmie. Druga część ma z kolei pomóc wypracować sobie sposób na trwałe zmiany we własnej psychice.
I tak: z "Hormonalnej rewolucji" można się na przykład dowiedzieć, że śmiech sprzyja produkowaniu endorfin, które z kolei wprowadzają w stan euforii i łagodzą ból. Z kolei uścisk, czy choćby dotyk bliskiej osoby może spowodować, że nasz organizm wyprodukuje dużą dawkę oksytocyny, dzięki której czujemy pełnię, troskę, zaufanie i więź ze światem. Codzienne przebywanie na zewnątrz i chłonięcie światła słonecznego uwalnia za to serotoninę, która daje poczucie zadowolenia i stabilizacji. To takie prostsze przykłady z wywodów autora, jednak dobrze obrazują to, co on w tej książce chce pokazać.
Publikację tę charakteryzuje bardzo sympatyczny styl - lekki, przystępny, pełen życiowych anegdotek i porównań, a także praktycznych i przede wszystkim, życiowych porad, jak można sobie regulować poziom hormonów. Autor jest mówcą motywacyjnym i coachem, dodatkowo specjalizuje się w komunikacji (ma firmę, która prowadzi kursy na ten temat), stąd wie, jak trafić do szarego człowieka. Może nie wszystkie jego słowa i porady przypadły mi do gustu, ale przyznam szczerze, że przynajmniej kilka wzięłam sobie do serca, a to już coś znaczy.
Jeśli interesuje Was tematyka samozarządzania, samorozwoju, a także różne psychologiczne aspekty chemii naszego organizmu, to "Hormonalna rewolucja" może być lekturą w sam raz dla Was ;). Sprawdźcie sami, czy korzystając z porad i narzędzi zaprezentowanych przez autora, zmienicie swoje życie!
Recenzja powstała we współpracy z Wydawnictwem.
Pierwotnie pojawiła się na moim blogu.
Bardzo rzadko czytuję poradniki, nie słucham mówców motywacyjnych ani coachów, nie czytam książek psychologicznych. Jak to się więc stało, że sięgnęłam po "Hormonalną rewolucję" Dawida JP Phillipsa? Prosta sprawa - nie doczytałam opisu i myślałam, że to książka popularnonaukowa poświęcona ogólnie hormonom, niekoniecznie temu, jak można je wykorzystać w układaniu życia....
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2024-03
Jako fanka powieści historycznych, oraz romansów i obyczajówek osadzonych w dawnych czasach, z zainteresowaniem przyglądałam się niedawnej premierze od Wydawnictwa Świat Książki - książce o prostym tytule "Charlotta", autorstwa Sary Medberg. Po opisie i okładce zapowiadała się jako publikacja bardzo podobna do większości powieści tego typu, kiedy jednak po nią sięgnęłam i się w nią zagłębiłam, okazało się, że się od nich nieco różni...
Przede wszystkim i wbrew opisowi, tytułowa Charlotta, garderobiana przypadkowo zatrudniona w posiadłości Gwiezdny Łuk, której właścicielem jest przystojny baron Ridderlöw, nie jest tu jedyną główną bohaterką. Poza nią mamy jeszcze Emmy, koronczarkę, która zjawia się w tym tajemniczym miejscu również przypadkowo, uciekając przed niechcianym narzeczonym. Obie kobiety mają swoje tajemnice i trudną przeszłość, obie też w Gwiezdnym Łuku znajdują bezpieczną przystań, ale też miejsce, gdzie poznają smak namiętności i miłości.
Autorka w tej powieści zawarła naprawdę wiele wątków, poczynając od niełatwych losów obu głównych bohaterek, przez losy barona Ridderlöwa oraz jego kuzyna kapitana Nordfelda, po różne zagadnienia związane ze Szwecją i Finlandią. Mamy tu romans (a nawet więcej niż jeden), klimaty obyczajowe, leciutko zarysowane wątki kryminalne, trochę niebezpieczeństwa, tajemnice przeszłości, a także silnie zarysowane tło historyczne. Widać, że pani Medberg jest pasjonatką historii, a zwłaszcza epoki, o której opowiada w swojej książce, bo ta opowieść wprost kipi od ciekawostek mających nieco przybliżyć XIX-wieczne zagadnienia. Czasem te wtrącenia są bardzo zręcznie wplecione w fabułę i interesujące, chwilami jednak mam wrażenie, że były niepotrzebne.
Opowieść o losach Charlotty i Emmy czyta się całkiem dobrze, mimo iż czasami napisana jest dość chaotycznie i nieco topornie. Nie wiem jednak, czy wspomniana toporność nie jest po prostu kwestią tłumaczenia. Nie jest to idealna powieść pod względem stylu, ale ma za to ciekawy północny klimat, a i też czuć, że rozgrywa się w takiej, a nie innej epoce - nie tylko dlatego, że stroje bohaterów są tak dokładnie odmalowane, ale też po prostu dzięki temu, że autorka nie zapomina o różnych szczegółach wpływających na tło fabularne, jak opisy miast i posiadłości, gdzie rozgrywa się akcją, czy różnych zajęć, jakim oddają się postacie występujące w tej historii.
Pani Medberg nadała tej opowieści lekko feministyczny wydźwięk. Pozwoliła swoim bohaterkom odnaleźć się w świecie, gdzie mężczyźni mają władzę, dała im możliwość walki o swoje, umożliwiła im też znalezienie miłości nieco wbrew konwenansom czy społecznym zasadom. Charlottę uzbroiła w silny charakter, dzięki czemu dziewczyna nie daje sobie radę z różnymi przeciwnościami, jakie na nią spadają, ale też umie stawiać granice i walczyć jak trzeba. Z kolei Emmy nie ustępuje tytułowej bohaterce pod względem osobowości, choć może ma nawet nieco więcej sprytu.
Gdzieś przeczytałam, że ta książka łączy klimaty Bridgertonów z Jane Austen i jak zwykle przy tego typu porównaniach, zawsze jestem sceptyczna wobec takich porównań i tu również uważam, że są naciągane. Z Jane Austen ta powieść ma wspólne jedynie to, że główna bohaterka zaczytuje się w "Dumie i uprzedzeniu", z kolei z książkami Julii Quinn łączy ją jedynie czas akcji oraz dość luźne podejście do związków i duży nacisk na takie fizyczne przyciąganie, chociaż w "Charlotcie" nie ma scen erotycznych. Myślę więc, że wspomniane porównanie jest zdecydowanie na wyrost.
"Charlotta" okazała się lekturą lekką i całkiem interesującą, książką, która przeniosła mnie w klimaty do tej pory mi nieznane - Szwecji i Finlandii początku XIX-wieku, do tajemniczej zaniedbanej posiadłości na Mglistej Wyspie - i umożliwiła mi poznanie losów dwóch ciekawych młodych kobiet, które muszą walczyć o przetrwanie w nieprzyjaznym im męskim świecie. Nie była to powieść pozbawiona wad, wręcz przeciwnie, autorka trochę przeszarżowała z ilością wątków oraz ciekawostek historycznych, a i też nie do końca popracowała nad stylem, ale mimo to spędziłam z nią miło czas i zapewniła mi odpowiednią dawkę rozrywki.
Książka z Klubu Recenzenta serwisu nakanapie.pl.
Jako fanka powieści historycznych, oraz romansów i obyczajówek osadzonych w dawnych czasach, z zainteresowaniem przyglądałam się niedawnej premierze od Wydawnictwa Świat Książki - książce o prostym tytule "Charlotta", autorstwa Sary Medberg. Po opisie i okładce zapowiadała się jako publikacja bardzo podobna do większości powieści tego typu, kiedy jednak po nią sięgnęłam i...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2024-02
"Zakochana służąca" śledzi losy Marty Skowronek, trzydziestodwuletniej ochmistrzyni księżnej Sary Reszko. Kobieta od lat wiernie służy swojej pani, będąc jednocześnie jej przyjaciółką i powiernicą jej sekretów. Jej całe życie jest służbą, nie miała więc do tej pory ani czasu, ani okazji, żeby się zakochać. Przypadkiem jednak na jej drodze staje przystojny pocztylion, któremu udaje się skraść jej serce, to jednak dopiero początek jej radości i problemów...
Nie wiem jak to się stało, że sięgając po tę książkę nie wiedziałam, że jest to kontynuacja innej powieści autorki, "Dom pełen tajemnic". Z tego co doczytałam, pierwsza powieść skupia się bardziej na losach księżnej Sary, tu z kolei wyraźniej wybrzmiewa historia jej ochmistrzyni, która nie tylko się zakochuje po raz pierwszy, ale też doświadcza całej masy niezawinionych katastrof. Autorka tak zgrabnie snuje swoją historię, przypominając i przytaczając wydarzenia z przeszłości bohaterek, że przy czytaniu właściwie nie czułam wcale, że nie wiem o co chodzi, że wchodzę w sam środek opowieści. Wydaje mi się więc, że można te książki czytać osobno, ale jeszcze to sprawdzę, jak sięgnę po wspomnianą pierwszą powieść z serii ;).
Cała ta książka jest dość wciągająca, napisana dobrze, płynnie, z pewną lekkością, przez co od początku się przez nią płynie. Przyznam jednak szczerze, że do mniej więcej połowy czytało mi się świetnie, a im bliżej końca było coraz gorzej... Dlaczego? Bo mimo całkiem przyjemnego pióra autorki, sama historia przez nią stworzona okazała się niedoskonała, nieco płytka i stereotypowa, dość naiwna i niewiarygodna, mało pasująca do realiów epoki - bohaterowie z jednej strony zwracają uwagę na konwenanse, z drugiej jednak podążają wbrew nim, a przy tym łamanie zasad społecznych przychodzi im dziwnie łatwo, ba, nawet często nie ponoszą żadnych konsekwencji tego, że podążają pod prąd. Zdaję sobie sprawę, że chodziło tu o pokazanie nieco niepokornych, nietypowych bohaterek, ale moim zdaniem wyszło to nie do końca przekonująco.
Już sama historia miłosna Marty Skowronek jest naiwna i odrobinę egzaltowana, tak jak ta bohaterka, na dodatek po prostu przewidywalna. Tytułowa zakochana służąca jest trochę po trzydziestce, a cały czas powtarza, jaką jest starą kobietą (jako równolatka tej postaci jestem oburzona ;)), zachowując się przy tym jak niedoświadczone dziewczę. Nie podobała mi się niekonsekwencja w budowaniu tej postaci, moim zdaniem znacznie lepiej została opisana jej pracodawczyni, księżna Sara Reszko, młoda kobieta po przejściach, która układa sobie życie na nowo, wymykając się normom społecznym. Nie była to też idealna postać, ale jakoś łatwiej było mi ją polubić i zrozumieć, zwłaszcza, że mimo trudności, potrafi ona współczuć i pomagać innym.
Autorka ciekawie pokazała za to oczekiwania społecznie wobec kobiet różnych stanów oraz próby wyzwolenia się z nich - te udane i te mniej, a także olbrzymią przepaść pomiędzy szlachetnie urodzonymi a ich służbą, która powoduje, że pracodawcy często nie są w stanie zrozumieć swoich pracowników, ba, nawet często nie potrafią być im wdzięczni za ciężką pracę. Z kolei tło historyczne było całkiem ciekawie zarysowane, choć mogłoby być nieco bardziej rozbudowane.
Nie wiem jak ocenić tę książkę. Z jednej strony zapewniła mi ona nieco rozrywki i przeniosła w dawne czasy, napisana została też całkiem ładnie, z drugiej jednak, nie przekonała mnie sama historia, którą opowiada - zwłaszcza wątki dotyczące głównej bohaterki. Dla mnie to taka średnia obyczajówka - ma trochę wad, ale nie jest też zupełnie bez zalet. Myślę jednak, że osoby, które na co dzień rzadziej sięgają po tego typu powieści, będą znacznie bardziej zadowolone z tej lektury, zapewni im ona więcej emocji i wzruszeń...
Recenzja powstała we współpracy z Wydawnictwem.
Pierwotnie pojawiła się na moim blogu.
"Zakochana służąca" śledzi losy Marty Skowronek, trzydziestodwuletniej ochmistrzyni księżnej Sary Reszko. Kobieta od lat wiernie służy swojej pani, będąc jednocześnie jej przyjaciółką i powiernicą jej sekretów. Jej całe życie jest służbą, nie miała więc do tej pory ani czasu, ani okazji, żeby się zakochać. Przypadkiem jednak na jej drodze staje przystojny pocztylion,...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2024-02-22
Lady Frances, wdowa po lordzie Harleigh, ma obecnie dość poukładane życie w świecie londyńskiej socjety. Szykuje się właśnie do ślubu ze swoim sąsiadem, George'em Hazeltonem, została też zaproszona na przyjęcie, gdzie gościć też będą członkowie rosyjskiej rodziny królewskiej. Niestety, jej stabilizację zaburza pojawienie się kobiety, która twierdzi, że jest żoną jej narzeczonego, co powoduje cały ciąg nieprzewidzianych zdarzeń...
O serii książkowej "Poradnik prawdziwej damy" słyszałam naprawdę wiele dobrego, postanowiłam więc sprawdzić, czy i mnie spodobają się historie kryminalne rozgrywające się w wiktoriańskiej Anglii. Nie sięgnęłam jednak po pierwszy tom, tylko zaczęłam nietypowo od czwartego. To było moje pierwsze spotkanie z twórczością autorki i z serią opowiadającą o losach Frances, lady Harleigh, oraz o jej amatorskich śledztwach kryminalnych, mimo to nie czułam zagubienia, nie miałam problemu z wciągnięciem się w opowieść, wręcz przeciwnie, bardzo łatwo się zorientowałam w tej historii i jej bohaterach. Pomogło mi w tym lekkie pióro autorki, prostota stylu, dowcip i to, że widać, że nie kieruje swojej książki tylko do osób zaznajomionych z poprzednimi tomami - niektóre rzeczy wyjaśniała i przypominała.
Podobał mi się klimat tej powieści, jej umiejscowienie w czasie i przestrzeni - wśród londyńskiej socjety, gdzie ważne są konwenanse i unikanie skandali. Autorka bardzo fajnie pokazała jak rozprzestrzenia się plotka, ile znaczy dobra opinia w towarzystwie oraz jak łatwo można ją stracić. Widać tu też klimaty epoki wiktoriańskiej, w jakiej rozgrywa się akcja, chociaż same stosunki między bohaterami bywają lekko uwspółcześnione, bardziej bezpośrednie. Sama główna bohaterka też nie jest typową wdową z tamtych czasów, co akurat nadaje książce dużo uroku :).
Również intryga kryminalna jest warta uwagi - dość zawiła, ciekawie powiązana z główną bohaterką, powoli się rozwijająca i zahaczająca o coraz szersze kręgi, zakończona może nieco za szybko, ale logicznie i satysfakcjonująco, jeśli mogę to tak ująć. Podobało mi się półamatorskie śledztwo Frances i Georga, to jak odkrywali prawdę i też jak pomogli im w tym inni bohaterowie, czasem w dość przypadkowy sposób. Mogłabym się przyczepić do tego, jak są opisane charaktery tych postaci, ale zapewne w poprzednich książkach ich opisy były bardziej rozbudowane i autorka też pewnie nie chciała się powtarzać.
"Co zrobić z pierwszą żoną narzeczonego?" to bardzo przyjemna powieść obyczajowa z wątkami kryminalnymi, dobrze osadzona w historii, z odpowiednim nastrojem oraz sympatycznymi bohaterami. Czytało mi się ją naprawdę dobrze, czasem wręcz z uśmiechem, a historia kryminalna mnie wciągnęła i zaintrygowała. Myślę, że ta książka i poprzednie tomy serii sprawdzą się jako takie comfort books, które zapewnią niegłupią rozrywkę, poprawią humor i przeniosą choć na chwilę w czasie. Ja na pewno z przyjemnością sięgnę po pierwszą książkę z cyklu i będę czytać dalej, bo mnie ta powieść przekonała ;).
Recenzja we współpracy z Wydawnictwem.
Pierwotnie ukazała się na blogu.
Lady Frances, wdowa po lordzie Harleigh, ma obecnie dość poukładane życie w świecie londyńskiej socjety. Szykuje się właśnie do ślubu ze swoim sąsiadem, George'em Hazeltonem, została też zaproszona na przyjęcie, gdzie gościć też będą członkowie rosyjskiej rodziny królewskiej. Niestety, jej stabilizację zaburza pojawienie się kobiety, która twierdzi, że jest żoną jej...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2024-02
Apolonia Dobkiewicz to kobieta w nieco podeszłym już wieku. Postanawia ona spisać książkę ze swoimi wspomnieniami z przeszłości, żeby nie zostały zapomniane. Przypadkiem, a może raczej zrządzeniem losu, maszynopis z jej rodzinną historią ulega zniszczeniu i kobieta musi zacząć od nowa. W spisywaniu pomaga jej sąsiadka, której Apolonia przekazuje wspomnienia z trudnych lat na w Kraju Ałtajskim, na Syberii...
W tej książce, w przeciwieństwie do poprzednich powieści autorki, nie odczułam romantyzowania wojennych sytuacji. Wręcz przeciwnie, mamy tu wątki miłosne, ale są one całkiem dobrze poprowadzone i przede wszystkim - nie są wątpliwe moralnie. Autorka pisze z dużą subtelnością, choć nie ucieka też od pewnej naiwności i spłaszczania przeżyć bohaterów. Nie brak tu oczywiście też melodramatycznych okoliczności i niepotrzebnej ckliwości, ale cała historia opowiedziana w tej książce poruszyła mnie do tego stopnia, że nie irytowało mnie to wcale.
W historii Apolonii mamy dużo smutku, są tragedie i niesprawiedliwość, jest strata, ale też miłość, wszechogarniająca, niełatwa, zmuszająca do poświęceń. Autorce udało się tu pokazać całą paletę emocji, pokazać tragiczny los zesłanych na Syberię, ich ciężką pracę, wolę przetrwania, utraconą młodość, często też ból fizyczny i psychiczny, ale też to, że nawet w takich trudnościach znajdzie się miejsce na miłość. Nie jest to książka naukowa, tylko powieść historyczna osadzona w takim, a nie innym miejscu i czasie, do której natchnieniem była wspomnienia członków rodziny autorki, nie oceniam jej więc pod względem historycznej zgodności, a raczej przez pryzmat emocji, jakie sobą niesie.
Bardzo poruszyła mnie ta opowieść, a konkretnie przeżycia bohaterów na wygnaniu syberyjskim, a także opowieść o stratach, jakie poniosła Apolonia. Wątki współczesne mnie z kolei nie porwały, były nieco zbyt naciągane, a pod koniec pojawiło się trochę zbyt wiele zbiegów okoliczności. Całościowo jednak oceniam tę książkę bardzo dobrze, pióro autorki nie jest może specjalnie finezyjne, ale umie pisać z pewną delikatnością, prosto, bez patosu, a przy tym na tyle dynamicznie, że jej powieść, mimo trudnej tematyki, czyta się naprawdę dobrze.
Po lekturze "Do końca moich dni" stwierdzam, że to najlepsza książka autorki (z trzech, które przeczytałam). Nie jest oczywiście idealna, ale uważam ją za godną polecenia, zwłaszcza dla osób lubiących bardzo emocjonalne, poruszające powieści rozgrywające się w trudnych czasach i zostające choć na chwilę z czytelnikiem...
Recenzja we współpracy z Wydawnictwem.
Pierwotnie pojawiła się na moim blogu.
Apolonia Dobkiewicz to kobieta w nieco podeszłym już wieku. Postanawia ona spisać książkę ze swoimi wspomnieniami z przeszłości, żeby nie zostały zapomniane. Przypadkiem, a może raczej zrządzeniem losu, maszynopis z jej rodzinną historią ulega zniszczeniu i kobieta musi zacząć od nowa. W spisywaniu pomaga jej sąsiadka, której Apolonia przekazuje wspomnienia z trudnych lat...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2024-02
Jako introwertyk oraz osoba nieco aspołeczna, a na pewno mającą czasem problemy z nawiązywaniem kontaktów z innymi, z reguły nie czuję się samotna. Są jednak takie chwile, że szukam jakiegoś złotego środka na moją niepewność, czegoś, co pomoże mi nieco bardziej się otworzyć na ludzi, stać się bardziej towarzyską osobą. Pewna niedawno wydana książka trafiła właśnie na taki moment, obiecując mi wiele swoim podtytułem głoszącym "Niezbędnik przetrwania dla nieporadnych społecznie". Czy spełniła moje oczekiwania?
Wbrew pozorom, ta książka nie jest poradnikiem psychologicznym. Nie znajdziemy tu wielkich teorii, czy jednoznacznych rozwiązań. Jak sam autor wspomina we wprowadzeniu - to raczej podręcznik społecznego survivalu, lekka propozycja, gdzie nie tylko znajdują się rady odnośnie różnych sytuacji społecznych, ale też książka, w której osoby mające problemy z nawiązywaniem znajomości, czyli wszyscy nieśmiali, nieco lękliwi, zamknięci w sobie, mogą znaleźć nieco pokrzepienia.
Autor pisze lekko i dowcipnie, czasem potocznie, a chwilami siląc się na nieco bardziej naukowy ton. Jego słowa wzbogacone są humorystycznymi ilustracjami, wśród których są różne wykresy i infografiki rozwijające to, o czym pisze pan Méra. Poza tym, w tej pozycji znajdziemy też sporo przypisów, zarówno tych bardziej ironiczno-zabawnych, jak i też odsyłających do innych publikacji - artykułów i książek.
Trochę mnie drażniło, że w tej książce określenia takie, jak: "introwertycy", "osoby z lękami społecznymi", czy "nieporadni społecznie" są używane zamiennie. Oczywiście autor we wstępie zaznaczył, że używa tych pojęć w znaczeniu potocznym, nie naukowym, ale jak dla mnie to się gryzło trochę i rozwadniało fakt, że wspomniane określenia nie są synonimami. Nie podobało mi się też, że sporo w tej książce stereotypów (chociaż sam autor przestrzega przed stereotypami!) i samo patrzenie na osoby z problemem z nawiązywaniem kontaktów, jest dość banalne, brak w nim głębi. Poza tym, dowcipny styl autora czasem staje się wręcz infantylny i znowu - spłyca cały problem nieporadnych społecznie.
"(Naprawdę!) dobrze cię widzieć" to króciutka, lekka, zaopatrzona w sporą dawkę humoru książka, którą można przeczytać w jeden, maksimum dwa wieczory. Jej zaletą jest fakt, że przybliża nieco dylematy i problemy osób, które niezbyt dobrze radzą sobie z nawiązywaniem i utrzymywaniem kontaktów. Znalazłam w niej kilka trafnych spostrzeżeń, kilka razy uśmiechnęłam się przy lekturze, ale zarazem za dużo w niej banału, stereotypów i za bardzo spłyca poruszaną tematykę, żebym mogła ją z czystym sercem polecić każdemu. Owszem, może nieco wesprzeć osoby nieporadne, czy lękliwe społecznie, ale nie sądzę, żeby większość miała z niej większy pożytek.
Recenzja we współpracy z Wydawnictwem. Pierwotnie pojawiła się na moim blogu.
Jako introwertyk oraz osoba nieco aspołeczna, a na pewno mającą czasem problemy z nawiązywaniem kontaktów z innymi, z reguły nie czuję się samotna. Są jednak takie chwile, że szukam jakiegoś złotego środka na moją niepewność, czegoś, co pomoże mi nieco bardziej się otworzyć na ludzi, stać się bardziej towarzyską osobą. Pewna niedawno wydana książka trafiła właśnie na taki...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to
Od jakiegoś czasu interesuje mnie tematyka neuróżnorodności, zwłaszcza autyzm i ADHD. Chętnie więc sięgam po książki przybliżające te zagadnienia, staram się jednak wybierać te, które robią to w sposób przystępny, mniej naukowy, a bardziej życiowy. Kiedy więc usłyszałam o Radio w mojej głowie. Opowieści o ADHD Anety Korycińskiej, znanej w sieci jako Baba od polskiego, wiedziałam, że to będzie coś dla mnie.
Książka ta to praktyczne, życiowe spojrzenie na ADHD, bez lukru i bez koloryzowania. To wyznania osób, które są neuroatypowe, ich szara codzienność, ich świat, ale też momenty bardziej znaczące, nietypowe. Zarówno autorka, jak i jej rozmówcy, pozwalają czytelnikowi zajrzeć do swojej głowy, pokazując z czym się na co dzień zmagają, w jaki sposób ADHD im przeszkadza, ale też jakie ma zalety. Wszystkich łączy to, że zostali zdiagnozowani jako osoby dorosłe, a więc ich rzeczywistość wygląda inaczej niż tych dorosłych, którzy mieli diagnozę już jako dzieci. No i oczywiście różni się od życia osób neurotypowych.
"ADHD jest zaburzeniem, które wizualizuję sobie jako węża Uroborosa, który sam zjada swój ogon"
Radio w mojej głowie składa się z dwóch części: pierwsza to bardzo intymne wyznania autorki, w których opowiada z czym się mierzy każdego dnia i co dla niej znaczy ta neuroatypowość, druga z kolei zawiera krótkie opowieści różnych osób z ADHD, influencerów, ale też tych nieznanych powszechnie. W pierwszej części każdy rozdział dotyczy innego fragmentu codzienności Anety Korycińskiej z ADHD, innego głosu z radia w głowie autorki i do niego dobrana jest jakaś piosenka - można sobie ją więc przesłuchać przy czytaniu lub po nim. W drugiej części każda osoba opowiadająca swoją historię ma również dopasowaną piosenkę i tytuł rozdziału z radia ADHD.
Znajdziemy tej książce słowa i opowieści bardzo dosadne i szczere, czasem jest więc dość smutno, a często po prostu gorzko. Nie jest to lekka lekturka do snu, choć niewątpliwie autorka ma bardzo przystępny styl, pisze bezpretensjonalnie, bez tabu. Jej rozmówcy również nie gryzą się w język i szczerze opowiadają o swoim życiu jako osoby neuroatypowe, dzięki czemu można poznać ich lepiej, ale też dowiedzieć się więcej o samym ADHD.
Autorka mówi, że nie jest to poradnik, ale kilka życiowych porad można znaleźć w tej pozycji, choćby dotyczących tego, gdzie się udać po diagnozę, jeśli podejrzewamy, że jesteśmy osobami neuroatypowymi. Radio w mojej głowie to pozycja, która może też dodać otuchy osobom z ADHD, pokazać im, że są inni, którzy czują podobnie, doświadczają tego samego, mają takie same problemy. Dzięki temu, że pani Korycińska przybliża tę tematykę w sposób życiowy, może też oswajać i pokazywać osobom neurotypowym jak wygląda nieco inny świat i co się z nim wiąże. Dziękuję, że autorka pozwoliła mi zajrzeć do swojej głowy i doświadczyć tego, co jej w duszy gra... Bardzo polecam!
Recenzja we współpracy z Wydawnictwem.
Pierwotnie pojawiła się na moim blogu.
Od jakiegoś czasu interesuje mnie tematyka neuróżnorodności, zwłaszcza autyzm i ADHD. Chętnie więc sięgam po książki przybliżające te zagadnienia, staram się jednak wybierać te, które robią to w sposób przystępny, mniej naukowy, a bardziej życiowy. Kiedy więc usłyszałam o Radio w mojej głowie. Opowieści o ADHD Anety Korycińskiej, znanej w sieci jako Baba od polskiego,...
więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to